- W empik go
Wiza do Nowego Jorku - ebook
Wiza do Nowego Jorku - ebook
W ręce czytelników oddaję moją trzecią książkę, którą już w trakcie pisania - pokochałam.
Zawiera historie związków i miłości: tych prawdziwych i pseudo - miłości, toksycznych, bo internetowych.
Opowiada o podróżach moich bohaterów, rozstaniach i przesłaniach z zaświatów... namiętności, przestępstwach zdradzie i niewyczerpanej nadziei. A że bohaterka książki jest też pisarką jak ja? No cóż, tak się złożyło.
Prawdziwe wydarzenia splata literacka fikcja, moja poezja i szczypta metafizyki.
Jak powiedział czeski pisarz Michal Viewegh - Tylko pisarz jest w stanie powiedzieć ile prawdy jest w jego pisaniu, a ja - moim bardzo realnym i wirtualnym przyjaciołom Wizę do NY dedykuję.
Spis treści
Leonia 7
Wiktor 11
Narodziny motyla 16
Patrycja 24
Z Hiszpanii do Ciebie? 48
Promocja 63
Oderwę się od ziemi i zgubię duszę pośród chmur... 71
Wiktor 73
Jane 83
New York City 86
Morton i Tiffany 98
Zabiegi 108
Jeremi 114
Jednak Guggenheim 129
Steffi 135
Thatch Meadow Farm 143
Weekend na farmie? 156
List do kraju 165
Przeprowadzka i Charlie 168
Spotkanie 174
?Anioł? z Antibes 181
Urodzinowe kulinaria 195
List z kraju? 200
Przygotowania do urodzin i łosoś w papilotach 205
Happy Birthday Agata! 212
Iwona 227
Remscheid 232
List z zaświatów? 242
Jesień w Port Jefferson 264
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63080-01-3 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jonathan Carroll
Tylko pisarz jest w stanie powiedzieć, ile prawdy jest w jego pisaniu.
Michal Viewegh
Moim bardzo realnym i wirtualnym przyjaciołom
Anna Strzelec
Podziękowanie
Zosi, Hannesowi, Irenie, Danucie, Andrzejowi, Elwirze I.K., Jeremiemu i innym, którzy zaistnieli w moim życiu, uatrakcyjnili mój pobyt na Long Island i przyczynili się do napisania tej książki
Anna Strzelec
Leonia
Ktoś wybrał dla niej to imię. Kim był, nie może się już dowiedzieć i nie ma kogo zapytać, bo wszyscy, którzy przy tym obecni być mogli, już odeszli… Pozostały zdjęcia w kolorze sepii.
Leonia. W latach dzieciństwa imię przypominało jej kwiat lewkonii, cały ogród pachnących kwiatów. Imię, jak biała sukienka przybrana falbankami z koronek. Jak taniec na łące, z ukochanym w świetle księżyca. Leonia, jak srebrna, bezkresna plaża obmywana seledynową wodą.
Wszystko, co dotychczas napisała tylko częściowo odpowiadało wspomnieniom. Dawno temu jej sukienka była co prawda biała, ale w niebieskie kwiatuszki i poplamiona krwią, bo kręciła główką na prawo i lewo gdy usuwano jej migdały. Steffi miała różową i dużo łatwiej od Leonii znosiła każdy ból.
Wspomnienia o ogrodzie były prawdziwe, a taniec z Wiktorem na krótko przed jego wyjazdem zapisał się trwale w jej i jego pamięci. Tak pisał. Czasem myślała, że z dotykiem ust jest jak z odciskiem palców – nie ma dwóch takich samych, a cała reszta w wyobraźni Leonii jest przecież możliwa. Bywało, że myślała o siostrze bardzo intensywnie, próbowała rozmawiać z nią, czasem prosić o radę i smuciła się, gdyż odpowiedzi nie było i już być nie mogło…
Leonia ma tyle lat, co jej pies. Nie przelicza głośno ich wieku z psiego na kobiecy lub odwrotnie, ona wie. Kiedyś trzeba będzie się rozstać i wolałaby, żeby to ona, Leonia była pierwsza. Próbowała nawet napisać o tym wiersz, taki trochę na później. Zaczynał się od słów:
Co ma ze mnie mój pies?
Już nie pobiegnę szybko, jak dawniej nie popłynę, patykiem w dal nie rzucę – ale jeśli chcesz
Aportować będę nasze dni minione
a ty uśmiechniesz się zamyślona
wszystko rozumiejąc spojrzysz
i pozwolisz mi.
Odejdę pierwsza
bo, uwierz mi
nie mogę, nie chcę być
przy twoim zasypianiu…
Kiedyś tak się stanie. Banalne stwierdzenia… Odsuwać, odsuwać te myśli jak najdalej.
Jest słoneczna, parkowa sobota. Leonia znalazła dla nich nowe, spacerowe miejsce, na razie bez nazwy. Od kiedy sprzedała ogród, nie bardzo mają dokąd wyjść. Siedzi teraz na ławce ściskając w palcach długopis, kartką szarpie wiatr. Przed wyjściem przybłąkał się do głowy jakiś nowy tekst. Trzeba go zaraz jak motyla, ostrożnie złapać, przyjrzeć mu się z bliska i wypuścić. Nie wie, czy z porównaniem do motyla to właściwe, ale takie romantyczne. Napisała już dwie książki. Dlaczego dopiero teraz zaczęła pisać, tak późno, w jej wieku? Nie wie. Codziennie uzmysławia sobie własne niedoskonałości… I wciąż za krótko i ciągle mało. Wtedy pomaga Patrycja, która ją chwali. Pat, jej dobra znajoma od lat. Wiktor po przeczytaniu pierwszej książki też napisał, że są wspaniałe. Leonia i jej książka.
Piesowa siedzi na trawie pod ławką, oddycha głośno. Pani nie pomyślała, aby zabrać wodę dla siebie i dla niej, więc nie pobędą tu długo. Kilka ławek otaczają pergole i otoczenie wskazuje na to, że ubiegłego roku mieściło się tutaj rosarium. Po długiej i przykrej zimie niektóre krzaki pozostały suche. Te, które przeżyły zielenią się, inne trzeba będzie zastąpić nowymi. Dwie róże na balkonie Leonii też umarły, mimo, że otuliła je na zimę bardzo troskliwie. Taki otrzymały wyrok.
Piękne, spokojne miejsce… Niektórzy spacerowicze, pod brzozami rosnącymi gdzie niegdzie na połaciach trawników, rozłożyli już koce i książki. Dwoje dzieci rozstawiło między drzewami małe, kolorowe namioty. Malarski widok, impresjonistyczny prawie jak u Moneta. Brakuje kogoś ze sztalugami, blejtramem i farbami. Będziemy tu przychodzić – myśli głośno Leonia dając znak Piesowej do opuszczenia miejsca spod ławki. Przyjdziemy każdego słonecznego dnia, aż do mojego wyjazdu…
A zasypiając wieczorem, miała uczucie, że w jej życiu zdarzy się jeszcze coś radosnego, nawet zabawnego i tak naprawdę powinna uważać się za osobę całkiem szczęśliwą.
Wiktor
Bóg ulepił ją z ciepła i dobroci. Popatrzył na swoje dzieło i myśląc, że stać go na więcej, jak rzeźbiarz dotykając utworzonej przez siebie kobiety, formował jej kształtne, jędrne piersi i okrągłe uda, zaznaczył talię, a potem sięgnął do naczynia z napisem „sex” i jak olejkiem do opalania pokrył jej ciało.
Siedząc na stopniach werandy wynajmowanego domku w jednej z dzielnic Queens, Wiktor tak sobie mniej więcej wyobrażał stworzenie Leonii. Po drugiej szklaneczce whisky przychodziło mu to z dużo większą łatwością. Bo Leni była sexy i tęsknił za nią coraz bardziej. Noce z nią przypominały zanurzenie w ciepłej wodzie, która rozpływała się po całym ciele, jej drobne stopy gładziły jego pośladki, wierzył, że odczuwa ich zbliżenia podobnie jak on. Tak przynajmniej mówiła, że z nim jest wspaniale i wierzył, że kiedyś przestanie jej przeszkadzać i to, że Wiktor na końcu każdego miłosnego aktu rzuca głową jak źrebak.
– Musisz tak? Boję się, że sobie kiedyś krzywdę zrobisz, na szczęście oparcie kanapy jest miękkie – śmiała się.
– To niezależne ode mnie, biologia, fizjologia, czy ja wiem? A ty czemu przychodzisz tak spokojnie i nie rzucasz się na poduszkach, jak inne dziewczyny?
Popatrzyła na niego z uśmiechem zabarwionym ironią:
– Inne krzyczały i rzucały się? – Nie czekając na odpowiedź, której zresztą wcale usłyszeć nie chciała, dodała: – Ja przychodzę do ciebie po cichutku, całym moim wnętrzem i sercem.
Jeszcze raz whisky. Musi pójść do kuchni po lód. Poetka jedna. Gdy napisała dla niego pierwszy wiersz i wysłała mu mailowo, krótko po ich pierwszym spotkaniu, ogarnęła go mieszanina zdziwienia i zachwytu, ale jeszcze nie tak ogromnego, jaki wzbudziła w nim później. Wtedy czytał ten wiersz i zaczynał rozumieć, że jej oczekiwanie jest chyba ogromniejsze, niż wszystko to, co on jej dać może…
A potem wydrukował go i przypiął na lodówce magnesem z kotem.
Prawie każda twierdza ma wieżę…
– A na wieży czekała…
nie księżniczka, lecz dziewczyna
w sukience z tęsknoty
i nadziei utkanej…
On rozpiął jak sieć swoje ramiona – w dół skacząc…
w nich się zatrzymała.
Nawiązała w nim do ich mailowania, o twierdzy i wieży, gdzie ona na niego czeka… chyba z nutką depresji.
Spotkali się następnego dnia na randce dość krótkiej, słowa opowiadań o minionych latach udawały się co chwilę w drogę, jak motyl zaangażowany w przekazywanie wiadomości – ode mnie do ciebie i z powrotem.
Usiadł na Leni ramieniu, zmieniając po chwili miejsce na brzeg Wiktorowego talerzyka z resztką bitej śmietany i znów do Leni. Jedli szarlotkę. Po powrocie do domu napisał do niej:
Witaj… masz same mądre, rozsądne przemyślenia!… Skąd drobna, krucha istota bierze te mądrości? Ale podziwiam, gratuluje, dobrze jest mieć takiego kumpla.
Nazwał ją na wszelki wypadek „kumplem”, choć określenie to nie było eleganckie i wcale do niej nie pasowało. Jego dorosła córka powiedziałaby: oj, tato troszkę cię wzięło.
A on podziwiał Leonię, gdy opowiadała o swojej pierwszej książce, cytowała z pamięci jakieś fragmenty, czym mu niesamowicie imponowała. Słuchał i jednocześnie zastanawiał się, jaka ona może być w łóżku.
Nigdy nie uganiał się za młodymi dziewczynami. Wolał kobiety, które dzikie lata spędzone w wirującym świetle dyskotekowych lamp miały już za sobą. Gdyby był poetą, zacząłby pewnie wymyślać jakieś porównania – dojrzałe jak owoc, rozkwitłe jak kwiat, albo inne bzdury.
Ale jaka jest Leonia, Wiktor chciałby się jak najszybciej przekonać.
***
Nigdy nie zamieszkali razem. Leonia wzbraniała się, tłumacząc mu, że w ich wieku nie powinno się już tego robić. Każdy z nas potrzebuje swojego obszaru, ach, może to zbyt wiele powiedziane, raczej krainy prywatności, taki pejzaż, w którym ukochana osoba pojawia się i znika. Za każdym razem odkrywamy siebie na nowo, znajdujemy potwierdzenie właściwego wyboru.
– Wierz mi – mówiła, patrząc na niego z uśmiechem, który wywoływał siateczkę drobnych zmarszczek wokół oczu i tę słodycz, którą kochał. – Tak jest najlepiej. – Potrafiła też uśmiechać się tylko oczami.
A więc brał kilka dni urlopu w swoim biurze i przyjeżdżał do niej, próbując za każdym razem na nowo zadomowić się w jej ciele, ukryć, odreagować. Czasami miał wrażenie, że jest tylko dodatkiem, że ona pozwala mu być przyprawą, którą bierze z półeczki, używając do potrawy, jaką było jej życie z nim. Gdy powiedział o tym, roześmiała się.
– Masz rację, bez ciebie nie smakowałoby tak dobrze. Od pewnego momentu kosztuję je wszystkimi zmysłami.
Lubił obserwować ją, gdy pracowała. Jej palce ścigały się po klawiaturze, czasem zatrzymywały w zamyśleniu, by za chwilę kontynuować swoją wędrówkę. Miała dwie recenzje do napisania, czas naglił, a termin wysłania ich do redakcji zbliżał się.
Czasem Leonia podnosiła głowę rzucając mu pytające spojrzenie, dlaczego nic nie robi i z miną opuszczonego chłopca wpatruje się w przestrzeń, podczas gdy ona jest zajęta? Najważniejsza przecież jest namiętność we wszystkim, co robimy. Mógłby otworzyć swój laptop, gdzie czekają rachunki i rozliczenia. Powinny być w nadchodzącym tygodniu rozesłane klientom firmy. Prawie wszyscy teraz jeżdżą z laptopami, jak ślimak domek, wożą wszędzie swoją pracę i troski. W pociągach, samolotach.
Nie miał ochoty. Od kilkunastu dni absorbowały go myśli, w których dojrzewało pragnienie zmiany dalszego życia. Będzie musiał porozmawiać o tym z Leonią. Jak ona to przyjmie, czy zrozumie go? Nie ma łatwych rozstań, każde sprawia ból – ludziom, zwierzętom, nawet ptakom lamentującym nad pisklęciem, które zbyt wcześnie próbowało latać. Musi jej o tym powiedzieć.
Ale zanim to się stanie, Wiktor obchodzi dookoła stolik, przy którym siedzi Leonia i przytulając się do jej pleców czyta przez ramię tekst, który powstaje. „Kuzynka Nora”? A ona – jego Nora, która kuzynką na szczęście nie jest, w rozproszonym barwnym świetle tiffany lampy wznosi do niego głowę i ociera pieszczotliwie policzek o jego szyję.
– Czytałeś?
– Nie, ale coś o tym słyszałem – Siddons? Anne? Dlaczego dałaś tytuł „Narodziny motyla”?
Leonia wstaje.
– Skończyłam, przeczytaj to zrozumiesz, a ja zrobię szybko zapiekanki, późno się zrobiło.
Piesowa, machając ogonem, wędruje za Leonią, a on siada przed laptopem.
Narodziny motyla
Początek lat sześćdziesiątych, małe miasteczko Lytton niedaleko Atlanty w stanie Georgia. (USA? Gdzie to leży? Sprawdzę później w atlasie.)
W dużym domu z ogrodem mieszka Priscilla Peyton McKenzi razem z swoim owdowiałym ojcem i pomocą domową, Murzynką Clothilde. Po śmierci żony, matki Peyton, ojciec zajęty od rana do wieczora pracą biurową, powierzył wychowanie dziewczynki swojej bratowej, Auguście, osobie o konserwatywnych poglądach i prawie despotycznym zachowaniu wobec niej. Jedynym urozmaiceniem dni, po odbyciu szkolnych zajęć był dla Peyton czas spędzany w „Klubie Przegranych”, który mieścił się w starej szopie na plebanii. Tam spotykała się z ośmioletnim kaleką, Murzynkiem o imieniu Boot oraz z trzydziestotrzyletnim kościelnym Ernim, pełniącym też na cmentarzu metodystów funkcję grabarza, lubiącym o dziwo, w wolnych chwilach czytać książki. Tematem zebrań tego jakże dziwnego towarzystwa w klubie o jeszcze dziwniejszej nazwie, były opowieści – co przydarzyło się komuś minionego dnia najgłupszego.
Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że Erni Longworth jest nieszkodliwym dziwakiem, podobnie jak wiedzieli też i to, że Peyton McKenzie jest tak samo wrażliwa i nerwowa, jak jej matka. Wrażliwość i nerwowość uważano powszechnie za cechy ludzi dobrze urodzonych, a Lila Lee Peyton była tak wrażliwa, że zmarła przy narodzeniu córki.
I ponieważ stało się tak przed trzynastoma laty, dziewczynka uważała, że zabiła swoją matkę… Dlatego też – myślała, ojciec nie ma dla niej ani czasu, ani choć odrobiny tkliwości, za którą bardzo tęskniła. Nadchodzący okres dojrzewania dawał znać o sobie zmiennością nastrojów Peyton, aż któregoś dnia, na znak protestu przeciw całemu światu, wzięła do ręki nożyczki i obcięła swoje dwa, piękne, długie warkocze…
Przez cały dzień czekała, żeby przyszedł do niej ojciec – zapukał do drzwi, lub nawet wszedł bez pukania, byleby zrobił cokolwiek. Nie mogła przewidzieć, jak ojciec się zachowa, bo nigdy w życiu nie zrobiła nic tak nonsensownego. Bała się jego gniewu, ale jeszcze bardziej tego, że potraktowałby ją z chłodną, obojętną pogardą. Kiedy nadeszła pora kolacji, nie mogła tego już dłużej wytrzymać. Przygładziła strąki pozostałych włosów jak umiała najlepiej i wślizgnęła się do salonu, gdzie ojciec siedział z gazetą przy włączonym telewizorze z wyciszoną fonią. Przy fotelu paliła się tylko jedna lampa na długim ramieniu.
– Peyton? – wymówił spokojnym, znużonym głosem, nie zmieniając pozycji. I tak jednak Peyton poczuła, że kraje się jej serce.
– Nie traktowaliśmy cię poważnie, prawda? – przemówił w końcu Frazier McKenzie. W jego głosie przebijało tylko znużenie, bez śladu gniewu czy wzburzenia. Może więc jeszcze uda się wszystko odkręcić…
– Tatusiu, to był fatalny błąd… Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłam… – zaczęła i zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem.
(Przeczytałam do strony 55 i prawie ze łzami w oczach, myślałam momentami: niech się wreszcie coś stanie i daj Boże, aby zmiana, jaka ma nastąpić w życiu Peyton była jak najpozytywniejsza.)
Jedyną przyjaciółką, jaką dziewczynka dotychczas miała i którą obdarzała zaufaniem była babcia, Agnes MacLaren McKenzie, matka jej ojca. Staruszkę posiadającą nadprzyrodzone zdolności jasnowidzenia, parzącą ziołowe mikstury i rozdającą w miasteczku własnoręcznie wykonane amulety, ciotka Augusta uważała za osobę, która ma bzika.
– Przecież wszyscy wiedzą, że kruki przez cały tydzień obserwują, jakie popełniamy grzechy, a w piątek zlatują do piekła i powtarzają to diabłu. Sójki robią to samo. Nie słyszała ciocia nigdy o Dniu Sójki? – Tak broniła babci, Peyton.
Ale nareszcie stało się! Pewnego dnia do rodzinnego domu państwa McKenzie w Lytton przyjechała kuzynka Nora, a właściwie córka kuzynki mamy Peyton. Dla mnie jak Różowa Pantera, bo zajechała różową limuzyną marki Thunderbird i na pierwszy rzut oka przypominała dzikiego kota, pumę lub lamparta ozdobionego burzą rudych włosów na głowie i licznymi piegami, które wcale nie ujmowały jej uroku. Mimo to przyjęcie kuzynki, jakie zgotowała Peyton (a tego można było się spodziewać) zaskoczyło wszystkich. Jak wpłynęło przybycie wyemancypowanej i ekstrawaganckiej panny Nory na życie plotkarskiego miasteczka i jej białych oraz czarnoskórych mieszkańców, a przede wszystkim na życie Peyton i jej ojca? Dlaczego zatytułowałam mój post: Narodziny motyla? Przeczytajcie sami, polecam: Anne Rivers Siddons „Kuzynka Nora” str. 280.
Książki Anne R. Siddons mają swoją aurę, postacie w nich nakreślone są malarsko, prawie uwodzicielsko, a zakończenia książek – mało przewidywalne. Chociaż muszę przyznać, że „Kuzynka Nora” podobała mi się bardziej, niż „Zdarzyło się pewnego lata”.
Ps. Nie należę do Klubu Przegranych, ale mnie zdarzyło się też coś dziwnego. Młode wrony (a może to był kruk) opuszczają już swoje gniazda i czują się chyba w tym nowym, wielkim świecie dość dziwnie. Dziś rano, idąc z moim psem do pobliskiej piekarni, zostałyśmy zaatakowane prawie jak w filmie Alfreda Hitchcocka przez jednego czarnego ptaka. I to dwa razy! Siedząc na pobliskiej latarni, czekał na nas, a potem ponownie, wrzeszcząc i zniżając swój lot próbował dziobnąć, najpierw mnie, a potem Piesową. Odpędzony moim krzykiem, machaniem rąk i szczekaniem suni, odleciał na swój punkt obserwacyjny. A może babcia Agnes miała rację?
Z kuchni zapachniało gotowymi zapiekankami, Leonia ozdabiała je właśnie listkami sałaty, gdy ponownie stanął za nią.
– Co to za historia? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
– O wronach? Nienawidzę ich. Poza tym nie było cię wtedy w kraju.
– Nie?
– Szwecja z Karolem.
– Ale po miesiącu wróciłem. Mogłaś opowiedzieć.
Siedzieli naprzeciw siebie, zapiekanki stygły, a Leni wyjaśniała:
– To dotyczyło Piesowej i mojego jaskółczego gniazda.
Ugryzła chrupiący kawałek. Nie ogarniał, widziała, że nie rozumie i dziwiła się sama sobie, że historię, którą kiedyś czytała, zaczęła przypisywać wydarzeniu, które i jej stało się bliskie. O jaskółkach, które uwiły gniazdo w narożniku sypialnianego okna, a wrona, czarownica czarnoskóra je zniszczyła? I że krótko po atakach podobnych do ptaków w filmie Hitchcocka, dostrzegła guzy na piersiach Piesowej i zdecydowała się na jej operację? A wszystko odbyło się podczas jego szwedzkiej nieobecności… i jak nie wierzyć w czary i przepowiednie? Nie chciała wracać do tych dni, a poza tym Wiktor nie przepadał za towarzystwem psów, więc uznała temat za zamknięty. Ona jednak do końca życia nie będzie tolerować wron. Mają okropne, jasnoniebieskie albo zielonkawe oczy, jakby były ślepe, choć ślepowronami nie są.
Wiktor w milczeniu pochłonął drugą zapiekankę, a potem wstał i otworzył puszkę piwa, rozlewając do dwóch szklanek. Leonia dała resztki jedzenia Piesowej, która lubiła nawet surową paprykę, kiszone ogórki i w ogóle była dziwnym psem. Dzielnie zniosła operację, jakby wiedziała, że tylko ta decyzja, którą podjęła Leonia może przedłużyć jej życie. Lekarzowi, który był weterynarzem z prawdziwego zdarzenia i poradził sobie z rakiem Piesowej, Leni oprócz pieniężnej należności sprezentował swoją pierwszą książkę i wzruszeni dziękowali sobie nawzajem, a jej łzy kapały na brązową sierść psa budzącego się powoli z narkozy.
Już niedługo zimowe dni staną u drzwi, a mróz namaluje na szybach pierwsze koronkowe wzory. Znów spadnie śnieg i Piesowa będzie gonić lepione przez Leonię śnieżne kule, gryźć je, jak lody bezsmakowe, a potem poszczekiwać z chrypką w głosie.
– Może wolałbyś kieliszek koniaku?
Wiktor kiwa przecząco głową. Tak naprawdę nie przepadał za żadnym gatunkiem alkoholu. Pił ot tak, od czasu do czasu, chcąc dotrzymać jej towarzystwa.
Leonia z kieliszkiem brandy o kolorze ciemnego złota, siada na dywanie przed kominkiem. Piesowa rozkłada się obok niej, a Wiktor zapala papierosa i mieszcząc się opodal na kanapie, czuje przenikający go dreszcz emocji. Jest romantycznie, bo Leni zgasiła górne światło, rozpuściła włosy i spoglądając w jego kierunku z delikatnym, prowokującym uśmiechem popija małymi łyczkami swój koniak, a on wie, że musi zburzyć ten nastrój. Już czas, nie może dłużej czekać. I nie lubi w tym momencie samego siebie.
O czym on mówi? Ogień buzuje głośno w kominku, trzaska polano, które Wiktor włożył przed chwilą, a płomienie wiją się gwałtowną czerwienią. To znak? Za oknem znów słychać krakanie wrony. Nie, tylko Leonii obsesja. Głos Wiktora jest beznamiętny, nie odpowiadający zupełnie temu, o czym mówi. Perspektywy przed nią roztacza, informuje o decyzjach, które zamierza podjąć.
O miejscach i ludziach czekających na niego za oceanem.
Ale w tych nowych krajobrazach nakreślanych przez Wiktora, ona dzisiaj nie widzi miejsca. Ani dla siebie, ani dla jej psa.
***
…a Ty pocałunki, jak koraliki drobne na mych piersiach rozsyp…
Jak to się stało… wtulałam twarz, chowając ją pod Twoim sercem, a sznur moich drobnych perełek, które miałam na szyi rozsypał się. Zbierałeś je ustami, oddawałeś mojej dłoni i każde dotknięcie ust było czułym muśnięciem. Myślałam, że nigdy nie było między nami podobnej bliskości, jak wtedy, gdy przyjechałeś ostatni raz przed odlotem do Stanów. Starałam się nie przyjmować tego faktu za prawie dokonany. To tylko moment, jak usunięcie bolącego zęba, wszystko się kiedyś zagoi, będę dzielna, będę znów pisać dla ciebie wiersze. Nie myśleć… chcę, żebyś wyjechał z najpiękniejszym obrazem naszego rozstania pod powieką. Czy pożegnania mogą być piękne? To nic, że perły oznaczają łzy, malutkie perełki… kawa, papieros w łóżku… i znów nasycony błękit Twoich oczu nade mną.
W nocy słyszę stąpanie Twoich bosych stóp, gdy szedłeś do łazienki. To Piesowa zmienia miejsce snu, wychodząc z koszyka i rozkładając się na środku pokoju.
Dzisiaj kupiłam deo, którego używałeś i postawiłam w łazience. A wiesz, czego zabrać zapomniałeś? Płaszcz kąpielowy, który kupiłam ubiegłego roku dla ciebie pod choinkę, wisi obok mojego.
Czasem go zakładam… bywa, że nawet w nim zasypiam, przytulając jego zbyt długie rękawy do mojego policzka.
Już jesień przed nami… taka popielata.
Patrycja
W kuchni Leonii pachnie biszkoptowym ciastem ze śliwkami i Nescafe espresso. Jest bez znaczenia, że powinno się ją podawać w małych filiżaneczkach. Obie z Patrycją lubią dużo i z mlekiem.
Pat przyszła w odwiedziny i rozsiadają się w trójkę z Piesową wygodnie na kanapach.
– Pyszne, mogę jeszcze? Masz śmietanę?
Leni przynosi z lodówki pojemnik, a Pat szprycuje sobie białą górę na placek..
– Hej, nie boisz się o kalorie?
– Eee tam, Januszowi podobają się moje wałeczki. Masz jakieś wieści zza oceanu? Co on tam w ogóle robi?
– Pracuje w knajpie, latem sprzedawał lody.
Leni robi sobie drugą kawę i z ukrytym smutkiem czeka na reakcję Patrycji.
– Ja pierniczę, informatyk w knajpie.
Pat zapala papierosa i uśmiecha się ironicznie.
– Nie podniecaj się, to dopiero początki, zapisał się do szkoły, czymś trzeba opłacić i z czegoś żyć. Buduje nową egzystencję, jak napisał. On zawsze szukał swojego miejsca w życiu, na świecie. Może tym razem znalazł?
– Niespokojna dusza – zrobisz mi jeszcze kawy, skarbie, a potem dodaje: – a co z tobą, tak sobie tu jesteś i tęsknisz?
– Piszę, kończę moją trzecią książkę i tęsknię. – Leni śmieje się, bo zestaw pisania z tęsknoty nagle ją rozbawił. Wyglądało to na zabijanie czasu w oczekiwaniu i, aby nie zbijać tak zwanych bąków.
– Czemu się dziwisz, poszukiwanie samego siebie jest czasem konieczne, takie spojrzenie w głąb.
– Nie mogę – wybucha śmiechem Pat, a Piesowa zeskakuje z kanapy. To było już za głośne. – Głąb to on jest, że ciebie tu zostawił. Masz coś alkoholowego do towarzystwa?
Jej nieskomplikowana przyjaciółka kochająca życie, Janusza, mająca czas na wiele, umiejętnie balansująca między rodziną, a swoim małżeństwem i hobby – uprawianie ogródka i haftowaniem obrazów. Leni podziwiała ją, a ona – Leonii pisanie.
– Wiesz, czasem myślę, że może zbyt mało okazywałam mu uczucia, bo przecież zależało mi na nim. Myślałam, że on to wyczuwa. Dlaczego tak jest, że gdy jesteśmy na krawędzi utraty uczuć osoby, która w głębi serca jest nam bardzo bliska, dopiero na granicy tej utraty potrafimy docenić jej wartość. Kieliszeczek Amaretto?
– Może być, Janusz po mnie przyjedzie. Ale jesteś z nim w stałym kontakcie?
– Oj, jestem, pewnie, że jestem, przeczytam ci coś.
Leni przewija mailową pocztę, znajduje listy od Wiktora i zaczyna czytać półgłosem.
„Byłem z Ciebie dumny, ale Twoje sukcesy nie są moimi, przytłaczają mnie, potrzebuję czegoś więcej. Może za Oceanem będę miał więcej szczęścia. A gdy już urządzę się – przyjedziesz do mnie.”
– I co?
– Odpowiedziałam mu, że każdy problem jest wyzwaniem. Jeśli nie da się go uniknąć, trzeba spróbować go pokonać, a przecież często on tkwi w nas samych.
„Leni moja, dobrze mi się czyta Twoje miłe słowa, jesteś wspaniałą kobietą o bogatym wnętrzu, wypełnionym spokojem nawet gdy dotykają cię trudne sprawy. Nie mogę zrozumieć dlaczego jest tak mało Twoich charakterów w naszym społeczeństwie!!!??? O ile życie byłoby cieplejsze, milsze, sensowniejsze. Zazdroszczę ci sił, pomysłów i tak urozmaiconych spostrzeżeń pięknie zapisanych… masz złote pióro i brakuje mi słów, mnie, prostemu robaczkowi… zazdroszczę tym, którzy zdobyli twój uśmiech i duszę… Pozdrawiam serdecznie, życzę bardzo miłego dnia, całuję, przytulam z daleka w puszystym śniegu, Wiktor.”
Zamyka komputer i mówi:
– Dziwne, że ludzie widzą w nas to, czego sami często nie zauważamy.
– Przerost formy nad treścią. O co mu tak naprawdę chodzi? Trochę bredzi, nie uważasz? Jakieś pióro ci wysłał?
Pat znów się śmieje, kpi żartując, ale jej brązowe oczy błyszczą tak miło.
– Nie wygłupiaj się, mnie się też coś nie podoba, gdy pisze o tych charakterach w społeczeństwie. Jakieś problemy w pracy? I śnieg już u nich spadł.
– Dla mnie to jest bla, bla, jakby się ubezpieczał. A o jakich trudnych sprawach ty do niego pisałaś?
– No wiadomo, że tęsknię i o Iwonie.
– Co u Iwony?
– No właśnie. Ona wie, że jestem sama i nie dzwoni. To ja pytam, co słychać, jak dzieciaki, kiedy wpadną, a teraz od dwóch tygodni jest cisza. Powiedziała mi, że nasze priorytety różnią się.
– To znaczy?
– No właśnie, ona ma rodzinę, a ja nie wiadomo, czego chcę. Nie bardzo rozumiem, ale uparłam się i nie narzucam.
– Tak, moja droga, macierzyństwo wcale nie staje się łatwiejsze wtedy, gdy dzieci są już dorosłe. Mówi się, że młodzi ludzie ciągle tacy zajęci, to tak jakby limit czasu przydzielony im przez los był mniejszy od naszego.
– Mam czasem wrażenie, że dzieli nas jakaś niewidzialna bariera. Budzą się dawne żale.
– Co ty masz na myśli?
– Skomplikowane. Zarzuciła mi, że nie umiałam utrzymać ojca przy rodzinie. Tak dosłownie powiedziała. Staram się nie analizować, nie wyciągać starych tematów z szafy, bo okropnie mnie to męczy. Ona jednak, częściowo obwinia mnie za odejście Jakuba.