Wojna bogów - ebook
Wojna bogów - ebook
Ambicje synów Ragnara nigdy się nie kończą. Co czeka ich na drodze do upragnionej chwały? Wolność, miłość, wyczekiwana zemsta, władanie wszystkimi swiońskimi królestwami… Który z braci osiągnie to, o czym marzy? Kogo spotka srogi zawód?
Kolejny atak na Paryż ponownie wstrząśnie państwem Franków. Jakie skutki przyniesie osadzenie na tronie nowego-starego króla?
Pod murami potężnego Konstantynopola staną przytłaczające siły zjednoczonych królestw dowodzone przez Ivara. Czy największa forteca świata upadnie pod naporem Bezkostnego? A może król Danów poniesie w końcu druzgocącą klęskę?
Wojna bogów, jakiej dotąd nie widziano, wstrząśnie oboma światami. Starcie to zostanie zapamiętane po wsze czasy, zaś synowie Ragnara dokonają zaskakujących wyborów, które naznaczą przyszłość.
Daniel „Dantez” Komorowski – od zawsze zainteresowany średniowieczem, ówczesnymi wojami i bitwami. Najbardziej zafascynowali go wikingowie, dzięki czemu powstała ta seria.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67639-99-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Głos Kultury
Ponownie przeniosłam się w czasie, świat realny przestał istnieć. Bardzo wiarygodnie i realnie Autor oddaje klimat tamtych czasów. Wikingowie i ich zamiłowanie do wolności, walki, niebezpieczeństwa, zahartowani w boju, niestrudzeni w poczynaniach. Niebezpieczni, przerażający i… przystojni.
Na kanapie
Obok widowiskowych i krwawych potyczek, gdzie wikingowie swoją „furią” sieją strach zarówno pośród cywili, jak i w szeregach wojsk wroga, znalazło się tutaj również miejsce dla innej, ale równie wciągającej treści.
Popkulturowy kociołek
Po raz kolejny muszę przyznać, że Daniel Komorowski naprawdę dba o to, aby jego czytelnicy się nie nudzili. Cała ta saga jest przesiąknięta akcją, ma doskonałe tempo i sporo się tutaj dzieje. (…) Pojedynki, sojusze, spiski, intrygi, zdrady, miłosne romanse, poszerzanie wpływów, biesiady, rytualne mordy… Nie grozi Wam zatem nawet chwila znużenia.
Secretum.pl
Jeśli fascynuje Was historia wikingów, związane z nimi legendy i ich codzienne życie, to tę serię szczerze Wam polecam. (…) Gwarantuję, że i Was wciągnie ten brutalny, ale i arcyciekawy świat.
Czytanie na platanie– I –
Paryż, kraj Franków
Ivar, Haakon i Pepin Garbaty stali pośrodku krytego mostu Paryża, oddzieleni masywną kratą, która została opuszczona z góry. Po drugiej stronie widać było władcę Franków, Ludwika Pobożnego oraz dwóch żołnierzy, którzy wyszli naprzeciw nieproszonym gościom, by przeprowadzić z nimi pertraktacje.
Strony prezentowały różne nastroje. Najeźdźcy byli spokojni i pewni tego, po co przybyli. Król Franków natomiast stał nieco wystraszony i pełen obaw o nadchodzącą przyszłość. Wiedział, że rozmowy raczej nie przyniosą niczego dobrego i że prędzej czy później walki będą kontynuowane. Pepin nie przybył tu z Ivarem i Haakonem, żeby odpłynąć bez zdobycia korony. Ludwik był w potrzasku. Danowie i Norwegowie dotarli do Paryża, pokonując wcześniej na rzece jego flotę. Jak teraz miał ich powstrzymać? Tym bardziej, że obecnie miał ze sobą wojów wzmocnionych zwycięstwem nad frankijską flotą…
Zapowiadały się trudne rozmowy, co do tego Ludwik nie miał wątpliwości. Wzmocnił jednak systemy obronne miasta i liczył na to, że nie da najeźdźcom tego, czego chcą oraz że uda mu się obronić przed nimi swoje królestwo.
– Witaj, bracie! – zawołał Pepin do Ludwika, kiedy ten tylko znalazł się w zasięgu głosu. – Wróciłem. Tęskniłeś za mną?
– Czego chcesz? – odparł panujący król Franków.
– Nie powitasz mnie nawet? – Pepin udał zmartwionego i urażonego. – Skąd u ciebie taki brak dobrego wychowania?
– Może jeszcze mam ci otworzyć bramę, żebyś zajął Paryż z tymi przeklętymi poganami? – odparł Ludwik, nie kryjąc pogardy wobec sojuszników brata. – Tego chcesz?
– Nie mielibyśmy nic przeciwko! – zadrwił Ivar, włączając się do rozmowy. – Do Paryża dostaniemy się w ten czy inny sposób! Lepiej dla wszystkich, żeby nastąpiło to wcześniej, z jak najmniejszymi stratami po obu stronach.
– Od kiedy to zależy ci na zmniejszeniu strat, jakie możesz wyrządzić? – odparł król Franków.
– Może mi nie zależeć! Wybiję twych poddanych do nogi! – zaproponował Bezkostny. – Tego chcesz? Tak będzie lepiej?
– Nie wpuszczę was do Paryża!
– Więc sami wejdziemy! – odezwał się tym razem Haakon.
– Możecie próbować, ale nie dacie rady! – zapewnił Ludwik, wysilając się na pewność siebie, która miała przekonać najeźdźców. – Wzmocniłem zabezpieczenia. Nie uda wam się zdobyć murów, jak to było ostatnim razem. Mury są należycie obsadzone, jesteśmy dobrze przygotowani do obrony. Zanim zdołacie choćby się wspiąć na mury, poniesiecie takie straty, że nie będziecie mieli kim dalej walczyć.
– Więc co? – zaśmiał się Haakon. – Dla własnego dobra powinniśmy się od razu wycofać?
– Dokładnie tak!
– Nie licz na to! – odezwał się Ivar, który nie zamierzał ponosić dużych strat. Zaraz po bitwie o Paryż czekała go kolejna wyprawa i walki, do których potrzebował każdego ze swoich wojowników. Nie stać go teraz było na straty wśród żołnierzy. – Dobrze wiesz, że cię pokonamy. W innym wypadku nie przyszedłbyś z nami rozmawiać. Co chciałeś osiągnąć? Tak czy inaczej dojdzie do walk i Paryż znowu padnie u mych stóp.
– Liczyłem na twój rozsądek lub przekonanie mego brata do odstąpienia od walk.
– Znowu jesteśmy braćmi? – zapytał zgryźliwie Pepin. – Już zapomniałeś, że nie tak dawno temu oddałeś mnie w niewolę, żebym do końca swych dni wiosłował na łodzi handlowej?
– Musiałem się ciebie pozbyć! Powinieneś się cieszyć, że nie kazałem cię zabić!
– Cieszę się, i to bardzo! – przyznał Garbaty. – Dzięki temu mogłem tu wrócić i niedługo korona znowu będzie moja.
– Nie licz na to! – odparł Ludwik.
– Jednak na to właśnie liczę!
– Żeby nie przedłużać, powiem tak – odezwał się nagle Ivar, któremu już zaczęło się dłużyć – możliwości są dwie. Albo walczymy i zginiesz razem ze swymi ludźmi, albo po prostu oddasz koronę Pepinowi i raz na zawsze zrzekniesz się tytułu. Będziesz mógł wtedy odejść i osiąść gdzieś daleko, na swoich ziemiach.
– Nawet się nie będę zastanawiał nad tą ofertą! – odburknął Ludwik, zupełnie niezainteresowany.
– Więc wojna! – odezwał się Haakon.
– Na pewno tego chcesz? – zwrócił się jeszcze Pepin do brata. – Polegniesz!
– To polegnę, ale nie oddam Paryża tobie ani poganom! – odparł Pobożny, po czym odwrócił się od swych rozmówców i ruszył mostem w drogę powrotną za mury miasta. Kiedy minął bramę wraz z żołnierzami, brama się zamknęła.
Ivar zbliżył się do metalowej kraty. Złapał ją ręką i szarpnął. Zapora jednak ani drgnęła.
– O tym wiedziałeś? – zapytał Pepina, wskazując na kratę.
– Jest nowa – odparł Garbaty. – Nie było jej, kiedy byłem królem.
– Mówiłeś, że wszystko wiesz i z twoją wiedzą łatwo zdobędziemy Paryż.
– Tak mówiłem. Chyba nie powstrzyma nas jedna zapora? – zapytał Pepin. – O wszystkim innym ci powiedziałem. Zdobędziemy Paryż, zobaczysz!
