Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wizjoner - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wizjoner - ebook

Renas, polityk z obowiązku i naukowiec w sercu. Ukrywa się w swoim gabinecie, gdzie próbuje stworzyć zaklęcie, które przeniesie go na inną planetę. Niemożliwe zadanie, wykonywane w tajemnicy, wbrew wszelkim przeciwnościom. Czy to tylko eskapizm, czy prawdziwe rozwiązanie?____Jest to pierwszy tom trylogii Księcia Lotnika oraz pierwszy tom serii Świata Iwidaciowania (AYS Universe).

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397114623
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przyszłość w przeszłości

Nigdy w swoim życiu nie doświadczył aż tak realistycznego zwidzenia. Tak jak we śnie zaczął wierzyć, że to, czego doświadcza, jest prawdziwe.

Zamek Rodemhaul wyglądał jak w czasach swojej świetności. Stojący na straży rycerze, pełni dumy z herbu jaszczurowatego Serpensa, i czyste, jeszcze niespłowiałe kolory sztandarów w sali tronowej wskazywały na świat sprzed dwustu, może trzystu lat. Renas nie rozumiał, dlaczego w takim razie widzi samego siebie skulonego ze strachu wewnątrz swojej duszy, ukrytego za podniesioną głową i dumnym spojrzeniem człowieka pogodzonego z nieuniknionym.

Odchodził z zamku. W tamtych czasach tytuł księcia coś jeszcze znaczył, więc wydarzenie musiało nieść za sobą wielki cios emocjonalny; dziś tak by się nie przejął. Najbardziej złowrogą moc kryły w sobie emocje: ludzie patrzyli z gniewem i satysfakcją, zaciskali pięści, jakby chcieli uderzyć, a jednocześnie na ich usta zakradały się szydercze uśmiechy. Wbrew wszelkiej logice niektórzy wyglądali jak osoby, które Renas znał, zachowywali się jednak inaczej. Udawali obojętność, próbowali ukryć, że mają z nim coś wspólnego. Najbliżsi odwracali się i chowali. Nikt mu nie towarzyszył, nikt nie reagował. Z góry nie napłynął też żaden głos siły wyższej, jakiegoś boga, króla czy choćby marszałka, który nakazywałby innym milczeć. Ludzie stali w ciszy tak po prostu, choć mogliby rzucić się na odchodzącego mężczyznę i rozszarpać go na strzępy.

Ciemność wypełniła pomieszczenie.

Chwilę później Renas przekonał się, że to nie żadna upiorna mgła, a po prostu jego własne powieki. Wrócił do rzeczywistości, a pierwszym, co do niego dotarło, był głos Rozerin, jego siostry.

Milszy i cieplejszy niż jej zachowanie w wizji sprzed chwili.

– To nie pierwszy raz, kiedy ma zwidzenia akurat tutaj. Choć chyba nigdy jeszcze tak mocne.

Otworzył oczy. Zobaczył tę samą salę tronową, pełną brudu, kurzu, zabudowanych nową cegłą dziur w kamiennych ścianach i wypłowiałych sztandarów z czterema wersjami Serpensa. Obok otoczonego barierką tronu stała informacja z opisem historycznego eksponatu oraz tablica pamiątkowa wspominająca upadek monarchii i początek władzy partii książęcych. Sieć rur pod częścią sufitu rujnowała resztę dawnego klimatu pomieszczenia.

Zbroje stały teraz przy ścianach, ustąpiły miejsca frakom, marynarkom, cylindrom. Renas sam zrezygnował z tego ostatniego, lecz jego siedmioletni braciszek już nie.

– Co widziałeś? – odezwał się Diyako. Przyglądał mu się z niezdrowym zainteresowaniem. Wyglądał, jakby skądś wiedział albo przynajmniej przeczuwał, co Renas zobaczył, i specjalnie dopytywał z wwiercającym się w duszę wzrokiem.

– Nic takiego – mruknął Renas i odepchnął się od ściany. Podziękował w duchu losowi, że nie upadł podczas zwidzeń.

– Mogę usiąść na tronie? – spytał Diyako.

– Nie, to eksponat, nie można go dotykać.

– Chcę być królem!

Siostra się przestraszyła i zaczęła nerwowo rozglądać się po twarzach zwiedzających. Renas usłyszał stłumione śmiechy, bardziej z reakcji Rozerin niż Diyako.

– Bycie królem nie da ci nic więcej ponad bycie księciem, którym już jesteś – zażartował.

Siostra rzuciła mu oburzone spojrzenie.

– Nie mamy króla, mamy partię książęcą – wyjaśniła młodemu.

– Jedną? A nie cztery? – dopytywał Diyako.

Renas nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Oficjalnie każda odpowiedź była poprawna, w zależności od kontekstu.

– Cztery, ale jedna – podjęła Rozerin. – Jedna podzielona na cztery.

– I Kamerdynat!

– Tak, oni są w rządzie. Gdy dorośniesz i się postarasz, to także będziesz – zapewnił Renas.

– Idźmy już – ponagliła Rozerin.

– Jeszcze chciałem zajrzeć do biblioteki. I na dół też, wiesz dokąd.

– To już możesz zrobić sam.

– Nie widział jeszcze największej tajemnicy tego zamku! – Renas mrugnął porozumiewawczo do młodszego braciszka.

Rozerin podparła się rękami pod boki i spojrzała wyzywająco.

– Nie zachęcaj go tak, to mu tylko potem utrudni życie.

– Idziesz?

Ociągała się z decyzją.

– Ja… no…

– Przyznaj, też to lubisz.

– Dobrze, pójdę.

Gdyby zapytał ją dziesięć lat wcześniej, nie zawahałaby się.Wspomnienie o gwiazdach

Kłąb spalin wdarł się do otwartej kabiny automobilu. Czasy, kiedy po klinkierowej nawierzchni ulicy Parkowej w Zasems Puoms jeździło się bez głośnych wstrząsów i turkotania, minęły bezpowrotnie w zeszłym dziesięcioleciu. Tumany kurzu wzbijane przez koła magomechanicznego pojazdu dosięgały pasażerów i zmuszały ich do zakrywania twarzy rękawami i połami lekkich płaszczy jesiennych.

Młody Renas ostrożnie podniósł wzrok ku ścianom kilkupiętrowych kamienic. Ponura elewacja zwieńczona półokrągłymi dachami w końcu została zastąpiona czymś innym niż skrzyżowaniem. Oto znaleźli się przy dotkniętych coroczną suszą drzewach parku teleskopowego. Jak sama nazwa wskazywała, w metropolitalnym zagajniku znajdowało się wzgórze z miejscem bardziej zabronionym niż cokolwiek innego w całym mieście. W żelaznym płocie postawiono specjalną bramkę, aby jasno dawać znać postronnym, że tędy mogą chodzić jedynie ludzie z przepustką.

Książę i księżniczka nie stanowili wyjątku. Kamerdyner zatrzymał ich przed wejściem tak samo, jak to robił ze wszystkimi intruzami, którzy śmieli zamarzyć o spoglądaniu ku gwiazdom. Specjalnie odczekał, aż automobil odjedzie, i dopiero wtedy zapytał:

– Glejt jest?

Zabrał żeton z wyciągniętej ręki dziesięciolatka, niespecjalnie zainteresowany odpowiedzią.

– Książę Renas herbu Czwartego Serpensa oraz księżniczka Rozerin tegoż samego.

Kamerdyner przekręcił medal w rękach jeszcze parę razy.

– Czy aby na pewno…?

– Proszę nas wpuścić! – krzyknęła Rozerin.

– Bez nieuprzejmości proszę, to księżniczce nie przystoi – odparł oschle kamerdyner. Cisnął glejtem o ziemię. Spoglądał, jak dzieci rzucają się, aby go podnieść. – Wejdźcie, skoro musicie… JUŻ, PRĘDKO, BO ZAMYKAM!

Popchnął ich, kiedy przechodzili przez ciasną bramkę. Oboje się przewrócili i zaorali twarzami po ostrym żwirze. Tymczasem kamerdyner wrócił do swojej budki.

Renas pomógł siostrze wstać.

– Ojciec miał rację – jęknęła Rozerin. – Wiedzieliśmy, że tak będzie.

– Chodźmy! – Renas złapał siostrę za rękę i razem pobiegli ścieżką ku szczytowi wzgórza.

Pomieszczenia wewnątrz budynku wydawały się opustoszałe. Na regałach leżało po kilka książek, na półkach stały pojedyncze, bardzo proste urządzenia. Wyjątkowo zadbano o czystość: podłoga lśniła, a papiery na wszystkich biurkach poskładano w schludne stosiki. Renas pomyślał, że nawet ze służbą u boku nie potrafiłby tak się zorganizować.

Wielki mechanizm teleskopu wypełniał połowę głównej izby i zachęcał do spojrzenia przez swój okular. Maddalyn, na której zaproszenie się zjawili, nie pozwoliła im się do tego miejsca zbliżać. Żelazna barierka wyrosła z podłogi jak na zawołanie i oddzieliła półokrągłe schody, u których szczytu znajdował się główny obiekt pożądania gości.

– Jeszcze nie. Nie chcę, abyście mi to rozstrajali.

Przełożona astronomów przekroczyła pięćdziesiątkę; coraz częściej było widać, że chce przekazać swoją fascynację niebem przyszłym pokoleniom. Dzisiejsza lekcja zapowiadała się obiecująco.

– Jak ten teleskop działa? – spytał Renas.

– Jak szkło powiększające, patrzysz i widzisz, co tu jest do zastanawiania się… – napuszyła się Rozerin, dumna, że już to wie.

– Ale ja chciałbym dokładniej!

Maddalyn uśmiechnęła się promiennie.

– Chodźcie za mną, pokażę wam nasze mapy.

Przyprowadziła ich pod jedno z postawionych pod ścianą biurek, gdzie leżały pozaokrąglane rysunki pełne gromad mniejszych lub większych kropek oraz wyrysowanych od cyrkla linii.

Rzadko zdarzało się, aby zamiast numeru gwiazda miała nazwę, zwłaszcza taką, którą Renas kojarzył ze swoich wcześniejszych ubogich doświadczeń z astronomią.

– Zawsze zastanawiało mnie… po co wypisywać i mapować to wszystko? Co nam to da, że jakąś gwiazdę nazwiemy… – Nachylił się nad mapą i zaczął dukać: – E… I… Trzysta osiemnaście, czy jakkolwiek inaczej? Co to wnosi do naszej wiedzy?

– Jak jesteś zainteresowany konkretną gwiazdą, to możesz ją wtedy znaleźć.

– Na przykład Jasną Zelal?

– A kto pierwszy znajdzie?

Dzieci rzuciły się do kartki i zaczęły się nad nią przepychać.

– Cóż za entuzjazm. Tyle że na tej mapie tej gwiazdy nie ma. – Dopiero tym zdaniem odwróciła na chwilę ich uwagę i przywołała do porządku. –Musicie najpierw odnaleźć właściwą mapę. – Wskazała na stos papierów. – Tylko bądźcie przy tym dokładni i nie pomieszajcie, bo inaczej nigdy więcej was tutaj nie zaproszę.

Poszczególne kartki okazały się pospinane w grupy i porozkładane na specjalnym stojaku. Renas ostrożnie wyciągał kolejne zbiory i z coraz większą pewnością siebie odczytywał, co się w nich znajduje. Jego siostra jako pierwsza odnalazła główną kartę, gdzie zostało wyrysowane całe niebo z rozpisaniem numerów pomniejszych map z katalogu. Wskazała na dużą kropkę z numerem RA-04.

– Już mam! – zawołała zadowolona z siebie.

– Dobrze, ale pokaż ją na jednej z map szczegółowych…

– Takich jak ta? – dokończył Renas. Trzymał w ręku jeden z plików map na właściwej części nieba. Tam Jasna Zelal została opisana również swoją nazwą, a nie tylko numerem.

– Co? – jęknęła Rozerin. – Niemożliwe. Miał szczęście.

– Wskaźnie Zelal i Tireje są jasne, bo znajdują się blisko, więc było wiadomo, że są albo pod C, albo pod R.

– Obie są pod R – poprawiła Maddalyn.

– Aha… czyli szczęście – przyznał, a siostra się zaśmiała.

– Skoro mowa o wskaźniach, czy nauczono was, jak wyznaczać kierunek północny z pomocą gwiazd?

Dzieci stanęły na baczność, po czym wyrecytowały żołnierskimi głosami:

– W połowie pomiędzy Jasną Zelal i Tireje Ges.

– I od razu widać, że ojciec uczy was tylko tego, co uważa za potrzebne, zamiast choć trochę pobudzić rozsądną porcję ciekawości. Pokażę wam coś, o czym wam nie opowiadał.

Wyciągnęła różdżkę: czerwoną, z gwiazdą na końcu, po czym machnęła w kierunku podwieszonego u sufitu pudełka. Magia się załączyła i po chwili strumień światła padł na ścianę i utworzył obraz. Renas już wcześniej zwrócił uwagę, jak Maddalyn korzystała z różdżki, aby wysunąć barierkę chroniącą teleskop. Marzył o chwili, w której też będzie wolno mu tak robić.

– Planety – rozpoznała natychmiast Rozerin. – Cin, Xebate, Derew, Derdore, Mezin, Sar, Windakirin.

– Dobrze. A znacie jakieś jeszcze?

– A to nie są wszystkie?

Maddalyn uśmiechnęła się zbójecko.

– A właśnie. – Przełączyła na zbliżenie jakiegoś innego gazowego olbrzyma o szkarłatnych chmurach. – A tego znacie?

– Wygląda jak Cin, tylko że jakiś taki bardziej czerwony…

– I krąży wokół innej gwiazdy.

– To takie też są?

– Nie jesteśmy wyjątkiem przecież – pouczyła Maddalyn. – Pokażę wam inne. Na niektóre z tych obrazów czekaliśmy całe lata.

– Dlaczego?

– Nie potrafimy stworzyć tak szybkich zaklęć, a do gwiazd jest daleko.

Przewinęła jeszcze kilka planet, głównie innych gazowych olbrzymów, choć szczęśliwie znalazła się jedna superziemia, cała skuta lodem. Przy jej okazji Maddalyn zaczęła rozprawiać o poszukiwaniu życia na odległych światach.

– Nie, zdecydowanie zbyt zimno. Jeśli coś tam żyje, raczej nie jest to nic, z czym mógłbyś porozmawiać.

– A z takich bliższych nam? Derew chyba jest jeszcze dość blisko.

– No jest… ale… – Maddalyn się zawahała.

– Ale? – dopytała Rozerin.

– Tam… nic nie ma. Tak, nic nie ma. Sprawdzaliśmy. Nawet pokazywałam na początku jej obraz.

– Ah… myślałem, że to tylko rysunek.

– Tylko rysunek? A kto tak powiedział?

– Jeden z kamerdynerów.

Maddalyn stała odwrócona do nich plecami i wpatrywała się w tubę teleskopu.

– Tak… Kamerdynat na pewno wie coś o tym, jak bardzo Derew jest wyjałowiona z życia.Właściwe oznaczenie

Diyako podchodził do szalek i probówek podobnie entuzjastycznie, jak Renas i Rozerin dawno temu do teleskopu. Nadmiernie często próbował czegoś dotknąć, nie zwracając uwagi na to, że za każdym razem napotykał opór zaklęć ochronnych i gniewne spojrzenie kamerdynera.

Miejscowy przedstawiciel służby nie wyglądał na zadowolonego z ich odwiedzin. Renas dobrze wiedział, że mało kto ma dostęp do tego miejsca, a badania jak te tutaj nie podobałyby się rządowi, gdyby ktoś prowadził je bez zezwolenia.

– Zostaw! – Rozerin pociągnęła braciszka za rękę.

– Niestety nie możemy tu niczego dotknąć – dodał Renas. – Ale cieszę się, że ci się podoba.

– Też takie masz u siebie?

Oczy kamerdynera nagle się zwęziły i zaczął uważniej się przysłuchiwać. Rozerin zadrżała ze strachu.

– Nie, mam ustalony przez rząd temat badań, który nie wymaga korzystania z podobnych przyrządów. Chciałem po prostu pokazać ci, że w zamku Rodemhaul mamy więcej ciekawych rzeczy niż gderający politycy i wspomnienia minionych wieków.

– Ej, nie używaj takich określeń! Nie po to cały dzień z nim łazimy i tłumaczymy, abyś teraz wszystko sabotował! On przecież dołączy kiedyś do rządu…

– Jasne, może jeszcze zostanie liderem Czwartego Serpensa… Ma takie same szanse wejść do rządu jak setki innych młodszych książąt…

– Bliżej mu do tego niż tobie! Ty prędzej polecisz gdzieś w kosmos, niż cię partia uzna za godnego reprezentanta!

– A żebyś wiedziała. Przecież chcę tam lecieć. I zrobię to.

– Okłamujesz sam siebie – odpowiedziała Rozerin oschle, po czym odwróciła się i chwyciła młodszego brata za rękę. – Chodź, Diyako, dość już się napatrzyłeś.

– Ale…

Renas złapał go za drugą rękę.

– Jeszcze biblioteka, muszę jedną książkę wziąć.

Rozerin zastygła w pół ruchu.

– Ile masz przydzielonego czasu?

– Dużo.

Przez chwilę milczała, rozważając coś pod jego ostrym spojrzeniem. Westchnęła.

– Nie wierzę, ale cóż. Zabierz go, ja wracam.

Renas odniósł wrażenie, że ujrzał w jej oczach to samo budowane strachem odrzucenie, które wcześniej zobaczył podczas zwidzeń.

Weszli po schodach na górę. Ten sam kamerdyner, który wcześniej oprowadzał ich po laboratorium, uparł się, aby ich obserwować przez całą drogę od lochów aż do wieży bibliotecznej.

– Kiedy lecisz w kosmos? – spytał Diyako.

Renas uśmiechnął się.

– Wtedy, kiedy ty zostaniesz liderem partii albo marszałkiem.

– Buu, myślałem, że ty tak na poważnie…

Kwestionowanie jego marzenia Renas brał bardziej na poważnie niż ostrzeżenia siostry, nawet jeśli wątpliwości wyrażało dziecko. A może zwłaszcza jeśli wyrażało je dziecko. Musiał odpowiedzieć.

– Bo ja tak na poważnie. Wiesz, partia nie lubi ludzi nauki, jeśli jeszcze nie zauważyłeś. A bez nauki nie wzbijesz się wyżej niż na jakiś jeden skok w górę, gdzie tam marzyć o lataniu, zwłaszcza w kosmos.

– Ale ty latasz! Jesteś Lotnik, tak na ciebie mówią, słyszałem!

– Ktoś kiedyś przysiadł i wymyślił te aeromobile. I ktoś inny mu na to pozwolił. A ja sprawię, że kiedyś i mnie rząd pozwoli.

Zatrzymali się zaraz za wejściem do biblioteki. Jako książę, jako jeden z tysięcy książąt w tym kraju, Renas nic nie mógł i musiał wpisać się do księgi jak każdy, aby kamerdyner zmierzył mu czas biblioteczny. To kamerdyner miał władzę. Nie dlatego, że rządził, ale dlatego, że obserwował i oceniał tych, co rządzą.

Diyako nazbyt przejął się zakazanym owocem i faktem, że oto trafił właśnie w miejsce, gdzie nie wolno wchodzić, i nikt go nie wyrzuca.

– Mogę, mogę…?

– Zostań z nim, ja biorę jedną książkę i wracam.

Postarał się wypełnić obietnicę najszybciej, jak mógł, i to nie tylko ze względu na oficjalne limity czasowe, ale także po to, by nie zostawiać dziecka samego. Trafnie ocenił niebezpieczeństwo.

– Zostaw, nie rusz! – wykrzyknął, widząc, jak Diyako wpakował się za biurko i zaczął przeglądać rejestr odwiedzin biblioteki.

Kamerdyner również zareagował zbyt późno. Gdy odpychał rękę siedmiolatka od książki, źle ocenił siłę chwytu i sprawił, że część kartki się podarła.

– Proszę go zabrać! – warknął.

Renas zabrał brata, bardziej śmiejąc się niż żałując.

– Jesteś tu wpisany, jesteś tu wpisany! – krzyknął Diyako.

W tej bibliotece nikt nie zmuszał do ciszy. Po co komu cisza, skoro nikt nigdy nie mógł tu przebywać?

– Tak wiem, umiesz czytać – podjął Renas, bez słowa oddając książkę kamerdynerowi, aby ten mógł zapisać, co zostało wypożyczone. – Kto jeszcze jest?

– Rukla, Hassan, Abilash, Ariyan…

– Ariyan! – sapnął Renas. Nie spodziewał się tego imienia na liście. Nie kogoś, kto z wielką zaciekłością walczył przeciw naukowcom i uczonym.

Kamerdyner z wściekłą miną oddał Renasowi książkę. Słyszał całą rozmowę i z pewnością zamierzał powtórzyć odpowiednim osobom, co tutaj się wydarzyło.

– Mówiłeś, że masz aeromobil na zamku! Myślałem, że polecimy!

Wychodzili właśnie głównymi drzwiami, ku niezadowoleniu Diyako, który najwyraźniej liczył, że polata sobie razem ze swoim dorosłym bratem.

– Nie mam na to energii magicznej, niestety.

Renas rozejrzał się za znajomym kształtem pojazdu. Naraz przypomniał sobie, że siostra postanowiła wrócić wcześniej, więc zapewne skorzystała z podstawionego automobilu, który miał ich wszystkich zabrać.

A to oznaczało czekanie, a czekanie oznaczało użeranie się z dzieciakiem nielubiącym czekać.

– A nie miałeś go naładować?

– Zostawiłem, aby się ładował.

– Jak to?

– Zamek leży na punkcie kumulacji. Jak następnym razem przyjdziemy, to w kanistrze zbierze się dość many, aby lecieć. Dzisiaj się przejedziemy automobilem.

– Tak sam się napełni?

– Dokładnie. U władających magią też tak to działa, więc czemu w maszynach miałoby nie?

Pomimo swojego wieku zamek Rodemhaul ciągle wznosił się dumnie ponad resztą stolicy. Z brudnoszarych ścian, doskonale pasujących do reszty miasta poniżej wzgórza, odstawały koślawe wieże, takie jak choćby ta biblioteczna. Gdzieniegdzie odbijała się przybrudzona czerwień skośnych dachów i wystających pilastrów.

Ostre zbocze wzgórza, dzięki któremu Rodemhaul mogło się szczycić lepszym widokiem niż desperacko pnące się w górę miejskie wysokościowce, zasypane było tysiącami ludzkich kości. Ten makabryczny widok absolutnie nikogo nie dziwił, a Renas nie kłopotał się nawet z zasłanianiem oczu dziecka lub wmawianiem mu niewiarygodnych kłamstw. Diyako musiał wiedzieć, że żyje w państwie, gdzie może skończyć tak samo jak porozwieszani gdzieniegdzie zdrajcy, przestępcy i dysydenci.

W odległych już czasach rewolucji takich ludzi zabijano znacznie więcej, przez co powstał osobliwy zwyczaj „pogrzebu” poprzez masowe wyrzucanie ciał na zbocze pod zamkiem. Renas kiedyś dotarł do zakazanej księgi, gdzie wyczytał szeroko dementowaną plotkę, jakoby przeciwnicy nowej władzy podrzucali ciała swoich towarzyszy pod zamek, aby rządzący już na zawsze pamiętali, ile ludzkich żyć mają na sumieniu. Jeśli nawet takie były intencje przegranej strony, to zarówno książęta, jak i Kamerdynat nie potraktowali tego poważnie; wręcz przyzwalali na kultywowanie tej tradycji, nawet obecnie.

Po zboczu wałęsało się kilku szkieletowych, którzy zajmowali się oczyszczaniem pozostawionych ciał. Ponoć przekształcali tkankę w energię, jednak to nie przeszkadzało ludziom posądzać ich o praktyki nekromanckie.

Na całe szczęście Diyako nie dokazywał podczas jazdy i zachował powagę wpojoną mu przez ojca. W momencie, gdy wjechali w drogę wciśniętą pomiędzy zwały ziemi i szkielety, umilkł, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie uciszające. Przestał krzyczeć, przestał się wiercić, zadawać pytania, nawet rozmawiać.

Dojechali w ciszy aż do rezydencji książęcej. Tam Renas pozostawił brata pod opieką wyznaczonej mu służby, a sam udał się w kierunku ukochanego gabinetu, mając nadzieję spojrzeć jeszcze na swoje notatki.

Posiadłości książęce znajdowały się w wielu większych miastach. Należały do państwa, nie do konkretnych ludzi, dlatego przechodziły z rąk do rąk, w miarę jak różne osoby wyrabiały sobie pozycję w rządzie. Renas nie przywiązywał się do żadnego miejsca; w ciągu życia zmieniał swój gabinet przynajmniej kilkanaście razy.

Wewnętrzna część rezydencji przypominała wysoko sklepione korytarze zamku Rodemhaul, z czerwonymi dywanami, ponurymi ścianami i roznoszącym się wszędzie echem kroków mieszkających tu osób. Raz na jakiś czas zdarzał się jakiś wiekowy obraz lub pomnik któregoś z czterech Serpensów; niegdyś każda rezydencja posiadała tylko jeden typ, lecz z racji częstej zmiany właścicieli książęta doszli do wniosku, że przenoszenie pomników z miasta do miasta to bezsensowne marnotrawienie pieniędzy.

W jednym z takich zastawionych jaszczurami korytarzy Renas wpadł na Rozerin, która najwyraźniej wracała właśnie z komnaty przyjęć. Renas poznał temat rozmowy wyłącznie po jej smętnej minie.

– To będą te zaręczyny czy nie będą? Eylo coś robił? – spytał.

– Im dłużej zwleka, tym bardziej wątpię, czy tego chcę.

– Zrobił coś niewłaściwego?

– Nie, po prostu lepiej go poznaję.

Już wcześniej rozmawiał z siostrą na temat jej zaręczyn; był to dla niej dość ważny temat, nawet jeśli, a może szczególnie dlatego, że nie miała zbyt dużo do powiedzenia. Renas widział, jak jej tok myślenia stopniowo zmienia się z „to normalne, że rodzice aranżują małżeństwo” na „jak mogłam na to pozwolić”. Do tej pory dzielnie się ukrywała, jednak między słowami coraz bardziej wychodziło, co naprawdę myśli, a boi się powiedzieć wprost ze strachu przed konsekwencjami społecznymi.

– Elfesya zerwała zaręczyny dosłownie dwa dni przed ślubem, więc myślę, że masz jeszcze czas, aby się zastanowić – rzucił.

– Ona nie miała wyboru, bo straciła pozycję, wiesz o tym! – wykrzyknęła Rozerin żywiej niż wcześniej. – Do dziś mi w listach smęci, jak to powinna wyjść za mąż, a wszystkie opcje się przed nią pozamykały. Nie chcę skończyć jak ona!

– No i od razu nabrałaś wigoru! – Zaśmiał się.

Fuknęła na niego i oddaliła się.

Renas też miał już odejść, gdy usłyszał głos zza dużych drzwi: władczy, podsycony gniewem i niecierpliwością.

– O czym tak krzyczycie? To ty, Renas?

Zamiast otworzyć drzwi i wejść, oparł się o nie plecami.

– Tak, ojcze – powiedział spokojnie.

– Za dużo czasu spędziliście w zamku. Powinieneś skupić się na swojej pracy politycznej w Zgromadzeniu Młodych Książąt, bo jak tak dalej będziesz to ignorował, nigdy się z niego nie wydostaniesz. I wejdź, jak do ciebie mówię.

Nie wszedł.

– Mam jutro umówione spotkanie.

– Wiem, które. Z nikim ważnym, kompletnie niepotrzebne!

– Ważne!

– Ważne, abyś był gotowy na spotkanie z Bihin! Wieczorem wszyscy macie być ze mną na spotkaniu z Trzecim Serpensem na Wieży Wężowej! I ty też masz tam być i obserwować! Może wreszcie czegoś się nauczysz. A teraz odejdź i się przygotowuj, nie mam dla ciebie czasu!

Och, jak dobrze, że powiedział to wprost – zakpił Renas w myślach. Cieszył się, że nie musiał wchodzić i patrzeć ojcu w oczy.Fałszerstwo

Następnego dnia z samego rana wyruszył do zamku Rodemhaul. Liczył na to, że jeśli załatwi wszystko wcześniej, spokojnie zdąży zarówno na jedne spotkanie, jak i na drugie. Musiał wrócić do wieży bibliotecznej; odgórnie ustalone limity nie pozwalały zbyt długo przetrzymywać wypożyczonych książek.

Cały poprzedni wieczór czytał i analizował treść zdobytego dzieła naukowego zamiast robić to, co kazał ojciec.

Biblioteki pilnował jeden kamerdyner; obsłużył Renasa tak szybko, jak mógł, po czym wyszedł. Jego dziwne zachowanie natychmiast przykuło uwagę. Książę pozwolił sobie niecnie zajrzeć do rejestru, wiedziony niepokojącym przeczuciem, że coś jest nie tak. I miał rację.

Pamiętał jeszcze, jak poprzedniego dnia Diyako w charakterystyczny sposób rozerwał najnowszą z kartek, gdzie wpisywano, kto i jak długo przebywał w bibliotece. Uszkodzenie znikło. I to nie przez magię, tylko dlatego, że ktoś wymienił kartkę na nową i przepisał na nią dane z poprzedniej… nieprawidłowo. Renas celowo wykorzystywał fakt, że główny limit czasowy biblioteki dotyczy przebywania w niej, a samo wypożyczenie może trwać nawet i cały dzień, dlatego zwykle wchodził na bardzo krótko, aby maksymalnie wykorzystać swój przydział. Tymczasem ktoś zamiast wczorajszych kilku minut wizyty w bibliotece wpisał mu pół godziny. Szybki rzut oka na poprzednie notatki pozwolił Renasowi pojąć, że proceder trwa już od tygodni i wiele kartek zostało podmienionych.

Ach, to dlatego nie chciał przyjąć książki i kazał mi samemu odłożyć. Cóż, jak chcą się tak bawić, to ja się zabawię z nimi. Przecież to ja mam rację, a nie oni.

Kartki panicznie zaszeleściły. Zamykana książka huknęła, po czym opadła na inną jak głaz, który właśnie stoczył się ze zbocza. Renas ruszył wzdłuż regału i skręcił w inną alejkę skrzydła bibliotecznego. Drewniane stopnie zatrzeszczały, kiedy wbiegał na wyższą kondygnację. Kryształowy żyrandol dobrze oświetlał wszystkie cztery tarasy z regałami, więc ucieczka na górę w żaden sposób nie zapewniała bezpieczeństwa.

Renas zatrzymał się na trzecim piętrze i wyciągnął jakąś inną książkę ze, zdawałoby się, kompletnie przypadkowego działu. Oparł się nonszalancko o barierkę i otworzył wolumin na spisie treści.

Piszczące skrzypienie drewnianych drzwi zasugerowało, że jedyne wyjście z biblioteki właśnie zostało odcięte. Służący, ubrani we fraki niewiele różniące się od tego książęcego, wbiegli na półokrągłą przestrzeń pod żyrandolem. Stamtąd zauważyli Renasa, który może by przypominał typowego odwiedzającego bibliotekę księcia, gdyby nie to, że nosił uskrzydlony kask z odsłoniętą przyłbicą.

– Ach, właśnie zbierałem się do drogi.

– Książę Ariyan zgłosił naruszenie. Pański przydział źródłowy w tym miesiącu się wyczerpał – oświadczył jeden z kamerdynerów, podczas gdy pozostali dwaj wbiegali już na piętro, jakby ścigali groźnego przestępcę.

– To jest pozycja z mojego przydziału. – Renas zamknął książkę i pomachał nią z góry. – Przestrzeń urojona autorstwa Chimana Mukriyani.

Kamerdynerzy dotarli na drugie piętro, w czasie gdy ten na dole odpowiadał.

– Przydział źródłowy się wyczerpał, a to oznacza, że mości książę nie ma prawa tutaj przebywać.

Renas odszedł, udając, że chce odłożyć książkę na półkę. Służący nadbiegli do niego od strony tarasu.

– Oczywiście wiecie, że Ariyan fałszował dane w rejestrze?

– Wiemy też, że podmieniałeś książki na falsyfikaty, aby je dłużej czytać. I to zostało ci doliczone.

– Aha, czyli on jednak też czyta! Myślałem, że nie zauważy, bo tego nie robi – zakpił.

– Proszę to odłożyć – rozkazał jeden ze służących i wycelował w księcia naładowany petrynał.

Książka huknęła o podłogę. Wykorzystując okazję, Renas ostrożnie cofnął się o dwa kroki, zanim nie usłyszał kolejnego rozkazu.

– Stój! – wykrzyknął drugi kamerdyner i ostrożnie podniósł upuszczony przedmiot. – A teraz powiedz, gdzie jest prawdziwa książka.

– Tu. – Renas wskazał tę samą książkę co wcześniej.

Trzymający broń służący w ostatniej chwili powstrzymał swojego towarzysza przed otwarciem woluminu.

– Czekaj! To pułapka, nie otwieraj. Odłóż.

Renas wykorzystał to, że przez chwilę w niego nie celowali, i rzucił się pędem na schody. Zdążył wbiec jeszcze piętro wyżej, zanim służący go dogonili i zatrzymali pomiędzy najwyżej położonymi regałami. Na tym tarasie bibliotecznym już nie było żadnych schodów w górę, a jedynie spore gotyckie okna, sięgające od podłogi aż po krzyżowo-żebrowy sufit…

A nie, pomyłka, Renas nie zdążył wbiec. Tylko mu się wydawało. Nadal stał na trzecim tarasie, a chwila, w której niby zdołał dostać się wyżej, istniała tylko w jego głowie. Od razu się zorientował, że ktoś wdarł się w jego umysł na tyle głęboko, aby stworzyć wrażenie pętli czasowej, i jeśli spróbuje uciec, tylko straci cenne sekundy. Nie zamierzał się jednak poddawać. Jeśli miał teraz z czegoś zrezygnować, to z próby odpowiedzi na atak umysłowy. Skoro wróg sam nie pchał się głębiej, to nie należało go do tego zachęcać.

Renas nie chciał walczyć zaklęciami ani tym bardziej umysłem, bo wiedział, że to od razu przyciągnie więcej osób, które z daleka mogą wyczuć nietypowy przepływ cząstek.

Podniósł ręce do góry. Upuścił nicość.

Wciąż leżąca obok kamerdynerów książka otworzyła się i usłyszeli suchy trzask idiotycznie prostego zaklęcia popychającego. Trzymający broń przewrócił się i wystrzelił, całkowicie dekoncentrując swojego towarzysza.

Atak umysłowy minął na moment, kiedy Renas – tym razem naprawdę – uciekł piętro wyżej.

Że też musiał posłać umysłowego! Skąd Ariyan wie o tym, że ta magia mi nie leży? A może się mylę i to nie on?

Coś mu mignęło. Przewrócił się na podłodze pomiędzy regałami. Półki wygięły się i nachyliły nad nim. Książki pospadały mu na głowę, a każda otwierała się, by wysunąć zęby i kolce. Poczuł kilka uderzeń.

W obecnej sytuacji nie mógł dłużej udawać, że w książce jest jakakolwiek pułapka, i tym samym ukrywać, jak naprawdę działa jego zaklęcie. Zwyczajnie upuszczał swoją magię w nicość, a ta pojawiała się chwilę później u celu, jakby podróżowała tam… inną drogą.

Ból zniknął razem z wizją i tym nieprzyjemnym uczuciem nacisku na myśli. Renas szybko wstał i ruszył przed siebie. Usłyszał, jak jego zaklęcie trafia po raz drugi, a tamci dwaj przewracają się na biblioteczki. Tyle że na nich spadły prawdziwe książki, a nie wymyślone.

Rozsunął jedno z okien, przedostał się na zewnętrzny parapet, ostrożnie zamknął za sobą. Przywarł do ściany zamku, kompletnie nie przejmując się ziejącą w dole przepaścią. Zagwizdał, tak jakby wołał psa.

Coś mocno zawarkotało i zsunęło się z dachu. Renas wyskoczył w momencie, kiedy rama pojazdu spadała obok niego. Chwycił zakrzywioną kierownicę, a cała reszta sama dostosowała się tak, aby mógł spokojnie usiąść.

Silnik z ciężkim turkotem wyrzucił z siebie pierwsze spaliny. Zamocowane z tyłu dwa śmigła powoli zaczęły się obracać. Ponieważ w żaden sposób nie powstrzymały upadku, oprócz nich z pojazdu wysunęły się żylaste przezroczyste skrzydła o pomarańczowym zabarwieniu. Gdy zamachnęły po raz pierwszy, lot się ustabilizował.

Śmigła i silnik istniały tyko na pokaz i same z siebie nie pozwoliłyby skuterowi wzbić się w powietrze. Tyle że nikogo to nie obchodziło. Przecież latał. I tym właśnie podejście Renasa różniło się od innych. Nie podobał mu się taki stan rzeczy. On chciał zrozumieć, jak naprawdę działa ten świat, a nie, jak go sobie uprościć do zaklęć.Związek zawodowy maszynotwórców

Skuter, zwany powszechniej aeromobilem, zżerał duże ilości trudno dostępnej energii magicznej. Renas bardziej przejmował się tym, że może mu jej zabraknąć, niż tym, że ten klekoczący grat w każdej chwili mógł roztrzaskać się tak samo jak dziesiątki mu podobnych, które zdążyli już przetestować inni zapaleńcy.

Ani razu nie przemknęła mu przez głowę myśl, że pojazd zwróci uwagę osób na zamku. Jak podczas ucieczki z biblioteki unikał używania zaklęć, gdy tylko mógł, tak tutaj uważał, że już mu nic nie grozi. Leciał zbyt szybko, aby ktoś go dogonił, a sama magia, której używał, była tak podobna do tej z automobili, że raczej większość tych bardziej niebezpiecznych ciekawskich tego nie odróżni. Ci, co potrafili to zrobić, czekali za to u celu podróży.

Bardzo szybko wleciał między wieżowce ponurej metropolii. Suche, zapylone powietrze drapało w gardle jeszcze gorzej niż to w Zasems Puoms. Renas z tęsknotą wspomniał tamtejsze morze, kiedy przeleciał nad złudnie szeroką rzeką Jeriq. Złudnie, bo jej alarmująco niski poziom przypominał o tragicznej sytuacji miejskiej gospodarki wodnej.

Minął centrum, nie zważając ani na zatrzymujące się automobile, ani na przestraszonych ludzi w dole, pewnych, że zaraz zobaczą wypadek w powietrzu. Leciał jeszcze kilkanaście minut, zanim dotarł do bardziej oddalonej od centrum dzielnicy fabrycznej.

Wylądował na wysoko położonym tarasie, tuż obok tuby olbrzymiego komina, z którego nieustannie wydzierały się chmury dymu. Pozostawił swój aeromobil całkowicie niepilnowany ani niezabezpieczony. Wiedział, że i tak nikt mu go nie zabierze, zwłaszcza tutaj.

Wszedł przez drzwi tarasu, aby znaleźć się na jednym z licznych mostków wiszących ponad linią produkcyjną. Silniki warczały, metal skrzypiał i piszczał, a trzypiętrowa elipsoidalna butla z niebieskim płynem co jakiś czas emitowała ssące dźwięki. Zaraz potem do tego wszystkiego dołączyły odgłosy stukania butami o metal. Kierownik zakładu, Belquis Dakuri, w pocie czoła wbiegał po stopniach na piętro. Przy znacznej nadwadze wysiłek ten wyglądał jak najwyższe możliwe poświęcenie.

– Wasza książęca mość przybył szybciej, niż się tego spodziewałem… – wydyszał. – Rozumiem, że aeromobil wciąż jest sprawny?

– Sprawny, choć mógłby być lepszy – odparł Renas.

Belquis oparł się o barierkę, starając się nie zdradzać swojego zmieszania.

– Próbujemy naśladować ruchy ptaków i skrzydlatych serpensów, ale niestety to nie pomaga. Potrzebne są dalsze testy.

– Jak będę miał czas i możliwości, to spróbuję czegoś poszukać. Zresztą na wasze automobile także, bo je też można by usprawnić.

– Z całym szacunkiem, ale proszę zostawić już te automobile, bo i tak zarząd zmian nie zatwierdzi. Przy obecnych przydziałach, jakie mają zatrudnieni w tym zakładzie, dokładanie niepotrzebnej pracy byłoby wysoce szkodliwe.

– Dostępność dóbr w stolicy to kompletnie odrębny temat. Chciałbym zejść na linię produkcyjną, zobaczyć, jak to wygląda z bliska.

– Tak… tak, oczywiście – odparł Belquis.

Gdy powoli schodzili po metalowych stopniach, Renas postanowił wybadać obecne nastroje w związku zawodowym.

– Czy wniosek, który złożyłem do zarządu związku, został już rozpatrzony?

– Jeśli chodzi o aeromobile, to masz wolną rękę. Już cię znają, wiedzą, że jak Lotnik, to na pewno coś pomoże. Co do automobili, to tak jak mówiłem, nie ma tam wiele miejsca na wprowadzanie modyfikacji. Ostrzegam, że usłyszysz jedynie, że ci ludzie ciężko pracują dla dobra państwa. Specjalnie zapytałem na spotkaniu, tak jak mnie poprosiłeś, i właśnie takie były reakcje. Państwo tworzy dzieło, państwo daje dzieło. Nic więcej.

Renas westchnął zrezygnowany.

– Czyż nie takie jest hasło, które promuje partia dynastyczna Drugiego Serpensa? To umniejsza wartości pracy. Boli mnie, że nawet tutaj spotykam się z oporem przed zmianą czegokolwiek, kiedy już na etapie zbierania informacji inni książęta wysyłają za mną Kamerdynat.

Znaleźli się tuż obok pracujących przy linii montażystów, co sprawiło, że Belquis nie wiedział, jak odpowiedzieć, aby nie usłyszeli za dużo. Książę zdawał się to ignorować, więc kierownik również się przełamał.

– Wiedząc, co wasza książęca mość nam wynajduje, czuję, że przynajmniej trochę jest w tym niesłuszności – powiedział, po czym dodał szeptem: – Czy doszło do konfrontacji?

– Niedużej.

– To niedobrze. Prędzej czy później postawią zarzuty.

– Nie zrobią tego, bo nie schwytali mnie na miejscu, a przez to nie mogą wyjść z pozycji siły. Nie odważą się mnie oskarżyć, bo musieliby potraktować mnie jak równego sobie.

Belquis pokręcił głową.

– W związku zawodowym by to nie przeszło.

– Bo nie jesteście książętami – odparł spokojnie Renas. – Przykro mi to mówić, ale przy mojej pozycji sądownictwo działa nieco inaczej i łatwiej jest nagiąć prawdę do swojej woli.

– Mości książę, jako jedyny z książąt nie powtarzasz nam cały czas, że wszyscy jesteśmy równi.

– Co oznacza, że mówię wam jedno kłamstwo mniej niż inni.

Zegar wybił donośnie godzinę, obwieszczając przerwę dla robotników. Renas rzucił uważne spojrzenie na tarczę, aby sprawdzić, czy zostało mu trochę czasu. Chciał spotkać się jeszcze z jedną osobą, jednak wyglądało na to, że musi z tego zrezygnować.

– Czy Hassan przyszedł może dzisiaj?

Kierownik potrzebował chwili, aby zrozumieć, o którą osobę chodzi. Nieudolnie ukrył zaskoczenie.

– Nie, ostatni raz widziałem go na spotkaniu związku. Mości książę utrzymuje z nim kontakty?

– Przyjaźnimy się. Mamy podobne spojrzenie na wiele spraw. Jeśli zjawi się dzisiaj i będzie o mnie pytał, to przekaż mu, że niestety muszę odwołać spotkanie z powodów… spraw partyjnych.

– Rozumiem, tak zrobię.

– W takim razie dziękuję za poświęcony czas.

Zostawił kierownika samego i udał się stalowymi schodami z powrotem na taras przy kominie.

Właśnie podchodził do swojego aeromobilu, gdy zauważył dziwną nieścisłość: dźwięk kroków po metalowych stopniach nie zniknął. Przeciwnie, narastał, tyle że z innego kierunku.

Ktoś właśnie wchodził tutaj po schodach umieszczonych przy ścianie na zewnątrz budynku fabryki. Zainteresowany Renas poczekał, mimo że gonił go czas.

Już drugi raz dzisiaj tworzył sobie problemy na własne życzenie. Osobą, która go odwiedziła, był nie kto inny, jak Ariyan, kiedyś przyjaciel, teraz raczej przeciwnik, ze względu na spore różnice w poglądach dotyczących rozwoju nauki jako takiej. Młody książę nosił długi płaszcz z symbolem jaszczurki – Pierwszego Serpensa – w kolorze czarnym z ciemnooliwkowymi akcentami.

Ariyan zwykł świdrować ludzi spojrzeniem przenikliwych błękitnych oczu, co bardzo upodabniało go do lidera partii dynastycznej, do której należał. Renas jednak już dawno do tego przywykł, więc oparł się spokojnie o swój aeromobil bez śladu lęku.

Tylko na zewnątrz, bo w duszy gotował się z przerażenia, gdy uświadomił sobie, że to fizycznie niemożliwe, aby najbardziej prawdopodobny winowajca fałszerstwa wpisów w bibliotece po całym zajściu tak szybko zjawiał się we właściwym miejscu i czasie.

– Myślałem, że zobaczę cię dopiero na posiedzeniu rządowym – powiedział ostrożnie. Już zamierzał zadać pytanie w stylu „czego tu szukasz?”, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Wydawało mu się, że nie zdołałby ukryć niepewności w swoim głosie.

– Nie tylko zobaczysz, ale i usłyszysz.

Ariyan nie omieszkał przypomnieć o swojej pozycji. W rządzie przebywali prawie wyłącznie starsi książęta. Ci należący do partii, ale bez mandatów rządowych, czyli tak zwani młodsi książęta, przynależeli do mniejszych „Zgromadzeń Młodych Książąt” na których przygotowywali się do swojej politycznej przyszłości i podejmowali mniej ważne decyzje na poziomie lokalnym. Spośród członków takiego sejmiku w stolicy wybierano po jednym reprezentancie z każdego herbu, który na stałe mógł zasiadać w rządzie i wypowiadać się w imieniu młodego pokolenia. Wszyscy pozostali mogli brać udział w obradach starszych książąt jedynie na specjalne zaproszenie, a nawet wtedy niekoniecznie otrzymywali prawo do zabierania głosu.

– A co usłyszę? Projekt ustawy o zamrożeniu produkcji w fabrykach czy utwierdzeniu skostniałych rozwiązań, bo są, jak to ująłeś kiedyś, „dość dobre”?

– Usłyszysz zarzuty. Za to, co właśnie zrobiłeś.

– Że latam aeromobilem? To legalne.

– Mówię o tym w bibliotece.

Czyli on. Żadne zaskoczenie.

– Jedyne, co w tym było nielegalne, to twoja prowokacja. Myślisz, że tak o, celowo zostałem w bibliotece, wiedząc, że wysłałeś za mną Kamerdynat? Nie, ja dobrze wiedziałem, jak to się skończy. Nareszcie dałeś mi do ręki sprawę, w której nie będziesz mógł zasłaniać swoich działań niewystarczającymi dowodami. I na przyszłość nikt ci nie zaufa, gdy po raz kolejny wrobisz w oskarżenie kogoś, kto ci nie odpowiada.

Ariyan przyglądał mu się uważnie. On też doskonale potrafił ukrywać emocje, choć Renas znał go na tyle, aby przypuszczać, że czuje się podobnie wzburzony.

– To się jeszcze okaże – zagroził Ariyan, po czym nagle zmienił ton na łagodniejszy, złudnie pouczający, tak jakby udzielał rady staremu przyjacielowi: – Całkiem poważnie mówię, twoja praca naprawdę mogłaby postępować sprawniej, gdybyś stosował się do zasad i nie próbował wciskać nosa tam, gdzie nie powinieneś.

– Nie muszę nigdzie wciskać nosa, by widzieć, jak ścigasz wszystkich, którzy mają czelność myśleć inaczej niż ty, przepraszam, inaczej niż Pierwszy Serpens.

Nie udawajmy, że masz jakieś poglądy – pomyślał Renas mściwie.

Od czasu, gdy ich drogi się rozeszły, Renas doszedł do wniosku, że Ariyan najzwyczajniej w świecie dopasowuje swoją radykalną narrację pod innych z Pierwszego Serpensa, aby móc piąć się w hierarchii władzy. I choć był w tym bardzo dobry, niestety oznaczało to całkowite zwrócenie się przeciwko nauce, w szczególności tej powiązanej z magią.

Kontynuując swoją wypowiedź, pozwolił sobie na uśmiech.

– Nie chcę cię tu obrażać, ale śmiem twierdzić, że nie kryjesz się zbytnio z tym, co robisz.

– Jeśli dalej będziesz komentował to, co robię, to twoje szanse na kontynuowanie badań spadną jeszcze poniżej twojej zerowej szansy bycia wybranym do podróży na Bihistę.

Renas zamrugał, zaskoczony. Nagła zmiana tematu kompletnie zbiła go z tropu.

– Bihista? Widzę, że nie jestem jedynym, któremu ktoś musi powiedzieć, żeby przestał wierzyć w bajki.

Ariyan zaskakująco poważnie brał sobie do serca sprawę „podróży do rajskiej ziemi”, w którą mogli się udać wybrani przez Kamerdynat książęta. Renasowi zawsze wydawało się, że owo zainteresowanie stoi w sprzeczności z chęcią Ariyana do zdobycia władzy w Związku Nezańskim. Ci, którzy wyruszali na Bihistę, rzadko z niej wracali, a najczęściej zostawali tam na zawsze.

Samej Bihisty nie było nigdzie na mapie. Nawet wśród książąt, którzy mieli dowody, że wybrani tam podróżują, panowało przekonanie, że tajemniczy raj może tak naprawdę w ogóle nie istnieć. Takie osoby wychodziły z założenia, że obietnica krainy szczęśliwości to tylko jeden ze sposobów Kamerdynatu na wywieranie nacisków na książęta i dlatego Ariyan nie mógł tak po prostu puścić płazem zarzutu ze strony Renasa.

– Bihista istnieje.

Renas pokręcił głową.

– Ale ja nie mówię o jej istnieniu czy nieistnieniu. Mówię, że wiara w to, że kogokolwiek z nas tam wyślą, to zwykła naiwność.

– To ty jesteś naiwny, skoro myślisz, że afera z biblioteką ujdzie ci płazem.

Ariyan odwrócił się i odszedł z powrotem na zewnętrzne schody. Renas rozejrzał się gorączkowo po całym otoczeniu. Drzwi, przez które wyszedł, drzwi prowadzące do pomieszczenia przy kominie, drabina na komin, dalsza część tarasu, okna, barierki, schody jedne, drugie… wszystko puste. Aeromobil sprawny. Niczego i nikogo innego nie ma. Fizycznie i magicznie nic się nie zmieniło.

Po co on tu przyszedł? Ta rozmowa z pewnością była tylko zmyłką, zasłoną do czegoś innego. Rzucił zaklęcie? Podstawił kogoś do obserwacji? Nie widziałem ani jednego, ani drugiego…

Zegar zabił głośno, wyrywając go z rozmyślań. Ludzie wewnątrz fabryki skończyli przerwę i wracali do pracy. Renas zamarł.

Ile oni mają przerwy? Nie pamiętam, ale na pewno nie powinienem marnować czasu na rozmowę, skoro zaraz mam spotkanie na drugim końcu miasta!

Szybko wsiadł na aeromobil i wystartował. Choć zostało mu trochę czasu na dojazd, to czuł się już spóźniony.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: