- promocja
Wisielcza Góra - ebook
Wisielcza Góra - ebook
Oto nasz dar! Oto nasza ofiara!
Przepraszam za wszystko – szepcze Anka, gdy czuje pętlę na szyi i patrzy w oczy brata po raz ostatni. Nigdy nie przypuszczała, że przyjazd do Grobowic sprawi, że odkryje nowy świat, obudzi duchy i stanie twarzą w twarz z prawdziwymi potworami. Antek myśli tylko o Nastce, która uciekła do mrocznego lasu. Wiej, ratuj się! Czy można jednak uciec przed demonami i przeznaczeniem? Pobyt u ciotek w odciętej od świata wiosce wydawał się idealną odskocznią od rodzinnych dramatów. Tymczasem… zapłonął ogień, martwe ciało wypełzło z ciemności, a walka o stanowisko burmistrza przerodziła się w polowanie. Czy słowiańskie bóstwa istnieją naprawdę? Czy rodzeństwo Sokołów pozna wszystkie tajemnice Wisielczej Góry?
Paulina Hendel zabiera nas do cichego zakątka w samym środku kraju, odcina od internetu i zmusza do niebezpiecznej zabawy z wyobraźnią. Uwierzcie w to, co nierealne i niesamowite! Przeżyjcie przygodę życia!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66657-54-0 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwóch oprawców złapało Ankę za ramiona związane za plecami. Chwiejnie stanęła na nogach zdrętwiałych od długiego klęczenia. Zerknęła na Antka, który był chyba równie blady jak ona, a w jego oczach malowało się takie samo przerażenie. Poprowadzili ich w pobliże martwego drzewa. Nikt nie wiedział, jakim cudem jeszcze stało i nie runęło przy pierwszym lepszym wietrze. Jego gałęzie, jakby powyginane od reumatyzmu, sterczały we wszystkie strony – nieme świadectwo dawnej świetności. Ciemna kora już dawno temu popękała ze starości, a korzenie, w których od lat nie płynęły soki, wiły się nad ziemią niczym węże.
Ogniska rozsiane po całej Górze rzucały wokół surrealistyczne cienie. Co jakiś czas płonące drewno pękało z trzaskiem, a tysiące iskier unosiło się ku czarnemu niebu. Okrągły księżyc beznamiętnie spoglądał na ziemię, czekając na rzeź.
Rodzeństwo stanęło przed ławką zbitą z dwóch kołków i długiej deski. Nad nią z grubej gałęzi drzewa zwieszały się pętle. To wszystko stało się zbyt realne. Anką wstrząsnął szloch. Wbiła pięty w ziemię.
– Nie, nie, nie – szeptała, kręcąc głową.
Jednak porywacze nie mieli dla niej litości. Siłą dociągnęli ją do ławki i postawili na niej. Chciała zeskoczyć, odsunąć się jak najdalej od stryczka, ale ktoś przytknął jej ostrze włóczni do gardła. Poczuła ból, kiedy zimny metal skaleczył jej gładką skórę.
Tuż obok stanął jej brat. Na szyje założono im pętle i je zaciśnięto.
– Przepraszam – szepnęła przez łzy, których nie mogła już opanować. – Przepraszam za wszystko.
– Ja też – wydusił z siebie Antek.
Różnie między nimi bywało, najczęściej się kłócili i o wszystko oskarżali. Teraz jednak razem stanęli w obliczu śmierci.
Anka miała wrażenie, jakby opuszczały ją wszelkie siły, a jednak nadal stała sztywno wyprostowana, prawie każdy ruch oznaczał przyspieszenie nieuniknionego. Spróbowała poluzować więzy na nadgarstkach. Wiedziała, że nie uda jej się stąd uciec, ale chciała po raz ostatni dotknąć swojego brata, złapać go za rękę i poczuć ciepło jedynej życzliwej jej istoty w promieniu wielu kilometrów.
Tłum postaci w czarnych szatach, z czaszkami zwierząt na głowach, poruszył się jak jeden organizm. Z dziesiątek gardeł dobył się cichy pomruk. Wszyscy ich zdradzili. Wykorzystali ich i tylko czekali na odpowiedni moment, żeby pozbawić ich życia.
Tak bardzo nie chciała umierać, nie w taki sposób. Miała przecież tyle planów, tylu rzeczy jeszcze nie zrobiła. Co ze studiami? Z wymarzoną pracą? Z podróżowaniem po świecie? Zamknęła oczy, chcąc choć na sekundę uciec z tego okropnego miejsca. Próbowała przypomnieć sobie jakąkolwiek szczęśliwą chwilę w swoim nastoletnim życiu, jednak szorstki sznur na szyi dobitnie jej przypominał, gdzie była i co się miało zaraz wydarzyć. Modliła się, żeby stało się to szybko, żeby nie musiała odchodzić powoli, dusząc się ze zmiażdżoną krtanią.
– Zaraz będzie po wszystkim – powiedział Antek. W pewnym sensie była to pocieszająca myśl.
Skończy się ból, płacz i to paskudne uczucie bycia oszukanym oraz skrzywdzonym przez najbliższych. Zawsze uważała, że była zbyt młoda na rozważania, co dzieje się po śmierci. Teraz jednak liczyła, że czeka ich coś więcej niż pustka.
Wysoka, potężna postać z końską czaszką na głowie stanęła za nimi. W rękach dzierżyła wielki młot. Anka wolała nawet nie myśleć, do czego miał służyć.
– Oto nasz dar! – powiedział głośno przywódca z okrwawionym porożem jelenia na głowie. – Oto nasza ofiara!Rozdział 1
Wszystko było jej winą. Nie wystarczyło, że rozbiła ich rodzinę, teraz całą trójką zostali zmuszeni do wyjazdu tutaj, do miasta, o którym cały świat zapomniał. Antek był na nią wściekły, jednak doskonale rozumiał, że aby przetrwać razem, wszyscy musieli się poświęcić.
Stali na progu obcego domu, a między nimi kotłowały się uczucia – złość, frustracja, miłość. Atmosfera była tak napięta, że wystarczyłaby chyba jedna mała iskra, żeby wywołać pożar.
Ojciec podszedł najpierw do Nastki. Złapał ją za brodę i spojrzał w zaszklone, błękitne oczy najmłodszej córki.
– Przypilnujesz rodzeństwo, żeby nie wpakowali się w żadne kłopoty? – zapytał żartobliwie, gładząc jej długie włosy w kolorze dojrzewającej pszenicy.
Dziewczynka pokiwała głową. Zacisnęła małe usta, aż pobielały, jej broda nieustannie drżała. Tata przytulił ją, po czym zwrócił się do Anki.
– Błagam, nie wytnij ciotkom żadnego numeru – poprosił.
– Od dziś jestem zrównoważona i odpowiedzialna – zapewniła najstarsza z rodzeństwa. – O nic się nie martw, my sobie poradzimy. W końcu to tylko pół roku, prawda?
Antek zerknął kątem oka na siostrę. Czy to możliwe, żeby tak dojrzała w ciągu jednego miesiąca? Szczerze w to wątpił.
– Uważaj na dziewczyny – zwrócił się wreszcie do niego ojciec.
Chłopak skinął głową i uścisnął wyciągniętą do niego dłoń. Od dawna uważał siebie za prawie dorosłego mężczyznę. Teraz jednak miał ochotę przypaść do taty i błagać go, żeby ich tu nie zostawiał, żeby zabrał ich ze sobą. Nie chciał rozstawać się z nim na tak długo.
– Piszcie do mnie maile, a za jakieś dwa tygodnie może uda nam się połączyć na wideokonferencji. – Ojciec uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się nowe zmarszczki. W ciągu ostatnich czterech tygodni się postarzał. – Boże Narodzenie spędzimy już razem, zobaczycie, szybko to zleci. Bądźcie dzielni i pamiętajcie, że jesteście moimi asami – rzucił, puszczając do nich oko, i skierował się do auta.
Nagle Nastka wyrwała za nim. Objęła go w pasie i wybuchnęła płaczem.
– Zrób coś. – Anka szturchnęła Antka łokciem po żebrach.
Westchnął ciężko, po czym pomógł ojcu wyswobodzić się z chudych ramion ośmiolatki i wziął ją na ręce. Ze ściśniętym sercem patrzył, jak tata odjeżdża, aż zostali sami.
Tego dnia trójka rodzeństwa była przekonana, że przed nimi po prostu ciężkie pół roku. W najgorszych koszmarach nie podejrzewali nawet, co tak naprawdę ich czeka.
– Chodźcie do środka, bo komary lecą. – W otwartych drzwiach stanęła ciotka Mirosława. Do niedawna nie mieli zielonego pojęcia o jej istnieniu.
Antek spojrzał na stary dom. Budynek wyglądał, jakby żywcem wyjęli go z poprzedniego wieku. Był niski i szeroki, pod białymi ścianami rosły krzewy róż, przy każdym oknie znajdowały się zielone drewniane okiennice. Z prawej strony wił się po nim gęsty bluszcz. Można by się nawet spodziewać, że dach będzie kryty strzechą, ale znajdowała się na nim czysta, chyba nowa, czerwona blachodachówka.
Antek postawił Nastkę na ziemi i złapał ją za rękę, po czym całą trójką przekroczyli próg budynku, który miał stać się ich domem na długi czas.
Tata przywiózł ich tutaj z samego rana i spędzili razem cały dzień, ale już zdążyli się przekonać, że nie będzie im łatwo. Wszystko w środku było stare – meble i wszelkie sprzęty. W pokojach nie było nawet gniazdek elektrycznych! Jedyne dwa znajdowały się w kuchni. Ciekawe, jak będą ładować telefony. Może warto ustalić jakiś grafik? Choć z drugiej strony, nie mieli tu zasięgu, więc czuli się zupełnie oderwani od świata.
Weszli do obszernej kuchni, która również wyglądała, jakby nic tu się nie zmieniało od dziesiątek lat i jedyną nowoczesną rzeczą były kuchenka gazowa oraz wielka lodówka. Z niewesołymi minami usiedli przy ciemnym drewnianym stole.
Druga ciotka, Bogna, mieszała coś w garnku. W całym pomieszczeniu unosił się nieprzyjemny zapach.
– Siadajcie, kolacja. – W jej głosie pobrzmiewała ekscytacja, jakby po raz pierwszy w życiu dla kogoś gotowała.
Antek i Anna wymienili spojrzenia, obawiając się, co zostanie im zaserwowane. Mieli nadzieję, że nie to, co podejrzanie bulgotało w garnku. Niestety Bogna zaczęła właśnie nalewać do pięciu talerzy gęstą, żółtawą papkę.
– Budyń na krowim mleku – odezwała się Mirka, podając wszystkim łyżki. – Założę się, że w mieście nie jedliście takich dobrych rzeczy.
– Raczej nie – odparła powoli Anka.
A więc to mleko krowie tak cuchnie – stwierdził Antek, unosząc na łyżce budyń gęsty jak beton.
– A nie ma może chleba? – zapytał bez większej nadziei.
– Jutro będę piekła – oznajmiła Bogna, sypiąc mu na talerz garść malin.
– Ale są tu chyba normalne sklepy? – przestraszyła się Anka, która całe dnie potrafiła spędzać w galeriach handlowych.
– Oczywiście, że są! – zaśmiała się Mirka. – Tylko że my wyznajemy zasadę: co swoje, to lepsze.
Nawet Antek odetchnął z ulgą. Wiedział, że Grobowice to dziura zabita dechami, ale miło było mieć świadomość, że dotarły tutaj chociaż skrawki cywilizacji.
– Mogę dokładkę? – Nastka uniosła pusty talerz.
Zanim którakolwiek z ciotek zdążyła zareagować, Antek podsunął jej swoją kolację.
– Ja nie jestem głodny – powiedział, mając nadzieję, że nie zacznie mu burczeć głośno w brzuchu. Dobrze, że przed wyjazdem wrzucił do torby paczkę chipsów.
Po posiłku Anka zaoferowała swoją pomoc przy sprzątaniu. I Antek nie miałby nic przeciwko, gdyby przy okazji nie wcisnęła mu do umycia przypalonego garnka. Zresztą zawsze tak było – siostra głośno obiecywała, czym to się zajmie, a i tak kończyło się na tym, że to on odwalał większość roboty.
– To kto ma ochotę na coś do picia? – zapytała Bogna.
– A ty znowu będziesz nas rozpijać – sapnęła Mirka.
– Tyle to ci nie zaszkodzi. – Starsza siostra sięgnęła do lodówki.
Antek i Anka spojrzeli na siebie z zaskoczeniem i odrobiną nadziei. Może nie będzie tu aż tak źle, jak przypuszczali?
– Oni nie mogą pić alkoholu – odezwała się Nastka. – Nie są jeszcze pełnoletni.
Antek miał ochotę udusić ją gołymi rękoma.
– Podpiwek mogą. – Bogna nalała każdemu do kubka domowego wyrobu.
Chłopak westchnął ciężko. Chyba będzie jednak gorzej, niż sądził.
Anka spróbowała ugnieść poduszkę śmierdzącą pierzem, ale jakkolwiek by się starała, wciąż było jej niewygodnie. Z sąsiedniego łóżka dochodził do niej spokojny, cichy oddech Nastki. Dziewczyna nie miała pojęcia, jakim cudem siostra dała radę tak szybko usnąć. Naraz usłyszała zza ściany charakterystyczny szelest.
O ty małpiszonie – pomyślała, wstając.
Ostrożnie uchyliła drzwi i przecisnęła się na korytarz. Jej bose stopy bezgłośnie stąpały po drewnianej podłodze. Bez pukania zajrzała do pokoju Antka, który w panice podjął próbę ukrycia czegoś pod kołdrą.
– A ja jadłam ten paskudny budyń – rzuciła z przekąsem, wpychając się na jego łóżko.
Niechętnie zrobił dla niej miejsce, po czym wysunął w jej stronę paczkę z chipsami.
– A czekolady czasem nie masz? – zapytała z nadzieją. Co prawda była na diecie, ale po tym, co się ostatnio działo w ich życiu, uważała, że małe, a nawet duże odstępstwa może nie są dobre dla figury, ale z pewnością wpłyną kojąco na jej psychikę.
– Jeszcze czego – mruknął.
– I co sądzisz o naszych cioteczkach? – zapytała.
Wzruszył ramionami. Trzeba była naprawdę mocno ciągnąć go za język, żeby cokolwiek z niego wydusić. Jak na razie ciotki wydawały się miłe, choć trochę zdziwaczałe.
– Słyszałam plotki, że zabiły swoich mężów – szepnęła.
Wcale ich nie słyszała, ale coś takiego wiele by wyjaśniało.
– Tata mówił, że zginęli w jakimś wypadku – powiedział Antek.
– Wypadku – powtórzyła Anka, zaznaczając w powietrzu cudzysłów.
– Taa, ciotki ich zamordowały… W ogóle to była intryga, zmowa koncernów farmaceutycznych i masoneria.
– Baran jesteś – prychnęła.
– Przynajmniej nie fanatyk teorii spiskowych.
W akcie małej zemsty Anka nabrała całą garść chipsów.
– Ale nie dziwi cię, że tata nigdy o nich nie mówił? – odezwała się po chwili. – Dlaczego dopiero teraz dowiedzieliśmy się o rodzinie, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia? I że niby spędzał tu całe wakacje jako dzieciak? Nie sądzę.
– Ciesz się, że w ogóle mieliśmy gdzie zamieszkać – powiedział twardo. – I że ciotki z chęcią przyjęły nas pod swój dach. Wiesz, co by było, gdyby się nie zgodziły. – Zerknął na ścianę, za którą spała Nastka.
– Wiem – westchnęła. – O tyle dobrze, że skoro my nie wiedzieliśmy o istnieniu tych Groblowic…
– Grobowic – poprawił automatycznie.
Siostra machnęła lekceważąco ręką.
– Skoro my o nich nie wiedzieliśmy, to ona na pewno też nie. Nawet gdyby coś jej odbiło i chciała nas szukać, tutaj nas nie znajdzie.
Na moment zapadła między nimi cisza. Anka nieraz ze strachem wyobrażała sobie, co by było, gdyby ona ich odnalazła. Gdyby nie było przy nich taty, nie zdołaliby się obronić, nie powstrzymaliby jej przed zabraniem siostrzyczki…
– Nienawidzę jej – warknęła. – Nigdy nie była dobrą matką, a teraz nagle się obudziła, że chciałaby wywieźć Nastkę do tej cholernej Danii, żeby dopełnić obrazek swojej nowej, idealnej rodziny!
– To jest najgorszy numer, jaki nam do tej pory wykręciła – przyznał Antek.
– I mówisz to z takim spokojem! – nie wytrzymała Anka. – To przez nią Nastka nie śpi po nocach! To przez nią musieliśmy na tempa kończyć rok szkolny, żeby tu przyjechać! To przez nią tata wyjechał do cholernej Jordanii na tę robotę! I nic nie może nam o tym opowiedzieć, bo nadzoruje budowę wojskowego lotniska, a to jest ściśle tajne! Przecież nawet nie wiemy, w jakim dokładnie jest mieście! I założę się, że wszystkie nasze maile będą cenzurowane!
Antek niespodziewanie wyciągnął ramiona i objął nimi siostrę. W pierwszej chwili Anka chciała mu się wyrwać, ale miło było poczuć jego wsparcie.
– Damy radę – szepnął.
– Bo jak nie my, to kto? – rzuciła, próbując powstrzymać łzy. – Tak bardzo chciałabym powiedzieć jej prosto w oczy, co o niej sądzę.
Wiedziała jednak, że gdyby stanęła z matką twarzą w twarz, pewnie nie wydusiłaby z siebie ani słowa. Tylko ona tak na nią działała, że dziewczyna zapominała języka w gębie.
Dłoń Anki znów zagłębiła się w chipsach, żeby odkryć, że paczka jest już pusta.
– Idę spać – westchnęła, trochę na siebie zła, że aż tak się obnażyła przed bratem.
Ruszyła przez korytarz, gdy nagle coś zatrzeszczało za jej plecami. Gwałtownie się odwróciła i dokładnie w tym momencie świecąca za oknem latarnia zamrugała i zgasła, a cały budynek pogrążył się w ciemności.
Anka zastygła w miejscu. Jej serce biło w przyspieszonym tempie. Podłoga skrzypnęła, jakby ktoś bardzo ostrożnie stawiał kolejne kroki. Dziewczyna wysiliła wzrok, ale nie zdołała nic dostrzec na końcu korytarza pogrążonego w czerni.
– Jest tu ktoś? – zapytała szeptem, lecz odpowiedziała jej cisza.
Anka nie miała zamiaru dłużej czekać. Obróciła się na pięcie i pospiesznie ruszyła do swojego pokoju. Gdy zamykała za sobą drzwi, miała wrażenie, jakby usłyszała na korytarzu tupot. Dławiąc w gardle krzyk, wskoczyła do łóżka i przykryła się grubą kołdrą, wciąż nasłuchując z bijącym sercem. Dom pogrążył się w dzwoniącej w uszach ciszy.
Nastka spokojnie spała i choć Anka nie mogła jej zobaczyć w tych ciemnościach, wciąż słyszała jej spokojny oddech.
Przez ten cały stres mam omamy – uznała dziewczyna i tak na wszelki wpadek szczelniej przykryła stopy, żeby nie wystawały spod kołdry.
Nastkę obudziło czerwcowe słońce wlewające się do pokoju. Dziewczynka przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. Po raz pierwszy od miesiąca nie męczyły jej żadne koszmary. Zerknęła na łóżko obok, ale siostra twardo spała. Jak zwykle Nastka sama musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pospiesznie się ubrała i wychyliła głowę na korytarz. Z dołu dochodziły do niej różne dźwięki. Po raz ostatni spojrzała na siostrę, po czym cichutko opuściła pokój i zbiegła po schodach. Na pewno czekał ją piękny dzień.
W kuchni krewne krzątały się przy garnkach. W przeciwieństwie do Nastki i jej rodzeństwa, którzy wyglądali jak robieni z jednej sztancy, jak to często mawiał tata, ciotki bardzo się od siebie różniły. Obie były szczupłe oraz wysokie, ale na tym ich podobieństwo się kończyło. Bogna miała długie, niemal czarne włosy zaplecione w warkocz i ciemne oczy. Włosy Mirki zaś sięgały zaledwie do ramion i były jasnobrązowe, a oczy zielone.
– Dzień dobry – przywitała ją starsza ciotka, gdy tylko dziewczynka weszła do kuchni.
– Cześć, ciociu. – Uśmiechnęła się radośnie i usiadła za stołem. Jej stopy zamachały w powietrzu.
– Chcesz śniadanie? – Kobieta przyjrzała się jej krytycznie. – Sama sobie potrafisz zrobić?
– Pewnie, mam przecież osiem lat – zapewniła z niejaką dumą Nastka.
– W takim razie lodówka jest tam, a chleb na szafce. – Mirka wskazała palcem w odpowiednie miejsca, po czym wyjęła z szuflady zestaw noży i zaczęła je ostrzyć.
Dziewczynka przez kilka minut przyglądała się jej w ciszy, krzywo smarując chleb masłem i miodem.
– Po co cioci tyle noży? – zapytała w końcu.
– Idziemy dziś na łąkę zbierać zioła. Chcesz iść z nami?
Nastka już miała pokiwać głową, kiedy do kuchni wszedł Antek.
– Po śniadaniu obiecaliśmy małej zwiedzanie miasta – powiedział.
Jego siostra zmarszczyła brwi i już zamierzała zaprotestować, że przecież nic takiego jej nie obiecywał, ale zgromił ją spojrzeniem. Wzruszyła więc ramionami i ugryzła kawał lepiącej się kromki chleba.
Zbieranie ziół i zestaw noży, którego nie powstydziłby się płatny morderca? Nagle bajki o mordowaniu mężów, które opowiadała Anka, nie były już tak mało realistyczne. No i o jakie zioła chodziło?
Trujące – podpowiedział Antkowi cichy głosik w głowie. Takie, których nie wykryją żadne testy toksykologiczne po śmierci ofiary.
Chłopak przetarł dłońmi twarz. Przecież tata nie oddałby ich pod opiekę komuś, komu by nie ufał. Dobrze znał ciotki, spędził z nimi niejedne wakacje…
Ale to było dawno temu – znów ten sam głos. Sympatyczne kuzynki mogły wyrosnąć na zimnokrwiste morderczynie.
– Co ty taki skrzywiony? – Anka wyrwała go z ponurych rozmyślań, kiedy razem wychodzili z domu.
– A ty? – Spojrzał na nią.
– Całą noc nie spałam – poskarżyła się. – Zobacz, jakie mam cienie pod oczami, a nie spakowałam sobie fluidu… Ciągle budziły mnie jakieś hałasy w domu.
– Hałasy? – powtórzył.
– Miałam wrażenie, że ktoś łazi po korytarzu, puka w ściany, zagląda przez okno…
Zerknęła wyczekująco na brata.
– Dziwne – skwitował.
Nie on jeden zatem słyszał te dźwięki. A już był bliski wmówienia sobie, że to wszystko to koszmary związane z pospieszną przeprowadzką.
– Dziwne to jest to miasto – zmieniła temat Anka, gdy stanęli na chodniku. – Ono ma w ogóle prawa miejskie?
– Chyba, nie wiem. – Antek wzruszył ramionami, rozglądając się.
Jak okiem sięgnąć, wszędzie rosły drzewa. Ale nie tak jak w normalnych miejscowościach, gdzie przy drodze ciągnął się wąski pas zieleni, a z niego wyrastały rachityczne lipy czy klony. Grobowice sprawiały wrażenie, jakby setki lat temu grupka podróżników zabłądziła w starym lesie i uczestnicy wyprawy, gdy nie mogli się z niego wydostać, postanowili założyć w nim osadę. Tylko że nikt nie miał przy sobie ani piły, ani siekiery, w wyniku czego domy wzniesiono, lawirując między grubymi pniami i od setek lat nikomu nie przyszło do głowy, żeby drzewa ściąć. I dopiero gdy o tym pomyślał, Antek zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widział naraz tylu tak starych drzew.
– I nagle cis Henryk wydaje się młody – powiedział sam do siebie.
– Co? – zapytała Anka, ale brat machnął ręką, zbywając ją.
Liście gnijące na dachach i zapychające rynny, gałęzie wybijające okna podczas wichur… Trzeba być naprawdę bardzo zmotywowanym, żeby zamieszkać w takim miejscu. Choć z drugiej strony, w tak upalny dzień jak dziś drzewa dawały przyjemny, chłodny cień, a cała miejscowość była zalana delikatną, szmaragdową poświatą.
Mijali drewniane domy pomalowane na błękitno, zielono, czerwono. Praktycznie wszystkie miały drewniane okna i okiennice. Antek zauważył, że na wielu parapetach leżały jakieś kolczaste gałązki, a nad drzwiami wisiały wieńce. Zabudowa Grobowic była dość… oryginalna, ale miała swój niepowtarzalny klimat. Mieszkańcy też prezentowali się ciekawie. Drzwi wejściowe jednego z domów były zastawione stojącą do góry nogami miotłą z witek brzozowych. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że ktoś pewnie tak ją zostawił, żeby pamiętać o zabraniu jej ze sobą, gdy będzie gdzieś szedł. Minutę później jednak zobaczył kobietę, która z rękoma pełnymi zakupowych toreb przechodziła nad miotłą tak, żeby tylko jej nie przewrócić.
Dom ciotek znajdował się na samych obrzeżach miasta, ale po kilkunastu minutach dotarli do centrum.
– I co, to już wszystko? – Anka rozejrzała się wokół z zawodem.
Przy głównym placu, między straganami, kręciło się sporo ludzi. Sprzedawcy oferowali rzemieślnicze wyroby, domowe wypieki, miód, tkaniny.
– Chyba trafiliśmy na jakiś jarmark – ocenił Antek.
Jego siostra pokręciła głową.
– Jak dla mnie, to oni wszyscy sprawiają wrażenie, jakby właśnie tak wyglądał ich normalny dzień.
– Antek? – odezwała się Nastka, jak zwykle przeciągając nieco pierwszą literę jego imienia. – Mówiłeś kiedyś, że sowa nie powinna być symbolem mądrości.
– Uhm – przytaknął, słuchając jej tylko jednym uchem.
– Bo tak naprawdę to bardzo głupi ptak. A jego oczy zajmują większość miejsca w czaszce i jest za ciasno dla mózgu…– No, i co?
– To dlaczego ktoś miałby wsadzić ją do swojego herbu?
– Co? – zdziwił się.
Siostrzyczka wskazała palcem w dół. Zarówno Antek, jak i Anka cofnęli się o krok, schodząc z wielkiej mozaiki ułożonej w samym środku placu. W centralnym miejscu znajdował się całkiem realistyczny wizerunek sowy.
– Myślę, że to ta sama osoba, która nazwała miasto Grobowicami – zażartował.
– Ale ta sowa jest wszędzie – dodała Nastka.
Antek rozejrzał się. Czy to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył? To ptaszysko rzeczywiście było wszędzie. I to dosłownie. Zdobiło niemal każdy budynek, wisiało nad drzwiami domów, było wyrysowane na murkach, a nawet odlane na włazach studzienek kanalizacyjnych! Rodzeństwo przeszło kawałek, po czym stanęli przed gmachem, który prawdopodobnie pełnił funkcję ratusza miasta. Nad wielkimi, drewnianymi drzwiami znajdowała się olbrzymia płaskorzeźba, również sowy, a nad nią wisiał olbrzymi wieniec z ususzonych roślin.
– Pal sześć to ptaszysko – mruknęła Anka. – Widzicie, jak się na nas gapią?
Mijali właśnie starszego mężczyznę, który grabił liście na trawniku. Na chwilę przerwał tę czynność i oparł się o trzonek. Bez skrępowania wlepił spojrzenie w rodzeństwo i przeżuwał coś w wykrzywionych ustach. Kilkoro dzieciaków ganiających się wokół pnia starego kasztanowca zatrzymało się i zaczęło pokazywać ich palcami.
– Mam coś na twarzy? – zapytała brata Anka.
Pokręcił głową. Wyglądała zupełnie normalnie. Tak samo jak on i Nastka.
A z jakiegoś powodu poczuł się tutaj jak kosmita w zoo.
To miasto było małe, zapyziałe i Anka nie wyobrażała sobie, że ktoś mógłby chcieć zamieszkać w nim z własnej, nieprzymuszonej woli. Wciąż rozglądała się za swoimi ulubionymi sklepami sieciowymi, ale żadnego nie mogła dostrzec. Przecież tyle kosmetyków zostawiła w domu, bo tata kazał jej ograniczyć bagaż i uznała, że w razie potrzeby dokupi je na miejscu.
– Sklep wielobranżowy – mamrotała pod nosem. – I co to niby ma znaczyć? Że kupię tam płyn do prania, worek nasion trawy i rajstopy?
– Podejrzewam, że tak właśnie jest – powiedział Antek.
Dlaczego on musiał ze wszystkim tak pokornie się godzić? Zresztą jego zestaw kosmetyków ograniczał się do szczoteczki do zębów – choć jak sądziła, nie używał jej tak często, jak powinien – dezodorantu i żelu pod prysznic, który jego zdaniem nadawał się do mycia ciała, twarzy, włosów, a od biedy również naczyń czy prania skarpetek.
– Widzicie tego faceta? – Antek nagle się zatrzymał i wskazał przed siebie.
Po drugiej stronie ulicy przemykał mężczyzna, niosąc na ramieniu coś, co przypominało ludzkie zwłoki zawinięte w czarną folię.
– Chyba sobie jaja robisz – jęknęła Anka.
Mężczyzna nagle zatrzymał się i spojrzał wyłupiastymi oczami wprost na rodzeństwo. Gdy nie uciekli wzrokiem, uniósł wskazujący palec i przejechał nim po gardle w bardzo jednoznaczny sposób.
– Idziemy. – Antek ruszył szybciej. – Nie mieszamy się w żadne lokalne zatargi.
– Ale on widział nasze twarze, jesteśmy świadkami! – zaczęła panikować Anka. – Będzie chciał nas sprzątnąć!
– Na pewno nie niósł tego, na co to wyglądało – zaprzeczył słabo jej brat. – Nie przez miasto, nie w środku dnia. Może to była choinka jeszcze ze świąt…
– W czerwcu?! – prychnęła Anka. – Nie ociągaj się! – Obejrzała się na Nastkę, która od dłuższego czasu bawiła się w odnajdywanie wizerunków sowy.
– Czterdzieści trzy – sapnęła siostrzyczka, kiedy ich dogoniła. – Ciekawe, ile ich jest w całym mieście?
– Z pewnością za dużo – mruknęła Anka.
Nagle coś wielkiego sfrunęło z pobliskiego murku, a dziewczyna pisnęła ze strachu.
– Uważaj, bo cię zje – zaśmiał się Antek.
Anka godnie się wyprostowała i wyszła zza pleców brata.
– Po prostu wystraszyło mnie to ptaszysko, bo zobaczyłam je tylko kątem oka – zaczęła się tłumaczyć. – Nastka! Nie dotykaj tego!
Złapała za rękę siostrę, która już wyciągała dłoń w stronę czarnej, paskudnej kury.
– Pewnie jest chora i ma wszy albo pchły.
– Wygląda na głodną – powiedziała Nastka, wstając z kucek. – Cip, cip…
– Czy ty musisz litować się nad każdym zwierzakiem?
Kura, wyraźnie zainteresowana uwagą dziewczynki, ruszyła w jej stronę, kolebiąc się na boki. Zatrzymała się tuż przed nią i łypnęła na nią raz jednym, raz drugim paciorkowatym okiem.
– Może powinniśmy zabrać ją do weterynarza? – nie ustępowała Nastka.
– I się czymś zarazić? Daj spokój. Sio. – Anka machnęła ręką.
Ptak wlepił pożądliwe spojrzenie w pierścionki na jej palcach i zanim dziewczyna się zorientowała, kłapnął dziobem.
– Aua! – Odskoczyła, ciągnąc za sobą Nastkę. – Udziobał mnie!
Zaczęła dmuchać na dłoń.
– Poszedł! – Antek tupnął na kurę, która dopiero teraz postanowiła odpuścić.
– Co za bezczelne ptaszysko! – piekliła się Anka. – Gdzie jest jego właściciel? A jak ma wściekliznę?
– Właściciel czy kura? – zaśmiała się Nastka.
– Pokaż. – Antek złapał siostrę za nadgarstek. – Nic ci nie będzie – ocenił, patrząc na niewielką ranę.
– Wiem, że nic mi nie będzie, ale boli jak cholera. A właściciel, jak nie umie zapanować nad własną kurą, nie powinien wypuszczać jej z klatki! – denerwowała się nadal dziewczyna. – Wracajmy do domu, mam już dość spacerów i tego głupiego miasta.
– Szybko ci przeszło od wczoraj – mruknął Antek.
– O co ci chodzi? – zmarszczyła brwi.
– Przed tatą zgrywałaś taką zadowoloną…
– A co miałam zrobić? Naburmuszyć się jak ty?! Nie widziałeś, że ojciec był na skraju załamania? Wiesz, ile cała ta afera go kosztowała?!
Brat położył uszy po sobie.
– Nie teraz – mruknął tylko, wskazując wzrokiem Nastkę, której zaszkliły się oczy.
– To nie twoja wina. – Anka ukucnęła przed nią. – Już ci to przecież mówiliśmy.
– Moja! Gdyby nie ja… – Dziewczynka pociągnęła nosem. – Powinnam z nią pojechać, to nie musielibyście się tu przeprowadzać.
– Pamiętaj, nigdy się nie rozdzielimy – zapewniła ją starsza siostra.
– Nigdy – powtórzył Antek.
– I nikomu cię nie oddamy. A to – Anka zatoczyła ręką krąg w powietrzu – to jest tylko chwilowe. Może nawet będziemy się tu dobrze bawić. A jak znowu spotkam tę kurę, to tak ją kopnę w zadek, że nauczy się latać.
Nastka uśmiechnęła się przez łzy.
– I jeszcze zarobimy kupę pieniędzy na takim ewolucyjnym cudzie – dodał Antek.
– Wracajmy, zobaczymy, co dziś na obiad zaserwują nam nasze cioteczki. – Anka ścisnęła dłoń siostry, wzięła pod ramię brata i pociągnęła ich w stronę ich nowego domu. Po chwili jednak nieco odsunęła się od Antka – przecież nie byli w tak zażyłych stosunkach, żeby publicznie przyznawać się do łączących ich więzów krwi.
Nie byli tu mile widziani. Nikt nic im nie powiedział, nikt nie pogonił z widłami, ale gdy wracali przez miasto, wciąż czuli się odprowadzani przez trochę zainteresowane, a trochę wrogie spojrzenia. Dzieci przestawały się bawić i wytykały ich palcami, a dorośli otwarcie gapili się na nich przez witryny sklepów i okna domów. Było w tym wszystkim coś niepokojącego. Grobowice miały kilka tysięcy mieszkańców, trójka rodzeństwa powinna więc zniknąć w tłumie, a jednak mieli wrażenie, jakby świecili się na zielono i każdy od razu wiedział, że są tu obcy.
– Średniowiecze – mruknęła Anka.
Mijali właśnie staruszkę, która kosiła swój trawnik kosą, taką ręczną i starą. Nagle kobieta znieruchomiała i skinęła na nich palcem.
– Chodźcie tu!
Anka wypchnęła przed siebie brata.
– Idź pierwszy – powiedziała cicho.
Chciał się odgryźć, że siostra jest tchórzem, ale nie zdążył.
Staruszka wlepiła w niego spojrzenie jasnych oczu. Sprawiała wrażenie, jakby oceniała wartość konia na targu. Jeszcze trochę, a zajrzy mu w zęby!
– Młode Sokoły, co? – odezwała się.
Antek skinął głową.
– Hm – mruknęła.
Nic więcej nie powiedziała, więc odeszli, na wypadek gdyby jednak postanowiła ruszyć za nimi z tą swoją kosą.
Z wielką ulgą dotarli w końcu do domu. Tutaj mieli przynajmniej trochę spokoju.
– Dlaczego w mieście wszyscy się na nas gapili? – zagadnęła ciotki Anka.
– A bo to banda wieśniaków. – Bogna machnęła ręką.
– Jesteście tu nowi, więc stanowicie coś w rodzaju atrakcji – dodała Mirka.
– Dziękuję za taką atrakcję – mruknął Antek.
– Najwyżej przez pół roku nie wyjdziemy z domu – stwierdziła Anka.
– A do szkoły nie zamierzasz iść? – przypomniał jej.
– Cholera, zapomniałam. – Skrzywiła się.
Kiedy podjęli z tatą decyzję o przeprowadzce, musieli załatwić różne papiery w szkole i w trybie przyspieszonym zaliczyli rok szkolny. Teraz ich dokumenty miały powędrować do lokalnej placówki, w której będą uczyć się przez jeden semestr. Rozwiązanie dość kiepskie, ale innego nie było.
– Przyzwyczają się do was – rzuciła lekko Bogna.
Całe popołudnie spędzili na tyłach domu, gdzie znajdował się mały sad, w którym rosło kilka jabłonek i gruszy, krzewy porzeczek i malin. Był tu też ogródek warzywny i ziołowy. Dalej zaś, nieoddzielona żadnym płotem, rozciągała się olbrzymia, ukwiecona łąka.
Antkowi, który nigdy nie przepadał za wielkim miastem, całkiem podobała się taka przestrzeń, choć komary cięły bezlitośnie. Na samym końcu polany znajdował się pas wysokich drzew, rosnących wzdłuż niewielkiej rzeki. Te wstrętne insekty przylatywały pewnie stamtąd.
Anka po raz chyba setny wyjęła z kieszeni telefon.
– Nadal nie mam zasięgu – warknęła ze złością.
– Dobrze ci to zrobi, jesteś uzależniona – odparł, choć i jemu brakowało już internetu. Co chwilę przyłapywał się na tym, że sprawdziłby coś w sieci, a nie miał takiej możliwości.
Siostra posłała mu mordercze spojrzenie.
– Przynajmniej ona dobrze się bawi – odezwała się po chwili.
Nastka kręciła się za ogrodzeniem wśród stada kur i z uradowaną miną sypała im ziarno. Po chwili udało jej się nawet złapać małego kurczaka i podrapać go po szyi. Ptak o dziwo z chęcią poddał się takim pieszczotom.
– Przyda jej się trochę odpoczynku – powiedział Antek. Oboje doskonale wiedzieli, że ich siostrzyczka najbardziej przeżyła całą tę awanturę i wyjazd taty.
Ciąg dalszy w wersji pełnej