- promocja
Władca chciwości - ebook
Władca chciwości - ebook
Miał ją i stracił... i zrobi wszystko, by ją odzyskać.
Dominic Davenport przeszedł drogę od zera do króla Wall Street.
Ma wszystko: piękny dom, piękną żonę i więcej pieniędzy, niż byłby w stanie wydać przez całe życie. Ale bez względu na to, ile zgromadził, nigdy nie jest usatysfakcjonowany.
W swoim niekończącym się dążeniu do powiększania majątku odsuwa od siebie jedyną osobę, która uważa go za wystarczającego.
Dopiero gdy ona odchodzi, dociera do niego, że w życiu liczy się coś więcej niż bogactwo i chwała... ale wtedy może być już za późno.
***
Alessandra Davenport przez lata odgrywała rolę żony-trofeum.
Trwała przy swoim mężu, gdy ten budował imperium, lecz teraz, gdy osiągnęli szczyt, zdaje sobie sprawę, że nie jest on już mężczyzną, w którym się zakochała.
Kiedy staje się jasne, że praca zawsze będzie ważniejsza od niej, w końcu przejmuje kontrolę nad swoim życiem i stawia siebie na pierwszym miejscu – nawet jeśli oznacza to opuszczenie jedynego mężczyzny, którego kiedykolwiek kochała.
Nie spodziewała się jednak, że on nie zgodzi się na jej odejście... ani tego, że będzie walczył o ich małżeństwo, bez względu na wszystko.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368263169 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Million Dollar Man – Lana Del Rey
Cold – Maroon 5 feat. Future
Same Old Love – Selena Gomez
Love Me Harder – Ariana Grande & The Weekend
Unappreciated – Cherish
Just Give Me a Reason – Pink feat. Nate Ruess
Dancing with a Stranger – Sam Smith & Normani
Without You – Mariah Carey
Love Don’t Cost a Thing – Jennifer Lopez
We Belong Together – Mariah Carey
Revival – Selena Gomez
Two Minds – Nero
Lose You to Love Me – Selena Gomez
Amor I Love You – Marisa MonteROZDZIAŁ 1
Alessandra
Kiedyś kochałam mojego męża.
Jego urodę, ambicję, inteligencję. Kwiaty, które zrywał dla mnie w drodze do domu z nocnej zmiany, i delikatne pocałunki, które składał na moim ramieniu, gdy uparcie ignorowałam dźwięk budzika.
Ale to było dawno temu, a teraz, gdy po raz pierwszy od tygodni patrzyłam, jak wchodzi do domu, czułam tylko głęboki, tępy ból w miejscach, gdzie swego czasu mieszkała miłość.
– Wcześnie wróciłeś – powiedziałam, choć zbliżała się już północ. – Jak było w pracy?
– W porządku. – Dominic zdjął płaszcz, odsłaniając nieskazitelny szary garnitur i białą koszulę. Jedno i drugie zostało wykonane na zamówienie, cena każdego była czterocyfrowa. Dominic Davenport, zwany Królem z Wall Street, kupował tylko to, co najlepsze. – Jak to w pracy.
Cmoknął mnie zdawkowo w usta. Znajoma woń cytrusów i drzewa sandałowego omiotła moje zmysły i sprawiła, że ścisnęło mi się serce. Używał tej samej wody kolońskiej, odkąd podarowałam mu ją dziesięć lat temu podczas naszej pierwszej podróży do Brazylii. Kiedyś uważałam tę lojalność za romantyczną, ale teraz nowy cyniczny głos podpowiadał, że to tylko dlatego, że nie miał czasu, by zawracać sobie głowę szukaniem nowego zapachu. Dominic zajmował się tylko rzeczami, które przynosiły mu pieniądze.
Przesunął wzrokiem po umazanych szminką kieliszkach do wina i resztkach chińskiego jedzenia na wynos zalegających na ławie. Nasza gosposia była na wakacjach, a ja właśnie sprzątałam, kiedy Dominic wrócił.
– Wpadli twoi przyjaciele? – zapytał jedynie z nieznacznym zainteresowaniem.
– Tylko dziewczyny. – Razem z przyjaciółkami świętowałyśmy kamień milowy na drodze do finansowego rozwoju mojej małej firmy zajmującej się suszonymi kwiatami, która zbliżała się do swoich drugich urodzin, ale nie zawracałam sobie głowy dzieleniem się tym osiągnięciem z mężem. – Miałyśmy wyjść na kolację, ale w ostatniej chwili postanowiłyśmy zostać w domu.
– Brzmi nieźle. – Dominic sięgnął już po telefon. Przestrzegał ścisłych zasad, jeśli chodzi o niewysyłanie e-maili, więc prawdopodobnie sprawdzał azjatyckie giełdy.
W gardle zawiązał mi się supeł.
Wciąż był tak samo powalająco przystojny, jak za pierwszym razem, gdy zobaczyłam go w bibliotece na uczelni. Ciemnoblond włosy, granatowe oczy, zamyślona twarz o wyrazistych rysach. Uśmiech nie pojawiał się na niej łatwo, ale to mi się w nim podobało. Nie było w nim fałszu – jeśli się uśmiechał, to szczerze.
Kiedy ostatni raz któreś z nas uśmiechnęło się do drugiej osoby tak jak kiedyś?
Kiedy ostatni raz mnie dotknął? Nie z myślą o seksie, ale w ramach zwykłej czułości.
Węzeł zacisnął się mocniej, ograniczając przepływ tlenu. Przełknęłam ślinę i zmusiłam usta do rozchylenia się.
– Skoro już mowa o kolacji, nie zapomnij o naszej wycieczce w ten weekend. Mamy zarezerwowany piątkowy wieczór w Waszyngtonie.
– Nie zapomnę. – Stuknął coś na ekranie.
– Dom – odezwałam się pewniej. – To ważne.
Przez lata znosiłam dziesiątki odwołanych randek, podróży i niedotrzymanych obietnic, ale dziesiąta rocznica naszego ślubu była jedyna w swoim rodzaju. Nie można było jej przegapić.
Dominic w końcu podniósł wzrok.
– Nie zapomnę. Obiecuję. – Coś błysnęło w jego oczach. – To już dziesięć lat. Aż trudno uwierzyć.
– Tak. – Uśmiechnęłam się na tyle szeroko, że aż rozbolały mnie policzki. – To prawda. – Zawahałam się, po czym dodałam: – Jesteś głodny? Mogę odgrzać ci jedzenie, a ty opowiesz, jak ci minął dzień.
Miał zły nawyk zapominania o posiłkach, gdy pracował. Znając go, od lunchu nie tknął niczego poza kawą. Gdy zaczynał, odwiedzałam jego biuro, by się upewnić, że jadł, ale te wizyty ustały, gdy Davenport Capital wystartowało, a on stał się zbyt zajęty.
– Nie, mam kilka spraw do załatwienia. Zjem coś później. – Z powrotem skupił uwagę na telefonie i zmarszczył brwi.
– Ale… – Myślałam, że skończyłeś pracę na dziś. Czy nie dlatego jesteś w domu?
Zrezygnowałam z mówienia tego na głos. Nie było sensu zadawać pytań, na które już znałam odpowiedź.
Dominic nigdy nie kończył pracy. To była najbardziej wymagająca kochanka na świecie.
– Nie czekaj na mnie. Posiedzę trochę u siebie w gabinecie. – Gdy mnie wymijał, musnął ustami mój policzek. – Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziałam, ale jego już nie było.
Słowa odbiły się echem w naszym imponującym, pustym salonie. Po raz pierwszy od tygodni jeszcze nie spałam, gdy Dominic wrócił do domu, a nasza rozmowa skończyła się, zanim tak naprawdę się zaczęła.
Zamrugałam, powstrzymując krępujące ukłucie łez. Co z tego, że mój mąż wydawał mi się obcy? Czasami, gdy patrzyłam w lustro, miałam wrażenie, że sama jestem kimś obcym.
Ostatecznie byłam żoną jednego z najbogatszych ludzi z Wall Street, mieszkałam w pięknym domu, za który większość ludzi by zabiła, i prowadziłam małą, ale dobrze prosperującą firmę, robiąc to, co kochałam. Nie miałam powodu, by płakać.
Ogarnij się.
Wzięłam głęboki oddech, wyprostowałam ramiona i zebrałam ze stolika puste pudełka po jedzeniu na wynos. Zanim skończyłam sprzątać, ucisk za oczami zniknął, jakby nigdy go nie było.ROZDZIAŁ 2
Dominic
Stare porzekadło mówiło, że nieszczęścia chodzą trójkami. Ten dzień był tak gówniany, że gdybym nie gardził przesądami, byłbym w stanie w to uwierzyć.
Rano jakaś absurdalna usterka techniczna zresetowała nasze systemy poczty e-mail oraz kalendarzy i przez wiele godzin trudziliśmy się, aby przywrócić wszystko do porządku.
Następnie jeden z moich najlepszych traderów zrezygnował, ponieważ był „wypalony” i „odnalazł swoje prawdziwe powołanie”, którym było uczenie cholernej jogi.
Na godzinę przed zamknięciem amerykańskich rynków wyciekła wiadomość, że Komisja Papierów Wartościowych i Giełd prowadzi dochodzenie w sprawie spółki, w której mieliśmy wysoką pozycję. Akcje spadały, co oznaczało, że i wartość naszej pozycji spadała z minuty na minutę, a moje plany wcześniejszego wyjścia rozpadły się szybciej niż bibuła w pralce. Jako dyrektor generalny dużego konglomeratu finansowego nie miałem luksusu oddelegowania kogokolwiek do zarządzania kryzysowego.
– Mów. – Szybkim krokiem szedłem z mojego biura na spotkanie sztabu kryzysowego trzy drzwi dalej. Mięśnie miałem tak pospinane, że to cud, że nie dostałem skurczy. Straciłem miliony w ciągu kilku minut i nie miałem czasu na owijanie w bawełnę.
– Plotka głosi, że KPWiG się nie patyczkuje. – Caroline, szefowa mojego sztabu, z łatwością dotrzymywała mi kroku. – Nowy prezes chce zrobić dobre pierwsze wrażenie. Czy jest na to lepszy sposób niż starcie z jednym z największych banków w kraju?
Do kurwy nędzy. Nowicjusze przez pierwszy rok zachowywali się zawsze jak słoń w składzie porcelany. Miałem dobre relacje ze starym prezesem, ale nowy był cholernym wrzodem na moim tyłku, a zajmował swoje stanowisko dopiero od trzech miesięcy.
Gdy otwierałem drzwi do sali konferencyjnej, sprawdziłem zegarek. Kwadrans po trzeciej. O szóstej miałem lecieć do Waszyngtonu z Alessandrą. Jeśli skrócę spotkanie i pojadę prosto na lotnisko, zamiast zatrzymywać się najpierw w domu, jak pierwotnie planowałem, to powinienem zdążyć.
Cholera. Dlaczego prezes musiał wszystko zepsuć akurat w rocznicę mojego ślubu?
Zająłem miejsce u szczytu stołu i sięgnąłem po zapalniczkę. Kierował mną instynkt; zrobiłem to zupełnie bezwiednie.
– Jak wyglądają liczby?
Myśli o Waszyngtonie i nadchodzącym locie zniknęły, kiedy włączałem i wyłączałem zapalniczkę, podczas gdy mój zespół debatował nad zaletami i wadami zrezygnowania z naszej pozycji w porównaniu z przetrwaniem burzy. W sytuacjach kryzysowych nie było miejsca na osobiste troski, a solidny, pocieszający ciężar srebra skupiał moje myśli na zadaniu, zamiast na podstępnych szeptach wypełniających mój mózg.
Zawsze tam były, dręczyły wątpliwościami takimi jak ta, że jedna zła decyzja dzieliła mnie od utraty wszystkiego. Byłem i zawsze będę obiektem żartów, przybranym dzieckiem, które porzuciła biologiczna matka i które dwukrotnie oblało szóstą klasę.
„Problematyczny uczeń”, ubolewali moi nauczyciele.
„Idiota”, szydzili koledzy z klasy.
„Obibok”, wzdychał mój doradca zawodowy.
Te głosy dokuczały mi najbardziej w czasach kryzysu. Panowałem nad wielomiliardowym imperium, ale każdego dnia chodziłem po korytarzach z wiszącą nade mną perspektywą krachu.
Gasiłem i zapalałem zapaliczkę coraz szybciej, w miarę jak przyspieszał rytm mojego serca.
– Proszę pana. – Głos Caroline przebił się przez brzęczenie w moich uszach. – Jak brzmi werdykt?
Zamrugałem, odpędzając niechciane wspomnienia czające się w zakamarkach świadomości. Salka odzyskała ostrość i zobaczyłem niespokojne, wyczekujące miny mojego zespołu.
W ciągu ostatniej minuty ktoś odpalił prezentację, choć wielokrotnie powtarzałem, że nienawidzę slajdów. Prawa strona była wypełniona pocieszającą mieszanką wykresów i liczb, ale lewa zawierała kilka długich wypunktowań.
Zdania pływały mi przed oczami. Nie wyglądały dobrze – byłem pewien, że mój mózg dodał kilka słów, a inne usunął. Kark mnie piekł, a serce waliło z taką wściekłością, jakby chciało przebić klatkę piersiową i zetrzeć słowa z ekranu.
– Co mówiłem o prezentacjach? – Ledwo słyszałem własny głos przez ten hałas. Z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy i tylko bolesny uścisk na zapalniczce pozwalał mi trzymać się w garści. – Żadnych prezentacji. Przedstawcie to w punktach.
Po tym, jak wydusiłem z siebie te słowa, w pokoju zapadła śmiertelna cisza.
– Przepraszam pana. – Analityk prezentujący slajdy tak pobladł, że stał się niemal przezroczysty. – Mój asystent…
– Gówno mnie obchodzi twój asystent. – Zachowywałem się jak dupek, ale nie miałem czasu na wyrzuty sumienia. Nie, kiedy żołądek mi się skręcał, a migrena już narastała.
Znów zapaliłem i zgasiłem zapaliczkę.
Odwróciłem głowę i skupiłem się na wykresach. Zmiana ostrości widzenia w połączeniu z pstryknięciami zapalniczki uspokoiła mnie na tyle, że znów byłem w stanie jasno myśleć.
KPWiG. Spadające akcje. Co zrobić z naszą pozycją?
Nie potrafiłem pozbyć się przeczucia, że pewnego dnia spieprzę to tak koncertowo, że zniszczę wszystko, co mam, ale ten dzień jeszcze nie nadszedł.
Wiedziałem, co robić, a kiedy przedstawiłem swoją strategię utrzymania naszej pozycji, wyparłem z głowy każdy inny głos: w tym ten, który mi mówił, że zapominam o czymś cholernie ważnym.ROZDZIAŁ 3
Alessandra
Nie wrócił.
Siedziałam w salonie, a moja skóra była lodowato zimna, gdy patrzyłam, jak obracają się wskazówki zegara. Było już po dwudziestej. Mieliśmy lecieć do Waszyngtonu dwie godziny temu, ale Dominic nie dał żadnego znaku życia, odkąd rano wyszedł do pracy. Gdy dzwoniłam, włączała się poczta głosowa, a nie chciałam iść do jego biura jak jakiś przypadkowy znajomy błagający o chwilę uwagi wspaniałego Dominica Davenporta.
Byłam jego żoną, do cholery. Nie powinnam go ścigać ani zgadywać, gdzie się znajduje. Z drugiej strony nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, co teraz robił.
Pracował. Zawsze pracował. Nawet w dziesiątą rocznicę naszego ślubu. Nawet po tym, jak podkreślałam, jak ważna była ta podróż.
W końcu miałam dobry powód do płaczu, ale łzy nie popłynęły. Czułam się… odrętwiała. Po części spodziewałam się, że zapomni lub odłoży to na później, i to było chyba najsmutniejsze.
– Pani Davenport! – Nasza gosposia, Camila, weszła do pokoju z naręczem świeżego prania. Wróciła z wakacji zeszłej nocy i cały dzień sprzątała penthouse. – Myślałam, że już pani wyszła.
– Nie. – Mój głos brzmiał dziwnie i pusto. – Nie sądzę, żebym gdziekolwiek pojechała w ten weekend.
– Dlaczego… – Urwała, a jej sokoli wzrok padł na bagaże obok kanapy i moje ręce zaciśnięte na kolanach. Okrągła, poczciwa twarz gosposi złagodniała i odmalowała się na niej mieszanka współczucia i litości. – W takim razie przygotuję dla pani kolację. Moquecę. Pani ulubiona, prawda?
Jak na ironię gulasz rybny był tym, co przygotowała mi moja dawna opiekunka z dzieciństwa, kiedy jakiś chłopak złamał mi serce. Nie byłam głodna, ale nie miałam siły się kłócić.
– Dzięki, Camilo.
Podczas gdy ona odeszła do kuchni, ja próbowałam uporządkować chaos w głowie.
Anulować wszystkie nasze rezerwacje czy poczekać? Po prostu się spóźni czy w ogóle nie pojedzie? Czy w ogóle mam teraz ochotę na ten wyjazd, nawet jeśli on ma zamiar jechać?
Dominic i ja planowaliśmy spędzić weekend w Waszyngtonie, gdzie się poznaliśmy i pobraliśmy. Miałam wszystko zaplanowane – kolację w restauracji, w której byliśmy na pierwszej randce, apartament w przytulnym hotelu butikowym, żadnych telefonów ani pracy. To miał być wyjazd tylko dla nas, a ponieważ nasz związek z każdym dniem stawał się coraz trudniejszy, miałam nadzieję, że znów nas do siebie zbliży. Sprawi, że zakochamy się w sobie tak jak przed laty.
Ale dotarło do mnie, że to niemożliwe, ponieważ żadne z nas nie było tą samą osobą co kiedyś. Dominic nie był już chłopakiem, który ciął sobie ręce papierem, robiąc mi na urodziny bukiet origami z moich ulubionych kwiatów, a ja nie byłam dziewczyną, która płynęła przez życie z głową w chmurach.
– Nie mam jeszcze pieniędzy, by kupić ci wszystkie kwiaty, na które zasługujesz – powiedział, brzmiąc tak uroczyście i formalnie, że nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu z powodu kontrastu między jego tonem a bukietem kolorowych papierowych kwiatów w jego rękach. – Więc zrobiłem to.
Oddech uwiązł mi w gardle.
– Dom…
Musiał się składać z setek kwiatów. Wolałam nie myśleć, ile czasu zajęło mu zrobienie ich.
– Wszystkiego najlepszego, amor. – Jego usta złączyły się z moimi w długim, słodkim pocałunku. – Pewnego dnia kupię ci tysiąc prawdziwych róż. Obiecuję.
Dotrzymał tej obietnicy, ale od tego czasu złamał tysiąc innych.
Słona strużka w końcu spłynęła po moim policzku i wyrwała mnie z odrętwienia.
Wstałam, mój oddech spłycał się z każdym krokiem, gdy szłam szybko do najbliższej łazienki. Camila i personel byli zbyt zajęci, by zauważyć moje ciche załamanie, ale nie mogłam znieść myśli o samotnym płaczu w salonie, otoczona bagażem, który nigdzie nie dotrze, i nadziejami, które zostały zniszczone zbyt wiele razy.
Byłam taka głupia.
Dlaczego sądziłam, że dzisiejszy wieczór okaże się inny? Nasza rocznica prawdopodobnie znaczyła dla Dominica tyle, co przypadkowa piątkowa kolacja.
Tępy ból zaostrzył się, gdy zamknęłam za sobą drzwi łazienki. Spojrzałam na własne odbicie. Brązowe włosy, niebieskie oczy, opalona skóra. Wyglądałam tak samo jak zawsze, ale z trudem się rozpoznałam. Zupełnie jakbym patrzyła na obcą osobę noszącą moją twarz.
Gdzie była dziewczyna, która odrzuciła marzenia swojej matki o modelingu i nalegała na naukę w college’u? Która żyła z nieskrępowaną radością, nieokiełznanym optymizmem i która kiedyś rzuciła chłopaka za to, że zapomniał o jej urodzinach? Ta dziewczyna nigdy nie siedziałaby i nie czekała na mężczyznę. Miała cele i marzenia, ale te zniknęły gdzieś po drodze, pochłonięte przez ciężar ambicji jej męża.
Jeśli go zadowolę, jeśli zorganizuję odpowiednie kolacje z odpowiednimi ludźmi, jeśli nawiążę odpowiednie kontakty, będę dla niego przydatna.
Lata pomagania mu w spełnianiu jego marzeń oznaczały, że nie żyłam – służyłam celowi.
Alessandra Ferreira odeszła, zastąpiona przez Alessandrę Davenport. Żonę, gospodynię, bywalczynię salonów. Kogoś definiowanego tylko przez małżeństwo z Dominikiem Davenportem. Wszystko, co robiłam przez ostatnią dekadę, robiłam dla niego, a on nie dbał o mnie nawet na tyle, by zadzwonić i powiedzieć, że się spóźni na pieprzoną dziesiątą rocznicę naszego ślubu.
Tama pękła.
Pojedyncza łza zamieniła się w dwie, potem trzy, a później w całą powódź, gdy z płaczem opadłam na podłogę. Każdy zawód, każde rozczarowanie, każda cząstka smutku i urazy, które w sobie nosiłam, wylały się w rzece żalu przeplatanego gniewem. Przez lata zamknęłam w sobie tak wiele, że bałam się utonięcia pod falami własnych emocji.
Zimna, twarda posadzka wbiła się w moje uda. Po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie czuć, a wraz z tym przyszło oślepiające zrozumienie.
Nie mogłam tego dłużej ciągnąć.
Nie mogłam spędzić reszty moich dni na autopilocie, udając, że jestem szczęśliwa. Musiałam odzyskać kontrolę nad swoim życiem – nawet jeśli oznaczało to zniszczenie tego, które miałam obecnie.
Byłam pusta i krucha, milion rozbitych kawałków, które bolały zbyt mocno, by je pozbierać.
Moje szlochy w końcu straciły na sile, a potem całkowicie ustąpiły i zanim zdążyłam się zastanowić, podniosłam się z podłogi i wyszłam z powrotem na korytarz. W penthousie przez cały rok panowała idealna temperatura dwudziestu trzech stopni, ale drobne dreszcze wstrząsały moim ciałem, gdy brałam z sypialni to, czego potrzebowałam. Reszta niezbędnych rzeczy była już spakowana i czekała w salonie.
Nie pozwoliłam sobie na myślenie. Gdybym to zrobiła, stchórzyłabym, a na tym etapie nie mogłam do tego dopuścić.
Kiedy złapałam za rączkę walizki, mój wzrok został przykuty przez znajomy błysk. Wpatrywałam się w obrączkę ślubną, czując świeży ból rozdzierający moją klatkę piersiową, gdy mrugała do mnie i zdawała się błagać o zastanowienie.
Wahałam się przez ułamek sekundy, zanim zacisnęłam zęby, zsunęłam obrączkę z palca i położyłam ją obok naszego zdjęcia ślubnego stojącego na kominku.
Potem w końcu zrobiłam to, co powinnam była zrobić dawno temu.
Odeszłam.
Ciąg dalszy w wersji pełnej