- promocja
- W empik go
Władcy Atlantydy. Kwiat Jednej Nocy - ebook
Władcy Atlantydy. Kwiat Jednej Nocy - ebook
Amelii doskwiera samotność, i choć na co dzień walczy o sprawiedliwość jako medyk sądowy, to nie potrafi wypełnić pustki w sercu. Pochłonięta pracą, nie dostrzega, jak na świecie zaognia się konflikt między ludźmi a Atlantami, między tym, co znane a tym, co owiane tajemnicą magii. Nawet nie przypuszcza, że przyjdzie jej odegrać w nim kluczową rolę, gdy zabójczo przystojny prokurator, jeden z Atlantów, wciąga ją w wir nieoczekiwanych zdarzeń. Czy sama odwaga jej wystarczy? Co jeszcze będzie musiała poświęcić?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397014619 |
Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Atlantyda. Wspaniałe królestwo, które słynęło ze swej potęgi na całym świecie. Dysponowało najlepiej wyszkoloną armią, bogactwem złóż naturalnych, urodzajem ziem. Kolebka najznamienitszych myślicieli, naukowców oraz inżynierów. Zachowanym po dziś dzień owocem ich geniuszu technologicznego są chociażby egipskie piramidy.
Jak mogło dojść do upadku niepokonanego imperium?
Platon uważał, że przez gniew bogów.
Obecni potomkowie ówczesnych mieszkańców Atlantydy milczą o prawdziwej przyczynie.
Jednak bardzo możliwe, że Platon w swych dziełach się nie pomylił.
U zarania dziejów bowiem, gdy Stwórca przekazał Wyspę Atlasowi i ustanowił go pierwszym królem, złożył mu obietnicę. Atlantyda miała się stać niedościgłym królestwem. W niekwestionowanej potędze trwać po wsze czasy.
Atlas I, zwany Wielkim, hojnie obdarzony przez Stwórcę licznym potomstwem, przekazał swym dzieciom Prawo i podzielił pomiędzy nimi ziemię, co dało początek znamienitym rodom królewskim, których członkowie na cześć pierwszego króla przybrali nazwę Atlantów. I tak Atlantydą w okresie jej Złotego Wieku władali potomkowie Atlasa II, Gadeirosa, Auferesa, Euajmona, Mneseosa, Autochtona, Elasipposa, Mestora, Azeasa, Diaprepesa, nad którymi to zwierzchnictwo sprawował ród Kleitogensa – dziedzica królowej Kleito – jedynej córki Atlasa Wielkiego.
Ceną niedościgłej na całym świecie potęgi, a zarazem jedynym zobowiązaniem obywateli Królestwa stanowiło bezwzględne przestrzeganie Prawa, które zostało im dane. W zbiorze jego najważniejszych zapisów znajdował się obowiązek sprawowania nieustannego kultu Stwórcy. Drugim, niezmiernie ważnym wymaganiem, była wzajemna życzliwość, którą winni żywić wobec siebie władcy Atlantydy włącznie ze stałą gotowością do niesienia koniecznej pomocy.
Jednak z czasem czyny mieszkańców oraz samych królów coraz częściej nosiły znamiona łamania Prawa. Gdy czara ich sprzeniewierzenia spowodowanego pychą się przelała, nastał potop. Całkowita zagłada Wyspy, a tym samym upadek znamienitego Królestwa.
Jednakże potomkowie jedenastu rodów królewskich Atlantydy, którzy przeżyli potop, przebywając w koloniach na Kontynencie, dotrwali do dzisiejszych czasów. Potomkowie Atlasa Wielkiego – Atlanci – żyją pośród nas. A w ich pamięci trwa przekazywana od pokoleń przepowiednia osładzająca rozpacz po utraconej Stolicy.
Przepowiednia mówiąca o powrocie Królestwa. Nastaniu sprawiedli-wych i mądrych rządów. Zapowiedź końca bezlitosnych wojen i okrucieństwa na całym świecie. Według niej Złoty Wiek na Ziemi ma nadejść wraz z pojawieniem się Astraji – istoty dysponującej niepokonanym orężem, silniejszym nawet od śmierci.Prolog
Rozbryzgi świeżej krwi ściekały powoli po kamiennych ścianach. Nathaniel Sovrano skrzywił się, gdy po przekroczeniu progu ciasnej celi uderzył go fetor stęchlizny zmieszany z metalicznym zapachem szlacheckiej krwi.
– Zinfiltruj jego umysł – głos potężnie zbudowanego Argosa Mneseosa drżał z wściekłości, a drapieżne rysy jego śniadej twarzy wyostrzyły się groźnie.
Nathaniel Sovrano przeniósł niespiesznie spojrzenie z Wielkiego Księcia Mneseosa na zwijającego się u jego stóp mężczyznę. Żałosny widok. Brudna postrzępiona szmata, która stanowiła jego odzienie, ociekała krwią. Pasma długich, siwych włosów i krzaczastej brody zanurzały się w czerwonej kałuży zajmującej z chwili na chwilę coraz większy obszar posadzki.
Podniósł wzrok i skierował go w bok, gdzie przy podłużnej ławie z kolekcją wymyślnych narzędzi tortur stał muskularny osiłek. Gdyby nie poruszająca się naga klatka piersiowa można by go wziąć za posąg mitycznego tytana. Nieruchomym spojrzeniem świdrował Nathaniela, zapewne zastanawiając się, ile sekund zajęłoby mu zabicie go.
Hrabia Sovrano zdawał sobie sprawę, że pomimo atletycznej budowy, nie wyglądał na trudnego przeciwnika. Gładko ogolony, w letnim garniturze, o smukłej, atrakcyjnej twarzy nadającej się na okładkę magazynu modowego, przyprawiał niejedną kobietę o palpitacje serca. Ale za to nie budził należytego postrachu wśród mężczyzn.
Machnął ręką, wskazując na targanego konwulsjami mężczyznę.
– Tobie nie udało się niczego z niego wyciągnąć torturami, a myślisz, że mi się powiedzie? – odparł kpiąco, spoglądając Księciu w oczy.
Argos wściekle zazgrzytał zębami. Mimo że nie zadawał ciosów osobiście, jego długie, ciemne włosy kleiły się od potu i krwi ledwo dyszącego pojmanego nieszczęśnika.
– Nie zadzieraj ze mną, Sovrano – warknął. – I nie zgrywaj się. Wiem, że nie masz sobie równych w sztuce zaklinania umysłów.
Przez przystojną twarz Nathaniela przewinął się cień wahania, ale w końcu kiwnął głową:
– A czego mam szukać?
– Mój człowiek w Sagittariusie twierdzi, że ich prezes prowadzi działania przeciwko mnie, w które wtajemniczeni są jedynie nieliczni. Ten tu – wskazał na więźnia – jest jednym z nich.
– Rozumiem.
Nathaniel Sovrano ponownie skupił wzrok na jęczącym mężczyźnie. Teraz dopiero przypomniał sobie, skąd go kojarzył. Borens Mong. Jeden z elitarnych członków Rady Sagittariusa. W obecnym stanie wyglądał bardziej jak zwykły nędzarz niż znamienity Atlanta.
Nathaniel utkwił w nim wzrok i odrzucając to, co cielesne, starał się dostrzec subtelną strukturę umysłu mężczyzny. Zmarszczył czoło. Napotkał silne bariery ochronne... to pewnie od nich Argos się odbił przy próbie penetracji. Ale dla Nathaniela nie stanowiły większego problemu. Szybko i bez trudu się przez nie prześlizgnął
Po chwili wszystkie wspomnienia, myśli, cała tożsamość Atlanty zwijającego się z bólu w kałuży krwi znalazły się w zasięgu jego ręki. Nie miał jednak czasu żeby się rozdrabniać. Musiał znaleźć wspomnienie, w którym przewijała się informacja o ściśle strzeżonym planie Sagittariusa – planie ostatecznego pokonania Wielkiego Księcia Argosa Mneseosa.
W końcu to zobaczył. Misternie dopracowaną strategię, która opierała się na…
Zadrżał. Pospiesznie przeczesał nonszalanckim ruchem swoje gęste, czarne włosy, aby zakamuflować te nagłe wzdrygnięcie.
– I czego się dowiedziałeś? – Argos cały się trząsł ze zniecierpliwienia.
– Sagittarius chce cię zabić za pomocą... – Nathaniel już opanowany spojrzał na niego beznamiętnie – ...kwiatu paproci.
Książę nabrał głęboko powietrza i wydał z siebie niski, złowieszczy pomruk.
– Został już zerwany?
Borens Mong jęknął przeciągle i rozchylił powieki. Dyszał, łapiąc ledwie płytkie oddechy. Na jego wargach zakwitł drżący uśmiech.
– To twój koniec, Argosie Mneseosie – wysapał resztkami sił.
– Gadaj! – Argos rzucił się na więźnia. Oburącz chwytając go za łachmany, podniósł go w górę z taką lekkością, jakby nic nie ważył. – Kto jest tym człowiekiem?!
Potrząsnął nim kilkukrotnie.
– As... Astraja... – wychrypiał.
Argos na ułamek sekundy znieruchomiał, świdrując wzrokiem Atlantę, po czym brutalnie rzucił go na ziemię. Głośny trzask łamanych kości towarzyszył zderzeniu się mężczyzny z kamienną posadzką.
Argos skierował wściekłe spojrzenie na młodego hrabiego.
– Pokaż mi to! Pokaż mi jego wspomnienia! – ryknął. – Muszę wiedzieć... muszę wiedzieć, kim jest ta kobieta!
– Nie mogę – Nathaniel Sovrano skrzyżował ramiona. Chłodnym wzrokiem przetrzymał palące spojrzenie Wielkiego Księcia. – Borens Mong już nie żyje.
Argos zacisnął usta i pięści.
– Ale cię okłamał – mówił dalej hrabia, wskazawszy brodą na martwego więźnia. – Chciał cię zastraszyć. Nikt nie zerwał kwiatu paproci. Sagittarius działa w ciemno. Ich Rada jest zdesperowana. Dopiero szukają odpowiedniego śmiertelnika, licząc na łut szczęścia. Nie mają żadnych przesłanek.
Argos zmarszczył brwi i wnikliwie mu się przyglądnął.
Wargi Nathaniela ułożyły się w ironiczny uśmieszek.
– Nie wierzysz mi? Odwalam za ciebie brudną robotę od wielu lat, a ty i tak wciąż mi nie wierzysz?
Stojący z boku kat poruszył się niespokojnie. Pełen gotowości czekał na skinienie Wielkiego Księcia. Jednak Argos jedynie spojrzał na hrabiego wyniośle, z nutą pogardy w ciemnych, pustych oczach.
– Nie ufam własnej córce – wysyczał – a miałbym zaufać takiemu zdradzieckiemu ścierwu jak ty?
Na twarzy Nathaniela pojawił się arogancki uśmiech. Ostentacyjnie włożył ręce do kieszeni.
– Grunt to szczera rozmowa z przełożonym.
Odwrócił się i nie czekając na pozwolenie, wyszedł z celi.
Gdy opuścił lochy i znalazł się wreszcie na placu przed wejściem do posiadłości Argosa, odetchnął głęboko. Nocne grudniowe powietrze wypełniło mu płuca. Oddychał niespiesznie, pozwalając, by mróz go przesiąknął. Pragnął jak najdokładniej wyzbyć się woni krwi Borensa Monga, która nie chciała opuścić jego nozdrzy.
Ponury las sosnowy trzymał w kleszczowym uścisku wąską drogę dojazdową do pałacu, stojąc na straży mrocznych tajemnic skrywanych przez dwór Argosa Mneseosa – Vipera Maior. Jednej z najlepiej strzeżonych twierdz na świecie. Jeszcze żadnemu jeńcowi nie udało się z niej zbiec. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy wynikało to z niezawodności straży Argosa, czy też czarnoksięskich zaklęć przenikających te mury.
Wciąż z rękoma w kieszeni Nathaniel Sovrano szedł utwardzaną drogą, kierując się w stronę bramy wyjazdowej oddalonej od placu przed budynkiem o ponad kilometr.
Wiatr poruszał koronami drzew i zrzucał z nich śnieg, który raz na jakiś czas opadał Nathanielowi na głowę, ale on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Skrzypienie drzew i przeciągłe wycie wiatru tworzyły złowrogą symfonię, w rytm której zamyślonym spojrzeniem śledził ponure scenariusze przyszłych wydarzeń.
U końca drogi z wysokiego na trzy metry kamiennego muru wyłoniła się ogromna, żeliwna brama wyjazdowa.
Podszedł do niej i podwinął nogawkę spodni. Chwycił przymocowany do łydki sztylet. Misternie zdobioną mizerykordię, której klinga została wykuta z domieszką substancji opóźniającej zwykle błyskawiczne gojenie się ran na ciele Atlantów.
Wyprostował się i nakłuł czubkiem klingi kciuk. Krew wypłynęła spokojnym strumieniem. Przyłożył krwawiący palec do niewielkiego otworu znajdującego się pośrodku bramy na wysokości metra od ziemi. To starodawne rozwiązanie otwierania różnego rodzaju wrót, które powstało na długo przed zwykłymi kluczami.
Schował sztylet i popchnął bramę, rozchylając ją.
Nagle usłyszał za plecami ryk silnika spalinowego. Odwrócił się i ujrzał pędzącą w jego kierunku postać na motocyklu.
Skrzyżował ramiona i uśmiechając się pod nosem, przypatrywał się motocykliście, który zrobił ostry zakręt i wyhamował, zatrzymując się zaledwie centymetry od jego nóg.
Zeskoczyła z niego kobieta ubrana w czarny, skórzany kombinezon. Dokładnie opinał jej idealne, ponętne kształty.
– Ciesz się, że mam refleks, inaczej bym cię przejechała.
– Czyli nie chciałaś mnie zabić? A specjalnie dla ciebie się wystawiłem.
Kobieta zamaszystym ruchem zdjęła z głowy kask, wypuszczając spod niego kaskadę długich, złocistych loków. Uśmiechała się zadziornie w sposób w ogóle niepasujący do delikatnych, anielskich rysów jej twarzy i ociekającej słodyczą barwy głosu.
– Wszedłeś i wyszedłeś bez słowa. Powinnam się śmiertelnie obrazić.
– Hm – uśmiechnął się ironicznie. – Od kiedy tak ci doskwiera brak mojego towarzystwa, Priscillo?
– Już zdążyłam zapomnieć, jaki z ciebie zimny drań! – kobieta zaśmiała się perliście i odłożyła kask na siodełko motocyklu.
– Moglibyśmy spędzać ze sobą więcej czasu, gdyby Argos dawał nam podobne zlecenia – spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się wymownie. – Czym się teraz zajmujesz?
Uśmiech zszedł jej z twarzy. Wydęła usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Ojciec nie życzy sobie, abyś brał udział w tym zadaniu – odparła po chwili. – Proponowałam mu, żeby przydzielił mi ciebie do pomocy, ale odmówił.
Nathaniel pokiwał za zrozumieniem głową.
– A żałuję – Priscilla westchnęła przeciągle z teatralnym machnięciem ręki. – Na pewno świetnie bawilibyśmy się razem we Lwowie.
Cień burzowej chmury przemknął ledwo zauważalną zmarszczką po jego czole, która w ułamku sekundy zniknęła, nie pozostawiwszy śladu.
– Więc Argos wysyła cię do Lwowa? – Posłał jej szeroki uśmiech. – Nieładnie. To mój rewir.
– Już nie – Priscilla w odpowiedzi uśmiechnęła się filuternie. – Wiem, że tam pomieszkiwałeś. Może któregoś dnia mnie odwiedzisz i oprowadzisz po mieście?
Przysunęła się. Spuściła wzrok i sięgnęła po jego dłoń, z której wciąż kapała krew pozostawiająca rubinowe plamy na śniegu. Delikatnie chwyciła ją oburącz.
– Szlachetna krew hrabiego Sovrano. Zawsze byłam ciekawa, czy jest tak wyborna, jak głoszą plotki... – posłała mu zalotne spojrzenie spod długich rzęs.
Nieznacznie rozchyliła wargi i powoli podniosła do ust jego dłoń.
– Nie tak prędko, moja droga – zabrał rękę, zanim dotknęła jej warg i uśmiechnął się przepraszająco. – Jestem aktualnie w bardzo poważnym związku.
Skrzywiła się wyraźnie niezadowolona. Zwykle mężczyźni nie odmawiali jej niczego.
– Tak samo obiecującym jak dwadzieścia poprzednich? – odparła zgryźliwie. – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że śmiertelniczki nie są dobrym materiałem na dłuższą metę?
Hrabia Sovrano uśmiechnął się pod nosem i schował obie ręce do kieszeni.
– Nigdy nie miałem zamiaru startować w maratonie. I póki co nie narzekam.
Przewróciła oczami.
– Mężczyźni – prychnęła. – Zadowalać się byle czym, zamiast włożyć odrobinę wysiłku w zdobycie prawdziwego skarbu.
Usta hrabiego Sovrano ułożyły się w kpiący uśmiech.
– To aluzja? Czyżbyś to ty była skarbem, który pragnie być zdobyty przeze mnie?
Twarz Priscilli stężała, a w błękitnych oczach zaiskrzyły się gniewne ogniki.
– Przerosłam cię, Nath, to ty powinieneś zabiegać na kolanach o moją atencję.
– Wiem, że wszystko ma swoją cenę. – Wyciągnął z kieszeni lewą dłoń, z której wciąż kapała krew. Otarł kciuk o pozostałe palce, patrząc, jak smuga krwi się po nich rozmazuje.
Priscilla również przelotnie rzuciła na nią okiem, po czym odwróciła się i chwyciwszy kask, nałożyła go na głowę.
– Może kiedyś zaspokoję twoją ciekawość – dopowiedział.
Nie skomentowała tego. Wskoczyła na motor, odpaliła silnik i zatoczyła ostentacyjne kółko, zanim skierowała się z powrotem ku Vipera Maior. Nathaniel chwilę patrzył za nią, a potem odwrócił się w drugą stronę. Przekroczył wrota, które z głośnym skrzypnięciem same się za nim zatrzasnęły.Rozdział II
Demony śmierci
Po szpitalu grasuje morderca.
Taki wniosek wysnuła Amelia po tym, gdy zaintrygowana słowami socjologa o Atlantach podczas sobotniego bankietu przyjrzała się bliżej podejrzanym zgonom w placówkach medycznych.
Grzebała w podręcznikach i w internecie tak długo, dopóki nie znalazła informacji o antygenie V, który jako jedyny występuje wśród Atlantów. Później zabrała się za analizę grup krwi osób, które umarły w szpitalu. Nie wszystkie miały je oznaczone. Ale akurat tym, którzy leżeli na oddziałach chirurgicznych i intensywnej terapii czy ginekologii, zostawały oznaczane rutynowo.
To, co odkryła, wzbudziło w niej bliżej nieokreślony lęk. Większość osób, które zmarły w niejasnych okolicznościach, miało we krwi obecny antygen V. To by potwierdzało teorie docenta socjologii odnośnie do typowania Atlantów, a następnie ich uśmiercania.
Ta kobieta, która zmarła po operacji pęcherzyka żółciowego, również była Atlantką. To nie mógł być przypadek. Ale oskarżenie, że po szpitalu grasuje morderca, było dość odważne. Zanim o tym komukolwiek powie, musiała się lepiej przyjrzeć sprawie. Zawsze ciągnęło ją do takich teorii spiskowych, więc świadoma tego, tym bardziej chciała znaleźć więcej dowodów na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej hipotezy. Mógłby to być zbieg okoliczności...
Kolejną rzeczą, o której nie potrafiła zapomnieć, mimo usilnych prób, był ów mężczyzna, z którym zatańczyła na bankiecie.
Któregoś dnia w prosektorium, czekając aż przygotują ciało do sekcji, siedziała przy komputerze i wpisała w wyszukiwarkę bankiet w Kasynie Szlacheckim czerwiec 2020 goście .
Znalazło się kilka zdjęć. Kiedy je przeglądała, do pokoju weszła Sylwia Nowosad. Jej koleżanka również w trakcie specjalizacji z medycyny sądowej, z którą dzieliła gabinet. Żywiołowa, krótko ostrzyżona brunetka, której szeroki uśmiech nigdy nie znikał z twarzy.
– Siemka, Amelio. Co tam obczajasz? – zagadała, rzucając torebkę na krzesło przy swoim biurku.
Amelia miała chwilę zawahania, czy się przyznać, ale stwierdziła, że obeznana w świecie koleżanka może okazać się pomocna.
– Byłam na tym przyjęciu w kasynie w sobotę.
– Pamiętam. I co w związku z nim?
– Nic wielkiego. – Amelia wzruszyła ramionami. – Był tam pewien mężczyzna, chyba ktoś ważny i z czystej ciekawości chciałabym się dowiedzieć, kim jest.
– Pokaż.
Zaintrygowana Sylwia obeszła biurko Amelii i stanęła obok niej, wpatrując się w monitor.
– Jest na tym zdjęciu?
Na ekranie widniało grupowe zdjęcie jakiś starszych ważniaków.
– Nie...
– Dawaj kolejne.
W końcu Amelia znalazła ujęcie, na którym wśród innych znanych osobistości znajdował się również jej tajemniczy tancerz.
– To on – wskazała palcem. – Kojarzysz gościa?
Sylwia wymownie ściągnęła usta.
– Nie dziwię się, że ci wpadł oko. Mogę klawiaturę?
– Nic z tych rzeczy – speszyła się.
– To dobrze. Lepiej się trzymać z daleka od nałogowych pożeraczy kobiecych serc. Proszę bardzo!
Sylwia otworzyła wpis w Multipedii.
Na zdjęciu widniał uśmiechający się tajemniczo, gładko ogolony brunet. Miał na sobie elegancką białą koszulę z podwiniętymi luźno do łokci rękawami. Siedział przy stoliku, a w tle rozpościerał się widok na morze.
To był on.