Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Will Rogers i Tajemnica Fontanny Życia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 września 2025
40,99
4099 pkt
punktów Virtualo

Will Rogers i Tajemnica Fontanny Życia - ebook

Will Rogers to trzynastoletni chłopiec, który wiedzie spokojne życie u boku swojej mamy. Otrzymana pewnego dnia wiadomość sprawia jednak, że jego świat wywraca się do góry nogami – Will musi w pośpiechu opuścić rodzinny dom, by znaleźć się w miejscu, o którego istnieniu dotąd nie miał pojęcia. Mimo wewnętrznej niezgody na to, co się dzieje, chłopiec przy wsparciu bliskich musi odnaleźć się w nowym środowisku. Czy uda mu się rozwiązać zagadkę swojego pochodzenia? Czy odnajdzie osobę, która przekazała mu tajemniczą wiadomość? Czy odkryje znaczenie niedającego mu spokoju snu? I wreszcie: czy nowo nawiązane przyjaźnie przetrwają w obliczu niebezpieczeństwa?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397637610
Rozmiar pliku: 962 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TREŚCI

Rozdział I

Pocztówka znikąd | 11

Rozdział 2

Fantastyczna prawda | 27

Rozdział 3

Cioteczka Mary | 43

Rozdział 4

Szkoła Piractwa i Żeglugi | 67

Rozdział 5

Pierwsze przeciwności | 95

Rozdział 6

Sekret Salvadorów | 119

Rozdział 7

Wyprawa do Butterby | 149

Rozdział 8

Trening snagglera | 167

Rozdział 9

Profesor Teach | 191

Rozdział 10

Sekret Isabelli | 205

Rozdział 11

O północy w parku | 237

Rozdział 12

Pierwszy szermierz w szkole | 257

Rozdział 13

Wizyta w przystani domownika i list od cioteczki Mary | 279

Rozdział 14

Rozbrykany Knur | 299

Rozdział 15

Wyznanie Cate | 321

Rozdział 16

Noc Wszystkich Nieświętych | 363

Rozdział 17

Kim jest Szalony Baron? | 397

Rozdział 18

Tajemnicze przejście w kuchni | 423

Rozdział 19

Powrót do domu jest niemożliwy | 455

Rozdział 20

Tajemnica Fontanny Życia | 481

Rozdział 21

Twarz kryjąca się w mroku | 527ROZDZIAŁ I

Pocztówka znikąd

Mały domek na przedmieściach BlueFort, przy Liberty Passage, był już w kiepskim stanie. Odpadający niebieski tynk i dziurawy dach, który przeciekał przy każdym deszczu, świadczyły o jego kiepskiej kondycji i pilnej potrzebie remontu. Will mieszkał tu, odkąd pamiętał. Szczerze kochał to miejsce, jednak z każdym kolejnym rokiem dom stawał się brzydszy i coraz bardziej zaniedbany, co budziło w chłopaku niemały wstyd. Codziennie po szkole szybko czmychał do środka i zamykał się w swoim pokoju, by nikt go nie zauważył. Choć z natury nie był dzieckiem zazdrosnym i oglądającym się na opinię innych, smucił go fakt, że to właśnie jemu przypadło mieszkać w najgorszym i z pewnością najbrzydszym domu w okolicy.

Przestronny pokój był większy niż pozostałe pomieszczenia w domu. To właśnie tu, w swoim małym królestwie, czuł się najbezpieczniej. Kremowe ściany nie były malowane od paru lat, ale farba wciąż wyglądała prawie jak nowa. Główna ściana, przy której stało łóżko Willa, była cała oklejona plakatami jego ulubionego superbohatera – Spider-Mana.

Rosalind, mama Willa, pracowała w sklepie wielobranżowym. Była spokojną, delikatną kobietą o szczupłej twarzy. Włosy co noc zawijała w kolorowe wałki, by następnego dnia powitać syna z bujnymi lokami. Rano wychodziła z domu i wracała dopiero późnym wieczorem na kolację. Kobiecina ciężko pracowała, by ich utrzymać, co wzbudzało w chłopaku smutek i współczucie. Po szkole zostawał sam na większość dnia. Najgorzej było zimą, bo gdy Rosalind spieszyła się rano do pracy, nie mogła porządnie rozpalić w piecu, dlatego kiedy Will wracał do domu, w środku panował dotkliwy chłód. W gruncie rzeczy temperatura niewiele się różniła od tej na zewnątrz, a ocieplało się tylko wieczorem, kiedy mama chłopca wracała z pracy. Will siedział więc owinięty od stóp do głów pod grubymi fałdami pościeli i dodatkową warstwą koca. Pochłaniał ogromne ilości ciepłej herbaty, a kiedy jej zabrakło, pił wrzątek. Nie mógł jednak w żaden sposób jej pomóc. Był przecież tylko dzieckiem. Wielokrotnie myślał o tym, żeby dorzucić się do domowego budżetu i odciążyć mamę, ale kto by go zatrudnił?

Stał pośród nicości. Z każdej strony zalewała go ciemność, pragnąc go pochłonąć i sprawić, żeby zniknął. Pośrodku wznosił się skalny, pęknięty łuk, oświetlony z góry jasną łuną. U szczytu formacji zbierała się woda, powoli wędrowała w górę, by następnie skapywać do kamiennej misy pokrytej mchem. Wiedział, że to sen. Towarzyszące mu uczucie pustki i brak praw fizyki w tym miejscu mówiły same za siebie. Ten sam sen powtarzał się w kółko niczym zapętlona taśma, której nikt nie chciał zatrzymać. Jak w transie ruszył naprzód, zbliżył się do łuku, bo tak nakazywał mu instynkt. Dotknął skały, bo musiał, ale w tym właśnie momencie nastąpił wybuch. Ogłuszający dźwięk rozbrzmiał w jego uszach. Łuk rozpadł się z hukiem, Willa odrzuciło na bok. W tym samym momencie z wody wyłoniły się postacie. Dwie, a może trzy? Nie mógł ich zliczyć. Na ziemi leżała zapłakana kobieta, trzymała w ramionach nieruchome niemowlę. Przytuliła je do piersi, a potem schowała twarz w jego brzuszku. Bez wahania zdjęła z niego chustę, którą było owinięte, i wrzuciła je do wypełnionej po brzegi misy. Dziecko dryfowało przez chwilę na powierzchni, po czym zniknęło pod wodą. Krzyki i przerażające wycie kobiety sprowadziły do niej mężczyznę, ale kiedy się zjawił, Will jak zwykle się obudził.

Zerwał się z łóżka jak poparzony. Choć ten sen powtarzał się od lat, za każdym razem wywoływał w nim te same silne emocje: strach, sztywność i ból. Twarz i plecy miał zlane potem, a nierówny oddech powodował, że serce waliło mu w piersi jak szalone. Od dziesiątego roku życia te koszmary przybierały na sile. Nie mógł ich się sam pozbyć, ale nie chciał też martwić matki, dlatego dzielnie je znosił. Na jego szczęście nie pojawiały się codziennie.

Zarzucił sweter na ramiona i zbiegł po schodach na parter. Jego mama krzątała się w kuchni. Robiła kanapki, obierała warzywa i z całych sił próbowała nie spalić kolejnego garnka z zupą. Wytarł zakatarzony nos rękawem i usiadł na schodach za domem. Chmury właśnie przysłoniły słońce, przez co świat stał się bardziej ponury i tajemniczy. Nie spał od piątej, jak to miał w zwyczaju. Od dziecka budził się wcześnie, leżał wtedy w łóżku i patrzył w sufit, wyobrażając sobie, jak to jest umieć latać. Już kolejny tydzień siedział w domu. Rok szkolny rozpoczął się paręnaście dni temu, ale Will nie mógł nic poradzić na przeziębienie, które wciąż go męczyło. Jego mama też rozkładała ręce, kiedy termometr po raz kolejny pokazywał stan podgorączkowy.

Rosalind usiadła obok syna z kubkiem gorącej herbaty w ręku i dodatkowym kocem, który zarzuciła na jego plecy. Wręczyła mu napój wypełniony po brzegi miodem, domowej roboty sokiem malinowym i cytryną. Kiedy Will chorował, jakimś cudem mama potrafiła znaleźć pieniądze na wszystkie potrzebne mu rzeczy. Robiła to, żeby przynajmniej wtedy niczego mu nie brakowało. Patrzyli przez chwilę na porośnięty bluszczem metalowy płot. Sploty rośliny z roku na rok stawały się coraz gęstsze, ale to tylko dodawało uroku temu miejscu. Will upił duży łyk herbaty i oblizał usta ze smakiem. Jego mama robiła najlepszy sok malinowy na świecie. Spojrzał na nią z czułością. Już rano, kiedy zszedł do kuchni, widział jej podkrążone oczy. Nie musiała nic mówić, bo dobrze wiedział, że znowu płakała pół nocy. Była zła. Nie na niego, lecz na niesprawiedliwy los, który ponownie sprowadził na niego chorobę, ale w głębi czuł, że to jest ten moment. Choć nie chciał jej bardziej denerwować, ciekawość była silniejsza.

– Opowiesz mi o tacie? – zapytał niepewnie, jakby bał się, że mama może go za to skarcić.

– To nie jest rozmowa na dziś, Will.

– Zawsze tak mówisz. – W złości kopnął leżącą tuż przy jego nodze piłkę.

Rosalind odwróciła się do syna i pogłaskała go po czarnych włosach, które lekko kręciły się na końcach. Jego brązowe oczy skrywały niesamowitą dziką głębię, która była nie do okiełznania. Nie mógł wyprzeć się korzeni, nawet gdyby chciał. Ciekawskie oczy Rogersów były niczym wizytówka rodziny. Tak samo jak ciemne piegi na nosie, które rozchodziły się wachlarzem na górne części kości policzkowych. Na wiecznie różowych policzkach chłopaka wyglądało to nad wyraz uroczo. Bardzo przypominał ojca, ale pani Rosalind nie była pewna, czy jest to dobry znak.

– Pewne zagadki nie muszą zostać rozwiązane, kochanie. – Jej czuły głos sprawiał, że Will nie mógł się na nią gniewać.

– Chciałbym chociaż wiedzieć, czym się zajmuje albo gdzie mieszka. – Westchnął niemal błagalnie.

– Pojechał zbyt daleko, by go znaleźć.

Will rozłożył ręce w akcie bezsilności. Rozumiał, że matka może nie kochać już ojca, ale dlaczego jego od niego odsuwa?

– Mamo… – poprosił błagalnym tonem.

– Może innym razem. Teraz – pocałowała syna w czoło – muszę iść do pracy. Jak wrócę, to zrobię kolację. Nie wychodź z domu, proszę. – Nieco ociężale wstała z miejsca, jakby za wszelką cenę opóźniała swoje wyjście. – W garnku masz rosół – dodała, znikając wewnątrz budynku.

Dobrze wiedziała, co mówi. Chłopak wielokrotnie, pomimo choroby i zakazów, wymykał się z domu na spacery. Choć był grzecznym dzieckiem, to niczym kot lubił chodzić swoimi ścieżkami i nawet ona nie potrafiła go zatrzymać. Tłumaczyła sobie, że to wina genów, których nijak nie da się oszukać. W końcu rodzina Rogersów słynęła z gorącej krwi i żądzy odkrywania. Za każdym razem kręciła tylko głową, kiedy chłopak wyskakiwał z domu, nieraz nawet bez czapki czy kurtki. Biegła wtedy za nim, a Will łapał ubrania w locie. Nie mogła i nie chciała tego zmieniać, taka była prawda. Dlaczego miałaby odebrać jedyną rzecz, która sprawiała mu radość?

Zbyt często pytał ją o ojca, dobrze to wiedział. Smucił się za każdym razem, kiedy mu odmawiała, lecz tak bardzo pragnął znać szczegóły jego istnienia, że nie mógł się powstrzymać. Odkąd pamiętał, mieszkał tylko z matką, a im starszy się stawał, tym bardziej był dociekliwy. Przez całe swoje życie, całe trzynaście lat, nie znalazł ani jednego zdjęcia z podobizną ojca. Nie było ich w albumie ani w ramkach wiszących na ścianie przy schodach. Will był przekonany, że bez wyjaśnienia tej rodzinnej tajemnicy z każdym rokiem będzie mu coraz trudniej. Już teraz czuł ten ciężar. Dałby jednak sobie rękę uciąć, że kiedyś go widział. Pamiętał jego duże oczy, ciemne, miękkie włosy oraz radosny śmiech. Ilekroć jednak męczył się, żeby choć trochę przypomnieć sobie jego twarz, nic z tego nie wychodziło. Musiał być mały, ale był pewny bardziej niż czegokolwiek na świecie, że ojciec mieszkał razem z nimi.

Ten dzień nie zapowiadał się inaczej niż wszystkie poprzednie. Jak co dzień ubrał się ciepło, w za dużą kurtkę przeciwdeszczową i kalosze, bo pamiętał, że we wiadomościach mówili o ulewie. Chwycił swoją portmonetkę i wyszedł na zewnątrz. Poprawił niezdarnie czapkę z daszkiem z logo Manchesteru i zapiął kurtkę pod samą szyję, jak zawsze robiła to mama. Klucz od domu schował pod ceglaną donicą, w której rosły wrzosy. Rosalind uwielbiała te rośliny, ale Will nigdy nie rozumiał dlaczego. Oprócz ładnego fioletowego koloru nie widział w nich żadnych innych zalet.

Gdy wyszedł na ulicę, nie dostrzegł żywej duszy. Nie dziwiło go to jednak, ponieważ wszyscy sąsiedzi już wyszli ze swoich domów. Tylko jego mama miała w zwyczaju spóźniać się do pracy, ale mimo to zawsze znajdowała czas, by przed wyjściem choć na chwilę z nim usiąść. Osiedle Lawendowe, na którym Will mieszkał, wzięło swoją nazwę od hodowli lawendy prowadzonej w pobliżu przez panią Hilligan. Wraz z mężem byli głównymi fundatorami osiedla. Tak przynajmniej głosiła drewniana tablica witająca przyjezdnych. Rzędy kolorowych, wysokich domków zdawały się nie mieć końca. Will wraz z mamą mieszkali w jednym z pierwszych domów, a mianowicie przy numerze drugim. Początkowo, kiedy się wprowadzali, każdy lśnił nowością i był oblany świeżą farbą w kolorach tęczy. Na tle całego miasteczka rzeczywiście się wyróżniali. Jednak z biegiem czasu kolory stawały się coraz bledsze, ludzie starsi i bardziej zgorzkniali, a rosnące niegdyś przed domami kwiaty pousychały.

Sklep pana Kima był typowym sklepem osiedlowym. Nie imponował rozmiarem, a Willowi, przyzwyczajonemu do przestronnych supermarketów, wydawał się wręcz malutki. Gdyby chłopak miał go do czegoś porównać, powiedziałby, że był niewiele większy od jego pokoju, ale co dziwne, mieściło się w nim absolutnie wszystko. Od mikrofalówki i czajnika, po baniak z wodą, a nawet mały stolik z dwoma krzesłami. Will z uśmiechem otworzył drzwi, już przed progiem machał panu Kimowi przez szklaną witrynę. Charlie Kim był niskim mężczyzną w średnim wieku, z zakolami i kozią bródką. Codziennie nosił inną kamizelkę, co skłaniało Willa do snucia domysłów, ile ich w ogóle posiadał.

– Dlaczego masz chusteczkę w nosie? – zapytał zaskoczony, kiedy Will zamknął za sobą drzwi.

– Jestem trochę chory – wybełkotał chłopiec i wyszczerzył zęby zadowolony.

Stał z rozdziawioną buzią i przymrużonymi oczami, wzrok wbił w sprzedawcę. Chciał stworzyć wrażenie nieszczęśnika, który wymaga szybkiej pomocy. Liczył, że pan Kim zlituje się nad nim i rzuci mu coś pysznego bez konieczności płacenia. Zamiast tego mężczyzna spojrzał na niego w ten sam sposób. Chwilę tkwili w ciszy. W tle z radia leciał właśnie refren piosenki _Secret_ _Love_ Bee Gees, co sprawiło, że Will wybuchnął śmiechem.

– Trzeba było leżeć w łóżku, a nie się szlajasz po osiedlu. Jeszcze mnie zarazisz – burknął sprzedawca. Pan Kim nie był zbyt miłym człowiekiem, ale jego szczerość już od początku ujęła Willa. Od tamtej pory codziennie do niego przychodził.

– Panie Kim. – Will oparł się o ladę. – Coś ciekawego wydarzyło się od ostatniego razu? Hm?

– Ajajaj. Wścibski dzieciak z ciebie. – Nie zważając na młodego klienta, zaczął ścierać kurze z półek za ladą. – Weź zupę, to ci powiem – stwierdził po chwili.

Will bez wahania sięgnął po zupkę instant z półki sklepowej, a z lodówki wyjął kartonik mleka. Zalał zupę gorącą wodą z czajnika i wstawił do mikrofali. Właśnie za to kochał to miejsce. Pan Kim miał najlepsze zupy na świecie, a jedzone w sklepie smakowały jeszcze lepiej. Gdy wszystko było gotowe, usiadł na krześle i chwycił łyżkę. Wciąż obserwując sprzedawcę, czekał z niecierpliwością na kolejną porcję plotkarskich nowinek.

– Słyszałeś, młody, że twoja sąsiadka, pani Nelson, wyprowadziła się z domu? – rzucił pan Kim. Włożył okulary i chwycił za gazetę.

– Ta wdowa? – podjął Will z zaskoczeniem.

– Yhym – mruknął mężczyzna.

– Dlaczego? – zapytał i pociągnął nosem. Para unosząca się z zupy dodatkowo nasiliła jego katar.

– Podobno oszalała – wyjaśnił pan Kim, potrząsając głową z niedowierzaniem. – Rozpowiadała po osiedlu, że nad zatoką pływają syreny czy coś takiego.

– Syreny? Ale prawdziwe? – Nie można było powiedzieć, że Will nie wierzył w takie rzeczy. On po prostu potrzebował dowodu, aby móc z czystym sumieniem uznać je za prawdziwe.

– Aj! Coś ty! – skarcił go pan Kim. – Kobieta oszalała, nie ma co. Za dużo ajerkoniaku się napiła.

– Skąd pan wie? – dociekał Will.

– Bo to niedorzeczne – odpowiedział. Spojrzał na chłopaka, który zdawał się nieprzekonany. – Nie ma czegoś takiego jak syreny. Kto to widział? Baba z ogonem ryby. Też mi coś! – prychnął z dezaprobatą.

– Ale pan zrzędzi. – Will westchnął. Gorąca zupa nieco go rozgrzała. Musiał przecież przejść całe osiedle, aby dojść do sklepu, co skutecznie wyziębiło jego chude ciało.

– A ty jedz, bo zaraz zamykam – mruknął pan Kim, siadając na krześle tak, że zza lady Will w ogóle go nie widział.

– Zamyka pan dopiero o dwudziestej – przypomniał mu Will.

– Dla ciebie zrobię wyjątek – mruknął pan Kim i pogroził mu szmatką.

Uradowany Will zerknął na ulicę, na której teraz roiło się od małych dzieci.

– Panie Kim, długo pan tu mieszka? – zapytał nagle. Może to dobry pomysł, żeby go wypytać? Nigdy wcześniej nie przyszło mu to do głowy, a co, jeśli on coś wie? Nie. Niemożliwe. Pokręcił głową, jakby chciał wyrzucić z niej ten pomysł.

– A bo co? – Mężczyzna podniósł głowę znad gazety.

– Nie no, tak pytam. – Wzruszył ramionami. Wciąganie niewinnych osób w rodzinną tajemnicę nie było jednak dobrym pomysłem.

– Będzie z dziesięć lat – odpowiedział pan Kim po chwili, skrupulatnie licząc na palcach.

– I zna pan tu wszystkich?

– Do czego pijesz? – mruknął pan Kim z podejrzliwością.

– A, nie. – Machnął dłonią. – W sumie to nic. – Wrócił do jedzenia.

Sprzedawca wydymał usta z niezadowoleniem. Znał Willa na tyle, że powinien już się przyzwyczaić, że chłopak zmienia zdanie w ostatniej chwili, ale największym problemem był czas, kiedy to robi. Ilekroć zdążył rozbudzić ciekawość, szybko ucinał temat, jak gdyby nigdy nic.

Kiedy tylko pan Kim zauważył, że Will wyrzuca puste opakowanie do kosza, wypędził go, zarzekając się, że jeśli go zarazi, to będzie musiał zająć jego miejsce za kasą. Aby sprawić Willowi przyjemność, na pożegnanie wręczył mu orzechowego batona.

Pogoda była kiepska, więc Will nie miał ochoty na spacery po miasteczku. Wrócił do domu, zdjął kurtkę i położył się na sofie. Sięgnął po pilota i włączył telewizor. Cichy dźwięk uruchamiającego się urządzenia rozniósł się po całym salonie. Zawsze się zastanawiał, jak działa telewizor. Wiele razy go badał. Odkręcał obudowę z tyłu i przyglądał się mu od środka. Matka często go za to karciła, tłumacząc, że nie stać ich na nowy, ale ciekawość zawsze brała górę. Szary monitor o przekątnej nie większej niż długość ręki dorosłego człowieka (licząc od czubków palca do łokcia) wyświetlał właśnie jego ulubioną bajkę. Melodia czołówki Scooby-Doo nieco go rozweseliła. Pomimo że widział już wszystkie odcinki, to każdy kolejny oglądał z zaciekawieniem równie dużym jak za pierwszym razem. Otulił się kocem i przyciągnął kolana do piersi, aby szybciej się ogrzać. Podczas przerwy na reklamy zdecydował się zrobić kanapkę. Chleb tostowy posmarował grubą warstwą masła, posypał go cukrem, nie omijając oczywiście przy tym ani fragmentu, i przykrył kolejną warstwą chleba. Zaopatrzony jeszcze w kubek z ciepłym mlekiem, które podgrzał w mikrofali, chciał wrócić do oglądania bajki, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zastygł w bezruchu.

Mama zawsze przestrzegała go przed otwieraniem drzwi bez sprawdzenia, kto za nimi jest, Will był wyjątkowo niski i nie mógł swobodnie spojrzeć przez wizjer. Kiedy szkolni koledzy wrócili po wakacjach do szkoły, nie dosięgał im nawet do ramion.

W tamtym momencie odłożył jednak to, co miał w rękach, i ruszył w stronę wejścia. Zatrzymał się, kiedy usłyszał ponowne pukanie. Szybko przywarł do drzwi, nasłuchując z zaciekawieniem, czy ktoś tam stoi. Już miał chwycić za klamkę i powitać przybysza, kiedy pod jego stopami wylądowała pocztówka. Wsunięta pod drzwiami, idealnie przeszła na drugą stronę. Papier był zniszczony i stary. Brudne rogi kartki świadczyły o tym, że pokonała długą drogę. Szybko odbezpieczył wszystkie trzy zamki i otworzył drzwi, chcąc złapać listonosza, ale nikogo nie zobaczył.

Will był zły na siebie, na los i na matkę, że tak długo zajęło mu otwieranie drzwi, ale Rosalind była osobą nad wyraz zapobiegawczą i ostrożną. Każdy zamek kupiła w innym sklepie na wypadek, gdyby któryś z poprzednich okazał się zbyt słaby. Nigdy nie wychodziła też bez małej parasolki, którą chowała w torbie, i gazu pieprzowego. Wszystko to, rzecz jasna, na wszelki wypadek.

Will obejrzał uważnie całą ulicę, lecz nie ujrzał ani listonosza, ani przechodnia, który mógłby tę pocztówkę wrzucić. Ulica i chodniki wciąż były puste. Wepchnął głowę z powrotem za drzwi i zaryglował je na wszystkie zamki. Z pocztówką w ręku wrócił do salonu i ponownie usiadł na kanapie. Wołała go i prosiła o przeczytanie. Chwilę walczył z pokusą, ale była zbyt silna, by ją zignorować. Ostrożnie się rozejrzał, sprawdzając, czy nikt go nie obserwuje, bo kto wie, może mama wróciła niespodziewanie albo on sam wpuścił złodzieja podczas tej krótkiej chwili nieuwagi. Chwycił mocno widokówkę. Długo przyglądał się obrazkowi przedstawiającemu majestatyczny statek pasażerski. Lodowce wokół niego wyglądały jak żywe, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy. Odwrócił kartkę, przetarł ją rękawem swetra i zaczął czytać.

_Rosalind,_

_nareszcie was znalazłem. Czas, aby Will wyruszył ze_ _mną i znalazł swoje miejsce na ziemi. Za dwa dni_ _do waszych drzwi zapuka mój stary druh. Odbierze Willa. Przygotuj_ _go na to spotkanie. To nie jest prośba._

_D. S._

– No nie… Wiedziałem, że żyjesz! – krzyknął do siebie i po chwili oszołomienia zaczął skakać po kanapie z radości. – Mój ojciec żyje! – krzyknął ponownie. – Wiedziałem, wiedziałem! Chce mnie zobaczyć – szepnął do siebie.

Will przemierzył cały dom, biegając i tańcząc z radości. W mgnieniu oka wszystko przestało mieć dla niego znaczenie. Leżący na talerzu chleb, bajka w telewizji czy nawet przeziębienie. Euforia, którą poczuł na wieść, że może poznać ojca, dodała mu energii. Cierpliwość się opłaciła.ROZDZIAŁ 2

Fantastyczna prawda

– Jeszcze nie śpisz? – zapytała Rosalind. Jak co wieczór sprawdzała, czy syn leży już w łóżku. Zdziwiła się, widząc, że chłopak nadal nie śpi.

– Zobacz, co przyszło. – Podekscytowany rzucił kartkę na stolik nocny i z niecierpliwością czekał na reakcję matki.

Zaskoczona Rosalind przeczytała kartkę i na moment zamarła.

– Skąd to masz? – zapytała drżącym głosem, a jej twarz wyraźnie zbladła.

– Ktoś ją zostawił pod drzwiami – wyjaśnił Will, dostrzegając wyraźne zdenerwowanie matki.

– Ktoś?! Był ktoś w domu?! – W jej oczach pojawił się strach, a palce mocniej zacisnęły się na pocztówce. Całe jej ciało zesztywniało.

– Nie, nie. Ktoś ją wsunął w szparę pod drzwiami – wytłumaczył szybko, bo ostatnie, czego mu teraz brakowało, to wybuch złości matki.

Rosalind, nic nie mówiąc, zgniotła kartkę, wyrzuciła ją w kąt i wyszła z pokoju.

– Co ty robisz?! – krzyknął i wybiegł za nią, zrzucając kołdrę na ziemię.

– To jakaś pomyłka. Ktoś się pomylił – powtarzała z oślim uporem.

Will miał wrażenie, że próbowała przekonać samą siebie.

– Nie! – zaprzeczył. – Przecież tam było twoje imię – przypomniał jej.

Rosalind zatrzymała się na schodach i odwróciła do syna. Była czerwona jak burak, a w oczach płonął ogień złości. Nigdy jeszcze nie widział jej tak wściekłej.

– Jeśli mówię, że to pomyłka, to pomyłka – rzuciła oschle, co było do niej zupełnie niepodobne. – Idź spać – dodała. – Jutro porozmawiamy.

Chłopak nie odpowiedział ani słowem. Czuł tylko, jak po policzkach spływają mu palące łzy. Nie mógł pojąć, jak matka może zaprzeczać istnieniu jego ojca, skoro dostała wyraźny znak, że żyje. Dorastał i brakowało mu silnego głosu ojca i mądrych porad, które pomogłyby mu przetrwać te trudne chwile. Wściekły, walnął pięścią w ścianę i zamknął się w pokoju. Tylko tyle mógł zrobić. Nawet nie pomyślał o ucieczce z domu, jak robiła większość jego rówieśników, którzy nie radzili sobie z problemami. Wiedział, że życie na własną rękę byłoby zbyt trudne, a on przecież potrzebował jedzenia, ubrania i schronienia. Zrezygnowany, zawinął się w kołdrę po sam czubek głowy i zasnął, tuląc się do poduszki.

Rosalind siedziała przy oknie, obserwując padający deszcz. Bacznie lustrowała też teren za domem, upewniając się, czy w krzakach nikogo nie ma. Było ciemno. Na dodatek, jak na złość, w lampie, która zawsze oświetlała ich ogród, przepaliła się żarówka. Rosalind mogła się tylko modlić, aby nikt ich nie obserwował. Bóg jeden wie, kto podrzucił kartkę i czy rzeczywiście odszedł. W głębi duszy liczyła, że dzień, w którym Will pozna ojca, nigdy nie nadejdzie i wciąż będą mogli spokojnie mieszkać w ludzkim świecie. Macki tego mężczyzny okazały się zbyt długie i w końcu ich dosięgły. Czy można jednak nazwać tego człowieka ojcem, skoro łączyły ich tylko więzy krwi? Nie chciała nawet myśleć, co mógłby zrobić Willowi. Chłopak jest młody, ma szansę na ucieczkę, ale dla niej było już za późno.

Czym prędzej pobiegła do swojej sypialni. Nie mogła liczyć przecież na cud czy łut szczęścia. Szarpnęła za uchwyt starej szafy, wyrzuciła z niej zakurzone pudełka i leżące na podłodze buty. Uklęknęła i przesunęła luźny kawałek podłogi, odsłaniając tym samym małą dziurę w podłodze, wypełnioną bibelotami. Wyciągnęła z niej kawałek papieru wraz z piórem i kałamarzem. Rozwinęła ostrożnie arkusz i ułożyła delikatnie na podłodze. Zamoczyła pióro w atramencie, który miał niespotykaną zieloną barwę, i zaczęła pisać.

_M, sytuacja się pogorszyła. ON znalazł Willa_ _i wysłał po niego swoją bandę. Trzeba go ewakuować. R._

Pergamin wypił atrament jak gąbka i po paru chwilach po literach nie było śladu. Rosalind czekała z niecierpliwością na odpowiedź, ale mijały sekundy, a potem minuty i nic się nie działo. Tykający zegar na ścianie potęgował jej zdenerwowanie. Bała się, że ten łotr mógł schwytać M. Już miała opuścić pokój i zacząć pakować rzeczy Willa, kiedy na pergaminie ponownie zaczęły się pojawiać słowa.

_Dandelion to jedyne wyjście. Brama Dwóch Horyzontów_ _otworzy się jutro o północy. Częściej ją zamykają przez zamieszanie_ _w Tasyldorze. Na Willa będę czekać na brzegu. Co z tobą? M._

Chwyciła ponownie pióro drżącą dłonią. Zatrzymała rękę w powietrzu, zastanawiając się, co powinna napisać. Tak dawno nie widziała Mary i jedyne, o czym marzyła, to znów zatopić się w jej ramionach. Nie mogła jednak pokazać, że jest słaba. Nie w tym momencie. Odpocznie, kiedy wyśle chłopaka na statek. Tak, wtedy będzie mogła nareszcie odetchnąć, a wszystko, co się potem stanie, nie ma znaczenia.

_Dam sobie radę. Łatwiej się_ _bronić, gdy jestem sama. Mniej na niego oko. W szkole_ _też mogą być szpiedzy. R._

_Kocham._ – Otrzymała w odpowiedzi.

Los zawsze zdawał się dla niej wyjątkowo okrutny. Dzień, w którym Will pojawił się w jej życiu, był najgorszym dniem, jaki dane jej było przeżyć. Z Widma uciekała w pośpiechu, z zawiniętym w chustę niemowlęciem pod pachą. Szczęście, że Mary odurzyła dziecko, przez co nie pamiętało tamtej nocy. Życie w ludzkim, zwyczajnym świecie wydawało jej się trudne i okrutne. Lata mijały tu szybciej i nie niosły ze sobą nic nadzwyczajnego. Codzienna szarość przez pierwsze lata ciążyła jej, ale za każdym razem, kiedy widziała uśmiech Willa, wiedziała, że poświęcenie jest warte swojej ceny. Rosalind myślała, że jeśli będzie żyć cicho, jeśli nie będzie się wychylać, ON jej nie znajdzie. Życie jednak nauczyło ją, że nieważne, z której strony bramy się żyje, woda zawsze znajdzie ujście, a wszystkie brudy i pasożyty przyniesie ze sobą. Mary zawsze powtarzała, że nigdzie nie będzie bezpieczna, ale w tamtym czasie Rosalind liczyła na łut szczęścia. Na odrobinę sprawiedliwości i małą nagrodę za to, co zrobiła. Bądź co bądź, dalej jest piratką i choć nie ma swojego statku, a szablę w dłoni trzymała lata temu, to jej serce wciąż żegluje po niebezpiecznych wodach Ukrytego Świata. Odetchnęła z ulgą. Szansa na bezpieczne schronienie była duża, nawet pomimo tego, że Dandelion skrywał wiele tajemnic, nieodkrytych nawet przez jej dyrektora.

Zwinęła papirus i włożyła go do plecaka Willa. Wcisnęła tam też parę czystej bielizny, kanapki z sałatą, kompas, który trzymała ukryty w tej samej skrytce co pergamin, i małą saszetkę wypełnioną monetami. Plecak położyła obok łóżka chłopaka, tak samo jak czyste ubrania. Nie chciała marnować czasu z rana na szukanie i pakowanie potrzebnych rzeczy. Znała przecież Willa i wiedziała, że z chęcią zabrałby pół swojego pokoju, gdyby tylko mógł. Usiadła na krześle obok łóżka i odetchnęła głęboko. Spojrzała na śpiącego syna. Pomimo nawałnicy myśli próbowała się uspokoić. Wychowała go najlepiej, jak mogła. Mimo obcego świata i ludzi dała radę. Prawdą jest, że nie zdążyła przygotować go na okropieństwa, które go czekały, ale nie było na świecie osoby, która mogłaby to zrobić. Will sam musi przeżyć swoje życie i pomimo prób Rosalind, aby było ono lepsze, ostatecznie zostanie sam. Pocieszała się w myślach, że uda im się wyplątać z kłopotów, ale prawdą było, że czuła zimne uczucie szpady na gardle od samego początku.

Oparła głowę na ręce. Chciała się modlić, prosić o łaskawość dla chłopaka, ale po tylu latach nie wiedziała, do kogo składać modły. Nie opuściła Willa aż do rana, a kiedy w końcu otworzył zaspane oczy, była gotowa na rozmowę, przed którą uciekała tyle lat.

– Mamo? – Przetarł ręką oczy. Zaspany, ziewnął parę razy. – Długo tu siedzisz?

– Nieistotne. – Usłyszał. Kobieta przeczesała dłonią jego mokre od gorączki włosy. – Musimy porozmawiać.

– Hm? – mruknął ociężale.

– Ta pocztówka, którą dostałeś wczoraj, była rzeczywiście od twojego ojca. – Zwiesiła głowę i posmutniała na myśl o wcześniejszych kłamstwach.

– To dlaczego mówiłaś, że nie? – Chłopak ożywił się nagle, wyprostował jak struna i wytrzeszczył oczy.

– Dlatego, że nie jest on dobrym człowiekiem – odpowiedziała powoli, jakby ważyła każde słowo.

– Kto tak zdecydował? – pisnął zaskoczony.

– Nie czas na dłuższe wyjaśnienia. – Spojrzała na zegarek. – Posłuchaj mnie uważnie. Musimy na jakiś czas się rozdzielić. Przygotowałam ci plecak, w którym masz wszystkie potrzebne rzeczy.

– Co?! – Zdezorientowany zmarszczył czoło.

– Pojedziemy do portu, a tam wsiądziesz na statek. – Will już otwierał buzię, aby jej przerwać, kiedy Rosalind zasłoniła mu usta dłońmi. – Nie zadawaj więcej pytań. Odpowiedzi przyjdą same. – Wstała z krzesła i podeszła do drzwi. – Ubierz się, proszę. Musimy ruszać.

Siedział przez chwilę i zastanawiał się, co skłoniło matkę do tej decyzji. Czy rzeczywiście jego ojciec jest potworem? Co jej zrobił? Bił się z myślami, próbując dostrzec choćby jedną wskazówkę. Widział, że matka jest zasmucona, przybita, dlatego nie chciał się z nią sprzeczać. Ubrał się najszybciej, jak umiał, i wyszedł z pokoju z plecakiem na plecach.

Rosalind siedziała już w aucie. Mocno ściskała kierownicę i patrzyła przed siebie. Nie zauważyła nawet, kiedy chłopak wszedł do środka.

– Jestem – wycedził, wyrywając ją z zamyślenia.

– Tak. – Przekręciła kluczyk w stacyjce i wcisnęła pedał gazu. Willa wbiło w fotel. – Posłuchaj, bo to bardzo ważne. Kiedy usłyszysz na statku „Brama się otwiera”, idź za tłumem.

– Jaka brama? Brama na morzu? – Próbował zapiąć pasy, ale te się zacięły. Nie mógł zrozumieć poleceń, które przekazywała mu matka, bo były zbyt nierozsądne i najnormalniej w świecie niemożliwe.

– Po prostu mi zaufaj. – Rosalind trzęsła się jak galareta.

– Ja ci ufam, mamo, ale musisz mi wyjaśnić, dokąd płynę i dlaczego. – Usadowił się wygodnie i mocniej złapał plecak. Mama zazwyczaj jeździła wolniej, jednak teraz wskazówka prędkościomierza nie schodziła poniżej setki.

– Płyniesz do szkoły – oznajmiła. – Zapisałam cię do nowej szkoły, Will.

– Co?! – krzyknął piskliwie. – A co z moimi kolegami? Co z domem? Gdzie ta szkoła? Za granicą? – Tyle pytań cisnęło mu się na język, ale znając matkę, nie mógł liczyć na choćby jedną odpowiedź. Teraz nie był już zaskoczony, lecz wściekły.

– Will, uspokój się. – Kobieta przeczesała włosy ze zdenerwowania. Nerwowo spojrzała w lusterko, upewniając się, czy nikt nich nie śledzi.

– Mówisz mi właśnie, że zapisałaś mnie do nowej szkoły. Mamo! – krzyknął niespodziewanie, aż Rosalind podskoczyła. – Dlaczego tak daleko?

– Żeby cię nie znalazł.

– Kto? Tata?! – dopytywał wściekły. – Dlaczego?

– Dlatego, że tego chcę, Will. Koniec gadania.

Nastała cisza. Auto sunęło po pustych drogach, mijając tylko bezpańskie psy.

Dość szybko dotarli do pobliskiego portu. Rosalind wyskoczyła z auta i otworzyła mu drzwi. Chłopak początkowo nie chciał z niego wysiąść. Wciąż zapięty, siedział i patrzył przed siebie obrażony. Jednak błagalna mina matki prosiła, aby się pośpieszył, dzięki czemu po paru minutach wysiadł. Podeszli do marynarza, który stał przed wielkim promem zwanym Delphina. Brodaty, barczysty mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Willa, po czym kiwnął lekko głową. Rosalind podała mu małą paczuszkę i wróciła do syna.

– No dobrze. – Poprawiła mu niesforny pukiel, który odstawał znacząco od reszty. – Pamiętaj, co ci mówiłam. To o bramie – przypomniała mu. Jej nerwowy wzrok lustrował wszystkich wsiadających na statek pasażerów. – Kocham cię, rybko. – Zawsze tak do niego mówiła i przeważnie Will się cieszył, lecz w tej właśnie chwili to wyznanie było nad wyraz bolesne.

– Ty nie idziesz. – Posmutniał.

– Na brzegu spotkasz Mary. Od razu ją poznasz, poza tym pewnie to ona podejdzie do ciebie pierwsza. – Zaśmiała się gorzko, przypominając sobie, jak bezpośrednia potrafi być Mary. – Bądź dla niej miły, dobrze? – Przytuliła syna. – No! Idź już, bo odpłyną bez ciebie.

Will patrzył na nią, zastanawiając się, co się stało. Dlaczego tak się zachowuje? Czego się boi? Odszedł bez słowa, bo nie był pewien, co powinien powiedzieć. Oczy Rosalind zaszły łzami, gdy patrzyła, jak samotnie wchodzi na statek. Oddałaby wszystkie kosztowności świata, by móc z nim płynąć, ale bała się, że we dwoje będą zbyt łatwym celem.

– Kocham cię, Will! – krzyknęła jeszcze raz, kiedy zauważyła go przy burcie.

– Ja ciebie też, mamo. – Nie wiedział, co się dzieje, ale mina matki prosiła, aby jej zaufać.

Pomachała mu i zniknęła między budynkami. Will usadowił się na belce, która robiła za ławkę. Jego oczy, które jeszcze wczoraj błyszczały radością, teraz były spowite smutkiem. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego mama nie mogła z nim płynąć. Był zły na los, który sprawił, że musi teraz być sam. Choć zawsze był gotowy na nowe przygody, to jego serce było teraz w rozsypce. Liczba pasażerów na statku sprawiała, że zrobiło mu się duszno. Nigdy nie był człowiekiem, który potrzebował egzystować wśród innych. Wręcz przeciwnie. Jak mógł, unikał towarzystwa i wolał spędzać czas w samotności. Nie licząc oczywiście pana Kima, który zdawał się nie lubić ludzi tak samo mocno.

Delphina wyglądała na luksusowy statek. Imponujących rozmiarów prom był największy, jaki do tej pory Will widział. Jego kadłub wykonano z solidnej stali, a powierzchnia błyszczała odcieniami białego i brązowego drewna. Wokół pasażerów dyskretnie kroczyła załoga, dbająca o czystość i bezpieczeństwo. Na pokładzie rozłożono stoły z wielkimi, kolorowymi parasolami, a obok nich miękkie leżaki. Wokół roznosiły się wesołe śmiechy i rozmowy, przez co Will czuł się jeszcze bardziej przygnębiony. Chłopak nie ruszył się z miejsca przez cały dzień. Wzrok miał utkwiony w dal, wciąż obserwował bezkres wody. Strach, który teraz nim zawładnął, sprawił, że nie mógł nawet kiwnąć palcem. Nikt nie zwracał na niego uwagi, a mijający go pasażerowie posyłali mu tylko niezbyt szczere uśmiechy.

Statek płynął cały dzień. Sunął między spokojnymi falami aż do zachodu słońca, kiedy Will usłyszał:

– Brama się otwiera! – Wysoki, chudy mężczyzna o szczurzej twarzy stał na najwyższym pokładzie i krzyczał przez megafon.

Ledwo przytomny, poderwał się na równe nogi niczym wyrwany z transu i przyglądał się zgromadzonym. Fala ludzi ruszyła korytarzem w głąb statku. Pamiętając o słowach matki, przyłączył się do pasażerów. Minął wszystkie pokoje i wyszedł na drugą stronę promu, ponownie na otwartą przestrzeń. Wszyscy zgromadzeni stali na rufie, czekając na odpowiedni znak, a mężczyzna, który wcześniej krzyczał, wpatrywał się w ciemną jak węgiel otchłań wody. Will wychylił się za burtę. Pomimo pracujących turbin woda zdawała się spokojna, wręcz nieruchoma. Panujący wokół mrok sprawił, że zlewała się z nieboskłonem, przerażając Willa do szpiku kości. Nagle w gęstwinie mroku pojawił się jasny błysk, który wystrzelił ponad powierzchnię. Chłopak odsunął się odruchowo i wpadł na kogoś.

– Zwolnij, kawalerze. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując szereg złotych zębów.

Will ostrożnie odsunął się od niego i zlustrował. Ten jednak go wyminął i dał nura do wody. Zniknął jak reszta ludzi.

– Ruszaj się, knypku. Strażnicy bramy nie będą na ciebie czekać. – Usłyszał od marynarza.

Chłopak podszedł powoli do burty i spojrzał na jasne światło. Nie zdążył nic powiedzieć, kiedy mężczyzna westchnął i wypchnął go za burtę. Woda była lodowata, obezwładniająca. Will miał wrażenie, że tysiące igieł wbiło mu się naraz w skórę, powodując paraliż i skurcz całego ciała. Czuł ciężkość wody, która miażdżyca jego płuca. Agresywnie wlała się do przełyku, drażniąc gardło i usta. Zrozumiał jednak, że nie może sobie teraz pozwolić na zwątpienie i strach. Mama wiedziała, co robi. Inaczej nie puściłaby go samego w nieznane.

Otrząsnął się, uspokoił tętno i nie myśląc długo, ruszył w dół za pozostałymi podróżnymi, ku jasnemu światłu. Woda nie stawiała oporu, a przynajmniej Will go nie czuł. Wydawało mu się, że płynie wśród chmur – zimnych i mokrych. Nie musiał nawet brać dodatkowego wdechu. Lekki, podwodny wiatr, który czuł na twarzy, dodawał mu odwagi. Kiedy znalazł się blisko strumienia światła, coś kazało mu się zatrzymać. Obejrzał się dokładnie na wszystkie strony, ale wszechobecna ciemność niczego nie zdradzała. Jednak on to słyszał. Cichy głos, który próbował się przedrzeć przez głębię. _Will_, _jestem tu_, mówił głos, ale chłopiec nie mógł znaleźć jego źródła. Czuł, jakby coś zbliżało się do niego nieubłaganie, ale nie był w stanie tego dostrzec. _Will_, usłyszał ponownie.

Już miał płynąć w stronę jasności, kiedy spostrzegł stwory, które krążyły wokół źródła. Wpierw myślał, że ma przed sobą ludzi, lecz gdy zauważył macki zamiast nóg, cofnął się czym prędzej. Nie mógł uwierzyć własnym oczom i choć bał się, że go zaatakują, zatrzymał się i z zaciekawieniem się im przyglądał. Jasna, nieco zielona skóra istot była momentami niewidoczna wśród objęć wody. W rękach dzierżyły długie włócznie, wykonane z błyszczącego metalu. Zafascynowany stworzeniami nie zauważył, kiedy obok niego zjawiło się jedno z nich. Jego chuda twarz nie zdradzała zamiarów, lecz chłopak wiedział, że musi się pospieszyć. Spojrzał przestraszony w żółte ślepia i pierwszy raz pomyślał, że może pani Nelson nie zwariowała. _Płyń_, usłyszał wtedy. Głos wyrwał go z zamyślenia i czym prędzej skierował się w stronę wrót. Machał rękoma tak szybko, jak umiał, aby uciec od przerażającego spojrzenia stwora, który odprowadzał go wzrokiem. Stanął twarzą w twarz z jasną kulką, która wielkością przypominała duże, okrągłe lustro. Nie wiedział, co dalej. _Wchodź_. Głos podpowiadał mu, co ma robić, dlatego wepchnął rękę w środek jasności. Niewidzialna siła wciągnęła go na drugą stronę.

Brama się zamknęła, a zebrani strażnicy rozpłynęli się jak kamfora. Światło, które do tej pory rozpraszało mrok, zgasło, zapraszając do głębin stwory ciemności.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij