Willa Pod Jemiołą - ebook
Willa Pod Jemiołą - ebook
Te święta będą inne niż wszystkie...
Grudzień jest dla Luizy wyjątkowo pechowy. Zamiast przygotowań do świąt musi zmierzyć się z utratą pracy i porzuceniem przez Tobiasza. Gdy wszystko się sypie, dziewczyna postanawia spędzić kilka tygodni w starej willi, którą odziedziczył jej ojciec. Tam odkrywa mroczne sekrety swojej rodziny. W tym samym czasie w życiu Luizy pojawia się nieznajomy, dzięki któremu jej serce znowu mocniej bije. „Willa Pod Jemiołą” to pełna tajemnic, świąteczna historia o tym, że nie należy tracić nadziei i z podniesioną głową przyjmować to, co przynosi los. Życiowe niepowodzenia mogą okazać się z czasem początkiem czegoś dobrego.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-380-8 |
Rozmiar pliku: | 793 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZÓŁENKA I KOZAKI
Patrzyła na gołe gałęzie drapiące w szybę okna i starała się powstrzymać ziewanie. W biurze panowała senna atmosfera. Blade światło jarzeniówek zalewało pomieszczenie i obnażało zmęczone twarze jej koleżanek i kolegów. Piątek, jeszcze siedem godzin i odpoczynek. To był trudny tydzień, jego początek przebiegł w nerwowej atmosferze. W poniedziałek i we wtorek szefowa ustawiała wszystkich po kątach, wydawała sprzeczne polecenia, wykonywała niekończące się ilości telefonów, rzucała dokumentami. Uwagę zwracał jej wygląd – niezbyt świeża bluzka, brak makijażu i przyklapnięte włosy. Luiza nie poznałaby jej na ulicy. W środę zapanował spokój, bo pani Jagoda się nie zjawiła. Wysłała tylko do kadrowej mail z informacją, że wyjeżdża i nie będzie z nią kontaktu. Nikt nie narzekał, a właściwie cały zespół odetchnął z ulgą. Księgowy zajął się swoimi roślinkami – doniczki poustawiał na każdym parapecie w biurze. Kadrowa przeniosła dokumenty do nowych segregatorów, a Luiza grała w pasjansa, odliczając minuty do wyjścia z pracy.
Kiedy na studiach zatrudniła się w niewielkiej firmie zajmującej się ceramiką okolicznościową, nie sądziła, że spędzi tu tyle lat i że firma tak się rozwinie. Nie miała najlepszej opinii o tym, co sprzedawali. Nie było to ani ładne, ani oryginalne, ale za to bardzo popularne. Biuro przylegało do hali podzielonej na dwie części. W jednej produkowano podstawowe kształty kubków, talerzy, pater, a w drugiej pracowało kilka pań artystek, które je ozdabiały, według własnego pomysłu i zgodnie z życzeniami klientów. Malowały więc zdobione, finezyjne napisy z życzeniami powrotu do zdrowia, gratulacje z okazji przejścia na emeryturę i rocznicowe dla małżeństw. W sumie w firmie pracowało dwadzieścia kilka osób. Luiza zżyła się z nimi i chociaż praca nie była ambitna, to czuła się tutaj wyjątkowo dobrze. Po skończeniu studiów zaproponowano jej zatrudnienie na stałe, a ona się zgodziła, wdzięczna, że nie musi się martwić o byt. Zdjęto z jej barków ciężar wielu rozmów rekrutacyjnych i konieczność podejmowania decyzji. Miała pracę, wynajęte mieszkanie i chłopaka, który zapowiadał się na świetnego męża. O niczym więcej nie marzyła.
Gdy tak bezproduktywnie wyglądała początku weekendu, nawet niespecjalnie udając, że pracuje, niespodziewany hałas zmusił ją do przyjęcia pozycji osoby bardzo zajętej. Zaczęła klikać bez opamiętania w klawiaturę, kątem oka widząc, że reszta pracowników zareagowała podobnie.
– To koniec, koniec! Pakujcie się. – Nagle do biura wpadł mąż szefowej. Wymachiwał rękoma w niekontrowany sposób, twarz wykrzywił w złości, a kiedy krzyczał, rozsiewał wokół drobinki śliny. – Zamykam firmę. Co się tak patrzycie? Czego nie rozumiecie? Wszyscy jesteście zwolnieni. Wszyscy. Papiery dostaniecie pocztą, a teraz wynocha! – Otyły, łysy i w tym momencie czerwony na twarzy mężczyzna miotał się między kserem a szafą z dokumentami, aż jednym ruchem zrzucił wszystko, co znajdowało się na biurku kadrowej. Na szczęście kobieta stała w kąciku socjalnym, bo właśnie robiła sobie kawę. Teraz z przerażeniem obserwowała, jak na ziemi wylądował jej laptop, zdjęcie synka, koszyczek z długopisami, sterta papierów i sztuczna choinka, którą ubrała zaledwie wczoraj.
– Tato, dosyć tego. – Do biura wszedł jeszcze jeden mężczyzna, dużo młodszy. Na jego twarzy malowała się troska i rezygnacja. – Wracaj do samochodu. Ja się tym zajmę. Na hali już wszyscy wiedzą. – Delikatnie wyprowadził ojca i wrócił. Z założonymi rękoma oparł się o szafę. Rozejrzał się, zatrzymując wzrok na chwilę na twarzy każdego z zaskoczonych i przerażonych pracowników. Blady, chudy, z pociągłą twarzą, miał w sobie rysy matki. Nie dało się ukryć, że są spokrewnieni. – Słuchajcie, nie znacie mnie, a ja nie jestem waszym szefem. To firma mojej matki, ale mama została… – Odchrząknął, jakby prawda nie chciała mu przejść przez gardło. – Moja mama została aresztowana. Nic więcej nie mogę powiedzieć, ale musicie wyjść.
– Ale o co chodzi? – Księgowy, jakby ktoś wywołał go do odpowiedzi, odzyskał władzę w kończynach i głos.
– Nie wiem dokładnie. Moim zdaniem ktoś oszukał mamę i wykorzystał ją w swoich machlojach.
– Prowadzę księgowość i mogę zagwarantować, że w naszej firmie wszystko jest zgodnie z prawem. – Cały się spocił.
Luiza spojrzała na niego ze współczuciem. Ucieszyła się, że tak mało znaczyła w tej firmie. Nie ponosiła żadnej odpowiedzialności. Była kimś pomiędzy asystentką a sekretarką, ale często zajmowała się też dokumentami, wysyłką poczty, parzeniem kawy, właściwie robiła wszystko.
– Policja o tym zdecyduje. Możliwe, że skontaktują się z wami, chociaż moim zdaniem ta sprawa nie ma nic wspólnego z pracownikami. A teraz proszę wszystkich o opuszczenie lokalu.
– Nie powinniśmy zostać tutaj, żeby policja mogła z nami porozmawiać? W razie gdyby zaszła taka potrzeba – zapytała kadrowa, która wychyliła się nieznacznie z kąta.
– Nie wiem, nie jestem pewien. Po prostu mamę aresztowano. Co będzie dalej, nie wiem. Nie pytajcie mnie o to, ale nie ma powodu, żebyście tu zostawali. Jest piątek, wykorzystajcie ten czas, zastanówcie się nad nową pracą, bo ta firma na pewno nie będzie już działać. No dalej, raz, raz, raz… i proszę o zostawienie kluczy. Będziemy w kontakcie. Powtarzam się, ale nic więcej nie wiem.
Luiza zaczęła drżeć, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co się wydarzyło. Wyjaśnienia syna szefowej niosły ze sobą same pytania. Myślała, że wie wszystko o właścicielce firmy, a tu proszę. O co chodzi? Przekręty podatkowe? Wyłudzała kredyty? Wszyscy wokół zdawali się tak samo zdezorientowani jak ona. Na łysej głowie księgowego pojawiły się czerwone plamy, rozpiął blezer, czego nigdy nie robił. Kadrowa cichutko pochlipywała, zbierając swoje rzeczy z podłogi. Sięgnęła po karton i metodycznie pakowała do niego osobiste drobiazgi. Luiza poszła jej śladem. Wzięła pudełko po papierze do drukarki, które rano postawiła przy śmietniku. Dopiero co zmieniła toner i uzupełniła papier. Nagle żal ścisnął jej serce. To koniec. Już tu nie wróci. Potem pojawił się lęk. Nie miała żadnego planu awaryjnego. Było jej tu dobrze, bezpiecznie, nie myślała, że będzie musiała szukać pracy i to tak niespodziewanie. A może jednak nic się nie zmieni? To na pewno jakaś koszmarna pomyłka i w przyszłym tygodniu wszystko wróci do normy. Próbowała uspokoić samą siebie.
– Powiadomię resztę. Bądźmy w kontakcie – powiedziała do niej kadrowa, która zebrała się w sobie i do końca próbowała wypełniać obowiązki. Nie wszyscy byli dzisiaj w biurze i to ona musiała dotrzeć do nieobecnych i powiadomić o tym, co się stało. – Trzymaj się. – Pożegnała Luizę i wyszła. Syn szefowej stał przy drzwiach i postukiwał dłonią z kluczem o futrynę. Luiza sprężyła się. Narzuciła płaszcz, czapkę wcisnęła do kieszeni, szalik niechlujnie owinęła wokół szyi, złapała za torebkę, karton i wyszła.
Dopiero stojąc na przystanku, zorientowała się, że nie zmieniła butów. Zamiast ocieplanych kozaków, miała zgrabne czółenka, które nie chroniły w żaden sposób przed lodowatymi podmuchami wiatru. Jakaś kobieta okutana wielką, grubą chustą, w futrzanej czapie i kurtce wyglądającej jak kołdra zmierzyła ją karcącym spojrzeniem.
W domu Luiza nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Dotarło do niej, że najprawdopodobniej nie odzyska swoich butów. Co za fatalny koniec roku. Święta za pasem, a ona straciła pracę. Jak to wytłumaczy rodzicom? Tobiaszowi? Tobiasz! Sięgnęła do torebki po telefon i zaskoczona zobaczyła, że próbował się do niej dodzwonić. Przeczytała wiadomość.
Dzisiaj pracuję do wieczora, potem idziemy z kumplami na piwo. Nie czekaj na mnie. Całuję!
Akurat teraz, kiedy go potrzebowała, nie mogła na niego liczyć. Usiadła na kanapie. Ze złością zacisnęła pięści i wbiła je w kolana. Próbowała się uspokoić. Przecież to nie koniec świata. Ma już doświadczenie, jest młoda, zdrowa, coś znajdzie, na pewno, a kto wie, może to będzie coś bardziej ambitnego? Tobiasz zawsze jej mówił, że stać ją na więcej i nie rozumiał, dlaczego niczego nie próbuje zmienić. Kryzysy często niosą ze sobą zmiany na lepsze, mobilizują nas do sięgnięcia po więcej. Przypomniała sobie fragment jakiegoś artykułu z modnego czasopisma dla kobiet. Najważniejsze to się nie załamać. Nie stało się nic strasznego, nic, czego nie można by naprawić. Nie miała zobowiązań, kredytu, za to trochę oszczędności, nie była sama. To naprawdę całkiem komfortowa sytuacja, poradzi sobie.
Zrobiła herbatę, myśląc o tym, że powinna się rozgrzać. Powrót w butach biurowych, jak nazywała czółenka, przy temperaturze pięciu stopni na plusie, nie był zbyt rozsądny. Wzięła gorący prysznic, ugotowała obiad i siadła z talerzem na kanapie, nie przy stole, jak zwykle. Teraz nic nie było „jak zwykle”. W głowie jej szumiało, jedzenie smakowało jak trociny. Dziwnie się czuła, jakby wizyta męża szefowej i wyproszenie wszystkich z biura było tylko snem, a nie wydarzyło się naprawdę.
Za oknem już od dawna było ciemno, a ona siedziała w ciszy, z jedną zapaloną lampką, która ledwie rozrzedzała mrok i z wciąż pełnym, ale wystygłym talerzem. Odrętwiała czekała, nie wiadomo na co, aż rozległ się dzwonek do drzwi. Poderwała się wystraszona. Potarła oczy i poprawiła włosy.
– Dobry wieczór, mogę wejść? – Na wycieraczce stała kadrowa. Blada, z sińcami pod oczami, ale z determinacją wypisaną na twarzy.
– Oczywiście, proszę. Coś ciepłego do picia?
– Nie, dziękuję. Jeśli wypiję jeszcze jedną herbatę, to nie ręczę za siebie. Jesteś dziewiąta na mojej liście. Resztę zostawiam na jutro. Zabawne, wszystkich nas wylano, a ja będę pracowała w sobotę. – Zaśmiała się gorzko.
– Jakiej liście? – zapytała niezbyt przytomnie Luiza.
– Liście pracowników. Spieszę się, więc powiem, co wiem, potem ewentualnie wyjaśnię wątpliwości. Dzieciaki na mnie czekają, a to nie jest rozmowa na telefon. Więc tak. Odwiedziła mnie siostra Klonowskiej.
– Naszej szefowej? Ale po co?
– Pytania potem. Faktycznie Klonowską aresztowali. Wdała się w romans z nieodpowiednim mężczyzną. Na szczęście zarzuty nie mają nic wspólnego z naszym biurem. Ta kobieta, siostra, tak przedstawiła sprawę, że to nie szefowa nabroiła, tylko jej kochanek. Wykorzystał Jagodę, żeby wyłudzić kredyt, o ile dobrze zrozumiałam. W każdym razie to nie nasza sprawa.
– To dlatego jej mąż był dzisiaj taki wściekły?
– Tak, nie miał o niczym pojęcia. A ponieważ on nie zamierza zajmować się naszą firmą, postanowił ją zamknąć. Firma jest na niego, ale to było oczko w głowie Klonowskiej. Zresztą wiesz, jak się pracowało, szefowa dbała o nas.
– Czułam się jak w domu.
– No właśnie. Wkładała w tę firmę całe swoje serce, ale nie mam pojęcia, dlaczego mąż jest właścicielem. I on decyduje.
– Może jednak jak ochłoną i okaże się, że szefowa jest niewinna, wszystko wróci do normy?
– Nie sądzę. Dostałam polecenie, żeby przygotować wypowiedzenia i świadectwa pracy. Firma idzie do likwidacji.
– Sprzeda ją?
– Nie, likwiduje. Słuchaj, tylko tyle wiem. Mam przygotować wypowiedzenia i świadectwa pracy i na tym moja rola się kończy. No już, już nie płacz. Niektórzy mają gorzej od ciebie. Mnie już nikt nie będzie chciał zatrudnić, mam swoje lata.
Luiza pociągnęła nosem, chciała powiedzieć, że nie płacze, że ma katar, ale machnęła na to ręką.
– Mam się stawić w biurze? Po odbiór dokumentów?
– Nie, wszystko wyślę pocztą. Nie martw się.
– Zostawiłam buty.
– Słucham?
– Kozaki pod moim biurkiem. To stało się tak szybko. Myślisz, że mogę je odzyskać?
– Dobrze, poszukam ich. Będę w przyszłym tygodniu, bo muszę mieć dostęp do waszych danych. Postaram się o nich pamiętać.
– Może mogę odebrać osobiście wypowiedzenie i wtedy bym je wzięła?
Kobieta ciężko westchnęła.
– Dam ci znać, dobrze? Umówimy się. Pamiętaj, wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
Luiza uznała to za słabe pocieszenie, ale nic już nie powiedziała. Podziękowała i znowu została sama.ROZDZIAŁ DRUGI
ZAMKNIĘTE DRZWI
Za oknem świat wyglądał zupełnie inaczej niż dzień wcześniej. Cienka warstwa śniegu pokryła trawnik, dachy samochodów i budynków. Wyglądała jak delikatna koronka, którą jeden nieuważny ruch może zepsuć. Luiza wystraszyła się, gdy tuż przed nią na parapecie wylądował gołąb. Spojrzał na nią zaciekawiony, bez śladu lęku.
– Sio! – Dopiero, gdy szarpnęła za firankę, odleciał, chociaż przez jedną chwilę mierzyli się wzrokiem w ciszy.
Za jej plecami na łóżku w zmiętej pościeli spał Tobiasz. Przez uchylone drzwi do sypialni wpadało rozrzedzone światło z kuchni i oświetlało jego spokojną twarz. Wciąż się jej podobał, nawet po tylu latach. Wiedziała, że inne kobiety też zwracają na niego uwagę. Starannie wystylizowana fryzura, wyrzeźbione na regularnie odwiedzanej siłowni ciało, bo musiał trzymać formę, by mieć siłę do pracy z ludźmi po urazach, udarach i wypadkach. Przypomniała sobie jego zagadkowe spojrzenie, kiedy spotkali się pierwszy raz, kilka lat temu. Głęboko osadzone, ciemnoszare oczy w czarnej oprawie. Szeroka szczęka i wyraźne kości policzkowe. Mógł uchodzić za modela. Miała szczęście, że był właśnie z nią.
Luiza czekała, aż zagotuje się woda na kawę i z czułością patrzyła, jak jej mężczyzna śpi. Miała nadzieję, że dzisiaj wreszcie porozmawia z Tobiaszem, bo utrata pracy sprawiła, że na miesiąc przed świętami pogubiła się zupełnie. Potrzebowała jego trzeźwego osądu sytuacji i odrobiny pocieszenia. Potrafił to zrobić kilkoma słowami i przytuleniem.
Gdy usłyszała gwizdek czajnika, wyszła z sypialni, zalała kubek wrzątkiem, wzięła prysznic, ubrała się i popijając kawę, nieśpiesznie szykowała śniadanie. W nocy nie mogła spać, przewracała się z boku na bok, aż nadszedł upragniony ranek. Pierwsze, co ją dopadło, to ta potworna świadomość, że jest bezrobotna. Uczucie nie odpuszczało, wprawiając ją w stan bliski paniki. Zamiast kręcić się w łóżku i ryzykować, że obudzi Tobiasza, wstała i do rana przesiedziała przed oknem.
– Dzień dobry! – Stanął w drzwiach, kiedy ona prawie straciła nadzieję, że wreszcie porozmawiają i będzie mogła zrzucić z siebie ten ciężar. – A ty dzisiaj masz wolne? – Zdziwił się, ale nie poczekał, aż go uświadomi, że przecież jest sobota, tylko zamknął się w łazience, skąd dobiegł ją dźwięk płynącej wody. Z radia stojącego w kąciku parapetu w kuchni sączyła się przyjemna melodia.
Tobiasz wrócił pachnący swoim ulubionym żelem pod prysznic i pastą do zębów, z mokrymi włosami. Na jego bluzie pojawiły się nieregularne plamy wilgoci, które świadczyły o tym, że nie wytarł się zbyt dokładnie.
– Od razu zgłodniałem. – Rozejrzał się po suto zastawionym stole. – Co to za okazja? – Podrapał się za uchem i nie czekając na nią, sięgnął po kromkę chleba. Luiza odwróciła się i zalała drugą kawę.
– Żadna. Jest sobota i mam wolne. – Westchnęła. – Jak było wczoraj z kolegami?
– Spoko. Musieliśmy omówić kilka spraw. Mogę jechać na szkolenie, ale nie chcę brać urlopu, a dyrekcja szpitala nie jest chętna, by mi na to pozwolić, chociaż sam za to zapłacę.
– Czemu nie chcą cię puścić?
– Bo brakuje ludzi. Jak zwykle. Jak ktoś się zatrudni, to zaraz ucieka, płace marne, pracy dużo, a za granicą potrzebują rehabilitantów. Mam szczerze dosyć tej roboty.
– No właśnie, tak mi przyszło do głowy. Pamiętasz, jak kiedyś pytałeś, czy byśmy nie wyjechali za granicę do pracy?
– Oczywiście, powiedziałaś, że lubisz swoją pracę i nigdzie się nie ruszasz. – Wpakował sobie pół kromki do ust. Trącił ją bosą nogą w piszczel.
– Bo widzisz, ja już nie mam pracy. I właściwie możemy zrobić wszystko, na co mamy ochotę.
– Jak to nie masz już pracy? – Otrzepał palce z okruszków i już chciał sięgnąć po kubek, ale zawahał się w połowie drogi i ręka opadła na blat stołu.
– Normalnie. Firma nie działa.
– Przecież dobrze wam szło. Sama mówiłaś, że stabilnie, że dobrze się tam czujesz.
– Nie o wszystkim wiedziałam, cały zespół wczoraj został zaskoczony. – Pokrótce opowiedziała mu, co się wydarzyło.
– A odprawa? Cokolwiek?
– Nic mi nie wiadomo na ten temat. Dobrze, że mamy jakieś oszczędności, ale to miało być na wkład własny, na mieszkanie.
– Nie martw się, coś znajdziesz. Na pewno. I tak miałaś szczęście, że pracowałaś przez tyle lat w jednym miejscu.
– Szczęście? Wcześniej mówiłeś, że będę tego żałowała, że praca nie jest zgodna z moim wykształceniem i że powinnam próbować podnosić kwalifikacje, podejmować wyzwania, zdobywać doświadczenie i tak dalej. – Zdziwiła się, że tak lekko potraktował jej osobistą tragedię. Zakryła twarz rękoma. Mimo wczesnej pory dopadło ją zmęczenie, jakby pracowała od wielu godzin.
– Tak myślałem, lepiej się zabezpieczać, ale nie jest tak źle. Masz co wpisać w CV, czas przepracowany w jednym miejscu działa na twoją korzyść.
– Ale zbliża się koniec roku, myślisz, że ktoś zechce mnie zatrudnić?
– Teraz łatwo o pracę tymczasową.
– Mam iść do sprzedaży choinek albo karpi? – W jej głosie zabrzmiała nuta irytacji.
– Może popytam kolegów z pracy? Na pewno ktoś słyszał o jakimś etacie.
– Nie, dzięki. Co ja teraz zrobię? Może jednak weźmiemy pod uwagę inny kraj?
– Teraz to nie ma sensu. – Wzruszył ramionami. – Mam stałą pracę i dorabiam u kumpla w gabinecie. Poza tym wtedy miałem konkretną ofertę pracy, w Niemczech, pamiętasz?
– Tak, poszedłeś na kurs językowy. No, ale mówisz, że masz dosyć szpitala.
Zamilkli oboje. Kromki chleba wysychały na talerzu, nikt już nie jadł. Tobiasz wykonał ruch, jakby chciał coś z siebie wyrzucić, ale zaraz rozluźnił się i opadł na oparcie. Walczył ze sobą, a ona cierpliwie czekała, aż powie coś, co poprawi jej nastrój i wskaże kierunek kolejnych działań. Musiała wiedzieć, że ma coś do zrobienia, bo na myśl, że za kilka godzin Tobiasz zostawi ją samą i ruszy do swoich spraw, robiło się jej gorąco. Musieli coś ustalić razem, i to teraz.
– Luiza, słuchaj. Długo się nad tym zastanawiałem… – Ostatnie słowo przeciągnął i przez chwilę wisiało nad nimi, ale nie doczekało się ciągu dalszego. Tobiasz bawił się ostrzem noża do masła.
– Nad czym? – zapytała, gdy jego milczenie się przedłużało.
– … że na pewne rzeczy nigdy nie będzie dobrego momentu.
– To prawda. Jeśli los chciał mnie zmusić do zmiany, to słabo wybrał. – Starała się zażartować, ale sama wystraszyła się smutku w swoim głosie.
– Luiza, uważam, że powinniśmy ze sobą zerwać – wypalił nagle. W radiu rozbrzmiała agresywna reklama, o kilka sekund za późno, by zagłuszyć te straszne słowa. Luiza nie zrozumiała. Chciała poprosić o wyjaśnienie, ale coś ścisnęło ją za gardło. Tobiasz też szykował się do dłuższej wypowiedzi, ale tylko na przemian otwierał i zamykał usta. Jego język poruszał się w nich, jak małe zwierzątko. – Od ponad roku zachowujemy się bardziej jak przyjaciele niż para. Czy ty tego nie widzisz? Bo mnie to męczy. Bardzo.
– To nieprawda – zaprotestowała zdziwiona. – Przecież ciągle pracujesz, sam mi mówiłeś, gdy chciałam, żebyśmy, no wiesz… – wydusiła z siebie. Musi zawalczyć, bronić się, bo działo się coś bardzo złego. Jeśli zahamuje rozwój wypadków, zapomną o tym i ich życie wróci do normy. To nie może być prawda. To jakaś cholerna pomyłka. Krzyczała w myślach rozpaczliwie, obserwując, jak jej świat rozpada się na kawałki. Może ją testuje? Bo nie wierzyła, że tak po prostu nagle postanowił odejść.
– Tak robiłem, bo nie mogłem znieść tego marazmu. Wszystko było lepsze od…
– Od czego? Od spędzania czasu ze mną? – Ogromny wyrzut zamienił się w znak zapytania.
– Nie, to nie tak. Od naszej relacji. To nie twoja wina.
– Przestań. Nie mów tak. To kryzys. Wszystkie związki mają kryzysy. Porozmawiamy, jak wrócisz z pracy. Nie, dzisiaj znowu będziesz późno. – Z trudem nad sobą panowała, mówiła do niego uspokajająco, jak do dziecka.
– Luiza. Jest sobota. Ja dzisiaj też nie pracuję.
– Faktycznie. Zapomniałam. Zwykle nawet w soboty wyjeżdżałeś.
– Czasami, na szkolenia. Straciłaś pracę i jesteś oszołomiona, rozumiem. Przepraszam, że teraz tak wyskakuję, ale ja już dłużej nie mogę.
– Przestań. Nie mów tak do mnie. – Odsunęła się od niego. Nie mogła znieść współczucia, z jakim na nią patrzył. – Rozumiem, że masz wątpliwości co do nas. Nie wiedziałam o tym, cieszę się, że się teraz dzielisz swoimi dylematami. To początek, byśmy mogli popracować nad nami i to naprawić.
– A ty uważasz, że między nami jest wszystko w porządku? Naprawdę? Słuchaj, zależy mi na tobie, zawsze będziesz mi bliska, na swój sposób cię kocham, ale…
– Na swój sposób? Co to, do cholery, znaczy? Nie, nie chcę tego słuchać. – Wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście, jakby chciała zastopować ciężarówkę i w ten sposób zapobiec swojej śmierci. Rozpaczliwie, ale zdecydowanie.
– Musisz, bo ja dłużej nie dam rady. Rozumiesz? Jesteśmy na to za młodzi.
– Na co? – krzyknęła piskliwie.
– Na trwanie w relacji, która nic nam nie daje.
– To nieprawda. Czy bezpieczeństwo, zaufanie, dzielenie codzienności, mieszkania, wspomnienia to nic? Chyba nie liczyłeś, że wciąż będziemy się bzykać jak króliki, po tylu latach? – Zaczęła pluć jadem, chociaż tego nie chciała. Zasłoniła sobie usta.
– Związek to nie tylko seks. Nie tylko pożądanie, ja to rozumiem. Wiem to, do cholery, ale nie może być tak, że nie rozmawiamy ze sobą wcale, że nie interesujemy się swoimi sprawami.
– A kto się nie interesuje? Zawsze pytam, co u ciebie w pracy, znam twoich kolegów.
– To za mało. Tylko ci się wydaje, że ich znasz, ale o mnie nic nie wiesz.
– O tobie? – Zmarszczyła brwi i samym wzrokiem starała się wedrzeć pod jego skórę i wyczytać prawdę, co tak naprawdę się stało, że postanowił z nią zerwać. – Jest jakaś kobieta, prawda? Inna? – Oświeciło ją. To takie banalne. Te wszystkie okrągłe zdania miały tylko zamydlić prawdziwy obraz sytuacji.
– Luiza, weź głęboki oddech. Jesteśmy dorośli i nie ma sensu, żebyśmy się ranili.
– Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę. Jak długo to trwa?
– Potrzebuję zainteresowania, jak każdy. Wydawało ci się, że coś o mnie wiesz, ale to nie jest prawda… Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jak mi jest w pracy? Nie. Cieszyło cię, że zarabiam, a ja się męczę. Duszę się w tej robocie. Nie znoszę pracować z ludźmi, w dodatku chorymi, zgorzkniałymi, często pełnymi pretensji – mówił tak spokojnie, jakby sam siebie chciał przekonać, ale kręcił się na krześle, a po obu stronach talerza znalazły się jego zaciśnięte pięści. Spuścił głowę i przymknął oczy. Na jego skroni pojawiła się pulsująca żyła, która zdradzała, ile wysiłku wkłada w to, by zachować pozory zwykłej rozmowy.
– Przecież to ty chciałeś się dokształcać, ciągle gdzieś jeździsz, wynajdujesz seminaria, szkolenia i tak dalej. Czy tak postępuje osoba, która nie znosi swojej pracy? Nie zmieniaj tematu. To żałosne. Chcesz, żebyśmy zachowywali się jak dorośli, to bardzo cię proszę, bądź ze mną szczery. Jaki jest prawdziwy powód tego, że mnie rzucasz?
– Nie chcę cię ranić.
– Po tym, co właśnie mi oznajmiłeś, moje uczucia nie powinny mieć dla ciebie znaczenia. Rozumiesz? Chcę znać prawdę. Całą. Od jak dawna mnie oszukujesz? To ktoś z pracy? Pielęgniarka? – Całą swoją postawą potwierdził jej teorię, choć milczał. Nie padło żadne „tak” ani „nie”. Zgarbił się, jakby mu wrzuciła na plecy tonę kamieni. Poczucie winy potrafi przycisnąć, aż do braku tchu. Marna satysfakcja, ale zawsze. – Chcę, żebyś się wyprowadził, i to jak najszybciej. – Całą sobą protestowała, ale jej duma nie pozwoliła na to, by błagać go… sama nie wiedziała o co. O przemyślenie swoich wyborów? O zerwanie z tamtą, która pojawiła się jak duch i wszystko zniszczyła w ciągu jednego śniadania? Nie, oczywiście, że to się nie stało teraz. Trwało, i to długo, ale Luiza tak bardzo zasklepiła się w swojej strefie komfortu, że niczego nie zauważała, żadnych sygnałów. Żyła w bajce, którą sama sobie opowiadała. Jeszcze nie dawno była pewna, że Tobiasz jej się oświadczy, że to kwestia najbliższych miesięcy. Uznała, że to musi się stać.
– Kochanie… – Odchrząknął, gdy zdał sobie sprawę z niestosowności tego zwrotu w tej sytuacji. – Luiza, zastanów się, nie podejmujmy pochopnych decyzji, możemy moją wyprowadzkę załatwić rozsądnie.
– Chyba żartujesz.
– Przecież ciebie nie stać na utrzymanie tego mieszkania, właśnie mi powiedziałaś, że jesteś bezrobotna. – Wystrzelił ostatni pocisk.
– Masz czas do jutra. – Wyszła z kuchni i zamknęła się w sypialni.
Łóżko wciąż nim pachniało.ROZDZIAŁ TRZECI
CUDZE SZCZĘŚCIA
Mieszkanie zdawało się jakby większe. Zniknęły ubrania Tobiasza, jego kosmetyki, ulubiony kubek, książki, laptop i kilka mebli. Wiele się zmieniło. Wbrew wcześniejszym wątpliwościom i obawom, że wyprowadzka to duże przedsięwzięcie, szybko sobie poradził. Luiza całe dnie spędzała na kanapie, wpatrując się w puste miejsce po telewizorze. To on nalegał na jego zakup i teraz bez skrupułów zabrał ze sobą.
Wstawała późno i owinięta kocem przenosiła się do drugiego pokoju. Codziennie toczyła ze sobą walkę, by coś zrobić, ale na próżno. Nie potrafiła powiedzieć, czy jest smutna, czy wściekła, czuła się raczej wyprana z emocji. Zastanawiała się, czy to normalne. Nic jej się nie chciało. Samo wstanie z łóżka było wyzwaniem. Wyjście do sklepu, wzięcie prysznica, uczesanie się, to ją przerastało. Nie wyłączała radia. Grało przez całą dobę, na okrągło i dzięki temu nie musiała się wsłuchiwać w przygnębiającą pustkę w mieszkaniu.
Pewnie ten stan trwałby jeszcze długo, gdyby nie to, że z pomocą przyszedł jej przypadek. Zadzwoniła do niej koleżanka ze studiów z informacją, że organizuje spotkanie dla kilku znajomych, bo akurat jedna z nich jest z krótką wizytą w kraju. Spotykały się regularnie, chociaż Luiza nie mogła powiedzieć, że się przyjaźnią. Tym razem już otworzyła usta, żeby odmówić, ale rozentuzjazmowana kobieta nie dopuściła jej do głosu. Kazała jej zanotować nazwę restauracji i godzinę. Po rozmowie Luiza postanowiła, że nie pójdzie, ale kilka wiadomości tekstowych od pozostałych dziewczyn przekonało ją, że to może być dobry moment, by się wyrwać z tego marazmu.
Niechętnie szykowała się do spotkania. Chcąc ukryć swój stan, wybrała fuksjową marynarkę i luźne dżinsy, do których dobrała botki. Niestety kozaków nadal nie odzyskała. Strojem posłużyła się jak maską. Rozpuściła włosy, dobrała wyraziste kolczyki i zrobiła mocny makijaż. Do lokalu weszła z szerokim uśmiechem, a obecne tam dziewczyny przywitały ją okrzykami, piskami i komplementami. Harmider zagłuszył jej ból. Dała się wciągnąć w ten radosny i nieco chaotyczny wir. Rzadko im się udawało spotkać w większym gronie, ale do tej pory Luiza ceniła sobie te nieliczne okazje do zdania relacji, co u której słychać, co się zmieniło i do beztroskiego i nieco wstydliwego plotkowania o tych, których z nimi nie było. Tym razem nie udzielała się za bardzo, bo i nie miała czym się chwalić. Przyglądała się nieco wycofana i przysłuchiwała wymianie zdań.
– Nie, dziękuję. – Jola nakryła kieliszek, kiedy Basia chciała jej nalać wina. – Wystarczy woda.
– Przecież mąż cię przywiózł, dlaczego nie? Kto, jak kto, ale ty zawsze lubiłaś wino do obiadu – odezwała się Magda. – Zaraz, zaraz, czy ty… – Energicznie wstała, obeszła stolik i krytycznie przyjrzała się koleżance. – No tak, coś mi się wydawało, że przytyłaś.
– Moment, moment, o czym wy mówicie? – Basia wychyliła się ze swojego miejsca. – Nie wierzę. – Klasnęła w dłonie. – Będziecie mieli niezłą gromadkę. Gratuluję, kochana! – Rzuciła się ściskać krygującą się Jolę.
Kobieta spuściła powieki.
– Dziękuję wam. Jestem szczęśliwa, ale boję się, jak się pomieścimy – powiedziała Jola i położyła dłonie na ledwie widocznym pod eleganckim swetrem brzuchu, jakby chciała przykryć to bezwstydne szczęście, którym promieniała.
– Przeprowadzicie się i tyle. Jak znam twojego męża, to pewnie już szuka nowego domu. Będzie wypasiony jak wszystko, co macie. Jak się czujesz?
– O dziwo, lepiej niż w poprzednich ciążach, ale dość o mnie. Lepiej ty, Magdo, powiedz, co się święci, bo ten wielki kamień na twoim palcu mnie zaintrygował.
– Nic się przed wami, kochane, nie ukryje. Na kiedy masz termin, Jolka? Bo w czerwcu bierzemy ślub. Bardzo bym chciała, żebyście były. Co wy na to? A Luiza, nic nie mówisz? Siedzi tajemniczo uśmiechnięta, wygląda jak gwiazda, spójrzcie tylko na te oczy… Mam rację, coś się święci? – Magda zwróciła się bezpośrednio do niej, czym zmusiła Luizę do zdławienia chęci wyrzucenia z siebie wszystkich nieszczęść, które ostatnio na nią spadły. Im dłużej słuchała koleżanek, tym jaskrawiej zdawała sobie sprawę, w jak beznadziejnym punkcie się znalazła.
– No i milczy, skubana. Pewnie ten twój rehabilitant tak na ciebie działa, miłość to najlepszy kosmetyk na świecie. – Jolka nawet na nią nie patrzyła. Uwaga wszystkich szybko skupiła się na Basi, która spuściła kolejną bombę.
– Awans, rozumiecie? Dostanę swój zespół. Zawsze o tym marzyłam. Kończę trzydzieści jeden lat, jako szefowa. – Przyłożyła dłoń do serca i z dumą opowiadała o tym, jak pokonała innych konkurentów.
Luiza siedziała jak na szpilkach, bała się kolejnej salwy pytań, na które będzie musiała odpowiedzieć, a szczerość nie była najlepszym wyjściem w tym miejscu i z tymi dziewczynami. Miała dosyć. Sukcesy koleżanek bolały ją, jakby przypalano ją żywym ogniem. Nie, to nie zazdrość, tylko żal, że jeszcze tydzień temu byłaby jak one. Może nie miałaby tak spektakularnych wieści, ale czuła się szczęśliwa. Czekała na oświadczyny, przygotowania do ślubu, na premię świąteczną, w jej mniemaniu to były same dobre rzeczy. Jak bardzo się myliła, w jak wielkim kłamstwie żyła. Już wtedy pewnie Tobiasz myślał o rozstaniu, wahał się, rozważał opcje, układał w głowie słowa, którymi wywróci jej znajomą codzienność na drugą stronę. Gdy spokój, zadowolenie, poczucie bycia kochaną zamienią się w stratę, żal, niezrozumienie tego, co się stało i niezgodę na nową rzeczywistość.
Cudze szczęście okazało się nie do zniesienia. Gdy siedziała między koleżankami, głowa jej pulsowała, dłonie się pociły, a ona nie marzyła o niczym innym, jak o cichym, chłodnym pokoju, w którym będzie mogła się uspokoić. Wino też nie pomogło. Kwaśny posmak w ustach nie ustąpił, nawet gdy próbowała zjeść wykwintne naleśniki. Pomarańczowa nuta okazała się gorzka i tylko spotęgowała dyskomfort.
– Słuchajcie, będę uciekać, dzieci czekają. Mikołajki jutro, muszę popakować prezenty. Cudownie było was widzieć, wesołych świąt, kochane, mam nadzieję, że spotkamy się jakoś w styczniu, a ty, tajemnicza Luizo, zdradzisz nam coś więcej ze swojego idealnego życia. Może mieszkanie chcecie kupić, a ty milczysz, żeby nie zapeszyć, co? – Spróbowała po raz ostatni Jola i puściła do niej oko.
Dzielenie rachunku, wołanie po kilka razy kelnera, zastanawianie się, czy już wszystkie się rozstają, czy jeszcze nie, a potem szuranie krzeseł, porzucone serwetki, chmury perfum unoszące się nad nimi, gdy zakładały płaszcze, kurtki i szale, głośne cmoknięcia, ostatnie komplementy i wreszcie upragniony spokój.
Luiza wyszła w noc poprószoną śniegiem. Niewielki mróz studził rozpalone czoło i policzki. Nie spieszyła się. Mijali ją zabiegani przechodnie, a ona zdecydowała się na spacer. Patrzyła na miasto rozświetlone świątecznymi dekoracjami i czuła się obco. Nie znajdywała ani jednego powodu, dla którego miałaby tu zostać, ale też nie wiedziała, co miałaby ze sobą zrobić. Tyle lat tu mieszkała, a teraz okazało się, że nic jej nie łączy z tym miejscem, oprócz wspomnień. Te jednak nie przynosiły jej ukojenia, a jedynie rozdrażniały świeżą ranę.
Ślub, ciąża, awans… to wszystko, co cieszyło jej koleżanki, znajdowało się poza jej zasięgiem. Po prostu nie utonąć, taki obrała sobie cel na najbliższy czas. Utrzymać się na powierzchni, nie poddać przygnębieniu, wrócić do normalnej aktywności. Łatwiej powiedzieć, a trudniej zrobić. Od wyprowadzki Tobiasz się do niej nie odzywał, nie zadzwonił. Nadal się łudziła, że wróci, przeprosi, że okaże się, że to tylko koszmarne nieporozumienie i wszystko będzie jak dawniej. Ufnie wtuli się w niego, poczuje jego zapach, od którego robiło się jej błogo. Kilka jego słów wystarczy, by zacząć działać, wejdzie na strony z ogłoszeniami i zacznie szukać pracy. Na pewno coś znajdzie. Zawsze tak było, Tobiasz mówił, że będzie dobrze i było. Do teraz. Na policzkach pojawiła się wilgoć. Podrażniona skóra szczypała. Otarła ją wierzchem dłoni w skórzanej rękawiczce. Pewnie się rozmazała. Naciągnęła głębiej czapkę, postawiła kołnierz płaszcza i spuściła głowę. Nie chciała widzieć uśmiechów innych, tego rozkojarzonego wyrazu twarzy, gdy zajęci swoimi sprawami, pogrążeni w myślach szli energicznie, trącając ją niechcący, jakby była kimś, kto znajduje się na tej ulicy przypadkowo. Nie ma nic do załatwienia i tylko im zawadza. Ich sprawy były ważniejsze, od jej bólu.
Po powrocie do domu długo siedziała w ciemnościach, wyrzucając sobie, że niepotrzebnie poszła na to spotkanie. Po nim odrętwienie minęło, za to wyraźniej dotarło do niej, w jakiej pożałowania godnej sytuacji się znalazła.
Mieli oddzielne konta bankowe, ale oboje odkładali na wkład własny. Teraz mogła skorzystać z oszczędności, by przeżyć do znalezienia nowej pracy. To był pozytyw. Chyba jedyny. Może niezbyt wiele zmieniający, ale dający jakieś zabezpieczenie. Oczywiście, kiedyś pieniądze się skończą, obojętnie, jak oszczędnie zarządzałaby swoimi zasobami finansowymi, dlatego im szybciej się ogarnie, tym lepiej.
Przypomniało jej się, jak w dzieciństwie radziła sobie z niepowodzeniami. Jej mały różowy pokój w domu rodzinnym stawał się twierdzą chroniącą ją przed złem całego świata. Zapragnęła wrócić do rodziców, przytulić się do mamy, dać o siebie zadbać, porozpieszczać. Jak kiedyś… Wtedy ten sposób działał niezawodnie, ale czy teraz, kiedy była dorosła, miałoby to sens? Miała wrócić z podkulonym ogonem? Rodzice byli z niej dumni, niczego więcej dla niej nie chcieli, jak tylko tego, żeby była szczęśliwa, aż nagle wszystko się posypało.
Gdy zegar wskazał północ, podjęła decyzję. Zmiana perspektywy na pewno dobrze jej zrobi. Oderwie się od analizowania, rozmyślań, nabierze oddechu, pomoże mamie w przygotowaniach do świąt, szczerze powie, co się stało, ale nie da odczuć, że się załamała. Każdy kryzys to szansa na coś nowego, tak ktoś kiedyś jej powiedział, chociaż nie potrafiła sobie przypomnieć, kto i w jakich okolicznościach. To nieważne. Wyjęła walizkę na kółkach, którą kupiła z myślą o planowanym wyjeździe z Tobiaszem. Kiedyś chcieli spędzić Boże Narodzenie pod palmami, na Cyprze. Nawet nie kupili biletów, ale walizka miała szansę wreszcie się przydać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej