Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Włócznia Chrobrego. Na piastowskiej służbie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 listopada 2025
4024 pkt
punktów Virtualo

Włócznia Chrobrego. Na piastowskiej służbie - ebook

W ramach cyklu Roberta F. Barkowskiego „Na piastowskiej służbie” ‒ porywających powieści z historią w tle ‒ śledzimy losy czwórki przyjaciół, rycerzy na służbie władcy Polski Bolesława Chrobrego: Gromosława (z Lubusza), Czambora (z Gdańska), Sasa Bernarda z margrabiowskiego rodu i syna longobardzkiego księcia Benewentu Randulfa. Złączeni nierozerwalnym węzłem przyjaźni wiernie służą księciu z rodu Piastów. Obarczani niebezpiecznymi misjami przemierzają: Polskę, Niemcy, Czechy, Ruś Kijowską, Włochy, Danię, Połabie i ziemie Prusów. Ich udziałem są dramaty, miłości, bitwy, zdrady, wyzwania i tajemnice.

W książce „Włócznia Chrobrego” poznajemy naszych bohaterów, gdy książę Bolesław zmaga się z cesarzem i królem niemieckim Henrykiem II w wojnie o prestiż, uznanie i zdobycze terytorialne. Uczestniczą oni w bitwie w Lesie Dziadoszan, następnie wyruszają z odsieczą Kopanikowi, grodowi na Połabiu zaatakowanemu przez wojowniczych Lutyków. Splot wydarzeń wikła grupę Gromosława w wielomiesięczną pogoń za drogocennym artefaktem. Los rzuca nimi po niemieckich marchiach, grodach Połabia, wyspach duńskich i polskim pograniczu.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18494-7
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POSTACIE HISTORYCZNE

Anto­nius (Tuni) – rzy­mia­nin, opat klasz­toru w Mię­dzy­rze­czu, bli­ski doradca Chro­brego

Awiko – duchowny, nadworny kape­lan księ­cia Obo­dry­tów Mści­sława

Bole­sław I Chro­bry – władca Pol­ski z dyna­stii Pia­stów. Król Pol­ski od 1000 roku z cesar­skiego nada­nia, koro­no­wany i namasz­czony sakra­men­tami kościel­nymi w 1025 roku

Gero – arcy­bi­skup Mag­de­burga w latach 1012–1023, stron­nik Hen­ryka II

Gero II – mar­gra­bia mar­chii łużyc­kiej, skryty stron­nik Chro­brego

Harald – król Danii, sio­strze­niec Chro­brego, brat Kanuta Wiel­kiego

Hen­ryk II – król nie­miecki, od 1014 cesarz

Jaro­sław I Mądry – wielki książę Rusi Kijow­skiej, przy­rodni brat Świa­to­pełka

Kanut I Wielki – król Anglii, od 1008 roku rów­nież Danii, brat Haralda, sio­strze­niec Chro­brego

Masław – rycerz i możny z Mazow­sza, cze­śnik Mieszka II

Mieszko II Lam­bert – syn Chro­brego, następca pol­skiego tronu

Sto­igniew – pol­ski woje­woda-pala­tyn, bli­ski doradca i przy­ja­ciel Chro­brego

Świa­to­pełk – wielki książę Rusi Kijow­skiej, przy­rodni brat Jaro­sława, zięć Chro­brego

Świę­to­sława – kró­lowa Danii i Szwe­cji, sio­stra Chro­brego

Thiet­mar – biskup Mer­se­burga, kro­ni­karz

Thiet­mar (Tiemmo) – syn Gerona II, od 1015 roku, po bitwie w Lesie Dzia­do­szan mar­gra­bia Mar­chii Łużyc­kiej

Wie­rzy­sława – fik­cyjne imię źró­dłowo bez­i­mien­nej córki Chro­brego, żony Świa­to­pełka

Zyg­fryd (Sieg­fried) – saski możny, syn mar­gra­biego Hodona, w 1015 roku, po bitwie w Lesie Dzia­do­szan prze­szedł na stronę Chro­bregoPOSTACIE FIKCYJNE

Ael­fgar – anglo­sa­ski mnich, wycho­wawca i nauczy­ciel Matyldy

Andreas – ksiądz z kapeli na dwo­rze jarla Gut­torma

Ber­nard (Benno) – saski rycerz, sio­strze­niec mar­gra­biego Gerona II, wal­czący po stro­nie Pola­ków

Bożejka – córka Sro­go­sza

Burzy­sław – połab­ski książę z dyna­stii sto­do­rań­skiej, syn księ­cia Tęgo­bira, władcy Księ­stwa Kopa­nika

Chasz­czol – pol­ski zdrajca wysłu­gu­jący się w Mer­se­burgu bisku­powi i Niem­com

Chwa­li­mir – władca Spę­dowa, czło­nek dyna­stii sto­do­rań­skiej

Czam­bor – pol­ski rycerz z Gdań­ska, syn Stę­gniewa

Dobie­gniew – wiel­moża rań­ski

Dun­mar – książę Ranów na Rugii

Gla­bunka – sio­stra Czam­bora

Gnie­wosz – naj­młod­szy brat Czam­bora

Gro­mo­sław (Gromo) – pol­ski rycerz z Lubu­sza, syn komesa Wodzi­sława

Gut­torm – jarl na wyspie Møn

Hal­l­dórr – syn jarla Ubbe na wyspie Ærø

Haranza – naj­wyż­szy rangą kapłan świą­tyni Ruje­wita w Cha­ren­zie na Rugii

Jaczel – naj­star­szy syn Przy­pora

Krut – dowódca oddziału Ranów w bitwie pod gro­dzi­skiem Ciemne Bagna

Lubi­sza – żona Wodzi­sława, matka Gro­mo­sława

Matylda – połab­ska księż­niczka z dyna­stii sto­do­rań­skiej, córka księ­cia Tęgo­bira

Pakosz – naj­wyż­szy rangą kapłan w Rado­gosz­czy, prze­wo­dzący radzie żer­ców

Prze­mir – pol­ski rycerz z Kra­kowa

Przy­boj – pol­ski rycerz, doradca Chro­brego

Przy­por – wysoki urzęd­nik pia­stow­ski, namiest­nik podat­kowy Gdań­ska i Pomo­rza Wschod­niego

Radanka – wojow­niczka z ple­mie­nia Wkrza­nów

Ran­dulf – lon­go­bardzki książę, syn księ­cia Pan­dulfa II z Bene­wentu

Regi­nold Ull­fred – duń­ski zbroj­mistrz i kowal w Haithabu

Rości­mir – pol­ski rycerz z San­do­mie­rza

Sła­wi­gost – połab­ski książę z dyna­stii sto­do­rań­skiej, nie­za­leżny władca Brenny, ojciec Sto­dora

Śmia­ło­darz – pia­stow­ski rycerz dowo­dzący obroną Niem­czy

Sro­gosz – wysłu­żony pia­stow­ski wojow­nik pocho­dzący z Gnie­zna, opie­kun włóczni św. Mau­ry­cego

Stę­gniew – ojciec Czam­bora, zarządca gdań­skiego pod­gro­dzia

Tęgo­bir – połab­ski książę z dyna­stii sto­do­rań­skiej, władca Księ­stwa Kopa­nika, wierny len­nik Pol­ski

Tur­gel – rań­ski wojow­nik

Uni­sław i Unibo – połab­scy ksią­żęta Hobo­lina z dyna­stii sto­do­rań­skiej

Wisław – brat Czam­bora

Wodzi­sław – pol­ski komes grodu Lubusz, ojciec Gro­mo­sława

Wojo­mir – połab­ski wojow­nik, wódz z ple­mie­nia Wkrza­nów

Zie­mutz (Sie­mysł) – wódz połu­dnio­wo­po­łab­skiego ple­mie­nia Kole­dzi­ców, len­nik arcy­bi­skupa Mag­de­burga

Zwo­dzi­sława – sio­stra Gro­mo­sława

Żda­niec – pol­ski rycerz z Kali­szaMERSEBURG

Prze­glą­dał pobież­nie per­ga­miny, któ­rych zapi­sa­nie zajęło mu ostat­nie kilka tygo­dni przy­mu­so­wego pobytu w Mer­se­burgu. Nie miał cier­pli­wo­ści do utrzy­ma­nia porządku i ładu, czas jed­nak poga­niał, każ­dej chwili spo­dzie­wał się nadej­ścia goń­ców cesa­rza wzy­wa­ją­cego na wojnę. Naj­wyż­sza pora na upo­rząd­ko­wa­nie sterty per­ga­mi­nów zaście­la­ją­cych obszerny stół. Przy­su­nąw­szy bli­żej trzy­ra­mienny świecz­nik zasta­na­wiał się przez dłuż­szą chwilę, na­dal nie­pewny jak zaty­tu­ło­wać swoje dzieło, _Kró­le­stwo Wie­le­tów_? _Dzieje Sto­do­rani_? Wpa­da­jący przez okno podmuch lek­kiego wie­trzyku chwiał deli­kat­nie pło­my­kami świec, wątłe cie­nie tań­czyły po pie­czo­ło­wi­cie wyka­li­gra­fo­wa­nych lite­rach. A może po pro­stu _Kro­nika_, wzo­ru­jąc się na księ­dze Thiet­mara? Niee, to za bez­na­mięt­nie… suchawe, nie oddaje emo­cji jakie zawarł w opi­sie histo­rii swo­jego ludu… _Kro­nika Poła­bia_ brzmi lepiej… Popiw­szy czer­wo­nego przed­niego wina z bisku­piej piw­nicy zagłę­bił się w treść przed­mowy:

_Jeste­śmy męż­nym, walecz­nym, dum­nym i pod­nio­słym ludem. Jeste­śmy liczni i potężni, na lądzie i morzu. Mia­sta roz­le­głe i prze­bo­gate pobu­do­wa­li­śmy, grody warowne dla wro­gów nie­zdo­byte wznie­śli­śmy, świą­ty­nie mocą bogów naokół pro­mie­niu­jące posta­wi­li­śmy. Jeste­śmy ludem wielu ple­mion, ale tej samej tra­dy­cji, wiary, języka i korze­nia. Jeste­śmy Sło­wia­nami, róż­nie przez sąsied­nie potęgi zwa­nymi: połab­scy, nad­łab­scy, Sto­do­ra­nie, Wie­leci, Obo­dryci, Lutycy, Łuży­cza­nie._

_Jeste­śmy głu­pim i naiw­nym ludem. Łasi na sre­bro nie­przy­ja­ciół, prze­kupni i pod­stępni. Tępi i głusi na prze­strogi i prze­po­wied­nie. Mor­du­jemy się nawza­jem, zdra­dzamy obo­pól­nie, dla ucie­chy i korzy­ści innych. Ule­gamy chy­tro­ści okrut­nych sąsia­dów, dep­czemy wiarę przod­ków ule­ga­jąc przed nowym, obcym bogiem._

_Wytę­piamy się na nasze wła­sne życze­nie, z wła­snej woli. Bo nie potra­fimy się zjed­no­czyć…_

Pomi­nąw­szy dal­sze zda­nia zatrzy­mał się dłu­żej na zakoń­cze­niu:

_Ja, Sto­dor, ksią­żęcy poto­mek pra­sta­rej wie­lec­kiej dyna­stii, syn władcy Brenny i córki naj­wyż­szego kapłana Rado­gosz­czy, zapi­sa­łem histo­rię naszego ludu dla utrwa­le­nia pamięci sław­nej prze­szło­ści a przy­szłym poko­le­niom ku prze­stro­dze._

Ode­tchnął głę­boko. Odło­żyw­szy per­ga­min z wstę­pem zabrał się do czy­ta­nia pierw­szego roz­działu kro­niki:

_W zamierz­chłej prze­szło­ści prze­wrotni bogo­wie obda­rzyli Europę cza­ro­dziej­skim powa­bem, ska­zu­jąc ją na wieczne wiel­bi­cieli oble­ga­nie. Zaczęło się od Zeusa, roz­pie­ra­nego nie­spo­koj­nymi żądzami. W despe­ra­cji przy­brał postać byka, by ją porwać i uwieść. Wielu pró­bo­wało ją póź­niej posiąść, uży­wać jej wdzię­ków, ba, zapa­no­wać nad nią. Opę­tane zmy­sły kolej­nych zalot­ni­ków roz­prze­strze­niły powaby Europy w naj­dal­sze zakątki świata, od oce­anu na zacho­dzie po dzi­kie stepy na wscho­dzie, od lodów pół­nocy po wło­skie morze na połu­dniu. Kró­le­stwa powsta­wały i upa­dały, impe­ria pęcz­niały, by roz­pły­nąć się w nie­by­cie. Władcy nie szczę­dzili oręża i ofiar dla uszczk­nię­cia z jej wdzię­ków, nie­baczni tego, że miłość mie­czem i okru­cień­stwem wymu­szona, a nie­odwza­jem­niona, pogrąży ich w bez­den­nym sza­leń­stwie. Z bie­giem czasu ple­miona i ludy w wojen­nych zma­ga­niach nowe kró­le­stwa poza­kła­dały, ponow­nie dzie­ląc Europę. Nie­które na tlą­cych się zglisz­czach odcho­dzą­cej prze­szło­ści, inne na zie­miach dotych­czas bar­ba­rzyń­skich. Wład­ców poróż­nio­nych zażar­tymi kon­flik­tami łączyła w duchu wiara gło­szona w imię umę­czo­nego na krzyżu Chry­stusa. Jesz­cze tylko serce Europy, sło­wiań­skie zie­mie pomię­dzy rze­kami Łabą a Odrą zwane Poła­biem, pul­sują w naj­lep­sze pra­starą wiarą przod­ków, odrzu­ca­jąc z zacię­ciem narzu­ca­nie obcej wiary. Osia­dłe tu ple­miona, od wie­ków skłó­cone, z okrut­nym upo­rem nisz­czą się nawza­jem. A z jesz­cze więk­szą zażar­to­ścią wal­czyły i wal­czą z zaku­sami obcych potęg…_

Upił ponow­nie wina, prze­bie­ga­jąc pobież­nie oczyma kolejne zda­nia, przy nie­któ­rych zatrzy­mu­jąc uwagę na dłu­żej, inne pomi­ja­jąc:

_Przejdę teraz do opisu Poła­bia i tutej­szych ludów, zacząw­szy od ojczyź­nia­nej mi Sto­do­ra­nii. W kraju tym, roz­ło­żo­nym w dorze­czach Szprewy i Haweli aż po Łabę, usa­do­wiło się Księ­stwo Sto­do­rań­skie ze sto­licą w Bren­nie, zwa­nej nie­gdyś Bra­ni­bo­rem. Na pół­nocy Sto­do­ra­nia styka się z mocar­nym księ­stwem Obo­dry­tów wal­czą­cych na morzach i lądzie. Mają oni bitną jazdę cięż­ko­zbrojną, ale potra­fią też na łodziach bojo­wych wyspy duń­skie najeż­dżać… Na pół­noc­nym wscho­dzie gra­ni­czymy z Wie­le­tami zwa­nymi teraz Luty­kami, zrze­sza­ją­cymi wiele tam­tej­szych ple­mion, mię­dzy innymi Tolę­żan, Chy­żan, Czrez­pie­nian. Rej wśród nich wodzą naj­sil­niejsi i obno­szący się dum­nie Reda­ro­wie ze sto­licą w tajem­ni­czej Rado­gosz­czy, gdzie świą­ty­nia prze­ogromna z potęż­nym bóstwem Swa­ro­ży­cem na ludy wszyst­kie pro­mie­niuje. Potra­fią wypro­wa­dzić do boju wiele tysięcy męż­nej pie­choty, naj­lep­szej w tej czę­ści Europy, celują w łucz­nic­twie, ale za to końmi gar­dzą. Powy­żej Luty­ków na wiel­kiej wyspie w morzu, zwa­nej prze­róż­nie: Rugią, Roją, Raną, panują Rano­wie, ple­mię mor­skich roz­bój­ni­ków. Z nikim pak­tów nie zawie­rają, chyba że ich zło­tem i sre­brem prze­ku­pić. Okrut­nymi najaz­dami strach i znisz­cze­nie sieją naokoło. Mają na cyplu Arkona owianą opo­wie­ściami i spły­wa­jącą bogac twem świą­ty­nię Świę­to­wita, który zna­cze­niem Swa­ro­ży­cowi Luty­ków nie ustę­puje… Na połu­dnie od nas miesz­kają następne ludy sło­wiań­skie podzie­lone na pomniej­sze ple­miona…_

Sto­dor prze­rwał czy­ta­nie, zastygł w bez­ru­chu ze wzro­kiem wle­pio­nym w ostat­nie zda­nie i zachmu­rzył się. Po dłuż­szym namy­śle powstał z nie­wy­god­nego krze­sła. Natarł pal­cami skro­nie, pod­szedł do okna, chcąc odpę­dzić znu­że­nie. Uchy­liw­szy drew­nia­nej zasłony, zacią­gnął się kil­ka­krot­nie głę­boko świe­żym noc­nym powie­trzem. Gdy po cza­sie pobu­dzona krew dotarła do ocię­ża­łej głowy i zdrę­twia­łych od sie­dze­nia nóg, wró­cił do dal­szego czy­ta­nia:

… _Sto­do­ra­nie i Lutycy z jed­nego pnia się wywo­dzą, kie­dyś sta­no­wili wielki zwią­zek wielu ple­mion zwa­nych wspól­nie Wie­le­tami. Wła­dzę nad nimi spra­wo­wała dyna­stia kró­lew­ska ze sto­licą we wspo­mnia­nej już Bren­nie. Przed ponad stu trzy­dzie­stu laty doszło do krwa­wego roz­łamu, gdy król Liub, dążąc do umoc­nie­nia wła­dzy, pró­bo­wał stwo­rzyć kró­le­stwo na wzór mocar­nych Fran­ków zza Łaby. Przy­jął od nich na poły pota­jem­nie przed wła­snym ludem reli­gię chrze­ści­jań­ską, w ślad za nim poszli możni z jego oto­cze­nia – w zamian za pomoc mili­tarną, potrzebną mu dla zgnie­ce­nia oporu wszech­po­tęż­nej kasty kapła­nów i żer­ców strze­gą­cych wiary naszych przod­ków. W odpo­wie­dzi kapłani wznie­cili powsta­nie. Toczono strasz­liwe boje i serce Europy ponow­nie zalały strugi krwi. Po stro­nie Liuba opo­wie­działo się ple­mię nie­ja­kich Polan wła­dane przez goplań­ską dyna­stię ze sto­licą w dale­kiej Mie­tlicy, któ­rych książę zła­sił się na cenne podarki. Zawio­dło jed­nak wspar­cie samych Fran­ków, któ­rych jazda cięż­ko­zbrojna skrę­ciła w ostat­niej chwili na Wiel­kie Morawy, ponie­waż tam­tej­szy władca Świę­to­pełk straszne im klę­ski zada­wał. Kapłani Rado­gosz­czy pocią­gnęli za sobą nie­mal cały wie­lecki lud i część moż­nych. Dodat­kowo uzy­skali nie­spo­dzie­wa­nie popar­cie Obo­dry­tów, z któ­rymi prze­cież Wie­leci od nie­pa­mięt­nych cza­sów byli śmier­tel­nie skłó­ceni._

_Gdy siły się zebrały, sto­czono strasz­liwą bitwę pod gro­dem Lubusz nie­da­leko Odry, zało­żo­nym nie­gdyś przez samego Liuba na owia­nych pra­starą tajem­nicą zglisz­czach. Zacięty bój trwał z prze­rwami cztery dni i trzy noce. Oko­lice grodu zale­gły tysiące pole­głych po obu stro­nach. Pią­tego dnia padł w boju Liub, roz­trza­skany topo­rem obo­dryc­kiego wojow­nika. W zażar­tej walce wokół ciała księ­cia roz­sie­kani zostali wszy­scy jego syno­wie, więk­szość sprzy­ja­ją­cych mu moż­nych i cała przy­boczna dru­żyna. Resztki kró­lew­skiej armii poszły w roz­sypkę, odda­jąc pole walki zbun­to­wa­nym. Jedy­nie nadworny opie­kun kró­lew­skiego potom­stwa przedarł się z grupą jeźdź­ców na wschód do pol­skich szcze­pów, uno­sząc ze sobą córkę Liuba, sie­dem­na­sto­let­nie dziew­czę imie­niem Świę­tana, ostat­niego żywego potomka sto­do­rań­skiej dyna­stii w linii pro­stej. Tra­fili tam jed­nak w pie­kło kolej­nej wojny domo­wej. Nie­wiel­kie, lecz okrut­nie bitne ple­mię Polan znad Warty wyko­rzy­stało nie­obec­ność goplań­skich sił zbroj­nych wysła­nych na pomoc Liu­bowi i roz­nie­ciło rebe­lię prze­ciwko hege­mo­nii Goplan. Ucie­ki­nie­rzy ze Sto­do­ra­nii przy­jęci zostali gościn­nie przez ród Pia­stów wła­da­ją­cych z Gie­cza Pola­nami i wzięli udział w wal­kach. Pia­sto­wie poko­nali Goplan, zabili ich księ­cia, znisz­czyli Krusz­wicę i sami poczęli roz­ta­czać pano­wa­nie nad oko­licz­nymi ple­mio­nami. Pia­stow­ski książę imie­niem Sie­mo­wit pojął za żonę Świę­tanę. Z racji tego ksią­żęcy ród prze­klę­tych Pia­stów rości sobie odtąd nie­wzru­szone prawo dzie­dzic­twa do ziem wie­lec­kich. Do naszych, moich ziem._

_Kró­le­stwo Wie­le­tów upa­dło, podzie­lone na księ­stwo Sto­do­ra­nii ze sto­licą w Bren­nie i fede­ra­cję Luty­ków wła­da­jącą z Rado­gosz­czy. Obie strony wykrwa­wione w pamięt­nej bitwie przez dłu­gie lata nie były w sta­nie wsz­cząć kolej­nej wojny, jeżąc się tylko nawza­jem w pogra­nicz­nych utarcz­kach._

_Do czasu, aż na Poła­bie spa­dły dwie nawały z zewnątrz – Sasi od zachodu i Polacy od wschodu, pra­gnący podzie­lić mię­dzy sie­bie zie­mie mię­dzy Łabą a Odrą. Wielki król nie­miecki Otton zjed­no­czył ple­miona ger­mań­skie od mórz na pół­nocy po Alpy, zajął Lota­ryn­gię i połowę Włoch, roz­gro­mił doszczęt­nie męż­nych Madzia­rów. Przez cały ten czas umac­niał swe władz­two mię­dzy Łabą a Odrą. W swej eks­pan­sji na wschód tra­fili jed­nak Niemcy na kon­ku­ren­cję. Zarówno w cięż­kich bojach o Łużyce i Mil­sko na połu­dniu Poła­bia, jak i w zacie­kłych wal­kach z Wkrza­nami (ple­mię na zachód od Szcze­cina) starli się Sasi z idącą od wschodu nawałą – dra­pieżną dyna­stią Pia­stów. Od pamięt­nej bitwy pod Lubu­szem Pia­sto­wie doko­nali nie­by­wa­łych rze­czy. Jed­no­cząc kolejne ple­miona po tam­tej stro­nie Odry, stwo­rzyli w prze­ciągu trzech poko­leń silne pań­stwo zwane Pol­ską. Po czym prze­kro­czyli Odrę, by upo­mnieć się o nasze zie­mie i ode­brać nam wol­ność – powo­łu­jąc się na wspólny język i tra­dy­cję oraz z racji wspo­mnia­nego już powy­żej prawa dzie­dzic­twa. Naprzód zajęli gród Lubusz i zie­mie wokół niego, następ­nie prze­cią­gnęli na swoją stronę połu­dniowe odłamy ple­mie­nia Wkrza­nów. Tym samym wbili się potęż­nym kli­nem w zie­mie wie­lec­kie, na co Lutycy odpo­wie­dzieli kontr­ude­rze­niem, pomimo że jed­no­cze­śnie wal­czyli z napo­rem Niem­ców od zachodu. Niemcy i Polacy, sta­ra­jąc się nie wcho­dzić sobie w drogę, pro­wa­dzili, każdy na swo­ich odcin­kach, pod­bój połab­skich ziem. Wtedy też pol­ski władca Mieszko I sprzy­mie­rzył się z Cze­chami, przy­jął chrze­ści­jań­stwo, poko­nał Luty­ków w okrut­nej bitwie i zajął prze­bo­gaty Wolin. Naci­skana z dwóch stron dyna­stia moich przod­ków zacho­wała nomi­nalną wła­dzę, lecz jako znie­wo­leni pod­dani cesa­rza. W 983 roku Sto­do­ra­nie zerwali się wespół z Luty­kami i Obo­dry­tami do ogól­nego powsta­nia i wyparli cesar­stwo poza Łabę. Chrze­ści­jań­skim kapła­nom roz­pruto brzu­chy, spo­pie­lono ich świą­ty­nie i wybito wszyst­kie saskie gar­ni­zony. Brenna i Hobo­lin wró­ciły pod berło naszej dyna­stii. Od tej pory władcy Sto­do­ra­nii współ­pra­co­wali ści­śle z Luty­kami._

_Lecz cesar­stwo nie pogo­dziło się z porażką. Dla ponow­nego ujarz­mie­nia nas zbra­tali się z Pia­stami. A wszystko za sprawą dia­blicy The­ophanu, regentki na cesar­skim tro­nie. Kobiecą dyplo­ma­cją i grec­kimi cza­rami opę­tała Mieszka, księ­cia Pola­ków, i prze­cią­gnęła go na swoją stronę. Od tego czasu armie nie­miec­kie i pol­skie sza­lały wespół po naszej kra­inie, oble­ga­jąc wie­lo­krot­nie Brennę. W trak­cie tych bojów prący nie­stru­dze­nie na zachód Pia­sto­wie wyrwali spod naszego władz­twa ple­mię Szpre­wian, zająw­szy ich­niej­szą warow­nię Kopa­nik. Pochód Pia­stów zatrzy­mała dopiero nasza twier­dza w Spę­do­wie (zwana przez Sasów Span­dau) i nie­ustanne kontr­ataki Luty­ków…_

Prze­le­ciał kolejne zda­nia sku­piw­szy uwagę dopiero na per­ga­mi­nie opi­su­ją­cym wyda­rze­nia z jego udzia­łem:

_… Wtedy, w 984 roku, na tro­nie Sto­do­ra­nii zasiadł mój ojciec, Sła­wi­gost. Począt­kowo kon­ty­nu­ował współ­pracę z Luty­kami dla wspól­nego odpie­ra­nia nie­miec­kich i pol­skich ata­ków. W celu zacie­śnie­nia soju­szu pojął za żonę jedyną córkę Pako­sza, naj­wyż­szego kapłana Rado­gosz­czy, z któ­rego to związku ja się zro­dzi­łem. Lecz po jakimś cza­sie Sła­wi­gost uległ prze­bie­głym zabie­gom Pola­ków. Przy­jął chrze­ści­jań­stwo i roz­po­czął z nimi pota­jemne pak­to­wa­nie godząc się z utratą Kopa­nika. Jed­no­cze­śnie wszedł w kon­szachty z Niem­cami. W zamian za obiet­nicę zacho­wa­nia suwe­ren­nej wła­dzy nad Brenną wyparł się soju­szu z Luty­kami i wygnał moją matkę. Oże­nił się z córką saskiego mar­gra­biego Hodona i spło­dził z nią trzech synów. Rok w rok na świat przy­cho­dził kolejny brat przy­rodni. Nie­na­wi­dzi­łem ich od małego dziecka. Za pod­usz­cze­niem maco­chy, saskiej wiedźmy, ojciec lęka­jąc się o jej pomiot zgo­dził się na wyda­le­nie mnie z Brenny i oddał do Mag­de­burga, niby na nauki, pod kon­trolę Sasów, mocno wtedy z Pola­kami zaprzy­jaź­nio­nych. Tak naprawdę maco­cha dążyła do odsu­nię­cia mnie od bren­neń­skiego dworu, chcąc zapew­nić swoim synom, moim zaplu­tym bra­ciom przy­rodnim, dzie­dzi­cze­nie tronu Sto­do­ra­nii. Zaśle­piony i opę­tany jej cza­rami ojciec zgo­dził się na wszystko. Z racji mojej kró­lew­skiej krwi ojciec zobo­wią­zał się pisem­nie, że będzie łożył na moje utrzy­ma­nie, wysy­ła­jąc do Mag­de­burga dwa razy w roku wiel­kie ilo­ści sre­bra._

_Tak spę­dzi­łem dzie­ciń­stwo i mło­dość w Mag­de­burgu, ucząc się arka­nów czy­ta­nia i pisa­nia, łaciny i nauk poży­tecz­nych. Ochrzczono mnie pod przy­mu­sem i trzy­mano z dala od Brenny, wie­rząc, że stanę się potulną owieczką. Pla­no­wano prze­zna­czyć mnie do wyż­szej kariery duchow­nej, przy­go­to­wu­jąc na biskupa albo opata. Lecz wygnana matka i żercy z Rado­gosz­czy nie zapo­mnieli o mnie. Dzięki pota­jem­nym kon­tak­tom pod­trzy­my­wali we mnie ducha walki, nie­na­wiść do Niem­ców i Pola­ków oraz żar zemsty na Sła­wi­go­ście. Z cza­sem doj­rzała we mnie myśl, prze­korna wszyst­kim pla­nom. Posta­no­wi­łem za wszelką cenę zdo­być wła­dzę nad Sto­do­ra­nią, i nie tylko. Zapra­gną­łem zapa­no­wać nad wszyst­kimi zie­miami Wie­le­tów, tak jak ongiś w prze­szło­ści moi przod­ko­wie. Prze­rwa­łem karierę duchowną i rzu­ci­łem się w wir życia cesar­skiego dworu. Poświę­ci­łem się inten­syw­nym ćwi­cze­niom umie­jęt­no­ści wojen­nych i stu­dio­wa­niu sta­ro­daw­nych dzieł o sztuce mili­tar­nej. Jed­no­cze­śnie skry­wa­łem przed wszyst­kimi swoje praw­dziwe zamiary. Niemcy uwa­żali mnie za przy­chyl­nego im sło­wiań­skiego księ­cia. Naj­pierw cesa­rzowa The­ophanu, a póź­niej jej syn Otton Trzeci dopusz­czali mnie do narad, bra­łem też udział w wypra­wach mło­dego cesa­rza do Włoch. Trzy­ma­łem ich świa­do­mie w tej ułu­dzie. Z kolei żercy i matka wie­rzyli, że hodują we mnie zatwar­dzia­łego obrońcę wiary przod­ków, który w przy­szło­ści sta­nie na czele anty­chrze­ści­jań­skiego powsta­nia, odzy­ska Brennę i prze­każe pod kon­trolę Rado­gosz­czy. Ich też zwo­dzi­łem umie­jęt­nie potul­nym posłu­szeń­stwem. Lecz ja uło­ży­łem wła­sne zamie­rze­nia i cze­ka­łem na nada­rza­jącą się oka­zję. W roku tysięcz­nym towa­rzy­szy­łem cesar­skiemu orsza­kowi w piel­grzymce do Gnie­zna. Pozna­łem wtedy dokład­nie Pola­ków. Ich potęgę mili­tarną i prze­ra­ża­jący pęd do pod­bo­jów…_

_… Lata bie­gły. Na początku tysiąc dru­giego roku w Mag­de­burgu zje­chali na narady możni sascy i pol­scy. Nie zabra­kło rów­nież Sła­wi­go­sta z moimi przy­rod­nimi braćmi, któ­rym ojciec, w obec­no­ści mojej i wszyst­kich zebra­nych wiel­mo­żów, prze­ka­zał uro­czy­ście dzie­dzic­two sto­do­rań­skiego tronu. Wtedy siła ogar­nia­ją­cego mnie gniewu zaśle­piła mi rozum i zrzu­ci­łem uda­waną potul­ność. Następ­nego dnia popo­łu­dnia w pełni uzbro­jony wtar­gną­łem nie­po­strze­że­nie do kapliczki, gdzie wszy­scy czte­rej bez­bronni i na klęcz­kach cien­kimi gło­sami śpie­wom się odda­wali. Jed­nego brata trza­sną­łem od tyłu topo­rem w głowę i nie mogłem go już wyszarp­nąć. Dru­giemu prze­kłu­łem włócz­nią szyję i przy­gwoź­dzi­łem do drew­nia­nej ławy. Trze­ciemu wbi­łem miecz w płuca, gdy się na mnie pod­no­sił i uwol­ni­łem ostrze, odko­pu­jąc mar­twe ciało. Na ten czas ojciec, mio­ta­jący się po kaplicy niczym piskliwy szczur, przedarł się do wyj­ścia. Rzu­ci­łem się za nim i zdą­ży­łem ciąć mie­czem, ale zale­d­wie bark mu nad­szarp­ną­łem, tak że umknął pora­niony, sącząc try­ska­jącą z rany posoką krwi. Gdy wysko­czy­łem za nim na zewnątrz, zewsząd zebrała się już gro­mada zbroj­nych, wojow­nicy z dru­żyny Sła­wi­go­sta i mnó­stwo zbroj­nych Sasów. Któ­ryś dźgnął mnie włócz­nią nad kola­nem, inny trza­snął ciężką tar­czą po gło­wie, po czym rzu­cili się na mnie, zwią­zali i uwię­zili w wieży. Nie­chyb­nie zgła­dzono by mnie okrut­nie, lecz z wyda­niem i wyko­na­niem wyroku cze­kano na powrót mło­dego cesa­rza Ottona z dale­kich Włoch._

_Stało się jed­nak ina­czej. Otton zmarł gdzieś pod Rzy­mem i Niemcy pogrą­żyli się w zma­ga­niach o wła­dzę. Gdy na tro­nie Otto­nów zasiadł Hen­ryk Drugi, były książę Bawa­rii, pol­ski władca Bole­sław, zwany ze względu na ponad­ludzką walecz­ność i hart ducha Chro­brym, sam z cesar­ska się obno­szący, zajął bły­ska­wicz­nie Łużyce i Mil­sko, przy­łą­cza­jąc je do Pol­ski. Na krótko zdo­był rów­nież Miśnię. W odpo­wie­dzi Hen­ryk, układy mar­ku­jąc, doko­nał nań nie­uda­nego zama­chu w Mer­se­burgu. Skut­kiem tego przy­jaźń cesar­stwa z Pola­kami obró­ciła się gwał­tow­nie w bez­denną wro­gość. Wybu­chła trwa­jąca do dziś wojna, która wszyst­kim w gło­wach pomie­szała. Aż nie spo­sób tego opi­sać, ale spró­buję. Łużyce i Mil­sko sta­nęły twardo po stro­nie Pol­ski, uzna­jąc w Bole­sławie pra­wo­wi­tego władcę. Mało tego, więk­szość tam­tej­szych gar­ni­zo­nów saskich zło­żyła mu hołd pod­dań­czy, sascy ryce­rze stali się dobro­wol­nie jego len­ni­kami. Nato­miast Miśnia w więk­szo­ści opo­wie­działa się po stro­nie Hen­ryka, nie­wielu tam­tej­szych Sło­wian sprzy­jało Bole­sławowi. W samej Sak­so­nii część moż­nych i rycer­stwa poparła Bole­sława, nie­któ­rzy jaw­nie wal­cząc w pol­skich sze­re­gach, inni pota­jem­nie – spi­sku­jąc na cesar­skim dwo­rze. A i w odle­głej Bawa­rii miał Bole­sław swych zausz­ni­ków. Reszta Sak­so­nii i pozo­sta­łych pro­win­cji cesar­stwa, a w szcze­gól­no­ści Kościół nie­miecki woj­skiem licz­nym dys­po­nu­jący, sta­nęła twardo po stro­nie Hen­ryka. Poza tym cesarz umie­jęt­nie prze­cią­gnął Cze­chów na swoją stronę, pomimo że ich ksią­żęta z Pia­stami wię­zami rodzin­nymi spo­wi­no­wa­ceni byli. Zaś Sto­do­ra­nia zacie­śniła pak­to­wa­nie z Pola­kami, ukła­da­jąc przez posłów tajne plany z Bole­sławem. Sła­wi­gost posta­wił siły zbrojne w stan pogo­to­wia, lecz nie ważył się na ofi­cjalne przy­stą­pie­nie do wojny. Na to był za słaby. Miał jedy­nie trzy­mać w sza­chu cesar­skie gar­ni­zony nad Łabą. W tej sytu­acji prze­bie­gły Hen­ryk powa­żył się na krok, który wiel­kie obu­rze­nie w chrze­ści­jań­skim świe­cie wywo­łał, ale dał mu prze­wagę stra­te­giczną nad Bole­sławem. Na Wiel­ka­noc tysiąc trze­ciego roku zawarł ści­sły sojusz woj­skowy z Luty­kami, hodu­ją­cymi nie­ustan­nie w ser­cach nie­na­wiść zarówno do Pia­stów, jak i Sła­wi­gosta. Nało­żył przez to sku­tecz­nie okowy na mojego ojca. W każ­dej chwili tysiące lutyc­kich wojow­ni­ków gro­ziło pogrą­że­niem Sto­do­ra­nii w zamę­cie znisz­cze­nia. Żer­com z Rado­gosz­czy łatwo byłoby lud do rebe­lii w imię wiary przod­ków pod­bu­rzyć, o tyle łatwiej, że w Sto­do­ra­nii jedy­nie Sła­wi­gost i część moż­nych z dwor­skiego oto­cze­nia obce ludowi chrze­ści­jań­stwo przy­jęła… W Bren­nie nie było nawet kościoła z praw­dzi­wego zda­rze­nia, jedy­nie skromna kaplica w ksią­żę­cym zamku, a na górze naprze­ciwko ksią­żę­cego kasz­telu na­dal góro­wał wynio­sły posąg Trzy­gława. Nie­miec­ko­lu­tycki sojusz zni­we­czył począt­kową prze­wagę Bole­sława, ponie­waż cią­głe zagro­że­nie ze strony Luty­ków zwią­zało na stałe część pol­skich sił zbroj­nych zmu­szo­nych na okrą­gło strzec gro­dów gra­nicz­nych na linii Kopa­ni­kLu­busz­Kro­sno­San­tok i dalej wzdłuż Odry do ujścia rzeki. Poza tym Polacy zmu­szeni zostali do trzy­ma­nia dodat­ko­wych odwo­dów na wypa­dek, gdyby Lutycy ruszyli na Brennę._

_Przy zawie­ra­niu układu w Mag­de­burgu Lutycy zażą­dali od Hen­ryka, by mnie uwol­nił, na co cesarz ocho­czo przy­stał. Musia­łem tylko paść przed nim krzy­żem na kamien­nej posadzce i cału­jąc śmier­dzące obu­wie, przy­siąc posłu­szeń­stwo. Po czym ruszy­łem na wojnę. Naj­pierw dowo­dzi­łem czę­ścią lutyc­kich oddzia­łów w wypra­wie na Pomo­rze po tym, jak żercy pod­bu­rzyli tam lud prze­ciwko chrze­ści­jań­stwu. Roz­bi­li­śmy siły panów pomor­skich wier­nych Pia­stom, znisz­czy­li­śmy gar­ni­zony pol­skie, spa­li­li­śmy kościoły i wygna­li­śmy biskupa Rein­berna z Koło­brzegu. Bole­sław był bez­silny wobec naszej nawały, zwią­zany wal­kami z cesa­rzem na Łuży­cach i w Cze­chach. Pew­nie poszli­by­śmy dalej, na Gdańsk jak do tego nama­wia­łem, jed­nak wodzo­wie skie­ro­wali siły prze­ciwko Lubu­szowi, Kopa­ni­kowi i Bren­nie. Lecz Hen­ryk zażą­dał obec­no­ści całej lutyc­kiej armii w kolej­nych kam­pa­niach prze­ciwko Pol­sce. Dwa razy zatem bra­łem udział w bitwach na Odrze._

_Na początku lipca tysiąc pięt­na­stego roku roku Hen­ryk ruszył na Pol­skę, ude­rza­jąc jed­no­cze­śnie z trzech kie­run­ków. Od połu­dnia cią­gnęła armia Cze­chów zjed­no­czona z rycer­stwem Bawa­rii. Pół­nocą sunęły siły Sasów i Luty­ków pod wspól­nym dowódz­twem księ­cia Ber­narda. Cesarz kro­czył środ­kiem Poła­bia, pro­wa­dząc oso­bi­ście potęgę mili­tarną, jakiej Polacy jesz­cze nie widzieli. Trzy armie miały się złą­czyć po stro­nie pol­skiej po roz­bi­ciu linii obrony na Odrze i podą­żyć w kie­runku Pozna­nia. Tym razem wszy­scy byli prze­ko­nani, że Bole­sław zosta­nie w końcu zmiaż­dżony, a ja pewny, że ponow­nie wezmę udział w wypra­wie na czele lutyc­kich zastę­pów. Stało się jed­nak ina­czej, a zwią­zane to było z dal­szą czę­ścią prze­bie­głego planu Hen­ryka. Po prze­wi­dy­wa­nym znisz­cze­niu wojsk pol­skich nad Odrą i połą­cze­niu trzech wspo­mnia­nych armii, z Mer­se­burga miało wyjść ude­rze­nie na Sto­do­ra­nię, a następ­nie na pol­skie Kopa­nik i Lubusz, pozba­wione w tej sytu­acji jakie­go­kol­wiek wspar­cia ze strony Bole­sława. Zebrane w tym celu pod Mer­se­bur­giem siły skła­dały się w nie­wiel­kiej czę­ści z rycer­stwa saskiego, w więk­szo­ści zaś z oddzia­łów Sło­wian połab­skich słu­żą­cych pod Niem­cami. Mnie przy­dzie­lono dowo­dze­nie ope­ra­cją i dla­tego już w poło­wie czerwca odde­le­go­wany zosta­łem wraz z przy­boczną i wierną mi dru­żyną do Mer­se­burga pod „opie­kuń­cze” skrzy­dła biskupa Thiet­mara, w ocze­ki­wa­niu na wie­ści z frontu. Spę­dzam więc czas na prze­glą­da­niu biblio­teki biskupa, pro­wa­dzę z nim prze­wle­kłe dys­puty, uczony on nie­po­mier­nie, roz­po­czą­łem pisa­nie niniej­szej kro­niki i cze­kam, aż nadej­dzie mój czas…_

Na zewnątrz, z otu­lo­nego nocną ciszą Mer­se­burga dobiegł stu­kot kopyt i poszczę­ki­wa­nie oręża. Sto­dor, wyj­rzaw­szy przez okno na roz­świe­tlony żagwiami dzie­dzi­niec, cof­nął szybko głowę, roz­po­znaw­szy w grupce zdro­żo­nych jazdą zbroj­nych żółte barwy cesar­skie. Nie­długo świt nasta­nie, z czym o tej porze przy­sy­łał Hen­ryk zbroj­nych do biskupa? Na zwy­kłych posłań­ców nie wyglą­dają, zbyt­nio żela­zem oble­czeni. Spa­ce­ru­jąc w zamy­śle­niu po kom­na­cie, roz­wa­żał wsze­la­kie moż­li­wo­ści. Czyżby fak­tycz­nie cesarz roz­bił Bole­sława? A teraz na niego kolej zgod­nie z pla­nem ruszać na Sto­doranię, Kopa­nik i Lubusz? Mio­tał się po kom­na­cie, czu­jąc nara­sta­jące pod­nie­ce­nie. W roz­tar­gnie­niu bez­wied­nie przy­pa­sał do bio­der miecz w pochwie pokry­tej pięk­nymi ozdo­bami, nie zwa­ża­jąc, że na­dal para­duje w dłu­ga­wej noc­nej koszuli. Rap­tem ciszę za murem kom­naty prze­rwały dźwięki powol­nego kla­pa­nia cho­da­ków i stu­kot laski. Klap, klap, stuk. Nie­chyb­nie ten prze­bie­gły skor­pion Thiet­mar nad­cho­dził z nowi­nami. Spoza drzwi dobie­gły odgłosy oży­wio­nej sprzeczki. Dobre, wierne psy, pomy­ślał Sto­dor o dwóch wojow­ni­kach z wła­snej dru­żyny, strze­gą­cych dzień i noc jego bez­pie­czeń­stwa. Niech się Thiet­mar z nimi pomę­czy. Zasiadł­szy pospiesz­nie przed zawa­lo­nym księ­gami i sto­sem per­ga­mi­nów sto­łem, krzyk­nął dono­śnie:

– Wpu­ście go!

Do kom­naty zaj­rzał jeden z jego ludzi.

– Ale, wodzu…

– Co jest, biskupa od noc­nej bestii nie odróż­niasz?

– Tyle że kapłan przy­pro­wa­dził zbroj­nego, sza­mo­cze się…

– To pod pachy go i wpro­wa­dzać.

Drzwi roz­warły się na oścież, uka­zu­jąc pod­świe­tloną świe­cami z kory­ta­rza kary­ka­tu­ralną postać Thiet­mara. Nie­wiel­kiego wzro­stu, zgar­biony na prawą stronę, z wykrzy­wio­nym nosem. Na gło­wie wielka nocna czapa. Dwóch słu­żą­cych po obu stro­nach uno­siło mu nad bar­kami cięż­kie, wyle­niałe niedź­wie­dzie futro. Sto­dor powstał, gdy za bisku­pem do kom­naty wkro­czyli jego ludzie trzy­ma­jący w żela­znym uści­sku zie­ją­cego potem ryce­rza w boga­tej, lecz pokry­tej bru­dem kol­czu­dze. Saski możny, zna­czący jakiś.

Thiet­mar zama­chał ręką.

– Uspo­kój się, Sto­do­rze, to posła­niec od samego cesa­rza, bur­gra­bia Wini­fred ze Strzały. Ze wspa­nia­łymi wie­ściami przy­bywa, a i dla cie­bie rado­sne nowiny przy­nosi. Wybacz to nagłe wtar­gnię­cie… Ale co ja widzę? – zapy­tał, zlu­stro­waw­szy Sto­dora prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. – Jakieś wasze bar­ba­rzyń­skie spo­soby na umar­twia­nie się? Sypiasz z mie­czem przy­pa­sa­nym do noc­nej koszuli? – Po czym, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, dorzu­cił iro­nicz­nie: – Ziół przed­nich napa­rzyć każę, dobry wywar może sku­tecz­nie nocne nie­po­koje uła­go­dzić. Sło­wiań­skie cza­row­nice z mojej die­ce­zji przed­nią medy­cynę wywa­rzać potra­fią, zaklę­ciami wzmoc­nioną.

Sto­dor wzru­szył jedy­nie ramio­nami, lecz nie odpo­wie­dział, obser­wu­jąc czuj­nie Wini­freda. Po chwili naka­zał swoim:

– Puść­cie go wolno.

Uwol­niony bur­gra­bia Wini­fred opadł na ławę pod ścianą.

– Mam ruszać wedle planu na Sto­do­ra­nię? Bole­sław pobity? – Sto­dor wypy­ty­wał Wini­freda bez ogró­dek, przy­wdzie­wa­jąc szybko ubra­nie.

– Nie… tak, masz ruszać, ale cesa­rzowi naprze­ciw. – odparł Wini­fred.

Zdzi­wiony Sto­dor przy­siadł obok niego.

– Syn Bole­sława – cią­gnął zmę­czo­nym gło­sem Wini­fred – zdra­dliwy młody Mieszko, przy­rze­cze­nie zła­mał i nie­zwy­cię­żony pochód naszej armii chciał pod Kro­snem nad Odrą zatrzy­mać, lecz cesarz pobił go sro­mot­nie, wielu Pola­ków padło tam w boju, a z naszych nie­wielu. Cesarz chciał ruszyć dalej na Poznań, lecz z przy­czyn, które wyma­gają jesz­cze dokład­nego zba­da­nia, zawio­dły oba skrzy­dła mające doń dołą­czyć. Sunący pół­nocą kon­tyn­gent wyco­fał się z linii dol­nej Odry. Bole­sław na czele jazdy drogę im zasta­wiał, lecz ze stra­chu nie powa­żył się na star­cie. Dziwne zatem, że Ber­nard i Lutycy zawró­cili, miast do cesa­rza dołą­czyć. Trzeba spra­wie się przyj­rzeć i zdraj­ców wyłu­skać. Zawiódł rów­nież cze­ski książę Oldrzych prący od połu­dnia. Zdo­był na Mil­cza­nach Busnic i łupów boga­tych w gro­dzie nabraw­szy, wyco­fał się nie­spo­dzie­wa­nie na Cze­chy. Cesarz posta­no­wił zatem prze­rwać zwy­cię­ską kam­pa­nię i ruszył za Oldrzy­chem, chcąc nie­chyb­nie tego zuchwa­łego zło­dzieja za samo­wolę uka­rać.

– Czyli najazd na Sto­do­ra­nię odwo­łany? – dopy­ty­wał Sto­dor.

– Na razie tak, ale to bez zna­cze­nia.

– Gdzie zatem znaj­duje się armia? – nale­gał nie­ustę­pli­wie Sto­dor.

– Podą­żyła naprzód na połu­dnie wzdłuż pra­wego brzegu Odry, zmie­rza­jąc w kie­runku ślą­skich gro­dów, by jak począt­kowo pla­no­wano, wkro­czyć do Czech.

– Pla­no­wano?

– Wczo­raj przy­byli do Strzały gońcy pro­sto z frontu. Cesarz zmie­nił ponow­nie zamiar i posta­no­wił powró­cić do kraju naj­krót­szą, bez­po­śred­nią drogą. – Bur­gra­bia odsap­nął, zarzu­cony gwał­tow­nymi pyta­niami.

Thiet­mar dotarł do stołu, rzu­ca­jąc łap­czywe spoj­rze­nie na poroz­rzu­cane per­ga­miny. Nie skry­wa­jąc zain­te­re­so­wa­nia, pochy­lił się nad zapi­skami Sto­dora i wyko­rzy­stu­jąc, że nikt nie zwraca na niego uwagi, począł je skwa­pli­wie prze­glą­dać.

– Zapy­tam raz jesz­cze, gdzie jest teraz armia? – nasta­wał Sto­dor.

Wini­fred zlu­stro­wał go nie skry­wa­jąc znie­chę­ce­nia. Wyja­śniał umę­czo­nym gło­sem:

- Po tym jak Bole­sław jazdę z armią syna połą­czył, nabrali Polacy pew­no­ści sie­bie. Poczęli obsa­dzać wszyst­kie brody na Odrze, by nie prze­pu­ścić naszych na tę stronę rzeki. Zuchwalcy, zamie­rzali naszych w potrza­sku zamknąć, oto­czyć i do walki wyzwać. Gdzieś w po łowie drogi mię­dzy Kro­snem a Gło­go­wem nasi zwia­dowcy odkryli w leśnej dzi­czy nie­strze­żone przej­ście, dzięki któ­remu cesarz wraz armią przy­stą­pią nie­ba­wem do prze­prawy przez Odrę. Stam­tąd podążą pro­sto na zachód, jak donie­śli przy­byli do Strzały gońcy, któ­rzy jako pierwsi sfor­so­wali rzekę.

– Cesarz zamie­rza popro­wa­dzić armię pomię­dzy Łużyca mi a Mil­skiem do Strzały, a stam­tąd na Mer­se­burg – oce­nił Sto­dor. – Znam Poła­bie lepiej niż wy wszy­scy Sasi razem wzięci – dodał, uprze­dza­jąc dal­sze wyja­śnie­nia Wini­freda. – Pol­skie grody na Łuży­cach nie poważą się na wypad prze­ciwko kil­ku­na­sto­ty­sięcz­nej armii, ale zanim woj­sko dotrze na Łużyce, musi się prze­bić przez bagna i lasy ziemi Dzia­do­szan nad środ­ko­wym Bobrem. A Bole­sław z całym pol­skim woj­skiem dep­cze mu po pię­tach.

– Dokład­nie tak. Dla­tego masz natych­miast podą­żyć naprze­ciwko cesa­rzowi, by zna­jo­mo­ścią terenu mu posłu­żyć.

– Ze wszyst­kimi zebra­nymi tu siłami?

– Nie, zabie­rzesz jedy­nie wła­sną dru­żynę. Reszta ma wzmoc­nić obronę na Łabie na wypa­dek, gdyby Polacy powa­żyli się na kontr­ude­rze­nie. Oddziały sło­wiań­skie uda­dzą się do Miśni, a Sasów zabie­ram ze sobą do Strzały. I jesz­cze jedno – uzu­peł­nił Wini­fred – przy­go­tuj się na to, że cesarz zażąda wyja­śnień co do opie­sza­ło­ści Luty­ków i ich odstą­pie­nia od linii Odry.

– Jestem tylko jed­nym z dowód­ców – odparł Sto­dor – i nic mi do roz­po­rzą­dzeń Rado­gosz­czy.

W kom­na­cie zapa­dła cisza, prze­ry­wana jedy­nie mam­ro­ta­niem Thiet­mara zagłę­bio­nego w czy­ta­niu.

– Bisku­pie, każ wina przy­nieść i mię­siwa – wark­nął Wini­fred zmę­czo­nym gło­sem. – Posi­lić się muszę, zanim w powrotną drogę wyru­szę.

– Zejdź na dół do auli, tam już pozo­sta­łym jadło i napi­tek podają – rzekł Thiet­mar, nie ode­rwaw­szy wzroku od per­ga­mi­nów. Bur­gra­bia opu­ścił kom­natę ski­nąw­szy jedy­nie bisku­powi na poże­gna­nie głową.

Thiet­mar prze­rwał czy­ta­nie, doczła­pał do wygod­nej ławy i spo­czął w miej­scu zaję­tym uprzed­nio przez bur­gra­biego. Słu­żący otu­lili go futrem i wyco­fali się w zacie­niony kąt kom­naty.

– Taak – zagaił po chwili Thiet­mar – zaczą­łeś pisać. – Biskup wpa­try­wał się uważ­nie w zasty­głe w roz­my­śla­niach obli­cze Sto­dora. Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, cią­gnął dalej: – Ale nie­po­rad­nie i cha­otycz­nie. Na Makro­biu­sza się wysi­lasz, a tu trzeba na wzór Lukana, to zna­czy tre­ści­wie, zro­zu­miale. Na cóż te nie­składne tony, gór­no­lotne ale­go­rie? Na cóż ten patos? Pogań­ski Zeus? Serce Europy?

– Cała kra­ina mię­dzy Łabą a Odrą leży pośrodku Europy.

– Środ­kiem Europy jest moja ojczy­zna Sak­so­nia, a nie dzi­ko­ścią opę­tane sło­wiań­skie zie­mie, bez wiary w Boga, tar­gane kłót­niami ple­mien­nych kró­li­ków. Z Sak­so­nii aura cesar­ska na Europę pro­mie­niuje.

– W Bren­nie dyna­stia kró­lew­ska już na tro­nie zasia­dała i z samym Karo­lem Wiel­kim się ukła­dała, gdy u was w Sak­so­nii nie­ro­zumni bar­ba­rzyńcy w śmier­dzące skóry oble­czeni po lasach bie­gali – odparł z nara­sta­jącą zacię­to­ścią Sto­dor.

– Nie­prawda, mnich z Kor­bei wspo­mina w kro­nice, że w sta­ro­daw­nych cza­sach legiony Alek­san­dra Wiel­kiego w Sak­so­nii osia­dły. Z nich nasza siła i walecz­ność powstała – zacie­trze­wił się Thiet­mar.

– Myśl, co chcesz, bisku­pie. Zazdrość przez cie­bie prze­ma­wia, że prawdę o prze­szło­ści ujaw­niam i na piśmie utrwa­lam.

– Prawdę jedy­nie Bóg obja­wia, a Kościół i cesarz wśród śmier­tel­nych ją utrwa­lają – rzekł spiesz­nie Thiet­mar z naganą w gło­sie. Przez dłuż­szą chwilę mil­czeli obaj, tak­su­jąc się nawza­jem wzro­kiem.

– Duma przez cie­bie prze­ma­wia – pod­jął na nowo Thiet­mar, lecz bar­dziej ugo­do­wym tonem. – Oczy­tany jesteś, bez wąt­pie­nia uczony w dzie­łach sta­ro­daw­nych, lecz daleko ci jesz­cze do pisar­stwa. Wyjaw mi, pro­szę, jakaż moty­wa­cja, causa scri­bendi, kie­ruje twym zamia­rem?

– Wiesz dobrze, stary lisie, po tym, co prze­czy­ta­łeś, że roz­po­czą­łem opi­sy­wa­nie dzie­jów dyna­stii, z któ­rej się wywo­dzę, na tle losów mojej ojczy­zny. A wła­ści­wie kon­ty­nu­ację _Księgi Sto­do­ra­nii_, która spo­czywa bez­piecz­nie w Bren­nie – odparł Sto­dor. – Czy­ta­łem, coś dotych­czas zapi­sał w swoim _Chro­ni­co­nie_. Ty się cheł­pisz Sak­so­nią i Hen­ry­kiem, a ja utrwa­lam dumę Sto­do­ra­nii i Poła­bia.

– Tam zaraz utrwa­lasz! Jeden sta­ro­dawny filo­zof rzekł, że posta­rza­jący się męż­czyźni zaczy­nają pisać, by nie­speł­nione marze­nia i żale do całego świata na piśmie uwiecz­nić.

– Pasuje do cie­bie, z każ­dej strony _Chro­ni­cona_ prze­bija roz­pacz o jakieś utra­cone wsie i dobra two­jej die­ce­zji, wście­kasz się na sło­wiań­ski lud, któ­rym zarzą­dzasz, bo nie dają się ogra­bić…

– Bo to prawda, dary i sre­bro pota­jem­nie do Rado­gosz­czy ślą! Do kościoła scho­dzą dla chi­cho­tów, a po cha­tach na­dal czar­cie bożki stru­gają! – Biskup nie krył obu­rze­nia.

– Zło­dzieju! Roz­kra­czy­łeś się na zagra­bio­nej ziemi i krad­niesz, co nie twoje, w imię drew­nia­nego krzyża. A co byś zro­bił, gdyby Hen­ryk zli­kwi­do­wał mer­se­bur­skie biskup­stwo? Tak jak nie­gdyś Otto zwany Dru­gim? Całą _Kro­nikę_ musiał­byś podrzeć i od nowa roz­po­cząć, Hen­ryka z dobro­dzieja zamie­nił­byś w biesa prze­klę­tego, ot taka twoja inspi­ra­cja dla pane­gi­ry­ków na cześć cesa­rza. Powiem ci wię­cej, bo mnie aku­rat fan­ta­zje nacho­dzą: gdyby Bole­sław zajął tutej­sze zie­mie i powięk­szył twoje biskup­stwo, a może zro­biłby cię nawet arcy­bi­sku­pem, to co wtedy? _Chro­ni­con_ na nowo trzeba by pisać, Thiet­mar, na nowo… Bole­sła­wowi smo­czy ogon byś odjął i w zamian skrzy­deł aniel­skich przy­dał, ty obłud­niku.

Nie zwa­ża­jąc na obu­rze­nie Thiet­mara, Sto­dor pod­niósł się z ławy i pod­szedł do stołu.

– Coś jesz­cze? – zapy­tał, zwi­ja­jąc per­ga­miny i manu­skrypty. Pako­wał je do wora z gru­bej skóry z przy­tro­czo­nym rze­mie­niem na ramię. – Chyba nie przy­sze­dłeś, by o histo­riach roz­wa­żać i twoim zdzier­stwie gawę­dzić. Czas mi w drogę, twój uko­chany Hen­ryk czeka.

– A wła­śnie – słod­kim gło­sem Thiet­mar zmie­nił temat – wspo­mnia­łeś ową _Księgę Sto­do­ra­nii_. Zdo­bądź ją dla mnie, a wyna­gro­dzę sre­brem sowi­cie.

– Nie prze­ku­pisz mnie.

– Każ­dego Sło­wia­nina można prze­ku­pić. Tak było zawsze i nie zmieni się ni­gdy.

Sto­dor, zajęty pako­wa­niem, zbył mil­cze­niem ostat­nie słowa biskupa. Dopiero gdy już przy­go­to­wał wszystko do drogi, sta­nął przed nim i zagad­nął:

– Rów­nie dobrze każ­dego Niemca można prze­ku­pić, czy to sre­brem i zło­tem, czy to innymi podar­kami lub przy­wi­le­jami. Nie czyni tego Bole­sław z two­imi Sasami? Sam prze­cież o tym piszesz w swo­jej kro­nice czę­sto i gęsto. Nie prze­ku­pisz mnie sre­brem, ale mam dla cie­bie inną pro­po­zy­cję. Zapewne nie­długo wojna się skoń­czy, jesz­cze jedna bitwa, dwie, może kolejna nie­udana wyprawa na Pol­skę i w końcu Hen­ryk zaprosi Bole­sława na układy do Mer­se­burga. Zro­bisz wtedy tak: Bole­sławowi podasz tru­ci­znę, a jak pocznie nocą konać w bole­ściach, zakrad­niesz się do sypialni Hen­ryka niby dla ode­bra­nia spo­wie­dzi, owi­niesz mu róża­niec naokoło szyi i zadu­sisz. Na tyle sił ci jesz­cze star­czy. Gdy mer­se­bur­skie dzwony wybiją rado­sne dla Poła­bia nowiny, moi ludzie prze­każą ci księgę. No jak, zawie­ramy układ?

Thiet­mar powstał z ławy, odcze­kał, aż słu­żący mu nad ple­cami futro z niedź­wie­dzia uchwycą i skie­ro­wał się do wyj­ścia. Sto­jąc już w otwar­tych drzwiach, rzekł, odwra­ca­jąc na wpół głowę:

– Wię­cej w tobie zła niż w całej hor­dzie dia­błów, będzie jesz­cze Hen­ryk żało­wał ukła­da­nia się z Luty­kami i z tobą, oj będzie. Wory sre­bra wam nie­ustan­nie wysyła, a jak do tej pory żad­nej z tego korzy­ści. Wła­snymi dro­gami cha­dza­cie, na zgru­po­wa­nia się spóź­nia­cie, w wal­kach zawo­dzi­cie. Sztan­dary czar­cie nad gło­wami pro­wa­dzi­cie. Już raz nad Odrą pochód nie­po­ko­na­nej armii opóź­ni­li­ście, teraz zaś ucie­kli­ście, planu nie dotrzy­maw­szy. A tobie prze­wi­duję marny koniec. Mogłeś zostać bisku­pem jak ja, ale wybra­łeś wojaczkę. Podej­rze­wam, że zamiary wiel­kie skry­wasz, wszyst­kim nam nie­przy­ja­zne, nie­szczę­sny synu giną­cych ple­mion. Wie­dzę, posia­dasz i siłę, prze­bie­głość i odwagę, lecz ponad tym wszyst­kim góruje okru­cień­stwo i zaśle­pie­nie zemstą. Powta­rzam, zgi­niesz mar­nie i nic nie zmie­nisz. – Po czym, nie poże­gnaw­szy się, opu­ścił kom­natę.

Sto­dor udał, że igno­ruje ostat­nie słowa biskupa, w duchu jed­nak dzię­ko­wał wszel­kiej opatrz­no­ści, że Thiet­mar nie zdą­żył doczy­tać do nie­bez­piecz­nych frag­men­tów kro­niki, zdra­dza­ją­cych jego zamiary. Nie miałby wyj­ścia jak ubić biskupa na miej­scu i sal­wo­wać się ucieczką z Mer­se­burga. Pod­szedł do skrzyni i zajął się zbie­ra­niem oręża. Ale w gło­wie mu koła­tało. Toczona od trzy­na­stu lat roku wojna pomię­dzy Bole­sła­wem a Hen­ry­kiem o wpływy na Poła­biu nie zapo­wia­dała rychłego końca. Dwaj przy­wódcy, podobni prze­bie­głym lisom, kąsali się nawza­jem, obcho­dzili z chy­tro­ścią i zasta­wiali prze­myślne pułapki. W licz­nych zapa­sach wyostrzyli do mistrzo­stwa prze­bie­głość dyplo­ma­cji i geniusz wojenny. Bez rezul­tatu. Gdy cesarz prze­kra­czał Odrę, prąc w kie­runku Pozna­nia, to wnet Chro­bry najeż­dżał saskie domeny nad Łabą i pod­cho­dził pod Mag­de­burg. Kam­pa­nie, bitwy, potyczki, oblę­że­nia. Tak na zmianę. Chro­bry umoc­nił się na zaję­tych Łuży­cach i nie krył ape­tytu na dal­sze zdo­by­cze. Za długo ta wojna trwała. Z jed­nej strony dobrze, że wybu­chła, dobrze, że uszedł spod katow­skiego mie­cza, że Hen­ryk zawarł pakt z Luty­kami, że żercy przy­jęli go w grono dowód­ców. Niech się Polacy i Niemcy nawza­jem wybi­jają, niech się wykrwa­wiają, aż im siły stop­nieją. Pil­no­wał, by powie­rzone mu lutyc­kie oddziały jak naj­mniej­szych strat dozna­wały. Tam, gdzie trzeba, tłukł Pola­ków, tam, gdzie mógł, wpro­wa­dzał spryt­nie Niem­ców w zasadzki Bole­sława lub opóź­niał ich mar­sze. Przy­kła­dowo przed dzie­się­ciu laty, gdy Niemcy nade­szli wielką armią wraz z Luty­kami i toczyli w oko­li­cach Kro­sna cięż­kie boje o prze­prawy na Odrze. Siód­mego dnia ich zwia­dowcy odkryli nie­bro­niony bród daleko poni­żej grodu i bez prze­szkód prze­pra­wili na drugi brzeg sześć tysięcy woj­ska dla zabez­pie­cze­nia przy­czółku. Roz­cią­gnięci na dłu­giej linii rzeki Polacy wpa­dli w panikę i poczęli w bez­ła­dzie wyco­fy­wać oddziały w głąb Wiel­ko­pol­ski. Cesarz, wtedy jesz­cze tylko król, naka­zał szyb­kie prze­rzu­ce­nie pozo­sta­łych wojsk na drugą stronę Odry i bły­ska­wiczny atak na zdez­o­rien­to­wa­nych Pola­ków. Zapo­wia­dał się prze­piękny suk­ces nie­miec­kiego oręża. Poznań i Gnie­zno padłyby nie­chyb­nie. I wtedy Sto­dor, dowo­dzący lutycką pie­chotą, spra­wił, że prze­prawa prze­cią­gała się w nie­skoń­czo­ność. Oczy­wi­ście na tyle umie­jęt­nie, że nikt nie mógł go o cokol­wiek oskar­żyć. Ale pochód Niem­ców został zatrzy­many i osta­tecz­nie cała kam­pa­nia zakoń­czyła się odwro­tem. Czyli ten prze­chera biskup swo­imi domy­słami krą­żył nie­bez­piecz­nie bli­sko prawdy. Jed­nak za długo to wszystko się prze­cią­gało i bez wymier­nego rezul­tatu dla jego zamie­rzeń. Bole­sław i Hen­ryk mogli tak jesz­cze latami się zma­gać, nowe woj­ska do boju wysta­wiać. A jemu coraz gwał­tow­niej czas ucie­kał, prze­kro­czył już trzy­dziestkę.

Teraz nada­rzała się wyśmie­nita oka­zja, by wszystko przy­spie­szyć. Armia cesar­ska prak­tycz­nie w odwro­cie, znę­kana i znisz­czona dotych­cza­so­wymi bojami. W nie­zna­nym tere­nie, goniona przez żąd­nych walki Pola­ków. Niech się zetrą, już jego w tym głowa, żeby do bitwy dopro­wa­dzić, niech się wytracą. Może sam cesarz zgi­nie, może Bole­sław rów­nież. Wtedy, gdy będą lizać rany, się­gnie po Poła­bie. Naj­pierw Kopa­nik i Lubusz, potem Brenna. Nikt mu w tym nie prze­szko­dzi. A gdy pocią­gnie za sobą wszyst­kie ple­miona wie­lec­kie, roz­prawi się z żer­cami. Z nikim nie będzie dzie­lił wła­dzy.

Z dzie­dzińca ską­pa­nego bla­skiem poranka dobie­gły odgłosy gło­śnej krzą­ta­niny. Wini­fred posi­lił się i zabie­rał wła­śnie Sasów do Strzały. Pew­nie na pod­gro­dziu Sło­wia­nie słu­żący Niem­com też już ruszali w drogę na Miśnię. Sto­dor rozej­rzał się po kom­na­cie. Wszystko spa­ko­wane, pomy­ślał.

– Wydrąb! – zawo­łał dono­śnie. Do kom­naty zagląd­nął jeden z jego ludzi. – Ruszamy w drogę, zbie­raj mi spiesz­nie dru­żynę.

– Już sio­dłają konie. A dokąd?

– Do kraju Dzia­do­szan na zacho­dzie Ślą­ska. Cze­kaj – zawo­łał za nim Sto­dor. – Ty nie, dla cie­bie mam inne zada­nie. Wyzna­czysz oprócz sie­bie jesz­cze sied­miu doświad­czo­nych ludzi. Każdy z was pogna oddziel­nie w kie­runku pod­le­głych mi lutyc­kich oddzia­łów. Który z was pierw­szy dotrze do tych, co teraz przy­cza­ili się gdzieś na pół­noc od Lubu­sza, ma prze­ka­zać ust­nie roz­kaz: zbie­rać siły nie­opo­dal Kopa­nika i cze­kać na sygnał ode mnie. W drogę!

Sto­dor rzu­cił z progu ostat­nie spoj­rze­nie po kom­na­cie. Jesz­cze tu wróci, może nie­ba­wem. Wtedy biada Thiet­ma­rowi i całemu Mer­se­bur­gowi. Biada Sasom, Pola­kom, Sła­wi­go­stowi i żer­com. Biada im wszyst­kim!
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij