Wiosenne porządki - ebook
Wiosenne porządki - ebook
Aleksandra Kryszkiewicz wraz z rodzicami prowadzi agroturystykę w Polańczyku. Kocha Bieszczady i swoje zajęcie. Gdy tylko ma wolną chwilę, chodzi nad Zalew Soliński i tam w swoim tajemnym zaułku rozmyśla lub po prostu delektuje się ciszą. Ponadto pisze powieść, której zakończenie spędza jej sen z powiek. Z wiernym kotem Luckiem na kolanach i psem Szarikiem obok nogi lubi siadywać w ogrodowej altanie, gdzie pachną pnące się róże. Kiedy do pensjonatu przyjeżdżają siostra Oli wraz z mężem i dziećmi, a także przystojny Marco, przyjaciel szwagra, życie dziewczyny zaczyna nabierać rumieńców. Nabiera ich jeszcze więcej, gdy w rodzinnej miejscowości pojawia się Karol, nieco arogancki, ale atrakcyjny biznesmen z Krakowa. W życiu Aleksandry, tak jak co roku w pensjonacie, następują skrupulatne wiosenne porządki. Kurz w postaci przykrych, traumatycznych wspomnień musi w końcu zostać starty. Czy Ola pozwoli, aby ktoś szczególny jej w tym pomógł? Czy namówi swoje serce, by zaufało i po raz kolejny zakochało się po bieszczadzku? „Wiosenne porządki” to ciepła, romantyczna opowieść o uczuciu, dla którego nie liczy się żadna odległość. Autorka zabierze was w fascynującą podróż po pięknych Bieszczadach i przekona, że warto czekać na miłość i dać sobie kolejną szansę. Pozwólcie się oczarować atmosferze tej historii! Bardzo polecam! - Ludka Skrzydlewska, autorka Anna Kucharska po raz kolejny zabiera nas w niezwykłą podróż po Bieszczadach. Przygotujcie się na mnóstwo wzruszeń oraz morze łez. I te opisy! - Patrycja Giesecke, autorka Magnetyczna gra dwójki mężczyzn, ubiegających się o względy skrytej Aleksandry, zapewni Wam wachlarz pełen emocji. W trakcie czytania nieraz się uśmiechniecie, a nieraz pojawi się ogromny smutek i będziecie potrzebować paczki chusteczek… albo dwóch. Kogo wybierze Oleńka? Czy dla miłości postanowi opuścić ukochane Bieszczady? Gwarantuję, że zakochacie się w „Wiosennych porządkach”! - Anett Lievre, autorka Dwa czarne kłosy Oleńki są niczym mężczyźni, którzy pojawiają się w jej życiu. Tylko że zranione serce dziewczyny nie wie, czy potrafi znowu pokochać. Jeśli jesteście ciekawi, dla kogo Aleksandra rozplecie warkocze i czy uda jej się napisać idealne zakończenie, to konieczne sięgnijcie po cudowną historię od Anny Kucharskiej. Malownicze krajobrazy rysowane słowem, wyciskacz łez zamknięty na zapisanych kartkach i miłość unosząca się w powietrzu. Polecam z całego serca. - Anna Fobia, autorka „Wiosenne porządki” to piękna historia o tym, co w życiu najważniejsze. Do tego z Bieszczadami w tle. Aż chce się tam pojechać, aby odszukać tajemne miejsce głównej bohaterki, Oli, albo ruszyć na wędrówkę jej śladami. Gorąco polecam. Świetna książka na każdą porę roku. - Rain Winter, Seria Bieszczadzka (tom 2)
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67024-54-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZĘŚĆ I – ZIELONY POLAŃCZYK
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
CZĘŚĆ II – DOM NA SKARPIE
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
CZĘŚĆ III – WIOSENNE PORZĄDKI
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
PODZIĘKOWANIAROZDZIAŁ 1
Twoje włosy jak połoniny,
spalone słońcem, pachnące wolnością.
Twoje oczy jak górskie potoki,
co chłodzą me skronie w wędrówce bez końca.
Jeśli mam się obudzić, to tylko w Bieszczadach,
gdzie Księżyc mieszka w chacie z liści malin.
Gdzie w strumykach się przegląda Wielka Niedźwiedzica
i gdzie nie poznasz, kto Anioł, a kto Bies…
Cisza Jak Ta, „Ciepły sen o Bieszczadach”
Do okna na piętrze zaglądało późnokwietniowe słońce. Krzątająca się po pokoju brunetka co rusz zakładała za ucho długie włosy, które tego poranka zapomniała spleść w dwa wygodne kłosy. Drobinki kurzu wirowały w ciepłym świetle, kiedy poprawiała energicznie poduszki na dużym łóżku z jasnego drewna.
Dziś rozpoczynał się letni sezon w agroturystyce o wdzięcznej nazwie Dom na Skarpie, w której pracowała. Nie tylko tu pracowała, również mieszkała w jednym z pokoi na parterze. Mieścił się obok przestronnego, otwartego salonu, a także sypialni Heleny i Grzegorza – właścicieli pensjonatu oraz jej rodziców. Te wiosenne porządki, jak zwykli je nazywać państwo Kryszkiewicz, potrafiły być naprawdę wyczerpujące i zaczynały się już miesiąc wcześniej. Teraz jedynie „zapinała wszystko na ostatni guzik” przed przyjazdem wczasowiczów. Mimo to Aleksandra nie wyobrażała sobie innego życia. Cichego i skromnego, skrytego za zielonymi wzgórzami ukochanych Bieszczadów.
Podeszła do okna i powiodła nieco zmęczonym wzrokiem po widokach, jakie rozciągały się tuż za szybą przyozdobioną białą firanką.
Dzięki temu, że budynek mieścił się dosyć wysoko, około czterystu metrów nad poziomem morza, mogła z łatwością zobaczyć Bieszczadzkie Morze, połyskujące w dole w pierwszych wiosennych promieniach słońca. Dookoła ciągnęły się ciemnozielone lasy, gdzieniegdzie odznaczające się jaśniejszym odcieniem. Usłyszała wyraźne postukiwanie dzięcioła w korę drzewa, który zawzięcie szukał czegoś na śniadanie. To przywołało ją do porządku, dlatego oderwała wzrok od okna i zabrała się z powrotem do pracy.
Zaczęła ścierać kurze z mebli szmatką nasączoną środkiem do czyszczenia. Półki wiszące na ścianie, etażerka z motywem orlika krzykliwego, stolik RTV, na którym na wąskiej nóżce stał niewielki telewizor oraz dosyć sporą szafę, w której przyjaźnie zadźwięczały metalowe wieszaki, gdy mocno przymknęła jej drzwiczki. Po tym, jak suchą ściereczką delikatnie dotknęła ram obrazu przedstawiającego replikę Zalewu Solińskiego, opadła na krzesło, stojące blisko małego aneksu kuchennego. Znajdował się niedaleko okna, które chwilę wcześniej otworzyła, aby poczuć na rozgrzanej skórze rześkie, górskie powietrze.
Odetchnęła kilkukrotnie i napiła się wody z plastikowej butelki. Gdy odpoczęła, ruszyła do niewielkiej łazienki mieszczącej się naprzeciwko okna. Wyczyściła energicznie wszystkie sanitariaty oraz kafelki, których biel zalśniła czystością. Następnie zawiesiła na haczykach kremowe ręczniki, które przyniosła wcześniej z suszarni znajdującej się blisko piwnicy.
– Gotowe – powiedziała, gdy zamknęła drzwi ostatniego wysprzątanego pokoju.
Zdawało się, że wszystko tylko czeka na pierwszych gości tego bieszczadzkiego azylu. Ola lubiła ten moment, gdy w ich małym pensjonacie kończył się sezon zimowy, pachnący goździkami i jodłą, a zaczynał letni, przynoszący nowe możliwości i powiew świeżego powietrza.
Zeszła na dół, do kuchni, gdzie już siedziała mama, wciąż w rękawicach ogrodowych na dłoniach. Zdjęła jedną i z wdzięcznością wypiła duży łyk parującej kawy z kubka w czerwone grochy, który postawił przed nią tata. Jej jasne, a kiedyś kruczoczarne, włosy były wysoko upięte, a mimo to i tak odgarniała wolną dłonią niesforne kosmyki, wyplątujące się spod gumki. Helena zaczęła farbować włosy, kiedy tylko na jej głowie zamiast czerni pojawiło się srebro. Mówiła, że nie chce wyglądać jak choinka przyprószona śniegiem, a jasna farba maskowała dobrze siwe pasma, pozwalając na rzadsze malowanie odrostów. Jednak Aleksandra uważała, że jest jej pięknie w każdym kolorze włosów – nawet w siwiźnie.
Mama zorientowała się, że próbuje odgarnąć włosy dłonią wciąż uzbrojoną w gumową rękawicę. Zaśmiała się pod nosem i spojrzała rozbawiona na tatę, który również się uśmiechnął, uradowany tą sceną.
Gdy kobieta ściągnęła rękawicę, zauważyła córkę stojącą w drzwiach.
– Chodź, córciu. Napij się z nami kawy. – Poklepała przyjaźnie puste krzesło obok siebie.
– Chętnie – odparła Ola, zajmując miejsce przy stole. – Skończyłaś już w ogrodzie?
– Przycięłam trochę róże i wypieliłam kilka grządek. Będę musiała jeszcze przesadzić jedną rabatę, tę z tulipanami, bo nie podoba mi się w tamtym miejscu.
Pielęgnowanie ogrodu było pasją i obowiązkiem Heleny. Nikomu nie pozwalała się zbliżyć do swoich ukochanych grządek, nawet Oli, która niejednokrotnie chciała jej pomóc. Tylko tacie można było kosić trawę na rozległym pasie zieleni. Aleksandra mogła jedynie podlewać kolorowe kwiaty, o które tak dbała jej matka. Dziewczyna szczególnie ukochała sobie okaz pnącej róży, której czerwień pięknie oplatała drewnianą pergolę, pełniącą funkcję wejścia do niewielkiej altanki. Tam, skryte pod baldachimem pachnących kwiatów, stały drewniane stoliki i krzesła. Ola uwielbiała tam siadywać z książką i kubkiem owocowej herbaty. Na jej kolana zaraz wskakiwał Lucek – czarny dachowiec – łasząc się do niej i prosząc o pieszczoty. Zazwyczaj ku niezadowoleniu i wyraźnej dezaprobacie Szarika – dużego owczarka niemieckiego – który widząc to, czym prędzej wiercił się obok swojej pani, domagając się równie królewskiego traktowania. Obok konstrukcji znajdował się kamienny grill, z którego chętnie korzystali zarówno goście, jak i gospodarze. Nieco dalej swoimi kolorami zachęcał najmłodszych nieduży plac zabaw.
– Ja już skończyłam – powiedziała Ola i również wypiła łyk kawy, którą postawił przed nią ojciec. – A ty, tato?
Zadaniem taty, oprócz koszenia trawy, było rąbanie drewna i palenie nim w kominku, a także dbanie o wygląd zewnętrzny domu. Wszelkie usterki – skrzypiące zawiasy w drzwiach wejściowych, brakujące dachówki w sklepieniu czy niepracująca studnia – to wszystko było zadaniem Grzegorza.
– Hm, pomyślmy – zadumał się i podobnie jak uprzednio Helena zaczął odgarniać półdługie włosy z wysokiego czoła. W przeciwieństwie do kobiety jemu nie przeszkadzały siwawe pasma, których z każdym rokiem przybywało na jego głowie. – Napaliłem w kominku…
– Po co? Przecież mamy już wiosnę – przerwała mu Aleksandra.
– Och, córciu. To prawda, ale nie jest aż tak ciepło.
– Racja. Gościom mogłoby być zimno – zgodziła się z nim brunetka. – I nam też, zwłaszcza w nocy.
– Właśnie. – Ojciec skinął głową. – Co jeszcze? Wykosiłem trawę i wyczyściłem meble w altance. Został mi grill do wyczyszczenia. Muszę też sprawdzić, czy wszystko jest sprawne na placu zabaw. Więc trochę pracy przede mną.
– Mogę ci pomóc z tym grillem – zaproponowała.
– Dzięki, córuś, ale dam sobie radę. Pomożesz później mamie przy obiedzie, bo rodziny opłaciły posiłki.
Gotowanie – kolejny matczyny obowiązek – nie było ulubioną czynnością Aleksandry.
Nie odziedziczyła talentu po matce. Potrafiła sknocić nawet jajecznicę. Mimo to zawsze pomagała mamie, zwłaszcza wtedy, gdy goście wykupywali posiłki. Kobieta, wiedząc o nikłym darze córki do przygotowywania jedzenia, dawała jej najprostsze zadania jak siekanie świeżych ziół bądź obieranie warzyw. Sama zajmowała się resztą. Tą czarną magią, której umysł dwudziestotrzylatki nie ogarniał.
– Nie martw się, jak zwykle dam ci fory – powiedziała Helena, jakby odczytując myśli swojej córki, i lekko zmierzwiła jej włosy.
Robiła tak, odkąd Ola sięgała pamięcią. Mimo że nie była dziewczynką, lubiła ten gest i odczytywała w nim całą miłość, jaką matka ją darzyła.
– Czyli co? Mam fajrant?
– Fajrant, córuś! – Zabrzmiała wesoła odpowiedź taty.
W jego jasnozielonych oczach dostrzegła dwie radosne iskierki, gdy na nią spojrzał.
Jej rodzice nie byli już młodzi, oboje przekroczyli sześćdziesiątkę, lecz mimo to był w nich widoczny jakiś wigor. Ola podejrzewała, że ten niezwykły składnik brał się w nich z górskiego powietrza, zadowolenia z życia i miłości, jaką darzyli siebie nawzajem oraz własne dzieci i wnuki. Ich życie nie było idealne i Aleksandra, pomimo młodego wieku, zdawała sobie sprawę, że niczyje nie jest. Ale choć każdy z nich doświadczył bólu i cierpienia, potrafili czerpać z życia garściami. Być może właśnie dzięki temu ich mała rodzinna agroturystyka zawsze cieszyła się zainteresowaniem gości, niezależnie od pory roku. Działo się tak również dzięki niesamowitemu widokowi z okien na piętrze w pokojach gościnnych. Jeśli dodać do tego ciszę, spokój i niepowtarzalny, bieszczadzki klimat, przepis na sukces mieli gotowy.
Aleksandra wyszła z domu i zamknęła za sobą furtkę oddzielającą posesję od niedużego parkingu znajdującego się tuż za żelaznym ogrodzeniem. Ostatnio, wychodząc na spacer zupełnie o tym nie pomyślała, lecz tym razem nie zapomniała zapleść z długich włosów dwóch warkoczy, które odznaczały się czernią na białej bluzce, wykończonej koronkowym haftem. Przemierzając kilka mniejszych pagórków, ukrytych za domami sąsiadów, napawała się wiosennym słońcem, przyjemnie głaszczącym jej policzki. Przed nią radośnie biegał Szarik, równie mocno zachwycony pogodą i poczuciem wolności, co jego właścicielka.
Miała zamiar wybrać się nad jezioro, lecz nie mogła powstrzymać się przed chęcią odbycia przechadzki po bieszczadzkich wzniesieniach, zwłaszcza w tak ciepły dzień. Powiodła dłonią po wysokiej trawie, bujnie rosnącej obok wydeptanej przez ludzkie stopy ścieżki. Wśród soczystej zieleni pięły się polne kwiaty, zachęcając swoją urodą do zerwania i zrobienia z nich bukietu. Jednak nie uczyniła tego, wiedząc, że kwiaty mogłyby zwiędnąć, zanim po powrocie znad wody, wstawiłaby je do flakonu.
W pewnym momencie zauważyła drewniany dom, stojący tuż za małym pagórkiem, na który właśnie weszła. W jej sercu zagościł na krótką chwilę smutek. W tamtym domu mieszka jej była przyjaciółka, wraz z rodzicami i młodszą siostrą. Przystanęła i przymknęła powieki, chcąc odgonić od siebie obrazy sprzed lat, lecz mimo usilnych starań nie potrafiła tego zrobić. Pamiętała wszystko bardzo dokładnie i to wciąż bolało. Chociaż wmawiała sobie, że tak nie jest, i nie myślała już dawno o Anastazji, wiedziała, że oszukiwała samą siebie. Niektóre zdrady bolą długo. Zwłaszcza te, które zadają nam ludzie, którym ufamy.
Otworzyła powieki i jasnobrązowymi tęczówkami wpatrzyła się w białe baranki, płynące po niebie. Zawołała psa beztrosko biegającego po zarośniętym wzgórzu. Kiedy Szarik do niej podbiegł, odwróciła się na pięcie i, nie spoglądając w kierunku znajomego domu, ruszyła ścieżką prowadzącą w dół. Zaciskała dłonie, zdenerwowana wspomnieniami, gdy jej tenisówki dotykały czarnego asfaltu, położonego kilka lat wcześniej jako wynik przedwyborczych obietnic. Robiła to bezwiednie. Całe jej ciało chciało zapomnieć o złych wspomnieniach, jakie zaatakowały jej umysł, gdy tylko spojrzała w stronę domu przyjaciółki. Zganiła samą siebie za to, że w ogóle wybrała tamtą drogę, wiedząc dobrze o tym, że prowadzi do tego konkretnego domostwa. Nie zrobiła tego jednak specjalnie, po prostu zapatrzyła się, ciesząc ładną pogodą i przechadzką.
W końcu zaczęła się uspokajać, wdychając powietrze i wypuszczając je z płuc. Ukłoniła się pani Gieni – sąsiadce, mieszkającej na tym terenie – a następnie znalazła się blisko sklepu. Stąd miała już niewiele drogi przed sobą i z jej serca zniknęły złość i smutek wywołane nieprzyjemną retrospekcją. Zastąpiła je radość na myśl o widoku na Zalew Soliński, który kochała równie mocno co zielono-brązowe pagórki okalające miasteczko.
Pogłaskała psa za uszami i przypięła mu do obroży smycz. Nie chciała, by się zgubił lub by potrącił go samochód, gdy będą przechodzić przez przejście dla pieszych. Być może Polańczyk był spokojną miejscowością, ale mimo wszystko był kurortem chętnie odwiedzanym przez wczasowiczów łaknących piękna bieszczadzkiej przyrody. Zwłaszcza w wiosenno-letnim sezonie, takim jak teraz, pojawiające się na drodze samochody osobowe i autokary potrafiły stwarzać pewne utrudnienia. Szarik przyjaźnie trącił wilgotnym nosem jej dłoń, gdy razem zaczęli iść w stronę zarośniętego zaułka, za którym kryła się plaża.