Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Władcy chaosu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Władcy chaosu - ebook

Epickie zmagania polskich Wojsk Specjalnych w nowym wymiarze.
Wojna skończona. Obcy z innego świata wycofali się. Zmasakrowana ludzkość może odetchnąć z ulgą. Ale nie może świętować zwycięstwa zagrożona powrotem wroga, głodem i chaosem na swojej planecie.
Na terenie Polski pozostał jedyny na świecie portal do innej rzeczywistości. Czy jest to wymarzona szansa, czy uchylone drzwi do piekła?
Ciąg dalszy epopei Wentyla i jego drużyny w boju o przyszłość wielu światów i jednej ojczyzny.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-39-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

1:

Ad­mi­rał Wik­tor Usza­kow z cięż­kim ser­cem spoj­rzał na przy­cu­mo­wa­ny przy pir­sie wrak.

Jesz­cze do nie­daw­na był to je­den z naj­no­wo­cze­śniej­szych okrę­tów ra­kie­to­wych Flo­ty Pół­noc­nej, a dziś... Aż dziw, że do­pły­nął do por­tu. Przez dziu­ry w po­szy­ciu do środ­ka ka­dłu­ba wle­wa­ły się tony wody. Wlókł się ty­dzień z pręd­ko­ścią pię­ciu wę­złów przez Mo­rze Ba­rent­sa aż do bazy flo­ty w Po­lar­nym. Wy­czyn nie lada. Inni mie­li zde­cy­do­wa­nie mniej szczę­ścia.

Flo­ta jako taka nie ist­nia­ła. Po­zo­sta­ło tyl­ko parę jed­no­stek, więk­szość w sta­nie nie­wie­le lep­szym od tej sko­ru­py, któ­rą miał przed sobą. Z okrę­tów pod­wod­nych oca­la­ły dwa ato­mo­we i trzy o na­pę­dzie kon­wen­cjo­nal­nym. Resz­ta wy­kru­szy­ła się w wal­kach, zwłasz­cza w de­cy­du­ją­cej bi­twie na Mo­rzu Nor­we­skim. Wy­gra­li. Ale ja­kim kosz­tem...

Kraj znaj­do­wał się w kom­plet­nej ru­inie. Mo­skwa i Pe­ters­burg prze­sta­ły ist­nieć, po­dob­nie dzie­siąt­ki mniej­szych miast. Wła­dze prze­nio­sły się do Ulia­now­ska. Tak sły­szał – ale czy to praw­da, nie wie­dział. Na ra­zie nie otrzy­mał żad­nych roz­ka­zów, mimo że wciąż pró­bo­wał na­wią­zać kon­takt z kimś z Mi­ni­ster­stwa Obro­ny. Do­stał ogól­ne wy­tycz­ne od do­wód­cy okrę­gu, że ma przy­wró­cić spraw­ność jak naj­więk­szej licz­bie okrę­tów i mieć ba­cze­nie na ko­smi­tów. Zda­je się, że w do­wódz­twie mie­li waż­niej­sze pro­ble­my na gło­wie. O ja­kiej­kol­wiek po­mo­cy mógł za­po­mnieć. Mu­siał ra­dzić so­bie za po­mo­cą tego, co znaj­do­wa­ło się na miej­scu.

Mur­mań­ska i Ar­chan­giel­ska nie do­się­gły nisz­czy­ciel­skie cio­sy. Co za nie­wia­ry­god­ne szczę­ście – jak głów­na wy­gra­na na lo­te­rii. Ina­czej nikt nie po­tra­fił tego wy­tłu­ma­czyć. Tyl­ko co z tego, że tylu prze­ży­ło, sko­ro ich mę­żo­wie, sy­no­wie i bra­cia nie wró­cą już z mo­rza. Trau­ma po­zo­sta­nie na za­wsze. Uko­je­nia nie da­wa­ła prze­cież świa­do­mość, że wy­gi­nę­ła pra­wie po­ło­wa ludz­ko­ści. Na­wet gdy wi­dzisz zmiaż­dżo­ne i wy­pa­lo­ne mia­sta, to co cię ob­cho­dzą ci inni? Twój ból jest kon­kret­ny, nie­waż­ne, że resz­ta ma tak samo albo i go­rzej.

Sto­ją­cy obok ad­mi­ra­ła pierw­szy ofi­cer uszko­dzo­nej kor­we­ty miał taką minę, jak­by chciał się roz­pła­kać. Do­ro­sły fa­cet, a trząsł się i po­cią­gał no­sem. Do sa­ni­ta­rek pa­ko­wa­no tych ran­nych, któ­rym uda­ło się prze­żyć, ich to­wa­rzy­szy, któ­rym mniej się po­szczę­ści­ło, mię­dzy in­ny­mi ka­pi­ta­na, wy­rzu­co­no za bur­tę zgod­nie z ma­ry­nar­ski­mi zwy­cza­ja­mi. Taki już los tych, któ­rzy wy­bra­li za­szczyt­ną służ­bę na mo­rzu.

– Obej­mie­cie do­wódz­two.

– Tak jest.

– Do­pro­wa­dzi­cie okręt do stocz­ni – za­rzą­dził Usza­kow. – Re­mont roz­pocz­nie się na­tych­miast. Za ty­dzień ma­cie być go­to­wi do służ­by pa­tro­lo­wej.

– Nie wiem, czy damy radę. – Ofi­cer z wiel­kim tru­dem do­cho­dził do sie­bie. – Nie mam po­ło­wy za­ło­gi.

– Przy­ślę no­wych. A wy się ogar­nij­cie. Da­je­cie zły przy­kład.

Usza­kow nie na­le­żał do tych, któ­rzy nie wie­dzą, co to współ­czu­cie, ale w tym mo­men­cie nie moż­na było po­zwo­lić so­bie na sła­bość. Ad­mi­ra­ła po­wo­li za­czy­na­ła ogar­niać złość. Cie­nias urzą­dzał sce­nę. To mu­sia­ło się na­tych­miast skoń­czyć.

– Za­cho­wu­je­cie się nie­god­nie i ubli­ża­cie ho­no­ro­wi ofi­ce­ra flo­ty. Jesz­cze raz zo­ba­czę was w ta­kim sta­nie, to od­bio­rę do­wódz­two.

Dość tego cyr­ku i niań­cze­nia nie­wy­da­rzo­nych mię­cza­ków. Cze­ka­ła go masa ro­bo­ty. I po­my­śleć, że ty­dzień temu wal­czy­li o prze­trwa­nie. Wła­ści­wie zmie­rza­li w ot­chłań bez moż­li­wo­ści po­wro­tu.

Cud uchro­nił ich przed naj­gor­szym. Cud. Nic wię­cej. Obcy się wy­co­fa­li, bo ra­czej nie zo­sta­li po­ko­na­ni. Po­nie­śli stra­ty, ale nie ta­kie, któ­re po­win­ny de­cy­do­wać o lo­sach woj­ny.

Naj­lep­szym po­my­słem oka­za­ło się za­ata­ko­wa­nie ko­puł czy por­ta­li, z któ­rych wy­szły te be­stie. Praw­do­po­dob­nie to za­de­cy­do­wa­ło o wy­ni­ku star­cia. Moż­li­we też, iż wy­co­fa­li się w celu prze­gru­po­wa­nia i wró­cą przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się oka­zji.

Ko­lej­ne­go na­jaz­du ludz­kość nie prze­trzy­ma. Tego ad­mi­rał był pe­wien. Prze­ciw­nik gó­ro­wał nad nimi w spo­sób nie­wy­obra­żal­ny. Już same ude­rze­nia z ko­smo­su, ruj­nu­ją­ce naj­więk­sze mia­sta, spro­wa­dzi­ły lu­dzi na kra­wędź za­gła­dy, a póź­niej było tyl­ko go­rzej. Na­jeźdź­ca roz­pełzł się po pla­ne­cie, nisz­cząc to, co zo­sta­ło. Za­so­by na­tu­ral­ne mało go ob­cho­dzi­ły, nie gar­dził za to nie­wol­ni­ka­mi. Star­cia z nim były nie­zwy­kle krwa­we i wy­cień­cza­ją­ce dla lu­dzi. Do­pie­ro współ­dzia­ła­nie wie­lu państw przy­nio­sło efekt.

Ze zwy­cię­stwa cie­szy­ło się nie­wie­lu. Co to za triumf, sko­ro nie ma z kim świę­to­wać?

Usza­kow ostat­ni raz ob­rzu­cił spoj­rze­niem na­brze­ża, doki i ba­ra­ki. Sią­pił drob­ny deszcz i było cho­ler­nie zim­no. Lato prze­cież mia­ło do­pie­ro na­dejść. Nie­ste­ty, w at­mos­fe­rze zna­la­zło się tyle pyłu, że Zie­mi gro­zi­ła epo­ka lo­dow­co­wa. Samo oczysz­cze­nie po­wie­trza zaj­mie de­ka­dy. Nie wia­do­mo, czy rol­nic­two wy­ży­wi tych, któ­rzy oca­le­li. Wie­lu po­ża­rów jesz­cze nie uga­szo­no. Ba, na­wet nie pró­bo­wa­no tego ro­bić. Mia­sta jesz­cze sta­ra­no się ra­to­wać, ale la­sów już nie. Wszę­dzie roz­pacz­li­wie bra­ko­wa­ło lu­dzi.

Pe­łen nie­we­so­łych my­śli ad­mi­rał wró­cił do wozu. Nie był to by­naj­mniej ja­kiś sta­ry UAZ, lecz cał­kiem wy­god­ny hy­un­dai san­ta fe, za­re­kwi­ro­wa­ny przez ar­mię lo­kal­ne­mu di­le­ro­wi sa­mo­cho­dów i prze­ka­za­ny do dys­po­zy­cji Usza­ko­wa. Po­dob­no prze­ję­to kil­ka­na­ście aut. Jak się do­brze nad tym za­sta­no­wić, to woj­sko zro­bi­ło di­le­ro­wi przy­słu­gę, bo jaki był­by z nich po­ży­tek w tych strasz­nych cza­sach? Luk­su­so­we­go wozu nikt od nie­go nie kupi. Ewen­tu­al­nie po­ła­ko­mi się na nie ja­kiś ban­dy­ta, ale i tak dłu­go nie po­jeź­dzi – do baku prze­cież moż­na co naj­wy­żej na­pluć. A tak po­słu­żą wyż­szym do­wód­com ar­mii, flo­ty i szy­chom z Fe­de­ral­nej Służ­by Bez­pie­czeń­stwa.

Na­stęp­ny punkt pro­gra­mu to wi­zy­ta w ba­zie Ole­nia. Na­le­ża­ło spraw­dzić, w ja­kim jest sta­nie. Z mel­dun­ków wy­ni­ka­ło, że nad lot­ni­sko nad­le­cia­ła jed­na z tych szy­bu­ją­cych bomb i de­to­no­wa­ła nad pa­sem star­to­wym. Zmio­tła wów­czas parę Tu-22M, Su-34 i ja­kiś dro­biazg.

A tak swo­ją dro­gą, to ci cho­ler­ni obcy roz­po­zna­nie mie­li fa­tal­ne. Z po­cząt­ku ata­ko­wa­li wiel­kie aglo­me­ra­cje, po­tem mniej­sze, na­to­miast bazy woj­sko­we, por­ty i lot­ni­ska tyl­ko oka­zjo­nal­nie, jak­by w ogó­le nie przej­mo­wa­li się ziem­ski­mi si­ła­mi zbroj­ny­mi lub nie wie­dzie­li, gdzie ich szu­kać.

W polu ma­sa­kro­wa­li całe od­dzia­ły. Kto sta­wał na dro­dze nisz­czy­ciel­skie­go mar­szu, naj­czę­ściej gi­nął. Nie­mniej – co wska­zy­wa­ły wia­ry­god­ne dane wy­wia­du – nad lot­ni­ska za­pusz­cza­li się naj­czę­ściej w po­ści­gu. Bar­dzo to za­gad­ko­we, ale nad sys­te­mem do­wo­dze­nia ob­cych gło­wi­li się mą­drzej­si od Usza­ko­wa i chy­ba bez skut­ku. Tak czy owak, wróg zo­stał wy­pchnię­ty, bo to chy­ba naj­od­po­wied­niej­sze sło­wo, w swój wy­miar.

A że wró­ci – to dla każ­de­go lo­gicz­nie my­ślą­ce­go czło­wie­ka nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści.

Sa­mo­chód mi­nął ostat­ni po­ste­ru­nek i przy­śpie­szył. Przed nimi je­chał GAZ-2330 Tigr z ob­sta­wą, z tyłu BTR-82 z dział­kiem ka­li­bru trzy­dzie­ści mi­li­me­trów w cha­rak­te­rze osło­ny ognio­wej.

Oczy ad­mi­ra­ła po­wo­li za­czę­ły się za­my­kać. Ewi­dent­nie był prze­mę­czo­ny. Za­nim do­pro­wa­dzi Flo­tę Pół­noc­ną do sta­nu sprzed woj­ny, miną lata. Skąd wziąć su­row­ce, stal, ty­tan, alu­mi­nium i całą resz­tę? Bez szer­szej współ­pra­cy się nie obej­dzie. Ro­sja­nie może i byli ludź­mi przy­zwy­cza­jo­ny­mi do wy­rze­czeń, ale sami nie po­do­ła­ją. Je­że­li chcą prze­trwać, mu­szą współ­pra­co­wać. Woj­na, taka, do ja­kiej się przy­go­to­wy­wa­li, nie wy­buch­nie. Czy to tak trud­no zro­zu­mieć? Był nowy wróg i wspól­nie mu­sie­li na­uczyć się z nim wal­czyć.

Ziew­nął i...

Hy­un­dai wy­le­ciał w po­wie­trze. Ad­mi­rał i kie­row­ca zgi­nę­li od razu. SUV prze­ko­zioł­ko­wał i za­trzy­mał się na po­bo­czu. Zdez­o­rien­to­wa­na ochro­na nie wie­dzia­ła, co ro­bić. Nikt do nich nie strze­lał i to nie po­cisk z gra­nat­ni­ka stał się przy­czy­ną śmier­ci do­wód­cy.

Nad­spo­dzie­wa­nie szyb­ko na miej­scu tra­ge­dii po­ja­wił się ka­pi­tan Piotr Gri­bow, re­pre­zen­tu­ją­cy wy­wiad woj­sko­wy GRU. Ofi­cer po­krę­cił się przy pło­ną­cym jesz­cze wra­ku z nie­prze­nik­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy. Każ­dy wie­dział, że do­brze się zna­li z ad­mi­ra­łem, więc moż­na by się spo­dzie­wać oznak zwy­kłe­go ludz­kie­go współ­czu­cia. A tu nic, zero. Gri­bow za­cho­wy­wał wy­stu­dio­wa­ną obo­jęt­ność. W koń­cu od­szedł na bok, wy­cią­gnął te­le­fon i z kimś się skon­tak­to­wał. Tu, na pół­no­cy, sieć dzia­ła­ła cał­kiem spraw­nie. Tro­chę po­ga­dał i się roz­łą­czył, a póź­niej od­je­chał. I tyle było go wi­dać.

Ka­pi­tan miał wszel­kie po­wo­dy do za­do­wo­le­nia. Roz­kaz z cen­tra­li wy­ko­nał bez­błęd­nie. Ad­mi­rał ostat­nio za dużo so­bie po­zwa­lał. Po­moc po­lacz­kom w ostat­niej fa­zie bi­twy pod Po­zna­niem, kno­wa­nia ze szta­bow­ca­mi z NATO i bez­sen­sow­ne, zda­niem do­wódz­twa, wy­tra­ce­nie okrę­tów w cza­sie star­cia na Mo­rzu Nor­we­skim po­waż­nie nad­we­rę­ży­ły kre­dyt za­ufa­nia władz do nie­go. I może jako spraw­ne­mu ad­mi­ni­stra­to­ro­wi i szta­bow­co­wi te wy­bry­ki uszły­by mu na su­cho, lecz mir, ja­kim za­czy­nał się cie­szyć w ar­mii i spo­łe­czeń­stwie, już zde­cy­do­wa­nie nie. Wid­mo bo­ha­te­ra, któ­ry może rzu­cić wy­zwa­nie wła­dzy, było nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Po­pu­lar­ny to mógł być pre­zy­dent Fe­de­ra­cji i nikt poza nim. Po­zo­sta­łych na­le­ży wy­eli­mi­no­wać. Czyż­by Usza­kow o tym nie wie­dział?

2:

– Wła­dek, do cho­le­ry, daj już spo­kój.

– Nie mogę. – Ge­ne­rał Wła­dy­sław Dwor­czyk, szef Szta­bu Ge­ne­ral­ne­go Woj­ska Pol­skie­go i jego do­wód­ca w cza­sie ostat­niej woj­ny, chciał się­gnąć po szlu­ga z wy­mię­to­lo­nej pacz­ki le­żą­cej na sto­le, ale po­wstrzy­mał od­ruch.

– Jak my­ślisz, dłu­go wy­trzy­masz na sa­mej ka­wie i pa­pie­ro­chach? W koń­cu pad­niesz i taki bę­dzie z cie­bie po­ży­tek – prze­strzegł ge­ne­rał bry­ga­dy Ro­man Cie­pliń­ski, spra­wu­ją­cy ko­men­dę nad pol­ski­mi jed­nost­ka­mi spe­cjal­ny­mi.

– Do­rad­ca się zna­lazł. – Dwor­czyk prze­tarł rę­ko­ma twarz.

Do­brze, że nie mu­siał oglą­dać jej w lu­strze. Raz to zro­bił i się prze­stra­szył. Wy­glą­dał jak zom­bie albo je­den z tych, co to ich nie­daw­no na­wie­dzi­li. Wszyst­ko przez zmę­cze­nie i nie­wy­obra­żal­ny stres. Już nie pa­mię­tał, kie­dy nor­mal­nie zjadł i się wy­spał. Wcze­śniej czy póź­niej bę­dzie mu­siał za to za­pła­cić. Pomp­ka nie wy­trzy­ma albo coś in­ne­go. Woj­na niby się skoń­czy­ła, ale po­zo­sta­wi­ła po so­bie taki ba­ła­gan, że nie po­sprzą­ta­ją tego przez lata.

Naj­gor­sze, że... nie wie­dział, jak to ina­czej ująć... roz­le­ciał się świat. Nie świat jako taki, fi­zycz­nie, lecz struk­tu­ry pań­stwo­we i spo­łecz­ne. In­for­ma­cje, któ­re do nie­go do­cie­ra­ły, wciąż były frag­men­ta­rycz­ne, wy­ni­ka­ło z nich jed­nak, że nad wiel­ki­mi ob­sza­ra­mi nikt nie spra­wo­wał kon­tro­li, i to nie tyl­ko w Afry­ce czy Azji, ale na­wet w Eu­ro­pie. Dzie­siąt­ki ty­się­cy uchodź­ców prze­miesz­cza­ły się w spo­koj­niej­sze re­jo­ny, gdzie lo­kal­ne wła­dze po­win­ny im za­pew­nić dach nad gło­wą i mi­chę żar­cia przy­naj­mniej raz dzien­nie.

Ła­two po­wie­dzieć, go­rzej zro­bić. Po­moc po­win­na być kom­plek­so­wa, a nie spro­wa­dzać się do roz­daw­nic­twa. Tych lu­dzi na­le­ża­ło zor­ga­ni­zo­wać i wska­zać im cel.

– Ga­da­łeś z pre­zy­den­tem? – spy­tał Cie­pliń­ski.

– Wczo­raj.

– Gdzie jest?

– Sie­dzi na Wa­we­lu. Orę­dzie pi­sze.

– To w jego sty­lu.

– Może. Przy­naj­mniej nie pró­bu­je ste­ro­wać ar­mią. Jego po­przed­ni­cy pró­bo­wa­li to ro­bić i za­wsze wy­cho­dził wiel­ki...

– Nie mu­sisz koń­czyć – par­sk­nął Cie­pliń­ski. – Sły­sza­łem, że rząd jest we Wro­cła­wiu.

– Do­brze sły­sza­łeś.

– Ma ja­kieś po­my­sły?

– A skąd ja mogę wie­dzieć? Pre­ze­sa spy­taj.

– Aż tak cie­ka­wy nie je­stem. Le­piej, jak się skon­cen­tru­je­my na na­szej ro­bo­cie.

– Wła­śnie. Wiesz, że są na cie­bie skar­gi? – Dwor­czyk w koń­cu uległ sła­bo­ści i za­pa­lił pa­pie­ro­sa. – Z po­wo­du tej ak­cji w Ham­bur­gu Niem­com zu­peł­nie od­bi­ło. Po­wie­dzieć, że są wście­kli, to nic nie po­wie­dzieć. Zresz­tą sam Ham­burg to jesz­cze nic, ale tego pie­kła, co im urzą­dzi­łeś póź­niej, to ci nie za­po­mną.

Star­cie pod Rat­ze­bur­giem to fak­tycz­nie było coś. Żoł­nie­rze Cie­pliń­skie­go bili się wów­czas z od­dzia­ła­mi gre­na­die­rów pan­cer­nych i strzel­ców gór­skich. Bój był wy­jąt­ko­wo za­żar­ty, stra­ty spo­re, nie­wie­le bra­ko­wa­ło, a zo­sta­li­by po­ko­na­ni. Tyl­ko wła­snej de­ter­mi­na­cji za­wdzię­cza­li, że nie zo­sta­li roz­bi­ci.

I po­my­śleć, że mia­ło to miej­sce tak nie­daw­no. Po bi­twie o por­tal jesz­cze zglisz­cza nie osty­gły. Dzia­ło elek­tro­ma­gne­tycz­ne, tak zwa­ny Młot Tho­ra, ja­koś się nie spraw­dzi­ło. Mu­sie­li po­pro­sić o po­moc Ro­sjan. Trud­no po­wie­dzieć, co za­dzia­ła­ło, w każ­dym ra­zie ob­cych się po­zby­li. Po­zo­stał pro­blem w po­sta­ci tej cho­ler­nej kur­ty­ny. Na ca­łym świe­cie por­ta­le zni­kły, a ten w Pol­sce nie.

Wszyst­kich przy­pra­wia­ło to o spo­ry ból gło­wy. To szan­sa czy prze­kleń­stwo? Co z tym szaj­sem zro­bić? Za­be­to­no­wać jak re­ak­tor w Czar­no­by­lu? Tak naj­pro­ściej. Pew­nie by się z tym upo­ra­li w rok, zwa­żyw­szy na pa­nu­ją­ce w kra­ju trud­no­ści. Nie od­bu­du­ją War­sza­wy, Po­zna­nia, Trój­mia­sta ani sze­re­gu mniej­szych ośrod­ków, ale wy­le­ją pięk­ną ko­pu­łę, któ­ra i tak przed ni­czym nie bę­dzie chro­nić. Prze­ciw­nik z taką prze­szko­dą po­ra­dzi so­bie prze­cież raz-dwa. Je­den dron i cały ten trud pój­dzie na mar­ne.

Co więc zro­bić? Od­po­wie­dzi nie uzy­ska­ją w ogól­no­na­ro­do­wym re­fe­ren­dum, sami mu­szą coś wy­my­ślić. Na ra­zie oko­li­cy pil­no­wa­li ci, któ­rzy przy­wieź­li Młot Tho­ra z Ham­bur­ga.

Przy­wieź­li, a do­kład­niej – ko­rzy­sta­jąc z nada­rza­ją­cej się oka­zji – po pro­stu świ­snę­li go Niem­com. To, że cynk do­sta­li od Ame­ry­ka­nów, to już zu­peł­nie inna spra­wa.

Nie­ste­ty, lu­dzi Cie­pliń­skie­go było nie­wie­lu. Więk­szość wy­kru­szy­ła się pod­czas walk. Z tych, któ­rzy po­zo­sta­li, utwo­rzo­no kom­pa­nię z do­dat­kiem KTO Ro­so­mak i Ra­ków, czy­li sa­mo­bież­nych moź­dzie­rzy ka­li­bru sto dwa­dzie­ścia mi­li­me­trów, i wy­sła­no im wspar­cie: tro­chę czoł­gów Le­opard 2A4 i PT-91 oraz BWP-1, któ­re wciąż jesz­cze znaj­do­wa­ły się w li­nii. Uzbie­rał się z tego ba­ta­lion, pół ty­sią­ca lu­dzi i ja­kieś osiem­dzie­siąt po­jaz­dów, po czę­ści uszko­dzo­nych. Była jesz­cze gru­pa ka­pi­ta­na Ste­fa­na Bo­row­skie­go, ka­dro­we­go ofi­ce­ra Bun­de­sweh­ry, któ­ry po wal­kach pod Rat­ze­bur­giem przy­łą­czył się do Po­la­ków wraz ze spo­rą gru­pą żoł­nie­rzy. Z cza­sem trze­ba bę­dzie ja­koś ure­gu­lo­wać praw­nie kwe­stię ich służ­by w pol­skiej ar­mii, tym­cza­sem naj­waż­niej­sze, że sprzęt, któ­ry wnie­śli w po­sa­gu, choć tro­chę ła­go­dził bra­ki Woj­ska Pol­skie­go. Le­opar­dy 2A7, ko­ło­we trans­por­te­ry opan­ce­rzo­ne Bo­xer, bo­jo­we wozy pie­cho­ty Lynx – tego nie moż­na było zlek­ce­wa­żyć. W tej woj­nie każ­dy ka­ra­bin się li­czył, a lu­dzie Bo­row­skie­go bez wąt­pie­nia zna­li się na swo­jej ro­bo­cie.

W su­mie na pa­pie­rze była to sil­na jed­nost­ka. Któ­rą przy pierw­szym kon­tak­cie obcy praw­do­po­dob­nie bły­ska­wicz­nie zgnio­tą.

– Do­bra, po­wiedz, cze­go nam bra­ku­je? – ode­zwał się po chwi­li mil­cze­nia do­wód­ca wojsk spe­cjal­nych.

– Wszyst­kie­go.

– To wiem.

– Amu­ni­cja i pa­li­wo, to po pierw­sze. Ja­ki­miś tam za­pa­sa­mi dys­po­nu­je­my, ale na dłu­go nie wy­star­czy. Do­sta­wy idą wy­jąt­ko­wo opie­sza­le. Nie wiem dla­cze­go. Fa­bry­ki aż tak bar­dzo nie ucier­pia­ły.

– Ja ci po­wiem... – Cie­pliń­ski znał po­wo­dy tego sta­nu rze­czy. – To jest tak: każ­dy do­wód­ca od sa­me­go po­cząt­ku tej roz­ró­by kom­bi­nu­je, jak tu zwią­zać ko­niec z koń­cem. W trak­cie nor­mal­ne­go kon­flik­tu NATO po­de­sła­ło­by nam po­trzeb­ny ekwi­pu­nek, wspo­mo­gło ra­cja­mi żyw­no­ścio­wy­mi, śpi­wo­ra­mi, mun­du­ra­mi i całą resz­tą. Nie sta­ło­by się tak od razu, ale do­sta­wy na pew­no by ru­szy­ły. Tyl­ko że to, z czym mie­li­śmy do czy­nie­nia, nie było ani tro­chę nor­mal­ne. NATO to już pu­sta sko­ru­pa. Je­że­li sami cze­goś nie wy­szar­pie­my, to ni­cze­go nie do­sta­nie­my.

– A wiesz, że my­śla­łem o tym sa­mym.

– Po pierw­sze za­tem mu­si­my się zor­ga­ni­zo­wać.

– Chcesz two­rzyć NATO-bis?

– Nie, do ja­snej cho­le­ry! – obu­rzył się Cie­pliń­ski. – Tam­ten pakt był do­bry do obro­ny przed ro­syj­ski­mi za­pę­da­mi. Dziś za­gro­że­nie ma inny cha­rak­ter i jest wy­mie­rzo­ne we wszyst­kich, obo­jęt­nie, gdzie miesz­kasz, czy na Gren­lan­dii, czy na wy­spach Fi­dżi.

– Wy­so­ko mie­rzysz – gwizd­nął Dwor­czyk.

– Nie od razu Kra­ków zbu­do­wa­no, ale z cza­sem kto wie? Na po­czą­tek mu­si­my zor­ga­ni­zo­wać się lo­kal­nie. Do­sta­łeś już chy­ba li­stę tego, co utra­ci­li­śmy?

– Tak.

– Po­każ.

Dwor­czyk za­czął prze­rzu­cać pa­pie­ry na biur­ku, aż w koń­cu zna­lazł wy­kaz, o któ­ry py­tał Cie­pliń­ski. Gdy go wcze­śniej prze­glą­dał, nie mógł się na­dzi­wić, że wy­szli z tej za­dy­my obron­ną ręką.

– Masz, czy­taj.

Cie­pliń­ski za­brał się do prze­glą­da­nia i onie­miał. Na sta­nie po­zo­sta­ło sto sie­dem­dzie­siąt czoł­gów i oko­ło trzy­stu BWP, dwie­ście sztuk KTO Ro­so­mak – resz­ta wy­kru­szy­ła się w boju. Po­zo­sta­ło też tro­chę MRAP-ów, Tu­ma­ków, BRDM-2 oraz Dzi­ków. Z ar­ty­le­rii hau­bi­ce sto dwa­dzie­ścia dwa mi­li­me­try Goź­dzik i sto pięć­dzie­siąt dwa mi­li­me­try Dana. No­wych Kra­bów i Kry­lów po... szko­da mó­wić, tak samo z ar­ty­le­rią ra­kie­to­wą, któ­rą obcy zwal­cza­li z wy­jąt­ko­wym upo­rem.

Lot­nic­two to już zu­peł­na tra­ge­dia. Dzie­sięć F-16, sie­dem MiG-29 i pięt­na­ście Su-22. Oca­la­ły wszyst­kie CASA 295 i Her­cu­le­sy C-130. Wszyst­kie śmi­głow­ce pola wal­ki ule­gły znisz­cze­niu. La­ta­ły je­dy­nie po­je­dyn­cze W-3 So­kół. Flo­ta oca­la­ła nie­mal w kom­ple­cie, oprócz ORP „Ko­ściusz­ko”, któ­ry brał udział w wal­kach na Mo­rzu Nor­we­skim i tam po­szedł na dno.

Sprzęt, choć cen­ny, to tyl­ko sprzęt. Z ludź­mi było jesz­cze go­rzej. Ar­mia po­nio­sła stra­ty się­ga­ją­ce trzy­dzie­stu ty­się­cy za­bi­tych, dwu­dzie­stu ty­się­cy ran­nych i trzech ty­się­cy za­gi­nio­nych. Sza­cun­ki do­ty­czą­ce cy­wi­lów mó­wi­ły o co naj­mniej pół­to­ra mi­lio­na ofiar.

Cen­trum kra­ju zo­sta­ło wy­pa­lo­ne nie­mal do cna. Im da­lej od ko­pu­ły, tym le­piej. Teo­re­tycz­nie moż­na by się za­brać do od­bu­do­wy, gdy­by nie ten wrzód pod Ko­ni­nem.

– Słu­chaj, Wła­dek, ja wi­dzę to tak... – Cie­pliń­ski po­tarł po­licz­ki, zbie­ra­jąc my­śli. – Po pierw­sze mu­si­my przy­pil­no­wać tego cze­goś.

– Sam wiem. Damy tam od­two­rzo­ną 17 Wiel­ko­pol­ską Bry­ga­dę Zme­cha­ni­zo­wa­ną do spół­ki z Pierw­szą War­szaw­ską Bry­ga­dą Pan­cer­ną.

– Mam lep­szy po­mysł. Te jed­nost­ki przy­da­dzą się nam gdzie in­dziej. Pod Ko­ni­nem zor­ga­ni­zu­je­my zu­peł­nie nową struk­tu­rę o du­żym na­sy­ce­niu ar­ty­le­rią i cięż­ki­mi po­jaz­da­mi. Wy­bie­rze­my do tego naj­lep­szych. Niech to bę­dzie bry­ga­da, ale tro­chę więk­sza od tych, któ­re mamy. Tak z pięć ty­się­cy lu­dzi. To naj­pil­niej­sza i naj­waż­niej­sza spra­wa. Tu­taj nie bę­dzie­my oszczę­dzać.

– Ty swo­ich wy­co­fasz.

– Tyl­ko na ra­zie. Mu­szą od­po­cząć i zor­ga­ni­zo­wać się na nowo. Zo­sta­wię wam to dzia­ło wraz z ob­słu­gą. Zresz­tą na­ukow­cy, któ­rych przy­gar­nę­li­śmy, nie­dłu­go za­bio­rą się za ba­da­nie tej struk­tu­ry.

– Na ra­zie nie do­pusz­czaj ich w po­bli­że – ostrzegł Dwor­czyk.

– Nie go­rącz­kuj się tak, mam ich pod kon­tro­lą. Po­cze­kaj tro­chę, a wy­my­ślą, jak zneu­tra­li­zo­wać to świń­stwo. Głu­pi nie są, ale mu­szą mieć moż­li­wość zba­da­nia tego por­ta­lu.

– Oby się to tyl­ko źle nie skoń­czy­ło.

– Bio­rę to na sie­bie, okej? Te­raz po­myśl­my, jak przy­go­to­wać się do ko­lej­nej run­dy. Nie wie­my, ile cza­su nam po­zo­sta­ło, i im szyb­ciej się za to za­bie­rze­my, tym le­piej.

– Masz ra­cję. Na gra­ni­cach robi się nie­spo­koj­nie. – Dwor­czyk roz­ło­żył na sto­le mapę i wbił w nią po­sęp­ne spoj­rze­nie. – Trud­no po­wie­dzieć, jak szyb­ko ukon­sty­tu­ują się nowe wła­dze Nie­miec, a... ni­g­dy bym nie po­my­ślał, że to po­wiem: im szyb­ciej tak się sta­nie, tym le­piej. Wła­dze lan­dów z tru­dem dają so­bie radę. Naj­go­rzej jest w Bran­den­bur­gii i Vor­pom­mern. Po­dob­no w Ber­li­nie i oko­li­cach zgi­nę­ło pra­wie czte­ry mi­lio­ny lu­dzi. Inne duże ośrod­ki też ucier­pia­ły. I po­my­śleć, że była to czwar­ta co do wiel­ko­ści go­spo­dar­ka świa­ta.

– Sko­ro jest tak źle, to kto ma nam za złe wy­ciecz­kę do Ham­bur­ga? – za­py­tał Cie­pliń­ski.

– W Lip­sku po­wo­ła­ny zo­stał nowy or­gan, wła­ści­wie po­wo­łał się sam. Na jego cze­le sta­nął je­den z wi­ce­mi­ni­strów spraw we­wnętrz­nych. Mają do­bre ukła­dy z jan­ke­sa­mi, tak przy­naj­mniej sły­sza­łem. To oni tak py­sku­ją. Po­dob­no na­ru­szy­li­śmy ich su­we­ren­ność.

– A ja my­śla­łem, że mie­li­śmy au­to­ry­za­cję NATO i na do­da­tek dzia­ła­li­śmy pod pre­sją wyż­szej ko­niecz­no­ści. To, że ura­to­wa­li­śmy rów­nież im tył­ki, nie ma dla nich więk­sze­go zna­cze­nia?

– Naj­wi­docz­niej nie. Tak mó­wisz, jak­byś ich nie znał.

– Jaką mają siłę? Mó­wię o tej re­al­nej.

– Mi­li­tar­ną nie za dużą. Po­li­tycz­nie są bar­dziej ak­tyw­ni. Tyl­ko mnie nie py­taj, czym się to skoń­czy, bo po­ję­cia nie mam. Czas pro­stych roz­wią­zań już mi­nął. Pew­nie je­że­li po­zwo­li­my im uros­nąć w siłę, za­czną sta­no­wić za­gro­że­nie.

– Atak pre­wen­cyj­ny?

– Daj spo­kój. Mu­si­my ich ob­ser­wo­wać. Zo­ba­czy­my póź­niej, jak ich zneu­tra­li­zo­wać.

– Cze­si?

– Pra­ga stoi, Brno też. Moż­na po­wie­dzieć, że prze­szli na dru­gą stro­nę su­chą nogą. Za to wy­pa­ro­wał Ki­jów. Na ra­zie nie bio­rą się tam jesz­cze za łby, bo są w szo­ku po tym, co się sta­ło, ale dłu­go to nie po­trwa.

– Po­win­ni­śmy się zjed­no­czyć.

– Nie ob­raź się, Ro­mek, ale ty chy­ba je­steś idio­tą. Oby się to tyl­ko nie skoń­czy­ło trze­cią woj­ną.

– Trze­cią już mie­li­śmy.

– Mie­li­śmy pierw­szą ko­smicz­ną czy też mię­dzy­wy­mia­ro­wą, a ja mó­wię o trze­ciej świa­to­wej. Te­raz każ­de­mu się wy­da­je, że jego prze­ciw­nik jest sła­by i oto jest oka­zja... – Dwor­czyk prze­je­chał kciu­kiem po gar­dle.

– Co więc mamy ro­bić?

– Po­trzeb­na jest nam obro­na to­tal­na, ro­zu­miesz? Od­dzia­ły obro­ny te­ry­to­rial­nej zo­sta­ną prze­nie­sio­ne do re­gu­lar­nej ar­mii. W każ­dym po­wie­cie zor­ga­ni­zu­je­my gru­py sa­mo­obro­ny. Jest WOPR, jest GOPR, a na­wet Ochot­ni­cza Straż Po­żar­na. Te­raz oprócz ga­sze­nia po­ża­rów będą się uczyć po­słu­gi­wa­nia au­to­ma­ta­mi. Ra­dom pra­cu­je na trzy zmia­ny, Ła­bę­dy i Sie­mia­no­wi­ce Ślą­skie też. Ręcz­nej bro­ni nam nie za­brak­nie. Gra­nat­ni­ki też mo­że­my pro­du­ko­wać wła­sne. Z całą resz­tą jest go­rzej. Ale spo­koj­nie, po­my­śli­my i o tym. W Szcze­ci­nie po­wsta­nie duży gar­ni­zon, w Świ­no­uj­ściu też. Na­stęp­nie w Ko­strzy­niu, Słu­bi­cach, Gu­bi­nie i Zgo­rzel­cu. Wszę­dzie co naj­mniej ba­ta­lion.

– Bę­dzie­my się bro­nić jak w trzy­dzie­stym dzie­wią­tym?

– Ja się nie chcę bro­nić, a je­dy­nie za­po­bie­gać za­gro­że­niu. Od stro­ny Czech i Sło­wa­cji mamy względ­ny spo­kój, ale po­zo­sta­je Prze­myśl, To­ma­szów, Chełm, Bia­ła Pod­la­ska i da­lej Haj­nów­ka, So­kół­ka, Sej­ny, Goł­dap, aż za­mknie­my kor­don na Mie­rzei Wi­śla­nej.

– No do­brze, a co z bro­nią cięż­ką? Część na pew­no da się wy­re­mon­to­wać, choć nie wszyst­ko. Cie­ka­wi mnie, jak chcesz po­sta­wić na nogi lot­nic­two?

– Mie­lec i Świd­nik.

– Nie na­sze.

– My­ślisz, że te­raz się o nie upo­mną?

– Nie mam wąt­pli­wo­ści. To do­bre za­kła­dy i chy­ba prze­trwa­ły w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. Taka mon­tow­nia to te­raz żyła zło­ta.

– To niech przy­ja­dą i ją so­bie we­zmą. – Dwor­czyk za­ci­snął usta. – Przed­się­bior­stwa zo­sta­ną zna­cjo­na­li­zo­wa­ne i mogą nam sko­czyć.

– Za­rzą­dy mogą tego nie prze­łknąć.

– Nie mój pro­blem.

– Ale wiesz, że sama sko­ru­pa nie po­le­ci?

– Po­słu­chaj, może te Black Haw­ki nie będą tak no­wo­cze­sne jak do tej pory. Do­sta­ną zmo­dy­fi­ko­wa­ną awio­ni­kę i gor­sze sil­ni­ki, ale po­le­cą. Po­trze­bu­je­my ich parę se­tek. A to je­dy­ny spo­sób, aby­śmy je mie­li. Może, z cza­sem, za­cznie­my je sprze­da­wać. Wiem, co chcesz po­wie­dzieć: że to, co pla­nu­ję, od­sta­je od za­sad wol­ne­go ryn­ku, ale na miły Bóg, ro­zej­rzyj się do­oko­ła. Nie wi­dzisz, co się sta­ło? Mam my­śleć o tym, że ja­kiś za­faj­da­ny udzia­ło­wiec nie do­sta­nie dy­wi­den­dy? Pies z nim tań­co­wał. Zresz­tą kto go bę­dzie te­raz szu­kał i gdzie? Prze­stań my­śleć sche­ma­ta­mi, bo to do ni­cze­go nie pro­wa­dzi.

– Do­brze wiesz, że ja naj­le­piej na­da­ję się do wy­ko­ny­wa­nia roz­ka­zów.

– Prze­stań mi się pod­li­zy­wać. Jak nie masz co ro­bić, to spró­buj skom­bi­no­wać tro­chę ta­kich sa­mych ze­sta­wów jak te, co ostat­nio przy­tar­ga­łeś ze sobą.

– Uży­je­my prze­ciw­ko Niem­com ich wła­snej bro­ni?

– Nie o to cho­dzi.

– Ro­sja­nie?

– Ro­mek, pro­szę cię, prze­stań, bo stra­cę do cie­bie całe za­ufa­nie. Tam­ta epo­ka już mi­nę­ła.

– O co więc cho­dzi?

– Nie chcesz się do­wie­dzieć, co jest po dru­giej stro­nie?

– Mó­wisz o...

– Naj­lep­szą for­mą obro­ny jest atak. Tyl­ko że do tego mu­si­my się od­po­wied­nio przy­go­to­wać.

– Ja­sny gwint.

– Nie wiem, czy gdzieś jesz­cze zo­stał dru­gi por­tal, czy ten pod Ko­ni­nem jest je­dy­ny. To prze­kleń­stwo i szan­sa rów­no­cze­śnie. Ja wiem, że ci cho­ler­ni­cy mogą stam­tąd wyjść, ale i my mo­że­my pójść do nich. Sko­ro za­bra­li tam ty­sią­ce jeń­ców, to wa­run­ki po dru­giej stro­nie mu­szą być zbli­żo­ne do na­szych. Prze­cież nie po­gna­li­by ta­kiej masy lu­dzi na za­tra­ce­nie.

– Kto ich tam wie.

Cie­pliń­skie­go po­mysł sze­fa szta­bu za­sko­czył. Do tej pory upa­try­wał w ko­pu­le wy­łącz­nie nie­bez­pie­czeń­stwa. Wy­ry­ło się to w jego umy­śle tak moc­no, że nie po­tra­fił my­śleć ina­czej. A tu pro­szę, Dwor­czyk, któ­ry wy­da­wał się czło­wie­kiem o ma­łej wy­obraź­ni, wy­ska­ku­je z ta­kim pro­jek­tem! Praw­dę po­wie­dziaw­szy, po­mysł ściął Cie­pliń­skie­go z nóg. Wy­zwa­nia, z któ­ry­mi do­tąd się mie­rzył, mia­ły zde­cy­do­wa­nie tra­dy­cyj­ny cha­rak­ter. Niem­cy, Ro­sja­nie, Ukra­iń­cy, neu­tra­li­za­cja wro­gich dy­wer­san­tów i raj­dy na da­le­kie za­ple­cze prze­ciw­ni­ka, ale przej­ście przez por­tal i... wła­śnie – co da­lej? Woj­na z na­jeźdź­ca­mi. Tyl­ko na ja­kich wa­run­kach? Le­d­wo, le­d­wo so­bie po­ra­dzi­li. Atak na te­ry­to­rium wro­ga co praw­da nie przy­nie­sie ta­kich cier­pień cy­wi­lom, ale jak za­re­agu­ją tam­ci?

Cie­pliń­ski prze­szedł się po po­ko­ju i pod­szedł do okna. Sztab ulo­ko­wa­no w bu­dyn­ku daw­ne­go Urzę­du Skar­bo­we­go w Ko­ni­nie, któ­ry stał się cen­trum szta­bo­wo-so­cjal­nym dla od­dzia­łów pil­nu­ją­cych por­ta­lu. Na par­kin­gu sta­ło kil­ka sa­mo­cho­dów oso­bo­wych i te­re­no­wych oraz cię­ża­ro­wych jel­czów, jak rów­nież je­den Le­opard, przy któ­rym krzą­ta­li się me­cha­ni­cy.

Pe­ten­ci do bu­dyn­ku ra­czej nie przyj­dą, bo całe mia­sto, jak wszyst­ko w pro­mie­niu dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów od ko­pal­ni, zna­la­zło się w stre­fie spe­cjal­nej, do któ­rej po­stron­ni nie mie­li wstę­pu.

Ni­ko­mu to na ra­zie nie prze­szka­dza­ło, gdyż te­ren ge­ne­ral­nie po­zo­sta­wał nie­za­miesz­ka­ły. Lu­dzie ucie­kli, zgi­nę­li bądź do­sta­li się do nie­wo­li. Nie tyl­ko w pro­mie­niu dwu­dzie­stu ki­lo­me­trów nikt nie miesz­kał, ale i pięć­dzie­się­ciu.

Dwa ba­ta­lio­ny po­li­cji pil­no­wa­ły opu­sto­sza­łych osad, wsi i przy­siół­ków. Wjazd był moż­li­wy tyl­ko za spe­cjal­ną prze­pust­ką. Wszyst­ko to przy­po­mi­na­ło czar­no­byl­ską zonę. Za rok, za dwa, jak nie spad­nie na nich ko­lej­ny ka­ta­klizm, na­tu­ra upo­mni się o swo­je i za­cznie po­chła­niać dzie­ła ludz­kich rąk. Naj­pierw po­ja­wi się ziel­sko na po­dwó­rzach, po­tem dziu­ry w da­chach i tak po­wo­li, krok za kro­kiem wszyst­ko szlag tra­fi.

Jak na ra­zie znaj­do­wa­ło się tu spo­ro wszel­kie­go do­bra. Były skle­py, skle­pi­ki, hur­tow­nie i punk­ty ga­stro­no­micz­ne. Wciąż pa­no­wał spo­ry strach, lecz wkrót­ce i to się zmie­ni. Po­ja­wią się sza­brow­ni­cy.

A wła­śnie, na­le­ża­ło po­my­śleć o zor­ga­ni­zo­wa­niu ka­sy­na, bo sta­nie z bro­nią u nogi jest do­bre, ale do cza­su. Gdzieś w koń­cu trze­ba po­je­chać, od­po­cząć i po­ga­dać z kimś in­nym niż tyl­ko z ludź­mi z wła­snej kom­pa­nii. Wy­rze­cze­nia wy­rze­cze­nia­mi, a żyć trze­ba.

– Co mam te­raz ro­bić? – za­py­tał Cie­pliń­ski bez­barw­nym gło­sem.

– Wróć do sie­bie. Znaj­dę ci ja­kieś za­da­nie. Bądź spo­koj­ny.

– To po­bo­jo­wi­sko pod Rat­ze­bur­giem wy­glą­da­ło obie­cu­ją­co.

– Może was tam skie­ru­ję, zo­ba­czy­my. Ro­bo­ty dla was nie za­brak­nie.

3:

– Świet­nie wy­glą­dasz.

– Daj spo­kój. O czym ty mó­wisz? – Ju­sty­na Paw­łow­ska przy­ję­ła kom­ple­ment z uśmie­chem, wie­dząc rów­no­cze­śnie, że w sło­wach Krzyś­ka Zda­no­wi­cza zwa­ne­go Wen­ty­lem nie ma ani sło­wa praw­dy.

Też wy­my­ślił. Świet­nie to ona wy­glą­da­ła przed tą całą za­dy­mą, a nie te­raz. Od ty­go­dni cho­dzi­ła per­ma­nent­nie zmę­czo­na, zaś po­lo­we wa­run­ki od­ci­snę­ły na niej swo­je pięt­no. Prak­tycz­nie cały czas prze­by­wa­ła w po­bli­żu Mło­ta Tho­ra. Spo­ro z nim było za­cho­du. Spe­cja­li­stów od ob­słu­gi tej be­stii nie było zbyt wie­lu. Tak się zło­ży­ło, że ona na­le­ża­ła do nie­licz­nej gru­py, któ­ra prze­szła przy­śpie­szo­ne szko­le­nie pod okiem Ar­chi­bal­da Fi­re­fo­xa, zna­ją­ce­go te­mat od pod­szew­ki.

Moż­na po­wie­dzieć, że mimo mło­de­go wie­ku była kimś. Po­sia­da­ła dok­to­rat z fi­zy­ki i po­tra­fi­ła ob­słu­gi­wać naj­now­sze dzia­ło elek­tro­ma­gne­tycz­ne, a to już coś. Przy oka­zji ca­łe­go za­mie­sza­nia po­zna­ła Krzyś­ka i tak za­wią­za­ła się po­mię­dzy nimi nić sym­pa­tii.

– Mó­wię, co wi­dzę – ro­ze­śmiał się chło­pak.

– Nie­po­praw­ny kom­ple­men­ciarz. Nie masz przy­pad­kiem służ­by?

– Je­stem na pa­tro­lu.

– Sam?

– Tak się zło­ży­ło.

– Krę­cisz.

– Jak masz ocho­tę, to któ­re­goś razu mogę cię za­brać w po­bli­że ko­pu­ły. Suk­ces za­wdzię­cza­my tak­że to­bie.

– Jak tam jest? – Ju­sty­na zro­bi­ła krok w stro­nę Wen­ty­la.

– Ciar­ki cho­dzą po ple­cach. Raz, na sa­mym po­cząt­ku, po­de­szli­śmy z sier­żan­tem cał­kiem bli­sko, bo ja wiem, tak na pięć me­trów...

– I co?

– Chcie­li­śmy zo­ba­czyć, co jest po dru­giej stro­nie, ale kur­ty­na tak się mie­ni­ła, że nic nie było wi­dać. Dzień póź­niej ba­da­li­śmy te­ren licz­ni­ka­mi Ge­ige­ra. Nic nie wy­ka­za­ły. Pro­mie­nio­wa­nia tam nie ma, a jed­nak wło­sy sta­ją dęba, zu­peł­nie jak po wło­że­niu pa­lu­chów do kon­tak­tu.

– Pró­bo­wa­li­ście wy­słać son­dę?

– Nic z tych rze­czy. – Wen­tyl po­krę­cił gło­wą. – Po­sta­wi­li­śmy tro­chę czuj­ni­ków i ka­mer oraz za­mi­no­wa­li­śmy oko­li­cę. Po­dob­no ktoś wy­sko­czył z po­my­słem, aby w zie­mi wy­ko­pać dziu­rę i pod­ło­żyć tam parę ton dy­na­mi­tu. Por­ta­lu to nie znisz­czy, ale ci, któ­rzy będą pró­bo­wa­li po­wtó­rzyć in­wa­zję, mogą się na­ciąć. Na ra­zie do­mi­nu­je opcja, aby nie pro­wo­ko­wać i oko­pać się na swo­ich po­zy­cjach.

– Krzy­siek...

– Tak?

– Na­praw­dę mógł­byś to zro­bić?

Wen­tyl nie był pe­wien, ale zda­wa­ło mu się, że po­licz­ki dziew­czy­ny po­krył ru­mie­niec. Szko­da, że tych emo­cji nie wy­wo­łał on, tyl­ko dzie­ło ob­cych.

– Na­praw­dę.

– Kie­dy?

Zda­no­wicz wes­tchnął. Ale się na­pa­li­ła. W po­rów­na­niu z por­ta­lem był bez szans. Czy to nie iro­nia losu?

– Ju­tro po­ga­dam z Wie­nia­wą – po­wie­dział bez prze­ko­na­nia.

– A dziś?

– Jak Cie­pliń­ski do­wie się, że zo­sta­łaś za­bra­na do Stre­fy Zero, to mi łeb urwie.

– Tak to te­raz na­zy­wa­cie?

– Noo...

– Nikt się nie do­wie. – Dziew­czy­na mu­snę­ła po­li­czek Wen­ty­la szczu­pły­mi pal­ca­mi.

– Ka­me­ry nas wy­chwy­cą. Jest ich tam ze dwa­dzie­ścia i cią­gle mon­tu­ją nowe.

– Mar­twisz się tym? Nikt nam nic nie zro­bi. Po­myśl: je­stem ba­dacz­ką, a woj­sko nie po­zwa­la ni­cze­go ba­dać. To się musi zmie­nić.

– Wzglę­dy bez­pie­czeń­stwa.

– Do­brze. Nie mam nic prze­ciw­ko nim, ale nie mo­że­cie nas od­gra­dzać od por­ta­lu. To nic nie da, sami nic z tym nie zro­bi­cie. Co­kol­wiek chce­cie zro­bić z tą struk­tu­rą, ko­niecz­ne są kom­plek­so­we ba­da­nia, a nie tyl­ko wy­cze­ki­wa­nie, aż bę­dzie moż­na coś od­strze­lić.

– Po­wiedz to ge­ne­ra­ło­wi.

– Cie­pliń­skim się nie przej­muj, bio­rę go na sie­bie. Wiesz, że ma do mnie sła­bość.

– Za­uwa­ży­łem – burk­nął nie­chęt­nie. – Do­bra, wsia­daj. – Wska­zał na qu­ada, któ­ry stał w po­bli­żu.

– Cu­dow­ny je­steś.

Wen­tyl prze­czu­wał, że ła­du­je się w kło­po­ty. Pro­blem i szan­sa w tym, że roz­ka­zy nie były pre­cy­zyj­ne. W po­bli­żu nie mo­gli krę­cić się cy­wi­le. To ja­sne. Tyl­ko że eki­pa na­ukow­ców dzia­ła­ła pod au­spi­cja­mi ar­mii. Byli jej czę­ścią, a nie cie­kaw­ski­mi, któ­rzy chcie­li prze­żyć eks­cy­tu­ją­cą przy­go­dę. Poza tym Ju­sty­na mia­ła spo­ro ra­cji. Do por­ta­lu na­le­ża­ło do­pu­ścić spe­cja­li­stów. Kto inny miał­by zba­dać, co to jest? Niech więc wy­ciecz­ka z dziew­czy­ną bę­dzie wstęp­nym re­ko­ne­san­sem. Naj­wy­żej go opier­do­lą. Trud­no, ta­kie jest ży­cie. Je­śli bę­dzie się sztyw­no trzy­mał re­gu­la­mi­nu, to skoń­czy jak... Z za­ka­mar­ków pa­mię­ci za­czę­ły wy­ła­niać się twa­rze nie­ży­ją­cych kum­pli.

– Co się sta­ło? – Ju­sty­na za­uwa­ży­ła na­głą zmia­nę na­stro­ju Krzyś­ka.

– Nic.

– Mnie mo­żesz po­wie­dzieć.

– Nie ma o czym.

Wsiadł na qu­ada, prze­su­nąw­szy au­to­mat z ple­ców na pierś. Za nim usa­do­wi­ła się dziew­czy­na. Miej­sca dla dwoj­ga nie było za dużo, tak więc przy­lgnę­ła cia­łem do ple­ców Wen­ty­la, któ­ry po­czuł na kar­ku jej cie­pły od­dech. Do­brze, że sie­dział, bo już mię­kły mu nogi.

– Za­łóż – po­le­cił, wrę­cza­jąc dziew­czy­nie ke­vla­ro­wy hełm, ja­kie­go sam uży­wał.

– Po co?

– Nie dys­ku­tuj. Jak nie za­ło­żysz, nie po­je­dzie­my.

– Ale zro­bi­łeś się za­sad­ni­czy. – Dziew­czy­na do­pię­ła klam­rę pod bro­dą i mo­gli ru­szać.

Oko­li­ca była ty­po­wa dla tej czę­ści Pol­ski. Pola, łąki, lasy i go­spo­dar­stwa rol­ne. Do­syć szyb­ko na­tknę­li się na po­li­cyj­ny blok-post. Kil­ku gli­nia­rzy w po­lo­wych mun­du­rach krę­ci­ło się przy kon­struk­cji uło­żo­nej z wor­ków z pia­skiem i od góry przy­kry­tej de­ska­mi. Z bocz­ne­go otwo­ru wy­sta­wa­ła lufa uka­emu.

Wen­tyl za­ci­snął zęby. Naj­wi­docz­niej nie­któ­rym wy­da­wa­ło się, że w ten spo­sób po­wstrzy­ma­ją in­wa­zję. Wróg tra­dy­cyj­nie po­dej­dzie i zo­sta­nie ostrze­la­ny. Taki wnio­sek moż­na było wy­snuć z ob­ser­wa­cji, jaką po­czy­nił, bo ka­ra­bin ma­szy­no­wy zwró­co­ny zo­stał w stro­nę ko­pal­ni.

Oj, chło­pa­ki, chło­pa­ki, jesz­cze spo­ro mu­si­cie się na­uczyć. Star­szy sier­żant Wie­nia­wa raz-dwa prze­mó­wi wam do ro­zu­mu.

Gli­nia­rze na szczę­ście nic nie mó­wi­li. Dwóch z nich od­su­nę­ło na bok zbi­ty z żer­dzi ko­zioł hisz­pań­ski, któ­ry blo­ko­wał prze­jazd, i quad bez zwło­ki ru­szył da­lej.

Wen­tyl z Ju­sty­ną mi­nę­li wieś, w któ­rej po­ło­wa bu­dyn­ków zo­sta­ła spa­lo­na, a dru­ga stra­szy­ła po­wy­bi­ja­ny­mi okna­mi. Na polu sa­mot­ny PT-91 Twar­dy za­rył lufą w gle­bę. Obok krzyż zna­czył miej­sce po­chów­ku dziel­nej za­ło­gi.

Ge­ne­ral­nie im bli­żej por­ta­lu, tym ro­bi­ło się bar­dziej nie­przy­jem­nie. Zie­leń pól i la­sów ustę­po­wa­ła wszel­kim od­cie­niom sza­ro­ści wy­pa­lo­nych grun­tów. Z wie­lu za­gaj­ni­ków nic nie po­zo­sta­ło. Całe hek­ta­ry zo­sta­ły spo­pie­lo­ne.

Ko­lej­ny po­ste­ru­nek to za­par­ko­wa­ny obok dro­gi Din­go, sa­mo­chód pa­tro­lo­wy Bun­de­sweh­ry. Jego za­ło­gę Wen­tyl po­znał do­brze. Eki­pa mię­dzy­na­ro­do­wa: je­den Nie­miec, je­den Po­lak, je­den Ukra­iniec i je­den Pa­ki­stań­czyk.

– Cesc, Kri­stof.

– Wi­taj, Hans. – Wen­tyl za­trzy­mał qu­ada i przy­wi­tał się z obe­rstabs­ge­fre­itrem.

– Kogo wie­zes?

– Nie wi­dać?

Zdez­o­rien­to­wa­ny Nie­miec prze­no­sił spoj­rze­nie z ka­pra­la na sie­dzą­cą za nim Ju­sty­nę.

– Für was? – za­py­tał w koń­cu w oj­czy­stym ję­zy­ku.

– Roz­kaz ge­ne­ra­ła.

– Hast du ge­schrie­ben?

– Ust­ny.

– Was?

– Roz­kaz był ust­ny. Mar­cel, prze­tłu­macz, o co cho­dzi. – Wen­tyl zwró­cił się do je­dy­ne­go w gru­pie Po­la­ka. – Nam się spie­szy.

– Do­bra, jedź. Ja to za­ła­twię.

Wen­tyl pod­krę­cił ma­net­kę gazu. Huk sil­ni­ka za­głu­szył po­zo­sta­łe od­gło­sy. Wrzu­cił sprzę­gło i po­je­cha­li, nie za­wra­ca­jąc so­bie gło­wy ca­łym zda­rze­niem. Wie­dział, że na­gi­na re­gu­la­min, ale gdy­by Hans miał taki to­war na tyl­nym sio­deł­ku jak on, też nie przej­mo­wał­by się pier­do­ła­mi.

W pew­nym mo­men­cie nad gło­wa­mi prze­le­ciał im dron, ale nie ten ob­cych, tyl­ko zwy­kły, ludz­ki, wy­ko­rzy­sty­wa­ny przez od­dzia­ły spe­cjal­ne.

Po dro­dze mi­nę­li jesz­cze cią­gnik sio­dło­wy, któ­ry na ni­sko­po­dwo­zio­wej przy­cze­pie wiózł roz­bi­te­go Roś­ka, i eki­pę z WZT-3 ścią­ga­ją­cą z pola wrak czoł­gu, a tak­że dru­ży­nę gra­ba­rzy prze­trzą­sa­ją­cą wy­pa­lo­ny za­gaj­nik.

Z tego, co Krzysz­tof sły­szał, duży cmen­tarz miał po­wstać na po­łu­dnie od Ko­ni­na. Ale to zona, cy­wi­lów nie będą tu do­pusz­czać, więc roz­wią­za­nie wy­da­wa­ło się tym­cza­so­we. Naj­sen­sow­niej by­ło­by wy­brać któ­reś z du­żych miast, Łódź na przy­kład, bo i kost­ni­cę tam moż­na zor­ga­ni­zo­wać, i la­bo­ra­to­rium DNA. W zo­nie wy­ko­pią co naj­wy­żej parę do­łów, wrzu­cą tam cia­ła i za­sy­pią, a za­bi­tych wy­pa­da­ło­by upa­mięt­nić.

Do­brze, że nie jest Dwor­czy­kiem, Cie­pliń­skim czy w ogó­le kimś z ad­mi­ni­stra­cji. Ilość pro­ble­mów, przed któ­ry­mi sta­wa­li ci lu­dzie, prze­wyż­sza­ła Hi­ma­la­je.

Ju­sty­na po­ru­szy­ła się nie­spo­koj­nie raz i dru­gi. Wen­tyl wie­dział, jaka jest tego przy­czy­na. Smród.

Im bli­żej por­ta­lu, tym odór sta­wał się trud­niej­szy do znie­sie­nia. Tak cuch­nę­ły zwa­ły od­pad­ków, któ­re zo­sta­ły w obo­zie na­jeźdź­ców. War­ty sto­ją­ce naj­bli­żej por­ta­lu za­kła­da­ły na twa­rze ma­ski ochron­ne.

– Stój, pro­szę – po­wie­dzia­ła Ju­sty­na tuż nad jego uchem. – Nie wie­dzia­łam, że tu jest tak...

Zwol­nił i zje­cha­li na po­bo­cze. Dziu­ra po ko­pal­ni od­kryw­ko­wej znaj­do­wa­ła się przed nimi. Tam to do­pie­ro śmier­dzia­ło! Tu było cał­kiem zno­śnie.

– Trzy­maj. – Wen­tyl po­dał dziew­czy­nie swój po­chła­niacz, a sam na nos na­cią­gnął chu­s­tę. Parę razy peł­nił tu służ­bę i wie­dział, jak się przy­go­to­wać.

W koń­cu za­czę­li zjeż­dżać dro­gą w dół wy­ro­bi­ska. Gdzieś na dole do­pa­la­ły się ster­ty śmie­ci. To gru­pa po­rząd­ko­wa uty­li­zo­wa­ła po­zo­sta­wio­ne od­pa­dy. Na­prze­ciw­ko por­ta­lu, w od­leg­ło­ści dwu­stu me­trów wa­ro­wa­ły Le­opar­dy i be­wu­py, go­to­we przy­wi­tać ogniem nie­pro­szo­nych go­ści. Za­le­d­wie parę wo­zów, ale sta­no­wi­ły pierw­szą li­nię obro­ny.

Uprząt­nię­cie pa­nu­ją­ce­go ba­ła­ga­nu zaj­mie co naj­mniej ty­dzień. Praw­dę po­wie­dziaw­szy, nie­wie­le osób chcia­ło tu prze­by­wać. Na­wet nie cho­dzi­ło o smród, bar­dziej o pa­nu­ją­cą do­oko­ła at­mos­fe­rę gro­zy. To nie była Zie­mia, a ra­czej ka­wa­łek ob­cej pla­ne­ty, zry­ty gą­sie­ni­ca­mi i le­ja­mi po bom­bach.

Wen­tyl za­trzy­mał qu­ada za li­nią osło­ny.

– Jak ci się po­do­ba?

– To jest... jest... nie­sa­mo­wi­te. – Ju­sty­na zgrab­nie ze­sko­czy­ła z sio­deł­ka, nie spusz­cza­jąc spoj­rze­nia z por­ta­lu. – Mogę po­dejść bli­żej?

– Nie ra­dzę.

– A co się sta­nie?

– A kto to może wie­dzieć.

Na prze­kór jego sło­wom dziew­czy­na ru­szy­ła przed sie­bie.

– Do dia­bła, a ty do­kąd? Będę miał przez cie­bie kło­po­ty.

– Mu­szę to do­kład­nie zo­ba­czyć. – Ju­sty­na prze­szła obok bur­ty jed­ne­go z bo­jo­wych wo­zów pie­cho­ty, nie zwa­ża­jąc na pro­te­sty Krzyś­ka.

Nie po­zo­sta­ło mu nic in­ne­go, jak po­dą­żyć jej śla­dem. Cał­ko­wi­cie ją ro­zu­miał, z czymś po­dob­nym nie ze­tknął się jesz­cze ża­den z ziem­skich ba­da­czy.

Żoł­nie­rze z plu­to­nu ochro­ny przy­glą­da­li się im z cie­ka­wo­ścią. Dłu­go to nie po­trwa. Za parę chwil przy­bie­gnie któ­ryś z po­rucz­ni­ków i ich zdro­wo opie­przy. Tu się nie mógł pę­tać nikt nie­po­wo­ła­ny.

– Ju­sty­na, za­cze­kaj. Gdzie tak pę­dzisz?

Pró­by prze­mó­wie­nia jej do ro­zu­mu na ra­zie speł­zły na ni­czym. Por­tal ją za­fa­scy­no­wał. Może nie był gi­gan­tycz­ny, ale wiel­ki. Zda­no­wicz szedł dwa kro­ki za dziew­czy­ną, po­chło­nię­ty włas­nymi nie­cie­ka­wy­mi my­śla­mi. Wła­ści­wie to był wku­rzo­ny, ale nie na nią, tyl­ko na ob­cych. Już nic nie bę­dzie ta­kie samo jak wcze­śniej. Sta­nę­li na pro­gu fi­zycz­nej eli­mi­na­cji. Jak się oka­za­ło, wszech­świat nie był przy­ja­znym miej­scem, a to, co cza­iło się w jego za­ka­mar­kach, przy­bra­ło re­al­ny kształt. Oglą­dał zdję­cia i fil­my z in­wa­zji. Wen­ty­lo­wi na­jeźdź­cy ko­ja­rzy­li się z me­na­że­rią z hol­ly­wo­odz­kich pro­duk­cji o su­per­bo­ha­te­rach.

– Wy­star­czy – po­wie­dział to ta­kim to­nem, że Ju­sty­na jed­nak sta­nę­ła.

Nie było sen­su pchać się bli­żej. Z miej­sca, gdzie sta­li, było wszyst­ko do­sko­na­le wi­dać. Płasz­czy­zna fa­lo­wa­ła i skrzy­ła się jak mor­ska ta­fla, po któ­rej ska­ka­ły sło­necz­ne re­flek­sy. Wy­da­wa­ło się, że nic nie jest w sta­nie na­ru­szyć tej ide­al­nej har­mo­nii. Z da­le­ka por­tal nie po­wa­lał na ko­la­na, to żad­ne fa­jer­wer­ki, wsze­la­ko uj­rza­ny z bli­ska na­tych­miast ocza­ro­wy­wał swo­im do­słow­nie nie­ziem­skim wy­glą­dem. Na­wet ktoś przy­zwy­cza­jo­ny do fi­ku­śnych efek­tów kom­pu­te­ro­wych w fil­mach fan­ta­stycz­nych za­zwy­czaj za­mie­rał w za­chwy­cie, zo­ba­czyw­szy pierw­szy raz na wła­sne oczy tę mie­nią­cą się po­ły­skli­wie, bli­ską, lecz nie­uchwyt­ną ni to ko­pu­łę, ni kur­ty­nę. I po­my­śleć, że to, co prze­szło przez ten cud, nie­mal znisz­czy­ło Zie­mię.

– To jest... – Ma­ska na twa­rzy Ju­sty­ny tłu­mi­ła sło­wa, ale Wen­tyl do­my­ślał się, co chce po­wie­dzieć.

Nie­sa­mo­wi­te. Eks­cy­tu­ją­ce. Nie­praw­do­po­dob­ne. Jemu do gło­wy przy­cho­dzi­ło zu­peł­nie inne sło­wo – za­bój­cze.

Gdy tak stał, za­dzie­ra­jąc gło­wę, jed­no­rod­na płasz­czy­zna kur­ty­ny zo­sta­ła prze­rwa­na. Zda­no­wi­cza spa­ra­li­żo­wa­ło. Wie­dział, że coś po­dob­ne­go może na­stą­pić, ale że aku­rat w tym mo­men­cie? To wprost nie­praw­do­po­dob­ne.

Za­sko­cze­nie trwa­ło se­kun­dę, a póź­niej w Krzysz­to­fie ode­zwał się in­stynkt. Szarp­nął dziew­czy­nę za ra­mię, wy­su­wa­jąc się do przo­du, a jed­no­cze­śnie wo­dząc wzro­kiem za tym, co wy­le­cia­ło z por­ta­lu.

Stwór wiel­ko­ścią zbli­żo­ny do ja­strzę­bia, a wy­glą­dem do nie­to­pe­rza za­ta­czał nad nimi koła. Bło­nia­ste skrzy­dła i łeb dra­pież­ni­ka. Z czymś po­dob­nym Zda­no­wicz jesz­cze się nie spo­tkał. Jak isto­ta za­ata­ku­je, będą kło­po­ty.

Ze­rwał au­to­mat z ra­mie­nia i spró­bo­wał wy­mie­rzyć w stwo­ra, lecz ten po­ru­szał się tak szyb­ko, że strze­lec był bez szans. Od­dał je­den strzał, póź­niej dru­gi, ha­nieb­nie pu­dłu­jąc. Wy­da­wa­ło się, że masz­ka­ra jest w pię­ciu miej­scach jed­no­cze­śnie, wy­wi­ja­jąc w po­wie­trzu pę­tle i kor­ko­cią­gi. Je­że­li spad­nie wprost na nich, to się nie obro­nią. Jak mógł się oka­zać ta­kim głup­cem?! Na­ra­ził Ju­sty­nę na nie­bez­pie­czeń­stwo. Ni­g­dy so­bie tego nie da­ru­je. Du­reń. Skoń­czo­ny du­reń.

Huk­nął ka­ra­bin ma­szy­no­wy jed­ne­go z czoł­gów i nie­bo prze­szy­ła se­ria bia­łych i czer­wo­nych krech. Po­ci­ski prze­szły przez kur­ty­nę i zni­kły, nie wy­rzą­dza­jąc przy­by­szo­wi naj­mniej­szej krzyw­dy.

Uciecz­ka wy­da­wa­ła się naj­głup­szym wyj­ściem. Be­stia, wi­dząc bez­bron­ne ofia­ry, spad­nie na nich z góry, a on nic nie bę­dzie mógł zro­bić. Le­piej mieć ją cały czas na oku, od­pę­dza­jąc ogniem z ka­ra­bin­ka.

Stwór tym­cza­sem za­to­czył jesz­cze jed­ną ósem­kę i znikł tak samo nie­spo­dzie­wa­nie, jak się po­ja­wił. Emo­cje za­czę­ły opa­dać.

– Co się tu wy­pra­wia?

Ge­ne­rał Ro­man Cie­pliń­ski po­ja­wił się w po­bli­żu jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki. Nie było go i oto jest. Czy­sta ma­gia.

Wen­tyl z tru­dem opa­no­wał drże­nie koń­czyn. Więk­szy strach po­wo­do­wał u nie­go prze­ło­żo­ny niż przy­bysz z in­ne­go wy­mia­ru.

– Mel­du­ję... – Sło­wa ja­koś nie chcia­ły przejść przez ści­śnię­te gar­dło. – Mel­du­ję...

– Ka­pral Zda­no­wicz, no co ja wi­dzę... – Cie­pliń­ski dłu­gi­mi kro­ka­mi po­ko­ny­wał prze­strzeń. – I pan­na Paw­łow­ska! – głos ge­ne­ra­ła z krzy­ku prze­szedł we wście­kły szept. – Kto po­zwo­lił? Ja się py­tam, kto po­zwo­lił? To nie­sub­or­dy­na­cja!

– Mel­du­ję, że...

– Je­ste­ście głup­cem.

– Tak jest.

– Za­cho­wa­li­ście się jak ostat­ni kre­tyn, du­pek, ka­na­lia! – Cie­pliń­ski o mało nie wy­szedł z sie­bie. – By­łem na od­pra­wie, my­ślę so­bie, spraw­dzę, co tam ro­bią moi dziel­ni wo­ja­cy. Pod­jeż­dżam, a tu strze­la­ni­na. Już chcę in­for­mo­wać sze­fa szta­bu, że mamy ko­lej­ną in­wa­zję i trze­ba pod­cią­gnąć wspar­cie, ale pod­cho­dzę bli­żej i co wi­dzę... de­bi­la, któ­ry my­śli ku­ta­sem.

– To moja wina. – Paw­łow­ska spró­bo­wa­ła udo­bru­chać ge­ne­ra­ła i mimo że wciąż wy­glą­da­ła na prze­ra­żo­ną, to na jej ustach za­go­ścił uśmiech. – Ja pro­si­łam...

– Nikt pani nie py­tał o zda­nie. Czy to jest ja­sne?

– Tak, ale...

– Gdzie wy­zna­czo­no pani miej­sce sta­cjo­no­wa­nia?

– Przy dzia­le.

– Wła­śnie. To dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów stąd.

– Tro­chę się nu­dzi­łam.

– A tu, jak wi­dzę, emo­cji nie bra­ko­wa­ło. – Cie­pliń­ski z tru­dem ha­mo­wał ogar­nia­ją­cą go fu­rię. – Gdzie jest ka­pi­tan Gó­ral­czyk?

– Na roz­kaz, pa­nie ge­ne­ra­le.

W polu wi­dze­nia po­ja­wił się do­wód­ca kom­pa­nii Wen­ty­la.

– Od­tran­spor­tu­je­cie na­szą dziel­ną pa­nią fi­zyk tam, gdzie jest jej miej­sce. Może pani opu­ścić po­ste­ru­nek tyl­ko na moje wy­raź­ne po­le­ce­nie. Zro­zu­mia­no?

– Tak, choć mu­szę po­wie­dzieć...

– Jesz­cze jed­no sło­wo, a przez mie­siąc bę­dzie pani peł­nić obo­wiąz­ki w kuch­ni i szo­ro­wać toi-toie.

– Ro­zu­miem. – Ju­sty­na jak mała dziew­czyn­ka przy­ję­ła ochrzan i sta­ła te­raz ze spusz­czo­ną gło­wą, nie­pew­nie zer­ka­jąc na Zda­no­wi­cza.

– A was, ka­pra­lu... – cała złość ge­ne­ra­ła sku­pi­ła się na chło­pa­ku – ra­tu­je tyl­ko to, że wa­run­ki są wo­jen­ne. Na prze­pust­kę i awans nie ma­cie co li­czyć.

– Tak jest.

– Cał­ko­wi­ty za­kaz opusz­cza­nia obo­zu. Tak was urzą­dzę, że po­pa­mię­ta­cie mnie na dłu­go.

Wen­tyl prze­łknął śli­nę. Nie­pręd­ko się wy­bie­rze na ro­man­tycz­ny spa­cer z Ju­sty­ną. Do­brze, że ni­ko­mu nic się nie sta­ło. Wszy­scy cali, tyle że na­je­dli się stra­chu.

Na­ucz­ka pły­nę­ła z tego taka, że sta­le na­le­ża­ło mieć się na bacz­no­ści. Ni­g­dy nie wiesz, co na cie­bie czy­ha – obcy czy prze­ło­żo­ny, i to w naj­mniej od­po­wied­nim mo­men­cie.

– A te­raz zejdź­cie mi z oczu, bo nie rę­czę za sie­bie.

Zmy­li się na­tych­miast.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła Ju­sty­na. – To moja wina.

– Nie po­wi­nie­nem cię tu za­bie­rać.

– Gnie­wasz się na mnie?

– Nie.

– Kie­dyś ci to wy­na­gro­dzę.

Kiw­nął gło­wą na od­chod­nym. Co ma być, to i bę­dzie. Nie war­to ro­bić pla­nów na przy­szłość.

Ju­sty­na wsia­dła do te­re­nów­ki, któ­rą przy­je­chał Gó­ral­czyk, i tyle było ją wi­dać.

Wen­tyl stał, pa­trząc, jak od­jeż­dża. Ten wi­dok bę­dzie mu­siał mu wy­star­czyć na dłu­go. Chciał do­brze, a wy­szło jak zwy­kle. Ta­kie już jego par­szy­we szczę­ście. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: