Wiosna po wiedeńsku - ebook
Wiosna po wiedeńsku - ebook
Najlepsza Książka na Lato 2014 w kategorii Literatura kobieca - Nagroda Jury
Trudno wyobrazić sobie temperamenty, style życia, poczucie humoru i stosunek do świata bardziej odmienne niż w przypadku Katariny i Leo – artystki i policjanta, głównych bohaterów „Wiosny w Wiedniu”. Ona uwielbia ryzyko, szybciej działa, niż myśli, on jest niezwykle odpowiedzialny, a działania skrupulatnie planuje. Jest przy tym uosobieniem powagi, z którą ona ciągle się zderza, bo ma niezwykły talent do prowokowania. I nie z żadnego babskiego wyrachowania to robi, skąd. Intryga w powieści jest tak skonstruowana, że właśnie ona wskutek wyjątkowo perfidnego zbiegu okoliczności staje się w jednej osobie ofiarą i... główną podejrzaną, którą on musi ścigać. Katarina to stuprocentowe wcielenie kobiecej zmienności. Posmakowała wielkiego sukcesu jako projektantka, ale straciła nagle wenę. Ma wyobrażenie siebie bystrej i kreatywnej, ale panicznie boi się być „tępą owcą”, którą we własnych oczach okazuje się jednak raz po raz. Marzy o idealnej miłości, ale nie gardzi przygodnym seksem, jeśli tylko jest odpowiednio oprawiony.
Już tak pomyślane ramy akcji stwarzają wyśmienite pole dla jej pomysłowego rozwijania. A jest jeszcze gromadka przyjaciół Katariny – ambitnych, oddanych, pomysłowych i mocno zwariowanych. Zaburzona psycholożka Yvonne zamiast pilnie przyswajane teorie zastosować do siebie, gratis i z przejęciem diagnozuje wszystko dookoła. Karol, ta najpiękniejsza, potrafi w najmniej oczekiwanych momentach zaprzeczyć najbardziej popularnemu sądowi o pięknych kobietach. Malarz w depresji Wujo całymi godzinami nie opuszcza zabałaganionego pokoju, ale gumowym uchem wyłapuje sprawnie wszystkie odgłosy Wiednia z przyległościami. A najbarwniejszy/a z nich, Wiktor-Wiktoria, podkreśla swoją zmienioną płeć nie tylko wyrazistym strojem.
Tajemnicą talentu Katarzyny Targosz jest, że żadna z tych postaci – na pierwszy rzut oka tak jaskrawych – pod jej piórem nie staje się karykaturą. Każda budzi szczere rozbawienie, ale i wywołuje sympatię, a nierzadko wzruszenie. Czytelnik więc nie wpada w złośliwą schadenfreude; wyraźnie czuje, że pisarka ilustruje cechy, którymi i on został przez los szczodrze obdarowany.
Katarzyna Targosz urodziła się w 1982 roku w Tarnowskich Górach. Z pochodzenia Ślązaczka, z wyboru serca krakowianka, z przypadku mieszkanka Bukowiny Tatrzańskiej. Matka małego górala, a więc i po części góralka. Absolwentka hotelarstwa w SHMS w Caux-sur-Mountreux oraz geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z zamiłowania pisarka i fotograf. Los rzucał ją po świecie od Górnego Śląska po alpejskie wioski Szwajcarii. Ale to Wiedeń i Kraków stały się ukochanymi miejscami, a czas w nich spędzony inspiracją dla pierwszych powieści.Uwielbia podróże, niebanalną architekturę, piękne fotografie i wiedeńską… spalarnię śmieci.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62247-33-2 |
Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(…)
Rano obudził mnie dzwonek do drzwi, a właściwie nie dzwonek, tylko krzyk Wuja:
– Dzwonek!
– To otwórz! – odkrzyknęłam, ale nie doczekałam się rezultatu, a dźwięk się powtórzył. Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam do drzwi.
– O, ładna piżamka – rzekła Yvonne, kiedy jej otworzyłam.
– Oszalałaś? Co tu robisz tak wcześnie?
– Wcześnie?! Jest jedenasta, prawie południe!
– Tu mieszkają głównie ludzie niepracujący. Nawet więcej, artyści niepracujący. Dla nas czas zegarowy nie ma najmniejszego znaczenia – włączył się Wujo, wychodząc z łazienki w samym ręczniku. Jego chude nóżki i chłopięcy tors wyglądały wręcz żałośnie, ale Yvonne nie dała się zbić z tropu.
– No, no, jednak wybrałam odpowiedni moment, żeby się zjawić – powiedziała, uśmiechając się do niego.
– Wchodź. Jak już jesteś, to zjemy razem śniadanie… Albo i nie – dodałam, patrząc na zawartość lodówki, a właściwie jej brak. – Chyba trzeba zrobić jakieś zakupy…
– Wiktor poszedł – burknął Wujo, skrzywiony. – Będą ananasy, otręby, a dla nas jajka po wiedeńsku!
– Wiktor się odchudza – wytłumaczyłam zdumionej Yvonne. – Po kuracji hormonalnej, sama wiesz, przytył piętnaście kilo, więc teraz próbuje być na diecie pięćset kalorii.
– Ambitnie.
– Zbyt ambitnie, niestety. Z początku wytrzymywał cały dzień na marchewce i soku, a wieczorem tak go brało, że wymiatał wszystko, co dało się zjeść, łącznie z musztardą prosto z tubki i bułką tartą.
– Co ty mówisz?!
– I strasznie go gryzło, że my możemy jeść, na co mamy ochotę, więc postanowił, że nie wolno nam kupować nic oprócz tego, co on sam jada: grejpfrutów, sałaty i tak dalej. Żadnych ciastek, czekolady ani sznycli, nawet coli. Sam robi teraz zakupy i przynosi tylko potwornie dietetyczne rzeczy.
– A wy co?
– Dla nas są jajka! – włączył się Wujo. – Wiktor jest na nie uczulony, więc to jedyne, co może bez obawy leżeć w lodówce. Możemy sobie jeść jajek, ile chcemy, ale nie smażonych, bo za ładnie pachną! Jajka po wiedeńsku na śniadanie, jajka po wiedeńsku na obiad, jajka po wiedeńsku na kolację. Mieszkamy przecież w Wiedniu, do cholery! – krzyknął rozdzierająco i zniknął w swoim pokoju.
– Nie zwracaj uwagi – rzuciłam do coraz bardziej oszołomionej Yvonne. – Ma ostatnio trudny okres. No i faktycznie, cały czas te jajka…
– Nie możecie się zbuntować?
– Trochę żal mi Wiktora, wytrzymam, jeśli to ma mu rzeczywiście pomóc. On mówi, że możemy przecież jeść na mieście. Ja tak robię, ale Wujo przeżywa jakiś kryzys i wcale nie wychodzi z domu.
– Gdybym wiedziała, przemyciłabym wam pizzę. A co do Wuja, to może powinnam z nim pogadać, wiesz, mogłabym mu pomóc.
– Sam z tego wyjdzie, szkoda twojej energii.
– A właśnie! – ożywiła się Yvonne. – Wiesz, dlaczego przyszłam?
– No?
– Przyszłam, żeby cię ostrzec. Wczoraj przeanalizowałam twój biorytm i wygląda na to, że nadchodzi dla ciebie czas nagromadzenia dużej ilości negatywnej energii.
Przez dłuższą chwilę patrzałam na nią w osłupieniu. W sumie nie było to nic niezwykłego, że Yvonne coś takiego dostrzegła. Ona zawsze coś dostrzegała, ale żeby od razu nagromadzenie negatywnej energii?!
Ta znerwicowana psycholożka z pasją maniaka analizowała wszystko i wszystkich. W każdym dopatrywała się śladów zaburzeń osobowości lub psychozy, ale to było coś nowego. I miałam tego wysłuchiwać z samego rana?! Musiałam dać sobie chwilę na przygotowanie się do jej opowieści.
– Czy sądzisz, że mogę rozmawiać o negatywnej energii ubrana w piżamę? Zrób nam kawę, a ja pójdę ubrać się w coś stosowniejszego. Może jakąś czerń…
– Nie, właściwie to nie mam czasu – zaoponowała. – Miałam się tylko dowiedzieć więcej o efektywności twojego nocnego wypoczynku. Jak się czujesz podczas snu?
Zamrugałam oczami.
– Yvonne, podczas snu… zazwyczaj śpię, więc skąd mam wiedzieć, jak się wtedy czuję?
– Tak właśnie myślałam, że nie otrzymam od ciebie odpowiedzi. Dlatego muszę skombinować takie specjalne urządzonko do monitorowania oddechu, które ustawimy w twojej sypialni. O ile uda mi się je w tym mieście dostać…
Spojrzałam na nią pytająco, choć w zasadzie nie zależało mi na wyjaśnieniach. Przyjaciółka jednak postanowiła wyjaśnić.
– Być może zła jakość snu jest źródłem twojego problemu.
– Ale ja nie mam żadnego problemu.
– Jeszcze! – rzuciła złowrogo. – Zaburzony odpoczynek w nocy implikuje najróżniejsze dysfunkcje. Myślę, że w twoim wypadku może to być też wina pralki.
Czasami po kilku jej zdaniach kompletnie się wyłączałam. Nieprzytomnie odprowadziłam ją do drzwi i równie nieprzytomnie zapewniłam, że nie mogę się doczekać nowej pralki, na co Yvonne uświadomiła mi, że wszystko pokręciłam, po czym wyszła.
Nie mogę powiedzieć, żeby mnie to zmartwiło. Uwielbiałam ją, była moją serdeczną przyjaciółką, jednak czasami przeciążała moje receptory, szczególnie gdy zjawiała się z samego rana z opowieściami o maniach, nerwicach i psychozach. Zdecydowanie wolałam o tej porze kawę, rogalika i nudnawy program w telewizji.
Miałam wrażenie, że dopiero co zamknęły się drzwi za moją zwariowaną koleżanką, gdy znów rozległ się dzwonek. Nie, w tym domu nie było chwili spokoju! Pewnie Wiktor wrócił z zakupów i jak zwykle zapomniał kluczy. Przez jakiś czas łudziłam się, że może tym razem Wujo otworzy lub że Wiktor znajdzie jednak klucze w swej błyszczącej różowej torebce, ale gdy dźwięk rozległ się po raz piąty, ruszyłam w końcu do drzwi w samym staniku, po drodze zapinając włożone właśnie spodnie. Z jedną ręką na rozporku, drugą szarpnęłam za klamkę.
– Cholera, mógłbyś zabierać…
Jeśli są momenty, w których na świecie wszystko na chwilę zastyga, niczym w niskobudżetowym filmie akcji, to to właśnie był taki moment. Zamarła, z jedną ręką na nie do końca zapiętym rozporku, z głosem uwięzłym w gardle, patrzyłam na stojącego za progiem funkcjonariusza policji austriackiej Martina Pettersena i nie miałam żadnego pomysłu na następną klatkę w tej pseudohollywoodzkiej produkcji.
Staliśmy tak chyba całą wieczność. W każdym razie przez głowę przeleciało mi dostatecznie dużo myśli, by zapełnić tę nieskończoną jednostkę czasu. Dopiero gdy zza pleców Martina odezwał się obcy głos, dostrzegłam, że stoi za nim jeszcze dwóch mundurowych.
Usłyszałam swoje nazwisko i pytanie, czy ja to ja, ale byłam tak odrealniona, że trudno mi było być tego pewną.
– Komisarz Pettersen – przedstawił się, jakby to było potrzebne. – A to moi współpracownicy, śledczy Stock i Neubauer. Możemy wejść?
Kiedy dotarł do mnie jego głos, zrozumiałam, że to dzieje się naprawdę. Jednocześnie pomyślałam, jak dawno nie słyszałam tego głosu… Zdałam sobie też sprawę, że nie jestem zbyt kompletnie ubrana, choć można było mi wybaczyć to przeoczenie, zważywszy na niezwykłość sytuacji. Mimo to poczułam się głupio.
– O co chodzi? – spytałam zdezorientowana. Widok pana komisarza mocno zachwiał moim światem.
– Wolałbym, żebyśmy porozmawiali w środku.
Włosy miał lekko roztrzepane. Inni mówili na to artystyczny nieład i wydawali mnóstwo pieniędzy w salonach fryzjerskich, by osiągnąć podobny efekt. Jemu układały się same z siebie. Pamiętałam, jak pachną jego włosy i nagle jakaś cząstka mnie zapragnęła znów poczuć ten zapach.
– Proszę pani?
Zdałam sobie sprawę, że musiałam jakiś czas stać bez ruchu. Wbiłam paznokieć w kciuk, co, jak kiedyś przeczytałam, miało pomagać w przywróceniu kontroli nad własnymi reakcjami. Czasami, sprawdziłam, faktycznie pomagało. Tym razem średnio.
Mówił do mnie: „Proszę pani”? No tak, był na służbie. Jak zawsze.
– Dobrze, proszę wejść, ale pozwolą panowie, że dokończę się ubierać? – To mówiąc, zapięłam wreszcie spodnie, co musiało wyjść dość komicznie.
– Oczywiście, zaczekamy.
Zmierzając do sypialni, krzyknęłam rozdzierająco:
– Wujo!!!
Spowodowałam nerwowy podskok u policjantów, ale ze strony przyjaciela nie doczekałam się żadnej reakcji, a trudno mi było wyobrazić sobie, że nie usłyszał. Być może dziś znów obchodził dzień pod hasłem „Podaję się do dymisji”, polegający na zakopaniu się w barłogu i odmawianiu wszelkich interakcji.
*
Każda kobieta w dniu, w którym los stawia na jej drodze byłego chłopaka, chciałaby wyglądać olśniewająco. Niektórym to wychodzi. Że wyszło mnie, mógłby uznać chyba tylko dewiant mający obsesję na punkcie babcinych kapci. Byłam w ulubionych domowych spodniach (szerokich bojówkach, które przez większą część spotkania miałam rozpięte) i różowych futrzanych klapkach (Wiktor kupił sobie kiedyś za mały rozmiar), z jakimś kołtunem zamiast włosów, no i owszem, w czarnym koronkowym staniku, co jednak nie ratowało całości, a tylko tworzyło tym bardziej żałosną kompozycję. Można by również wspomnieć o braku makijażu albo raczej o jego tragicznych pozostałościach z dnia poprzedniego, ale po co się jeszcze bardziej dołować.
Za to on wyglądał idealnie. Tak samo jak kiedyś…