- W empik go
Władca Czarnego Zamku. The Lord of Château Noir - ebook
Władca Czarnego Zamku. The Lord of Château Noir - ebook
Było to w tym czasie, kiedy niemieckie hordy zalewały Francję. Zdziesiątkowana armia młodej republiki odeszła za Ren na północ i za Loarę na południe. Od strony Renu w głąb kraju wdzierały się niepowstrzymane trzy fale uzbrojonych ludzi. Fale te oddalały się od siebie, to znowu zbliżały, mając na celu wspólne opanowanie Paryża, który należało okrążyć jakby pierścieniem ogromnego jeziora. Następnie jezioro to dało początek oddzielnym potokom. Jeden z nich popłynął ku północy, drugi na południe, aż do Orleanu, trzeci na zachód, do Normandii. Serca Francuzów targała rozpacz i oburzenie. Na ich przepięknym kraju wróg wycisnął piętno hańby. Walczyli za ojczyznę, lecz byli pokonani. Bili się do ostatniej kropli krwi i nie mogli dać rady niezliczonym pułkom piechoty, tej kawalerii, tym śmiercionośnym armatom. Obcoplemieńcy zawładnęli ich krajem i byli nieugięci w swym ogromie. Pozostała tylko, jako jedyny środek zbawienia, walka w pojedynkę...
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-594-4 |
Rozmiar pliku: | 59 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było to w tym czasie, kiedy niemieckie hordy zalewały Francję. Zdziesiątkowana armja młodej republiki odeszła za Ren na północ i za Loarę na południe. Od strony Renu wgłąb kraju wdzierały się niepowstrzymane trzy fale uzbrojonych ludzi. Fale te oddalały się od siebie, to znowu zbliżały, mając na celu wspólne opanowanie Paryża, który należało okrążyć jakby pierścieniem ogromnego jeziora.
Następnie jezioro to dało początek oddzielnym potokom. Jeden z nich popłynął ku północy, drugi na południe, aż do Orleanu, trzeci na zachód, do Normandji. Wielu z żołnierzy niemieckich pierwszy raz ujrzało w swem życiu morze. Konie ich pławiły się w słonych wodach w pobliżu Dieppe.
Serca Francuzów targała rozpacz i oburzenie. Na ich przepięknym kraju wróg wycisnął piętno hańby. Walczyli za ojczyznę, lecz byli pokonani. Bili się do ostatniej kropli krwi i nie mogli dać rady niezliczonym pułkom piechoty, tej kawalerji, tym śmiercionośnym armatom. Obcoplemieńcy zawładnęli ich krajem i byli nieugięci w swym ogromie. Pozostała tylko, jako jedyny środek zbawienia, walka w pojedynkę. W ten sposób można było jeszcze coś zdziałać. Waleczny francuz mógł jeszcze zadać niemcowi plagi, aby ten pożałował dnia, w którym przekroczył brzeg Renu. I oto wybuchła nader osobliwa, nienotowana w kronikach bitew i oblężeń, wojna. Była to wojna jednostek, w której pierwszorzędną rolę odgrywało zabójstwo z za węgła i brutalna represja.
Zwłaszcza taka podstępna wojna dała się najgorzej we znaki dowódcy 24-go Poznańskiego pułku piechoty, pułkownikowi von Gramm. Pułk jego kwaterował w normandzkiem miasteczku Less-Andeli, czołówki zaś i pikiety były rozesłane wokół miasta, po wioskach i dworach w okolicy. Jakkolwiek w pobliżu nie było wojska francuskiego, to jednak codziennie pułkownik odbierał nader nieprzyjemne raporty. Według tych doniesień pewnego razu został zabity żołnierz, stojący na warcie, to znowu innym razem przepadł oddział żołnierzy, wysłanych po żywność. Wiadomości podobne sprawiały, że pułkownik von Gram m dostawał napadu furji i z jego rozkazu płonęły domy, znajdujące się w pobliżu miejsca zbrodni, i wioskowi mieszkańcy dygotali ze strachu.
Ale te odwety nie odnosiły skutku, bo zaraz nazajutrz zaczynała się ta sama historja. Wszelkie przedsięwzięcia pułkownika spełzały na niczem i niewidzialnych wrogów nie można było zdławić. Poszczególne oznaki zbrodni kazały przypuszczać, że morderstw dokonywała jedna i ta sama ręka i że wypływały one z jednego źródła.
Gdy stosowanie gwałtu za gwałt nie dawało żadnego rezultatu, pułkownik uciekł się do złota. Oznajmiono wszystkim okolicznym włościanom, że ten, kto wskaże przestępcę, otrzyma pięćset franków nagrody. Ale na ogłoszenie to nie wpłynęła odpowiedź. Trzeba było podnieść nagrodę do wysokości ośmiuset franków, chłopi jednak i tym razem byli głusi. W tym czasie tajemniczy wróg zamordował kaprala, więc pułkownik znowu podwyższył nagrodę do tysiąca franków. Nareszcie za tę kwotę udało mu się podkupić duszę pewnego wyrobnika z fermy, nazwiskiem François Rejan, w którym chciwość przemogła nienawiść do niemców.
– Powiadasz więc, że znasz winowajcę tych wszystkich przestępstw? – zapytał pruski pułkownik, patrząc ze wstrętem na wyrobnika.
Przed nim stało indywiduum w niebieskiej bluzie, z twarzą podobną do szczura.
– Tak jest, panie pułkowniku, znam go.
– Co on za jeden?
– A jakże będzie z tysiącem franków?
– Nie otrzymasz ani grosza, dopóki nie sprawdzę, czy nie kłamiesz. Więc mów, kto mordował mych żołnierzy?
– Hrabia Eustachy z Czarnego Zamku.
– Łżesz! – krzyknął pułkownik ze złością – człowiek wykształcony i szlachcic nie popełniłby podobnego świństwa.
Chłop wzruszył ramionami.
– Cóż robić, widzę, że pan, panie pułkowniku, nie zna hrabiego. Wszystkie te zbrodnie – to czyny rąk jego. Mówię prawdziwie i wcale się nie boję, że pan sprawdzi moje słowa. Hrabia z Czarnego zamku jest człowiekiem ogromnie okrutnym. Przedtem też był nie lepszym, ale teraz zrobiło się z niego poprostu zwierzę................The Lord of Château Noir
It was in the days when the German armies had broken their way across France, and when the shattered forces of the young Republic had been swept away to the north of the Aisne and to the south of the Loire. Three broad streams of armed men had rolled slowly but irresistibly from the Rhine, now meandering to the north, now to the south, dividing, coalescing, but all uniting to form one great lake round Paris. And from this lake there welled out smaller streams--one to the north, one southward, to Orleans, and a third westward to Normandy. Many a German trooper saw the sea for the first time when he rode his horse girth-deep into the waves at Dieppe.
Black and bitter were the thoughts of Frenchmen when they saw this weal of dishonour slashed across the fair face of their country. They had fought and they had been overborne. That swarming cavalry, those countless footmen, the masterful guns--they had tried and tried to make head against them. In battalions their invaders were not to be beaten, but man to man, or ten to ten, they were their equals. A brave Frenchman might still make a single German rue the day that he had left his own bank of the Rhine. Thus, unchronicled amid the battles and the sieges, there broke out another war, a war of individuals, with foul murder upon the one side and brutal reprisal on the other.
Colonel von Gramm, of the 24th Posen Infantry, had suffered severely during this new development. He commanded in the little Norman town of Les Andelys, and his outposts stretched amid the hamlets and farmhouses of the district round. No French force was within fifty miles of him, and yet morning after morning he had to listen to a black report of sentries found dead at their posts, or of foraging parties which had never returned. Then the colonel would go forth in his wrath, and farmsteadings would blaze and villages tremble; but next morning there was still that same dismal tale to be told. Do what he might, he could not shake off his invisible enemies. And yet it should not have been so hard, for, from certain signs in common, in the plan and in the deed, it was certain that all these outrages came from a single source.
Colonel von Gramm had tried violence, and it had failed. Gold might be more successful. He published it abroad over the countryside that 500frs. would be paid for information. There was no response. Then 800frs. The peasants were incorruptible. Then, goaded on by a murdered corporal, he rose to a thousand, and so bought the soul of Francois Rejane, farm labourer, whose Norman avarice was a stronger passion than his French.................