Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wina i grzech. Wiccańskie kredo. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 marca 2025
2520 pkt
punktów Virtualo

Wina i grzech. Wiccańskie kredo. Tom 2 - ebook

Od wielkiej bogini otrzymamy tylko to, o co jesteśmy gotowi walczyć…

Valea zrobiła wszystko, by pozostać wierną wiccańskim zasadom. Walczyła, złamano jej serce i straciła tak dużo, że ledwo się podniosła.

Minęły już dwa lata od tego, co wydarzyło się w Ardealu. Dwa lata, podczas których Valea ukrywała się w świecie ludzi, marząc o tym, by nikt jej tam nie odnalazł. Niektóre marzenia nie mają jednak szansy się ziścić.

Dawni przyjaciele odkryli jej schron i przybywają, prosząc o pomoc. Czy Valea będzie potrafiła stanąć do walki u boku tych, którzy kiedyś ją zdradzili?

Jedno jest pewne: zło wróciło do Ardealu.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368383164
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WICCAŃSKIE KREDO¹

Wiccańskie prawo znajdzie uznanie

Tam, gdzie prawdziwa miłość i zaufanie.

Żyj i innym niech wolno żyć będzie też,

dawaj z umiarem i z umiarem bierz.

Trzy narysowane koła wypędzą zewsząd złego stwora.

Zaklęcia tylko wtedy działają,

Gdy rymem napisane zostają.

Spojrzenie łagodne, a dotyk twój czuły

w słuchaniu, nie w mowie pręż swoje muskuły.

Krocz w drugą stronę, gdy księżyc rośnie.

Tańcz wtedy i runy śpiewaj radośnie.

Kiedy bowiem ubywa księżyca,

wilkołak wyje z tojadowego poszycia.

Kiedy boski księżyc w pełnię wkroczy,

Twoje serce bardzo łatwo się zauroczy.

Kiedy silny wiatr z północy wieje,

żagiel zwijaj i rygluj domowe pierzeje.

Kiedy z południa droga dla wiatru pusta,

miłość po trzykroć pocałuje cię w usta.

Kiedy poczujesz podmuch wiatru wschodniego,

wyprawiaj ucztę, spodziewając się czegoś nowego.

Kiedy tylko wiatr z zachodu nadejdzie,

dla wędrujących dusz czas niepokoju będzie.

Dziewięć drewien, gdy do kociołka trafi,

niech płonie szybko i wolno się pali.

Czarny bez to drzewo naszej Pani,

nie pal go, bo klątwę pociągnie za wami.

Kiedy koło obracać się zacznie,

Niech ognisko Beltane trzaśnie.

Kiedy koło dotoczy się do Jule,

rozpal ogień, Pan będzie ci królem.

Czcij kwiaty, krzewy wraz z drzewami.

Niech ci Pani błogosławi.

O tym, co dobre, możesz się z wody wywiedzieć,

Rzuć kamień, nie omieszka ci prawdy powiedzieć.

Jeśli się znajdziesz w potrzebie kiedy,

nie ściągaj tylko na innych biedy.

Fałszywy przyjaciel niech cię nie zwiedzie.

Czasu nie marnuj, bo w pole cię wywiedzie.

Kiedy się witasz i żegnasz serdecznie,

Na policzkach niech się pojawiają rumieńce.

Regułę Trzech spamiętaj sobie,

Bo co dobre, a co złe zawsze ci powie.

Kiedy w życiu spotka cię niepowodzenie,

noś niebieskiej gwiazdy przedstawienie.

Szczerość w miłości to podstawa,

byś sam nie poczuł, co to zdrada.

Osiem słów na koniec wyznanie dopełni:

„Nie szkodź innemu, bo dla ciebie się spełni!”.Mężczyzna wcisnął twarz we włosy żony. Miała opuszczone powieki, blade policzki. Zmarła pół godziny wcześniej, lecz on wciąż szeptał jej czule do ucha. Prosił, żeby się przebudziła, żeby go tak nie zostawiała. Widok jego rozpaczy rozdzierał mi serce. Ta kobieta nie była dużo starsza ode mnie i nie dalej jak latem cieszyła się życiem. Teraz w samej koszuli leżała na łóżku, zimna i skąpana we krwi. Chciałam pocieszyć tego mężczyznę, ale nie mogłam. Nie ma słów, którymi dałoby się ukoić jego ból. Kiedy umiera ukochana osoba, wraz z nią traci się cząstkę własnego serca, i to na zawsze.

Na dworze, pośród wierzchołków sosen, dął lodowaty północny wiatr. Jak na tę porę roku – okolice Ostary – było nadzwyczaj zimno i wioski Muntenii nadal pokrywała gruba warstwa śniegu. Nikt z sąsiedztwa nie przybędzie tu pomodlić się za tę kobietę. Wychodzenie z domu w taką niepogodę jest zbyt niebezpieczne. Jeśli nawet nie porwie człowieka burza, zrobią to wilki. Chociaż od wielu godzin przypuszczałam, jak zakończy się ten poród, wciąż klęczałam zakłopotana między nogami kobiety. W rękach trzymałam jej maleńką córeczkę, która przyszła na świat, nie oddawszy ani jednego tchu. Mała była prześliczna, o ciemnym puchu na główce i jasnej, niemal przeźroczystej cerze. Cała się trzęsłam i nie mogłam ruszyć się z miejsca. Trzy dni walczyłam, żeby przeżyła, nie chcąc pogodzić się z myślą, że umrze jak wiele innych dzieci minionej zimy. Czule pogłaskałam dziewczynkę po policzku. Moje łzy kapnęły na zamknięte powieki. Wszystko było w niej tak malutkie i urocze, wszystko przypominało mi o tamtym dziecku, które po raz ostatni trzymałam na rękach przed rokiem. O dziecku, które powiłam na świat w Aquincum w podobną burzliwą noc, a potem przyszło mi je porzucić. Gęsia skórka pokryła moje ciało, choć w pomieszczeniu było gorąco jak w piecu. Stłumiłam szloch. W mgnieniu oka poczułam kompletną pustkę. Jeszcze większą niż po śmierci Kyrilla. Czy moja córeczka wciąż żyje? Chyba poczułabym, gdyby umarła? Tęsknota ścisnęła mnie za gardło. Nie dawałam rady nawet o niej myśleć. Kiedy tylko nieopatrznie to robiłam, od razu dopadał mnie smutek. Teraz powinnam owinąć dziecko w kocyk i podać je mężczyźnie, żeby mógł się z nim pożegnać, ale nie chciałam wypuszczać dziewczynki z rąk. Chciałam ją trzymać przy piersi i chronić. Mimo że już nie żyła, a jej dusza od dawna znajdowała się w drodze do Krainy Wiecznego Lata. W objęciach matki. Przytuliłam małe, zimne ciałko.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Tak bardzo mi przykro.

Moje przeprosiny nie były skierowane tylko do niej, odnosiły się też do mojej własnej córki. Mnie przynajmniej dane było nadać jej imię – nazwałam ją Esterą na cześć jej przodkini, która zaprowadziła pokój w Ardealu.

– Daj mi ją! – burknął mężczyzna i wielkimi, zrogowaciałymi dłońmi otarł łzy z policzków.

W jego oczach aż nadto wyraźnie widziałam czynione mi wyrzuty. Obwiniał mnie o śmierć swojej rodziny. I miał rację. Ani to dziecko, ani jego matka nie umarłyby, gdybym użyła magii. Jednak stałabym się przez to celem ataków, uratowałam więc siebie kosztem niewinnej istoty. Żółć podeszła mi do gardła. Sięgnęłam po kocyk, owinęłam nim dziewczynkę i podałam ją mężczyźnie. Potem przykryłam ciało jego żony wyświechtanym prześcieradłem i bez choćby słowa pożegnania wyszłam na śnieg i mróz. Jak najszybciej musiałam opuścić ten dom i odpędzić od siebie wspomnienia. Tylko wtedy, gdy nie myślę o Esterze, udaje mi się pohamować pragnienie, żeby do niej wrócić. Nie wolno mi tego zrobić. Jako córka czarownicy i tak jest stale zagrożona. Jeśli Celesta dowie się o nowej dziedziczce Cierniowego Tronu i córce palatyna strzyg, nie spocznie ani na chwilę, dopóki jej nie odnajdzie. Zamknie ją i będzie wykorzystywać do szantażowania Nikolaia i mnie. Zrobi jej krzywdę, jeśli tylko będzie miała w tym jakiś interes. Nie mogłam na to pozwolić. Nawet nie wiedziałam, czy nasza córka jest nieśmiertelna, bądź co bądź została poczęta, zanim strzygi odzyskały ukradzioną im magię. W jej żyłach płynęła jednak krew wszystkich trzech ludów, a ja w trakcie porodu poprzysięgłam sobie chronić ją przed tym wszystkim, z czym łączy się to brzemię. Nawet jeśli miałabym już nigdy jej nie zobaczyć, trudno, niech i tak będzie. Zapłacę tę cenę za jej bezpieczeństwo i będę mieć nadzieję, że wybaczy mi tę decyzję, za pomocą której odebrałam jej za jednym zamachem dziedzictwo i ojczyznę. To samo uczynili ze mną mój ojciec i Radu, ale naprawdę nie miałam wyboru. W mojej mocy było zadbanie tylko o to, żeby sama się nie dowiedziała, kim naprawdę jest. Zablokowałam jej magię, tak samo jak mój ojciec zablokował moją. Mogłam już zrozumieć, dlaczego czuł się do tego zmuszony. Dopóki Celesta żyje, to jedyna możliwość.

Szukając jakiegoś oparcia, chwyciłam grożący zawaleniem parkan, który oddzielał zaśnieżony ogród od drogi. Za oknem równie zniszczonej chałupy nie paliło się światło. Kiedy jadłam coś po raz ostatni? Nie wiedziałam. Żadna sąsiadka nie przyszła mi z pomocą, gdy za oknem szalała taka burza, bojąc się wystawić choćby nos za drzwi. Wprawdzie wichura już wczoraj się uspokoiła, ale mimo wszystko byłam sama. Jeszcze raz obejrzałam się przez ramię. Nie tak dawno temu zaproponowałabym mężczyźnie, żebyśmy pomodlili się razem do Wielkiej Bogini w intencji tych dusz, które w tak niegościnną noc wyruszyły w drogę do Krainy Wiecznego Lata. Dziś jednak uciekłam przed rozpaczą, nie będąc jej w stanie znieść. Bo sama zdecydowanie zbyt długo chodziłam przygnieciona żałobą. Nie została mi już żadna pociecha. A na pewno nie dla ludzi, którzy zasadniczo obarczają innych winą za los przypisany im przez boginię, nie dostrzegając własnych przewinień.

Głowa tak zaczęła mi ciążyć ze zmęczenia, że ledwie mogłam ją utrzymać w górze. Czy naprawdę jestem od nich lepsza? Przeszły mnie ciarki. Porzuciłam córkę, żeby ją chronić, i udałam się do miejsca, które znajduje się jak najdalej od Ardealu, zaszyłam się w wiosce na szarym końcu Muntenii, żeby ćwiczyć magię. Jak długo jeszcze będę sięgać po tę wymówkę? Wielka Bogini obdarzyła mnie wyjątkowymi zdolnościami, żebym mogła walczyć dla dobra swojego i innych. Przede wszystkim dla dobra mojego dziecka. Teraz był czas, żeby to wreszcie zrobić. Czułam się gotowa. Nadeszła pora, żeby skończyć z tą grą w chowanego. Bo jeśli chcę pokonać Celestę, muszę wrócić do Ardealu. Napięłam barki. Koniec z szukaniem wymówek, żeby tego nie zrobić. Moja magia jest bronią, która może sprawić, że świat zapłonie. Już raz tego dowiodła: przed dwoma laty podczas tragicznego w skutkach próbnego Beltane. Jeśli właściwie jej użyję, przyniesie wolność mojemu ludowi i całemu Ardealowi. Bez znaczenia, co czai się za Mglistym Murem, nikt nie musi mnie już osłaniać. Nawet Lupa, a już na pewno nie Nikolai. Wprawdzie żadnego z nich o to nie prosiłam, ale mimo wszystko nigdy im nie dowiodłam, że umiem stać na własnych nogach. Nawet na samym końcu. Wtedy po prostu uciekłam. Kładę dłoń na brzuchu, ściska mnie w żołądku na wspomnienie życia, które się tam rozwinęło. Siostra zmyła mi głowę i po tych wszystkich tygodniach, gdy zbliżyłyśmy się do siebie i znów mogłyśmy się poznać, jej ostatnie słowa ociekały odrazą. Nie zdawałam sobie sprawy, co się za tym kryło. Z jej strachu, że mnie także może stracić. Miotającej nią rozpaczy, że nie udało się jej uratować Kyrilla i mnie. Moja siostra, wojowniczka, sądziła, że przegraliśmy walkę toczoną od chwili śmierci naszych rodziców. Po policzku spłynęła mi łza i natychmiast zamarzła na grudkę lodu. Nikolaiowi w ogóle nie dałam szansy, żeby mi wytłumaczył, dlaczego nigdy nie obdarzył mnie w pełni zaufaniem. Przy tym sama nie przyznawałam mu się do równie ważnych kwestii. Żałoba po śmierci Kyrilla to tylko wielce ułomne wytłumaczenie takiego zachowania. Dzisiaj jednak wiedziałam już dużo więcej o tym, jaką ofiarę można ponieść za tych, których się kocha. Niczego to nie usprawiedliwia, ale wiele wyjaśnia. Popatrzyłam w gwiazdy. Łzy paliły mnie pod powiekami, choć myślałam, że ich źródła dawno wyschły. Nikolai i Lupa zrobili dokładnie to, co ja także bym dzisiaj zrobiła, żeby chronić Esterę. Kłamałabym i zabijała. Nie cofnęłabym się przed niczym, jeśli dzięki temu moje dziecko miałoby przeżyć. Magia pulsowała we mnie mocno i pewnie. Jesteś gotowa, utwierdzała mnie w przekonaniu.

– Wiem – szepnęłam pod wiatr, odepchnęłam się od ogrodzenia i ruszyłam na skraj lasu, gdzie stała moja chata.

Byłam gotowa wziąć na siebie odpowiedzialność. Kamień spadł mi z serca. Wrócę do Ardealu. Nie wiedziałam wprawdzie, czy nie zginę, ale nawet jeśli, to umrę, próbując przynajmniej uwolnić kraj od kobiety, która doprowadziła do tak wielkiego cierpienia. Magia znów mnie szturchnęła, wywołując tym uśmiech na mojej twarzy, a zarazem szloch. Zazwyczaj siedziała cicho, ale tutaj, w tym odludnym ciemnym lesie, oświetlanym skromnie jedynie przez księżyc i kilka gwiazd, postanowiła wskazać mi drogę. Nie byłam stąd. Moje miejsce było w Ardealu, powinnam walczyć ramię w ramię z Lupą i Nikolaiem, żeby uwolnić nasz kraj. Już wystarczająco długo się ukrywałam. Lupa zasługuje na lepszą siostrę niż ta, którą byłam dla niej do tej pory. Estera zasługuje na odważniejszą matkę. Kiedy zrobi się bezpieczniej, opowiem o niej Nikolaiowi. Ma prawo wiedzieć. Zignorowałam wilgoć i zimno, które przenikały moją pelerynę, przez co stawała się coraz bardziej wilgotna. Nabrałam w płuca czystego zimowego powietrza. Nic i nikt mnie nie powstrzyma. Mróz szczypał mnie w policzki, ale pot i tak wystąpił mi z wysiłku na czoło, gdy raz za razem zapadałam się w śnieg po kolana. Po ucieczce z Ardealu błądziłam najpierw po Muntenii i chowałam się w lesie. Za bardzo się bałam tego, że Celesta może za mną podążać. Ani przez sekundę nie wątpiłam, że odkryła, kim jestem. Córką jej jedynego wnuka, a tym samym jej dziedziczką. Trzymałam się z dala od wszelkich osad i do Aquincum udałam się, dopiero gdy dotarło do mnie, że jestem w ciąży. Herbatka zabezpieczająca Brediki zawiodła na całej linii. Żadna decyzja nie przyszła mi z większym trudem niż ta, co w tej sytuacji powinnam zrobić. Powrót i życie na łasce Celesty od początku nie wchodziły w rachubę. Nikolai mnie nie szukał, odpowiedzialność za dziecko spoczywała więc w całości na mnie. Zdarzały się dni, gdy z powodu samotności i bólu byłam o krok od tego, żeby zdradzić się przed ludźmi ze swoją magią i liczyć na to, że szybko się ze mną rozprawią. Wtedy jednak ofiara Kyrilla poszłaby na marne. Myśl o tym utrzymała mnie przy życiu i skłaniała do dalszej walki. Każdego dnia od nowa. Dla niego i dla mojej córki. Aż padałam ze zmęczenia. W tej najmroczniejszej chwili mojego życia osoba, po której najmniej się tego spodziewałam, wyciągnęła do mnie rękę i pomogła mojemu dziecku.

Niedługo dotrę do chaty, a kiedy już tam będę, rozpalę ogień, rozgrzeję się i umyję, zaparzę herbatę, coś przekąszę i spakuję swój dobytek. Potem czeka mnie długa i męcząca droga, wolę jednak nie ryzykować i nie wsiadać na miotłę. Moja umiejętność latania nie poprawiła się znacznie od chwili ucieczki. Ale przynajmniej przedostanie się przez Mglisty Mur nie będzie zbyt trudne. Od powrotu Celesty stał się przepuszczalny. Ludzie już wcześniej obawiali się mieszkańców Ardealu i ich magii. Teraz panika praktycznie ich nie opuszczała. Nie było dnia, żeby do tej odległej wioski, w której znalazłam schronienie, nie docierały wieści o atakach i napadach istot magicznych. Kręgi bojowe Celesty regularnie napadały mniejsze osady i zabierały ludzi do Ardealu, skąd już nie wracali. Nikt nie wiedział, co się tam z nimi dzieje, a ta niewiedza tylko potęgowała lęk. Przy czym każde użycie magii powodowało, że ludzie się skrzykiwali i ruszali w pościg za podejrzanym delikwentem. Jeśli kiedyś było źle, to teraz czułam się jak na wojnie. Odkąd strzygi znów odzyskały pełnię sił, potrzebowały znacznie więcej krwi niż jeszcze nie tak dawno. Musiały pić raz w miesiącu. Większość z nich trzymała się kodeksu i piła jedynie krew ochotników. Poza tym nie przemieniali nikogo wbrew jego woli, a mimo to w zeszłym roku zaczęły krążyć plotki, że niektóre wioski – jak za dawnych czasów – składają strzygom ofiary i żądają w zamian ochrony przed czarownicami. O jakiej więc dobrowolnej przemianie mogła być tu mowa?

Usłyszałam zawodzenie wilka i włos zjeżył mi się na karku. W tych czasach nierzadko dochodziło do ataków tychże drapieżników. Zima trwała za długo, a watahy nie mogły znaleźć w górach pożywienia. Dlatego zapuszczały się w okolice wsi i rozszarpywały tych, którzy zbytnio oddalili się od swoich domostw. Uważnie wsłuchałam się w dochodzące mnie odgłosy. To przenikliwe wycie aż nadto wyraźnie przypominało atak lykan. Wciąż się zdarzało, że nawiedzali mnie w koszmarach, i budziłam się z krzykiem. Znów zaczął padać gęstszy śnieg, a ja dotarłam wreszcie do rozstaju, skąd odchodziła droga do mojej chaty. Pewnego dnia, dwa tygodnie po porodzie, znalazła mnie w lesie zielarka ze wsi. Zatroszczyła się o mnie i kiedy wróciłam do zdrowia, zostałam u niej, służąc jej pomocą. Nie miałam bowiem gdzie się podziać, jakkolwiek tęsknota za Esterą rozrywała mi serce. Że też ja, która nie wykazywałam nigdy szczególnego talentu do ziół, zostałam uzdrowicielką. Praca nie tylko pozwalała mi zająć myśli, lecz dzięki niej odczuwałam także silną wieź z Kyrillem. Ogólnie pogodziłam się ze swoją przeszłością. Jakikolwiek plan miała dla mnie Wielka Bogini, która obdarzyła mnie tym dzieckiem i na nowo sprowadziła pośród ludzi, byłam gotowa się mu podporządkować. Przez wiosnę i lato odpoczęłam, a potem – ostatniej jesieni – wioskę zaczęła trawić zaraza. Wielu ludzi padło ofiarą gorączki. Także ta stara zielarka. Krótko przed śmiercią zmusiła mnie do przyrzeczenia, że zatroszczę się o mieszkańców wsi. Zanim wydała ostatnie tchnienie, przyłożyła mi do policzka starą, zrogowaciałą dłoń i powiedziała: „Nie powinnaś wypierać się swojej magii. To cząstka twojej duszy”. Potem zamknęła oczy i umarła. Po jej śmierci czułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej, ale nadeszła zima i mieszkańcy wioski zaczęli się zgłaszać do mnie po pomoc, jakby rozumiało się to samo przez się. Robiłam, co w mojej mocy, ale mimo to ludzie umierali, tak jak dzisiaj to dziecko i jego matka.

Zdecydowanym ruchem owinęłam się mocniej peleryną. Jeszcze tylko kilka metrów, potem będę w cieple. Zatrzymało mnie jednak wołanie o pomoc, odwróciłam się.

Mały chłopiec – nie mógł mieć więcej niż siedem, osiem lat – dopadł mnie.

– Musisz jej pomóc! – krzyknął i chwycił mnie za rękę. – Chodź. – Pociągnął mnie w przeciwną stronę. – Nie chciałem tego… – szlochał.

– Co ty w ogóle robisz na dworze w taką pogodę i to jeszcze w środku nocy? To przecież bardzo niebezpieczne. – Rozpoznałam go, chociaż nie wiedziałam, jak mu na imię. – Nie słyszałeś wilków? Wracaj do domu.

– Chcieliśmy sprawdzić pułapki. – Oparł się mojemu uściskowi. – Zobaczyć, czy nie wpadło do nich nic do zjedzenia.

Mówiąc inaczej, oznaczało to tyle, że on i jego przyjaciele kłusowali. Jeśli myśliwi się o tym dowiedzą, dzieci spotka kara, a za kłusownictwo grozi śmierć. Okryłam wprawdzie swoje serce pancerzem, ale wciąż nie był na tyle gruby, żebym zostawiła to dziecko na pastwę losu. Nawet jeśli będzie na mnie polować, kiedy dorośnie. Nie miałam jednak teraz wyboru. Podążyłam za nim nad mały staw, przy brzegu chodziło tam i z powrotem trzech innych chłopców, nie wchodzili na lód. Kiedy podeszłam, przestali lamentować. Jeden z nich zmieszany otarł sobie łzę z policzka. Wszyscy byli potwornie przerażeni, na ich korzyść przemawiało jednak to, że nie uciekli. Zaparło mi dech w piersiach. Pośrodku stawu załamał się lód, a mała postać walczyła o życie. Rozpaczliwie trzymała się krawędzi kry, próbując się na nią podciągnąć, ale lód coraz bardziej się łamał pod jej ciężarem. Ciemna głowa się zanurzyła. Wstrzymałam oddech i wypuściłam powietrze z piersi dopiero wtedy, gdy dziecko znów się wyłoniło.

– Nie da rady – wyszeptał jeden z chłopców. – A my nie możemy do niej podejść. Chciała wyjąć zajączka z pułapki. – Pokazał na drugą stronę wody. – Była z nas najlżejsza. Myśleliśmy, że lód wytrzyma.

Ale nie wytrzymał. Popękany był już nawet przy brzegu, a chłopcy mieli mokre spodnie. Jeden drżał jak liście osiki na wietrze, z zimna posiniały mu usta. Przyglądając się dzieciom, poczułam ucisk w żołądku. Zapadnięte policzki, cienkie kurtki i zamglone spojrzenia. Nikt nie powinien tak dorastać.

– Idź do domu – poleciłam łagodnie chłopcu. – Zanim zamarzniesz.

Tak gwałtownie pokręcił głową, że jego brudne jasne włosy zakryły mu na chwilę twarz.

– To moja siostra. Ojciec mnie zabije, jeśli wrócę bez niej do domu.

Skinęłam głową i weszłam na lód, natychmiast zatrzeszczał i zaczął pękać pod moimi stopami. Chłopiec, który mnie sprowadził, zakwilił cicho, przypuszczając, że ja też nie będę mogła nic tu wskórać. Mogłam jednak. Uratuję to dziecko. Dotknęłam lodu i uwolniłam nieco magii. Tyle, żeby nie wystraszyć dzieci. Tak bardzo się bały, że nie zauważyły delikatnego blasku. Potem położyłam się na brzuchu, rozłożyłam ciężar ciała i zaczęłam przesuwać się do przodu. Drobna twarz dziewczynki raz za razem zanurzała się w wodzie. Z tej małej była jednak prawdziwa wojowniczka.

– Już do ciebie idę. Nie zostawię cię tak.

Z każdym pokonywanym metrem te słowa stawały się coraz głośniejsze. Zimno i wilgoć przenikały moją pelerynę i suknię, którą miałam pod spodem. Palce mi zesztywniały, kiedy czołgałam się przed siebie. Lód trzeszczał pode mną. Do stawu musiało wybijać ciepłe źródło. Nie sposób było inaczej wytłumaczyć tego, że po tak surowej zimie nie pokrywała go wystarczająco gruba warstwa lodu, żeby utrzymało się na nim kilkoro dzieci.

Jeszcze tylko dwa metry i do niej dotrę. Będę musiała tak ją wyciągnąć, żeby krawędź się nie oderwała. Wycie wilków nie cichło. Zdawało się, że są już blisko. Zadarłam głowę i popatrzyłam w stronę, z której dochodziło wycie. Po przeciwnym brzegu krążyły szare cienie, aż w końcu odważyły się wejść na lód. Chłopcy zaczęli krzyczeć ze strachu. Gdyby byli mądrzy, pognaliby do domów, póki wilki skupiały się na mnie. Jaka śmierć jest lżejsza? Utonięcie, kiedy zaraz się zamarza, czy w następstwie rozszarpania na kawałki przez wygłodniałe wilki? Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Pospiesznie poczołgałam się dalej i dotarłam do dziewczynki w momencie, gdy ta ostatecznie zanurzyła się pod wodą. Jej włosy unosiły się w ciemnej toni jak zasłona. Zanim poszła na dno, chwyciłam je i owinęłam sobie wokół ręki. Miałam nadzieję, że mała jest na tyle nieprzytomna, że nie poczuje tego brutalnego traktowania. Po lodzie rozniósł się warkot. Przywódca watahy coś rozkazał wilkom, a te mu odpowiedziały. Zignorowałam paraliżujący lęk i przysunęłam się jeszcze bliżej, po czym pochyliłam nad krawędzią lodu. Ubranie małej już całkowicie przesiąkło wodą, przez co ważyła teraz zapewne dobre dwa razy tyle, co normalnie. Ostrożnie chwyciłam ją drugą ręką za kołnierz. Jednocześnie dalej wzmacniałam lód na krawędzi, mając nadzieję, że i tym razem chłopcy nie zauważą zdradzieckiego błysku. Ale, tak czy inaczej, nie miałam wyboru. Potem wyciągnęłam dziecko z wody. Usta dziewczynki były sine, powieki opuszczone. Położyłam dłoń na wątłej piersi, ale nie wyczułam bicia. Niech to szlag. Zbytnio się ociągałam. Cienie pędziły w moją stronę i bez chwili zastanowienia wycelowałam w nie gromem. Kościste cielsko wilka poleciało w powietrze i z łomotem opadło na lód, który się pod nim załamał. Powstała rysa biegnąca w moją stronę. A potem jeszcze jedna. Pozostałe wilki zwietrzyły ryzyko i popędziły na bezpieczny brzeg. Wzięłam dziecko na ręce i wstałam. Lód trząsł się pod moimi butami. Nie wytrzyma, bez względu na to, czy będę się czołgać, czy biec, musiałam się więc zdecydować. Mój czas w wiosce dobiegł końca. Oderwałam stopy od podłoża i unosząc się nad lodem, pomknęłam na brzeg, mocno przyciskając dziecko do piersi. Najwyraźniej nie wszystkie wilki dały za wygraną, bo tuż za sobą usłyszałam skrobanie pazurów po lodzie. Chłopcy dopingowali mnie okrzykami. Albo umknęło im, że unoszę się w powietrzu, albo w tej chwili było im to obojętne.

– Uciekajcie! – krzyknęłam, gdy wycie za moimi plecami się wzmogło. Oni jednak nie ruszyli się z miejsca. Dotarłam na brzeg i dopiero wtedy dzieci się przede mną cofnęły. Z czułością położyłam dziewczynkę na ziemi, a jej brat się do niej rzucił. Ogromne wilki deptały mi po piętach. Dzieliło je od nas tylko kilka metrów. Lód dalej się łamał pod uderzeniami łap, ale drapieżniki sprawiały wrażenie, jakby leciały. Uniosłam wysoko obie ręce. Rozbłysło światło. Wycie przemieniło się w skowyt, a moja magia dopadła kolejne dwa osobniki. Ich cielska zatonęły w lodowatej wodzie. Trzeciego wilka błyskawica trafiła w tylną łapę i poleciał do tyłu. Stuknęłam w lód i natychmiast podniosła się pod nim woda. Zaczęła się pienić i pochłonęła czwartego napastnika. Wilki, które uciekły na drugą stronę, kręciły się tam niezdecydowane, a kiedy woda się uspokoiła, zniknęły w lesie. Dysząc, opuściłam ręce i upewniłam się, że nie wrócą. Opuszki palców wciąż trzeszczały. Zrobiłam to. Sięgnęłam po magię i przed kimś się ujawniłam. I nie miało najmniejszego znaczenia, że było to tylko kilku małych chłopców. Grozą napawała mnie świadomość, że muszę się do nich odwrócić. Kiedy się wreszcie przemogłam, napotkałam podszyte lękiem spojrzenia. Musiałam docenić, że nie uciekli, tylko klęczeli przy dziewczynce. Jej brat ściągnął kurtkę i przykrył nią siostrę. Teraz w cienkiej koszuli trząsł się z zimna.

– Nie dotykaj jej, czarownico – rozkazał mi, szczękając zębami.

Opadłam na kolana.

– Musisz mi pozwolić jej pomóc. Inaczej umrze.

Aż się wzdrygnął na stanowczy ton mojego głosu.

– Pozwól, że tylko ją ogrzeję. Potem jej los będzie już w rękach bogini.

W jego wybałuszonych oczach pojawiła się panika, wymienił spojrzenia z przyjaciółmi. Po kilku sekundach milczenia zapewne najstarszy z nich skinął głową. Odetchnęłam z ulgą. W przeciwnym razie musiałabym rzucić na nich klątwę, skoro chciałam uratować dziewczynkę.

Pochyliłam się do niej i usłyszałam, jak jeden z chłopców głośno nabrał powietrza w płuca. Położyłam małej jedną dłoń na piersi.

– Nie zrobię jej krzywdy – zapewniłam i skupiłam się na jej zimnym ciele. Przynajmniej udało mi się wyczuć bicie serca, słabe, ale jednak. Posłałam falę ciepła przez swoje palce i mokry materiał zaczął parować.

Jej brat cicho zakwilił, pozostali się cofnęli. Nagle jeden z nich zerwał się na równe nogi, a wokół rozszedł się nieprzyjemny zapach moczu. Nie mogłam mieć dzieciom za złe, że tak się mnie boją. Ludzie wysysają ten strach z mlekiem matki i nie opuszcza on ich od pokoleń. Pomogłam sobie drugą ręką, przyłożywszy ją dziewczynce do policzka. Delikatne uderzenia energii sprawiły, że jej puls przyspieszył. Policzki się zarumieniły, a gdy nabierała powietrza głęboko w płuca, rozchyliła usta. Następnie przekręciła się na bok, skuliła i zwymiotowała lodowatą wodę. Zrobiłam, co mogłam. Jej brat rozpłakał się w rozdzierający serce sposób i chwycił siostrę w ramiona. Mała mogła mieć co najwyżej pięć lat, on siedem. Wczepiła się w niego, a widok ich ewidentnego przywiązania przerastał to, co byłam w stanie znieść.

– Zabierz ją w ciepłe miejsce – poleciłam mu i wstałam. W kilku krokach dotarłam na skraj lasu i jeszcze raz się odwróciłam. Dziewczynka patrzyła za mną i nieśmiało uniosła rękę, żeby mi pomachać. Może kiedy dorośnie, będzie o mnie pamiętać i może dzięki temu nieco mniej niż reszta ludzkości będzie nienawidzić czarownic.

Najszybciej, jak tylko mogłam, pobiegłam do swojej chaty. Głęboki śnieg, przez który przyszło mi się przedzierać, jeszcze bardziej przemoczył mi ubrania. Jeśli chcę przeżyć, muszę natychmiast się oddalić. Przerażenie na twarzach dzieci było zbyt wielkie. Zdradzą mnie. I nie będzie miał najmniejszego znaczenia fakt, że uratowałam życie tej dziewczynce. Nie pierwszy raz. Pamiętałam ją. Poprzedniej zimy niemal umarła trawiona gorączką. Moje zioła i być może tchnienie magii dodane do naparu zapewniły jej przeżycie. Gdybym tego wtedy nie zrobiła, to dziecko już od dawna leżałoby w zimnym grobie. Pchnęłam drzwi chaty, wpadłam do środka i ściągnęłam mokrą pelerynę i wilgotną sukienkę. W chacie było lodowato zimno. Żar w piecu wygasł. Wrzuciłam do kominka dwa polana drewna i zapaliłam je pstryknięciem palców. Świeca stojąca na rozchybotanym stole pośrodku pokoju także zamigotała, a ja zabrałam się do szukania suchych ubrań w skrzyni. Wciągnęłam na siebie czarne lniane spodnie i koszulę, która była na mnie trochę za mała i kiedyś należała do syna zielarki. Opuścił wieś przed wieloma laty i nigdy już nie wrócił. Nie miałam zbytnio z czego wybierać, jeśli chodzi o ubiór, a skoro musiałam uciekać, to wolałam w czymś, w czym będę mogła przynajmniej swobodnie się poruszać. Następnie przystąpiłam do zbierania kilku rzeczy, które do mnie należały. Grymuar, który wręczyła mi przed laty Ancuta, zmniejszyłam zaklęciem do miniaturowych rozmiarów. Leżał teraz dobrze schowany z puklem włosów Kyrilla w medalionie, który nosiłam na szyi. Kupiłam go w Aquincum i był to mój najcenniejszy przedmiot. Pospiesznie upewniłam się, że nie zgubiłam nigdzie wisiorka, i odetchnęłam, kiedy go na sobie wymacałam. Ta książka powiedziała mi więcej o mojej ojczyźnie i pochodzeniu, niż kiedykolwiek chciałam wiedzieć. Do worka spakowałam jeszcze bochenek chleba i kawałek sera oraz starą sukienkę. Następnie włożyłam za pas nóż, swojego nieodłącznego towarzysza. Już dawno wyzbyłam się lęku, że mogę nim kogoś zranić. Kiedy w grę wchodzi przeżycie, nie ma miejsca na sentymenty. Lupa pogratulowałaby mi tego wniosku.

– Milo! – zawołałam kota. – Musimy się zbierać. Natychmiast.

Uparte zwierzę nie odpowiedziało mi nawet cichutkim miauknięciem. Wyczerpana oparłam się o stół. Akcja ratunkowa nad stawem odebrała mi ostatnie siły. Marzyłam o tym, żeby napić się gorącej herbaty i zjeść coś ciepłego, musiałam się jednak wynosić. Badawczo przejechałam wzrokiem po półkach z najróżniejszymi ziołami, stole, chwiejących się krzesłach i skrzyni, wypakowanej mnóstwem przydatnych sprzętów, których używała staruszka. Porzuciłam pomysł, żeby cokolwiek stąd zabrać, bo to wszystko już było w Ardealu, a ludziom z pewnością bardziej się przyda. Oczywiście jeśli nie okażą się na tyle głupi, żeby to spalić, kiedy mnie tu nie zastaną.

Przekręciło mi się w żołądku i aż mnie zemdliło. Co takiego czeka mnie w Ardealu? Czy Lupa mi wybaczy, że zostawiłam ją samą? Zobaczę jeszcze kiedyś Nikolaia? Czy wiccanie z kowenu Patel przyjmą mnie do siebie? Chociaż na te pytania chętnie poznałabym odpowiedź przed powrotem, wiedziałam, że jej nie otrzymam. Oczy mnie piekły i wiele bym dała, żebym mogła choć na moment usiąść, wtedy jednak na pewno bym tu przysnęła, a ludzie zaskoczyliby mnie w śnie. Ta długa zima nadwątliła im nerwy, więc jeśli tylko nadarzy się okazja, żeby wyładować na kimś wściekłość i strach, to z niej skorzystają. Nikt z nich nie będzie myśleć o tym, co dla nich zrobiłam. Wytarłam sobie twarz, po czym spróbowałam przepędzić zmęczenie i się skupić.

– Milo! – zawołałam znów. – No wyłaź!

Kot dąsał się z powodu mojej długiej nieobecności i karał mnie w ten sposób. Cicho zaklęłam pod nosem. Bez niego nie mogę odejść. Tylko on został mi po Kyrillu, i nawet jeśli nie był szczególnie przymilny, to służył mi za wiernego towarzysza, a ja głęboko i żarliwie go kochałam. Na próżno przeszukałam niewielką chatę. Z minuty na minutę narastała we mnie obawa. Nadstawiłam uszu, sprawdzając, czy słychać krzyczący w oddali motłoch, ale na zewnątrz było zadziwiająco spokojnie. Niemal tak spokojnie, jakby cały świat wstrzymał oddech. Ściany chaty były cienkie i na ogół odgłosy lasu przenikały tu bez najmniejszego problemu. Tylko dzisiaj nie, a ja znałam powód, jeszcze zanim rozległo się ciche pukanie. Znaleźli mnie. W momencie, w którym zdecydowałam się do nich wrócić. Aż trudno przebić kryjącą się w tym ironię. Przełknęłam smutek i wyrzuty sumienia, siłą uspokoiłam palce, zawiązałam worek, zarzuciłam pelerynę na ramiona i podeszłam do drzwi. Moja dłoń zatrzymała się na moment na klamce, aż się przemogłam i ją nacisnęłam. Dało się stąd wyjść tylko tą jedną drogą, więc przygotowałam się na to, co czeka mnie po drugiej stronie. Zawiasy zaskrzypiały niechętnie, kiedy wreszcie pchnęłam drzwi. W progu stały trzy ciemne postaci i blokowały mi wyjście. Gorąc zgromadził się w moich dłoniach, a ogień buchał pod skórą. Siedmioramienna gwiazda na moich plecach zaczęła niezdrowo mrowić. Wbiłam paznokcie w dłonie. Nie tak mocno, żeby powstały rany, ale na tyle, żeby ból powstrzymał magię. Paląca się za mną świeca w umiarkowanym stopniu oświetlała skryte pod czarnymi kapturami twarze, ale rozpoznałabym je nawet wtedy, gdyby były zasłonięte maskami. Mimo upływu dwóch lat wszystko w nich było takie znajome. Celia uśmiechnęła się nieśmiało. Kayla obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem, a Magnus, który stał za tymi dwoma kobietami, wpatrywał się we mnie, jakbym była duchem. Moja szara cera i zapadnięte policzki wyraźnie kontrastowały z nieśmiertelną urodą Kayli. Nie ma się co dziwić, że na mój widok doznał szoku. Stłumiłam w sobie rozczarowanie tym, że Nikolai im nie towarzyszy.

– Jak mnie znaleźliście? – Chłód moich słów starł uśmiech z twarzy Celii. Ta niegdyś wychudzona, skazana na śmierć dziewczyna zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Jej powab niemal zapierał dech w piersiach. Nikolai i Alexej walczyli o nią i zwyciężyli. Cenę za to przyszło zapłacić Kyrillowi i mnie.

– Możemy wejść? – spytał ostrożnie Magnus. – Jesteś sama?

Zwlekałam z odpowiedzią. Magnus na rozkaz Radu zablokował moje wspomnienia i do tego kochał Kaylę. Komu więc pozostanie wierny? Z pewnością nie mnie. Ja już nawet nie byłam wiccanką.

– Valeo – zabrała ostrożnie głos Celia i zabrzmiała przy tym tak łagodnie, jak młoda kobieta, która koniecznie chce zostać moją przyjaciółką. – Proszę. Nie przybyliśmy tutaj, żeby ci zaszkodzić.

– Powinniście iść. – Żal ścisnął mi gardło.

– Bez ciebie nigdzie się nie wybieramy. – Jej ton stał się tak twardy, jak po trzykroć kute żelazo. Z jej głosu zniknęła wszelka łagodność.

Niemal musiałam się roześmiać. A potem zaświtała mi myśl. Promyk nadziei. Szansa. Zawsze planowałam wrócić, odnaleźć Lupę i wszystko jej wyjaśnić. Mogłybyśmy razem opracować plan, jak uratować Ardeal. Nie uwzględniałam w nim strzyg. Głównie dlatego, że wciąż byłam zła i rozczarowana. Ale nie miałam co liczyć, że sama pokonam przeciwnika, z którym przyjdzie mi się zmierzyć. Potrzebowałam wsparcia. Nie chciałam jednak nikogo narażać na niebezpieczeństwo, dopóki się nie dowiem, w co takiego się pakuję. Ardeal, gdzie Celesta przewodziła czarownicom i czarownikom, był dla nas wszystkich już wystarczająco niebezpieczny. Co, jeśli mogłabym porozmawiać z Nikolaiem? W spokoju. Podczas ostatniej wojny wiccanie i strzygi mieli sojusz. I wedle mojej wiedzy ten pakt dalej był w mocy. Już na samo wyobrażenie o tym, że znów będę musiała stanąć naprzeciwko niego, przekręciło mi się w żołądku, a serce mocniej zabiło mi w piersi. Oboje popełniliśmy straszliwy błąd, za który przyszło zapłacić innym. Ale pewnego dnia i tak się spotkamy, więc lepiej samej wyznaczyć dokładny moment. Jeśli wziąć pod uwagę moje zadania – walkę z Celestą i ochronę mojego dziecka – to urażona duma i zranione serce nie miały już większego znaczenia. Kiedyś będę musiała przebaczyć Nikolaiowi i sobie samej.

Kayla uniosła brew.

– Jeśli interesuje was moje zdanie, to wygląda tak, jakby doznała właśnie objawienia.

– Nikt cię o nic nie pytał – odparłam równie pretensjonalnym tonem, jakim ona mnie uraczyła, a ucisk w piersiach tylko się nasilił.

Dlaczego nie było z nimi Nikolaia? Dlaczego tu przybyli? Właśnie teraz? Muszę się tego dowiedzieć przed podjęciem decyzji. Z pewnością nie dlatego, że przez dwa lata desperacko mnie szukali i ze zmartwienia odchodzili od zmysłów. Zdarzały się noce, gdy w głębi serca miałam taką nadzieję. Liczyłam na przeprosiny albo na wyjaśnienia. Wiatr rozwiał mi włosy, a iskierki ognia zatańczyły na końcówkach loków, kiedy zaczęłam się unosić. Obawiałam się, że do wybaczenia jeszcze długa droga. Lepiej, żeby nie stało się to warunkiem koniecznym naszej wspólnej walki.

Celia na tę demonstrację siły wybałuszyła na mnie oczy, ale na Kayli nie zrobiłam tym najmniejszego wrażenia.

– Myślisz, że byśmy się tutaj zjawili, nie mając ku temu ważnego powodu? – ofuknęła mnie i zamilkła na moment, po czym wysyczała mi prosto w twarz słowa, które sprawiły, że wszystko inne przestało się liczyć: – Celesta złapała Lupę i uwięziła ją w lochu. Zabije twoją siostrę, jeśli nie wrócisz. Założyliśmy, że wolałabyś o tym wiedzieć. Ale jeśli jest ci wszystko jedno… – Cofnęła się.

Moja magia zgasła nagle, jakby ktoś zdmuchnął świecę. Lądując, mocno uderzyłam stopami o pokryte śniegiem stopnie i chwyciłam strzygę za kołnierz.

– Rzuciliście królowej na pożarcie teraz jeszcze moją siostrę? Czy nie wystarczyło, że Kyrill się dla was ofiarował? – Jedno musiałam przyznać Kayli z szacunkiem, nie broniła się, chociaż mój chwyt parzył jej skórę na szyi. Aż zakręciło mi się w nosie od nieprzyjemnego zapachu przypalanego mięsa.

– Nic nie zrobiliśmy. Wręcz przeciwnie. Raz za razem prosiliśmy Lupę, żeby nie prowokowała królowej bez potrzeby. – Celia pogłaskała mnie uspokajająco po ramieniu. – Ona jest… – Najwyraźniej nie miała pojęcia, jak to taktownie ująć.

– Twoja siostra kompletnie oszalała – włączył się do rozmowy Magnus.

– Przeceniła własne możliwości. – Kayla, o dziwo, złagodziła jego druzgocącą ocenę. – Powołała do życia armię rebeliantów. Ale nie miała szans w starciu z doborowo wyszkolonymi kręgami Celesty, tym bardziej że czarownice przewyższały ich drastycznie liczebnością. Wiele wiccan i strzyg, które się do nich przyłączyły, poległo. Powinna nam pozostawić tę sprawę. Nikt jednak nie dał rady przemówić jej do rozsądku, chociaż Ivan naprawdę się starał. Sto razy mu powtarzałam, że trudno o gorszy pomysł niż związek z wiccanką.

Magnus posłał jej płomienne spojrzenie, które zamknęło jej usta.

– Po śmierci Radu i Kyrilla zażądała od mistrzów kowenu, żeby wybrali ją na arcykapłankę. Ci oczywiście odrzucili to żądanie. Jest na to zbyt młoda i zdecydowanie kąpana w zbyt gorącej wodzie. Chciała uwikłać nas w wojnę, której nie mielibyśmy szans wygrać.

– Zamiast tego zgromadziła wokół siebie kilku ochotników, którzy byli równie narwani, co ona sama, i poprowadziła ich na pewną śmierć?

Kiedy Magnus twierdząco skinął głową, puściłam Kaylę i stanęłam obok niej. Celesta dostała Lupę w swoje ręce! Dlaczego nie przewidziałam, że coś takiego może się wydarzyć? Moja odważna, nierozsądna i dzika siostra stanęła, rzecz jasna, tej czarownicy na drodze. Nie była jej do tego potrzebna żadna armia. Sama jedna byłaby skłonna zaatakować królową. Przeczesałam dłonią włosy.

– Wejdźcie.

– No wreszcie – burknęła Kayla. – Zaraz odmrozi mi się tyłek.

Darowałam sobie uwagę, że zimnokrwiści raczej nie mogą nic sobie odmrozić. Taka dyskusja zbyt mocno przypominałaby mi o tych wszystkich przyjacielskich drwinach, którymi dokuczaliśmy sobie w Caraimanie.

Wpakowałam ostatnie polana do ognia i zapaliłam jeszcze kilka świec. Kayla niechętnie się przyjrzała skromnemu wyposażeniu.

– Niestety nie mogę wam nic zaoferować. – Skrzyżowałam ręce na piersiach.

Kayla usiadła na krześle i najwyraźniej dopiero teraz dostrzegła worek przewieszony przez moje ramię.

– Dokądś się właśnie wybierałaś?

Nie musiałam nic jej wyjaśniać.

– Z powrotem – odparłam mimo to. – Najwyższy czas.

Uniosła brew z niedowierzaniem.

– Mamy w to uwierzyć? Po tym, jak ukrywałaś się tu przez dwa lata?

Tylko wzruszyłam ramionami.

– Jest mi wszystko jedno, w co sobie wierzysz.

Nic więc nie wiedzą, że wcześniej byłam w Aquincum, a tym samym nie mają pojęcia o Esterze. Z poczucia ulgi aż zakręciło mi się w głowie i musiałam złapać się krawędzi stołu.

– Widzieliśmy, co zrobiłaś. – Celia ściągnęła kaptur i uśmiechnęła się przepraszająco za Kaylę. – Wykazałaś się wielką odwagą, ratując te dzieci.

– I głupotą – dodała Kayla, której oparzenia już się prawie wygoiły. – Powiedzą o tym rodzicom. Pora więc się zbierać. Nadąsałaś się wystarczająco? – Przyglądała mi się ukradkiem, jakby miała nadzieję, że zaraz znów się na nią rzucę.

– Nadąsałam?

Kim ja dla niej jestem? Krnąbrnym dzieckiem? Pazury wyszły w moich palców i wbiły w drewniany blat.

Uniosła brwi, jakby nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia.

Z dużym trudem stłumiłam cisnące mi się na usta przekleństwo. Magia czarownic działała zupełnie inaczej niż ta wiccan. Ci ostatni posiadali raczej delikatne zdolności. Magnus na przykład kontrolował wspomnienia. Kyrill umiał leczyć. Magia czarownic była agresywniejsza i trzeba ją było trenować. Sama się aktywowała i często wystarczyła jedna myśl, żeby wystrzeliła. W każdym razie jeśli o mnie chodzi. Nie wiedziałam, czy inne czarownice mają tak samo. Te w Caraimanie używały różdżek. Moja magia działała i bez tego.

– Uważaj na słowa, krwiopijczyni.

Kayla prychnęła, ale zerwała się z miejsca, kiedy mrugnięciem rzęs posłałam grom w blat stołu.

– Imponujące. Nic dziwnego, że Celesta chce cię dostać w swoje ręce. Jesteś niemal tak samo do rany przyłóż jak ona.

Burknęłam, ale zanim zdążyłam się na nią rzucić, Magnus mnie uprzedził.

– Nie pomagasz, Kaylo – upomniał ją surowo. – I dlatego właśnie chciałem tu sam przylecieć.

– Wolałam nie ryzykować – zaszczebiotała słodko. – I najwyraźniej słusznie. Valea stała się nieprzewidywalna. – W jej oczach zamigotał ból, kiedy przyglądała się Magnusowi, który bez odrobiny serdeczności odwzajemnił jej spojrzenie.

Tak jak wcześniej, także i teraz wyglądał niedbale. Jasne włosy były potargane, a twarz zryły zmarszczki zatroskania. Najwyraźniej tym dwojgu nie był pisany happy end.

– Dokąd Celesta zabrała Lupę? Do Caraimanu czy może do Twierdzy Onyksowej? Czego żąda za jej wolność? – Nie miało większego znaczenia dokąd. Zrobię wszystko, żeby uwolnić siostrę. – Dziękuję, że daliście mi znać. Zajmę się tym.

– Dowiesz się wszystkiego, kiedy z nami pójdziesz. – Od całej jego sylwetki biło napięcie.

Celia przełknęła ślinę i nerwowo oblizała usta.

– A my nie mamy zbyt wiele czasu. Celesta żąda…

Krew zamarzła mi w żyłach. Tylko nie mojego dziecka, błagałam w duchu. Nie mogła dowiedzieć się niczego o Esterze. Byłam taka ostrożna.

– Chce, żebyś zajęła przysługujące ci miejsce. Jako jej dziedziczka – wyjaśnił Magnus opanowanym głosem.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Ale chyba jej tego nie obiecaliście? Królowa zamierza albo mnie zabić, albo ukraść moją magię. – Moc gwiazdy siedmioramiennej. O to musi jej właśnie chodzić. Albo może chce mnie złamać i wykorzystać jako broń. Po tej kobiecie wszystkiego można się spodziewać.

Kayla wzruszyła ramionami.

– Może i tak. Ale to ona dyktuje warunki. Jeśli chcesz uratować Lupę, to wracaj z nami, jeśli nie, zostań tutaj. – W jej słowach wyraźnie pobrzmiewała prowokacja.

– Musisz wiedzieć o czymś jeszcze, zanim podejmiesz decyzję – powiedziała Celia niemal szeptem.

– Daj spokój – przerwała jej zdecydowanie Kayla. – To nie ma tu nic do rzeczy.

– Owszem, ma! – odwarknęła Celia. – Nie możemy mieć przed sobą więcej tajemnic.

– Wasze intrygi zupełnie mnie nie interesują. Liczy się tylko Lupa. – Spięta nadstawiłam uszu. Czy ludzie już się zbliżają? – Nie zostawię jej tak. – Musiałam trzymać całą resztę na dystans. Może moglibyśmy zostać jeszcze sprzymierzeńcami, ale już nigdy przyjaciółmi.

Uwięzienie Lupy dało mi wręcz idealny pretekst, żeby wrócić do zamku. Czy naprawdę jestem na to gotowa? Wystarczająco się przygotowałam? Jeśli nie, nie będę miała żadnych szans, żeby zwyciężyć w tej walce. Nerwowo bawiłam się małą broszką przypiętą do peleryny. Na co jeszcze czekam? Przecież to znak Wielkiej Bogini, na który tak liczyłam. Przynajmniej muszę spróbować nie zawieść zaufania, jakim mnie obdarzyła. Niczego więcej nie może ode mnie wymagać. Ale nie jestem wariatką, stoi przede mną ogromne zadanie. Wręcz gigantyczne. A podołanie mu wydaje się praktycznie niewykonalne. Wszyscy, którzy już próbowali, ponosili klęskę.

Kayla, co do niej niepodobne, spojrzała błagalnie na Magnusa, który uciekł przed jej wzrokiem. Przygryzła wargi, kiedy ten zaczął mówić.

– Celesta uwięziła nie tylko Lupę, lecz także Alexeja – powiedział chłodno. – Jeśli jutro do południa nie znajdziesz się w Caraimanie, zabije ich oboje. Powoli, zaznaczyła to wyjątkowo dobitnie – dodał z kamienną miną. – Mimo wszystko jako głównodowodzący corbii radziłbym ci nie udawać się od razu do Caraimanu, tylko negocjować uwolnienie Lupy z bezpiecznej odległości. Twój ojciec mógł być czarownikiem, ale twoja matka pochodziła z kowenu Patel. Każdy członek kruczej armii złożył przysięgę, że będzie cię bronić. Mogę zabrać cię do Raski.

Przy tym mrozie mój oddech utworzył obłoczek, a język sprawiał wrażenie, jakby pokrył się lodem, kiedy mu odpowiadałam:

– Nie. Pojadę do Caraimanu. Nie powinieneś wymagać tego od swoich ludzi i mam nadzieję, że nie zaproponowałeś tego z powodu wyrzutów sumienia, bo kiedyś zablokowałeś moją pamięć.

Celia wykonała cios pięścią w powietrzu.

– Dziękuję – wydyszała. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Kayla przewróciła oczami.

– Nie mam wyrzutów sumienia. – Magnus nieugięcie wysunął brodę. – Zrobiłem to, co było konieczne, żeby cię chronić.

– W takim razie to też mamy już wyjaśnione. Możemy ruszać? Im szybciej Lupa i Alexej wydostaną się z lochu, w którym uwięziła ich Celesta, tym lepiej – oświadczyła Kayla.

– Lupa nie oczekuje od ciebie, że ją uratujesz – wtrącił Magnus.

Tych troje nie mówiło przynajmniej jednym głosem. Wcześniej by mnie to bawiło. Teraz sytuacja była potwornie poważna. Moja siostra z podniesioną głową poszłaby na śmierć. Za swój lud i za mnie. I do tego właśnie nie mogłam dopuścić. Wystarczy już, że mój brat się dla mnie poświęcił.

– Jeśli o mnie chodzi, Celesta może pokroić Alexeja na kawałki i nakarmić nim lykan. Lupy jednak jej nie oddam.

Celia aż się wzdrygnęła na te brutalne słowa, a Magnus skamieniał, z kolei na ustach Kayli zagościł uśmiech.

– Wreszcie dorosłaś? – spytała drwiąco.

Nie uraczyłam jej choćby przelotnym spojrzeniem.

– A więc przetrzymuje Lupę w Caraimanie? Próbowaliście ją uwolnić?

Magnus pokręcił głową.

– Sytuacja jest skomplikowana. Długo cię nie było.

– Za długo. – Kayla znów wbiła mi szpilę. – Musimy się zbierać, jeśli nie chcemy się spóźnić. Dalej od Ardealu nie mogłaś się ukryć.

Miałam ochotę skręcić jej kark, jeśli odezwie się jeszcze choćby jednym słowem. Do naszych uszu dotarły jednak okrzyki i nawoływania niesione przez wiatr, przerywając nam rozmowę. Westchnęłam.

– Poszło szybciej, niż przypuszczałam – odezwała się Kayla. – Nieustannie sprawiasz same kłopoty. Masz jeszcze tę miotłę, na której odleciałaś w siną dal?

Mój nóż tak błyskawicznie znalazł się przy jej gardle, że nie zdążyła nawet mrugnąć, i mimo tężyzny fizycznej nie była w stanie uwolnić się z więzów magii, którą przyszpiliłam ją do ściany.

Magnus westchnął.

– Prosiłem cię, żebyś jej nie prowokowała.

Kayla tylko się wyszczerzyła, pewna, że jej nie skrzywdzę.

– Chciałam się przekonać, czy nie zardzewiała, i już znam odpowiedź. Mamy ci jakoś pomóc czy wrócisz sama?

– Powinnam dać radę. – Zgrzytając zębami, uwolniłam ją i podeszłam do drzwi. Przed chatą zebrało się mniej więcej trzydziestu ludzi, mężczyzn i kobiet. Byli uzbrojeni w pochodnie, widły, miecze i włócznie.

– Po prostu uroczo. – Kayla stanęła obok mnie, wyszczerzyła kły i rozłożyła skórzaste czarne skrzydła. Stłumiłam w sobie ciekawski impuls, żeby im się bliżej przyjrzeć. Kilka kobiet uciekło z wrzaskiem.

– Chcemy tylko tę czarownicę. – Mężczyzna, którego martwe dziecko trzymałam na rękach nie dalej jak dwie godziny temu, wystąpił z tłumu. Na widok strzyg na jego twarzy zagościła bladość, przesłaniając wszelką złość i rozpacz. – Zabiła mi żonę i dziecko.

– Nic podobnego – odparłam łagodnie. – To Wielka Bogini zabrała do siebie ich dusze.

Inny, nieco młodszy mężczyzna o krótkich jasnych włosach i szerokich ramionach stanął obok niego. Westchnęłam cicho. Z Enesem widywałam się od czasu do czasu przez ostatnie miesiące. A to w gospodzie, a to w pokoju nad karczmą, a to w jego chałupie. Był najzdolniejszym myśliwym we wsi i – podobnie jak mnie – nie interesowały go związki, szukał tylko przygodnego towarzystwa i ciepła w długie, samotne, zimowe noce. Jego oczy pałały teraz nienawiścią, a wargi, które wówczas dogadzały mi z zadziwiającą wprawą, w gniewie ułożyły się w cienką kreskę. Nie mogłam nawet mieć mu tego za złe. Musiał odczuwać do siebie wstręt, że dotykał czarownicy. Nikim więcej dla niego nie byłam. A obecność wiccanina i dwóch strzyg dodatkowo pogarszała sprawę.

– Rzuciłaś na nas wszystkich jakiś urok – stwierdził ponuro. – Szczególnie na mnie.

Ten idiota zachowuje się tak, jakbym go zmuszała, żeby ze mną sypiał.

– Zawsze miałaś dość wątpliwy gust, jeśli chodzi o mężczyzn – szepnęła Kayla, a ja niemal się roześmiałam.

– Poprawię się, obiecuję – odparłam równie cynicznie. Potem nacisnęłam broszkę przy pelerynie i chwilę później unosiła się koło mnie miotła. Również Celia rozłożyła skrzydła, a Magnus przemienił się w kruka.

– Lecisz z nami do Caraimanu? – Kayla zwróciła się do mnie po raz ostatni. – Czy może wolisz zaszyć się w Rasce?

– Nie, oczywiście, że nie – oświadczyłam stanowczo, a w tym czasie mężczyźni dalej na nas nacierali. Kilka pochodni poleciało w naszą stronę. Uniosłam rękę i zatrzymały się metr od nas, dryfując w powietrzu.

Zbiorowisko zgodnie westchnęło.

– Dobrze. Nie stawiałam na ciebie. – Jej uśmiech zrobił się szerszy. Potem odbiła się od ziemi i wystrzeliła w nocne niebo. – Mimo że Lupa jest twoją rodziną.

Poszybowały za nią widły, ale Kayla była szybsza.

– Nie musisz mi przypominać! – stęknęłam i kiedy wskakiwałam na miotłę, koło mnie zamiauczał Milo. – W samą porę. – Pospiesznie włożyłam go pod pelerynę. Magnus pod postacią kruka unosił się już wysoko w powietrzu i krakał ponaglająco. Skinęłam krótko głową do Celii, a ona uśmiechnęła się z ulgą. Ostrożnie się uniosłam, pognałam na miotle nad ludźmi, najszybciej jak mogłam, i spuściłam na nich deszcz lśniącego magicznego pyłu.

Zaczęli się wydzierać, jakbym polała ich smołą i posypała siarką. Enes uniósł kuszę. Drewniany bełt był naciągnięty na cięciwę. Jeśli przebije nim sercem Kayli, ta rozsypie się na drobny mak. Ja z kolei tylko złamię sobie kark, jeśli spadnę z miotły. Nie było to serdeczne pożegnanie. Mimo wszystko uśmiechnęłam się na widok przerażenia ludzi i poleciałam ku zachodzącemu księżycowi, na Zachód, do Ardealu. Do krainy, którą w równym stopniu kochałam, co jej nienawidziłam.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij