Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wiosna w Różanach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2022
Ebook
34,90 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiosna w Różanach - ebook

Zosia Borucka nie mogłaby być bardziej szczęśliwa – odzyskała rodzinny dom i spodziewa się dziecka ukochanego Krzysztofa. Ale okrutny los postanawia z niej zadrwić: odbiera jej wszystko, co najcenniejsze. Zdruzgotana zamyka się w sobie, odsuwa od ludzi. Czy troska przyjaciół pomoże jej odzyskać radość życia? A może sprawi to wyjazd do Dalmacji i spotkanie z odnalezionym po latach dziadkiem?

Rozgrzewająca serce opowieść o radościach i smutkach, jakie niesie los, o rodzinie, której każdy z nas potrzebuje, o przyjaźni, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile, i o miłości dającej nadzieję na szczęście.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9962-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– Cześć, Eryk.

– Zosia! Jaka miła niespodzianka!

– Nie przeszkadzam? Mogę ci zająć chwilę?

„Choćby całą wieczność”, pomyślał, lecz nie odważył się powiedzieć tego głośno, nawet żartem. Była teraz z Krzysztofem, miała mu urodzić dziecko. Serce mu się ścisnęło, choć życzył Zosi jak najlepiej.

– Oczywiście.

– Dzwonię, żeby ci podziękować za róże. Przepiękne!

– Cieszę się, że ci się podobały.

Konwencjonalne formułki były wygodnym parawanem. Same się nasuwały i gładko przechodziły przez gardło.

Zosia milczała chwilę. Kiedyś Eryk proponował, że do niej oddzwoni, by mogli dłużej rozmawiać, nie narażając jej firmy na koszty. Tymczasem teraz powiedział:

– Marianna mówiła, że impreza była udana i że byliście w Różanach. Bardzo się cieszę, że tam wracasz.

– Rozmawiałeś z nią?

– Gadamy czasem na Skypie.

Dzwonił do Marianny, a do niej nie!

– Teraz dzwonisz do niej – powiedziała.

Nutka zazdrości w jej głosie ucieszyła Eryka.

– Do Marianny mogę zadzwonić w ciągu dnia, a ty do wieczora jesteś w pracy. Siedem godzin różnicy między Polską a Japonią utrudnia kontakty.

Naturalnie nie był to najważniejszy powód. Ale przecież nie będzie się łasił i skomlał, próbując ją przekonać, że jest dla niej lepszym facetem niż Krzysztof!

Zosia była rozczarowana. Ucieszył się, że ją słyszy, a teraz mówił tak, jakby czytał z kartki. W bileciku dołączonym do róż napisał: „Die ganze Welt. Wystarczy jedno słowo. Nic się nie zmieniło”. Tymczasem zmieniło się wszystko.

– Jak… jak się czujesz?

Przez tysiące dzielących ich kilometrów wyczuła, że jest skrępowany, pytając ją o to.

– Dzięki, bardzo dobrze.

Znów zapadła niezręczna cisza. Nigdy tak nie było, kiedy z nim rozmawiała.

– Muszę kończyć – westchnęła. – Wyrzucą mnie z pracy, jak zobaczą rachunek za tę rozmowę… – Zawiesiła głos, dając mu szansę, żeby powiedział, że oddzwoni.

Eryk milczał.

– To do widzenia.

– Pa, Zosiu.

Zosia się rozłączyła. Czuła się okropnie. Za chwilę musiała wyjść do pracy, tymczasem marzyła tylko o tym, żeby wrócić do łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. Zrobiło jej się niedobrze. Zerwała się z kanapy, pobiegła do łazienki i zwróciła śniadanie.

Twarz miała pokrytą zimnym, lepkim potem. Było jej słabo. Usiadła na podłodze i się rozpłakała.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

– Zosiu? Wszystko w porządku?

Podniosła się z trudem i ze sztuczną wesołością powiedziała:

– Nic mi nie jest, nianiusiu. Zaraz wychodzę.

Umyła zęby, poprawiła makijaż. Wyglądała okropnie z lekko obrzękniętą twarzą i czerwonymi oczami, a czuła się jeszcze gorzej.

Powoli doszła do parku Krakowskiego. Był jasny majowy poranek. Mijający ją ludzie wyglądali na zdrowych i szczęśliwych. Jakaś starsza pani uśmiechnęła się do niej. Zosia ledwie się zdobyła na sztuczne rozciągnięcie warg. Było jej zimno, znów wracały mdłości… Czuła się tak, jakby miała sto lat i ważyła sto kilo.

Marianna w Różanach pewnie jeszcze słodko spała, Krzysztof pojechał służbowo do Londynu, a Eryk… Eryk był tak daleko!

Bzy ciągle jeszcze kwitły. Przy kiosku Ruchu naprzeciwko kina Mikro rosła ich wielka zdziczała kępa. Syringa vulgaris. Zosia przypomniała sobie przekrój rurki kwiatowej z puchatymi pylnikami i subtelnym dwudzielnym słupkiem. Choć obudzona o północy potrafiłaby bez zająknienia wyrecytować klasyfikację tego gatunku, gdy go widziała, nigdy nie myślała o nim poprawnie „lilak”.

„Bez – bzowate, lilak – oliwkowate. Poza tym, choć tradycyjnie mówi się lilak turecki, bo sprowadzono go z Turcji, naprawdę pochodzi z Bałkanów”, usłyszała w głowie głos profesora Garbarza. Turcja… Bałkany… Oliwkowate… Nigdy nie była na południu i nie widziała rosnącego na wolności drzewa oliwnego. I znów poczuła się okropnie nieszczęśliwa.

Zielone światło na Alejach paliło się tak krótko. Zdążyła przejść tylko jedną jezdnię. Potem stała na skwerze i czekała na zmianę świateł. Musi wstawać wcześniej albo jeździć autem, choć to niecałe dwa przystanki. W tym tygodniu już raz się spóźniła.

Przeszła przez Aleje i znów czekała przy pasach na Karmelickiej. Chciała iść słoneczną stroną ulicy. Miała dreszcze, choć ranek był ciepły i słońce coraz mocniej grzało.

Zabrzęczała komórka. Nie chciało jej się nawet sprawdzić, kto przysłał SMS. Dopiero gdy dowlokła się do biura i wchodziła po schodach, sięgnęła do kieszeni.

Eryk!

„Tak naprawdę nie ma godziny, żebym o tobie nie myślał. Pamiętaj, że jeśli tylko zechcesz, rzucę ci pod nogi cały świat. Die ganze Welt”.ROZDZIAŁ 2

Marianna po raz setny odsunęła kosmyk, który uparcie wchodził jej do oczu. Westchnęła, zdjęła okulary, łyknęła kawy, wstała od komputera i poszła do sieni. W komodzie widziała kiedyś spinkę do włosów.

Otworzyła górną szufladę i zaczęła w niej grzebać. Od razu natrafiła na guzik od wiosennej kurtki, którego miesiąc temu szukała przynajmniej godzinę. Teraz nie był jej już do niczego potrzebny. Klimat powoli zaczynał przypominać tropiki: po chłodnej i mokrej porze zimowej niemal od razu przychodziły upały. Kupowanie ubrań przejściowych było kompletnie bez sensu. Marianna przypomniała sobie srebrzyste przedwiośnia dzieciństwa z płatami śniegu długo topniejącymi w cienistych miejscach, z pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca wywabiającymi spod ziemi kosmate podbiały, skowronka ostro dzwoniącego na kryształowym niebie…

Coś błysnęło w rogu szuflady. Jest!

Chwyciła spinkę i wyprostowała się przed lustrem.

Nie wiedziała, czy to wina jaskrawego popołudniowego słońca, czy starego lustra, w każdym razie wyglądała wyjątkowo niekorzystnie. Nad lewym uchem w gęstwie rudych włosów przeświecały siwe nitki. Okulary do komputera zrobiły jej brzydki ślad na nosie. Pomarańczowe piegi schodziły z nosa na niemal pucołowate policzki. Pod brodą czaił się tłusty cień drugiego podbródka. Ramiączka starego podkoszulka eksponowały pulchne ramiona. Zgroza.

Odwróciła wzrok, by nie zobaczyć odbicia z profilu, i wróciła do pracy. Nie mogła się jednak skupić. Przedtem przeszkadzały jej włosy, teraz obraz, który zobaczyła w lustrze.

Wstała i pomacała się po brzuchu. Przypominał brzuch Zosi, która była w czwartym miesiącu ciąży. Sapnęła zniecierpliwiona. Potem wciągnęła brzuch. Zosia takiej sztuczki nie zrobi!

Spojrzała na papiery rozłożone na biurku. No to już po robocie! Wróciła do komputera i zaczęła otwierać kolejne strony z opisami diet odchudzających.

Sałata, pomarańcze, jajka na twardo… Ryby, winogrona, zupa z brokułów… Same dobre rzeczy! Poczuła, że jest okropnie głodna. Skoro od jutra ma się odchudzać, to dziś może zjeść coś pysznego. Ostatni raz. Poza tym chrupiący chleb będzie zakazany, więc trzeba go zjeść teraz, żeby się nie zmarnował.

Od razu poweselała.

Poszła do kuchni. Lubiła swoją kuchnię. Stary kredens, który pomalowała na wrzosowo, ciąg jasnych szafek pod lśniącym blatem, marmurowa płyta do robienia ciasta, duży wygodny zlew, lodówka… Co my tu mamy?

Gdy dawno temu odchudzała się po raz pierwszy, marzyła o diecie bez wyrzeczeń. A gdyby tak jeszcze istniały potrawy, które same odchudzają: zupa pomidorowa, po której chudnie się pół kilo, albo sałatka ze szpinaku odchudzająca o kilogram… Sałatka ze szpinaku! Dobry pomysł!

Poszła do salonu i nastawiła płytę Gordona Haskella. Potem odruchowo wyjęła z kredensu butelkę whisky. Nie, whisky ma za dużo pustych kalorii. Nalała sobie kieliszek białego wina. Jest dobre na trawienie.

W koszyku leżała ćwiartka chleba prądnickiego. Fantastycznie wypieczona, z porowatą ośródką i grubą chrupiącą skórką. Marianna beztrosko ukroiła piętkę, posmarowała masłem od Wolskich i lekko posoliła. Sól morska jest bardzo zdrowa.

Stanęła przy oknie i patrzyła na rzadki brzozowy zagajnik, w którym wśród białych pni zaczynały kwitnąć niebieskie dzwonki. Sprężysta piętka trzeszczała jej w zębach. Mmm… Smaku świeżego majowego masła nie da się z niczym porównać.

Haskell śpiewał jej o tym, jaka jest cudowna, a Marianna zgadzała się z każdym słowem.

Ugotowała jajko na twardo i zrobiła sos z octu balsamicznego, oliwy, czerwonej cebuli i czosnku. Potem na klarowanym maśle udusiła kilka pieczarek. Do dużej miski włożyła liście szpinaku, dodała grzyby, jajko, fetę, polała sosem i posypała siekanym koperkiem. Wciągnęła zapach. Niebiańska woń!

Jeszcze jeden kieliszek wina i kromeczka z masłem… Tak…

Wyszła na ganek. Jedzenie z widokiem na ogród, z How Wonderful You Are Haskella w tle, tego jej było trzeba!ROZDZIAŁ 3

Marianna przejechała przez rondo Grunwaldzkie i wjechała na most. Widok z tego miejsca na Wawel nieodmiennie ją zachwycał. Miała ochotę się zatrzymać, oprzeć o balustradę i gapić to na Wawel, to na Mangghę pod falistym dachem naśladującym ruch szarej Wisły.

Spojrzała na zegar. Gimnastyka zaczynała się za piętnaście minut. Nie ma czasu na głupstwa. Obowiązek wzywa.

Wjechała w Dietla. Zawsze jej się podobała ta ulica. Miała w sobie rozmach i elegancję. Może nie paryskie, ale jednak. Tory tramwajowe były ukryte w pasie zieleni. Pani Zuzanna, niania Zosi, niemal całe życie mieszkająca na pobliskim Stradomiu, opowiadała jej kiedyś, że zanim zbudowano most Grunwaldzki i puszczono tędy tramwaj, chłopi przyjeżdżający z mlekiem do Krakowa zostawiali tu furmanki. Odpoczywające w cieniu konie, leniwie chrupiące siano albo owies, zostawiały po sobie pamiątki, a okoliczni mieszkańcy mogli potem zbierać dzikie pieczarki, które pięknie rosły na końskim nawozie. Co sprytniejsi chłopcy sprzedawali je nawet na targu na pobliskim placu Nowym.

Z górnych pięter kamienic na pewno jak na dłoni widać Wawel. Chyba miło byłoby tu mieszkać. Na przykład w tej perłowoszarej albo lepiej – w tej pomalowanej na przydymiony indyjski róż.

Zjechała na prawy pas. Akurat zapaliło się zielone światło i bez zatrzymywania pokonała skrzyżowanie z Krakowską. Znalezienie miejsca do parkowania w tej okolicy i o tej porze graniczyło z cudem. To był jednak szczęśliwy dzień. Marianna skręciła w Miodową i zobaczyła, że z chodnika zjeżdża furgonetka UPS. Natychmiast zajęła jej miejsce, ubiegając blondynkę mniej więcej w jej wieku, która o sekundę później zauważyła okazję. Pomachała jej z uśmiechem, chwyciła torbę z rzeczami i niemal biegiem puściła się chodnikiem.

Miodowa nie jest najweselszą ulicą w Krakowie. I nie chodzi nawet o usytuowane przy niej dwa żydowskie cmentarze. Wąska i zabudowana wysokimi kamienicami, miejscami tworzy niemal tunel. Są tu kawiarnie, jak na całym Kazimierzu, są także stare, ciemne sklepiki, w których można kupić chleb, kiszone ogórki i przewiązaną powrósłem wiązkę drewna na podpałkę.

Marianna truchtem minęła synagogę Tempel. Po raz tysięczny, jak zawsze gdy była w tej okolicy, obiecała sobie, że w tym roku już na pewno nie przegapi Festiwalu Kultury Żydowskiej.

Zdyszana wpadła na schody starej kamienicy, gdzie na pierwszym piętrze mieścił się fitness club. Właściwie mogłaby spokojnie wrócić do domu. Dzięki temu biegowi na pewno spaliła milion kalorii. W każdym razie była wykończona i czuła, że za chwilę złapie ją kolka.

W szatni nikogo już nie było. Marianna błyskawicznie się przebrała i weszła do dużej sali ze ścianą luster. Na drugim jej końcu w rytm dyskotekowej muzyki fikała nogami szczuplutka dwudziestolatka uczesana w koński ogon, w czarnym kostiumie do ćwiczeń i czerwonej opasce na jasnych włosach.

Wszystkie kobiety w sali, oprócz instruktorki, były po czterdziestce. Marianna obdzwoniła kilkanaście fitness clubów, szukając zajęć, po których nie będą musieli wynosić jej na noszach. Kilka razy, gdy zapytała o gimnastykę dla czterdziestolatek, usłyszała: „A! Chodzi pani o gimnastykę geriatryczną?”. Natychmiast odkładała wtedy słuchawkę. Nie dość, że teraz stale była głodna, to jeszcze ktoś śmiał jej insynuować, że jest stara!

Skupiła się, bo naśladowanie sekwencji ćwiczeń wcale nie było takie łatwe. Maszerując w miejscu, wyciągnąć ręce przed siebie, skierować dłonie do góry, potem w dół, dwa razy klasnąć, położyć na ramionach, wyprostować w bok, opuścić. Bieg w miejscu, skłony, przysiady, podskoki. Po dwudziestu minutach zaczęło ją kłuć w boku i musiała usiąść na podłodze. Gdy przytrafiło jej się to na pierwszych zajęciach, zacisnęła zęby i ćwiczyła dalej. A kiedy kolka stała się nie do wytrzymania, po prostu wyszła, ubrała się i pojechała na umówioną wizytę do kosmetyczki. Następnym razem instruktorka podeszła do niej przed zajęciami i poprosiła, by nie wychodziła wcześniej, tylko ćwiczyła we własnym tempie albo po prostu usiadła i chwilę odpoczęła. Teraz skwapliwie skorzystała z tej rady. I tak widziała postępy: kolka po dwudziestu minutach, nie po pięciu.

Mimo wszystko te czterdzieści pięć minut gimnastyki dwa razy w tygodniu traktowała jak smutny obowiązek. Fajnie było pójść do sklepu i kupić sobie szałowy fiołkowy kostium do ćwiczeń, do tego ciemnoróżową matę, adidasy i opaskę na włosy w tym samym odcieniu różu. Gdyby na tym można było poprzestać!

Może powinna biegać albo zapisać się na basen? Rozważała te możliwości w szatni, wyobrażając sobie, jaką sensację wywołałaby we wsi, gdyby codziennie z rozwianym włosem pędziła na przełaj przez pola.

Zebrała rzeczy i wyszła do holu. Rzuciła okiem na tablicę ogłoszeń. Zajęcia o nazwie Cellulit Killer. Chyba ze skalpelem w roli głównej? Trening obwodowy. Nie miała pojęcia, na czym to może polegać. Zajęcia na stepie. Ciekawe, czy także na pustyni i w puszczy. Fizjoterapia prowadzona przez Ożannę Dylewską. No proszę, kto by pomyślał, że w tym katolickim kraju to rzadkie hebrajskie imię jest takie popularne. W Wadowicach chodziła do szkoły z Ożanną Kapustą i była pewna, że to jedyna polska Ożanna.

Do wizyty u kosmetyczki miała półtorej godziny. Przyszło jej do głowy, by zadzwonić do Zosi i wyciągnąć ją na lunch. Wprawdzie dochodziła dopiero jedenasta, ale może w firmie nie odmówią ciężarnej. Boże, co za okropne słowo!

Gdy sięgnęła po telefon, poczuła, że ktoś się na nią gapi. Odwróciła głowę. No tak, blondynka, która celowała w to samo miejsce na chodniku. Wlepiała w nią oczy, a teraz szła w jej stronę. Chyba nie chce się bić.

Marianna wyprostowała plecy i uśmiechnęła się szeroko. To podobno działa na ludzi tak jak demonstracja ostrych zębów na dzikie zwierzęta.

– Wiedziałam, że to ty! – zawołała blondynka i chwyciła Mariannę za ręce.

Zrobiła taki ruch, jakby chciała przegryźć jej gardło, skończyło się jednak na pocałunku gdzieś w okolicy najpierw prawego, potem lewego ucha.

Marianna stała jak słup soli. Nic z tego nie rozumiała.

– Marianna, prawda? Marianna Milejko?

Marianna niepewnie kiwnęła głową. Pierwszy raz widziała tę kobietę na oczy. A właściwie drugi.

– Nie poznajesz mnie? Ożanna. Oszka Kapusta. Pamiętasz?

– Oszka?

Marianna w panice usiłowała w tej szczupłej niebieskookiej blondynce w białym lekarskim fartuchu zobaczyć grubą Oszkę o szarej cerze, szarych włosach i szarych oczach, ledwie widocznych zza grubych szkieł brzydkich okularów. Niemożliwe.

– Niemożliwe! – powtórzyła na głos.

Kobieta się roześmiała.

– Nic się nie zmieniłaś. Bezpośrednia jak zawsze! Pamiętasz, jak na polskim w trzeciej klasie zagięłaś naszą wychowawczynię, bo okazało się, że przeczytałaś wszystkie tomy Ani z Zielonego Wzgórza, a Starą baśń znasz lepiej niż ona? Powiedziała ci wtedy: „Tylko sobie nie wyobrażaj, że jesteś jakimś geniuszem”, a ty jej na to: „Nigdy nic nie wiadomo”. Podziwiałam twoją pewność siebie.

Marianna nagle przypomniała sobie tę scenę i uwagę na dwie strony w dzienniczku. Wcale nie czuła się pewnie. W trzeciej klasie paznokcie miała obgryzione do żywego mięsa.

– Oszka! Wyglądasz fantastycznie! Co tu robisz?

– Pracuję. – Oszka wskazała drzwi na końcu korytarza. – Jestem fizykoterapeutką. – Spojrzała na zegarek. – Za kilka minut mam pacjenta. Spieszysz się? Może skoczymy na kawę? Za piętnaście minut?

– Tak szybko ci to pójdzie?

– Dziś ma ostatni zabieg. Laser. Potem mam pół godziny przerwy. To co, znajdziesz czas?

Marianna zastanowiła się chwilę. Nigdy specjalnie nie przyjaźniła się z Oszką. Jednak… czemu nie.

– Okej, poczekam.

– Super. Jestem za kwadrans – rozpromieniła się Oszka.

Pobiegła korytarzem i znikła w swoim gabinecie.

Marianna poszła do łazienki trochę się ogarnąć. Nie chciała wypaść blado na tle cudownie odmienionej dawnej koleżanki.

Potem usiadła pod oknem na końcu korytarza i zaczęła przeglądać rozłożone na parapecie kolorowe pisma.

Z sali gimnastycznej dobiegały dźwięki muzyki i głośnych komend. Z drugiej strony Marianna słyszała delikatne dźwięki sitara. Może powinna zapisać się na jogę? Chudnięcie wysiłkiem mentalnym na pewno jest łatwiejsze i przyjemniejsze niż oblewanie się potem przy muzyce disco.

Zaburczało jej w brzuchu. Jogurt na śniadanie, nawet zrobiony w domu, nawet z łyżeczką płatków i mandarynką, to boleśnie mało.

Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Na drugim końcu korytarza Oszka żegnała się z pacjentem i towarzyszącą mu dziewczyną. Marianna wstała, odłożyła czasopismo na parapet i sięgnęła po torbę. Słyszała, jak para idzie do wyjścia, cicho rozmawiając. Odwróciła się od okna i zobaczyła, jak ciemnowłosa dziewczyna troskliwie bierze pod ramię lekko utykającego mężczyznę: wysokiego, chudego pięćdziesięciolatka z krótko ostrzyżonymi siwiejącymi na skroniach włosami. Natychmiast go poznała, choć widziała go tylko raz: zagadnął ją w barze, gdzie spotkała się z Zosią, a później posłaniec przyniósł od niego bukiet anemonów… Potem czasem o nim myślała, a nawet zajrzała do tego baru raz i drugi. Była rozczarowana, że go nie spotkała, choć sama przed sobą udawała, że jej na tym nie zależy.

Mężczyzna nachylił się do dziewczyny, mówiąc coś cicho, a potem objął ją czule, przepuszczając przez drzwi. Tak był nią zajęty, że w ogóle nie zauważył stojącej nieruchomo Marianny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: