Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Witkacy i kobiety - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Witkacy i kobiety - ebook

Nie był monogamistą, nie był wierny, nie obiecywał miłości po grobową deskę. Nie rozumiał słowa „zdrada”. Braterstwo dusz cenił na równi z rozkoszami cielesnymi.

Niezwykły pisarz, malarz i skandalista, ale także wyjątkowy kobieciarz. Stanisław Ignacy Witkiewicz miał błysk w oku, wielką słabość do płci pięknej i równie wielki temperament. Arystokratki i podlotki, aktorki i poważne matrony. Demoniczne i uległe. Znane dziś z kart jego powieści, portretów malarskich, fotografii oraz… listów do żony. Kochał i portretował je wszystkie. Eugenię Wyszomirską, Ewę Tyszkiewiczównę, Irenę Solską, Helenę Czerwijowską, Jadwigę Janczewską, Zofię Żeleńską (żonę „Boya”), Marię Pawlikowską z Kossaków i oczywiście Nenę Stachurską. Wszystkie też musiała zaakceptować żona Nina – jednocześnie najdalsza i najbliższa. Historia związków Witkacego z kobietami nie tylko pozwala prześledzić burzliwe koleje jego życia i małżeństwa, lecz także dogłębnie poznać bogatą osobowość artysty.

W nowym, uzupełnionym wydaniu książki o kobietach w życiu Witkacego Małgorzata Czyńska odsłania kulisy jego biografii oraz twórczości – pomaga czytać między wierszami i dostrzec historię uwiecznioną na słynnych obrazach.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-60-6
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BRAC­KA 23

Noc­ny po­ci­ąg z Za­ko­pa­ne­go wje­żdża na Dwo­rzec Głów­ny w War­sza­wie o go­dzi­nie szó­stej rano. W drzwiach wa­go­nu sta­je po­staw­ny, przy­stoj­ny pi­ęćdzie­si­ęcio­la­tek – Sta­ni­sław Igna­cy Wit­kie­wicz, w skró­cie – Wit­ka­cy. Z przy­zwy­cza­je­nia wci­ąga brzuch, jak za­wsze gdy po­zu­je do zdjęcia albo roz­ma­wia z ład­ną ko­bie­tą, mimo woli uwy­pu­kla­jąc klat­kę pier­sio­wą pod gor­sem ko­szu­li. Zsu­wa bia­ły ka­pe­lusz z czo­ła, bły­ska spod ron­da sta­lo­wo­zie­lo­ny­mi ocza­mi. War­sza­wa to żona, ko­chan­ka, pra­ca i przy­ja­cie­le. Może tra­fi się ja­kaś or­gia w za­przy­ja­źnio­nym gro­nie, choć do­pie­ro co pod­jął po­sta­no­wie­nie, że zry­wa z ko­ka­iną.

Za­spa­ny – nie zwy­kł wsta­wać o tak wcze­snej po­rze – jest dość wy­po­częty po nocy spędzo­nej w wy­god­nej ku­szet­ce. Pod­ró­żu­je zwy­kle trze­cią kla­są, ku­szet­ka to luk­sus. O bra­niu tak­sów­ki na­wet nie my­śli (oszczęd­no­ści). Zresz­tą na Brac­ką 23, do­kąd je­dzie, jest nie­spe­łna 800 me­trów, a miej­ski au­to­bus za­trzy­mu­je się nie­opo­dal, przed we­jściem do Domu To­wa­ro­we­go Bra­ci Ja­błkow­skich. Jest czer­wiec 1933 roku. Wit­ka­cy chwy­ta dwie wa­liz­ki i idzie do au­to­bu­su. Od stro­ny mo­stu Po­nia­tow­skie­go lek­ko wie­je wiatr.

Uli­ca Brac­ka 23 w War­sza­wie

Trze­ba przy­znać, że ad­res Nina Wit­kie­wi­czo­wa ma wy­twor­ny. Przy­wi­ązu­je do ta­kich rze­czy dużą wagę. W ko­ńcu – ary­sto­krat­ka. Tyle że bez ma­jąt­ku. Po obu stro­nach Brac­kiej sto­ją wy­so­kie, ele­ganc­kie dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ne ka­mie­ni­ce. Przed Do­mem To­wa­ro­wym Bra­ci Ja­błkow­skich jesz­cze pu­sto, sklep otwie­ra swe po­dwo­je o dzie­wi­ątej. Koło po­łud­nia za­cznie się tu ruch, za­roi się od klien­tów i go­ńców; fir­ma od­no­si za­ku­py pod wska­za­ny ad­res. Za to z po­bli­skiej Cu­kier­ni Szwaj­car­skiej do­la­tu­je już za­pach świe­żych wy­pie­ków. Po dru­giej stro­nie uli­cy jest wiel­ka wędli­niar­nia Ra­dzy­mi­ńskie­go. Nina z pew­no­ścią ku­pi­ła wczo­raj coś do­bre­go, za­raz przy­szy­ku­je i poda śnia­da­nie.

Brac­ka 23, na­resz­cie. Od fron­tu, w skle­po­wych wi­try­nach pi­ętrzą się pi­ra­mi­dy pu­szek her­ba­ty i kawy „z Ko­per­ni­kiem”, bo wła­śnie tu mie­ści się ele­ganc­ki sklep fir­mo­wy i sie­dzi­ba her­ba­cia­no-ka­wo­wej spó­łki. Cała Pol­ska pije her­ba­tę „z Ko­per­ni­kiem”.

Przed bra­mą do­zor­ca Błasz­czyk za­mia­ta chod­nik. Na wi­dok Sta­ni­sła­wa Igna­ce­go Wit­kie­wi­cza roz­pro­mie­nia się, gnie­cie w ręku ma­cie­jów­kę i ni­sko się kła­nia. Lubi i sza­nu­je ar­ty­stę, któ­ry za­wsze miło, dow­cip­nie za­ga­da. Rzad­ko się go wi­du­je na Brac­kiej, le­d­wie kil­ka ty­go­dni w roku.

Wit­ka­cy mija bra­mę, w drzwiach mi­ga­ją bia­łe mar­mu­ro­we scho­dy wy­ło­żo­ne dy­wa­nem, krysz­ta­ło­we lu­stra i sztu­ka­te­rie, i kie­ru­je się na po­dwó­rze. Miesz­ka­nie od fron­tu to luk­sus nie na kie­szeń Wit­kie­wi­czów, czyn­sze w ofi­cy­nie są znacz­nie ni­ższe, a wy­go­dy te same – win­da, ła­zien­ka i cen­tral­ne ogrze­wa­nie. Na po­dwó­rzu ude­rza w nos moc­ny za­pach kawy z po­bli­skiej pa­lar­ni. Nina wy­naj­mu­je trzy­po­ko­jo­we miesz­ka­nie na pi­ątym pi­ętrze, je­den po­kój pod­naj­mu­je sub­lo­ka­to­rom, je­den za­wsze cze­ka na męża (chy­ba że ma do nie­go szcze­gól­ny żal o któ­rąś z ko­cha­nek i od­ma­wia gosz­cze­nia u sie­bie). Ró­żnie się mi­ędzy ma­łżon­ka­mi ukła­da­ło, wy­pra­co­wa­li już jed­nak mo­del, zda­niem Wit­ka­ce­go, ide­al­ny. Przy­ja­źń, to­le­ran­cja, wza­jem­ne wspar­cie. On nie­mal ofi­cjal­nie ko­goś ma, ona dys­kret­nie ko­goś mie­wa. Mimo to nie wy­obra­ża­ją so­bie ży­cia bez sie­bie. Poza kil­ku­ty­go­dnio­wy­mi okre­sa­mi wio­sną i je­sie­nią, gdy Sta­ni­sław Igna­cy miesz­ka na Brac­kiej, co­dzien­nie śle do żony li­sty z Za­ko­pa­ne­go. Nina w mia­rę re­gu­lar­nie od­pi­su­je, mo­gła­by może pi­sać wy­ra­źniej albo pió­rem za­miast ko­pio­wym ołów­kiem, o co Wit­ka­cy cza­sa­mi ją pro­si. Do Za­ko­pa­ne­go przy­je­żdża rzad­ko i na krót­ko. Ko­re­spon­den­cyj­ne z nich ma­łże­ństwo. Le­d­wie dwa mie­si­ące temu, z oka­zji dzie­si­ątej rocz­ni­cy ślu­bu, Sta­ni­sław Igna­cy Wit­kie­wicz pi­sał do żony: „Mów so­bie, co chcesz, ale może le­piej było i dla Cie­bie, i dla mnie, że­śmy się kie­dyś, w przy­stępie sza­łu, po­bra­li”.

Fa­łsz ko­bie­ty, 1927, Mu­zeum Na­ro­do­we w War­sza­wie

Ce­sa­rzo­wa Zjed­no­czo­nej Wit­ka­cji, jak mówi o niej mąż, jest już na no­gach. Od­kąd w kwiet­niu tego roku z po­wo­du sła­bej sy­tu­acji fi­nan­so­wej przy­jęła po­sa­dę w Głów­nym Urzędzie Sta­ty­stycz­nym, wsta­je o wpół do siód­mej, żeby zdążyć na ósmą do pra­cy. Wpraw­dzie do pra­cy ma nie­da­le­ko, bo GUS mie­ści się w ka­mie­ni­cy Kry­ńskie­go w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich 32, ale po­trze­bu­je cza­su na wy­szy­ko­wa­nie się. Wita męża już ubra­na, ucze­sa­na, w dys­kret­nym ma­ki­ja­żu. Od ju­tra będzie mu­sia­ła wsta­wać jesz­cze wcze­śniej, a to z po­wo­du... do­brej woli Wit­ka­ce­go.

Staś cier­piał nad tym, że nie może za­pew­nić mi utrzy­ma­nia – wspo­mi­na­ła – i wpa­dł na po­my­sł wzru­sza­jący: po­sta­no­wił też wsta­wać wcze­śnie, bo mia­łby wy­rzu­ty su­mie­nia, że ja się zry­wam tak wcze­śnie, a on śpi. Na­ma­wia­łam go usil­nie, żeby tego nie ro­bił, ale że był upar­ty, nie zmie­niał swe­go po­sta­no­wie­nia. Nie śmia­łam wprost po­wie­dzieć mu, że nic mi to nie uła­twi ży­cia, ale wprost prze­ciw­nie, bo mu­sia­łam my­śleć jesz­cze i o jego śnia­da­niu, cze­kać na ła­zien­kę itp. Wie­dzia­łam, że zro­bi­ła­bym mu przy­kro­ść, nie przyj­mu­jąc jego ofia­ry, a on nie zda­wał so­bie zu­pe­łnie spra­wy z tego, ja­kie za­mie­sza­nie wpro­wa­dza do mo­je­go usys­te­ma­ty­zo­wa­ne­go po­ran­ka.

Gdy przy­je­dzie, ży­cie Niny mimo woli jesz­cze moc­niej za­cznie się wo­kół nie­go kręcić. Ileż ko­biet z oto­cze­nia Wit­kie­wi­cza mo­gło­by mó­wić: „Nic nie ma na świe­cie ca­łym oprócz pana”.

.

Asy­me­trycz­na Dama – por­tret Eu­ge­nii Wy­szo­mir­skiej-Ku­źnic­kiej, 1935, Mu­zeum Hi­sto­rii Ka­to­wicASY­ME­TRYCZ­NA DAMA

Czer­wo­ne tek­tu­ro­we koło wy­wie­szo­ne na drzwiach pra­cow­ni świad­czy o tym, że Wit­ka­cy ry­su­je. Pół go­dzi­ny temu przy­szła klient­ka. W ca­łym miesz­ka­niu pa­nu­je ci­sza. Wia­do­mo, se­ans por­tre­to­wy może po­trwać i kil­ka go­dzin. Prze­wa­żnie ko­ńczy się na jed­nym spo­tka­niu – pó­łto­rej go­dzi­ny i go­to­we, cza­sa­mi jed­nak trze­ba paru se­sji. W po­ko­ju obok pra­cow­ni Nina ukła­da pa­sjan­sa. Jed­ną ręką z na­my­słem kła­dzie kar­ty, dru­gą ma za­jętą fif­ką z pa­pie­ro­sem. „Nie wiesz, co ro­bisz, że pa­lisz” – zrzędzi mąż nie­ustan­nie, bez re­zul­ta­tu. Pro­si żonę, żeby na jego cze­ść spró­bo­wa­ła choć na trzy dni zre­zy­gno­wać z pa­pie­ro­sów. Zda­rza mu się moc­niej za­grzmieć: „Chcesz, to giń, psia­krew – pa­le­nie jest czy­mś okrop­nym, zwa­la­jącym z nóg byki”.

Na sto­li­ku stoi ni­klo­wa­ny ter­mos z czar­ną kawą. Nie trze­ba prze­my­kać się do kuch­ni. Zresz­tą Nina spędza w niej nie­wie­le cza­su. To nie miej­sce dla ko­bie­ty z jej sfer. Nie pod­gląda przez uchy­lo­ne drzwi, kto przy­sze­dł, nie pod­słu­chu­je. Na­wet je­śli przy­pad­kiem po­ja­wia się w ko­ry­ta­rzu na dźwi­ęk dzwon­ka u drzwi we­jścio­wych, to za­raz dys­kret­nie zni­ka w swo­im po­ko­ju. Do Sta­sia przy­cho­dzą nie tyl­ko klien­ci, ale i jego zna­jo­mi, przy­ja­cie­le. O czym roz­ma­wia­ją, do­kąd z nimi wy­cho­dzi, kie­dy wra­ca, to nie jej spra­wa. Od cza­su do cza­su, w nie­dziel­ne po­ran­ki, do­łącza do gru­py go­ści przy jego łó­żku (rano Wit­ka­cy przyj­mu­je, le­żąc w łó­żku). W to­wa­rzy­stwie pia­ni­sty Ro­ma­na Ja­si­ńskie­go i le­ka­rza Jana Ko­cha­now­skie­go pusz­cza­ją wo­dze fan­ta­zji. „Ba­wi­li się wte­dy jak dzie­ci – wspo­mni Nina po la­tach – wy­my­śla­li roz­ma­ite sztucz­ki, opo­wia­da­li nie­sa­mo­wi­te hi­sto­ryj­ki – śmie­li­śmy się tak, że aż bo­la­ły szczęki i brzuch”.

O klien­tach Nina wie wszyst­ko, na sto­li­ku obok te­le­fo­nu leży ak­tu­al­ny ka­len­da­rzyk za­pi­sa­ny ter­mi­na­mi, ob­sta­lun­ka­mi na por­tre­ty. Od­kąd w 1924 roku Wit­ka­cy sko­ńczył z tak zwa­nym ma­lar­stwem istot­nym, a w na­stęp­nym roku usta­no­wił Fir­mę Por­tre­to­wą, two­rzy tyl­ko por­tre­ty i ry­sun­ki. Z tego żyją. „Ro­bię cza­sem 2 por­tre­ty dzien­nie (po 50) lub 1 za 100. Dziś 2. Po ta­kim dniu je­stem nie­zdol­ny do ni­cze­go” – in­for­mu­je żonę. Dow­cip­niej wy­ra­ża się w wier­szy­kach:

Dziś albo ju­tro

Na bor­do pa­pie­rze

Mu­szę się upo­rać

Z twą mor­dą fra­je­rze

Albo:

Nie jest to przy­jem­no­ść duża

Cały dzień ma­lo­wać stró­ża

I za taki mar­ny zysk

Zgłębiać taki głu­pi pysk.

Nie­dłu­go po przy­je­ździe Sta­sia do War­sza­wy – i roz­pa­ko­wa­niu dwóch wa­liz ksi­ążek, bie­li­zny i ubrań – za­czął się ruch w por­tre­to­wym in­te­re­sie. Nina i Sta­ni­sław Igna­cy kła­dą na sto­le za­baw­ko­wą dru­ka­ren­kę z gu­mo­wy­mi czcion­ka­mi i na pocz­tów­kach od­bi­ja­ją tekst: „Fir­ma St.I. Wit­kie­wicz za­wia­da­mia o swo­im przy­by­ciu do War­sza­wy, Brac­ka 23 m. 42, Tel. 227-18, dzwo­nić 10-1”.

W dzie­ci­ństwie na ta­kiej dru­ka­ren­ce mały Staś od­bi­jał swe pierw­sze sztu­ki te­atral­ne. Może to na­wet te same stem­pel­ki przy­wió­zł z Za­ko­pa­ne­go do sto­li­cy; w ko­ńcu ma na­tu­rę zbie­ra­cza, mało co wy­rzu­ca, za­baw­ka mo­gła prze­trwać kil­ka za­ko­pia­ńskich prze­pro­wa­dzek.

Dzi­siej­sza mo­del­ka jest wy­jąt­ko­wa, no i to por­tre­to­wa­nie jest dar­mo. Gra­ti­so­we por­tre­ty to zresz­tą naj­wi­ęk­sza część jego urob­ku. Wci­ąż ry­su­je bli­ższych i dal­szych zna­jo­mych, cho­ćby w re­wa­nżu za za­pro­sze­nie na ko­la­cję. Po licz­bie por­tre­tów wi­dać też, na kim mu aku­rat za­le­ży. Po­trze­ba ma­lo­wa­nia uko­cha­nych twa­rzy, czy ra­czej twa­rzy uko­cha­nych, to u Wit­ka­ce­go ba­ro­metr uczuć i po­żąda­nia, a ta­kże in­stynkt ar­ty­sty. Czyż nie de­kla­ro­wał: „Ja lu­dzi, pew­nych lu­dzi, albo ko­cham i są oni dla mnie czy­mś w ży­ciu, albo ich trak­tu­ję ar­ty­stycz­nie. Wte­dy po­zwa­lam so­bie na wszyst­ko”?.

Dziś nie cho­dzi ani o ro­mans, ani o re­wa­nż to­wa­rzy­ski. Sta­ni­sław Igna­cy pra­gnie na­ry­so­wać tę ko­bie­tę. Nina mo­gła­by od­czu­wać nie­po­kój, w ko­ńcu jej mąż często od por­tre­tu za­czy­na ro­man­se, a na­wet de­kla­ru­je oże­nek. Już to prze­ra­bia­li i będą prze­ra­biać. Pa­trzy na por­tre­ty i czu­je, o co mu idzie. Na wi­dok por­tre­tu Cze­sła­wy Okni­ńskiej-Ko­rze­niow­skiej prze­cież po­wie­dzia­ła od razu: „Wi­dzę, że uciu­ła­łeś so­bie nową ko­bie­tę”. Tra­fi­ła w punkt. Na­wet nie za­prze­czył, tyl­ko się uśmiech­nął. Od tego cza­su mi­nęły pra­wie czte­ry lata. Jest ich tro­je w tym zwi­ąz­ku. A tak na­praw­dę za­wsze wi­ęcej niż tro­je. Zda­niem za­ko­pia­ńskich przy­ja­ciół, Ma­rii i Ed­mun­da Strąży­skich, Wit­ka­cy „miał «nia­ga­row­ski tem­pe­ra­ment». Nie po­wstrzy­my­wał się i ni­g­dy nie chciał po­wstrzy­my­wać. Lu­bił wal­kę z ko­bie­ta­mi. Miał ich w ży­ciu nie­prze­bra­ne mnó­stwo, na­wet mat­ka pani Ma­rii – osiem­dzie­si­ęcio­let­nia – była w nim za­ko­cha­na! Na pew­no sam głębo­ko ko­chał Cze­się, ale ją też zdra­dzał, «żeby zaj­rzeć na tam­tą stro­nę», jak ma­wiał”. Cze­sła­wa się bun­tu­je i co­raz to zry­wa z Wit­ka­cym. Nina jest mężat­ką od dzie­si­ęciu lat i już daw­no przy­wy­kła do ota­cza­jące­go męża ha­re­mu, nie wal­czy o po­zy­cję „tej je­dy­nej”.

Wy­nio­sła – oce­nia­ją ją krew­ni i zna­jo­mi. Ozi­ębła – mówi Staś. Wie­le lat po jego śmier­ci po­wie Ma­rii Wit­kie­wi­czów­nie, Dziu­dzi, ku­zyn­ce męża, że była dla nie­go zbyt chłod­na, że ża­łu­je. Ale do tego wy­zna­nia jesz­cze da­le­ko.

Asy­me­trycz­na Dama – por­tret Eu­ge­nii Wy­szo­mir­skiej-Ku­źnic­kiej, 1934, Mu­zeum Hi­sto­rii Ka­to­wic

Ta dzi­siej­sza mo­del­ka, Nina jest jej szcze­rze cie­ka­wa. Staś nie­daw­no spo­tkał ją na uli­cy, w sa­mym środ­ku mia­sta, nie­da­le­ko domu. Do­słow­nie za­mu­ro­wa­ło go na jej wi­dok. Ochło­nąw­szy, za­wró­cił i za nią po­sze­dł. Może ją tro­chę prze­stra­szył, trud­no – tak wy­szło. Przed­sta­wił się, za­pro­po­no­wał po­zo­wa­nie. Tłu­ma­czył, że jej twarz przy­po­mi­na mu twarz ko­bie­ty, któ­ra była nie­gdyś dlań wa­żna, a już nie żyje. Niech więc się zgo­dzi i przyj­dzie do nie­go, tu, w War­sza­wie, lub w Za­ko­pa­nem, wszyst­ko jed­no gdzie, byle przy­szła.

Wró­cił do domu wzbu­rzo­ny, pod­eks­cy­to­wa­ny. Po­wtó­rzył Ni­nie całą hi­sto­rię spo­tka­nia, oświad­cza­jąc, że ko­bie­ta do złu­dze­nia przy­po­mi­na Ja­dwi­gę Jan­czew­ską. Na­rze­czo­ną sa­mo­bój­czy­nię. Fa­tum, prze­zna­cze­nie. No tak, prze­zna­cze­nie. Nina oczy­wi­ście zna tę tra­gicz­ną hi­sto­rię. Przed ślu­bem wie­lu życz­li­wych do­no­si­ło jej o ro­man­sach Wit­ka­ce­go i o tym dra­ma­cie. Mąż z rzad­ka wspo­mi­na Jan­czew­ską, ot w li­stach, w sty­lu: „Naj­dro­ższa Ni­necz­ko, b. ko­cha­na ma­łpecz­ko (mu­cha sie­dzi na sa­mym pió­rze, to duch Jan­czew­skiej, i dyk­tu­je te sło­wa)”. Choć zda­rza­ją się dra­ma­tycz­niej­sze wy­zna­nia: „Czu­ję się jak po śmier­ci Ja­dwi­gi Jan­czew­skiej. Żad­nej na­dziei. Sze­reg bez­sen­sow­nych dni, śmie­rć za ży­cia”. Sta­ni­sław Igna­cy lubi tra­gi­zo­wać, żona wie o tym naj­le­piej.

Te­raz spo­koj­nie cze­ka na wy­nik spo­tka­nia męża z tą ta­jem­ni­czą ko­bie­tą. W ko­ńcu Staś za­wsze na ko­niec pra­cy puka do drzwi jej po­ko­ju. I must show it to my wife – rzu­ca w stro­nę mo­del­ki.

* * *

Mło­da ko­bie­ta co­raz sze­rzej otwie­ra oczy ze zdu­mie­nia. Wy­krój oczu ma cha­rak­te­ry­stycz­ny: moc­no opad­ni­ętą pra­wą po­wie­kę i lewą brew unie­sio­ną wy­żej od pra­wej. Usta też ma lek­ko skrzy­wio­ne. Ciem­na blon­dyn­ka, oczy nie­bie­skie. Wit­ka­cy jest za­fa­scy­no­wa­ny jej twa­rzą, kre­śli ją na kar­to­nie przy­pi­ętym do de­ski do ry­so­wa­nia. Po­tem mówi coś i zni­ka w sąsied­nim po­ko­ju, przez uchy­lo­ne drzwi wi­dać rude wło­sy, zgrab­ne dłu­gie nogi. A że mo­del­ka nie ro­zu­mie po an­giel­sku ni w ząb, nie wie, że ta wy­so­ka wy­twor­na pani to żona ar­ty­sty.

W ogó­le nie­wie­le ro­zu­mie z ca­łej tej sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła na wła­sne ży­cze­nie. Nie może prze­cież po­wie­dzieć, że pan ma­larz zmu­sił ją do przy­jścia. Za­in­try­go­wał, ow­szem. Był zde­ter­mi­no­wa­ny. Nie zna­ła wcze­śniej żad­ne­go ar­ty­sty, ni­g­dy nie po­zo­wa­ła do por­tre­tu. Czu­je się spe­szo­na, ale i wy­ró­żnio­na. Na wła­snej skó­rze od­czu­wa już urok i de­mo­nizm Wit­ka­ce­go. Przy nim mo­żna się po­czuć wy­jąt­ko­wo. Chy­ba ka­żda ko­bie­ta musi to czuć. Ka­żda mo­gła­by za­krzyk­nąć: „A my­ślę, że daw­no nie by­łam tak bar­dzo ko­bie­tą jak w tej chwi­li”. On to wie i po­tra­fi wy­ko­rzy­stać.

Żona ju­bi­le­ra z pro­win­cjo­nal­nej Często­cho­wy, mło­da mężat­ka z wi­zy­tą u krew­nych w War­sza­wie, spo­tka­ła więc Sta­ni­sła­wa Igna­ce­go Wit­kie­wi­cza. Jesz­cze nie wie, że to spo­tka­nie od­mie­ni całe jej ży­cie, że dla niej też otwo­rzy się prze­zna­cze­nie.

Był dzień wio­sen­ny, po­god­ny – wspo­mi­na­ła. – Szłam z moją ciot­ką uli­cą Chmiel­ną w kie­run­ku Mar­sza­łkow­skiej. W pew­nej chwi­li ciot­ka po­wie­dzia­ła: „Przy­spiesz­my kro­ku, bo idzie za nami ja­kiś dziw­ny typ i bez prze­rwy nas ob­ser­wu­je. Pew­nie wa­riat”. Obej­rza­łam się. Ten czło­wiek wy­glądał rze­czy­wi­ście dzi­wacz­nie na tle war­szaw­skiej uli­cy. Nie­zwy­kle wy­so­ki, już nie­mło­dy. Mo­żna by go było uwa­żać na­wet za bar­dzo przy­stoj­ne­go, gdy­by nie śmiesz­ny ubiór – spor­to­we pum­py, ja­kaś kurt­ka czy wia­trów­ka ści­ągni­ęta moc­no sze­ro­kim pa­sem, a na gło­wie ogrom­ny bia­ły ka­pe­lusz. Spod tego ka­pe­lu­sza pa­trzy­ły na mnie pło­nące, po­nu­re oczy. Nie­przy­jem­nie prze­szy­wa­ło to spoj­rze­nie. Za­nim ochło­nęłam ze zdzi­wie­nia, „typ” za­stąpił nam dro­gę i przed­sta­wił się bez dłu­gich wstępów: „Wit­kie­wicz, Wit­ka­cy je­stem”. I zwra­ca­jąc się do mnie, za­py­tał: „Czy mogę na­ma­lo­wać pani por­tret?”. Ciot­ce na szczęście nie było obce na­zwi­sko Sta­ni­sła­wa Igna­ce­go Wit­kie­wi­cza – Wit­ka­ce­go, po­sta­ci zna­nej i po­pu­lar­nej w war­szaw­skim i za­ko­pia­ńskim świe­cie ar­ty­stycz­nym, więc uspo­ko­iw­szy się, że to nie wa­riat, za­py­ta­ła, gdzie mam mu po­zo­wać do por­tre­tu.

In­nym ra­zem opo­wie:

Ja mu przy­po­mi­na­łam ko­goś. Dla­te­go on le­ciał w War­sza­wie za mną, jak mnie zo­ba­czył, no bo... zo­ba­czył so­bo­wtór. I bie­gł za nami, bo mówi, że znik­nę mu z ócz, my­ślał, że wsta­ła z gro­bu... ktoś... kie­dyś... ja­kąś pa­nią znał... któ­ra uma­rła, czy wy­je­cha­ła, nie wiem. Ale w ka­żdym ra­zie, jak mnie zo­ba­czył, mówi, zo­ba­czył so­bo­wtó­ra na uli­cy. A poza tym mam asy­me­trycz­ną twarz, owal twa­rzy, krzy­we oko.

Nie­zbyt skład­nie opo­wia­da ta żona ju­bi­le­ra z pro­win­cji, brak jej wy­kszta­łce­nia, ogła­dy i swa­dy. Przy po­zo­wa­niu jest usztyw­nio­na i stre­mo­wa­na, trud­no jej się otwo­rzyć, zdjąć ka­pe­lusz (to te cza­sy, kie­dy na mie­ście, w ka­wiar­ni, z wi­zy­tą, w ka­żdej ofi­cjal­nej sy­tu­acji na ko­bie­cej gło­wie moc­no przy­szpi­lo­ny do fry­zu­ry sie­dzi ka­pe­lusz), odło­żyć kur­czo­wo ści­ska­ną w dło­ni to­reb­kę. Nic dziw­ne­go, że Wit­ka­cy nie jest rad z efek­tu jej po­zo­wa­nia ani ze swe­go ry­so­wa­nia.

Ich hi­sto­ria nie sko­ńczy się na jed­nym por­tre­cie. Będą ko­lej­ne se­an­se, w War­sza­wie i w Za­ko­pa­nem. Dłu­go się po­zna­ją, do­cie­ra­ją. On na­wet na któ­ry­mś z pierw­szych por­tre­tów pi­sze „T.U. – Upa­dek Ta­len­tu”. Ma cały ar­se­nał ta­kich skró­tów. Z cza­sem żona ju­bi­le­ra z Często­cho­wy sta­nie się dla Wit­ka­ce­go po pro­stu Pa­nią Han­ką – tak ją na­zy­wał, tak ad­re­so­wał li­sty. Spor­tre­tu­je ją po­nad sto razy.

Na­praw­dę ma na imię Eu­ge­nia, na dru­gie Anna. Może zdrob­nie­nie Gie­nia brzmi dla ar­ty­sty zbyt po­spo­li­cie, może ona sama woli być Anną? Do mo­men­tu spo­tka­nia Wit­ka­ce­go jej bio­gra­fia jest mało spek­ta­ku­lar­na – dziew­czy­na z wie­lo­dziet­nej ro­bot­ni­czej ro­dzi­ny, i ta ni­ja­ka Często­cho­wa, gdzie poza klasz­to­rem na Ja­snej Gó­rze, poza cu­dow­nym ob­ra­zem Mat­ki Bo­skiej brak cu­dów i ży­cie jest bar­dzo zwy­czaj­ne. Wpraw­dzie w wie­ku dzie­wi­ęt­na­stu lat Gie­nia Si­ko­ra robi świet­ną kon­kie­tę i po­ślu­bia mło­de­go miej­sco­we­go ju­bi­le­ra, Wła­dy­sła­wa Wy­szo­mir­skie­go. Za­raz po­tem za­cho­dzi w ci­ążę, sy­nek do­sta­je imię po ta­cie – Wła­dzio. Dwóch swo­ich Wła­dziów i mia­sto bez cu­dów po­rzu­ci z cza­sem dla in­ne­go ży­cia. Po­rzu­ci świa­do­mie i chy­ba bez żalu. Kto by po­my­ślał. Kie­dy spo­ty­ka Wit­ka­ce­go, jest już sta­tecz­ną trzy­dzie­sto­lat­ką. Ład­ną i ele­ganc­ką. Wy­star­czą nie­spe­łna dwa lata i kil­ka wy­jaz­dów do Za­ko­pa­ne­go, kil­ka­na­ście se­an­sów por­tre­to­wych i Gie­nia vel Pani Han­ka nie wró­ci już do Często­cho­wy, do miesz­ka­nia za skle­pem ju­bi­le­ra. Za­ko­pa­ne ją wci­ąga tak, że 4 czerw­ca 1935 roku wy­cho­dzi tu za mąż za praw­dzi­we­go gó­ra­la Jó­ze­fa Stop­kę zwa­ne­go Krzep­tow­skim, ra­tow­ni­ka Ta­trza­ńskie­go Ochot­ni­cze­go Po­go­to­wia Ra­tun­ko­we­go.

Asy­me­trycz­na Dama – por­tret Eu­ge­nii Wy­szo­mir­skiej-Ku­źnic­kiej, 1937, Mu­zeum Hi­sto­rii Ka­to­wic

Wit­ka­cy ma te­raz swą mo­del­kę na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Pani Han­ka jest w pew­nym sen­sie muzą, ra­czej bez ero­tycz­ne­go pod­tek­stu. Sło­wa Flo­re­sta­na z dra­ma­tu Nowe wy­zwo­le­nie Wit­ka­ce­go pa­su­ją tu jak ulał: „Nie mogę po­wie­dzieć, że­bym się w pani ko­chał. W ka­żdym ra­zie nie jest pani częścią tła, tyl­ko od­ręb­nym kom­plek­sem bar­dzo za­wi­łych kom­bi­na­cji. Jest pani jako taka w mo­jej świa­do­mo­ści. To dużo, to bar­dzo dużo”.

Cho­dzą na spa­ce­ry, cho­ćby w to­wa­rzy­stwie Jó­ze­fa Gło­gow­skie­go, sze­fa tu­tej­szej elek­trow­ni i fo­to­gra­fa ama­to­ra, oraz jego żony Wa­le­rii, prze­sia­du­ją w lo­ka­lach – u Trza­ski, u Kar­po­wi­cza, w Mor­skim Oku, od cza­su do cza­su je­dzą we dwo­je obiad u Wit­ka­ce­go na An­ta­łów­ce. „Sza­now­na i Dro­ga Pani – pi­sze Wit­ka­cy do Pani Han­ki z Kra­ko­wa 3 lu­te­go 1935 roku. – Do­no­szę uprzej­mie, że przy­ja­dę we wto­rek. Może Pani zaj­dzie do mnie p. po­łud­niu – np. od 3–5. Nie wiem, czy mnie tu śnik nie za­sy­pie w tym Kra­ko­wie. Łączę po­zdro­wie­nia i wy­ra­zy sza­cun­ku. W”. „Cze­mu Pani nie przy­szła na obiad we czwar­tek – pyta 23 lip­ca 1936 roku. – By­łem i je­stem tym zmar­twio­ny. Cze­kam ju­tro, w pi­ątek, ale o 1szej punk­tu­al­nie. Je­stem nie­spo­koj­ny, że może się pani coś sta­ło, bo chy­ba nie mogę po­sądzić Pani o «de­mo­nizm»”.

No i on ją ry­su­je. „Pa­łam chęcią ry­so­wa­nia Jej Asy­me­trii”, do­no­si 14 lip­ca 1937 roku. Tych por­tre­tów Asy­me­trycz­nej Damy, bo taki przy­do­mek zy­ska so­bie Pani Han­ka wśród ba­da­czy twór­czo­ści Wit­ka­ce­go, za­cho­wa­ło się oko­ło trzy­dzie­stu (dwa­dzie­ścia sie­dem z nich sama mo­del­ka pod ko­niec ży­cia po­da­ro­wa­ła mia­stu Ka­to­wi­ce). Wit­ka­cy por­tre­tu­je ją re­ali­stycz­nie, „na słod­ko” i bar­dziej wy­ra­zi­ście, eks­pre­syj­nie, zda­rza się, że pra­cu­je pod wpły­wem al­ko­ho­lu i nar­ko­ty­ków. Cie­ka­we, co rze­kła­by na te sza­le­ństwa często­chow­ska ro­dzi­na Eu­ge­nii? Krew­ni od­czu­li­by zgor­sze­nie. Upa­dek, stwier­dzi­li­by, zu­pe­łny upa­dek.

Do­brze się ra­zem jed­nak ba­wią. Wit­ka­cy por­tre­tu­je swą od­da­ną mo­del­kę na­wet w ba­lo­wym ko­stiu­mie, z gło­wą spo­wi­tą w tiu­lo­wy we­lon, i do­da­je ko­men­tarz: „Za­wi­ni­ęta w tiul, czu­ję dziw­ny ból, jak­by mnie ktoś ach, więc pan...”.

Nina spo­tka Pa­nią Han­kę w Za­ko­pa­nem raz czy dwa. Wspól­nie z Wit­ka­cym wy­bio­rą się na wy­ciecz­kę w góry. Za­uwa­ży, że nie­śmia­ła mo­del­ka zmie­ni­ła się, na­bra­ła pew­no­ści sie­bie. Za­ko­pa­ne jej słu­ży, by­cie muzą jej słu­ży. Nie krępu­je się na­wet rzec Wit­ka­ce­mu, że nie lubi jego sztuk. Ob­ra­ził się, wia­do­mo, szyb­ko się jed­nak po­go­dzi­li. Wci­ąż „pała chęcią ry­so­wa­nia Jej Asy­me­trii”. Z ty­lo­ma zna­jo­my­mi zry­wa nie­odwo­łal­nie, a mo­del­ce o opad­ni­ętej po­wie­ce prze­ba­cza.

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej Eu­ge­nia Wy­szo­mir­ska za­miesz­ka­ła w Ka­to­wi­cach. Pro­wa­dzi­ła mały za­kład fo­to­gra­ficz­ny spe­cja­li­zu­jący się w sta­ro­świec­kich zdjęciach ślub­nych. Wy­szła za mąż za je­de­na­ście lat młod­sze­go od sie­bie Wa­le­ria­na Ku­źnic­kie­go, po ja­ki­mś cza­sie się roz­wie­dli, czy ra­czej ona z nim. Ścia­ny miesz­ka­nia ob­wie­si­ła swo­imi por­tre­ta­mi, prze­gląda­ła się w nich jak w lu­strze. Na po­cząt­ku lat sze­śćdzie­si­ątych za­częła je wy­sta­wiać, pro­mo­wać swo­ją ko­lek­cję wit­ka­ców, wspo­mi­nać cza­sy by­cia muzą Sta­ni­sła­wa Igna­ce­go Wit­kie­wi­cza. Ża­ło­wa­ła, że nie zdąży­ła mu po­zo­wać ten je­den, ostat­ni raz, la­tem 1939 roku.

Pi­sał do mnie, że chce jesz­cze ob­raz, po­nie­waż woj­na wisi w po­wie­trzu, chcia­łby jesz­cze je­den ob­raz zro­bić, no, nie­ste­ty, ja by­łam bar­dzo za­jęta, zresz­tą nie było wte­dy mowy o tym, o po­zo­wa­niu, a poza tym ka­żdy miał zu­pe­łnie co in­ne­go na gło­wie... jesz­cze obie­cy­wał, że gdzie­kol­wiek będzie, to za­raz na­pi­sze. Cze­ka­łam. No, nie­ste­ty... Do­wie­dzia­łam się w pi­ęćdzie­si­ątym któ­ry­mś roku, że on nie żyje...

Asy­me­trycz­na Dama zma­rła w 1979 roku.

Eu­ge­nia Wy­szo­mir­ska-Ku­źnic­ka na tle por­tre­tów z cy­klu Asy­me­trycz­na Dama

Ten jej pierw­szy por­tret nie za­cho­wał się do na­szych cza­sów. Wia­do­mo tyl­ko tyle, że mo­del­ka była stre­mo­wa­na, a i ma­larz w dziw­nym na­stro­ju, może spi­ęty, więc por­tret pew­nie ko­lo­ry­stycz­nie nie­cie­ka­wy, bez po­lo­tu, bez pa­zu­ra, ba­nal­ny. Żeby wy­tro­pić po­do­bie­ństwa do Ja­dwi­gi Jan­czew­skiej, trze­ba by si­ęgnąć do al­bu­mu z jej zdjęcia­mi. Sta­ni­sław Igna­cy Wit­kie­wicz wy­wo­ły­wał je już po śmier­ci na­rze­czo­nej. Cia­sno ka­dro­wał jej twarz, w ten swój cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób por­tre­to­wa­nia. Cier­piał wte­dy strasz­li­wie. Nie­ustan­nie my­ślał o tym, żeby ze sobą sko­ńczyć.

Spo­tka­ło mnie naj­strasz­niej­sze nie­szczęście, ja­kie być może – pi­sał pod ko­niec lu­te­go 1914 roku do przy­ja­cie­la Bro­ni­sła­wa Ma­li­now­skie­go. – Nie­szczęsna pan­na Ja­dwi­ga po­pe­łni­ła sa­mo­bój­stwo. Wie­le było w tym, co za­szło od po­cząt­ku tego roku, mo­jej winy. Czu­łem się b. źle, ona bra­ła to do sie­bie i wy­ni­kły stąd rze­czy, któ­re przy fa­tal­nym zbie­gu oko­licz­no­ści do­pro­wa­dzi­ły Ją do tego. Gdy­by nie Mat­ka, już bym daw­no nie żył. Strasz­ną od­po­wie­dzial­no­ść bio­rą ci, któ­rzy żyć każą mimo zu­pe­łnej nie­mo­żli­wo­ści ży­cia. Je­stem czło­wie­kiem zła­ma­nym kom­plet­nie. Dla Niej tyl­ko coś ro­bi­łem w sztu­ce, czu­jąc się nie­po­trzeb­nym. Je­stem, o ile mi się zda­je, zu­pe­łnie sko­ńczo­ny jako ar­ty­sta. Ale póki Mat­ka żyje, żyć mu­szę i mam obo­wi­ązek żyć z Nią, i zdać spra­wę z tego okre­su ży­cia, i po­sta­no­wi­łem przez gwa­łt pra­co­wać, jak przez gwa­łt żyję. Mo­głem Ją za­trzy­mać nad brze­giem prze­pa­ści i nie zro­bi­łem tego. Ten wy­rzut mnie za­bi­ja, a oprócz tego je­stem sam i czu­ję się opusz­czo­ny przez wszyst­ko. Na jak dłu­go wy­star­czy mi sił, aby żyć tak da­lej – nie wiem. Boję się obłędu naj­bar­dziej, bo­bym już nie pa­no­wał nad kwe­stią śmier­ci.

Ty­dzień upły­nął od tego cza­su. Chwi­la­mi nie wie­rzę, że się to sta­ło. Cza­sem my­ślę, że to były lata całe, a cza­sem, że tyl­ko co się sta­ło.

Ka­żdy dzień jest co­raz gor­szy i je­dy­na myśl to chęć sko­ńcze­nia wszyst­kie­go. Mó­głbym uspra­wie­dli­wić to ży­cie ja­kąś nie­sły­cha­ną twór­czo­ścią. Ale jej przed sobą nie wi­dzę. Nic prócz strasz­li­wej pust­ki ży­cia już po śmier­ci istot­nej wszyst­kie­go, dla cze­go żyć war­to.

Te­raz, po nie­mal dwu­dzie­stu la­tach od tam­tych wy­da­rzeń, emo­cje osła­bły, po­zo­stał cień tra­ge­dii. Sta­ni­sław Igna­cy Wit­kie­wicz jest tyl­ko tro­chę zgnębio­ny, zły, bo wie­le so­bie obie­cy­wał po tym se­an­sie por­tre­to­wym, a efekt wy­sze­dł zgo­ła mi­zer­ny. Cała na­dzie­ja w tym, że żona ju­bi­le­ra da się na­mó­wić na na­stęp­ne spo­tka­nie w Za­ko­pa­nem. I może spo­tka­nie z Cze­sią po­pra­wi mu hu­mor. A może wprost prze­ciw­nie, bo wia­do­mo, ró­żnie tam u nich bywa, wi­ęcej jest awan­tur i roz­stań niż har­mo­nij­ne­go po­ży­cia. Na wie­ść o eks­cy­ta­cji nową mo­del­ką ko­chan­ka go­to­wa za­re­ago­wać hi­ste­rycz­nie i wy­wi­nąć ja­kiś nowy szpryn­giel.

Sta­ni­sław Igna­cy i Ja­dwi­ga Wit­kie­wi­czo­wie w miesz­ka­niu przy ul. Brac­kiej 23

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: