- promocja
Włoskie wakacje - ebook
Włoskie wakacje - ebook
Uroki Toskanii. Piękna doktor archeologii, Josie Street, przyjeżdża do renesansowego zamku w Toskanii, by prowadzić badania naukowe. Chce się skupić na pracy, lecz przeszkadza jej w tym właściciel posiadłości, cieszący się sławą casanowy. Josie różni się od kobiet, które znał, więc stanowi dla niego prawdziwe wyzwanie…
Słoneczna Sycylia. Dla Laurel Sycylia jest miejscem zarówno największego szczęścia, jak i głębokiego rozczarowania. A wszystko to za sprawą jednego człowieka – Cristiana Ferrary. Choć nadal jest jego żoną, nie widzieli się od dwóch lat. Teraz Laurel wraca na wyspę na ślub przyjaciółki. Przy okazji chce przyspieszyć własny rozwód. Cristiano jednak nie zamierza tak łatwo godzić się na jej plany…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1585-5 |
Rozmiar pliku: | 705 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To było silniejsze od Josie. Nie potrafiła udawać, że czeka ją po prostu kolejna praca badawcza. Energicznie pochyliła się w swoim fotelu i zastukała w szybę oddzielającą ją od nieskazitelnie ubranego szofera rodziny di Sirena.
– Stop! Proszę się zatrzymać!
Mężczyzna gwałtownie zahamował.
– Czy coś się stało, pani doktor?
– Nie, nie, przepraszam, wszystko w porządku. Nie chciałam pana przestraszyć. Powiedziano mi, że Castello Sirena jest bardzo piękny. Chciałabym mu się dobrze przyjrzeć.
Szofer skinął głową.
– Uchodzi za najpiękniejszą włoską posiadłość pozostającą nadal w prywatnych rękach, signorina. Skoro jednak spędzi tu pani miesiąc, będzie jeszcze wiele okazji do zwiedzania.
– Mogę nie mieć aż tyle wolnego czasu, żeby go… podziwiać – odrzekła z uśmiechem. – Przygotowuję się do prowadzenia moich pierwszych zajęć ze studentami. Chciałabym odbyć część podyplomowych wykopalisk w tym rejonie Włoch.
Wystarczył jeden rzut oka na ozłocony promieniami słońca krajobraz. Wiedziała, że niełatwo będzie traktować Castello Sirena wyłącznie jako przedmiot badań. To miejsce oszałamiało. Ale atrament nie wysechł jeszcze dobrze na jej dyplomie doktorskim i umowie o pracę na uniwersytecie. Chciała w pełni wykorzystać swoją szansę. Walczyła zaciekle o zdobycie jakichkolwiek funduszy na tę wyprawę. Miała szczęście, że jej przyjaciółka Antonia zaprosiła ją do prowadzenia badań w swojej rodzinnej posiadłości. Zamek był niedostępny dla archeologów. Gdyby nie ten atut, biuro wydziału nie przyznałoby jej pieniędzy na to przedsięwzięcie. Nawet tych, które z trudem wystarczyły na dwa tygodnie.
Jako dziecko, Josie doprowadzała mamę do szaleństwa, wypełniając ich maleńki dom ubłoconymi fragmentami skarbów wykopanych w ogrodzie. Pani Street poświęciła wiele przez te lata, kiedy jej córka studiowała na uniwersytecie. Josie pragnęła zdobyć reputację osoby zawsze stawiającej na pierwszym miejscu pracę. Przynajmniej nie przestawała sobie tego powtarzać.
Wyjęła z torebki aparat fotograficzny.
– Czy może pan poczekać minutę? Chciałabym zrobić kilka zdjęć i wysłać je mamie. Jako dowód, że będę mieszkać w prawdziwym zamku. – Nim skończyła mówić, szofer wysiadł i otworzył jej drzwi.
– Och, bardzo pan uprzejmy. Nie chciałam pana kłopotać…
– To żaden kłopot, signorina, jak już mówiłem, zajmując się pani bagażami. – Zrobiło jej się gorąco na wspomnienie tej krępującej sceny na lotnisku. Była tak przyzwyczajona do radzenia sobie samodzielnie, że witający ją nieznajomy w szykownym garniturze i czarnych okularach przeciwsłonecznych wzbudził jej podejrzliwość. Nie oddała mu walizek, dopóki nie pokazał jej swoich dokumentów.
– W takim razie dziękuję. – Wysiadła i znalazła się w piecu, jakim była Toskania w lipcu.
Szybko pstryknęła kilka ujęć panoramy zamku na wzgórzu i czym prędzej wróciła do wnętrza luksusowej limuzyny. Klimatyzacja w samochodzie była błogosławieństwem w taki dzień jak ten.
– Co to za rozkoszny zapach? – spytała, kiedy ruszyli wzdłuż chłodnego zielonego korytarza drzew okalających z dwóch stron długą na milę drogę.
– Kwitną lipy w alei. – Kierowca machnął ręką w stronę zielonego liściastego baldachimu nad ich głowami. – Owady uwielbiają ich kwiaty. Bzyczenie słychać już z oddali. Hrabia Dario twierdzi, że może tam pracować naraz kilka milionów pszczół.
Josie pomyślała, że to niezwykle trafna uwaga. Hrabia Dario był bratem jej przyjaciółki Antonii. Josie nigdy go nie poznała, ale sądząc z opowieści siostry, musiał być prawdziwym trutniem. Balował co wieczór, a za dnia zbijał bąki, podczas gdy wszyscy inni w posiadłości zajmowali się prawdziwą pracą. Nic dziwnego, że znał się dobrze na pszczołach.
– Kiedy słońce stoi wysoko nad tą starą campanile, pani doktor, brzmią jak pomruk silnika roll-royce'a.
Josie uśmiechnęła się.
– Uroczo.
– Proszę korzystać z uroków tego miejsca, póki ma je pani całe dla siebie. Wszyscy jeszcze śpią po wczorajszym przyjęciu. Zapowiedziano nam, że nikt z bawiących tu właśnie gości nie zje dzisiaj lunchu. Gospodyni, signora Costa, przygotuje pani jedzenie osobno, pani doktor.
Josie podziękowała z ulgą swoim szczęśliwym gwiazdom. Spędziła kilka weekendów w mieszkaniu Antonii w Rzymie i w willi rodziny di Sirena w Rimini. W obu miejscach sąsiedzi jej przyjaciółki byli cudownymi ludźmi, ale Josie czuła się wśród nich niczym sardynka w puszce pełnej złotych rybek. Pogawędki z nieznajomymi, którzy spędzali trzy miesiące w roku na nartach i jeździli do miejsc, które ona znała tylko z katalogów, to była jej wizja piekła. Prowadząc tak intensywne życie towarzyskie, starszy brat Antonii musiał być nocnym markiem. Liczyła, że będzie mogła pracować wewnątrz i na zewnątrz zamku całymi dniami i iść spać, zanim on pojawi się na horyzoncie, gotowy do kolejnej nocy w smokingu. Z tak ograniczonym czasem nie stać jej było na zmarnowanie choćby jednego dnia.
Na myśl o tym, co hrabia Dario wyczyniał wieczorami, odczuwała delikatne ukłucie zazdrości. Kochała swoją pracę, ale czasami czuła się jak chomik na karuzeli. Musiała nieustannie pracować, żeby opłacać rachunki. Ludzie pokroju hrabiego mieli wszystko podane na ciężkich srebrnych tacach ich przodków.
Kiedy w czasie studiów zamieszkały razem z Antonią, bała się, czy krańcowo różne środowiska, z jakich pochodziły, nie zmącą ich przyjaźni. Ale były tylko źródłem nieustannej zabawy. Kiedy jedną dotykały jakieś problemy, druga była dla przyjaciółki oparciem. Josie bardzo ceniła tę lojalność. Sądziła, że znalazła ją też u swojego narzeczonego. Była jednak w błędzie. Podobnie jak Antonia. Kiedy przyjaciółka zaszła w ciążę, jej partner Rick natychmiast rzucił biedną dziewczynę. Josie pomogła jej pozbierać się po tym ciosie. W głębi duszy sądziła, że Antonii będzie lepiej bez tego faceta.
Po przejściach wyrobiła sobie pełen goryczy pogląd na mężczyzn. Decyzja Antonii o pozostaniu w domu z dzieckiem była dla niej ciosem. Bez przyjaciółki studia nie były już tym samym. Dlatego tak cieszyła się z tego projektu. Będzie mogła pracować i widywać Antonię i małego Fabia, kiedy już przyjadą z Rimini do domu.
– Jesteśmy na miejscu. – Szofer zatrzymał wóz przy wielkiej bramie wiodącej do castello.
Josie wysiadła, obciągając spódnicę. Popatrzyła w górę na stare domostwo. Wysokie kamienne mury i zwieńczające je bajkowe wieżyczki zachwyciły ją. Ogromne dębowe drzwi, wzmocnione żelaznymi gwoździami, spłowiały od setek słonecznych letnich dni jak ten. Umieszczona pośrodku figurka żelaznej syreny, skopiowana z rodzinnego herbu di Sirena, patrzyła na nią z góry szyderczo. Kierowca odjechał z jej bagażami na tyły domu. Świadoma, że była na końcu niekończącej się kolejki gości, podeszła. Dotknęła rączki wielkiego żelaznego dzwonka umieszczonego z jednej strony drzwi, gotowa przywołać na twarz oficjalny uśmiech.
Hrabia Dario di Sirena nudził się. Poprzedniego wieczora jak zawsze szczodrze zabawiał swoich gości. Nikt z nich jeszcze nie wstał, żeby z kolei zabawiać jego. Członkowie jacht klubu do wczesnych godzin porannych degustowali wina z bogatych piwnic castello. Dla niego alkohol przestał już być atrakcją. Pozwolił swoim gościom przespać całe rano, ale sam jak zwykle wstał wcześnie. Oni odpoczywali, a on nie miał z kim zagrać w tenisa. Odbijanie piłek wyrzucanych przez maszynę nie zastępowało prawdziwej rozgrywki. Nie znaczy to, że aż tak wielu gości zamku lubiło sport, choć zawsze chętnie korzystali z jego gościnności. Chociaż raz chciałbym poznać kogoś niedbającego o moją pozycję, z kim mógłbym zagrać dobry, ciężki mecz, pomyślał, ścinając tenisową rakietą główki tuzina niewinnych stokrotek. Wyciął zieloną ścieżkę w morzu spokojnych białych kwiatków, potem kolejną. Kiedy zastanawiał się, czy satysfakcjonujące byłoby skoszenie w ten sposób całej łąki, usłyszał warkot silnika jednego ze swoich samochodów. Osłaniając oczy przed słońcem, obserwował, jak zatrzymał się przed domem. Wysiadła z niego dziewczyna. Próbował przypomnieć sobie, kim mógł być ten nowy gość. Z pewnością nie przyjaciółką Antonii. Ona miała przyjechać nie wcześniej niż dwunastego. Sprawdził datę na zegarku i skrzywił się. Dzisiaj był dwunasty. Odkąd odziedziczył swój tytuł, każdy dzień poganiał kolejny. Czas przepływał mu przez palce, a co mu pozostawało? Dobiegający zera handicap w golfa i mile zgromadzone w programie lojalnościowym linii lotniczych, z którymi mógł oblecieć system słoneczny. Miał wszystko, czego mógł zapragnąć. Za wyjątkiem dobrego powodu, żeby wstawać wcześnie. Z rakietą na ramieniu kroczył uśmiechnięty, żeby przedstawić się swojemu nowemu gościowi. Antonia powiedziała mu wcześniej, że jej przyjaciółka przyjedzie do pracy i nie wolno jej przeszkadzać. Sądząc z opisu siostry, oczekiwał, że doktor Josie Street jest czymś w rodzaju ekscentrycznej zakonnicy. Kobieta, która właśnie zamierzała włączyć alarm pożarowy, była jednak niezwykle pociągająca. Chociaż, myślał, lustrując ją doświadczonym okiem, robiła wszystko, żeby to ukryć. Z włosami ściągniętymi w koński ogon, zmarszczonymi w skupieniu brwiami i bezkształtnymi ciuchami wyglądała na kogoś, kto za wszelką cenę usiłuje zamaskować swoją urodę. Pasowała do jego wyobrażenia angielskiej wykładowczyni. Może ktoś powinien jej uświadomić, że w życiu istnieje coś więcej niż same studia?
Po latach spędzonych na wykopaliskach Josie nie była słabeuszem. Jednak nie umiała sobie poradzić z toporną rączką dzwonka. Próbowała stukać do drzwi, ale sześć cali solidnego dębu tłumiło cały dźwięk. Szofer z pewnością uprzedził innych o jej przyjeździe, ale Josie spodziewała się, że trochę czasu upłynie, zanim ktoś się pojawi, żeby ją przywitać. Kiedy ostatnim pociągnięciem nie udało się poruszyć rączki dzwonka, cofnęła się, ścierając z niesmakiem ślady rdzy z dłoni.
– Buon giorno.
Podskoczyła zaskoczona i odwróciła się. Jakiś mężczyzna szedł w jej kierunku. Wysoki i dobrze zbudowany, poruszał się ze swobodną gracją. Niesforne czarne włosy i błyszczące oczy harmonizowały ze złocistą opalenizną i nieskazitelną bielą stroju tenisowego. Ta kombinacja zapierała dech. Podejrzewała, że mężczyzna był tego świadomy. W odróżnieniu od jej zakurzonego stroju, wszystko, co na sobie miał, było nowe. Najnowszej generacji rakieta tenisowa miała wplecione w naciąg stokrotki.
Josie, zerkając wokoło, zastanawiała się, czy to bóstwo nie podchodzi do kogoś równie wspaniałego stojącego gdzieś w jej pobliżu. Ale dziedziniec był pusty. O dziwo, mężczyzna najwyraźniej zmierzał w jej stronę. Brązowe oczy i miękkie ciemne rzęsy od razu wydały jej się znajome. To musiał być gospodarz, brat Antonii. W oczach Josie wyglądał nawet bardziej podejrzanie niż jego reputacja.
– Pozwoli pani, że się przedstawię. Hrabia Dario di Sirena. – Aksamitny głos brzmiał słodko niczym ciepły miód. Mężczyzna wytwornym gestem ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek.
Zareagowała gwałtownie.
– Dlaczego nie jest pan w łóżku?
Uniósł brew.
– Zakładam, że to nie jest zaproszenie?
Wyrwała mu rękę, czerwona ze złości. Nawet jak na nią skompromitowała się w efektownym stylu. Mężczyzna uśmiechał się, ignorując jej niezręczność.
– Pani musi być Josie.
– Tak, doktor Josephine Street – wymamrotała. Zawieranie nowych znajomości nie było jej mocną stroną. Szczególnie, gdy nowo poznani byli tak olśniewający.
– To brzmi bardzo poważnie – zażartował. Była jednak zbyt wytrącona z równowagi, żeby uśmiechnąć się i podjąć flirt, jak tego bez wątpienia oczekiwał.
– Jestem poważną osobą.
– Zatem niech mi będzie wolno z tym większą przyjemnością przywitać panią w moim skromnym domu. – Zgiął się w półoficjalnym ukłonie. Kiedy Josie ostentacyjnie odrzuciła niewypowiedziane zaproszenie do żartów, wyprostował się. Nadal się uśmiechał.
Pokrywając nieśmiałość zuchwałą miną, uniosła brodę. Dario zachowywał się swobodnie w każdej sytuacji. Wiedziała o tym z opowieści Antonii. Tych samych, które skłoniły ją wcześniej do poszukiwań na jego temat w internecie. Ani plotkarskie kolumny, ani opowieści Antonii nie były przesadzone. Jego urok oszałamiał. Był piękny i olśniewający. Promieniował wewnętrzną pewnością siebie, której nie można kupić za żadne skarby czy pieniądze świata. Bardzo różnił się od swojej siostry, pogodnej, pulchnej przyjaciółki Josie. Bez wątpienia był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała w życiu. Oszałamiał ją nawet sam sposób, w jaki na nią patrzył. Jak gdyby znajdowała się w centrum jego wszechświata. Miała jednak świadomość, że uwaga większości mężczyzn trwała tak krótko jak życie muszki owocowej. Jeśli nie uda jej się dowartościować jego ego, szybko straci swoje zainteresowanie dla niej i zniknie. Taka taktyka działała aż nadto dobrze w przeszłości, chociaż nie robiła tego celowo. Mężczyźni znikali z jej życia, czy tego chciała, czy nie. Czarujący Dario nie będzie tracił dla niej czasu.
– Jestem zdumiony, że zdecydowała się pani przyjechać prosto tutaj, zamiast zatrzymać się w Rimini z Antonią i małym Fabiem, pani doktor – podjął konwersację, próbując przebić się przez krępujące milczenie. Josie stała jak sparaliżowana. Chociaż twarz mężczyzny pozostawała w cieniu, miała wrażenie, że ją oślepiał.
– Proszę mnie nazywać Josie – wymamrotała. – Gościłam w waszej willi w Rimini już przedtem. Czułam, że mimowolnie zawadzam Antonii. Zawsze próbowała włączyć mnie w swoje rozrywki. Ale wszyscy ci bogaci sąsiedzi z ich opowieściami o ludziach i miejscach, których nie znałam, były… – próbowała ująć to w grzeczny sposób.
– Niezupełnie z twojej bajki? – Rozbawienie w jego oczach połyskiwało niczym żywe srebro.
– Szofer odjechał z moimi rzeczami, zostawiając mnie tutaj samą. Próbowałam przyciągnąć czyjąś uwagę.
– Przyciągnęłaś moją – powiedział ze spokojną pewnością siebie. Sięgnął do rączki dzwonka i zwolnił umieszczony z boku haczyk, którego Josie nie zauważyła.
– Ach, oczywiście, dziękuję. – Wyciągnęła automatycznie rękę. Zdążył ją chwycić, zanim dotknęła ciężkiego żelaznego dzwonka. Przez ułamek sekundy znowu poczuła dotyk jego mocnych, opalonych palców.
– Nie robiłbym tego. To oryginalny zamkowy alarm ogniowy. Uruchamia wielki, ogłuszający dzwon. Nie sądzę, żeby któreś z nas tego chciało, prawda? – Josie zadrżała. Myśl o znalezieniu się w centrum uwagi przerażała ją. Z pełnym zrozumienia uśmiechem Dario zamknął haczyk bezpieczeństwa.
– Żeby zadzwonić do drzwi, trzeba wejść w bliski kontakt ze Stellą Maris, tą tutaj. – Skinął w stronę żelaznej syreny. – Jeden z moich przodków miał dziwaczne poczucie humoru.
Dario chyba je po nim odziedziczył. Nacisnął guzik umieszczony na brzuchu syreny. Zadziwiająco głośny dźwięk zaświdrował we wnętrzu domostwa.
– Ach! Czy to jeden z wynalazków Ósmego Hrabiego? Kiedy Toni zaproponowała mi przyjazd tutaj, przeczytałam wszystko, co mogłam znaleźć na temat castello. – Josie paplała, żeby pokryć zażenowanie. Dario wzruszył ramionami. – Skoro tak mówisz. Obawiam się, że nie mam pojęcia. Ktokolwiek to był, chciał zrazić do siebie bogobojne niewiasty. – Rzucił jej wymowne spojrzenie.
Znowu się zarumieniła. Przy nim czuła się jak strach na wróble przy wędrownym sokole. Był totalnie wyluzowany w swoim pełnym słońca otoczeniu. Jego ubiór cieszył oko. Przeciwnie niż strój Josie. Nosiła wygodne, ale ciężkie i niezgrabne buty, a jej kostium z taniego domu towarowego nadawał się wyłącznie na uniwersyteckie wykłady.
Po kilku sekundach zaskrzypiały ogromne drzwi wejściowe i służący zaprosił ich do domu. W holu wejściowym castello dominował ogromny kamienny kominek, ozdobiony herbem rodziny di Sirena.
– Tutaj są twoje rzeczy. – Dario wskazał na jednego ze służących, niosącego walizki. – Umieścimy cię w zachodniej wieży. Członkowie jacht klubu, którzy dzisiaj tu nocują, nie zakłócą twojego spokoju. Wszyscy są we wschodnim skrzydle. Chodź, pokażę ci twój apartament.
Podczas gdy Josie patrzyła w zdumieniu na rzeźbiony sufit i drewniane posadzki, Dario zaczął iść marmurowymi schodami, biorąc po dwa stopnie naraz. Kiedy ją zawołał, musiała biec, żeby go dogonić.
– Na pewno ma pan lepsze rzeczy do zrobienia, hrabio. Nie chciałabym pana fatygować. – Jej głos obudził echo w foyer.
Spojrzał na nią w dół z pierwszego półpiętra.
– Jesteś przyjaciółką rodziny, Josie. Dla ciebie jestem bratem Antonii. Mów do mnie Dario. Z przyjemnością pokażę ci twój pokój – dokończył stanowczo.
Podążyła za nim, choć nadal z pewną rezerwą.
– Jesteś pewien, że znasz drogę? – spytała z przekąsem, kiedy wędrowali przez labirynt korytarzy. Tynki bez skazy i gładkie posadzki sprawiały, że wyglądały dla niej jednakowo.
– Spędziłem tutaj całe życie. Antonia nie powiedziała ci, dlaczego te podłogi tak lśnią? – Potrząsnęła głową, uśmiechając się do wizji Daria z froterką w ręku. – Przywiązywałem szmatki do jej stóp i pchałem ją w tę i z powrotem po wszystkich milach tych korytarzy. Nieważne jak bardzo byłaby przygnębiona, to zawsze doprowadzało ją do śmiechu.
– Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł być nieszczęśliwy w miejscu tak pięknym jak to – szepnęła.
– Życie nie sprowadza się do stylu bycia – uśmiechnął się, otwierając najbliższe drzwi. Znajdowali się w najstarszej części zamku, gdzie olbrzymia wieża górowała nad grubymi kamiennymi murami. Była całkowicie zmodernizowana. Okrągłe schody prowadziły do samodzielnego apartamentu urządzonego na trzech poziomach. Na pierwszym była jadalnia i salon, drugie piętro mieściło sypialnię z łazienką. – A w końcu – Dario poprowadził ją na trzecią kondygnację – jest coś, co nazywam solarem. – Dotarli do dużego okrągłego pokoju z oknami wychodzącymi we wszystkich kierunkach. Szklane panele pokrywały dach, więc całe wnętrze zalane było światłem. Miało się wrażenie otwartej przestrzeni, ale z dobrodziejstwem skomplikowanego nowoczesnego systemu klimatyzacji.
– Wow! – Josie wciągnęła powietrze, niezdolna powiedzieć nic więcej.
Szła wokół słonecznego wnętrza, patrząc na panoramę toskańskiej wsi. Powietrze na zewnątrz było przejrzyste jak wódka. Smukłe jak ołówki cyprysy sterczały niczym wykrzykniki z pól wysuszonej trawy, słoneczników i pofałdowanej zieleni zamkowych winnic.
– Powinnaś to zobaczyć po zmroku. – Poczekał, aż stanęła tuż obok. – Noc wygląda jak czarny aksamit. Czasami przychodzę tu na górę, żeby posiedzieć w ciszy, zastanawiając się, co oni tam w dole wszyscy porabiają. – Stał tak blisko niej, że Josie czuła jego obecność, podobnie jak oszałamiający zapach wody po goleniu.
Przeszedł ją dreszcz.
Co się ze mną dzieje? Przyjechałam tu do pracy, pomyślała w panice, zerkając w górę na niego. Dario spoglądał na panoramę, zatopiony w myślach. Czując na sobie jej wzrok, odwrócił głowę i ich oczy spotkały się. Znowu zadrżała. A wtedy Dario, jak gdyby wiedząc, co jej chodziło po głowie, obdarzył ją delikatnym, słodkim uśmiechem. Któremu nie sposób się było oprzeć.ROZDZIAŁ DRUGI
Oszołomiona i drżąca utonęła w jego spojrzeniu. Tak samo musiało być z Andym i tamtą kobietą na uniwersytecie. Nie mogę stawać między Dariem a jego dziewczyną, którą gdzieś ukrywa.
Po trwającej dla niej jak wieczność chwili, udało jej się opanować na tyle, że odsunęła się o krok, jak gdyby rozglądając się po pokoju.
– To wspaniały apartament, Dario. Ale nie w moim stylu. Nie ma tu czegoś mniejszego?
Wybuchnął śmiechem.
– To nie jest hotel. Tyle razy powtarzałem Antonii, że nie musisz płacić za pobyt tutaj, Josie. Jesteś jej przyjaciółką i możesz tu przebywać, kiedykolwiek masz ochotę i tak długo, jak zechcesz. Z pewnością ci to przekazała?
– Tak, ale zawsze płacę za siebie.
– Fundacja miejscowego szpitala z wdzięcznością przyjęła pieniądze, jakie im w twoim imieniu przesłałem. – Uśmiechnął się. – Uznajmy więc, że twoja hojność zasługuje na bezpłatne podniesienie standardu.
Zawahała się, ale uznała, że dopięła swego.
– W takim razie, dziękuję, Dario. Ale nie będziesz miał zbyt wielu okazji, żeby podziwiać panoramę przez te okna w czasie mojego pobytu tutaj. – Skierowała te słowa do niego, ale jednocześnie do siebie. – To idealne miejsce do rozkładania znalezisk i robienia dokumentacji. Tak odosobnione, że nie będziemy sobie wzajemnie przeszkadzać. Dziękuję, że przyprowadziłeś mnie aż tutaj.
Uśmiechał się rozbawiony. Znaczenie jej urywanych słów było aż nadto czytelne. Chciała zostać sama. Powoli zaczął kierować się w stronę drzwi. Odwrócił się, by spojrzeć jej w twarz, i znowu się uśmiechnął.
– Ten rumieniec oznacza, że przejęłaś się opowieściami Antonii, Josie – zachichotał. Silny florencki akcent sprawił, że jej imię zabrzmiało szczególnie pięknie. – Zapewniam cię, że jako przyjaciółka mojej siostry jesteś tu całkowicie bezpieczna. Przynajmniej z mojej strony.
– Zbliżanie się do mnie byłoby błędem, Dario. A ja popełniłabym jeszcze większy, pozwalając na to.
Natychmiast przestał się uśmiechać.
– To zrozumiałe. Byłaś świadkiem tego, co przydarzyło się Antonii.
– Mnie także.
– Nie mówisz chyba, że ten drań Rick próbował tego samego z tobą?
– Ależ nie! Spotkało mnie coś podobnego, chociaż nie można tego porównywać z tym, przez co przeszła Antonia. Swego czasu próbowałam ją ostrzec, ale to było trudne. Była taka szczęśliwa.
– Znając Antonię, to było ryzykowne posunięcie. Nadal jesteście przyjaciółkami?
– Oczywiście. Nie mogłam biernie patrzeć, jak zaprzepaszcza całą swoją ciężką pracę dla mężczyzny, który był tylko lekkoduchem. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli. – Miała nadzieję, że nie weźmie jej słów do siebie.
– O tak. Wokół mnie też kręci się wielu naciągaczy poszukujących złota – powiedział ponuro.
Zaśmiała się.
– Mnie interesują tylko poszukiwania historyczne. Jeśli trzymasz szkielety przodków w szafie, dowiem się, gdzie ich ciała są pochowane. Chociaż twoje ciemne sekrety należą do ciebie.
Mówiąc to, leniwie rozglądała się po pokoju. Nie odpowiedział, więc rzuciła na niego zdziwione spojrzenie. Przez moment w jego pięknych oczach dostrzegła głębię uczuć, których nie potrafił ukryć. Prawdziwą reakcję mężczyzny, podobnie jak ona przyzwyczajonego do oficjalnego wyrazu twarzy. Musiała dotknąć hrabiego di Sirenę w czuły punkt. Coś ukrywał. Nie miała pojęcia ani co to było, ani czym go sprowokowała. Wiedziała tylko, że od tej chwili musi się mieć na baczności.
Dario rzadko pozwalał sobie na brak czujności. Był arystokratą i teraz przywołał całą moc swojego starannego wychowania. Ucałował ponownie jej dłoń, a chwilową słabość pokrył najbardziej uroczym ze swoich uśmiechów. Zwykle oszałamiał nim nawet najbardziej uparte kobiety. Na doktor Josie Street nie zrobił on jednak wrażenia. W tej chwili jej zielone oczy lśniły niczym szmaragdy. Długie delikatne rzęsy nie łagodziły pełnego ciekawości, inteligentnego spojrzenia. Na moment zapomniała o nieśmiałości. Wtem kosmyk włosów ośmielił się wymknąć z surowo ściągniętego końskiego ogona. Nerwowo założyła kosmyk za ucho i odwróciła się, szamocząc się z walizkami. Dario zdecydował się zrozumieć tę aluzję.
– Do widzenia, Josie. Mam nadzieję, że pobyt tutaj będzie udany.
– Z pewnością, Dario. Zwłaszcza kiedy Toni i Fabio wrócą w przyszłym tygodniu.
– Jeśli chcesz, możesz do nich pojechać choćby zaraz. Transport zorganizuję ci natychmiast. – Na myśl o tygodniu z Josie, z tym jej przenikliwym wzrokiem, poczuł się dziwnie nieswojo.
– Nie, dziękuję – rzuciła mu przez ramię lodowate spojrzenie. – Wolę pracować tutaj niż plotkować z socjetą w Rimini.
– Wybór dość oryginalny jak na kobietę.
– Po prostu szczery.
Dario zasalutował w uznaniu.
– Tej cechy brakuje w kręgach, w których się obracam. Rozumiem, dlaczego tak trudno ci się do nich dostosować.
– Prowadzenie badań wymaga rzetelności, która staje się nawykiem. To wszystko.
– Będę o tym pamiętał – powiedział, wychodząc. Zastanawiał się, co zrobić, żeby doktor Josephine Street trochę się wyluzowała.
Josie nie mogła się doczekać, żeby wypaść na dwór i rozpocząć zwiedzanie posiadłości. Rozpakowała się najszybciej, jak mogła, żeby wziąć się zaraz do pracy. Ale apartament oszałamiał ją nie mniej niż sam hrabia Dario di Sirena. Dziwnie się czuła, wieszając swoje tanie białe koszulki na pięknych, ręcznie wyściełanych wieszakach wypełnionych lawendą. Zanim się przebrała i skończyła zwiedzanie trzech poziomów swojej kryjówki w wieży, inni goście Daria stali już na dziedzińcu, czekając na odjazd. Widok tych wszystkich limuzyn z szoferami i drogich sportowych aut sam w sobie był rozrywką. Spędziła z łokciami na parapecie okna o wiele więcej czasu, niż zamierzała, spoglądając w dół na tę wspaniałą procesję. Dopiero na widok hrabiego odskoczyła od okna jak oparzona. Nie chciała, żeby uznał jej słowa o pracy za puste gadanie.
Najpierw praca, potem rozrywka, przypominała sobie nieustannie, chociaż dla niej owo potem zdawało się nigdy nie następować. Antonia żartowała, że nikt nie mógł nigdy przyłapać Josie na biegu jałowym. Ona sama nie była pewna, czy podobało jej się znaczenie tych słów. Przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego miała jednak naprawdę mnóstwo pracy do wykonania.
Włochy i ich historia fascynowały ją od dziecka. Bawiąc się w ogrodzie na tyłach domu, zawsze coś odkopywała i zanosiła potem do szkoły. Jedno z jej znalezisk okazało się fragmentem rzymskiej broszki, zgubionej przez jakąś kobietę około dwóch tysięcy lat temu. To znalezisko i inspirująca nauczycielka pobudziły wyobraźnię Josie. Teraz, dwadzieścia lat później, znalazła się tutaj na ziemi Rzymian, przygotowując się do inspirowania studentów. Miała świadomość, jaką jest szczęściarą. Wiedziała, ile zawdzięcza wyrzeczeniom swojej mamy. Odczuwała przez to dodatkową presję, żeby w pełni wykorzystać swoją szansę.
Nie chciała, żeby Dario pokrzyżował te plany. Ale coś ciągnęło ją z powrotem do okna, niczym kwiat w stronę słońca. Strój tenisowy zamienił na bryczesy, białą koszulkę i błyszczące buty jeździeckie. Jasne ubrania doskonale podkreślały jego egzotyczny kolor skóry. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Była we Włoszech i wpatrywała się z zamkowej wieży w bajecznie pięknego faceta. Roszpunka mogłaby zzielenieć z zazdrości. Dario zmierzał konno w stronę ocienionej alei lipowej, niczym cesarz wizytujący swoje imperium. Nagle zatrzymał konia, odwrócił się i spojrzał do góry, najwyraźniej wprost na wyglądającą przez okno Josie. Stała tam jak urzeczona. Coś kazało jej unieść rękę, żeby mu pomachać. Inny impuls kazał jej zaraz ją opuścić. Wyobraziła sobie, jak matka uśmiechnęłaby się na widok tej scenki. Pani Street z zamglonymi oczami z pewnością zagłębiłaby się w opowieść, jak to poznała ongiś ojca Josie. Josie tego nienawidziła. Historia matki stanowiła smutny dowód na to, jak łatwo było pomylić się w ocenie mężczyzny. A to zawsze przypominało jej własny błąd w takiej ocenie.
Dario przez chwilę patrzył na nią, potem skinął jej głową, odwrócił się i zniknął wśród drzew. W porywie wstydu, odskoczyła od okna i po omacku zaczęła zbierać notatniki i aparat fotograficzny. To była wyprawa naukowa, z ogromną pracą do wykonania w krótkim czasie. Musiała zbudować reputację poważnego nauczyciela akademickiego. Gapienie się na Daria nie pomagało w tym. Zapakowała swoje rzeczy do torby i przerzuciła ją za ramię, kierując się w dół do holu wejściowego. Kiedy zaopatrzona w mapę przez gospodynię domu w końcu znalazła się w pełnym słońcu, odwróciła się plecami do alei lipowej. Ruszyła w kierunku dokładnie przeciwnym niż Dario. Nie chciała, by odniósł wrażenie, że za nim podąża. Zmierzając na odległy kraniec posiadłości poprzez stary gaj oliwny wśród pachnących drzew cytrynowych, chłonęła promienie słoneczne. Chciała dostać się do miejsca, gdzie wspaniała zwieńczona bramą aleja spotykała krętą wiejską drogę, leniwie zmierzającą w stronę Florencji. Dostrzegła tam dwóch mężczyzn pracujących przy kamiennym murze. Doświadczenie mówiło jej, że mury graniczne były cennym źródłem znalezisk. Na przestrzeni dziejów ludzie targowali się pod murami i przebudowywali je, wspinali się na nie, upuszczając przy tym różne przedmioty, lub chowali różne rzeczy między kamieniami czy pod ich fundamentami. Pobiegła w tę stronę, ale gorąco pozbawiło jej energii. W taki piękny dzień jak ten przechadzka była jedynym możliwym sposobem przemieszczania się. Skowronek wyfrunął prosto spod jej nóg, potrzeszcze i trznadle z terkotem wypadały z każdych mijanych przez nią zarośli. Wypiła niemal całą butelkę wody, zanim pokonała drogę do mężczyzn. Jeden nich w tym czasie oddalił się już na kolację. Drugi właśnie sprzątał swoje rzeczy, gotów lada chwila zniknąć. Był na szczęście skarbnicą historyjek, którymi chętnie się dzielił. Słuchała go uważnie, kiedy nagle poczuła raczej, niż usłyszała, poprzez spękaną trawiastą ziemię pod stopami tętent.
To był Dario. Górujący nad otoczeniem na grzbiecie wspaniałego ogiera, cwałował w jej stronę. Zamierzała powitać go zwyczajnym, beztroskim „cześć”. Jak gdyby jego pojawienie się nie przyspieszyło jej pulsu. Ale gdy patrzyła, jak galopował niczym książę z bajki, słowa uwięzły jej w gardle. Kiedy zatrzymał się tuż przed nią, milczała.
Uśmiechnął się.
– Witano mnie już przyjaźniej.
Udało jej się w końcu wydusić słowa z nagle wyschniętego gardła.
– Och… wybacz, Dario. Tak pochłonęła mnie opowieść signora Costy, a ty zupełnie mnie zaskoczyłeś.
– Właśnie widzę. Czym jesteś taka zajęta? – Wstrzymując konia, kręcił się wokoło, zamieniając kilka słów ze swoim pracownikiem. – Zatem interesuje cię historia tego muru? – Przytaknęła. Patrząc na niego, z trudem pamiętała, czym wcześniej mogła być zainteresowana. W siodle wyglądał tak wspaniale…
– Przyjechałem, żeby sprawdzić, czy nie potrzebujesz tłumacza. – Serce Josie drgnęło, ale udało jej się zapanować nad głosem. – Dziękuję, poradzę sobie – odrzekła zdecydowanie. Po czym, obawiając się, że zabrzmiało to niegrzecznie, dodała: – Lepiej się koncentruję, kiedy nikt mnie nie rozprasza. Ja… to znaczy, sama....
– Szkoda. Cieszyłem się na myśl, że zobaczę cię przy pracy. To odświeżająca odmiana. Na ogół przyjeżdżający tu ludzie nie robią nic pożytecznego. To miejsce jest stworzone dla przyjemności. – Josie zastygła. Szanse, żeby wykonała jakąkolwiek pracę z kręcącym się obok niej hrabią, były minimalne. Co się ze mną dzieje? Walczyła, żeby oprzytomnieć i w końcu jej się to udało.
– Dzięki za propozycję, Dario, ale w tym momencie robię tylko rozpoznanie. Jestem pewna, że to byłoby dla ciebie bardzo nudne.
Patrzył na nią z rozbawieniem, jak gdyby przejrzał jej kiepską obronę.
– No dobrze. Teraz i tak muszę coś sprawdzić na drugim końcu wsi, więc zostawiam cię, żebyś mogła dalej pracować. Przynajmniej na razie. – Zebrał konia, żeby odjechać. Josie nie mogła się zdecydować, czy czuje ulgę, czy też żal z powodu jego odjazdu. – Skoro zadałaś sobie tyle trudu, żeby przebyć całą tę drogę aż tutaj, popytam wokoło, czy ktoś nie zna jakichś historii na temat tego muru. Zgłoś się do mnie, kiedy będziesz gotowa poznać więcej tajemnic Castello Sirena.
– To wspaniale. Dziękuję. – Wcześniej nie dekoncentrowała się tak łatwo, nigdy. Takie rzeczy przytrafiają się innym kobietom, nie mnie! Zrobiło jej się słabo.
– Dobrze się czujesz?
– To z powodu gorąca – powiedziała szybko. – Nie jestem przyzwyczajona do tak silnego słońca.
– Zadbaj o siebie. – Jego głos brzmiał nieoczekiwanie stanowczo. – Trzymaj się cienia i zawsze noś kapelusz. Nie chcę cię widzieć następnym razem w szpitalu z porażeniem słonecznym. – Unosząc rękę z pozdrowieniem, odjechał. Josie zapatrzyła się na niego. Musiała potem przepraszać signora Giacoma. Nie potrzebowała tłumacza, żeby zrozumieć jego odpowiedź. Wesoły chichot wyraźnie mówił, co sobie myślał. Zaczerwieniona z gniewu, powróciła do swoich badań antycznych kamieni. Darowała sobie gapienie się na Daria. Najpierw praca, potem rozrywka, powtórzyła. Tym razem jednak ta mantra nie działała.
Dario nie wiedział, co dokładnie niepokoiło go w doktor Josie Street. Myślał o jej bladej twarzy i spiętych ruchach, stale i wciąż przez cały dzień. Była towarzysko nieporadna i ubrana tak, żeby wtapiać się w otoczenie. Jednocześnie wiedział, co mogło w niej tak bardzo ująć jego siostrę. Josie miała w sobie jakiś czar. Zachwycająco łatwo można było się z nią droczyć. Jej niewinność miała nieodparty urok dla kogoś tak zblazowanego jak on. W rozmowie z Giacomem wydawała się taka ożywiona, że Dario z odległości setek jardów mógł dostrzec jej gestykulację. Automatycznie założył, że potrzebowała tłumacza. Dopiero kiedy podjechał bliżej, zorientował się, że to ta rozmowa tak bardzo ją pochłaniała. To mu się spodobało. O wiele bardziej niż to, że na jego widok straciła nagle całą pewność siebie.
Na moment wróciło wspomnienie Arietty. Nie miał pojęcia dlaczego, bo jego zmarła narzeczona była kompletnym przeciwieństwem Josie. Rozmowna z nim i niemal milcząca w towarzystwie. Z wysiłkiem odsunął od siebie jej obraz, próbując myśleć o czymś innym. To nie powinno być trudne. W końcu żył bez Arietty już o wiele dłużej, niż trwał ich związek. Ale uświadomienie sobie jej straty nadal bolało, działając niczym groźne ostrzeżenie.
Nie pozwolę, żeby wspomnienia dręczyły mnie znowu dziś wieczór, pomyślał, przygotowując się do wyjścia na kolację tego wieczoru. Zapinał właśnie złote spinki do białej koszuli, kiedy usłyszał energiczny chrzęst żwiru na ścieżce. Przez okno ujrzał oddalającą się Josie. Wyszedł na balkon.
– Dokąd tak się spieszysz? – zawołał. – Może mógłbym cię podrzucić?
Zatrzymała się i odwróciła, upuszczając z brzękiem swoje narzędzia. Była obładowana kielniami, pędzlami i innymi rzeczami. Połowa z nich leżała teraz na ziemi.
– Dziękuję – ręką próbowała zasłonić swój wygodny, ale nieciekawy roboczy kombinezon – ale nie chciałabym sprawiać ci kłopotu.
– To żaden kłopot. – Zawrócił do mieszkania. Zanim jednak zdołał założyć marynarkę i zejść na dziedziniec, już jej nie było.
Jadąc samochodem niewiele później w stronę głównej bramy, nadal jej wypatrywał. Kiedy ją wreszcie dostrzegł, pracowała już przy starym murze granicznym. Pomachali sobie, kiedy ją mijał. To było już coś. Wiedział, że w zasadzie musiała biec niczym królik, żeby dotrzeć w tamto miejsce tak szybko. Zastanawiał się, z jakiego powodu. Nie było w nim przecież nic, czego mogłaby się obawiać.
Scenki z Josie krążyły mu po głowie przez cały wieczór, mimo że kilka bawiących na przyjęciu kobiet nie szczędziło mu swoich względów. W odróżnieniu od Josie, nosiły najpiękniejsze suknie, jakie mogły oferować Mediolan, Paryż czy Nowy Jork. Cały ich glamour i czar były wymierzone prosto w niego. Doświadczał tego na wszystkich przyjęciach, na których bywał. Był do takich karesów przyzwyczajony i z trudem je zauważał. Okazjonalnie pozwalał sobie poddać się pochlebstwom. Tego wieczora nie miał jednak do tego serca. Myślami błądził gdzie indziej. Jakie suknie przywiozła ze sobą goszcząca teraz u niego kobieta? Wyobraził sobie Josie w kreacji z fioletowego jedwabiu lub czarnej satyny. W tym punkcie jego myśli przeskoczyły na bardzo interesujący temat. Moje prześcieradła mają taki kolor, pomyślał. Ciekawe, jak Josie wyglądałaby między nimi. W tej chwili bezszelestnie pojawił się koło niego kelner. Trzymał w ręku dobrze schłodzoną butelkę szampana, owiniętą wykrochmaloną serwetką.
– Nie, dziękuję. Prowadzę – odesłał go z żalem. Ale ten epizod poddał mu szelmowski pomysł. Zawsze lubił szampana. Trzymał w swoim zamku doskonałe roczniki. Z pewnością kieliszek lub dwa pomogłyby Josie uczcić jej pierwszy dzień wykopalisk. Usprawiedliwił się przed gospodarzem, wyszedł z przyjęcia i szybko odjechał.
Pod koniec dnia Josie była tak zmęczona, że z trudem wlokła się noga za nogą. Nie mogła jednak być szczęśliwsza. Przez większość czasu pracowała w samotności. To było dla niej wspanialszym odpoczynkiem niż wakacje. Jednak jej myśli nie przestawały krążyć wokół Daria. Potrzebowała odpoczynku. Wczołgała się do łóżka i nastawiła budzik na wczesną godzinę. Chciała porobić z samego rana notatki i znaleźć się poza domem przed wschodem słońca. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, był niski warkot potężnego silnika samochodowego, przecinającego aksamitną ciemność nocy. Kiedy zamknęła oczy, przypomniała sobie, w jaki sposób Dario opisywał widok z okien solaru nocą. Jak pięknie zmieniał się wyraz jego twarzy, kiedy na nią patrzył. Zapadając w sen w luksusowym królewskim łożu, uśmiechała się. To było cudowne miejsce, ale Dario stanowił dla niej niebezpieczną pokusę. Bez obaw mogła się z nim widywać tylko we śnie. Gdy samochód wjechał pędem na dziedziniec, zasnęła.
Dario wyskoczył zza kierownicy i zanim jeszcze zawołał szofera, żeby odprowadził samochód, zerknął w górę na wieżę w zachodnim skrzydle. Była pogrążona w ciemności. Miał nadzieję, że Josie tylko pogasiła światła, chcąc zgodnie z jego sugestią napawać się widokiem nocy. Z butelką szampana i dwoma kieliszkami w rękach udał się na górę i zastukał do drzwi jej apartamentu. Odpowiedziała mu cisza. Nie szkodzi. Niech się dobrze bawi, korzystając z atrakcji Castello Sirena, pomyślał, ignorując rozczarowanie, że nie mógł być tam z nią. Napisał na etykiecie parę słów, a butelkę postawił pod jej drzwiami. Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu chciał, żeby Josie się zabawiła. W tym momencie pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego. W końcu opuścił dla niej przyjęcie. Czyżby opór, jaki stawiała, stanowił dla niego wyzwanie? Cokolwiek to było, najwyraźniej nie przestanie o niej myśleć, dopóki jej nie zdobędzie.
Długi, przyjemny lunch z pewnością przyspieszy sprawę, zdecydował. Wiedział, że grzeczność Josie nie pozwoli jej odrzucić takiego zaproszenia. Uśmiechał się do siebie, idąc do łóżka. Co za ironia, że jej typowa brytyjska rezerwa posłuży mu do budowania więzi między nimi…