– To wiem, ale nie chcę tracić ludzi! – odparł Ivar. – Lepiej dla ciebie, byśmy ponieśli jak najmniejsze straty! – zaznaczył, po czym ruszył w przeciwną stronę niż Ludwik przed chwilą. Zszedł z mostu, by wydać pierwsze rozkazy swym wojom. Zbliżała się wielka walka i lada moment Paryż po raz kolejny miał stać się wielkim polem bitwy.– II –
Konstantynopol, Bizancjum. W tym samym czasie
W lochach Konstantynopola, gdzie zamknięci byli Hvitserk i Muritus, panowała cisza. Dziwiło to Warega. Dotąd zawsze jej pragnął i tylko czekał, kiedy rozmowny Hvitserk ucichnie. Tym razem jednak sytuacja była inna. Muritus był zaniepokojony.
– Jesteś tam, synu Ragnara? – odezwał się pierwszy, przerywając w końcu niepokojącą ciszę. – Żyjesz w ogóle?
– Żyję, a co ci do tego? – odparł Hvitserk niechętnie, przybitym głosem.
– Coś taki mało rozmowny?
– Od kiedy to dla ciebie problem?
– Żaden problem – odparł Wareg. – Ciekaw jeno jestem – dodał zaraz. – Przestałeś wierzyć, że brat po ciebie przybędzie czy co? Jeszcze do niedawna gęba ci się nie zamykała, tak opowiadałeś o dniu, w którym Ivar przybije do Konstantynopola.
– Męczy mnie to czekanie…
– Nie masz wyboru, musisz czekać tyle, ile będzie trzeba. Nie pogonisz Ivara. Przybędzie tu, kiedy będzie mógł.
– O ile w ogóle przybędzie…
– Czyli wątpisz? – zdziwił się Muritus.
– Nie. Chcę się jedynie stąd wydostać.
– Skoro wierzysz w swego brata, to czym tu się przejmować? – zapytał Wareg. – Prędzej czy później on się zjawi, więc nie wiem, gdzie jest problem. Chyba lepsza twoja pewność, że Ivar cię ocali, od mojego braku nadziei na wydostanie się stąd?
– Masz rację, ale co zrobię, skoro moja głowa i ciało chcą być gdzie indziej?
– Jeśli o chędożeniu mówisz, to lepiej pomyśl, ile dziewek zaspokoisz, kiedy już stąd wyjdziesz! – zaśmiał się Muritus. – Nie zastanawiaj się nad tym, jak ci teraz źle i ciężko, tylko myśl o tym, jak wtedy będzie przyjemnie!
– O jednej myślę, nie o wielu – odparł Hvitserk.
– O tylu rzeczach opowiadałeś, a o kobiecie ani słowa dotąd nie rzekłeś! – powiedział Wareg, nie kryjąc, że ten temat bardzo go interesuje. – Masz kobietę, która skradła ci serce i o której myślisz, kiedy tylko zamkniesz oczy?
– Jak ty o swojej żonie? – zapytał Dan.
– Każdego dnia o niej myślę – przyznał Muritus. – Była najpiękniejszą istotą, jaka chodziła po tym świecie.
– Jak miała na imię? – zainteresował się Hvitserk.
– Neiva. A twoją jak zwą?
– Tordis. Nie wiem jednak, czy jest moja – odparł Dan, zastawiając się. – Nie wiem, czy nie jest już czyjąś.
– Czyli jedynie do niej wzdychasz? Rozmawiałeś z nią chociaż?
– Oj, rozmawiałem! – zaśmiał się Hvitserk. – Tordis chciała mnie nawet zabić, a skończyliśmy nadzy. I to nie raz! – wspominał syn Ragnara, czując, jak myśli o Fince rozgrzewają go od środka. – Mam nadzieję, że nikt jej nie wziął za żonę, odkąd ostatnio się widzieliśmy.
– Dawno to było?
– Tak – przyznał rozżalony Dan. – Długo nie było mnie w Finlandii, a opuszczałem ją w pośpiechu. Nie mogłem jej powiadomić, że nie wiem kiedy ani czy w ogóle wrócę…
– Popłyniesz do niej, kiedy wrócisz z Ivarem do Danii – powiedział Muritus. – Wtedy dowiesz się, czy jest sama. Jeśli cię kocha, to na ciebie czeka. Jeśli nie, niczego nie straciłeś.
– Tordis jest piękna – odezwał się Hvitserk, przywołując w pamięci obraz Finki. – Jeśli do tej pory nie została niczyją żoną, to znaczy, że sprzyjają mi sami bogowie.
– Wtedy będziesz miał dwa powody do świętowania – przyznał Wareg. – Póki co jednak czekaj na swego brata. Bez niego nie zobaczysz ponownie swojej Tordis, a może nawet nie pożyjesz zbyt długo. Wszystko zależy od kaprysu cesarza. Jeśli jednego dnia obudzi się z myślą, żeby cię zabić, Ivar przybędzie tu na próżno.
Hvitserk nie odpowiedział, a pokiwał jedynie głową, przyznając Muritusowi rację. Zamiast odezwać się do towarzysza, pogrążył się w myślach.
– Bracie – zwrócił się do Ivara – przybędziesz po mnie? W tobie cała nadzieja…– III –
Paryż, kraj Franków. Następnego dnia
Ofensywa wikingów ruszyła. Inaczej jednak, niż przypuszczał Ludwik Pobożny. Siły duńsko-norweskie nie zaatakowały murów za pomocą swej licznej floty. Zamiast tego przypuściły atak krytym mostem. Poprzednim razem, kiedy szturmem dowodził król Ragnar, zrezygnowano z tej drogi, gdyż uznano ją za zbyt trudną i dobrze zabezpieczoną. Pepin Garbaty przekonał jednak Ivara, że warto zaatakować właśnie tutaj, gdyż doskonale znał tamtejsze umocnienia i wiedział, jak je pokonać. Niestety już na samym początku pojawiła się przeszkoda, o której nie miał pojęcia. Była to potężna metalowa krata, dzieląca most na połowę. Wikingowie nie zmienili jednak planów ataku. Założyli, że potężna zapora ustąpi. Przygotowali potrzebne narzędzia i wzięli się za kratę. Pepin domyślał się, że nad sufitem muszą biec ukryte łańcuchy, za pomocą których można podnieść przeszkodę. Za bramę nikt się jednak nie przedostał i Danowie wraz z Norwegami za pomogą młotów, drągów i drew postanowili obejść zabezpieczenia. Ułożyli kilka kawałów drewna w niewielkiej odległości od kraty. Następnie oparli o nie drągi, wsuwając je między podłoże a kratę, po czym za pomocą dźwigni poczęli ją podnosić. Krata była niezwykle ciężka i z początku nawet nie drgnęła. Po chwili, kiedy wojów z drągami przybyło, metalowa zapora została nieco uniesiona. Wysokość szczeliny nie pozwalała jednak na przedostanie się na drugą stronę. Wojowie podłożyli pod podniesioną kratę drwa i wyjęli drągi. Krata oparła się o kawały drewna. Wojowie uszykowali od razu kolejną dźwignię, by jeszcze wyżej podnieść zaporę. Zamiast jednego kawałka drewna ustawiono tym razem na sobie dwa, i to na nich wsparto drągi. Wojownicy naparli na nie z całych sił. Drągi prężyły się i krata znowu się uniosła. Szybko podłożono kolejne drwa. Po chwili cały proces powtórzono jeszcze raz, a potem kolejny. Cały czas wspierano kratę na dodatkowych pniach i długich belach kładzionych na płask, by krata z nich nie spadła i nie runęła w dół. Wtedy cała praca poszłaby na marne. Co gorsza, zapora mogła spaść podczas przechodzenia pod nią armii i zabić kilku wojów.
Kiedy krata była uniesiona już na większą wysokość, Danowie i Norwegowie wchodzili pod nią i podpierali ją barkami, wspomagając kompanów od drągów. Wspólnymi siłami pokonywali jej opór. Wkrótce została wsparta na wielu drewnianych belkach, co umożliwiło wojom przejście pod nią prawie bez konieczności schylania się.
Widząc pokonanie przeszkody przez wrogów, Frankowie starali się za pomocą wbudowanych mechanizmów unieść kratę do samej góry i opuścić ją z impetem, by zniszczyła zbudowane podpory. Krata została uniesiona, lecz nie była w stanie pokonać belek, upadając. Były masywne i w dużej ilości, stanowiły więc solidną przeszkodę.
Wikingowie po sforsowaniu kraty nie ruszyli od razu dalej. Wprowadzili na most przygotowane wcześniej machiny, które wedle zapewnień Pepina powinny ich ochronić przed kolejnym zagrożeniem. Owymi machinami były duże, masywne zapory przypominające kwadratowe tarcze, zbudowane z kilku warstw desek i dodatkowo wzmocnione metalowymi wstawkami. Przymocowane były do niewielkich wózków na kołach. Żeby wózki jechały, trzeba było je nieco przechylić do tyłu, gdyż z przodu, tuż przed tarczą, były kliny z metalowymi dziobami, dzięki którym po ustawieniu konstrukcji zapierały się o podłoże i mocno stały w miejscu. Nie można było wówczas wózka przepchnąć ani przyciągnąć. Z początku wojowie nie rozumieli, do czego będą potrzebne owe kliny. Uważano, że będą jedynie przeszkadzać, lecz wkrótce miało się okazać, jak bardzo byli w błędzie i ile będą im zawdzięczać.
Frankowie otworzyli bramę, lecz nie wybiegli przez nią. Wyprowadzili za to potężne machiny zwane balistami, które za pomocą specjalnych mechanizmów działały podobnie do łuków, z tym że wystrzeliwały o wiele większe strzały, swoimi rozmiarami bardziej przypominając włócznie. Do tego miotane włócznie były przymocowane do łańcuchów, za pomocą których można je było przyciągnąć z powrotem. Do tego właśnie wikingom potrzebne były masywne zapory z klinami, za którymi ruszyli w kierunku bramy.
– Przygotować się! – krzyknął Ivar do swych ludzi i wszyscy skryli się za tarczami, jednak dalej parli naprzód.
Frankijskie balisty poszły ruch. Dwie ustawione obok siebie cisnęły przed siebie potężnymi włóczniami, które zaświszczały w powietrzu, by momentalnie uderzyć z wielką siłą w zapory wikingów. Groty włóczni zamiast nadziać na siebie kilku wojowników, wbiły się w tarcze, mocno się w nie zagłębiając. Frankowie licząc, że rozerwą zapory, a potem poprawią ostrzał, przeliczyli się jednak w swych zamiarach. Groty włóczni utknęły w tarczach, a kiedy zaczęto je przyciągać, zapory zaparły się o kliny. Balisty zostały zablokowane, a wikingowie wyszli zza tarcz i rzucili się do ataku. Wówczas zabrzmiał róg z obozu, a potem krzyki z przekazywanymi niedobrymi wieściami. W końcu dotarły one i do Ivara, Haakona oraz pozostałych na pierwszej linii frontu.
– Atakują obóz!
– Ludwik się przygotował – odezwał się niezadowolony Ivar, któremu przeszło przez myśl, że nie docenił rywala.
– To na pewno nie jego ludzie – odparł Pepin. – Ludwik nie rozdzieliłby swoich sił.
– Więc wezwał wsparcie – stwierdził Bezkostny.
– Może Pepin Młodszy? – zgadywał Halfdan. – Może liczyć na kogoś jeszcze?
– Na papieża, ale on nie zdążyłby tu dotrzeć tak szybko – powiedział Garbaty. – Ale może rzeczywiście dotarł Młodszy ze swoją armią.
– Co robimy? – zapytał Haakon. – Może się rozdzielimy? Jeden z nas zajmie się bramą, drugi obozem?
– Nie będziemy rozdzielać naszych sił! – zdecydował Ivar. – Załatwimy sprawę z obozem, a potem wrócimy tutaj. Zostawimy jedynie jeden oddział, żeby pilnował kraty. Nasza praca nie może pójść na marne.
Jak powiedział Bezkostny, tak uczyniono i ku uciesze Ludwika obserwującego wszystko zza bramy, wikingowie wycofali się z mostu. Król miał nadzieję, że już tu nie wrócą.
Tymczasem wojownicy z dowódcami na czele ruszyli w kierunku obozu założonego tuż przy moście. Obóz zmienił się w pole walki i tak, jak niektórzy przypuszczali, nowo przybyłe siły Franków należały do Pepina Młodszego, który wsparł brata. Armia nie była jednak duża. Pepin miał przy sobie niewielkie siły, jednak konnica, która wjechała w obóz, siała spustoszenie. Dobrze uzbrojeni Frankowie taranowali wikingów, mordując jednego za drugim. Dopiero szybki ostrzał łuczników przerzedził nieco konne szeregi.
– Mur tarcz! – ryknął Ivar, pojawiając się w obozie. W tym samym momencie sięgnął po jeden z noży, które zawsze miał przy sobie w kamizelce, i cisnął nim w gardło Franka jadącego w jego stronę. Żołnierz zginął od razu i teraz wisiał bezwładnie na koniu. Bezkostny chwycił za wodze, zrzucił Franka, wskoczył na zwierzę i ruszył przed siebie w kierunku przeciwników. Po drodze zabił dwóch; jednego trafił nożem, który wbił się nieszczęśnikowi w kark, a kolejnego zaatakował od tyłu, uderzając w czaszkę maczugą, która była idealną bronią do walki w obecnie panujących warunkach.
Bezkostny jechał jak szalony, bez cienia lęku, i zabijał. Jego wojowie zbili się tymczasem w mur tarcz i okrążyli przybyłą konnicę. Frankowie jednak się tym nie przejmowali i raz po raz wjeżdżali w formację wikingów, łamiąc kości wojom i zabijając wielu z nich.
Danowie i Norwegowie nie podejmowali zaczepnej walki z przybyłym oddziałem. Ostrzeliwali go tylko z łuków i obrzucali włóczniami. Z każdą chwilą frankijskich żołnierzy było coraz mniej.
W tym czasie Haakon zdobył konia. Wskoczył na niego i ruszył w ślad za Ivarem. Po chwili to samo uczynił też i Halfdan oraz inni, którym udało się zrzucić przeciwników z koni. Coraz więcej wikingów dosiadało koni, coraz skuteczniej więc przeciwstawiali się wrogowi. Trup ścielił się gęsto po obydwu stronach, lecz z czasem, kiedy wikingowie zorganizowali obronę, ich straty były coraz mniejsze.
Ivar dojrzał przywódcę konnicy i skierował wierzchowca w jego kierunku. Ten jednak nagle zawrócił i poprowadził swych ludzi w kierunku mostu, wprost na mur tarcz. Bezkostny ruszył za nim, jednak nie dogonił Pepina Młodszego. Syn Karola Wielkiego zdołał staranować wikingów i przedostać się za ich formację. Ivar domyślił się, że ten atak miał na celu przerwanie walki i przedostanie się dowódcy obrońców z wojskiem do Paryża. Nie zamierzał mu jednak na to pozwolić.
Po pokonaniu muru tarcz Pepin Młodszy wdał się w walkę z wojownikami najeźdźcy. Szybko pokonał dwóch, lecz kolejny był bliski zrzucenia go z konia. Frank jednak się oswobodził. Kiedy jednak miał zagłębić miecz w ciele Dana, spadł z konia, rażony w klatkę piersiową włócznią ciśniętą z całych sił przez Ivara.
Bezkostny uśmiechnął się tryumfalnie i ruszył dalej w bój. Wkrótce nic nie zostało z frankijskiej konnicy. Pozbawieni dowódcy żołnierze poszli w rozsypkę i przepadli co do jednego. Walka, zapowiadająca się na wiele godzin, skończyła się o wiele wcześniej, niż wszyscy przypuszczali. Manewr Pepina Młodszego się nie powiódł i dowódca poległ wraz ze swymi żołnierzami, odraczając jedynie o jeden dzień dalsze walki o stolicę królestwa. Szaleńczy atak nie przyniósł więc zbyt wiele. Straty po stronie wikingów były zbyt małe, by mogły osłabić siły najeźdźców.
Po wszystkim Ivar podjechał do ciała Pepina Młodszego. Stał tam już Garbaty.
– Żałujesz brata? – zapytał Bezkostny.
– Wybrał Ludwika – odparł Garbaty, wzruszając ramionami. – Dostał za swoje. Czego mam żałować?
– Jak tam sobie chcesz, mi twój żal obojętny.
– Atakujemy znowu most?
– Jutro – zdecydował Ivar. – Muszę przegrupować siły, uderzymy jutro.– IV –
Konstantynopol, Bizancjum. W tym samym czasie
Do portu w Konstantynopolu wpłynęła łódź z towarem. Będący na pokładzie Norwegowie pokazali zarządcy produkty, jakie mieli na handel, i zapłacili za wpuszczenie ich do miasta, a ten ich przepuścił. Był zadowolony z jakości skór, jakie ze sobą przywieźli, więc nie robił im żadnych problemów, mimo iż nie wyglądali mu zbytnio na handlarzy. Poza tym skoro nie targowali się z nim o zapłatę, nie zamierzał im niczego utrudniać.
Dowódca łodzi, Styrmir, rozejrzał się dookoła. Ani on, ani żaden z jego ludzi nigdy wcześniej nie był w Konstantynopolu. Była to ich pierwsza tak daleka podróż, do tego tak bardzo ważna. Czuli się wyróżnieni, od kiedy król Haakon zlecił im to zadanie. Mieli odszukać brata Ivara, powiedzieć mu, że nadchodzi wyzwolenie oraz rozejrzeć się po mieście, by poznać teren i tutejsze zabezpieczenia. Ivar nie chciał ryzykować wysłania Danów, żeby nie wzbudzić czujności tubylców. Nie mógł ryzykować, że cesarz dowie się o jego planie dotyczącym oswobodzenia wikinga.
– Wszyscy wiecie, co robić! – odezwał się Styrmir do pozostałych. – Musimy dostać się do cesarza, przysiąc mu wierność i zostać jego wojownikami – mówił dalej, by utrwalić przyjęte zasady. – Nie możemy zrobić tego wszyscy naraz, bo władca może zacząć coś podejrzewać. Musimy zgłaszać się na służbę pojedynczo lub dwójkami. Nie znamy się. Wszyscy mamy za co tu przeżyć. Każdy działa na własną rękę i, póki co, odtąd unikamy publicznych kontaktów między sobą. Zrozumiano?
Wojowie pokiwali głowami. Wszyscy dobrze znali plan i zamierzali wywiązać się z niego jak najlepiej.
– Dobrze! – powiedział Styrmir. – Mamy trochę czasu, więc nie podejmujcie żadnych pochopnych decyzji! Dostajemy się na służbę i spokojnie szukamy Hvitserka – dodał. – Pamiętajcie, że nikt nie może się dowiedzieć, iż przysłał nas Ivar. Wtedy bowiem jego brat zginie, a nasza misja pójdzie na marne. Sami też zostaniemy straceni, jeśli cesarz dowie się prawdy.
– Wiemy, co robić! – odezwał się jeden z wojów. – Poradzimy sobie!
– Więc do dzieła! Każdy jest zdany wyłącznie na siebie. Powodzenia! – odparł Styrmir i wojowie się rozeszli. Znali swoje zadanie. Wiedzieli, co robić. Nadszedł czas, by osiągnąć to, po co przybyli.– V –
Hedeby, Dania. W tym samym czasie
Sigurd Młodszy przechadzał się po osadzie. Rozglądał się dookoła, lecz bez większego zainteresowania. W Hedeby od dłuższego czasu trwały różnego rodzaju prace. Umacniano fortyfikacje, budowano machiny. Szkutnicy pracowali przy łodziach. Kowale kuli broń, zbijali tarcze, robili strzały. Dzień jak co dzień.
Sigurd szedł przed siebie niczym duch. Był jakby nieobecny i niezbyt interesował się postępami robót. Nie to co kiedyś, jeszcze przed walkami ze Swionami, gdy zarządzał i nadzorował z entuzjazmem i przejęciem. Chciał, by wszystko szło sprawnie i było dopięte na ostatni guzik. Tym razem było inaczej. Wojów, którzy go zagadywali, zbywał krótkimi odpowiedziami. Nie nadzorował ich. Chodził tylko pomiędzy nimi, lecz w ogóle nie zważał na to, co robili.
Osowiałość Sigurda nie uszła uwadze Amiry, lecz królowa Danii doskonale zdawała sobie sprawę, z czego wynikał stan Dana. Najmłodszy z synów Ragnara był przybity tym, że po raz kolejny musiał zostać w Hedeby, podczas gdy Ivar udał się na kolejną wyprawę. Sigurd wszystko rozumiał. Wyprawa była dla Hvitserka, po to, by zdobyć sojuszniczą armię do przeprowadzenia walk w Konstantynopolu. Sigurd musiał zostać na miejscu, gdyż nie było innego syna Ragnara do wykonania tego zadania, a Halfdan Starszy wrócił do swojej osady, gdyż bardzo dawno nie było go w domu. Sigurd nie miał więc znów wyboru i kolejny raz siedział w Hedeby, podczas gdy Ivar i inni walczyli właśnie w Paryżu. Zastanawiał się, czemu na przykład najstarszy z braci nie mógł tym razem zostać. Skoro winy zostały Halfdanowi odpuszczone, mógł zostać w Hedeby. Ivar jednak wolał jego obecność przy sobie. Być może nie ufał już na tyle Halfdanowi, by przekazać mu tron pod swoją nieobecność.
Niemniej jednak Sigurd został i nie było mu z tym dobrze. Kiedy po obejściu placu wrócił do wielkiej halli i usiadł przy jednym ze stołów, by napić się miodu, u jego boku pojawiła się Amira. Królowa martwiła się o Dana i chciała dodać mu otuchy.
– Nie zapytam, czy wszystko w porządku, bo znam odpowiedź – odezwała się.
Sigurd nie odpowiedział. Wzruszył jedynie obojętnie ramionami i nalał sobie miodu do kufla.
– Napiję się z tobą. Nalejesz mi? – zapytała kobieta po chwili, podsuwając bliżej drugi kielich.
Sigurd nalał miodu królowej, choć zdziwiła go jej prośba. Nie widział dotąd, by Amira piła miód. Nie przejął się tym jednak.
– Widziałeś się dzisiaj z Ingrid? – zapytała królowa, sądząc, że córka Guthruma była w stanie poprawić nastrój Sigurda. – Co u niej?
– Nie widziałem jej dzisiaj. Wczoraj też nie.
– Czemu?
– Po prostu – odparł Sigurd, wzruszając beznamiętnie ramionami.
– To dobra dziewczyna. Nie zraź jej do siebie, jeśli masz gorsze dni – poleciła królowa. – Każdy ma czasem gorszy okres, lecz nie może to się odbijać na naszych bliskich.
– Niczego jej nie zrobiłem. Po prostu nie chce mi się rozmawiać.
– Nie wiń Ivara za to, że cię zostawił – odezwała się Amira, poruszając bezpośrednio ważki temat – ktoś musiał tu zostać…
– … i znowu padło na mnie! – Dan wszedł królowej w słowo. – Też chcę walczyć! Też chciałem ruszyć na Paryż!
– Wyruszysz na Konstantynopol – odparła Amira. – Wtedy twój wuj ma zostać w Hedeby. Tam zdążysz się nawalczyć.
– Chodzi o to, że Ivar i Halfdan walczą o Hvitserka. Walczą z Frankami, by zdobyć armię, a ja siedzę tutaj i nic nie robię!
– Robisz, i to dużo! Gdyby nie ty, Ivar nie mógłby być spokojny o Hedeby – powiedziała królowa, próbując uspokoić Sigurda. – Dzięki tobie wie, że zostawił królestwo w dobrych rękach. Nie uważasz, że to ważne?
– Może tak, może nie…
– Nie trap się, że musiałeś zostać. Ivar na ciebie liczy. Tak samo na efekty tutejszych prac – kontynuowała Amira. – Mój mąż chce wyruszyć do Konstantynopola najszybciej, jak się da. Możliwe, że zaraz po powrocie ruszy dalej. Jeśli wszystko będzie gotowe, jeśli właściwie tego dopilnujesz, wasz brat wcześniej odzyska wolność.
– Tak, ale ja chcę walczyć! – upierał się przy swoim Sigurd. – Nawet nie wiem, jak idzie Ivarowi i Halfdanowi w Paryżu.
– Nie wiesz? – zdziwiła się żartobliwie Amira. – Tak jak zwykle. Wygrywają i z każdą chwilą są coraz bliżsi zwycięstwa! – dodała pewnie. – Może nawet już je świętują!
– Tak myślisz?
– Wszystko jest możliwe – przyznała Amira. – Zobaczysz, już niedługo twoi bracia tu wrócą i zanim się obejrzysz, będziecie płynąć do Konstantynopola.
– Nie jesteś zła na Ivara? – zapytał Sigurd. – Nie jesteś zła o nowe wyprawy?
– Nie on je wymyślił – odpowiedziała królowa. – Irlandia miała być ostatnia, tak mi obiecał Ivar. Potem była Mercia, obrona Hedeby. Teraz Paryż i dalej Konstantynopol – mówiła dalej kobieta. – Cztery ostatnie nie są jego zachcianką. Wolałabym, żeby ich nie było i żeby Ivar został w Danii, lecz los i bogowie zdecydowali inaczej. Ja jedynie mogę mieć nadzieję i prosić ich, żeby pozwolili Ivarowi na odbycie w Bizancjum ostatnich walk. Już dość się nawojował! Czas na przerwę.
– Wszyscy myśleliśmy, że Irlandia będzie ostatnia. A potem przybyli Swionowie…
– …Pepin i handlarz z Konstantynopola – dokończyła Amira. – Obawiam się, że wyprawy i bitwy nigdy się nie skończą, a ty, Sigurdzie, jeszcze wystarczająco się w życiu nawalczysz!
Ciąg dalszy w wersji pełnej