- W empik go
Władcy Czarnej Wieży - ebook
Władcy Czarnej Wieży - ebook
300 lat po bitwie o Cytadelę Światła równina nadal pogrążona jest w wojnie. Sojusze szybko się zmieniają a wojska Czarnej Wieży nieustępliwie prą naprzód zajmując kolejne tereny. Ara, młoda adeptka sztuki magicznej, w wyniku zaskakującego zbiegu okoliczności staje na czele frontu walki z legionami Nieśmiertelnych. Trapiona sprzecznymi przeczuciami dziewczyna, poruszająca się w świecie spisków, zdrad i niejasnych przyjaźni musi znaleźć sposób na zatrzymanie swych prawdziwych przeciwników.
Wkrocz w świat Równiny pełen, podstępnych Magów, ambitnych Nekromancerów oraz brutalnych Barbarzyńców i wraz z główną bohaterką przeżyj przygodę swego życia!
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-940374-9-9 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Łany nieskoszonej parzenicy falowały pod łagodnymi muśnięciami śródrównicznego wiatru. Tego dnia wiało na wschód, w stronę, z której przybył przeciwnik. Sanchez butny wódz zjednoczonych szczepów Barbarzyńców zastanawiał się czy niesione zza pleców jego armii tumany kurzu i niewielkie odłamki skalne będą miały jakikolwiek wpływ na nadchodzącą bitwę. Porwane ze szczytów wydm pustyni centralnej co roku o tej porze przemierzały setki kilometrów by w końcu dotrzeć nad linię brzegową i tam powoli formować nowy ląd, który kiedyś zasiedlą koloniści. Głównodowodzący spojrzał na pofalowany horyzont gdzie przeciwnik właśnie zajmował pozycje. Długie, trójkątne, czarno - czerwone proporce furkotały ponad szeregami wrogich piechurów, znacząc miejsca postoju kolejnych pułków wojsk Czarnej Wieży. Niby chmara wron wysłannicy Nekromancerów obsiedli szczyty zielonych wzgórz znaczące wraz z bezkresną równiną pod nimi granicę zdatnych do życia ziem. Wojska Sancheza stały na nieprzyjaznej jałowej ziemi, która po kilku kilometrach przeistaczała się we wrogi ocean piasku. Stąd nie było już odwrotu i zarówno wódz Barbarzyńców jak i jego ludzie wiedzieli, że nie mają gdzie uciekać. Byli zdesperowani i gotowi poświęcić wszystko by zwyciężyć. Mieli też wszystko, czego do zwycięstwa było trzeba. Pogoda im sprzyjała. Posiadali też wystarczającą przewagę liczebną. Na każdego martwiaka Czarnej Wieży przypadało sześciu dzikich, zaprawionych w bojach wojowników. Jako niedawno wybrany wódz zjednoczonych klanów, Sanchez długo zwlekał z wytoczeniem walnej bitwy legionowi, który od dawna pustoszył jego kraj. Przewidywał, że trupy podążą za nim wszędzie, dlatego też mógł wybrać pole kolejnego starcia. Wycofał się jednak znad Jaskich fortów, których oblężenie szło barbarzyńcom wyjątkowo niemrawo oraz porzucił ludne tereny pomiędzy nimi a zielonymi wzgórzami. Wszędzie gdzie się zjawiał zwoływał lokalnych wodzów i zbierał ludzi. To sprawiało, że czas działał na jego korzyść. Truposze zdobywały jedynie teren aczkolwiek nie toczono bitew, które dotąd wzmacniały korpus Czarnej Wieży. Oczyszczano też porzucane cmentarze niszcząc zwłoki niegdyś poległych by te nie wstały pod wpływem zawołań Nekromancerów. Dzięki tym zabiegom równowaga sił dotąd zawsze korzystniejsza dla martwych zaczęła przechylać się na stronę młodego wodza. Dla swych ludzi stawał się on symbolem oporu, jednak lokalnym wodzom nie przypadło to szczególnie do gustu. Kolejne rady kończyły się coraz huczniejszymi awanturami pomiędzy topniejącym stronnictwem królewskim a rosnącymi w siłę przeciwnikami sukcesji Sancheza. Ci ostatni obwoływali go tchórzem i niedorajdą nieświadomie obnażając jego prawdziwą naturę. Wszystko bowiem co czynił świeżo obrany Król Barbarzyńców nie było jego dziełem. Bardzo cenił sobie zdanie swego najbliższego doradcy i wychowawcy, wysokiego starca o haczykowatym nosie oraz siwych długich do pasa włosach, noszącego kostur czarodzieja oraz prowadzającego za sobą młodą niewysoką brunetkę, o której szeptano, że jest jego nałożnicą, jeńcem ocalonym z rzezi dokonanej w odległej przeszłości. Sanchez nawet się nie zorientował, gdy jego głos stał się jedynie echem głosu starego wygi z dalekiego kraju. Doradzał on odkładać walkę póki Barbarzyńcy nie zyskają przewagi liczebnej, więc niedoświadczony barbarzyński król zwlekał z wydaniem bitwy. Wodzowie klanowi bynajmniej nie cenili podobnie jak ich przywódca rad starego dziwaka. Wielu z nich wywodziło się z rodów, które zapoczątkował jakiś znany łowca magów lub z takich, które przypisywały sobie podobne pochodzenie i niechętnie oglądali posądzanego o czary starucha przechadzającego się wśród ich namiotów. Nadal panowało powszechne przekonanie, że to właśnie sojusz z magami doprowadził do serii wielkich klęsk Barbarzyńskiej armii, w wyniku których zginął poważany wśród wodzów poprzednik Sancheza, Gurjo zwany Krzykliwym. Niewiele też interesowała wodzów prawda o śmierci „Wielkiego” poprzednika, która przedstawiała się zupełnie inaczej. Mianowicie Gurjo z natury porywczy, a nieraz wręcz szalony padł od niewydolności serca, gdy wściekł się po raz ostatni. Medycy królewscy ujawnili to niebawem po zgonie, jednak mit jakoby do zgonu doprowadzono za pomocą czarów okazał się silniejszy niż wywody uczonych i wkrótce przyczynił się do odżycia starej niechęci wobec magów. Medyków, którzy króla badali oskarżono o uczestnictwo w spisku i rozniesiono na toporach nim jeszcze zwłoki monarchy ostygły. Na tron natomiast powołano, choć minimalną przewagą zdań, dalekiego kuzyna, bezdzietnego Gurjo.
Wojska wroga zajęły już pozycje bojowe, gdy rozmyślania świeżo mianowanego władcy przerwała dłoń starego maga. Sanchez spojrzał na niego z niepewnością, na co ten odpowiedział porozumiewawczym skinieniem głowy. Władca wiedział, że nadszedł czas by podjął najtrudniejszą decyzję swego życia. Decyzję, za którą odpowiedzialność przytłaczała go i przerażała. Wiekowy doradca Sancheza do tej pory wielokrotnie tłumaczył młodemu władcy, że obrana strategia nie zawiedzie, jednak w zakątkach umysłu niedoświadczonego monarchy nadal czyhał lęk. Paniczny strach przed odpowiedzialnością sprawiający, że gdyby nie starcza dłoń, Sanchez uciekłby z tego pola porzucając swój oręż. Tymczasem jednak jego wola od dawna nie będąca właściwie wolną przegrała starcie ze zdecydowanym spojrzeniem mentora i zdławiła przerażenie. Król wszystkich klanów zmarszczył brwi, przywołał na swą twarz dobrze wypracowany wyraz zaciętości, który zazwyczaj dodawał mu nieco pewności siebie, stanął w strzemionach i uniósłszy swój gigantyczny topór obusieczny ruszył galopem wzdłuż własnych szeregów. Wymalowane niebieską farbą w wojenne symbole twarze wojowników witały go obłędnymi spojrzeniami i dzikimi uśmiechami. Gdy wódz dotarł do końca linii Barbarzyńcy poczęli obłędnie ryczeć uderzając swym orężem w okrągłe drewniane tarcze z zamocowanymi na szczytach stalowymi ostrzami, do których przytwierdzano czaszki zabitych wrogów, uważano bowiem, iż ta praktyka osłoni wojowników przed zaklęciami Nekromancerów. Wojenny tumult wezbrał na sile, gdy kolejne zastępy barbarzyńców zbiegały ze wzgórz niesione furią zniszczenia. Zabrzęczały cięciwy a powietrze przeszył grad płonących pocisków spadając na pierwsze szeregi martwaków. Czarna masa poruszała się chwilę niby olbrzymia ameba po czym znów zastygła w bezruchu. Nieumarli wojownicy zwarli szeregi, natomiast atakujący pędem przemierzali ostatnie metry dzielące ich od wrogów. Na ich powitanie zza szeregu prostokątnych żelaznych tarcz znaczonych czerwonymi symbolami posypały się dziesiątki głów powalając co poniektórych trafionych. W odpowiedzi Barbarzyńcy obrzucili wrogie szyki toporami, po czym przystąpili do pozornie panicznej ucieczki w stronę własnych wojsk. Ziemia została ubita i według pradawnej tradycji bitwa mogła się wreszcie rozpocząć. Sanchez wywinął więc młyńca swym toporzyskiem i dając się ponieść powszechnej już żądzy krwi, a nie chcąc już myśleć o konsekwencjach swych czynów, ruszył galopem na czele jazdy. Ziemia trzęsła się pod kopytami setek kawalerzystów gdy w biegu mijali swych wracających piechurów napinając ciężkie łuki z brązu. Ze szczytu wzgórza, naprzeciw dzikiej kawalerii wytoczył się szybko rosnący w oczach ciemny trójkąt. W rzeczywistości była to uformowana w klin, nabierająca rozpędu ciężka konnica umarłych. Czarni jeźdźcy walczący w wojskach Nekromancerów od czasów Czema. Ożywione złośliwą magią zwłoki ludzi i zwierząt zakute w stalowe kolczugi i nakładane na nie pancerne płyty wzmacniane czarami stanowiły podczas szarży jednolity szybko się poruszający mur najeżony ostrzami długich na dwa i pół metra kopii, od którego odbijały się chmary sypanych na powitanie przez dzikusów strzał. Po oddaniu dwóch salw kawalerzyści Sancheza porzucili z brzdękiem swe łuki dobywając przywiązanych dotąd z tyłu siodeł halabard, które wystawili ku przeciwnikowi. Ułamki sekund później nastąpiło zwarcie, a czas jakby na chwilę zwolnił. Sanchez uchylił się przed wystawioną ku niemu kopią i ciął toporem mijanego truposza zwalając jego zakutą w kryty hełm głowę. Potem wszystko znów przyśpieszyło a kwik koni i wrzaski tych, którzy nie mieli tyle szczęścia czy refleksu by kopii uniknąć zlały się w jeden szum przeradzający się w metaliczny chrobot. Sanchez znów się schylił omijając ostrze dwuręcznego miecza innego Czarnego jeźdźca, który już połamał swą kopię. Nie widział więc jak fala jego wojowników rozdwaja się opływając niby woda kamień, wciąż pędzący z jednakową szybkością martwy orszak. Niebawem sam także go minął po drodze wbijając swe toporzysko w kolejnego, który spadł z hukiem ze swego wierzchowca. Przedostawszy się na przestrzeń chwilowo wolną od wrogów wódz Barbarzyńców obrócił konia by jednym błyskawicznym spojrzeniem zlustrować sytuację. Za nim ciągnęła się droga, której bruk stanowiły zwłoki wybebeszonych koni, porąbanych na kawałki jeźdźców i połamanej broni. Na niej Sanchez ujrzał nadal miarowo posuwający się klin, z którego co chwilę ubywał jakiś jeździec. Po obu stronach tego pancernego tarana walczyli jego kawalerzyści. Centrum pola bitwy nadal było jeszcze wolne od starć. Harcownicy wrócili już do szeregu a barbarzyńska piechota karnie jak nigdy dotąd czekała na rozkaz od swego wodza. Sanchez wyrwał jakąś wbitą w ziemię halabardę, stanął w ostrogach i dał znak do ataku unosząc oręż nad głowę. Chwilę później ciemność go ogarnęła a kujący ból wypełnił świadomość młodzieńca sprawiając, że wszystko wokół stało się nieistotne. Ostatnim co odczuł była atakująca jego plecy ziemia, z której nie dane mu było już się podnieść. Krótkie rządy Sancheza dobiegły końca.
Arcymag Kerath z rosnącą frustracją obserwował przebieg rozgrywającej się przed jego oczyma bitwy i wyklinał w duchu szczeniacki upór władcy Barbarzyńców. Co prawda Sanchez posiadający mniej własnego zdania niż reszta tej hołoty zgodził się realizować plan swego doradcy, którego prawdziwej tożsamości nawet on nie znał, jednak z dzikim fanatyzmem obstawał przy swojej niby nic nie znaczącej modyfikacji, której katastrofalne skutki ostatnia wielka armia Barbarzyńców miała niebawem odczuć. Mianowicie młody król podjął decyzję objęcia osobistego dowództwa nad pierwszą szarżą lewego skrzydła i żadnym sposobem Kerath nie był w stanie go od tego odwieść. Sanchez nie posiadający praktycznie żadnego poparcia wśród wodzów barbarzyńskich, a wybrany jedynie na skutek sprytnej gry politycznej jaką starzec jego ustami prowadził oraz braku zdecydowanie lepszego wodza, był nie bez racji przekonany, że jeśli nie zdobędzie sławy w najbliższej batalii to rada wodzów wywoła bunt zaraz po przepędzeniu ostatniego martwiaka z pola widzenia dzikusów. Dlatego też Sanchez wybrał niemal losowo pułk, na którego czele stanie i poprowadzi przełamujące uderzenie. Kerath nie będąc w stanie go od tego odwieść w końcu przystał na samobójczy plan władcy Barbarzyńców. Teraz natomiast obserwował jak cały sprytny projekt zaczyna się walić. Widział szarżujące obłąkańczo nieprzeliczone tabuny konnych dzikusów oraz wbijający się w ich środek czarny klin pancernych jeźdźców. Widział też jak prowadzący atak zabija kolejno dwóch jezdnych po czym odwraca konia i daje sygnał do ataku piechoty, by zaraz potem lec pod kopytami swego wierzchowca ze strzałą w karku. Pomimo sygnału hufce nie ruszyły lecz stały obserwując w osłupieniu ostatnie chwile swego króla. Natomiast pancerny klin, mimo że przetrzebiony przebijał się coraz dalej, z sekundy na sekundę powodując coraz cięższe straty na lewym skrzydle. Kerath nie mógł dopuścić do katastrofy gdyż wiedział, że po tej klęsce trupy będą już nie do zatrzymania. Arcymag spiął więc swego białego konia ostrogami, wyjechał przed szereg nadal osłupiałej, niemal gotowej do ucieczki piechoty, po czym wrzasnął najgłośniej jak potrafił.
- Wolni Barbarzyńcy ! Sławni i straszliwi wojownicy ! Wasz władca poległ przed chwilą udowadniając wszystkim w jakiej pogardzie trzyma śmierć, z którą niebawem i wam przyjdzie się zmierzyć na tych równinach. Nie zapominajcie więc o czekającym was zadaniu i porzućcie myśli o ucieczce bowiem jesteście ludźmi, którzy podołają stawianemu przed nimi wyzwaniu okrywając się wieczną chwałą ! Niech więc ziemia drży pod waszymi stopami bowiem zaiste lepiej dziś paść w chwale niż jutro jak tchórz zdychać na pustyni. Stąd nie ma ucieczki. Jeśli się cofniecie czeka was wieczna hańba tchórzy. Wiem jednak, że nie dopuścicie by was spotkała i niebawem będziecie pić z czaszek pobitych wrogów i nikt nie ośmieli się poddać w wątpliwość waszego męstwa !
Słowa starego dziwaka wywołały poruszenie wśród słuchających go na wpół zdemoralizowanych dzikusów. Kerath uderzał w ich najczulszy punkt, lęk o honor wojownika, który Barbarzyńcy cenili nawet ponad własne życia. Przed momentem niemalże uciekające nieprzeliczone zastępy teraz znów karnie stawały w szyku i tym razem gotowe były bić się do ostatniej kropli krwi. Stary szaleniec śmierdzący magią wyzywał ich by udowodnili, że nie są tchórzami i byli gotowi tego dowieść. Byli gotowi by walczyć aż do zwycięstwa lub śmierci. Teraz już się nie cofną, Arcymag doradca wiedział o tym bo znakomicie poznał mentalność swych sprzymierzeńców. Nabyta przez niego wiedza wreszcie się przydała. Odsunął się więc z godnością zajmując swe stanowisko na prawym skrzydle i dając wojownikom znak dłonią, że pole należy od tej chwili tylko do nich. Zaraz też ruszyli potężną ławą potrząsając groźnie toporami w stronę schodzących powoli ze wzgórza zastępów Nieśmiertelnych. Barbarzyńcy z wolna nabierali rozpędu a ich szeregami wstrząsnęło podłużne wycie zwiastujące generalne uderzenie. Odpowiedziało mu basowe dudnienie bębnów, przy którego dźwiękach martwe wojsko zajmowało pozycję obronną pod zielonymi wzgórzami. Naprzód wysunęli się Zastępowi. Zombie ubrane w zakrywające torsy pancerze z czarnego metalu dzierżące długą na dwa metry pikę, prostokątną tarczę oraz krótki miecz, formowały właśnie zwartą falangę wysuwając ku nacierającemu przeciwnikowi pięć coraz głębiej wsuniętych szeregów ostrzy. Biegnący na złamanie karku barbarzyńcy byli coraz bliżej. Tym razem również zza formacji piechoty posypały się w ich stronę dziesiątki głów nie powodując jednak poważnych strat. Zaraz potem pierwsi z szarżujących padli pokotem przebici ostrzami martwaków, a na ich miejsce zjawili się kolejni, ci jednak też nie byli w stanie przedrzeć się przez szereg wystawionych w ich kierunku drzewców. Niebawem wał ze zwłok przesłonił drogę atakującym to jednak paradoksalnie zadziałało na ich korzyść, bowiem kolejne dzikusy wspinały się na zwłoki poległych kamratów, po czym zeskakiwały pomiędzy szeregi włóczni. Wielu nabiło się przy tym na wystawione w górę ostrza kolejnych szeregów tworzące parasol ponad walczącymi w pierwszej linii, jednak tu i ówdzie pojedynczy wojownicy rąbiąc w szale toporami zdołali poczynić wyrwy, w które zaczęli się wdzierać ich towarzysze. Falanga zaczynała pękać więc martwaki usiłowały się cofnąć by zyskać przestrzeń na jej uszczelnienie, jednak przeciwnik wcale nie miał zamiaru im tego ułatwić .Tymczasem natomiast coraz więcej zrąbanych drzewców padało u stóp nacierających. Po chwili również pierwsi czarno odziani piechurzy zaczęli padać wśród porąbanych pik. Walka trwała a szala zwycięstwa powoli zaczęła przechylać się na korzyść dzikusów, którzy wiedli prym w pojedynkach, na których szereg zmieniła się bitwa gdy pozbawione swych drzewców zombie chwyciły za krótkie miecze. Płacąc chojną daninę krwi nacierający zdołali wygiąć szyk Nieśmiertelnych, jednak martwi nie czuli strachu ani też martwa armia nie posiadała morale więc walka musiała trwać do ostatniego żołnierza.
Tymczasem nieopodal siedzący na białym wierzchowcu Arcymag podtrzymywany pod ramię przez swoją młodą towarzyszkę toczył walkę woli by nie dopuścić do użycia przez Nekromancera zaklęć stanowiących o sile Nieumierających legionów. Czarów zaczerpniętych z zakazanej sztuki, których niegdyś Czem nauczył swych wasali, pobudzających do życia zwłoki zabitych wrogów i sprzymierzeńców. Walka była z góry przegrana gdyż pomimo obficie spływającego po pooranym zmarszczkami czole potu, Arcymag nie był w stanie dłużej powstrzymać trzech Nekromancerów, z którymi przyszło mu się teraz mierzyć. Obecnie jedynie grał na czas stawiając kolejne magiczne zapory, które tamci przełamywali jedna po drugiej. Musiał jednak wytrzymać by wojska, które powołał i za pomocą Sancheza prowadził miały dość czasu by przełamać szyki martwych i nie zostać okrążone przez swoich wstających z martwych byłych towarzyszy broni. Wiedział, że jeśli da dość czasu wojskom dzikusów zdołają one dzięki swej przytłaczającej przewadze liczebnej przerąbać się przez ostatni szereg Nieśmiertelnych i dotrzeć do dowódców martwej armii. Wówczas klęska martwiaków będzie przesądzona, bowiem jeśli padnie ostatni Nekromancer nie będzie już magii zdolnej podtrzymać istnienie legionu chodzących zwłok. Kerath podźwignął się z wysiłkiem opierając plecy na łęgu siodła, po czym wydał z siebie cichy pomruk, co podtrzymująca go brunetka natychmiast zrozumiała. Popędziła więc swego konia i unosząc w górę własny krótki kostur dała znak do natarcia trzymanym dotąd w rezerwie regimentom górali odzianych we wzmacniane miedzianymi pasami skórzane pancerze. Ludzie gór od jakiegoś czasu bez specjalnego zainteresowania obserwujący toczone na równinie walki poderwali się z miejsc, po czym ściskając w rękach różnorakie uzbrojenie ruszyli do natarcia. Szli w ciszy lecz z determinacją. Nie byli jak reszta Barbarzyńców, hałaśliwa i porywcza. Przesiąkli milczącą stanowczością swych rodzinnych stron. Sprawnie prześliznęli się przez nieskoszony parzeniczny łan po czym niby cicha błyskawica spadli na tyły wyciągniętej w łuk falangi martwiaków. Nieśmiertelni znaleźli się w potrzasku. Szyk został przerwany a niepowstrzymana fala dzikusów ruszyła z wrzaskiem z każdą chwilą poszerzając poczynioną wyrwę. Zombie padali kolejno z rozpłatanymi czaszkami. Nekromancer dowodzący trupami widząc nadchodzące widmo klęski usiłował zawrócić swoją mocno przetrzebioną Czarną jazdę, która kurczyła się wciąż atakowana przez ruchliwe chmary Barbarzyńskich jeźdźców oraz posłał do boju chroniące go dotąd regimenty tarczowe. Równe zastępy zakutych w sięgające do ziemi stalowe kolczugi odżywieńców szybkim truchtem zeszły ze wzgórza a znalazłszy się w odległości rzutu rozwiązały pęki żelaznych oszczepów, których sprawne miotanie wymagało od żywych ludzi nie lada siły i zasypały nimi nadbiegających wrogów, po czym same ruszyły na ich spotkanie zasłaniając się wysokimi prostokątnymi tarczami a do walki używając krótkich prostych mieczy. Walka znów wrzała w centrum, jednak tym razem starcia toczono kilkaset metrów bliżej zwycięstwa.
Kerath wiszący na swym białym koniu jakby już nie żył, ledwie widocznym ruchem uniósł głowę po czym obficie spluną krwią, która pociekła po szyi konia i utworzyła niewielką kałużę pod kopytami zwierzęcia. Arcymag tracił ostatnie siły jednak zdesperowane ataki woli Nekromancerów świadczyły dobitniej niż rzucenie piechoty tarczowej do walki, że Nieśmiertelni są już jedynie o krok od katastrofy. Niemal wszystkie zombie padły, podobnie jak wybita w końcu została jazda martwiaków. Nekromacerzy zacięcie bronili się na wzgórzu jednak przewaga przeciwnika była przytłaczająca, a gdy wróciła Barbarzyńska jazda i zaatakowała lewe skrzydło, klęska stała się faktem. Czarownik z dzikim zadowoleniem obserwował kurczący się czarny pierścień oraz trzy sylwetki jeźdźców znajdujące się na szczycie wzgórza. Pod koniec żywota dane mu było ujrzeć zmierzch potomków samozwańca Czema, z którymi walczył całe życie. Brunetka podjechała do niego z prawej strony po czym niemal bez wysiłku podźwignęła jego ciało by mógł obserwować swój tryumf. Przed śmiercią musiał zrobić jeszcze jedno, czekał na to od kilku dni a teraz jedynie ten obowiązek trzymał go przy życiu. Na horyzoncie za nim majaczyła już sylwetka samotnego jeźdźca. Zbliżał się szybko. Kerath z największym wysiłkiem zwrócił się ku podtrzymującej jego zesztywniałe ciało dziewczynie po czym wychrypiał:
- Niestety, nie dane mi było ujrzeć twego rozkwitu i upadku Czarnej Wieży, ale teraz przynajmniej wiem, że nastąpią. Martwych da się pokonać i ty tego dokonasz, widziałem to tak wyraźnie jak tylko potrafi widzieć umierający na moment przed zgonem. Jestem dumny, że mogłem cię uczyć, choć przez tak krótki czas. Pamiętaj o swym posłaniu i słuchaj swego nowego mistrza.
Ostatnie słowa starca stłumiło charczenie, a z ust martwego Arcymaga pociekła strużka tym razem czarnej, gęstej posoki. Nowoprzybyły zbliżył się powoli, po czym rzekł pełnym szacunku dla chwili głosem.
- Oto kres największego wroga Nieśmiertelnych jaki dotąd stąpał po równinie. Jego ostatnie czyny świadczą o tym, że zarówno wrogowie jak i przyjaciele winni są mu wieczny szacunek.
Dziewczyna spojrzała na przybysza podejrzliwie. Dłuższą chwilę lustrowała go spojrzeniem nim zdecydowała się przemówić.
- Mistrz Kerath mówił, że będę mieć teraz nowego nauczyciela, od którego dowiem się jak zakończyć plagę chodzących zwłok. Pomożesz mi go odnaleźć ?
Nowoprzybyły będący już posiwiałym, lecz jeszcze dobrze się trzymającym mężczyzną o zdecydowanych rysach twarzy spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Zrobię co w mojej mocy panienko –
rzekł głosem, w którym słychać było silny akcent charakterystyczny dla mieszkańców Straconych Krain jak zaczęto nazywać ziemie magów podbite przez Nieśmiertelnych. Uśmiechnęła się na to zapewnienie. Już dawno nikt nie nazywał jej panienką. Przez ostatnie lata wędrowała w towarzystwie bandy dzikusów odzywając się jedynie do swego mistrza. Przedtem spędziła dość długi czas w Akademii Cin gdzie również nikt nie silił się na uprzejmości. Panienko, mówiono do niej jedynie w domu leżącym nieopodal Iglic Odzi, tam jednak od dawna już stacjonowały martwiaki. Przybysz musiał więc pochodzić z tamtych terenów. Być może był jakimś służącym u jej rodziców albo ich przyjaciół ? To wyjaśniałoby jego maniery, dziwny akcent oraz nietypowy ubiór. Póki co nie mogła się nad tym dłużej zastanawiać miała bowiem bitwę do wygrania. Niewiele myśląc rzekła więc do przybysza by zajął się pochowaniem zmarłego a ona tymczasem dokończy pogromu. Nowoprzybyły posmutniał na te słowa:
- Niestety panienko nie możemy tu dłużej zostawać. Obiecałem pilnować panienki i bronić przed niebezpieczeństwem, musimy więc ruszać co rychlej –
rzekł pochylając dwornie głowę i wskazując w stronę, z której przybył. Ara, bowiem tak brzmiało imię dziewczyny, spojrzała na niego z nieukrywanym zdziwieniem.
- Uciekać ? Mam zostawić wojowników którym przewodził mój Mistrz i uchodzić ? – rzekła z oburzeniem.
- Niestety panienko obawiam się, że stary mistrz przeliczył swe siły. Tym biedakom już nic nie pomoże a jeśli tu zostaniemy również będziemy mieć kłopoty –
odparł wskazując na pole bitwy, gdzie za plecami walczących zaczęli wstawać już pierwsi zmarli a na horyzoncie od strony zielonych wzgórz pojawiły się czubki czarnych sztandarów świadczące o nadchodzących posiłkach martwiaków. Więc mimo całego poświęcenia Keratha i tym razem zwycięstwo chociaż bliskie wymknęło się Barbarzyńcom i drwiąc z ich wysiłków padło w objęcia Nekromancerów, których sylwetki wciąż jeszcze niezagrożone trwały na szczycie przeciwległego wzgórza.Posłowie
Drogi czytelniku.
Napisanie książki, którą właśnie skończyłeś czytać, wymagało wiele pracy i zdecydowanej konsekwencji. Mam nadzieję, że dostarczyła ci ona wielu niezapomnianych wrażeń i sprawiła, iż nie raz jeszcze powrócisz do świata równiny. Pragnąłbym przy tym podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do nadania ostatecznego kształtu tej powieści a w szczególności:
Bartoszowi Szatkowskiemu – utalentowanemu grafikowi, który stworzył okładkę, a z którym współpraca była czystą przyjemnością.
Alinie Lewandowskiej – Recenzentowi i korektorowi, której pomoc w konwersji i składzie książki okazała się nieoceniona.
Tomaszowi Markowskiemu – Recenzentowi.
Książkę tę dedykuję:
Sarze –Przyjaciółce z czasów Liceum.
Oli – Drogiej przyjaciółce z czasów studiów.
Anecie – Koleżance z Uniwersytetu.W serii „Opowieści Świata Równiny”
ukazały się:
- Upadek Arcymaga
- Władcy Czarnej Wieży
Czem młody acz niebywale utalentowany mag, gnębiony i poniżany podczas nauki w akademii postanawia zbiec wykradając tajemnice swych mistrzów. Jak się jednak niebawem okazuje nauczyciele nie mają zamiaru pozwolić mu odejść bez walki. W pogoń za zbiegiem wyrusza Nia, akademicka miłość Czema. Czy zdesperowany chłopak zdoła obronić swą nowo nabytą wolność i nakłonić ukochaną do porzucenia dotychczasowych mentorów? Jak zakończy się pierwsza desperacka próba wypowiedzenia lojalności czarnoksięskiej elicie? Odpowiedź znajdziecie w tej pełnej zwrotów akcji powieści o zaskakującym zakończeniu.