Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wioletka na tropie zbrodni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 października 2018
Ebook
25,60 zł
Audiobook
25,57 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wioletka na tropie zbrodni - ebook

 

Wioletka Koperek, pełna optymizmu i energii życiowej trzydziestolatka i amatorka diet wszelakich, marzy o tym, by chociaż przez chwilę poczuć się niczym detektyw z prawdziwego zdarzenia. To pragnienie ma w sobie od dziecka, a kryminały z trupem w roli głównej lubi najbardziej. Wreszcie nadarza się stosowna okazja: w podłódzkiej fabryce łakoci Słodziutka Babeczka bohaterka odkrywa przestępstwo, które ma miejsce tuż pod jej nosem. Okazuje się jednak, że to zaledwie wstęp do dużo poważniejszej zagadki, którą przyjdzie jej rozwiązać... W toku prowadzonego przez siebie śledztwa Wioletka będzie między innymi tropiła potencjalnego mordercę, dokona włamania do garażu, przeprowadzi wywiad środowiskowy, pojedzie fiatem 126p na drugi koniec Polski, dowie się co nieco o donosicielskiej naturze sąsiadów, a do tego przeżyje włamanie i (prawie) śmiertelną chorobę.

Czy samozwańcza detektyw-amator udowodni, że energia i optymizm wystarczą do schwytania groźnego mordercy? A może wszystko zakończy się jedynie załamaniem nerwowym funkcjonariuszy organów ścigania?

To przesycona humorem powieść z gatunku cosy crime i bohaterką, która nie pozwoli Ci się nudzić!

Autorka książki – Katarzyna Gurnard – Łodzianka. Po godzinach urzędowania pisze. Zaczytuje się w powieściach A. Christie oraz H. Murakamiego. Kocha rozwiązywać zagadki. Dla relaksu przestawia meble. Pięknie gra na pianinie (refren jednego utworu). Kolekcjonuje łyżeczki. Autorka komedii kryminalnej „Pani Henryka i morderstwo w pensjonacie”, wydanej nakładem wydawnictwa Lira.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65838-83-4
Rozmiar pliku: 994 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Wiolka Koperek właśnie wychodziła. Dwunastogodzinna zmiana w fabryce o chwytliwej nazwie Słodziutka Babeczka dobiegła końca. Był to pięćdziesiąty trzeci dzień jej pracy. Siódmego września złożyła wypowiedzenie, zatem zgodnie z wyliczeniami poczynionymi przez dział kadr zostały jej jeszcze cztery dni harówki. Potem już tylko wolność i swoboda, hulaj dusza, piekła nie ma, tańce, hulanki, swawola!

Poprzednio zatrudniła się w szeroko rozumianej informatyce, oczywiście nie bez powodu wybrała branżę zdominowaną przez mężczyzn. Licząca sobie trzydzieści dwie wiosny panna Koperek uznała bowiem, że wśród niepozornych klikaczy w powyciąganych swetrach ma szansę znaleźć miłość swojego życia. Dotychczas nie miała chłopaka, co jakoś szczególnie jej nie przeszkadzało, teraz jednak zaczęła się zastanawiać, czy nie czas na zmianę stanu cywilnego. Założyła, że stanowisko specjalisty do spraw testów będzie piastowała równo przez pół roku. Jeśli w tym okresie nie pozna w open spasie swojej drugiej połówki — odchodzi. Żadnych kompromisów. Dlaczego akurat pół roku? Tego nie potrafiła wyjaśnić nawet główna i jedyna zainteresowana. Ot tak, po prostu.

Kiedy szła pierwszego dnia do pracy w korporacji, oczyma wyobraźni widziała siebie u boku przystojnego amanta na ślubnym kobiercu. Ona w pięknej sukni z długim trenem dostojnie ciągnącym się w nieskończoność, on w garniturze skrojonym na miarę. Oboje uśmiechali się na zmianę to do siebie, to do gości. Wszędzie aż roiło się od nieskazitelnie białych róż. Wiola nie zdecydowała jeszcze tylko, czy pan młody ma być brunetem, blondynem, czy może lepsze byłoby owłosienie w niebanalnym kolorze rudym. Ponieważ nie mogła rozsądzić, postanowiła tę jedną kwestię pozostawić przeznaczeniu.

Marzenia szybko rozwiała brutalna rzeczywistość. Panowie z wielkim zaangażowaniem stukali w klawiatury i choć odnosili się do Wioletki z życzliwością i sympatią, zupełnie nie dostrzegali w niej kobiety. Nie pomagały wdzięczenie się ani stroje podkreślające to, co w opinii panny na wydaniu było jej największymi atutami. Informatycy okazali się odporni na czar roztaczany przez nową współpracownicę.

Nietrudno się domyślić, że poszukiwania nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, dlatego po arbitralnie wyznaczonym okresie Wioletka bez większego żalu uznała, że czas zwijać żagle. Jak postanowiła, tak też zrobiła. Jeszcze tego samego dnia znalazła w prasie przyciągające uwagę ogłoszenie, zgodnie z którym szukano słodziutkich babeczek do Słodziutkiej Babeczki. Nazwa firmy coś jej mówiła, szybko skojarzyła, że chodzi o podłódzką fabrykę łakoci. Ślinka pociekła jej na samą myśl o wyrobach tego znamienitego zakładu produkcyjnego. A co tam, pomyślała, decydując, że tym razem dla odmiany spróbuje sił w gastronomii.

Wymaganie wymienione w ofercie było tylko jedno: chęć do pracy, a akurat tego dziewczyna miała pod dostatkiem. Zatrudnienie dostała od ręki, prowadzący rozmowę kwalifikacyjną od razu poznał się na kandydatce, która wydawała się wprost idealna na obsadzane stanowisko. Trzeba dodać, że panna Koperek już na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie barwnej postaci z niewyczerpanymi pokładami optymizmu i pogody ducha. Jej po prostu nie dało się nie lubić.

Wiola nigdy wcześniej nie miała do czynienia z taśmą produkcyjną, okazało się jednak, że charakter pracy bardzo jej odpowiadał. Szybko awansowała z donosicielki kartonowych opakowań na nakładaczkę muffinek do plastikowych pojemników. Praca była przyjemna, ludzie mili i koleżeńscy, tylko te… słodycze. Pokusa była zbyt silna dla entuzjastki wszystkiego, co zawierało w składzie cukier.

Po pierwszych dwóch tygodniach pracy dziewczyna zaczęła mieć problem z dopięciem spodni. Po dwóch miesiącach odłożyła dżinsy na samo dno szafy, a ich miejsce zastąpiły spódnice z gumką w pasie. Wraz z upływem czasu waga łazienkowa bezlitośnie pokazywała coraz wyższe wartości. Tego było już za wiele dla kogoś, kto od niepamiętnych czasów stosował diety odchudzające. I zupełnie nie miało tu znaczenia, że na przestrzeni tych wszystkich lat wskaźniki na wadze oscylowały w granicach osiemdziesięciu kilogramów — plus minus pięć.

Każdy dzień w fabryce był dla Wioletki katorgą. To była walka! Walka z samą sobą o to, żeby nie podjadać. Gdzie tam walka! To była prawdziwa wojna! Ale babeczki wyglądały tak apetycznie… Kusiły czekoladową polewą, uśmiechały się mięsistymi rodzynkami, wprost nie sposób było się im oprzeć. Dlatego też, rada nierada, dziewczyna podjęła trudną decyzję o rezygnacji z pracy.ROZDZIAŁ 2

Tego dnia raczyła się bez opamiętania delikatesami, które miarowo, choć bez pośpiechu jechały po taśmie produkcyjnej wprost do jej dłoni. Nadzwyczajne łakomstwo wynikało z tego, że Koperek powoli zaczynała odczuwać nieuchronnie zbliżający się koniec nieograniczonego dostępu do jeszcze ciepłych wyrobów Słodziutkiej Babeczki.

Jak zawsze skrupulatna Wiola ze stanowiska pracy oddaliła się dokładnie o wyznaczonym czasie: ani minuty wcześniej, ani minuty później. Rękawem fartucha otarła z ust resztki białej czekolady i rzuciła się do wyjścia, krzycząc przez ramię w kierunku współpracowników lakoniczne „Nara!”. Musiała się spieszyć, ponieważ za trzynaście minut z przystanku po drugiej stronie ulicy odjeżdżał autobus linii trzydzieści osiem. Zgodnie z rozkładem na kolejny musiałaby czekać czterdzieści minut, a przecież — jak co tydzień — umówiła się na dwudziestą piętnaście u Zuźki, w telewizji leciał Poirot!

Szybko przebrała się w przyzakładowej szatni z pozbawionego uroku stroju roboczego w bombowy T-shirt wyszywany cekinami z krótkim rękawem i obcisłą spódnicę koloru grafitowego. Wielkie ochronne buciory rzuciła z odrazą pod ławkę nieopodal swojej szafki, a na ich miejsce z ulgą przywdziała japonki. Po dwunastu godzinach noszenia znienawidzonego obuwia o wadze odpowiadającej pi razy drzwi niewielkiemu workowi kartofli stopy dziewczyny były tak opuchnięte, że klapki wydawały się jedyną możliwością. Po prawdzie Wiolka najchętniej chodziłaby boso, ale wbrew pokusie uznała, że to niebezpieczne — jeszcze wejdzie na szkło albo jakiś gwóźdź. Poza tym uważała, że te eleganckie buciki zakupione na ryneczku za pięć złotych całkiem nieźle podkreślają jej zgrabne łydki. Szczęśliwie dla niej wrzesień był bardzo ciepły, więc nie musiała się obawiać, że coś sobie odmrozi.

Słodziutka babeczka energicznie popchnęła drzwi, które z impetem uderzyły o ścianę. Wypadła na korytarz, gdzie obok męskiej ubikacji stali niczego niespodziewający się konserwator Tadek Żakowski z Antkiem Maczkowskim z trzeciej linii. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie reakcja panów na widok współpracownicy. Kiedy tylko mężczyźni dostrzegli, a może trafniej należałoby powiedzieć — usłyszeli ją, zaczęli nerwowo coś upychać w przepastnych kieszeniach fartuchów, po czym w pośpiechu się rozeszli. Jeden wszedł do WC, drugi ruszył w kierunku przeciwnym do Wioletki. Jak zawsze spostrzegawcza, zdążyła zauważyć, że Żakowski schował pieniądze, a Maczkowski jakiś błyszczący przedmiot.

Z uprzejmości krzyknęła za oddalającym się kolegą „Cześć”, ten jednak nie odpowiedział, co więcej: przyspieszył kroku. Koperek dałaby sobie rękę uciąć, że w jego spojrzeniu widziała strach. Dziwne, pomyślała. Nie było jednak czasu na głębszą refleksję, trzeba pędzić, bo Poirot nie poczeka.

Zziajana dopadła do przystanku na minutę przed autobusem. Trzydzieści osiem przyjechało punktualnie. Dziewczyna rozsiadła się na jednym z wolnych foteli i zastygła w mało inteligentnej pozie, z pustym wzrokiem utkwionym w szybie. Snuła domysły, co też ciekawego Agatha Christie przygotowała dla niej na wieczór. Oby tylko nie kradzież, pomyślała Wioletka, zakochana w kryminałach, których głównym bohaterem był trup.

Następnego dnia zaspała do pracy. Co prawda budzik już o piątej rano obwieścił, że czas wstawać, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Znienawidzonemu urządzeniu zadała celny cios lewym sierpowym i wróciła w objęcia Morfeusza. Zegarek poddał się bez walki.

Tej nocy spała jedynie trzy godziny, więc trudno się dziwić, że jej reakcja była, delikatnie mówiąc, nerwowa. Po owocnym rozwiązaniu kryminalnej zagadki przez znamienitego detektywa Wiolka długo nie mogła zasnąć z nadmiaru emocji. Aby się wyciszyć, postanowiła przerzucić kilka stron romansidła gorąco polecanego przez bibliotekarkę. Miłosne rozterki głównej bohaterki były tak przejmujące, że Koperek nie mogła porzucić i tak już porzuconej przez męża Henrietty. Kiedy z wypiekami na twarzy dobrnęła do ostatniej strony powieści, mała wskazówka na zegarku z pajączkiem w roli sekundnika, który pamiętał jeszcze czasy jej dzieciństwa, niebezpiecznie zbliżyła się do cyfry dwa. Resztką sił Wioletka odłożyła książkę na nocny stolik, wyłączyła lampkę i praktycznie w tej samej chwili przeniosła się do krainy marzeń sennych.

Po pół godzinie od pierwszego wezwania budzika z niewiadomych przyczyn dziewczyna samoczynnie otworzyła oczy. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy było to wynikiem wrodzonego poczucia obowiązku, czy może raczej nieustającego szczekania znienawidzonego psa sąsiada tuż za ścianą, do której przylegało łóżko Wioli.

Przebudzona zaczęła macać ręką okolice poduszki w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Pod nosem mamrotała oszczerstwa skierowane do przebrzydłego sierściucha, który notorycznie wyrywał ją z błogiego snu. Kiedy udało jej się namierzyć komórkę, nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na wyświetlacz, chcąc sprawdzić, o której to dziś godzinie york raczył rozpocząć swój, a przy okazji też jej, dzień. Zegarek pokazywał piątą trzydzieści trzy i mimo przecierania zaspanych oczu nie chciało być inaczej. W ułamku sekundy dziewczyna zupełnie zapomniała o futrzastym wrogu numer jeden.

— MATKO BOSKA! — ryknęła na cały głos, wyskakując z łóżka niczym oparzona.

Przygotowania do pracy trwały około stu osiemdziesięciu sekund. Oczywiście nie było możliwości, żeby zdążyła na autobus o piątej trzydzieści pięć, który jeszcze jako tako dawał szansę dojechania na czas do fabryki.

Spóźniona o prawie pół godziny, wpadła do szatni. W ekspresowym tempie przebrała się w robocze ciuchy. Na korytarzu nie było żywej duszy — współpracownicy od trzydziestu minut uwijali się przy maszynach.

Wioletka pędziła na złamanie karku w kierunku swojego stanowiska pracy. Wiedziała, że zanim dotrze na miejsce, musi minąć przeszklony gabinet kierownika. Poczuła niepokój. Istniało realne niebezpieczeństwo, że majster Eryk Pączyński nie przepuści okazji, żeby dać do wiwatu spóźnialskiej. Nie dalej niż trzy dni temu złapał Koperek na gorącym uczynku, kiedy oblizywała palce ubrudzone czekoladą. Rozpętało się wtedy prawdziwe piekło. Purpurowy na twarzy chyba z piętnaście minut niczym opętany wrzeszczał na całe gardło, że to w najwyższej mierze niehigieniczne, jak tak można? I co by było, gdyby dyrektor zauważył?! Wyrzucił z siebie jeszcze wiele innych słów, których Wioletka już nie usłyszała, nie miała bowiem w zwyczaju przejmować się głupstwami, a z całą pewnością zaistniałą sytuację zaliczyła do takich. Szef odgrażał się nawet, że potrąci jej z pensji za wszystkie zapakowane tego dnia babeczki, bo przecież na pewno są skażone — zupełnie tak jakby polizała każdą, pomyślała znudzona niekończącym się monologiem. Ostatecznie Pączyński zrezygnował z pomysłu, bo jego realizacja wymagałaby udania się do działu księgowości oraz wypełnienia całej sterty papierów, a tego naprawdę nie lubił.

Skoro tak się pieklił o byle bzdurę, Wiolka aż bała się pomyśleć, co będzie, jeśli majster nakryje ją na karygodnym spóźnieniu. Nie mogła do tego dopuścić. Zwolniła kroku, na paluszkach podeszła możliwie jak najbliżej szyby. Co dalej? — myślała gorączkowo. Przezroczysta to ona, Wioletka Koperek, z całą pewnością nie była, a akwarium szefa jakoś ominąć trzeba. Widziała tylko jedno wyjście z tej trudnej sytuacji… Westchnęła przeciągle i runęła na kolana. Na czworakach, w absolutnej ciszy, zaczęła pokonywać ostatnią przeszkodę na drodze do miejsca przeznaczenia. Kanciapa sięgała aż do rogu korytarza. Dziewczyna szybko doszła do końca ściany i kiedy właśnie miała wstawać, usłyszała szept. Zamarła w bezruchu.

— Ile za to chcesz? — zapytał głos należący do Antka Maczkowskiego.

— Pięć dych — odpowiedział ktoś, w kim Wioletka rozpoznała majstra, przed którym właśnie się ukrywała.

— Zapomnij pan! Przecież to zdzierstwo w biały dzień! — zbulwersował się Maczkowski.

— Jakie zdzierstwo? Turbina pierwsza klasa! Bierz albo zmiataj do roboty. Nie mam czasu na głupoty.

Ciekawość była silniejsza niż instynkt samozachowawczy. Dziewczyna, która jeszcze przed chwilą umierała z niepokoju, że nakryje ją czepialski szef, teraz zupełnie zapomniała o pierwotnym powodzie, dla którego znalazła się w mało wygodnej pozycji. Zamiast obmyślać plan ratowania własnej skóry, z zaciekawieniem przysłuchiwała się negocjacjom. Ostrożnie wychyliła głowę zza rogu i łypnęła jednym okiem. Miała rację — jakieś dwa metry od niej stali sobie w najlepsze Pączyński z Maczkowskim, dokonując podejrzanej transakcji. Wprost nie można było sobie wymarzyć lepszego miejsca na szemrane interesy. W lampach nad ich głowami jakiś miesiąc temu przepaliły się trzy świetlówki, co dawało wygodne schronienie przed wścibskim wzrokiem pracowników hali produkcyjnej.

— Dam cztery i ani złotówki więcej. — Antek targował się, zupełnie niezrażony tym, że ma do czynienia z przełożonym.

— Pięć to moje ostatnie słowo. Dużo ryzykuję, mogę mieć kłopoty, jeśli wyjdzie na jaw, że to wziąłem. Ani mi się śni nadstawiać karku za kilka marnych groszy.

Rozległ się szelest reklamówki. Wiola trafnie domyśliła się, że to pewnie majster teatralnie pakuje do torby swoje dobro. Zupełnie jak na suku w Tunisie, pomyślała z uciechą. Jeszcze nigdy nie była zagranicą, tym bardziej w kraju oddalonym o trzy tysiące kilometrów od miejsca zamieszkania, ale widziała coś takiego w programie podróżniczym.

— Spokojnie, po co od razu tak nerwowo? Przecież jakoś się dogadamy — powiedział pojednawczo Antek. — Czterdzieści pięć, niech pan chociaż tego piątaka odpuści.

— Dobra, niech będzie. Bierz i znikaj mi z oczu, zanim się rozmyślę. Tylko schowaj to dobrze, żeby jakiejś chryi nie było.

Na te słowa Wioletka wpadła w panikę. Cokolwiek miało miejsce przed chwilą, z całą pewnością zbliżało się do końca. Przeczuwała, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby nikt się nie dowiedział, iż była świadkiem tej rozmowy. Trzeba wiać, pomyślała przytomnie, tylko gdzie? Wracać do szatni? Bez sensu. W gabinecie majstra też się przecież nie ukryje. Droga na halę produkcyjną prowadziła obok konspirujących mężczyzn — odpada. Zawsze jeszcze mogła tkwić na czworakach niczym idiotka, czekając na nie wiadomo co. Innych możliwości nie widziała. W czasie gdy Wiola rozważała, które z czterech równie beznadziejnych wyjść z sytuacji wybrać, z głośnika zawieszonego pod sufitem rozległ się głos kadrowej:

— Panowie Pączyński, Maczkowski i pani Draceńska bezzwłocznie zgłoszą się do pokoju numer dziewięć.

Opatrzność najwidoczniej czuwała nad Wioletką, bo jak wiadomo, na wezwanie do kadr reaguje się natychmiast. Personalna nie należy do osób, którym warto się narażać. Wspomniany gabinet znajdował się za halą produkcyjną, więc nie było obawy, że spiskowcy wpadną na Koperek. Wiola uniosła ku górze oczy oraz złożone do modlitwy dłonie i bezgłośnie podziękowała Bogu za pomoc.

Z korytarza, na którym przed chwilą w najlepsze kwitł handel, teraz dochodziły odgłosy oddalających się w pośpiechu mężczyzn. Dziewczyna odczekała moment, czyli jakieś siedem sekund, bo dłużej nie wytrzymała, i wyjrzała, czy droga jest wolna. Pączyński z Maczkowskim musieli chyba włączyć turbodoładowanie, bo było widać już tylko kontury ich pleców wśród mrowia maszyn, taśm, słodyczy i pracowników.

Bez dodatkowych przygód Wiolka dopadła swojego stanowiska pracy, gdzie z przepraszającym uśmiechem na twarzy zastąpiła usłużną koleżankę, która wzięła na siebie pakowanie muffinek do pojemniczków. Praca zajmowała ręce, pozostawiając wolny umysł, który u panny Koperek tego dnia pracował na najwyższych obrotach. Do końca zmiany dziewczyna była pogrążona w rozmyślaniach, usilnie próbując zrozumieć znaczenie przypadkowo podpatrzonej sceny.

Nieobecność duchem Wioletki nie umknęła uwadze ogółu zebranych. Najpierw Laura musiała ją mocno potrząsnąć za ramię, żeby przypomnieć o trwającej od pięciu minut przerwie obiadowej. Później Koperek nie zauważyła, że zepsuła się maszyna, i niczego nieświadoma, namiętnie pakowała babeczki pozbawione polewy czekoladowej. Pewnie robiłaby to aż do końca dnia pracy, gdyby nie spostrzegawcza sprzątaczka, która zatrzymała taśmę. Najbliżsi współpracownicy zerkali na zazwyczaj pogodne i rozmowne dziewczę z lekkim niepokojem. Może ma jakieś kłopoty w domu albo się zakochała? — snuli domysły, próbując zrozumieć rzucające się w oczy roztargnienie lubianej przez wszystkich koleżanki.

Szczęśliwie i bez większych strat dla fabryki dwunastogodzinna zmiana Wioli dobiegła końca. Autobus odwiózł ją na przystanek zlokalizowany pod blokiem z trzydziestominutowym opóźnieniem. Odbywał się jakiś maraton, dlatego pozamykano drogi i wszędzie były objazdy. Zniecierpliwiona dziewczyna wpadła do mieszkania niczym burza. Szybko zrobiła sobie kubek odchudzającej czerwonej herbatki (jak głosił opis na opakowaniu), chwyciła z lodówki już nieco mniej dietetyczne pęto kiełbasy i suchą pszenną kajzerkę z chlebaka, a następnie zasiadła z notesem przy kuchennym stole.

Kryminalne zagadki od zawsze były jej konikiem. Teraz po raz pierwszy w życiu miała okazję, by samodzielnie takową rozwiązać. Nie była jeszcze pewna, co konkretnie się dzieje, ale z całą pewnością rozmowa, którą podsłuchała w pracy, nie pozostawiała wątpliwości, że coś jest na rzeczy. Szybko połączyła to również z wczorajszą wymianą między Antkiem a Tadkiem, która na tle dzisiejszych wydarzeń nie wydawała się tak niewinna, jak na początku wyglądało.

Wioletka aż piszczała z radości, oczyma wyobraźni widząc siebie odbierającą gratulacje z rąk dyrektora fabryki, ba, może nawet samego prezydenta miasta, za wielkie zasługi na rzecz przywracania prawa i porządku w lokalnej społeczności. Czuła się dobrze przygotowana do roli detektywa, a to dzięki całej tonie przeczytanych i obejrzanych kryminałów. Przeżuwając niemały kęs podwawelskiej, mimowolnie uśmiechnęła się w poczuciu triumfu nad rodzicami. Mama i tato już w czasach szkoły podstawowej kręcili nosem na marnotrawstwo czasu i energii na literaturę niskich lotów, którą wybierała ukochana córka. Niezrażona strofowaniem jedynaczka kontynuowała obrany kurs, była bowiem przekonana, że całe godziny poświęcone na lekturę powieści kryminalnych kiedyś zaowocują. Ten czas właśnie nadszedł.

Niestety był jeden zgrzyt: niespecjalnie cieszyło ją to, że głównym bohaterem zagadki miał być Antek Maczkowski, człowiek sympatyczny i ze wszech miar koleżeński. Radosne przeżywanie siebie w roli śledczej przyćmił więc problem natury etycznej. Koperek czuła, że jest coś winna współpracownikowi za pomoc, której udzielił jej po stłuczce miesiąc temu. Oczywiście Wiola nie bardzo widziała własną winę w zdarzeniu drogowym z jej czynnym udziałem, bo kto przy zdrowych zmysłach ma czas patrzeć na skrzyżowaniu w prawą stronę, kiedy spieszy się do fryzjerki? Gdyby wiedziała, że babsko wyskoczy nieoczekiwanie tym wypucowanym volvo, z pewnością poświęciłaby sekundkę na zatrzymanie się na stopie. Usprawiedliwiała się jednak tym, że przecież nie jest wróżką, więc siłą rzeczy nie potrafiła przewidzieć przyszłości. Zresztą teraz to nie miało znaczenia — fiat 126p był zmasakrowany. Jego i tak już wcześniej nadgryziona zębem czasu karoseria prezentowała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Całe szczęście, że potwierdziła się mądrość taty, który zwykł mawiać: „Kiedyś to robili porządne samochody, nie to, co teraz”. Maluch odpalił i resztką sił, pozbawiony przedniej szyby oraz prawego lusterka, dotelepał się z prędkością pięciu kilometrów na godzinę do Maczkowskiego na podwórko oddalone o kilometr od feralnego skrzyżowania. Co zastanawiające, słowa ojca najwidoczniej nie obejmowały najnowszej wersji samochodu marki volvo, ponieważ jego właścicielka odjechała z miejsca wypadku jedynie z wgniecionym przednim błotnikiem, wyrazem zniesmaczenia na twarzy oraz z podpisanym oświadczeniem dla ubezpieczalni.

Uczynny kolega zgodził się garażować uszkodzone autko do czasu, kiedy Wioletka zdobędzie gotówkę potrzebną na jego naprawę. Myśląc o tym, co zupełnie bezinteresownie zrobił dla niej współpracownik, dziewczyna zastygła w bezruchu ze skuwką długopisu w ustach. Hm, a co, jeśli będzie musiała oddać go w ręce stróżów prawa? Przecież był dla niej zawsze taki miły…

Ostatecznie zdecydowała się nie rezygnować ze śledztwa. Nie potrafiła sobie odmówić tej przyjemności. Strasznie ją kusiło, żeby chociaż ten jeden raz poczuć się jak prawdziwy detektyw. Pomyślała, że przecież zawsze może tylko wybadać sytuację, a jeśli okaże się, że jej dobroczyńca ma nieczyste sumienie, to wtedy po prostu zmusi go do zadośćuczynienia fabryce, a potem zamknie sprawę. Co więcej, po chwili uznała nawet, że lepiej będzie, jeśli ona się tym zajmie, niż miałyby to zrobić władze, bo wtedy o polubownym rozwiązaniu nie będzie mowy. Kto wie, może tylko dzięki niej kolega zachowa pracę i uchroni się przed karą.

Zdecydowała, że na początek trzeba uporządkować to, co wie, oraz opracować plan działania. Odgryzła spory kawał bułki i zabrała się do pisania. Na pierwszej stronie nagryzmoliła:

Miejsce sprawy: fabryka Słodziutka Babeczka

Antek Maczkowski — główny podejrzany

Płaci za części i…

No właśnie, i co? Zaczęła się zastanawiać. Czym mogło być błyszczące coś, które widziała koło toalet? Na diamenty za duże, do szkła niepodobne. O matko! Złapała się za głowę. Przecież to z pewnością części maszyn! Wyrwała kartkę i zaczęła od nowa.

Miejsce sprawy: fabryka Słodziutka Babeczka

Antek Maczkowski — główny podejrzany

Skupuje części maszyn.

Pytania: Komu je sprzedaje?

Zalecenia wobec podejrzanego: nie spuszczać z oczu

Po zapisaniu tych kilku zdań mocno się zadumała, marszcząc brwi. Upiła łyk herbaty i pokiwała głową. Następnie powoli i z namaszczeniem dopisała trzy wielkie wykrzykniki po „nie spuszczać z oczu!!!”. Miała przeczucie, że Antek jest mózgiem operacji i jeśli chce rozwiązać sprawę, to na nim musi skupić całą swoją uwagę.

Tadek Żakowski — też podejrzany, ale inaczej

Dostarcza części maszyn.

Pytania: Skąd je bierze?

Zalecenia wobec podejrzanego: dyskretnie obserwować

Eryk Pączyński — też podejrzany, ale inaczej

Dostarcza części maszyn.

Pytania: Skąd je bierze?

Zalecenia wobec podejrzanego: dyskretnie obserwować

Zadowolona z poczynionych notatek, z głośnym hukiem zamknęła brulion, dokończyła kolację i udała się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia miała wolne, ale próżnowanie zupełnie nie było jej w głowie. Postanowiła dobrze wykorzystać to, że nie idzie do pracy, i co nieco się doszkolić, dlatego z wybiciem na zegarze godziny dziesiątej nacisnęła klamkę drzwi pobliskiej biblioteki. Przez dłuższą chwilę skanowała wzrokiem półki w poszukiwaniu pozycji książkowych, które mogą się jej przydać w prowadzeniu śledztwa. Kiedy wychodziła z naręczem użytecznej literatury, była więcej niż pewna, że podoła wyznaczonemu zadaniu.ROZDZIAŁ 4

To był ostatni dzień pracy Wioletki w fabryce, dziewczyna jednak zupełnie nie potrafiła się z tego cieszyć. Przygnębiał ją brak namacalnego dowodu rzeczowego, który mogłaby wykorzystać w konfrontacji z podejrzanym. Bo niby jak bez tego namówić go do porzucenia działalności przestępczej i zadośćuczynienia poszkodowanej firmie? Przecież facet ją wyśmieje, kiedy wymieni mu same poszlaki i domysły. Większość nocy biła się z myślami. Ostatecznie, kiedy zaczynało świtać, postanowiła nie oddawać Maczkowskiego w ręce policji. Uznała, że nie może pozwolić, żeby taki dobry człowiek zgnił w więzieniu. Podjęła trudną, choć w jej mniemaniu jedyną słuszną decyzję — zamknie sprawę bez rozwiązania. Zeszyt z notatkami przed pracą puściła z dymem nad palnikiem gazowym w kuchni, żeby zatrzeć dowody. Jeśli przełożeni zauważą, co się dzieje tuż pod ich nosem i będą szukali winnego, niech chociaż ma poczucie, że nie wydała kolegi.

Przez cały dzień współpracownicy podchodzili do koleżanki, wylewnie żegnali się z nią, zapewniali o smutku, z jakim przyjmują jej rezygnację, ze łzami w oczach ściskając i całując dziewczę. Te wyrazy sympatii Wioletka przyjmowała z uśmiechem na twarzy, ale jej myśli były zajęte czymś zupełnie innym. Maczkowski jak na złość dziś co chwilę przechodził obok jej stanowiska pracy. Za każdym razem Koperek mimowolnie się krzywiła. Z trudem powstrzymywała się, żeby nie rzucić w niego babeczką. Chętnie zobaczyłaby rozmaślone ciastko na jego facjacie.

Chwilę przed końcem zmiany zachciało jej się pić. Poprosiła koleżankę o zastępstwo i poczłapała do kafeterii. Pechowo zza rogu wyłonił się nie kto inny, a Antoni. Chcąc uniknąć spotkania, wskoczyła do damskiej toalety, gdzie zamierzała poczekać, aż mężczyzna pójdzie sobie w cholerę. Z uchem przyklejonym do drzwi nasłuchiwała kroków. Wielkie było jej zaskoczenie, kiedy zamiast stukania obuwia o podłogę rozległ się przytłumiony głos zdyszanej pani Draceńskiej:

— Antoś, jak dobrze, że cię złapałam.

— Pani Janeczko, gdzie się pani tak spieszy? — zapytał Maczkowski.

— Biegam po całej fabryce za tobą niczym szalona, szukałam cię chyba wszędzie. Nawet jak cię znalazłam, stałeś z ludźmi i nijak było podejść. Tadzio przysłał mnie z pieniędzmi. Mam nadzieję, że będziemy kwita. Ja wszystko wiem, nic mi nie musisz mówić. Żelastwo drogie jak jasny gwint. Tu masz zgodnie z umową dwadzieścia złotych.

— Pani Janeczko, dwadzieścia pięć, jeśli mam być precyzyjny — powiedział przepraszającym głosem.

— Ojejciu, dwadzieścia pięć? — zmartwiła się kobieta. — Tadzio musiał mnie wprowadzić w błąd. Zaraz polecę i przyniosę tego brakującego piątaka.

— Niech pani da spokój i nie idzie. Dwadzieścia też może być.

— A mowy nie ma! Ma być dwadzieścia pięć, będzie dwadzieścia pięć!

— Skoro pani nalega…

Długo się nie opierał, pomyślała złośliwie Wioletka, ukryta w toalecie.

— Ktoś idzie — powiedziała jakby z przestrachem w głosie pani Janeczka. — Synku, znajdę cię później.

— Dobrze — odpowiedział.

Panna Koperek usłyszała dźwięk oddalających się w pośpiechu kroków. O co mogło chodzić? — zastanawiała się intensywnie. Matko Boska, czy Maczkowski wciągnął do swoich szemranych interesów biedną panią Draceńską? Wiolka jęknęła na samą myśl o tym. Tylko jeśli tak, czemu sprzątaczka dawała mu pieniądze, a nie części? Coś wspomniała o żelastwie, co to mogło znaczyć? Zaraz, zaraz, pani Janeczka powiedziała, że przysłał ją Tadek. O nie! Pewnie wykorzystują tę niewinną kobietę w roli pośrednika. Tak to nie będzie, niech ja się tylko rozmówię z tym przebrzydłym złodziejem! W dziewczynę wstąpiła nowa energia, jednak jej rozważania zostały nagle przerwane. Zupełnie nieoczekiwanie drzwi, o które się opierała całym ciężarem ciała, otworzyły się, a do toalety weszła księgowa. Wioletta mocno wczepiła palce w framugę, dzięki czemu nie upadła jak długa na podłogę.

— Dziewczyno, co ty tutaj robisz?! — ryknęła kobieta.

— Siku — odpowiedziała przytomnie.

— Pod drzwiami i to jeszcze w toalecie dla pracownic biura? I ja mam ci uwierzyć? — drążyło niesympatyczne babsko.

— Nie pod drzwiami, tylko do klozetu.

— Więc chyba już zrobiłaś, nie stój tutaj jak ten parasol, tylko zasuwaj do pracy! Myślisz, że skoro dzisiaj jesteś ostatni dzień, to możesz się włóczyć bez celu po całej fabryce?

Koperek nic nie odpowiedziała, odwróciła się na pięcie i dostojnym krokiem pomaszerowała w kierunku hali produkcyjnej.

Z wybiciem godziny obwieszczającej koniec zmiany pracownicy rzucili się do szatni. Samozwańcza detektyw dopóty przepychała się przez tłum, dopóki nie dopadła Maczkowskiego. Silnie złapała mężczyznę z tyłu za ramię i groźnie przemówiła:

— Antoni, poczekaj.

Kolega zatrzymał się i odwrócił głowę.

— Wioletka, spieszy mi się, co tam? — zapytał, z niecierpliwości nie mogąc spokojnie ustać w miejscu.

— Musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo, a dla podkreślenia powagi sytuacji groźnie zmarszczyła brwi.

— Słuchaj, nie ma problemu, ale nie teraz. Spieszy mi się. Mam coś do załatwienia.

— To ważne.

— Podjedź do mnie jutro o dwudziestej, wtedy na spokojnie porozmawiamy, ale teraz naprawdę muszę lecieć. Adres znasz — wyrzucił z siebie Antoni jednym tchem, z dziwnie rozbieganym wzrokiem, i zdematerializował się za drzwiami męskiej przebieralni, zostawiając koleżankę z rozdziawioną buzią na środku korytarza.

Zanim odzyskała zdolność jasnego myślenia, współpracownicy zniknęli jej z oczu. Dziewczyna ruszyła powoli w ostatnią sentymentalną podróż po hali produkcyjnej. Puste stanowiska pracy, nieruchoma taśma, szczelnie zapakowane pudła… Zupełnie odmienne od tętniącej życiem fabryki w czasie zmiany. Po chwili kontemplacji ekspracownica udała się do opustoszałej szatni, gdzie po raz ostatni przebrała się, niedbale upchnęła w reklamówkach rzeczy z szafki i noga za nogą powlokła się na autobus.

Kiedy wysiadała na przystanku pod blokiem, olśniło ją, że samotna wyprawa do domu potencjalnego złoczyńcy (dodatkowo późnym wieczorem!) może być niebezpieczna. A jeśli Maczkowski domyślił się, że ona o wszystkim wie? Przecież nigdy wcześniej jej do siebie nie zapraszał. I ten pośpiech, że niby nie ma czasu zamienić dwóch zdań — hm… mocno podejrzane, przytomnie oceniła sytuację Wiola. Dla dotlenienia umysłu przysiadła na minutkę na ławeczce, która ku jej zaskoczeniu nie była zajęta przez emerytki.

— Cześć, Wioletka, a co tutaj tak pusto? — zapytała wysoka szatynka i nie czekając na zaproszenie, usadowiła się obok.

— Zuźka! — Ucieszyła się. — Faktycznie, pusto. Normalnie igły nie wciśniesz, a dzisiaj proszę, pełna swoboda w doborze miejsca wypoczynku. Pewnie na jedynce leci Moda na sukces albo Klan — stwierdziła. — Dziewczyno, z nieba mi spadasz!

— Patrzcie państwo, Wioletta Koperek potrafi docenić nieoczekiwane pojawienie się najlepszej przyjaciółki. Miłe, nie powiem, ale szósty zmysł mi podpowiada, że tym razem niekoniecznie bezinteresownie — zażartowała przybyła.

— Jest wielka sprawa, ale to tajemnica, więc musisz trzymać język za zębami.

— Jeśli masz do przekazania informację top secret, może wybierz lepsze miejsce na zwierzenia? Tutaj nawet podczas Mody na sukces czujne sąsiedzkie ucho czuwa.

Obie odruchowo zerknęły w uchylone okno jednego z mieszkań na parterze, w którym z pewnością zupełnie przypadkowo akurat w tym momencie poruszyła się firanka.

— Racja, chodźmy do mnie. — Wiolka wstała, chwyciła swoje torby i ruszyła w kierunku klatki schodowej. Rozbawiona Zuzanna podążyła za przyjaciółką.

Przy filiżance zielonej kawy (dobra dla metabolizmu) przejęta była pracownica Słodziutkiej Babeczki opowiedziała w skrócie o poczynionych odkryciach.

— Jesteś tego pewna?

— Niestety tak. Chciałam odpuścić, niech się dzieje, co chce, ale ze względu na panią Janeczkę nie mogę udawać, że o niczym nie wiem. Może wszystko da się jeszcze polubownie załatwić? Tylko kto wie, czy kiedy do niego pojadę, nie przyłoży mi łopatą i nikt się nawet nie dowie, gdzie szukać moich zwłok.

— Wiolka, na litość boską, co ty wymyślasz? Nawet jeśli faktycznie kradnie z fabryki, w co szczerze wątpię, to przecież nie znaczy, że jest mordercą! Oszalałaś, dziewczyno!

— Co ty możesz wiedzieć o ludzkiej naturze? Ja też myślałam, że Antek zalicza się do porządnych ludzi, a tu proszę: złodziej! Nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy, jeśli poczuje się zagrożony. Dół raz-dwa wykopie i po kłopocie.

— Z całym szacunkiem dla ciebie, ale jak ty sobie wyobrażasz wleczenie po ulicy ciała ważącego — koleżanka na chwilę zamilkła i zmierzyła Wioletkę wzrokiem — osiemdziesiąt kilogramów?

— O, wypraszam sobie! Jakie osiemdziesiąt? Siedemdziesiąt osiem i osiemdziesiąt pięć deko! A poza tym nie żadne „wlekł po ulicy”, on mieszka w zaułku osłoniętym od drogi drzewami i ma wielkie podwórze. Takich Wioletek jak ja zmieściłoby się tam z pięćdziesiąt albo i lepiej. Ale dobrze, jeśli nie chcesz mi pomóc, bez łaski. — Naburmuszona założyła rękę na rękę.

— Nie no, nie obrażaj się. Słuchaj, może zróbmy tak: pojadę z tobą, ukryję się w krzakach i będę obserwowała. Jeśli coś zacznie się dziać, wyskoczę z zarośli i ruszę na ratunek.

— Nie bądź głupia! Nie na ratunek, tylko rób zdjęcia. Potrzebujemy twardych dowodów.

Do późnych godzin nocnych dziewczęta omawiały sposób ujęcia sprawcy. Kiedy następnego dnia Zuzia przyjechała swoim rozklekotanym autem po Wiolę, ta od dwudziestu minut nerwowo przemierzała chodnik w tę i z powrotem.

— Spóźniłaś się — warknęła.

— Całe dwie minuty, podaj mnie do sądu — zażartowała Zuźka, zerkając na zegarek. — Wyluzuj trochę.

— Sorry, jestem zestresowana, to moja pierwsza sprawa.

— Spoko.

Przejęte przyjaciółki dojechały na miejsce pół godziny przed wyznaczonym spotkaniem. Dla zabicia czasu zrobiły kilka okrążeń po okolicy, dzięki czemu udało im się wypatrzeć idealne miejsce do prowadzenia obserwacji oraz kuszącą lodziarnię, którą postanowiły koniecznie odwiedzić w godzinach jej otwarcia.

— Dobra, idę — powiedziała Wiola, wysiadając. — Tylko pamiętaj, najpierw robisz zdjęcia, a dopiero potem dzwonisz na policję.

— Pamiętam, powtórzyłaś to jakieś trzydzieści razy od czasu, kiedy wsiadłaś do samochodu — oburzyła się Zuźka.

Wiolka weszła na podwórko państwa Maczkowskich na trzęsących się nogach. W dłoni mocno ściskała torebkę, do której włożyła dyktafon. Przezornie włączyła go, wysiadając z samochodu, żeby później o tym nie zapomnieć.

Antoni wyszedł gościowi na powitanie z szerokim uśmiechem na ustach.

— Wioletka, jak dobrze cię widzieć. — Uściskał ją mocno.

Dziewczyna odskoczyła do tyłu, widząc oczyma wyobraźni, jak przebiegły przestępca wbija jej nóż w plecy.

— Chodźmy za dom, chciałem ci coś pokazać.

— Nigdzie nie idę! Nie dam się zwabić w pułapkę, przejrzałam cię! — wybuchnęła.

— Wioletka, o czym ty mówisz? Dobrze się czujesz? — zatroskał się Maczkowski.

— Ja wszystko wiem! Nie ma sensu dłużej udawać! Widziałam cię, słyszałam! — wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.

— Poważnie, ty nie masz gorączki?

— Nie rób z siebie głupiego. Nie próbuj zaprzeczać!

— Wioletka, piłaś coś? Może brałaś te no… dopalacze? To jest podobno teraz modne wśród młodzieży. Prawdziwa plaga. Syn mi mówił.

— Niczego nie brałam ani nie piłam. Nie zmieniaj tematu. Wszystko rozumiem, potrzebowałeś pieniędzy, w fabryce mało płacą, pensja żony też pewnie nie jest wysoka, dzieci chodzą do szkoły. Miałam nic nie mówić, zamknęłam śledztwo, ale żeby wciągać panią Draceńską w nieczyste interesy? Tego już za wiele! Nie masz wstydu!

— Zaraz, zaraz. Co ty gadasz? Jaką panią Draceńską i jakie znowu interesy?

— Przecież wyraźnie mówię! Pączyński z Żakowskim z fabryki kradną części maszyn, które później sprzedajesz.

— Dziewczyno, jedynym, co ukradłem, a i to przez przypadek, bo byłem pewien, że mama zdążyła zapłacić, były dwa zbutwiałe lizaki ze spożywczaka w pierwszej klasie podstawówki. Coś ci się pomieszało. Mam swoje lata i w życiu nie wszedłem w kolizję z prawem.

— Na własne oczy widziałam, kiedy kupowałeś jakąś turbinę od Pączyńskiego i chowałeś do kieszeni coś, co sprzedał ci Żakowski.

— A, o tym mówisz! — Zaśmiał się w głos. — Chodź ze mną, pokażę ci tę moją złodziejską dziuplę. — Odwrócił się i zaczął odchodzić.

Wioletka nie wiedziała, co robić. Z jednej strony kusiło ją, żeby wszystko zobaczyć i oczywiście sfotografować, ale z drugiej — trochę się bała. W końcu zadecydowała.

— Ani mi się śni iść samej! — krzyknęła za oddalającym się mężczyzną.

— Więc jak chcesz udowodnić, że jestem przestępcą? — zapytał.

— Pójdę z koleżanką — postanowiła, ponieważ była prawie na sto procent pewna, że obu ich nie zabije. — Ona czeka na mnie w samochodzie.

— Więc zawołaj ją. — Maczkowski bez oporu ustąpił, po czym włożył ręce do kieszeni.

Odwróciła się i zamachała na Zuźkę. Przyjaciółka zjawiła się na podwórku w błyskawicznym tempie. Cała trójka w milczeniu udała się za dom. Szli gęsiego, panie z tyłu, a on dwa kroki przed nimi.

— Proszę bardzo, patrzcie do woli — powiedział Antoni, otwierając na oścież drzwi stodoły.

— Niespodzianka! — huknęło z pomieszczenia.

Na podwórze zaczęli się wylewać współpracownicy Wioli ze Słodziutkiej Babeczki, a na koniec z wnętrza wypełnionego aż po sufit belami materiałów wyjechała gwiazda wieczoru — fiat 126p koloru krwistej czerwieni.

— Tu masz te swoje części — zaśmiał się Antek, z czułością poklepując samochód po masce. — Każdy się dorzucił do prezentu pożegnalnego dla ciebie, dlatego udało nam się naprawić twoje cacuszko w porządnym warsztacie niedaleko mnie, gdzie mechanicy potrafią docenić starego dobrego malucha i odpowiednio się takim zająć. Mogę cię zapewnić, że nie włożyliśmy do niego niczego, co pochodzi z fabryki.

— A Pączyński? Przecież na własne uszy słyszałam, kiedy mówił, że miałby kłopoty, gdyby się wydało, że wziął turbinę — dopytywała się nieufnie.

— A pewnie, że by miał! Wykręcił ją po kryjomu z zepsutego auta teściowej, które dwunasty rok stoi i rdzewieje na podjeździe. Od razu powiem ci, że pani Draceńska przyniosła pieniądze na składkę, a Żakowski dostarczył okazyjnie kupioną na szrocie korbę do otwierania szyby. Sama popatrz, jaka piękna! Ma zatopioną w masie perłowej muszkę, a lśni tak, że aż miło popatrzeć.

— Ale przecież ostatnio przybyło ci kasy, pani Bożenka widziała cię na skuterze. I miałeś nowe buty i spodnie… — mówiła coraz mniej pewna siebie dziewczyna.

Stojąca za jej plecami Zuzia z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwała się rozmowie.

— Skutera używam do rozwożenia pizzy, po pracy trochę sobie dorabiam, ale to chyba nie jest przestępstwo? — Maczkowski nie był w stanie dłużej się powstrzymać i wybuchnął śmiechem. — A buty i garnitur, o których mówisz, faktycznie są nowe, żona kupiła mi na pogrzeb w second handzie. Trzeba przyznać, że z naszej Bożenki jest spostrzegawcza babeczka, nic nie umknie jej uwadze.

— Kurczę, a ja myślałam, że nie chciałeś wczoraj zamienić dwóch zdań, żeby mnie zwabić do siebie i pozbyć się niewygodnego świadka…

— No nie do końca. — Zarechotał. — Musiałem zdążyć do wulkanizacji, kolega po znajomości zgodził się w niedzielę zmienić ci opony na zimowe.

— Antek, strasznie cię przepraszam…! — jęknęła.

— Wioletka, nie przepraszaj, od wieków tak się nie uśmiałem! Z tobą nie można się nudzić! Wielka szkoda, że odchodzisz z fabryki. Musisz nas odwiedzać.

— Obiecuję — przysięgła oblana rumieńcem dziewczyna. — Dla mnie to wszystko? — zapytała ze łzami w oczach, wskazując na ozdobione podwórze, tłum gości oraz samochód.

— Dla ciebie — przytaknął Maczkowski.

— Ale dlaczego, za co? — dopytywała.

— Jak to? Nie wiesz? Za to, jaka jesteś. A kto załatwił zbiórkę krwi dla syna konserwatora, kiedy mały miał przeszczep? A kto wywalczył dla nas dodatkową przerwę u szefa? Kto własnymi rękoma pomagał w odbudowaniu kuchni rodziny dozorcy po tym, jak im wybuchł gaz? I kto nas rozśmieszał? Zawsze miałaś dobre słowo dla każdego i na każdy dzień. To wszystko w stu procentach zasłużone — zakończył laudację. — Chodź, pójdziemy się czegoś napić. Muszę każdemu opowiedzieć, jaka z ciebie zdolna pani detektyw.

Gdy Koperek wyjaśniała z Antkiem okoliczności niepopełnienia przestępstwa, zebrani rozpierzchli się po podwórku. Jedni raczyli się napojami wyskokowymi ustawionymi na stoliku pod domem, inni tańczyli do skocznej muzyki puszczanej z komputera przez młodego Maczkowskiego, a jeszcze inni oglądali pięknie odrestaurowane auto.

Po pewnym czasie ilość cieczy, którą wlała w siebie Wiola, zmusiła dziewczynę do skorzystania z toalety. Koperek podeszła do domu i wkroczyła do środka. Dłuższą chwilę włóczyła się po korytarzu, próbując na chybił trafił znaleźć drzwi prowadzące do WC. Właśnie zaglądała do czwartego z kolei pokoju, kiedy usłyszała za sobą rozbawiony głos Antka:

— A to co, przeszukanie? — zapytał, podchodząc do koleżanki.

— Już mnie nie zawstydzaj — mruknęła, czerwieniąc się. — Szukam toalety.

— W takim razie źle trafiłaś, musisz wejść na piętro. Chodź, zaprowadzę cię.

— Jakie śliczne! — powiedziała, gdy zajrzała jeszcze do wnętrza pokoju.

— Co śliczne? — zdziwił się.

— Rysunki! — Wskazała na rozwieszone na ścianach odręcznie wykonane szkice pań w eleganckich strojach.

— A, rysunki... — powiedział jakoś bez entuzjazmu. — No, ładne.

— Nie ładne, tylko śliczne — nie ustępowała.

— Niech ci będzie — zgodził się.

— To pewnie pokój twojej córki? — drążyła, wtykając głowę do środka.

Niewielkie pomieszczenie było urządzone ze smakiem, na biurku stała maszyna do szycia, na regałach leżały złożone pod linijkę materiały, w przezroczystych plastikowych pojemnikach ktoś pracowicie posegregował guziki, nici i inne przybory pasmanteryjne, a w rogu pod ścianą leżał równy stos magazynów o modzie.

— Tak, córki — bąknął niewyraźnie Maczkowski, po czym zamknął drzwi przed wścibskim wzrokiem. — Chodź, pokażę ci łazienkę.

Przyjęcie trwało do późnych godzin nocnych. Życzeniom, pożegnaniom, obietnicom rychłego spotkania oraz podziękowaniom nie było końca. Zuźka, która początkowo o mało nie spaliła się ze wstydu i miała szczerą ochotę udusić Wioletkę gołymi rękoma, świętowała z pozostałymi z prawdziwą radością i przyjemnością.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: