- W empik go
Władcy światła - ebook
Władcy światła - ebook
Miłość silniejsza niż śmierć.
Gabriel Montan ponad sto lat cierpi po stracie Eilis. Mimo dostatniego życia i długowieczności, nic nie ma dla niego sensu. Pragnie jedynie znaleźć antidotum na przeklęty dar, który sprawił, że nie jest już człowiekiem. Pewnego razu jednak spotyka dziewczynę łudząco podobną do zmarłej ukochanej...
„Jeśli szukasz mrocznej tajemnicy, pasji, poszukiwania własnej tożsamości i walki o odzyskanie miłości, która zdawała się nieodwracalnie stracona, zdecydowanie polecam!” Agata Suchocka, autorka cyklu wampirycznego Daję Ci Wieczność.
Ewelina Kasiuba – etnolożka zafascynowana dawnym legendami i mitami. Autorka „Władców ciemności”, w których pierwszy raz pojawiają się Eilis i Gabriel, mroczni bohaterowie wampirzej sagi.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67204-51-4 |
Rozmiar pliku: | 784 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nowy Orlean, 1889
Mroczny cień poruszał się pośród zabudowań, zostawiając ciemną poświatę na murach domów. Niestrudzenie zaglądał do każdego z nich. Szukając zemsty, pragnął odkupienia, wiedząc, że nigdy nie znajdzie już ukojenia.
Dotarły do niego głosy z przydrożnej tawerny. Biesiadnicy wiwatowali, choć część żałowała tego, czego się dopuścili. Nie zamierzał dać im żadnej szansy ani się ukrywać. Wyłonił się z ciemności, gdy wielkie drewniane wrota stanęły dla niego otworem. Gwar ucichł momentalnie, a mieszkańcy wsi spojrzeli w złote oczy przeznaczenia. Dezorientacja szybko zmieniła się w strach, radość w niezrozumienie, a animusz uleciał z ciężkim oddechem. Wraz z podmuchem zimnego powietrza pogasły wszystkie lampy i świece. W oberży nastała ciemność.
Gwałtownie ścisnął w dłoni medalion odnaleziony wśród zgliszczy spalonego kościoła. Wyjął z kieszeni płaszcza swą starą broń, metalowy szpon. Skórzany pasek pozwolił mu idealnie dopasować pazur do nadgarstka. Los nigdy nie bywa tak łaskawy, jakbyśmy tego oczekiwali, przeszłość upomina się o swego straceńca, więc podda się jej woli. Nie odpowiedział na żadne z ich nawoływań, nie miał w sobie miłosierdzia.
– Wiemy, kim jesteś, potworze. Dokończmy robotę! – wrzasnął rosły brunet, ten sam, który wcześniej pomagał przy budowie dzwonnicy. O blat stołu rozbił butelkę i rzucił się ku Montanowi.
Połacie skóry rozeszły się tuż pod potylicą, ostrze dotarło do kości i rozłupało prężny kręgosłup, uszkadzając bez problemu rdzeń. Krew trysnęła na ubranie i włosy mężczyzny. Jego głowa opadła bezwiednie na piersi, nim sparaliżowane ciało runęło na podłogę. Śmierć wieśniaka wznieciła okrzyki wśród pozostałych, ale nie pozostawił im możliwości ucieczki. Niezwykłe ostrze zanurzył w gardle mera i przeciągnął nim aż do ust, pozwalając, by łapczywie pragnący powietrza mężczyzna udusił się własną posoką.
Przeszedł pomiędzy nimi jak fala, zalewając wszystko czerwienią. Zwinnie i szybko podcinał gardziele, nie pozwalając nikomu na odwet. Jego szpon był jednością z dłonią, nigdy nie zapomniał jego siły, bo ciało nieustannie pamiętało. Raz za razem trafiał w czyjąś tętnicę, rozpruwał szyję, oddzielał cienką skórę od kości, tworzył szramy i wyprowadzał na tamten świat. Gardził litościwymi spojrzeniami, a oni w ciemności nie mogli dostrzec jego twarzy. Tylko oczy, całkowicie pogrążone w mroku.
Ich krew spływała po jego rękach. Nie reagował na panikę, słabości kobiet, lament ukrywających się chłopów. Pozwalał, aby nic niewarte zwłoki osuwały się na ziemię, zasłaniając śliską od brudów podłogę. Czuł ulgę, godząc się na to, co nastąpi, poczuł się wolny, bez narzuconych granic i ram moralnych. Jako łowca, przynosił ciemność, w której dostrzegał znacznie więcej, stając się bestią, nie musiał się już ukrywać. Zaspokoi swój głód, długo na to czekał.
Przekręcił mocno do tyłu głowę wątłego mężczyzny, a krąg szyjny pękł głośno. Kruche ciało z hukiem runęło na deski, a na jego twarzy na zawsze uwiecznił się wyraz niedowierzania. Spojrzał przez ramię na zwłoki, nie miał dla nich współczucia. Ludzie ci stali się dla niego obcy, kiedy bezdusznie odebrali mu ukochaną. Otworzyli skrzętnie ukryte drzwi, uwalniając demona, który w nim tkwił. Nie zamierzał dłużej się przed nim bronić. Spokój i opanowanie zastąpiła nieokiełznana wściekłość.
Jeden po drugim padali u jego stóp. Kobiety i mężowie, w jakże nierównej walce.
– Coś ty zrobił? – Margaret spojrzała na Montana, stając we wrotach oberży. Tuż za jej plecami pojawił się William. Santon nie musiała przekraczać progu karczmy, żeby poczuć zapach śmierci. Ucichły głosy, a odór krwi rozszedł się po okolicy.
Montan stał pośród pokaleczonych ciał. Ich piersi już nigdy nie uniosą się pod wpływem oddechu. Rozszarpane ubrania, zmasakrowane twarze, ciała ułożone w nienaturalnych pozach. Czerwone smugi, rozbite szkło i ciemność, ukrywająca jego czyn. Przez tawernę przeszedł jak huragan, nie czując nic. Pokryty obcą krwią tkwił w miejscu, ze złowieszczą furią, a w jego oczach dostrzegła palący ogień.
– Zamierzasz wywołać wojnę? – krzyknęła.
Gabriel spojrzał na nią karcąco. Spuściła wzrok, zdając sobie sprawę, że w dużej części dzięki jej występkowi zdarzenia przybrały taki bieg. Dodała już znacznie ciszej:
– Oboje za to odpowiemy. Dowiedzą się prędzej czy później. Zakończ to. Spal to miejsce i zatrzyj ślady.
– Nie skończyłem. – Montan opuścił budynek i spojrzał Williamowi prosto w oczy. – Caslera tu nie ma – wyjaśnił, kierując się przed siebie, w głęboki, czarny las.
– Nie zamierzasz go ścigać, prawda? Will, wytłumacz mu, że to niedorzeczne… – oświadczyła, ale ukochany jej przerwał. Jego oczy momentalnie rozbłysły złotym blaskiem. Wściekłość miał wypisaną na twarzy. Po raz pierwszy od lat pałał żądzą i nienawiścią.
– Zapolujmy! – rzekł, a na ustach Montana pojawił się złowieszczy uśmiech.Rozdział 1
Pierwszy raz
Egipt, XV wiek p.n.e., Nowe Państwo
– Błagam, nie zabijaj go. To wszystko moja wina, to ja go uwiodłam. – Amira klęczała u stóp swego pana, żebrząc o życie kochanka.
– Milcz, kobieto! Nikt za mojego panowania nie zhańbi mego imienia. A zdrada musi zostać ukarana.
Tutmosis powstał z tronu i nalał sobie wina. Oparł się o ciężki kamienny stół, spoglądając z pogardą na kobietę tkwiącą na marmurowej podłodze.
Amira była piękna. Podziwiali ją zarówno poddani, niewolnicy, jak i najbliżsi zgromadzeni wokół niego. Kapłani wielbili żonę faraona jako miłościwą i dobroduszną, ale pomimo uwielbienia świty, on sam już od dawna nie przejawiał zainteresowania swą wybranką, nie mogła dać mu potomka, więc wkrótce znajdzie sobie nową żonę.
– Bardziej pochłaniają cię podboje, rozszerzanie wpływów niż ja, głupie malowidła w Karnaku są dla ciebie ważniejsze…
– Te głupie malowidła to dzienniki wojenne i tworzę je dla potomnych. Przez wieki będą mnie wielbić, a co pozostanie po tobie? – Ze złośliwym uśmiechem Tutmosis spojrzał na swą królową. – Amiro, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi się przysłużyłaś… – Amira uniosła mokre oczy, nie wierząc w to, co usłyszała – choć oboje poniesiecie tego konsekwencje. – Faraon zawsze był nieugięty, nie przebaczy jej, nie uratuje ukochanego, nie musiała więc niczego ukrywać.
– Przez wiele miesięcy rozpaczałam, winiąc się za twoją oziębłość, pragnęłam dać ci szczęście i syna, teraz już wiem, bez miłości nie było to możliwe, a prawda jest taka, że nie darzyłam cię tym uczuciem, mój panie. – Amira powoli podniosła się z podłogi. – Radża mnie kocha, a ja kocham go jak nikogo wcześniej. Jesteś zimny i oschły i nigdy nie zaznasz prawdziwej miłości. Potrafisz zniewalać i brać, wzbudzasz strach, nie oferując nic w zamian, wiecznie będziesz sam, nawet na swoich malowidłach.
– Uważaj, co mówisz, moja pani…
– Jest dowódcą twoich wojsk, zawsze był ci oddany… – nie wiedziała, jak ma do niego dotrzeć.
– Uwodząc mi żonę? Hamza miał rację, zwracając moją uwagę na Radżę, teraz to on zajmie jego miejsce i przywróci wszystkiemu ład.
Amira zacisnęła mocno pięści. Generał Hamza był zdrajcą, Radża mu ufał, gdyż był jego głównym zastępcą. A ten, zazdrosny, wydał ich faraonowi. Od lat z zawiścią przyglądał się swemu dowódcy, śledząc każdy jego krok, a kiedy ten zdobył poważanie wielkiego faraona, zapragnął zająć jego miejsce. Odkrywając, jak Radża bezcześci związek pana, jak zdradza jego zaufanie, z uśmiechem powiadomił go o poczynaniach żony i najwyższego dowódcy. Marzenie Hamzy spełniło się, gdy Radża na oczach Tutmosisa przyznał się do winy, a faraon mianował go nowym dowódcą, skazując jednocześnie Radżę na śmierć.
– Przestań go już torturować i tak ma umrzeć. Bądź miłościwy, o wielki, zaklinam cię. – Amira gotowa była powiedzieć wszystko i zrobić wszystko, by tylko ulżyć ukochanemu. – Weź moje życie zamiast jego. – Faraon spojrzał ponownie na swą królową, gotową poświęcić wszystko dla tego zdrajcy. Wielbiła go bardziej niż swego władcę.
– Straż – wrzasnął, nie spuszczając z niej wzroku. – Wezwać generała Hamzę – rozkazał żołnierzowi.
Natychmiast wykonano polecenie. Hamza pojawił się momentalnie, wyprostowany jak posąg, wysoki i silnie zbudowany, dumnie wkroczył do komnaty swego pana.
– Wzywałeś, Najwyższy?
– Natychmiast wypuścisz zdrajcę z katakumb. – Hamza spojrzał niepewnie na królową. – Na prośbę władczyni przestaniemy zadawać mu ból. – Amira wypuściła wstrzymywane przez dłuższą chwilę powietrze. Czyżby bogowie ją wysłuchali?
– Radża zatęsknił już zapewne za słońcem, więc obdarujemy go nim. Na placu ceremonialnym, dla przestrogi, powieście go w klatce dla lwów, niech błaga Ra o ocalenie. Jeśli nie będzie tego godzien, Bóg spali go sam.
Po policzkach Amiry spłynęły gorzkie zły. Jak bardzo myliła się co do swojego króla, wielbiła go ponad wszystkich, wierząc, że jest wybrany przez bogów, niezrównany, niezwyciężony i miłościwy, a był tylko zimnym, podstępnym i bezwzględnym władcą, kolejnym w szeregu.
– Umrzesz tak jak my wszyscy.
Na mocy rozkazu najwyższego Radża został uwięziony i pozostawiony w klatce na powolną śmierć. Jako przestroga dla wszystkich przeciwników potężnego króla Egiptu. Amira zaklinała bogów o łaskę, ale nie otrzymując potrzebnej pomocy, pogrążyła się w żalu i żałobie. Dwie noce później znalazła siły, by ostatni raz spojrzeć na ukochanego. Niezmiennie towarzyszył jej generał Hamza, nie opuszając jej na krok. Niechciana obecność przyprawiała ją o mdłości, ale nie pójdzie kolejny raz do faraona i nie będzie go już o nic błagać. W jej oczach stracił swą boskość.
Blada i zdesperowana podeszła do klatki, w której ledwo siedział Radża. Wydawał się nieżywy. Generał trzymał się na dystans, więc mogła swobodnie porozmawiać z kochankiem. Klatka piersiowa mężczyzny wolno uniosła się i ciężko opadła. Wycieńczony, obdarty i w łachmanach, poparzony gorącymi promieniami, nie przypominał dumnego dowódcy wielkich zastępów faraona. Serce bolało ją niemiłosiernie, nie mogła stłumić napływających łez, a słowa grzęzły głęboko w gardle.
Hamza uśmiechnął się, nie kryjąc radości z zaistniałej sytuacji. Zmieniło to i umocniło jego pozycję na dworze, zdobył poważanie, którego tak zazdrościł młodemu przełożonemu. Nakazano mu pilnować władczyni, ale nie obchodził go los ani jej, ani tego nieszczęśnika. Zapewne faraon niedługo znajdzie sobie nową, młodszą żonę, a Amirę odsunie od tronu. Spojrzał w niebo, mając dość smętnego przedstawienia. Zareagował dopiero, kiedy królowa uchwyciła się prętów, błagając o coś straceńca.
– Moja pani, odsuń się od klatki! – nakazał.
Amira posłusznie spuściła głowę.
– Nie w tym życiu, ale w następnym już zawsze będziemy razem. – Uniosła suknię, odsłaniając biodro, a na nim przypięty sztylet. Nim ktokolwiek zdołał zareagować, dobyła ostrza, wbijając je głęboko w swoją pierś. Radża jęknął bezradnie i osunął się w ciemność. Nic już nie miało znaczenia, nie miał po co żyć, tak jak jego ukochana nie chciała istnieć bez niego.
Hamza nie zareagował, mimo że Amira oddychała jeszcze przez chwilę. Patrzył, jak jej oczy stają się puste, sycił się bólem swego przewodnika i jego kochanki. Nie spodziewał się tego. Królowa zdobyła się na tak odważny czyn. Sama zdecydowała o swym losie, więc nie zamierzał jej powstrzymywać. Dopiero gdy umarła, wezwał straż.
W wielkim gniewie Tutmosis nakazał swym kapłanom zabić byłego generała, jednak gdy słudzy przybyli na ceremonialny plac, mężczyzna już nie żył. Mówiono, że spowodowała to sama Amira, której tajemnicze szepty uznano za klątwę. Egipt słynął z magicznych ceremonii, a przekleństwo wypowiedziane na jego ziemi miało podwójną moc. Bano się śmierci, wierząc, że zmarły mógłby powrócić do życia pod postacią potwora. Szybko nakazano więc pozbycie się obu ciał. Amirę pochowano w świątyni, ogłaszając państwową żałobę. Udano, że władczyni została pokonana przez śmiertelną chorobę. Tak też zapisano w kronikach. Radżę wyrzucono poza granice państwa, jego przeklęta dusza nigdy nie powinna odnaleźć drogi powrotnej.
Jednak niespodziewanie generał ocknął się pod piaskami pustyni, w wielkim bólu, konał i rodził się niezliczoną ilość razy, w szale tracąc zmysły. Kiedy już oprzytomniał na dalekiej libijskiej ziemi, był wolny, ale na wygnaniu stale będzie poszukiwać swego odkupienia.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