- promocja
Wiwat! Saga wielkopolska - ebook
Wiwat! Saga wielkopolska - ebook
Opowieść o dziejach Wielkopolski lat 1870‒1920. Barwne ludzkie losy, galeria przeróżnych – znanych i mało znanych – postaci przedstawionych ze znawstwem historycznych realiów.
Akcja toczy się w wielu miejscach. Nie tylko krążymy po ówczesnym Poznaniu, ale także przenosimy się do Paryża, Berlina, Gniezna, Śmigla, Wolsztyna, Turwi, Zakopanego, Warszawy, na pola bitewne Prus Wschodnich, Francji i Flandrii, na Kresy, a nawet do Nowego Jorku i Teksasu.
Marek Hendrykowski wskrzesza pamięć o dniach minionych, opisując niezmiernie ważny, a mało znany okres z dziejów Wielkopolski obfitujący w dramatyczne wydarzenia i doniosłe przemiany. Uzyskujemy wgląd w czas, który w sposób wyraźny i trwały zaznaczył się w dziejach Poznania i regionu, kształtując dzisiejszy ich obraz i rzutując na genius loci oraz szczególny charakter tej części Polski.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-810-6 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szanowni Państwo,
w swoich dłoniach trzymają Państwo powieść nie tylko ciekawą, dynamiczną, oddającą realia XIX- i XX-wiecznej Wielkopolski, ale przede wszystkim bardzo potrzebną. Potrzebną, ponieważ przez lata historia naszego regionu doczekała się wprawdzie wielu wartościowych monografii publikowanych przez zasłużonych historyków, lecz… do tej pory mogliśmy odczuwać lekki niedosyt spoglądania na tak doniosłe wydarzenie jak Powstanie Wielkopolskie z prozatorskiej perspektywy. Do dziś odbiciem tamtych czasów w kulturze masowej pozostaje popularny serial _Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy_. Wieloodcinkowa filmowa saga ukazuje na przykładzie losów kilku rodzin z Wielkopolski walkę Polaków z germanizacją w okresie od 1815 do 1918 roku.
Teraz, dzięki pracy znakomitego poznańskiego filmoznawcy i polonisty, prof. Marka Hendrykowskiego, możemy odbyć tę fascynującą podróż w przeszłość – od wojny francusko-pruskiej, przez Powstanie Wielkopolskie, po wojnę polsko-bolszewicką – z powieścią _Wiwat! Saga wielkopolska_. Literacki pejzaż tamtych czasów bogaty jest nie tylko w istotne wydarzenia, ale również wybitne postacie, takie jak choćby Karol Marcinkowski, Emilia Sczaniecka, Dezydery Chłapowski, Augustyn Szamarzewski i wiele innych. Ale pojawiają się w nim również wątki na pierwszy rzut oka nieoczywiste i zaskakujące, jak „podróż” na kolejnych stronach powieści do Nowego Jorku, Teksasu i… wielkopolskie boiska piłkarskie. Jak obecność przedwojennej gwiazdy Hollywood Lili Palmer, Jules’a Verne’a, a nawet Walta Disneya. To wszystko sprawia, że opowieść snuta przez autora – choć po części fikcyjna – buduje niezwykle barwną, atrakcyjną narrację.
Popularyzowanie wiedzy o naszym zwycięskim zrywie lat 1918–1919, a także czasie przed nim i po jest bardzo istotne. Dlatego cieszę się, że jako Samorząd Województwa Wielkopolskiego mogliśmy wesprzeć finansowo oraz objąć honorowym patronatem wydanie książki, która stanowi jeden z elementów wpisujących się w obchody 105. rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego.
Zapraszam do lektury!
Marek Woźniak
Marszałek
Województwa WielkopolskiegoO KSIĄŻCE
Opowieść o dziejach Wielkopolski 1870–1920. Z niezrównanym znawstwem historycznego tła i kulturowych realiów ukazana epoka przełomu XIX i XX wieku. Barwne ludzkie losy, galeria przeróżnych – znanych i mało znanych – figur wspólnie tworzących wielkopolski partykularz i panteon.
Rozległa akcja toczy się w wielu różnych miejscach. Nie tylko krążymy po ówczesnym Poznaniu, ale także przenosimy się w dalsze strony: do Paryża i Wersalu, Berlina, Monachium, Śmigla, Wolsztyna, Gniezna, Wrześni, Grzecznej Panny, Turwi, Pakosławia, Zakopanego, Kościanek, Warszawy, na pola bitewne Prus Wschodnich, Francji i Flandrii, na Kresy, a nawet do Nowego Jorku i Teksasu.
Akcja książki Marka Hendrykowskiego _Wiwat! Saga wielkopolska_ rozgrywa się na przestrzeni jednego półwiecza, obejmując swym zasięgiem fascynujące postaci i rozmaite ówczesne wydarzenia: od wojny francusko-pruskiej (1870–1871) do powstania wielkopolskiego (1918–1919) i wojny polsko-bolszewickiej (1919–1920).
Dlaczego autor wybrał i zakreślił taką właśnie perspektywę sagi o Wielkopolanach? Najlepszą na to odpowiedź daje rzut oka na otaczającą nas rzeczywistość. Historia splata się w niej i ściśle łączy z dniem dzisiejszym, mistrzowsko kojarząc fikcję literacką z faktami.
Marek Hendrykowski wskrzesza pamięć o minionym, osoba po osobie i epizod po epizodzie, opisując niezmiernie ważny, a mało znany okres dziejów Wielkopolski obfitujący w dramatyczne wydarzenia i doniosłe przemiany. Uzyskujemy wgląd w czas, który w sposób nad wyraz widoczny i trwały zaznaczył się w dziejach miasta i regionu, kształtując dzisiejszy ich obraz i rzutując na _genius loci_ oraz szczególny charakter tej części Polski.
Książka, którą trzymasz w ręku, jest sagą przeznaczoną nie tylko dla Wielkopolan. Marzeniem i nadzieją autora było, by zawarta w niej wielowątkowa opowieść o czasach i ludziach przemówiła do bardzo różnych odbiorców.
Dlaczego pewien baron kazał skuć herb na swoim pałacu?
Kto ziemie nadnoteckie nazwał Kanadą, a ludność tamtejszą Irokezami?
Skąd się wzięło określenie leser?
Czy Bismarck mówił po polsku?
Co można było przegrać i wygrać w kasynie gostyńskim?
Czy Piłsudski był przeciwny powstaniu w Wielkopolsce?
Kim był Diabeł Wenecki?
Dlaczego spotkało się z sobą trzech Józefów?
Jak się gotuje zupę nic?
Capri w Poznaniu?
Gdzie parzono w tych stronach najlepszą kawę?
Kto wyrwał z rąk Prusaków meteoryt?
W jakim obrządku pochowano barona Richthofena?
Możliwe, że Witkacy i Piłsudski strzelali do siebie?
Skąd się wzięła nazwa Katschmarek regimenty?
Kiedy świat dowiedział się o tym, że w Poznaniu wybuchło powstanie?
Czy Wielkopolanie obronili Lwów i Warszawę?
Na te i na wiele innych pytań znajdziesz odpowiedź na kartach tej zajmującej opowieści.
Ze znanych postaci historycznych, o których w niej mowa, pojawiają się między innymi:
Klaudyna Potocka
Karol Marcinkowski
Emilia Sczaniecka
Dezydery Chłapowski
Augustyn Szamarzewski
bracia Edward i Atanazy Raczyńscy
Otto von Bismarck
Piotr Wawrzyniak
Jan Konstanty Żupański
Robert Koch
Hedwig Freiberg
Michał Drzymała
Julius Dinder
Filipina Kottek
rodzina Hersów
Władysław Zamoyski
rodzina Celichowskich
Wincenty Szymborski (ojciec Wisławy)
Jan Sabała-Krzeptowski
Helena Modrzejewska
Jacek Malczewski
Gabriela Zapolska
Arnold Szyfman
Jerzy Petersburski
Stanisław Adamski
Paul von Hindenburg
Erich Ludendorff
Manfred von Richthofen
Jules Verne
Bertha von Suttner
Ignacy Mielżyński
Jan Czochralski
Charles de Gaulle
Stanisław Przybyszewski
Witkacy
bracia Jerzy, Bohdan, Wacław i Witold Hulewiczowie
Stanisław Kubicki
Artur Maria Swinarski
August Zamoyski
Lili Palmer
Walt Disney
Marlena Dietrich
Josef von Sternberg
Feliks Dzierżyński
Bogdan Ronikier
Józef Dowbor-Muśnicki
Józef Haller
Józef Piłsudski
Wojciech Trąmpczyński
Wojciech Korfanty
Jarogniew Drwęski
Stanisław Wachowiak
Władysław Anders
Arkady Fiedler
Zdzisław Grot
Stanisław Kierbedź
Heliodor Święcicki
Wiktor Dega
Józef Kostrzewski
Józef Rivoli
Bronisław Niklewski
Antoni Pacyński
Klementyna Śliwińska
Maria Śleżańska
Lucyna Ćwierczakiewiczowa
– i wiele, wiele innych.
Wszystkie co do jednej pojawią się na kartach tej historii.DO KLIO
O Muzo! Przywróć pamięć tego, co było, pozostawiając nam, żyjącym, swój ślad. Daj mi moc wyobraźni, abym mógł wywołać duchy ludzi, co tu byli i żyli. I dać zaszczytne, acz prawdziwe o nich pojęcie.
Że pierwsze miejsce przypada w tej księdze Poznańskiemu i Wielkopolsce, bierze się stąd, iż na uprzywilejowaną ową ekspozycję ziemia ta i jej mieszkańcy absolutnie zasługują. Choć nie wszyscy doprawdy o tym w Polszcze wiedzą. Czyja to wina? Samych Wielkopolan, prawda, ale także pisarzów i uczycieli naszych, których z niewieloma tylko wyjątkami nie stać było na trud i wysiłek gruntownego przestudiowania i barwnego opowiedzenia przebogatej frapującej historii tego regionu.
Ale, ale… Skąd nagle frapująca? Raczej całkiem zwykła i niepozorna na tle innych. Że przez to nieciekawa? Ejże! Zależy, jak na to spojrzeć i w jakich ramach zawrzeć szerszy obraz tego, co było. Rozpostarcie wielobarwnego gobelinu minionych wydarzeń ukazujące galerię ich uczestników zmienia bardzo wiele.
* * *
Saga historyczna to taki gatunek, w którym każda z postaci zasługuje na osobną powieść o sobie, a całość – z nimi wszystkimi włącznie – tworzy misterny kobierzec przeszłości.
Poznań? Wielkopolska? Ich minione dzieje? Malownicze? Barwne? Przebogate? Bez przesady. Ludzie tu zwyczajni, nijacy i bezbarwni dla niewprawnego oka i ucha. Gdzie u nich miejsce na coś nadzwyczajnego? Styl życia skromny, przyzwoity, niechętny wszelkim ekstrawagancjom. Wszak prawda, że utracjusz poznański to zjawisko niewyobrażalne.
Mieszkańcy rodem stąd od pokoleń dalecy są od zbytków, nie mają lekkiej ręki do pieniędzy, unikają szastania i sadzenia się. Nie znoszą marnotrawstwa, zgoła niepodobni do swych warszawskich sióstr i braci – z rezerwą dla ich rozrzutności, szerokiego gestu i „fantazji”. Żyją po cichu, bez rozgłosu: uczciwie i poczciwie. Wyposażeni przez własne dzieje darem trwania i darem rzetelności.
O czym tu pisać? Nie bardzo zresztą się starano. Czy to jest epicki temat na sagę? Ależ tutaj przez wieki nic przecie ważnego się nie wydarzyło – jak powszechnie od dawna wiadomo. Sami Wielkopolanie ledwie co słyszą w szkołach o sobie. Więcej o myszach i Popielu niż o tych, którzy w cieniu Mysiej Wieży tyle dla Polski nad Wartą, Prosną, Notecią, jak też nad Wisłą, Niemnem, Dniestrem i wieloma innymi rzekami dawno temu zdziałali.
Cokoły, spiże, rocznice, wiązanki i wieńce to za mało. O tych zarówno zwyczajnych, jak niezwykłych ludziach, o mnogich zasługach dla kraju, które niegdyś położyli, pamięta się tylko od wielkiego dzwonu, a i to nie zawsze. Spoczęli w ziemi na wieki: głęboko. Gryząco boleśnie spowszednieli. Pisać o nich, wydobywać spod nagrobnej płyty, krążyć wokół pomników, ekshumować tych, co odeszli, ożywiać na nowo – daremne staranie. Choć, bądźmy sprawiedliwi, próbowano – nie raz i nie dwa. Zdarzały się i nadal zdarzają chwalebne wyjątki. Wyjątki, powiadam. Dobre i to.
* * *
Mit Wielkopolski współtworzą ludzie, którzy tu kiedyś żyli i działali – kobiety i mężczyźni, każda i każdy z nich na swoim polu i na własną miarę. Im tedy jest poświęcona ta księga. Nieświadomość powszechna tego wszystkiego, co zrobili niegdyś dla Polski i czego dokonali w swych dziejach Wielkopolanie, pozostaje po dzień dzisiejszy niezrozumiale wielka.
Dodajmy zaraz – _ab extra et ab intra_. Nie tylko w dumnych z siebie Warszawie czy Krakowie, co jeszcze można od biedy próbować jakoś usprawiedliwić, ale i nad samą Wartą, Notecią, Obrą, Nielbą, Prosną, na rodzimej niwie i w tutejszych domach, czego pojąć i zaakceptować nie sposób.
Czy Polska na tym traci? Jeszcze jak! Traci więcej, niż sądzi. Nie wolno nam tego stanu dłużej bagatelizować. Kto ma to zmienić, jak nie my sami po wielu latach grobowej zaiste ciszy?
Nic na kredyt. Na dane słowo, owszem. Kontrakt pokoleń, choć nigdy niespisany, prawowicie zawarty, obowiązuje po równo. Dłużnik i wierzyciel. Wierzyciel i dłużnik. Oni nam – my im. Rzecz się dokonała. Słowo się rzekło. Nikt nie śmie go cofnąć. Płatności przekazywane sumiennie. Dług tych, co byli, i tych, co przyszli po nich – wzajemny, czas wyrównuje, należność wprzódy uiściwszy. Saga nie ma końca. Tam, gdzie się kończy, zaczyna się jej następny rozdział i dalszy ciąg.
* * *
Wielkopolanie. Poznańczycy. Im dłużej studiuję i na wspólny pożytek odkrywam ich losy, tym bardziej zachodzę w głowę, ile zapomniano, ilu rzeczy dzisiaj nie wiemy, ile spraw ważnych i wątków mniej ważnych zniknęło w mroku dziejów, przepadło na zawsze, nie doczekawszy się wyświetlenia. Jak wiele z tej gęsto tkanej materii zdążyło się wystrzępić, ile w niej zblakło i wypłowiało.
Cóż wtedy począć? Jak ową cenną tkaninę naprawić? Gdzie znaleźć i na powrót odzyskać to, czego w niej brakuje? Doprawdy nie ma żadnego sposobu? A od czegóż apokryf? Od czego magiczna moc wyobraźni? Wierzcie mi, da się tę misterną całość na powrót wypełnić i wysłowić!
* * *
Podług mego przekonania autorowi przysługuje zbójeckie, czy jak kto woli kaduczne, prawo po swojemu zmyślać i konfabulować, byle tylko nie naruszał wystrzałami swej fantazji twardych murów tego, co przeszłość z kamienia faktów zbudowana niegdyś wzniosła.
Historyk ma łatwiej o tyle, że zajmuje się w swym dziele tylko realnymi postaciami i zdarzeniami. Pisarz historyczny bierze na siebie trzykroć cięższe zadanie. Po pierwsze – podobnie jak historyk też mocno trzyma się materii zdarzeń i opisu dziejów rzeczywistych osób. Po wtóre – powołuje do życia figury fikcyjne, czego historykowi czynić nie wolno, a jemu owszem, tak. Każe im istnieć na kartach, by utkać i móc rozpostrzeć z ich udziałem opowieść o minionych dziejach, dopełniając pozbawiony ostrości widzenia obraz minionego czasu.
Po trzecie wreszcie – i to robota najtrudniejsza – złączyć musi jedne postaci z drugimi, czyniąc ich zejście się i współobecność na tych kartach nie czczą paradą, lecz spotkaniem prawdziwie użytecznym dla opisywanych zdarzeń po to, by figury te wspólnie dały świadectwo przeszłości.
Tamci, przodkowie i antenaci nasi, już na wieki zamilkli. My, współcześni, nie tylko jesteśmy od nich na co dzień daleko. Brak nam osobistego przekonania, że w zabieganych czasach naszej teraźniejszości, skłonnych raczej pomijać przeszłość, niż do niej powracać, każda z tych osób – jak rzadko kto – warta jest zbiorowej pamięci, zwłaszcza gdy odpomnieć i zważyć ich osobiste zasługi godne barwnej o nich opowieści.
Pracowitość, cichość, skromność nigdy nie bywają malownicze. Zwycięskie powstanie stokroć gorzej się przedstawia od ran poniesionej klęski. Spiż jaki odlać i na cokole postawić, owszem, odsłonić w okrągłą rocznicę – z akompaniamentem fanfar, czemu nie. Już się robi. Ale pamiętać o ich rozwadze, powściągliwości, roztropności, o codziennym bezimiennym trudzie, o wytężonej pracy dla ogółu? Gdzie tu miejsce na tragizm, na żałobne łzy i westchnienia, na ideał daremnej śmierci za ojczyznę, na poczty, dekoracje sztandarów, werble, salwy i apel poległych.
To inni, nie my przecie, ledwie obecni, skromni, cisi nadwarcianie, mają święte prawo do legendy, do mitu rozpostartego nad poniesioną niegdyś klęską, do pamięci złożonej pod cmentarnym kamieniem i krzyżem. Do memoriału wygłoszonego pod kolejnym pomnikiem i kopca usypanego na cześć. Nie zaś pamięci, której najbardziej nam trzeba: wielowymiarowej: szerszej i żywszej niż wyprane z dawnych kolorów, zasuszone jak liść w zakurzonej księdze, tablica nagrobna czy lada notka o kimś, ujęta w suche jak wiór hasło z encyklopedii.
* * *
Weźmy tamto powstanie. Rok 1918 i 1919. Wiemy, wiemy… Trzeba brać sprawy w swoje ręce. Piłsudski wraca z Magdeburga do Warszawy, Poznańskie, ciągle pod pruskim zaborem, dla niego się nie liczy. Ważne są wschodnie krańce: Wilno, Grodno, Brześć Litewski, Lwów, Żytomierz, Stryj, Bobrujsk, Krzemieniec, Poczajów, słupy nad Dźwiną, Dniestrem, Styrem, owszem. A tutaj? Co z nami? Jeszcze Polska nie zginęła. Odrodzona po wiekach Polska ma się obyć bez Wielkopolski?
Próbujemy sami. Czekamy z bronią u nogi. Mijają tygodnie, zbliża się koniec grudnia. Triumfalny nocny przyjazd Paderewskiego do Poznania, manifestacja przed Bazarem, pierwsze strzały, pierwsi polegli Antoni Andrzejewski, Franciszek Ratajczak; pierwszy dowódca major Taczak, Naczelna Rada Ludowa, zdobyta Ławica; przysłany z Warszawy generał Dowbor-Muśnicki, sprawny organizator, Armia Wielkopolska. Naród sobie. Dzielna wiara. Ciężko, bardzo ciężko. Dwa miesiące walk. Ponad dwa tysiące poległych. Zażarte boje nie tylko o Poznań, o każde z tutejszych miast, każde miasteczko, o każdą wieś, z tak ogromnym poświęceniem i trudem odzyskaną ojczystą miedzę zagarniętą ongiś przez Prusaka.
A w trakcie tego wszystkiego zarówno przed Trewirem, jak i długo po nim rosnące obawy o jutro. Co z nami będzie? Co jeśli przegramy? Niemcy już się otrząsnęli, ani myślą odpuścić, zbierają siły, szykują się do wielkiej kontrofensywy. Kto nam pomoże? Ciągła niepewność, gorycz osamotnienia. W starciu z potężną armią, z Heimatami, Freikorpsami i Grenzschutzem zdani jedynie na siebie. Kto wie, jakby to się skończyło, gdyby nie Foch¹?
Gdzie tu miejsce na mit? Aby się zrodził, trzeba klęski. Samo powstanie, gdyby wtedy upadło, byłoby jedną więcej przegraną i upadkiem nadziei. Ważne – jeszcze jak ważne! – że okazało się zwycięskie. Że coś się udało, że wygraliśmy je, choć tylko my sami, i nikt inny, wierzyliśmy, że w końcu zwyciężymy, że własnymi siłami zdołamy utrzymać i obronić to, co z tak olbrzymim trudem zostało wywalczone w pierwszych tygodniach.
Zryw powstańczy. Mozół upartego trwania. Żadnych szaleńczych szarż, traconych redut, spektakularnych klęsk, samobójczych wysadzeń otoczonej przez wroga twierdzy. Nawykły do takich przedstawień pisarz historyczny nie znajdzie w tym dla siebie natchnienia. Jakkolwiek by patrzeć – i z ogólniejszej perspektywy, i w szczegółach – wyłania się coś mało ciekawego.
* * *
Szkoda gadać, lepiej będzie opowiedzieć. Ludzie potrzebują opowiadania. Potrzebują go wszyscy. I młodzi, i starsi, i ci bardzo starzy też. Pod jednym warunkiem, że to opowiadanie mówi coś naprawdę ważnego o nich samych. Wystarczy rzecz zacząć owym zaklęciem „pewnego razu…” i reszta potoczy się sama? Nie tak prosto.
Opowieść o czasie przeszłym kryje w sobie przepotężną siłę. Słowa i obrazy, z których się ona składa, z czarodziejską mocą ukazują nadzieje, marzenia, pragnienia, lęki, fantazje, niespełnienia, zarówno to, co było, jak to, co mogło być, choć się realnie nie wydarzyło.
Autor powieści historycznej zmyśla, zmyśla na potęgę. Takie jego dobre prawo. Odtwarza i przetwarza – opisując i po swojemu ukazując, przeistacza zarówno tamtą minioną, jak i tę dzisiejszą rzeczywistość. Odsłania i nadaje jej sens, odkrywa znaczenia. Nie tylko odkrywa, przydaje też od siebie. Konfabulując i snując własną wersję zdarzeń, co rusz mija się z prawdą, która biegnie tuż obok. Jednak nie powinien nigdy kłamać, to znaczy dawać swoim łgarstwem fałszywego świadectwa i sprzeniewierzać się przeszłości.
* * *
Długo by mówić, czemu nadwarciańskie dzieje i ci, którzy – żyjąc tutaj cicho i skromnie – tyle dobrego uczynili niegdyś swą pracą dla walczącej o swoją niepodległość Polski, zepchnięci w cień ustępują miejsca Soplicom, Wołodyjowskim, Kmicicom, Olbromskim, Cedrom i Bohatyrowiczom. Czyżby to, co się działo i stało niegdyś w Poznańskiem, nie było w ogóle tematem godnym niczyjej uwagi i pisarskiego wysiłku? Padło pytanie, trzeba będzie na nie odpowiedzieć.
Istotnie, na tle szwedzkiej kolubryny wysadzonej pod murami Jasnej Góry, trzech łbów pohańców zerwanych Zerwikapturem Podbipięty albo mocarza Ursusa ratującego omdlałą Ligię od śmierci na arenie – taka na przykład nowela _Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela_ wypada całkiem nijako i blado.
By jednak zadośćuczynić sprawiedliwości… Był przecie niegdyś jeden autor znamienity, który dał coś arcypoznańskiego. To Prus ze swoim Wokulskim i Rzeckim. Obie figury, choć o tym ni słowa w powieści się nie mówi, jakby żywcem wyjęte duchowo z tego, co nam Wielkopolanom bliskie. Z ich pracowitą codziennością i cichym dramatem niespełnienia włącznie.
* * *
Dobro samo się chwali? Wątpię, nie wierzę w coś takiego. Istnieją rozliczne dowody, że wcale nie. Nawet największe – samo się nie pochwali. Zwłaszcza gdy ciche, skromne, pracowite i – jak niegdyś Michał Drzymała – za nic nie pragnie rozgłosu i stroni od niego. Radość zwykłego żywota. Jakiż to żywot? Boleśnie powszedni, powtarzam, i spieszę zaraz dodać: szczęśliwie powszedni.
Wielkopolska, Poznań: świat zanurzony w prozie, w przyziemnej zwyczajności. W życiodajnym osoczu tej, co tu wiele mówić, nadzwyczajnej zwykłości. Jak się tu żyje? Mieszkańcy tych stron od pokoleń wiedzą jak. Spytajcie ich samych, jest pewne, że usłyszycie: no jak, zwyczajnie.
* * *
Czy ja ten świat znam? Trudne pytanie, ale nie uchylę się od odpowiedzi. Próbowałem poznać, lecz znam go nie tak, jakbym sobie tego życzył. Badałem jednak wszystko, co się z nim łączy, badałem przez lata sumiennie i z należną uwagą. Dziś bez fałszywej skromności mogę już powiedzieć, że kto wie, może znam całkiem nieźle.
Z rosnącą ciekawością sięgam do tego, co tu się niegdyś wydarzyło, po amatorsku niespiesznie studiuję, jeden po drugim odkrywam sobie losy różnych niezwykłych zwykłych ludzi i sprawy, którymi ludzie ci niegdyś żyli. Na nowo próbuję odnaleźć, dociec, przeniknąć, zapisać ów miniony świat. Niby sporo o nim wiadomo, a przecież nieustannie czymś nie tylko mnie zaskakuje. Inni też go znają i też ich potrafi zaskoczyć.
* * *
Codzienność i proza ludzkiego życia nas ogranicza, przytłacza, separuje, rozbija na kawałki i oddzielne fragmenty. Pewnego dnia zamyka się wieko i nie ma kogoś wśród żywych. Kogoś, kto wart był uwiecznienia nie tylko w matowych ramkach na starej fotografii. Historie o zwykłych Wielkopolanach i ich niezwykłych czynach pozwalają głębiej rozumieć i ujrzeć człowieka pełniejszym i większym, niż jest naprawdę.
Mity wiodą żywot autonomiczny. Nie wiemy, czym były, czym są, dokąd prowadzą i co w istocie znaczą. Nie panujemy nad nimi, to one panują nad naszym życiem i jak tarnina na polach zbiorowej pamięci wyrastają spomiędzy nas. Aby wiatr po polach nie hulał i ziemi nie wyjaławiał. Żyjemy razem z nimi i odchodzimy na zawsze – wiedząc i wierząc, że nas przeżyją, bo okazuje się, że wydobyte na powierzchnię posiadają moc długiego trwania.
Najciekawiej dzieje się na styku prawdy i zmyślenia. Tam, gdzie jedno zbiega się z drugim i z nim splata, tocząc odwieczną potyczkę o prymat i spór o wiarygodność. Legendy niosą. Unoszą ponad czasem ludzkie życie. Opowiedz, pokaż mi twoją historię, a powiem ci, kim jesteś. Czy naprawdę? A któż to może wiedzieć? Kto potwierdzi, że tak? Kto rozstrzygnie, która nić skąd biegnie i ile w niej wspomnienia, a ile realnej rzeczywistości?
* * *
Wszelkie mity wyrastają z ludzkich pragnień i marzeń, lecz swój początek biorą z opowieści o tym, co realne – co się ongiś zdarzyło. To ich kanwa. Sama kanwa jednak to za mało. Nie wystarczy. Mityczne czyny i opowieści tka się z materii niezwykłej – z tego, co pozwala człowiekowi istnieć inaczej, pełniej – z porywów i uniesień nadrealności. Taka jest natura każdego mitu.
_Mythos_, jakkolwiek byłby fantastyczny, nie bierze się z powietrza i nie plecie sam z siebie, musi z czegoś brać swą osnowę. Realność istnienia mitu okazuje się jego koniecznym przypisaniem do konkretu, życiodajnym gruntem. Przędzą. Nie da się go utkać z niczego, z czystego zmyślenia. Co jednak zrobić wtedy, gdy przędza całkiem zwyczajna? Da się! Tylko nie trzeba zanadto cudować, jak mówią w tych stronach.
Poezja była tutaj zawsze rzemiosłem, rodzajem talentu i fachu, jak kunszt ślusarza, kołodzieja, stroiciela instrumentów czy złotych rąk chirurga. Wielkopolanie z natury swej bywają mocno przywiązani do prozy, przez co uchodzą za ludzi przyziemnych. To ich zaleta, nie wada czy słabość. Dosłownie i w przenośni zawsze trzymali się ziemi. Bo też to było od wieków zwykłe zbiorowe życie, choć wiele w nim niezwykłych postępków, dokonań i czynów. Czy to znaczy, że się na mit nie nadają? Niby dlaczego? Bo są zwykłe? Skądże! Nieprawda, nadają się. Ze zwykłej przędzy epos też może powstać, pod warunkiem że zostanie właściwie użyta.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Ferdinand Foch (1851–1929), marszałek Francji, należał do elity najważniejszych dowódców francuskich w I wojnie światowej. Przyjazny Polakom. W lutym 1919 w Trewirze podyktował Niemcom kategoryczne warunki kapitulacji i żądanie bezwzględnego zaprzestania działań militarnych przeciw Polsce. Dzięki postanowieniom traktatu wróciły do Polski między innymi: Chodzież, Leszno, Rawicz, Kępno, Nakło, Zbąszyń, Bydgoszcz, Toruń, Chełmno, Chełmża i Grudziądz. 5 lutego 1921 w Akademii Wojskowej Saint-Cyr pod Paryżem Józef Piłsudski odpiął własny krzyż Virtuti Militari i udekorował nim Focha. 13 kwietnia 1923 otrzymał tytuł i buławę marszałka Polski. Doktor honoris causa Uniwersytetu Poznańskiego (1923). W centrum przedwojennego Poznania nazwano jego imieniem dzisiejszą ulicę Głogowską, jedną z głównych arterii miasta.