-
promocja
Wilkołaki z Mercy Falls. Ukojenie. Tom 3 - ebook
Wilkołaki z Mercy Falls. Ukojenie. Tom 3 - ebook
Trzeci tom kultowej serii Wilkołaki z Mercy Falls!
Kiedy Sam i Grace się poznali, jedno z nich było wilkiem, drugie człowiekiem. Musieli przebyć długą drogę, by być ze sobą. Ale kiedy już wydaje się, że zaznają ukojenia, pojawia się nowe niebezpieczeństwo. Wilki w Mercy Falls są ścigane przez ludzi i mają zostać ostatecznie wytępione. Czy wystarczą jeden chłopak i jedna miłość, by przeciwstawić się wrogiemu, brutalnemu światu?
Kochasz wilkołaki? Koniecznie wejdź do świata Mercy Falls. Ta seria książek jest dla ciebie!
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8387-995-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Shelby
Potrafię poruszać się tak cicho. Bezszelestnie.
Pośpiech jest wrogiem ciszy. Niecierpliwość przeszkadza w polowaniu. Ja się nie śpieszę.
Bezgłośnie skradam się w ciemnościach. Pyłki kurzu niczym miriady gwiazd wirują w świetle księżyca, które smugami przebija się przez baldachim gałęzi.
Słyszę tylko swój oddech, gdy powoli wciągam powietrze poprzez obnażone kły. Poduszki moich łap miękko opadają na wilgotne leśne runo. Nozdrza mi drgają. Wsłuchuję się w bicie własnego serca, tłumiące szmer pobliskiego strumyka. Suchy patyk zaczyna pękać pod moją łapą.
Zamieram.
Czekam.
Mija dużo czasu, zanim znów ostrożnie unoszę łapę. „Cicho” – powtarzam sobie. Czuję kolejny zimny powiew powietrza. Żołądek mam ściśnięty i pusty. Nagle moją uwagę przykuwa jakiś szelest w pobliżu.
Ruszam dalej w mrok. Nastawiam uszu. Ogarnięte paniką zwierzę jest blisko. Czy to jeleń? Przystaję znowu na dłuższą chwilę, której ciszę zakłóca jedynie brzęczenie nocnego owada i gwałtowne bicie mojego serca. Jak duże jest to zwierzę? Jeśli jest ranne, to nie będzie miało znaczenia, że poluję sama.
Coś ociera się o mój bark. Miękko. Czule.
Powstrzymuję przemożną potrzebę, żeby się wzdrygnąć, spojrzeć do tyłu i kłapnąć to coś zębami. Zamieram na długi, naprawdę długi moment, a potem odwracam głowę, żeby zobaczyć, co tak delikatnie niczym piórko ociera się o moje ucho.
Nie potrafię tego nazwać. To unosi się w powietrzu, dryfuje na wietrze, raz za razem dotykając mojego ucha. Umysł mi płonie i skręca się w bolesnej próbie odnalezienia właściwego określenia.
Papier…?
Nie rozumiem, dlaczego tam jest. Dlaczego zwisa z gałęzi, skoro nie jest liściem. Czuję się przez to nieswojo. Dokoła na ziemi walają się rzeczy przesycone nieznajomym, wrogim zapachem. Jest też skóra jakiegoś niebezpiecznego zwierzęcia, zdarta i pozostawiona samej sobie. Odsuwam się, obnażając zęby, i nagle dostrzegam swoją ofiarę.
Tylko że to nie jest jeleń.
To dziewczyna. Leży w błocie, orząc palcami ziemię, wijąc się i skomląc. W miejscach, gdzie pada światło księżyca, skóra nieznajomej wydaje się biała jak śnieg na tle czarnej gleby. Strach bije od niej falami i wypełnia moje nozdrza. Czuję niepokój. Futro na moim karku jeży się i unosi. Ona nie jest wilkiem, ale pachnie jak wilk.
Zbliżam się bezszelestnie.
Dziewczyna nie zauważa mojego nadejścia.
Kiedy otwiera oczy, stoję tuż przed nią. Nasze nosy niemal się stykają. Na mój widok jej gorący, dyszący oddech się urywa.
Mierzymy się wzrokiem.
Pod wpływem tego spojrzenia futro na moim karku i wzdłuż kręgosłupa jeży się coraz bardziej.
Jej palce gorączkowo grzebią w ziemi. Kiedy się porusza, pachnie mniej wilkiem, a bardziej człowiekiem. W mojej czaszce rozbrzmiewają sygnały ostrzegawcze.
Obnażam kły, wycofuję się. Potrafię myśleć tylko o ucieczce. Pragnę znaleźć się znów pośród drzew, z dala od niej. Ale nagle przypominam sobie papier zwisający z drzewa i skórę na ziemi. Czuję się osaczona – ta dziwna dziewczyna przede mną, ten dziwny i obcy liść za mną. Przykucam i zaczynam szorować brzuchem po poszyciu, z ogonem pomiędzy tylnymi łapami.
Warkot w moim gardle narasta tak powoli, że czuję jego wibracje na języku, zanim stanie się słyszalny.
Jestem uwięziona pomiędzy dziewczyną a tamtymi przedmiotami, które leżą na ziemi, tańczą wśród gałęzi i pachną jak ona. Nieznajoma patrzy mi prosto w oczy, rzuca mi wyzwanie, próbuje unieruchomić spojrzeniem. Jestem jej więźniem i nie mogę uciec.
Ale kiedy zaczyna krzyczeć, zabijam ją.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Grace
Stałam się nie tylko wilkiem, lecz także złodziejką.
Ocknęłam się w ludzkiej postaci na granicy lasu Boundary. Gdzie dokładnie, nie wiedziałam – tutejsze lasy były ogromne, ciągnęły się kilometrami. Jako wilk przemierzałam je bez trudu, ale pokonywanie odległości w ciele dziewczyny sprawiało już więcej problemów. Był przyjemny, ciepły dzień – wspaniały jak na wiosnę w Minnesocie. O ile człowiek nie był zagubiony i nagi…
Wszystko mnie bolało. Czułam, jakby ktoś pomylił moje kości z wałeczkami ciastoliny i uparcie próbował uformować z nich wybrane kształty. Skóra mnie swędziała, zwłaszcza w okolicach kostek, kolan i łokci. W uchu mi dzwoniło. Miałam problemy z koncentracją i dziwne uczucie déjà vu.
Skrępowanie własną nagością pogłębiała świadomość, że znajdowałam się bardzo blisko cywilizacji. Muchy bzyczały leniwie, gdy podnosiłam się z ziemi, żeby się rozejrzeć. Przez rzadką ścianę drzew prześwitywały tylne podwórka kilku niewielkich domów. U moich stóp leżał rozdarty worek na śmieci, którego zawartość wysypała się na ziemię. Prawdopodobnie to było moje śniadanie. Uznałam, że lepiej będzie się nad tym nie zastanawiać.
Wolałam nie skupiać myśli na niczym konkretnym. Wspomnienia wracały do mnie falami, wypływając na powierzchnię świadomości niczym na wpół zapomniane sny. I w miarę jak się pojawiały, coraz wyraźniej uświadamiałam sobie, że nie przeżywam tego stanu po raz pierwszy. Niejednokrotnie przechodziłam już przez ten dezorientujący moment bycia nowo narodzonym człowiekiem. Doświadczałam tego wiele razy. W różnych miejscach. Powoli dotarło do mnie, że to po prostu kolejna przemiana w tym roku. I że znów zapomniałam o wszystkim, co się działo pomiędzy.
Cóż… prawie o wszystkim.
Zacisnęłam powieki. Zobaczyłam jego twarz, jego złotożółte oczy, jego ciemne włosy. Przypomniałam sobie, jak moja dłoń pasowała do jego dłoni. Widziałam we wspomnieniach, jak siedzę obok niego w samochodzie, który już nie istniał.
Ale nie byłam w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Jak mogłam je zapomnieć?
Nagle usłyszałam warkot silnika samochodu, który rozległ się echem po okolicy. Hałas powoli ucichł, gdy auto się oddaliło, ale jeszcze wyraźniej uświadomił mi, jak blisko mnie znajduje się prawdziwy świat.
Znowu otworzyłam oczy. Nie powinnam teraz rozmyślać o tym chłopaku. Wiedziałam, że prędzej czy później wspomnienia do mnie wrócą, a tymczasem musiałam się skupić na bieżącej sytuacji.
Miałam do wyboru kilka opcji. Przede wszystkim: mogłam wrócić do ciepłych wiosennych lasów w nadziei, że wkrótce z powrotem przemienię się w wilka. Problem polegał jednak na tym, że w tej chwili czułam się człowiekiem i nic nie zwiastowało rychłej metamorfozy. Mogłam też zdać się na łaskę ludzi mieszkających w niebieskim domku, który znajdował się przede mną. Ostatecznie skorzystałam już z ich pomocy, najwyraźniej częstując się śmieciami – i to nie tylko ich, lecz także sąsiadów. Niestety, to rozwiązanie niosło ze sobą wiele komplikacji. Mimo że w tej chwili czułam się pewnie w ludzkiej skórze, nie miałam pojęcia, jak długo potrwa ten stan. Byłam też naga i zagubiona. Jak mogłabym to komuś wyjaśnić, nie trafiając przy okazji do szpitala psychiatrycznego albo na posterunek policji?
Sam.
Jego imię powróciło nagle, a wraz z nim tysiące innych wspomnień: wiersze szeptane niepewnie do mojego ucha, gitara w jego dłoniach, kształt cienia pod obojczykiem, sposób, w jaki palce gładziły strony książki, kiedy czytał. Kolor ścian księgarni. Brzmienie jego głosu, gdy leżał obok i szeptał coś z głową wtuloną w moją poduszkę. Lista postanowień noworocznych spisanych dla każdego z nas. I cała reszta też: Rachel, Isabel, Olivia. Tom Culpeper rzucający mi pod nogi martwego wilka.
Moi rodzice. Boże, moi rodzice! Przypomniałam sobie, jak stałam w kuchni, czując wypełzającego ze mnie wilka, i kłóciłam się z nimi o Sama. Przypomniałam sobie, jak wepchnęłam ubrania do plecaka i uciekłam do domu Becka. Jak dławiłam się własną krwią…
Grace Brisbane.
Zapomniałam o tym wszystkim jako wilk. I znowu o tym zapomnę.
Zachwiałam się i przykucnęłam, obejmując nogi ramionami. Brązowy pająk przebiegł mi po stopie, zanim zdążyłam zareagować. W górze śpiewały ptaki. Drgające cętki słonecznego światła obdarzały poszycie lasu gorącymi pocałunkami. Wiosenny wietrzyk szumiał pośród świeżych jasnozielonych liści zdobiących gałęzie. Las wokół mnie oddychał głęboko raz za razem, ponownie budząc się do życia. Wszystko wokół niewzruszenie toczyło się stałym rytmem, wyznaczonym przez Matkę Naturę. A ja byłam jej wybrykiem i nie wiedziałam już, do którego świata przynależę i co powinnam zrobić.
W tym momencie kolejny ciepły podmuch wiatru, niosący ze sobą nieznośnie cudowny zapach serowych ciasteczek, potargał mi włosy i podsunął jeszcze jedno rozwiązanie. Mieszkańcy ceglanego domu, wyraźnie optymistycznie nastawieni do zwodniczej wiosennej pogody, rozwiesili na zewnątrz pranie do wysuszenia. Powiewające na wietrze ubrania przykuły moją uwagę. Sznur pełen schludnie poprzypinanych możliwości. Właścicielka strojów była co najmniej kilka rozmiarów większa ode mnie, ale jedna z sukienek miała pasek, więc mogło się udać. Starałam się nie myśleć o tym, że będę musiała kogoś okraść.
Zdarzało mi się już robić rzeczy, które ktoś mógłby uznać za niezbyt uczciwe, ale nigdy niczego nie ukradłam. A teraz miałam zamiar zabrać komuś najładniejszą sukienkę, zapewne upraną ręcznie, a następnie troskliwie rozwieszoną do wyschnięcia. Na sznurze suszyły się też bielizna, skarpetki i poszewki na poduszki, więc mieszkańców prawdopodobnie nie było stać na suszarkę. Czy naprawdę chciałam ukraść czyjąś odświętną sukienkę, żeby mieć szansę na powrót do Mercy Falls? Czy naprawdę taką osobą teraz byłam?
Zwrócę ją. Kiedy już będzie po wszystkim.
Zaczęłam się skradać wzdłuż linii drzew, żeby lepiej przyjrzeć się swojemu celowi. Aromat serowych ciasteczek, który prawdopodobnie przyciągnął mnie tu jeszcze jako wilka, sugerował czyjąś obecność w domu. Nikt nie potrafiłby przejść obojętnie obok takiego zapachu. Odkąd dotarła do mnie ta cudna woń, ciężko mi było skupić się na czymkolwiek innym. Zmusiłam się jednak do myślenia o ważniejszych problemach. Czy mieszkańcy domu mogą mnie zauważyć? A ich sąsiedzi? Jeśli będę sprytna, być może uda mi się pozostać poza zasięgiem ich wzroku przez większość czasu.
Podwórko mojej pechowej ofiary było podobne do wielu innych znajdujących się w obrębie lasu Boundary – zaśmiecone puszkami po pomidorach, ze starannie wykopanym dołem do barbecue oraz anteną telewizyjną z kablami prowadzącymi donikąd. Stała tam kosiarka do trawy na wpół przykryta brezentem, popękany dziecięcy basenik wypełniony nieświeżo wyglądającym piaskiem i zestaw mebli ogrodowych z plastikowymi pokrowcami ozdobionymi nadrukiem w słoneczniki. Nic, co dałoby mi osłonę.
Z drugiej strony mieszkańcy domu nie zauważyli nawet, że wilk porwał im z ganku torbę ze śmieciami. Miałam więc nadzieję, że pozostaną równie nieświadomi obecności nagiej licealistki kradnącej sukienkę z ich sznura na bieliznę.
Odetchnęłam głęboko, żałując, że nie mogę wziąć udziału w łatwiejszym przedsięwzięciu – na przykład wystartować w olimpiadzie matematycznej albo zerwać plaster z nieogolonej nogi – i jak strzała pomknęłam na podwórko. W pobliżu zaczął ujadać pies. Dopadłam do sukienki, chwyciłam ją, po czym uciekłam. Ani się obejrzałam, a już było po wszystkim. Schowałam się w zaroślach, krzewy wyglądały jak sumak jadowity. Ściskając zdobycz w dłoni, próbowałam uspokoić oddech.
Ktoś krzyknął na ujadającego psa: „Zamknij się, bo wywalę cię razem ze śmieciami!”.
Poczekałam, aż serce przestanie mi walić jak oszalałe. Potem, z wyrzutami sumienia, ale też z poczuciem triumfu, włożyłam sukienkę. Była ładna, niebieska, w kwiatki, choć tak naprawdę zbyt lekka jak na tę porę roku i wciąż odrobinę wilgotna. Prezentowałam się w niej chyba całkiem przyzwoicie, mimo że musiałam ją mocno związać w pasie, żeby na mnie nie wisiała.
Piętnaście minut później z ganku innego domu podwędziłam parę chodaków – jeden miał psią kupę na obcasie i pewnie dlatego buty zostały wystawione na zewnątrz – i ruszyłam wzdłuż drogi, swobodnie, jakbym mieszkała w okolicy. Dzięki naukom Sama, używając wilczych zmysłów i poddając się napływającym zewsząd bodźcom, potrafiłam stworzyć sobie w głowie znacznie bardziej szczegółowy obraz otaczającego mnie terenu niż za pomocą samego wzroku.
Ale pomimo wszystkich tych dodatkowych informacji tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Wiedziałam tylko, że nie znajdowałam się w pobliżu Mercy Falls. Ale miałam plan. Wydostać się stąd, zanim ktoś rozpozna na mnie swoją sukienkę lub buty. Znaleźć jakiś sklep albo firmę, jakikolwiek punkt orientacyjny, który pomoże mi określić położenie, zanim cudze chodaki zafundują mi pęcherze. A potem skontaktować się z Samem.
To nie był plan idealny, ale tylko takim dysponowałam.