- nowość
- promocja
- W empik go
Wioska małych cudów - ebook
Wioska małych cudów - ebook
Magiczne miejsce w urokliwej zimowej scenerii, roziskrzone tysiącami migoczących świateł i otulone odurzającym zapachem świerka, cynamonu i pomarańczy. Witajcie w krainie, gdzie wszystko wydaje się możliwe, a oczekiwanie na cud rozgrzeje nadzieją nawet najbardziej oziębłe serca.
Tuż po Wszystkich Świętych w ogólnopolskiej gazecie pojawia się artykuł informujący o otwarciu Wioski Małych Cudów. Na to wydarzenie wszyscy czekają z niecierpliwością, a zdobycie wejściówki wydaje się wręcz niemożliwe. W ofercie jest bowiem wiele atrakcji, takich jak wystawa lodowych rzeźb, pieczenie pierników i warsztaty tworzenia ozdób, w tym cudownej miniatury w kuli śnieżnej.
Felicja jest zaangażowana w przedświąteczny projekt, odkąd pamięta. To ich rodzinna tradycja – w okresie od listopada do grudnia sprawiają, że na twarzach wielu dzieci gości uśmiech. Ten rok będzie dla niej jednak zupełnie inny, przepełniony smutkiem i tęsknotą za kimś, kto bez ostrzeżenia zniknął z jej życia. Natomiast Zosia wygrywa bilet do Wioski, wysyłając list do redakcji magazynu. Wraz z bliskimi przyjeżdża tam z nadzieją, że spełni się jej największe marzenie, którego za nic nie chce nikomu zdradzić. Inaczej jest z Anielą, która pracuje w Wiosce już od wielu lat i jest dobrym duchem tego magicznego zakątka. Nic więc dziwnego, że kiedy zmierza on nieuchronnie ku katastrofie pod szyldem „W tym roku nie będzie Mikołaja”, wzywa na pomoc swojego siostrzeńca. Zjawia się on wraz ze swoją partnerką i postanawiają, że ten czas będzie dla nich obojga niezapomniany. Aniela, choć dostrzega w ich związku mnóstwo zgrzytów, nie wtrąca się w sprawy młodych, tęsknym wzrokiem spoglądając w stronę opiekuna lodowiska...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8364-131-7 |
Rozmiar pliku: | 953 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Już pod koniec listopada otwiera się magiczne miasteczko w południowej Polsce. Kto o nim nie słyszał, niech prędko nadrabia zaległości, bo jeszcze nie wie, jak wiele stracił. Festiwal lodowych rzeźb, taniec na lodzie z pingwinkami, konkurs na największego bałwana i wiele, wiele innych atrakcji, których nie sposób wymienić. A wszystko to w przecudownej zimowej aurze niekończących się opadów śniegu, radosnej muzyki i niezapomnianej atmosfery pełnej magii, której potrzebują nie tylko dzieci.
Z tej okazji mamy dla Was nie lada wiadomość! Wyobraźcie to sobie… wszystko zaczyna się jak w filmie „Charlie i fabryka czekolady”, w którym bilety wyjeżdżają ukryte w blokach czekoladowych i tylko paru szczęśliwców będzie mogło je znaleźć i zyskać tym samym przepustkę do zwiedzenia cudownej wytwórni czekolady, w której dzieją się czary… I my na wzór Willy’ego Wonki chcemy uszczęśliwić innych, dlatego zakupiliśmy dla trzech szczęśliwców bilety wstępu do tej cudownej krainy, a wierzcie nam, to wcale nie było proste…
Wszystko, co musicie zrobić, to napisać nam, dlaczego to właśnie Wy powinniście je otrzymać. Na Wasze zgłoszenia czekamy do końca tego tygodnia! Chwytajcie za długopisy i nie marnujcie czasu! Może to właśnie na Was czeka w tym roku miejsce w Wiosce Małych Cudów!2.
Danusia czuła w kościach, że ten dzień przyniesie coś nowego. Nie była pewna, co by to mogło być, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły jej, że będzie to dobre. Otworzyła oczy piętnaście minut przed budzikiem, zdążyła umyć głowę i wypić ciepłą kawę, budząc jedną ręką swoją młodszą latorośl. A Zosia, choć nienawidziła wcześnie wstawać, tego dnia, o dziwo, zrobiła to bez ociągania i nawet wyszorowała zęby, nie skarżąc się na zbyt miętową pastę. Pozwoliła poczesać swoje długie, a nawet zbyt długie jak na gust Danusi włosy i nie rozpłakała się przy tym, choć gumka zaplątała się w gęste ciemne loki. Bo włosy Zosia miała piękne, zjawiskowe. Danusia zazdrościła jej ich ogromnie i często wzdychała w duchu, żałując, że los nie darował jej równie bujnej czupryny, ale tę dziewczynka odziedziczyła po ojcu.
– A możesz mi dzisiaj zrobić ślimaczki? – zapytała siedmiolatka, kręcąc palcem nad głową, by jak najdokładniej oddać to, co chciała uzyskać na swoich włosach.
– Ślimaczki? – Danusia uniosła brwi. – Przecież nie lubisz spinać włosów.
– Dzisiaj mam ochotę na taką wystrzałową fryzurę – skwitowała.
Danusia szybko uporała się z życzeniem Zosi i uchyliła nieznacznie drzwi do pokoju starszego syna. Adam był mistrzem bałaganiarstwa. Do jego pokoju wchodziło się jak do Ikei lub innego sklepu z „przydasiami” na każdy moment życia, a wychodziło ze stertą szklanek, talerzy, brudnych ręczników i ubrań. Po ostatniej awanturze, jaką jej urządził, bo odważyła się wyprać ledwo trzydniowe skarpetki, uznała, że więcej palcem nie tknie tego syfu, który niemal wylewał się przez próg.
– Adam, na miłość boską, czy ty nie czujesz tego zapachu? – Aż się cofnęła, gdy uderzył ją zaduch.
– Przyszłaś mnie obudzić czy zrobić kontrolę sanepidowską? – mruknął na odczepnego.
W ciemnościach ledwo zlokalizowała jego łóżko. Adam zaciągał wszystkie rolety, byleby poranne słońce nie wpadło do pokoju zbyt szybko. Danusia wątpiła jednak, by zdołało się przebić przez te brudne szyby.
Zostawiła uchylone drzwi i wróciła do kuchni, gdzie Zosia zdążyła nasypać sobie chrupki do miski i czekała na mleko. Zajęła najwyższe krzesło, by machać radośnie nogami, czym za parę minut doprowadzi do szału swojego brata.
Jej dzieci były jak ogień i woda, słońce i deszcz, dzień i noc… Mogłaby tak wymieniać w nieskończoność. Kompletnie różne osobowości, uroda i nastawienie do życia, choć do tego ostatniego przyczynił się ich ojciec, który przed świętami wielkanocnymi oświadczył, że się wyprowadza, chcąc szukać szczęścia u boku rozumiejącej go kobiety.
Zosia, która wyglądała jak młodsza kopia ojca, przyjęła to ze spokojem. Danusia sądziła, że łatwiej jej było myśleć, że tatuś kiedyś wróci, niż pogodzić się z tym, że będzie go widywała jedynie w co drugi weekend. A że charakter odziedziczyła po matce, to tłumiła w sobie ewentualną złość i brak zgody na to, co się działo, uśmiechając się do wszystkich wokoło i powtarzając, że przecież będzie dobrze.
A Adam… Adam, choć rysy twarzy miał podobne do rodzicielki, to temperament odziedziczył po ojcu, co nie pozwalało mu tak po prostu przystać na to, w jaki sposób mężczyzna wywrócił ich życie do góry nogami. Danusia sądziła, że stan pokoju syna odzwierciedla jego kondycję psychiczną, ale on nawet nie chciał słyszeć o rozmowie z psychologiem czy jakimkolwiek terapeutą. Nie krył się z tym, że ojca widzieć nie chce i nie zamierza przyklasnąć jego nowemu życiu, bo to po prostu nie w porządku.
– Jesteś spakowana do szkoły? – zapytała Danusia, nalewając mleko do miseczki.
– A muszę iść? – jęknęła Zosia, ale wyraz jej twarzy szybko złagodniał, bo dostrzegła pilot na blacie i zapominając o wątpliwościach, włączyła sobie bajkę.
Mama dla świętego spokoju pozwoliła jej na to poranne podglądanie telewizji, by nie prowokować żadnych awantur przed pracą, i spojrzała w stronę łazienki, z której wyszedł Adam, mocno wycierając włosy ręcznikiem.
– Zamierzasz wyjść z mokrą głową? – Uniosła brwi.
– Wyschną… – mruknął tylko i zajął wolne miejsce przy stole. – Podrzucisz mnie na uczelnię?
– Podrzucę – zgodziła się, bo to dawało gwarancję, że chłopak nie opuści kolejnych zajęć.
Czasami się zastanawiała, czy on naprawdę miał prawie dwadzieścia jeden lat. Nie dostrzegała w nim żadnych ambicji, by w życiu osiągnąć coś więcej niż zdana matura. Studiował, bo studiował, ale czy dawało mu to jakąkolwiek radość? Tego już nie była pewna. Wybrał ten kierunek ze względu na ojca, który nagle postanowił zniknąć z jego życia, a tym samym skutecznie rozbić silny fundament zaufania i bezpieczeństwa swojego syna.
Zebrali się do wyjścia w piętnaście minut. Nie zaginął żaden but, szaliki i rękawiczki czekały bezpiecznie w kurtkach, a klucze wisiały tuż obok drzwi. Wszystko pięknie się układało, toteż gdy Danusia odstawiła dzieci przed szkołę i uczelnię, ruszyła do pracy z poczuciem, że ten dzień może przynieść coś dobrego. Lepszego niż brak nerwów, awantur czy ciepła kawa, którą wypiła przed wyjściem. Udało jej się bez większych problemów zaparkować praktycznie przed drzwiami gabinetu dentystycznego, w którym pracowała, i pełna nadziei popędziła do wejścia. W środku czekało już kilka osób, nerwowo spoglądając na zegarki, ale miała jeszcze dziesięć minut do pierwszej wizyty, więc ze spokojem zniknęła w szatni, żeby się przebrać.
Kiedy rozpoczynała roczny kurs na asystentkę stomatologiczną, wyrzucała sobie, że może to zupełnie niepotrzebne i przy tym zabierające czas, który mogłaby poświęcić swoim dzieciom. Jednak już po półtora roku pracy w zawodzie, gdy Igor spakował walizki, dziękowała sobie za wytrwałość i dobrą decyzję.
– Pani Danusia dzisiaj taka zadowolona… – skwitował młody lekarz, który już przeglądał kartotekę pierwszego pacjenta.
– Dobry dzień, panie doktorze, to i nastawienie do życia od razu lepsze. – Wzruszyła ramionami.
– Czy dobry, to się zaraz okaże. Na piętnastą mamy pilny zabieg…
Danusia się odwróciła, by ukryć rozczarowanie, które powolutku, z każdą kolejną informacją, malowało na jej twarzy coraz wyraźniejszy grymas niezadowolenia. Panika skutecznie zamykała ją w swoich ciasnych objęciach, bo już się bała, jak odbierze Zosię ze szkoły.
– Pięć minut i zaczynamy – oznajmił mężczyzna, a ona postanowiła wykorzystać ten czas na telefon do syna.
Praca po godzinach nie należała do puli dobrych wiadomości, na które dzisiaj czekała, a Adam, oczywiście, nie odbierał. Domyśliła się, że zaczął już zajęcia i nie chciała mu przeszkadzać, dlatego też zostawiła jedynie wiadomość z prośbą o odebranie siostry zaraz po zajęciach na uczelni. Wyciszoną komórkę schowała do torebki i wróciła do gabinetu, próbując odegnać złe myśli.
– Pani Danusia już pewnie słyszała, że Wioska znów się otwiera? – Lekarz zerknął na nią, gdy pojawiła się przy fotelu. – I że bilet można wygrać?
– Naprawdę? – Zdziwiła się.
– Tak, dzisiaj w gazecie czytałam, że wcześniej się otwierają! – oznajmiła pierwsza pacjentka, rozsiadając się wygodnie. Starsza kobieta trzymała w dłoniach swoją torebkę, ściskając ją jak najcenniejszy skarb. – Ja się nie dziwię, tylu ludzi co roku próbuje się tam wybrać.
– A ja się dziwię, że ludzi na to stać… – westchnęła Danusia, naciągając maseczkę na twarz.
Ona na pewno nie mogłaby sobie na to pozwolić, zwłaszcza że opłacało się pobyt na tydzień lub dwa, a nie jednodniowe wejście.
– Ale pani słyszała, że tam się cuda dzieją? – Pacjentka rzuciła jej wyzywające spojrzenie, jakby świetnie wiedziała, że na kobiecie takie słowa nie robiły najmniejszego wrażenia, bo zwyczajnie nie wierzyła w żadną magiczną moc tamtego miejsca.
– Cuda cudami, a pani kanałowe czeka – rzuciła w odpowiedzi, niby to żartem, ale nie udało jej się zmylić czujnego oka lekarza, który mrugnął jej porozumiewawczo i poprosił starszą kobietę o jak najszersze otwarcie ust.
Jeżeli cuda można by kupić, na świecie nie byłoby nieszczęśliwych ludzi, chorujących dzieci i problemów, których, niestety, nie da się rozwiązać pstryknięciem palcami. Danusia przestała w nie wierzyć dokładnie wtedy, gdy Igor się wyprowadził. Początkowo miała jeszcze nadzieję, że żartował, że może ostatecznie zmieni zdanie, że w ostatniej chwili zawróci, oświadczając, że się pomylił, ale… nic takiego się nie wydarzyło. Ani tamtego dnia, ani następnego, ani po kolejnych dwóch, pięciu i sześciu. Mijały tygodnie, a ona uświadamiała sobie coraz dobitniej, że jej mąż naprawdę odszedł i żaden wypłakany cud się nie wydarzy.