- W empik go
Wiosna w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - ebook
Wiosna w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - ebook
W Leśnej Górce już wiosna! Ulubiona pora roku Zwierząt i Ptaków. Wszyscy kopią nowe nory, zakładają gniazda i łączą się w pary. Trwają zaloty, walki o terytorium, budzi się nowe życie. Nad zdrowiem mieszkańców czuwa personel medyczny Kliniki Małych Zwierząt. Tej wiosny w Lesie pojawia się nieoczekiwanie chłopiec o imieniu Franciszek. Czy to na niego czekają wszystkie Zwierzęta? Oto nowe przygody lekarzy o miłych pyszczkach i miękkich futerkach, ich przyjaciół i znajomych z Zaborskiego Lasu. Opowiadania o świecie przyrody i leśnej medycynie.
W cyklu o Klinice Małych Zwierząt ukazały się jeszcze:
„Klinika Małych Zwierząt w Leśnej Górce”
„Zima w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce”
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-734-7 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
POWITANIA – POŻEGNANIA
Profesor Borsuk, ordynator Kliniki Małych Zwierząt w Leśnej Górce, energicznym krokiem przemierzał korytarze. Sprawdzał, jak lecznica jest przygotowana do wiosennych zmian. Było już po sprzątaniu i wietrzeniu nor, gabinetów i sal. Ci z personelu, którzy spali przez całą zimę, rozpoczynali swój półroczny dyżur. Do klinicznej jadłodajni „Smaczne Jedzonko” wróciła kucharka pani Jeżowa, a do spiżarni pani Chomikowa. Pan Chomik objął znowu skład apteczny. Wiele Myszy Leśnych, Zaroślowych i Polnych, przyjętych na zastępstwo w zimie, wróciło do swoich norek poza Kliniką.
W największej sali właśnie rozpoczynało się zebranie personelu. Wyraźnie wzruszony profesor powitał zgromadzonych.
– Nasza Klinika ciągle się rozwija i przyznam się państwu z dumą, że kiedy przebudziłem się tej wiosny ze snu zimowego, przemknęła mi przez głowę pewna niebanalna, jak sądzę, refleksja: Niepodobna obudzić się wiosną w tej samej Klinice.
Profesor rozejrzał się po zebranych.
– Powiem więcej, niepodobna budzić się w tej samej Klinice każdego dnia! Tak wiele wprowadzamy zmian i innowacji, tak wiele nowych zdarzeń ma miejsce. Zmieniają się pacjenci, a my wraz z nimi. Nigdy nasza Klinika nie jest taka sama!
Tu profesor zawiesił głos, bo zauważył na niektórych pyszczkach brak zrozumienia, przeszedł więc do spraw bardziej oczywistych.
– Jeszcze raz przypominam o higienie osobistej. Mycie łap to nasz obowiązek! Tą drogą przenoszą się bakterie. Robimy to, żeby nie zarazić pacjenta, ale też siebie! Jak wszyscy wiemy, do tego służą mydlnica lekarska i środki odkażające, wyciągi z lawendy, rumianku, pokrzywy i nagietka. Pyski i dzioby płuczemy szałwią i miętą. Nie ma nic gorszego niż nieświeży oddech przy spotkaniu z pacjentem. Czystość futra zapewnią pokrzywa i skrzyp, wszyscy wiedzą, co i jak, nie muszę chyba powtarzać.
– Że też każdego roku trzeba tego słuchać – szepnął doktor Suseł do pana Psa. – Za chwilę się okaże, że mamy się kąpać codziennie – mruknął, czochrając się po brzuchu. – A wie pan, dowiedziałem się ostatnio o znakomitej, moim zdaniem, metodzie doktor Mangusty Rapido. Kąpiel w piasku alternatywą w higienie osobistej.
– Ale ona mieszka na terenach pustynnych! To dla niej naturalne środowisko – odmruknął pan Pies.
– A co, u nas mało piasku?! – zaperzył się Suseł. Nad samym Jeziorem Dużym Zielonym ile tego na brzegu! Cały Las na piasku rośnie, byle łapą grzebnąć, już żółty, śliczny piaseczek się pojawia. Oj, w takiej norze to się śpi… że hej… – W tym momencie pan Suseł sapnął sennie, a jego głowa wolniutko opadła na przednie łapy. Po dłuższej chwili podźwignął się, zamrugał i znowu spróbował się skupić.
– A o czym to profesor mówił? – szepnął znowu do pana Psa.
– O higienie osobistej.
– To wiem, ale wcześniej…
– Że codziennie jesteśmy w nowej Klinice? Profesor chyba czytał ostatnio prace Heraklita Bobra.
– Hę? – próbował się zainteresować doktor Suseł.
– Heraklit Bóbr. Myśliciel. Mieszkał w innym Lesie, daleko na południu, bardzo dawno temu. Siedział kiedyś nad rzeką, moczył łapy i pomyślał, że jak przyjdzie tu jutro, rzeka już nie będzie taka sama.
– Też mi wielka filozofia – prychnął pan Suseł. – Przecież każdy to wie, nie trzeba nic wymyślać… –Znowu położył pysk na łapach i zasnął.
– Uwaga, uwaga, dyżurni proszeni do sali zabiegowej, mamy nagły wypadek! – Doktor Łasiczka wsunęła głowę do sali zebrań.
Na ten apel odpowiedzieli wszyscy. Przy wyjściu powstał ścisk, słychać było wołania pełne przejęcia i zapału.
– Tak, tak, trzeba nieść pomoc! Biegniemy na ratunek! Już idę! Już idę! Ja też na pewno się przydam!
Po chwili na miejscach zostali tylko profesor Borsuk i śpiący doktor Suseł. Profesor wolno opuścił łapy, którymi przed chwilą gestykulował podczas wygłaszania referatu.
– Tak, no cóż… – chrząknął, pogładził futro na głowie i podszedł do doktora Susła.
– Hem, hem – zakasłał, pochylając się nad śpiącym.
– Tak, tak, wszystko słyszę, oczywiście, ma pan niewątpliwie rację, ja się osobiście zastosuję…
Pan Suseł rozejrzał się niezbyt przytomnym wzrokiem i zerwał się na równe łapy.
– Pan, kolego, ma dzisiaj wolne? Doceniam, że pomimo to przyszedł pan na spotkanie.
– Nie, nie, na służbie, na służbie! – dziarskim głosem zawołał doktor. – Pozwoli pan, że udam się do swoich obowiązków. – Suseł ukłonił się głęboko i czmychnął z sali.
– Proszę przygotować pacjenta.
W gabinecie zabiegowym doktor Łasiczka myła łapki, a siostry Wiewiórki układały na stole już uśpionego Ptaszka. Strzyżyk miał opuchnięte oko i sporo powyrywanych piórek.
Pani doktor pochyliła się nad Ptakiem.
– Kolejna ofiara walk o terytorium przy budowaniu gniazd? Przez jakiś czas będziemy się tu spotykać z takimi przypadkami.
– Ten Strzyżyk, jak mówili, jest bardzo porywczy, chociaż na takiego nie wygląda. Rzucił się na Kosa, żeby go przepędzić. Ze trzy razy mniejszy, ale odważny bardzo. – Siostra Wiewiórka pokręciła głową.
– Kiedy ktoś staje w obronie swojego gniazda, to o walkę nietrudno. No, piórka odrosną, poważnych uszkodzeń nie ma. Oko przemyte świetlikiem? Dziękuję. Popatrzmy… Wygląda na to, że Kos go dziobnął, ale szczęśliwie obok oka. Posmarujcie ranę rumiankiem i zanieście pacjenta do sali. Jutro może wracać do gniazda. Niepotrzebnie taki alarm podniosłam.
– Oj, przepraszam, trochę się spóźniłem. – Zdyszany doktor Suseł wpadł do gabinetu zabiegowego. – Zatrzymał mnie profesor w ważnej sprawie… O, widzę, że sobie świetnie poradziłaś. No to co… obiadek chyba nam się należy?
Doktor Łasiczka westchnęła.
– Tak, tak, zaraz przyjdę.
– No to obiadek, a później zasłużona drzemka. Coś się tej zimy nie wyspałem, nie wiem dlaczego. Za późno poszedłem spać, a może za wcześnie wstałem? No sam nie wiem.
– Ciesz się, że w ogóle spałeś. Nie wiesz jeszcze, że pod koniec zimy mieliśmy powódź, ewakuację wszystkich nor ze śpiącymi. Woda zalała Klinikę na najniższym poziomie. Pan Wodzisław Bóbr o mało nie zginął, pan hydroterapeuta Wydra też ledwo uszedł z życiem. Spytaj docenta Sobola, bo on kierował ewakuacją.
W jadłodajni „Smaczne Jedzonko” było gwarno i tłoczno. To tu spieszyli wszyscy z przedłużającego się spotkania z profesorem. Docent Soból wydawał uroczysty obiad.
– Kończę mój zimowy dyżur i przed powrotem do rodzinnego Lasu zwanego Syberią chciałem się spotkać z wami i podziękować za kilka miesięcy wspólnej pracy.
Wokół rozległy się pełne zachęty pomruki.
– Codzienność lekarza jest oczywista i nie będę się nad nią rozwodził, natomiast chcę podziękować uczestnikom akcji ratunkowej w zalanej wodą Klinice. Każdy zasłużył na wdzięczność i pochwałę, ale najbardziej chcę tu wyróżnić pana hydroterapeutę Wydrę i pana Wodzisława Bobra, dzięki którym w porę zaradziliśmy niebezpieczeństwu.
Tym razem rozległy się pochwalne okrzyki, mruczenia, szczekania i piski. Zwierzęta rozstąpiły się. Dwaj bohaterowie stali pośrodku ze skromnie spuszczonymi oczami i przebierali łapkami.
Docent Soból odczekał, aż zgromadzeni się uciszą, i mówił dalej:
– Zdecydowaliśmy o odbudowie zniszczonego basenu do kąpieli leczniczych, a co za tym idzie, również nor pana Wydry i pana Bobra!
Znowu wszyscy radośnie zawołali. Wydra i Bóbr mieli otwarte pyszczki. Rozglądali się bezradnie dokoła, popatrzyli na siebie i rzucili się sobie w ramiona.
– I jeszcze coś, co obiecałem panu Bobrowi na przywitanie wiosny.
Docent Soból wyciągnął zza pleców potężny pęk świeżych witek wierzbowych.
Pan Bóbr ponownie otworzył pyszczek i westchnął:
– Wierzba purpurowa, moja ulubiona…
Ogłuszające wiwaty i okrzyki wypełniły jadłodajnię, ale nad tym wszystkim górowały tubalne głosy docenta Sobola i profesora Borsuka:
– Zapraszamy do stołów, serdecznie zapraszamy!