Władca wielkiej pustyni - ebook
Władca wielkiej pustyni - ebook
Oliwia, pracownica amerykańskiego biura turystycznego, marzy o wyprawie do Egiptu. Kiedy wreszcie udaje jej się wyjechać, już na początku podróży przeżywa prawdziwy koszmar. W państewku Dżabal zostaje oskarżona o przemyt narkotyków i wtrącona do więzienia. Z opresji ratuje ją szejk Khalid, bo kiedyś równie okrutnie potraktowano jego siostrę. Oliwia uniknie śmierci tylko wówczas, gdy Khalid oświadczy, że są zaręczeni. Takiej przysięgi nie wolno złamać, ale Oliwia nie zamierza wychodzić za mąż z przymusu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0992-2 |
Rozmiar pliku: | 596 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szejk Khalid Fehr czytał ogłoszenie zamieszczone w internecie.
Amerykanka zaginęła na Środkowym Wschodzie.
Pomocy! Moja siostra zniknęła bez śladu dwa tygodnie temu.
Nazywa się Oliwia Morse, ma 23 lata i 165 cm wzrostu, szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Jest nieśmiała, mówi z południowym akcentem. Jeśli ktokolwiek ją widział lub wie, gdzie się znajduje, proszę o telefon lub e-mail. Rodzina jest zrozpaczona.
Spojrzał ponownie na ostatnie zdanie. Wiedział dokładnie, co oznacza. Miał kiedyś dwie młodsze siostry, które nagle utracił. Przewertował jeszcze raz internetową tablicę ogłoszeń i odnalazł starszą wiadomość od tego samego Jake’a Morse’a.
Zaginiona Amerykanka! Jeśli widziałeś tę kobietę, zadzwoń natychmiast lub wyślij e-mail, proszę.
Do wiadomości dołączone było czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało dziewczynę niewątpliwie ładną, lecz to wyraz twarzy i spojrzenie kobiety przykuły uwagę Khalida. Podobnie patrzyła kiedyś jego siostra Aman. Khalid doskonale pamiętał ten zawsze lekko speszony wyraz oczu. Aman była bardziej nieśmiała od swojej bliźniaczki, Dżamili, ale jej wrażliwość i subtelne poczucie humoru wyzwalały w ludziach to, co najlepsze. Gdy nagle zmarła, tydzień po śmierci Dżamili, serce Khalida pękło.
Przyjrzał się jeszcze raz fotografii, zastanawiając się, gdzie jest teraz ta dziewczyna. Czy jest chora, ranna, czy martwa? Została porwana? Zamordowana? Zgwałcona? A może zniknęła z własnej woli, może kogoś lub czegoś się boi?
– Nic mi do tego – pomyślał, wstając od komputera.
Uciekł od cywilizacji na pustynię, gdyż miał dość wielkomiejskiego życia: nieustającego pędu, hałasu, przemocy, przestępstw…
Ale gdyby chodziło o jego siostrę? Gdyby to Aman lub Dżamila zaginęły?
Odwrócił się przy wyjściu z namiotu i jeszcze raz rzucił okiem na ekran komputera. Zawahał się, cofnął i zawołał jednego ze swoich ludzi. Mieszkał wprawdzie na odludziu, na środku wielkiej pustyni, ale był księciem z rodu Fehrów, a to oznaczało, że miał władzę i koneksje. Jeśli ta dziewczyna żyje gdzieś tutaj, tylko ktoś z jego pozycją może ją odnaleźć.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Znalazł ją.
Zajęło mu to trzy tygodnie i wymagało wielu starań: wynajęcia dwóch detektywów, pomocy sekretarza stanu, licznych uścisków dłoni, obietnic i gróźb. Wreszcie jednak miał się z nią spotkać.
Pochylił się, by wejść przez niską bramę do więzienia, gdzie zaprowadzono go do skrzydła, w którym trzymano kobiety. Fetor niemytych ciał i przepełnionych toalet sprawiał, że żołądek podchodził mu do gardła. Więzienie Ozr miało reputację jednego z najgorszych w całym regionie.
Strażniczka przy wejściu do kobiecego skrzydła długo przyglądała się jego przepustce. W końcu powiedziała:
– Proszę za mną.
Poszli przez nisko sklepione korytarze. Przez całą drogę wyciągały się do nich ręce kobiet, które po arabsku, persku, a nawet po angielsku błagały o pomoc, łaskę, lekarza, prawnika…
Ozr było ostatnim miejscem na ziemi, w którym Khalid chciałby się znaleźć. Stąd się nie wychodziło. Kiedyś wtrącono tu jego licealnego kolegę. Mimo że ojciec Khalida, władca księstwa Sark, dołożył wszelkich starań, by pomóc w jego uwolnieniu, słuch o nim zaginął.
Dżabal był niebezpiecznym krajem, od lat panowała tu dyktatura, a turystów przestrzegano, by się tu nie zapuszczali. Oliwia Morse najwyraźniej zignorowała te ostrzeżenia.
Strażniczka zatrzymała się przed celą, w której siedziała tylko jedna kobieta. Spod zasłony na jej twarzy wystawał kosmyk blond włosów.
Oliwia! – pomyślał Khalid ze ściśniętym sercem.
Ale uwięziona kobieta nie przypominała tej pięknej dziewczyny z fotografii. Spojrzenie miała puste, wyglądała na zupełnie otępiałą.
– Oliwia Morse? – zapytał Khalid, podchodząc do krat.
Postać podniosła głowę, ale nie spojrzała w stronę szejka.
– Jesteś Oliwią Morse, prawda? – powtórzył pytanie.
Dziewczyna siedziała skulona na ziemi pod ścianą, jakby starała się skryć przed ludzkim wzrokiem, udać, że jej nie ma. Przesłuchania za każdym razem kończyły się biciem. Czy jeszcze nie zrozumieli, że nie znała odpowiedzi na ich pytania? Zamknęła oczy w nadziei, że ten człowiek da jej spokój.
Czemu nie została w domu, w Kansas? Była tam taka szczęśliwa. Co jej przyszło do głowy, by marzyć o podróży wielbłądem przez pustynię, o zwiedzaniu grobowców, o rejsie po Nilu…
– Oliwio!
Gdy usłyszała ten nalegający szept, znowu ogarnął ją strach. Odwróciła głowę i niepewnie powiedziała łamanym arabskim:
– Nie wiem, kim ona była…
– Później zajmiemy się zarzutami – odpowiedział mężczyzna piękną angielszczyzną, bez śladu obcego akcentu – ale najpierw musimy ustalić coś innego.
To, że ten człowiek mówił po angielsku, napełniło ją jeszcze większym lękiem.
– Gdybym wiedziała, kim ona była, powiedziałabym. Bardzo chcę wrócić do domu.
– Wierzę ci. – Usłyszała łagodny ton, tak różny od głosów, do których przywykła w Ozr.
– Chcę do domu – powtórzyła szeptem, ocierając łzy brudną ręką.
– Ja też chcę, żebyś tam wróciła.
Nikt dotąd nie dał jej choćby cienia nadziei, że opuści to miejsce. Oliwia odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę. Mimo panującego w korytarzu półmroku dostrzegła, że był znacznie wyższy od jej dotychczasowych oprawców. Czarna szata ozdobiona złotymi nićmi podkreślała jego sylwetkę.
– Chcę cię stąd wydostać – ciągnął – ale nie mamy wiele czasu.
Rozdarta między nadzieją i przerażeniem, Oliwia przycisnęła kolana do piersi.
– Kto cię przysłał? – spytała.
– Twój brat.
– Jake? Jake jest tutaj?
– Prosił, żebym cię odnalazł.
Dziewczyna poderwała się z ziemi, ale musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie upaść.
– Jake wie, że tu jestem?
– Wie, że cię szukam.
– Mówili, że nigdy stąd nie wyjdę, dopóki się nie przyznam do winy i nie wskażę pozostałych.
– Nie przewidzieli, że masz mocnych protektorów.
– A mam?
– Teraz już tak. Jestem szejk Khalid Fehr z Sark.
– Sark graniczy z Dżabalem.
– Tak, i z Egiptem. Trzeba będzie wielu zabiegów dyplomatycznych, żeby cię wyciągnąć, a mamy mało czasu. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw, ale wrócę…
– Nie! – Oliwia nie chciała krzyczeć, ale spanikowała.
Rzuciła się do krat i chwyciła Khalida za ubranie.
– Nie zostawiaj mnie! Proszę! Błagam!
– Muszę dopełnić formalności. Bez tego cię nie uwolnią.
– Nie! Nie odchodź!
– Wrócę. Obiecuję.
– Boję się tego miejsca – wyszeptała. – Boję się strażników, ciemności. Boję się, bo czasem słyszę takie straszne krzyki i ktoś po prostu znika.
– Postaram się szybko wrócić.
– A jak ci nie pozwolą? Był u mnie raz amerykański ambasador i więcej się nie pokazał.
– W Dżabalu nie ma amerykańskiej ambasady – odparł Khalid. – To był ich fortel, żeby cię złamać.
– Ty też jesteś fortelem?
– W pewnym sensie.
– Już nie wiem, w co mam wierzyć.
– Uwierz w to, że wrócę. Będę jak najszybciej.
– Nie zapomnij o mnie – wyszeptała zrezygnowana.
– Nie bój się, nie zapomnę, tylko wytrwaj.
Patrzyła mu z bliska w oczy, chcąc się upewnić, czy nie kłamie. Tyle razy ją tu oszukano i powoli zaczynała myśleć, że już nigdy nie opuści Ozr.
– A co będzie, jeśli mnie przeniosą gdzie indziej? – zapytała, zaciskając dłoń na jego rękawie.
– Nie zrobią tego.
– Skąd wiesz?
– Nie są głupcami. Wiedzą, że się widzieliśmy, że rozmawialiśmy.
Przytaknęła w milczeniu, ale wcale nie poczuła się pewniej. Już zbyt długo siedziała w Ozr, zbyt dużo widziała. Strażnicy robili tu, co chcieli.
Szejk delikatnie wyswobodził rękaw i powoli odszedł. Oliwia mogła tylko powtarzać w myślach: „Wróć, wróć, proszę”.
Miała wrażenie, że czekała całą wieczność, ale w końcu szejk znowu przyszedł. Tym razem z dwoma urzędnikami więziennymi. Jeden otworzył celę i wywołał ją. Wyszła bez wahania. Nie znała tego mężczyzny, który nazywał siebie szejkiem, ale wrócił, jak zapowiedział, i to jej wystarczyło. Dawał nadzieję, a wszystko było lepsze od pozostania w Ozr.
Gdy szli korytarzami, trzymała się jak najbliżej wybawcy. Na zewnątrz było bardzo jasno i gorąco. Uderzona blaskiem słońca, zachwiała się i instynktownie wyciągnęła rękę, by się o coś oprzeć. Natrafiła na umięśniony tors Khalida. Szejk podtrzymał ją za łokieć.
– Och, przepraszam – powiedziała, z trudem łapiąc równowagę.
– Dobrze się czujesz? – zapytał troskliwie głębokim, niskim głosem.
Potaknęła głową, ale nie odsunęła się od tego ciemnoskórego mężczyzny, choć budził w niej lęk.
– Tyle tu słońca… – próbowała się usprawiedliwiać.
Khalid jedną ręką podtrzymywał Oliwię, a drugą zdjął swoje przeciwsłoneczne okulary i podał dziewczynie.
– Dawno nie byłaś na zewnątrz.
Oliwii trzęsły się nogi, nie wiedziała jednak, czy tak podziałało na nią słońce, czy też raczej bliskość tego tajemniczego mężczyzny. Nałożyła okulary, które natychmiast się zsunęły na czubek nosa.
– Lepiej je zabierz – powiedziała. – Są dla mnie za duże.
– Ale twoje oczy ich potrzebują – odparł Khalid tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Podjechało kilka samochodów z przyciemnionymi szybami. Wysiedli z nich mężczyźni w burnusach. Przestraszona Oliwia przycisnęła się do szejka tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała.
– To moi ludzie – uspokoił ją Khalid. – Zawiozą nas bezpiecznie na lotnisko.
Przytaknęła, ale lęk jej nie opuścił.
Kiedy przeglądała w biurze przewodniki turystyczne, nie myślała o problemach. To miała być ekscytująca przygoda: piramidy, przejażdżka wielbłądem po pustyni, rejs po Nilu. Każdego dnia inne starożytne miasto, inna świątynia. Nigdy wcześniej nie wpadła w tarapaty. Zawsze była grzeczna i rozsądna.
Otworzyły się przed nią tylne drzwi samochodu. Szejk usiadł obok kierowcy, z przodu. Oddawała się w ręce człowieka, o którym nic nie wiedziała.
– Mogę ci zaufać? – zapytała.
– Być może to ja powinienem zadać ci to pytanie – odparł. – Z twojego powodu narażam na szwank swoje imię i reputację. Mogę ci zaufać, Oliwio Morse?
Szejk spojrzał na nią tak, że poczuła ciarki na plecach. Bez wątpienia różnił się od znanych jej dotychczas mężczyzn. Kłopot w tym, że miała mało doświadczeń w kontaktach z mężczyznami, a ten, który był jej najbliższy – brat Jake – nie należał do osób skomplikowanych. Natomiast szejk Fehr sprawiał odmienne wrażenie.
– Oczywiście, że możesz mi zaufać – odpowiedziała, czując w brzuchu dziwne łaskotanie, choć jeszcze nie wiedziała, jak nazwać to uczucie.
– Skoro tak, jedźmy. – Szejk wydawał się zniecierpliwiony. – Będziesz bezpieczna dopiero wtedy, kiedy dotrzemy do moich ziem.
Siedząc w zacisznym wnętrzu samochodu, Oliwia zagarnęła kosmyki brudnych włosów za uszy. Marzyła o kąpieli. Czuła, że wygląda strasznie, a pachnie jeszcze gorzej.
– Przepraszam, wiem, że przydałby mi się prysznic – powiedziała.
– Myślałem właśnie o tym, jak bardzo się ucieszy twój brat, kiedy usłyszy, że jesteś cała i zdrowa. Musisz do niego szybko zadzwonić.
– Tak. Traciłam już nadzieję, że kiedykolwiek stamtąd wyjdę.
– Miałaś szczęście, którego brakuje większości uwięzionych tam kobiet.
– Pomagałeś już wcześniej nieznajomym?
– Tak.
Szejk odwrócił się tyłem do Oliwii, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszych pytań. Jego wyniosłość wyraźnie nie zachęcała do konwersacji. Ponadto wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej karnacji, onieśmielał Oliwię.
– Zbliżamy się do Hafelu, stolicy Dżabalu – odezwał się po jakimś czasie szejk. – Widziałaś to miasto?
Oliwia pocierała swój posiniaczony nadgarstek.
– Nie dotarłam tak daleko.
– Gdzie cię aresztowano?
– Na głównej drodze znad granicy do Hafelu – westchnęła ze smutkiem. – Siedziałam spokojnie w autobusie, a za moment byłam już w drodze do Ozr.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. Wreszcie Oliwia zapytała:
– Czy zatrzymamy się w Hafelu?
– Nie – odpowiedział krótko Khalid.
Właśnie wjechali w uliczki liczącego dwa tysiące lat miasta. Nowoczesne budynki wyrastały tam spomiędzy rzymskich ruin.
– To fascynujące miejsce, ale ludzie na Zachodzie nie mają o nim pojęcia – dodał szejk.
– Dobrze je znasz?
– Dawno temu je znałem.
– Co się zmieniło?
– Wszystko – żachnął się. – Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec przyjaźnił się z władcą tego emiratu, ale później emira obalono i władzę przejęli jego oficerowie. Nie wiedziałem nawet, czy mnie przepuszczą przez granicę.
– Dlaczego?
– Wyciągam ludzi z więzień. Temu rządowi raczej się to nie podoba. Nie przepadają za mną.
– Czemu więc cię wpuścili?
– Opłaciłem kilku wysoko postawionych urzędników.
– Przekupiłeś ich?
– Nie miałem wyboru. Nie mogłem przecież pozwolić, byś stanęła przed trybunałem w Ozr. Wierz mi, wyrok nie byłby korzystny dla ciebie.
Oliwia przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Jechali właśnie przez jakąś dużą aleję, może centrum miasta. U zbiegu ulic stały stragany z dymiącym jedzeniem.
– Wyrok byłby surowy? – Oliwia zapytała niepewnie. – Przecież nic złego nie zrobiłam.
– Wierz mi, mógł być nawet śmiertelnie surowy.
– Ale ja chciałam tylko przeżyć jakąś przygodę… Nie spodziewałam się takiego koszmaru.
Zadzwoniła komórka. Szejk rozmawiał przez telefon, wpatrując się w korowód policyjnych samochodów przed nimi. Po chwili kierowca zwolnił i zatrzymał się przy krawężniku.
– Ten koszmar jeszcze się nie skończył – powiedział szejk, odkładając telefon. – Czeka nas kontrola. Załóż kaptur i dokładnie zasłoń włosy i twarz.
Wziął przeciwsłoneczne okulary z siedzenia i podał je Oliwii.
– Załóż je i nie zdejmuj, dopóki ci nie powiem – dodał, po czym wysiadł z samochodu i dokładnie zamknął drzwi.