- promocja
- W empik go
Wojna cukierkowa. Misja w lunaparku. Tom 3 - ebook
Wojna cukierkowa. Misja w lunaparku. Tom 3 - ebook
Długo oczekiwane zakończenie bestsellerowego cyklu!
Chcieliście kiedyś znaleźć się w świecie ze swoich snów? Albo mieć moc zamieniania ich w rzeczywistość? Co jednak, gdyby to ktoś inny
kradł wasze sny i powoływał je do życia? Dzięki imponującemu arsenałowi magicznych cukierków Nate, Summer, Trevor i Gołąb pokonali już Belindę, złowieszczą właścicielkę sklepu ze słodyczami oraz jej brata Jonasa, obłąkanego zarządcę salonu gier, który chciał przejąć kontrolę nad światem. Teraz przypuszczają, że przyjdzie im się zmierzyć z Camillą White, która do ich miasteczka sprowadziła niezwykły lunapark. Odwiedzających ciągnie, żeby tam wrócić. Goście nieraz znikają na wiele dni, a w środku nie działa żadna magia z zewnątrz.
Gdy wszystkich, którzy odwiedzili lunapark, zaczynają dręczyć dziwne sny, świat magii zderza się z rzeczywistością.
Z pomocą nowego sojusznika przyjaciele muszą nauczyć się wykorzystywania magii lunaparku przeciw niemu samemu, w tym wielu nowych zaczarowanych cukierków, a także czerpania siły z własnych snów do walki z wrogiem potężnym jak nigdy dotąd.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8319-339-7 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na początku Wojna Cukierkowa wcale nie miała być serią, ale po pierwszym tomie wielu czytelników prosiło o więcej. Byłem związany umowami na inne książki, więc minęło sporo czasu, zanim mogłem napisać drugą część, a potem w końcu trzecią. Bardzo się staram tak tworzyć cykle, żeby intensywność stale rosła. Mam nadzieję, że Misja w lunaparku okaże się wielką, emocjonującą kulminacją, na jaką ta seria zasługuje.
Brandon Mull
Od mojej ostatniej wizyty w Colson minęła dekada, ale na szczęście dzieckiem jest się zawsze i wystarczy chwila, żeby sobie o tym przypomnieć. Powrót po latach do takiej szalonej, magicznej serii jest tym fajniejszy, że z wiekiem wyobraźnia bywa nawet bogatsza. A już na pewno u Brandona, bo w tej części świat jest jeszcze barwniejszy, bohaterowie – fajniej nakreśleni, a przygody – bardziej emocjonujące. Jako wielbiciel zagadek i sekretnych przejść, których pełno w tytułowym lunaparku, podczas pracy nad tą książką bawiłem się wyśmienicie!
Rafał Lisowski
Powrót do serii Wojna Cukierkowa jest magiczny! Tu nic nie jest takie, jakie się wydaje, a słodycze to jedynie wstęp do naprawdę niebezpiecznej przygody. Brandon Mull ponownie otwiera przed nami portal do równoległego świata, w którym magia działa tylko na dzieci, a dorośli knują, aby zrealizować swoje tajemnicze cele. Przygodzie i humorowi nie ma końca, a i my – czytelnicy – momentalnie przenosimy się do świata fabuły, pomagając ekipie pokonać wszystkie przeciwności losu. Uważajcie, co będziecie jeść podczas czytania, bo jak się okazuje, nie wszystkim cukierkom należy ufać…
Dominika @zkotemczytane
Czy też zawsze pragnęliście posiąść magiczne supermoce, przeżyć niesamowite przygody i po prostu… żyć marzeniami? Jeśli tak, seria Wojna Cukierkowa będzie dla was idealna! To właśnie w niej marzenia i fantazje stają się rzeczywistością, a niebezpieczeństwo… cóż, codziennością. Przekonajcie się sami, jak bohaterowie sobie z nim radzą, i dajcie się porwać tej fantastycznej historii!
Filip @oczytaniec
Brandon Mull kolejny raz zabiera czytelników w podróż pełną przygód i magii. W młodszych czytelnikach rozbudza pasję do przygód, u starszych zaś przywołuje nostalgię dzieciństwa. Misja w lunaparku oczaruje was swoim wnętrzem i sprawi, że nie będziecie się mogli od niej oderwać! Zanurzcie się w świecie Wojny Cukierkowej i razem z jej bohaterami przeżyjcie przygody, o których wam się nawet nie śniło!
Zuza @ksiazko.manka
Finałowy tom Wojny Cukierkowej serwuje nam jeszcze większą dawkę przygód – już od pierwszych stron wpadniecie w przyprawiający o zawrót głowy wir zdarzeń. Powrócą znani bohaterowie, ale pojawią się też nowe, nietuzinkowe postacie. Tytułowy lunapark nie będzie wyłącznie wesołą rozrywką dla mieszkańców Colson. Nate i jego przyjaciele, mając w zanadrzu magiczne cukierki, znowu będą ratować miasto przed złoczyńcami. Seria rozbudzi wyobraźnię, humor rozchmurzy największego ponuraka, a historia oczaruje każdego!
Natalia @czytamcodziennie
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby dzieciaki ze Stranger Things trafiły do sklepu Weasleyów? Ja wiem – a odpowiedź właśnie trzymacie w rękach! Wojny czarodziejów, magiczne cukierki, intrygi, humor i złe charaktery czyhające na każdym kroku! Musicie tej książki skoszt... To znaczy ją przeczytać!
Monika @sliwkowy.kompocik
Magia, przygody, akcja i wspaniali bohaterowie, których nie da się nie lubić! Wojna Cukierkowa to seria fantasy na najwyższym poziomie. Dodatkowo każdy miłośnik słodkości nie może przejść obok niej obojętnie.
Karolina i Dominika @bookietksiazek
POWRACAJĄ! Bohaterowie, których kochamy, znów sprawią, że tysiące małych i dużych twarzy rozpromieni uśmiech. Poznaj kolejne przygody Błękitnych Sokołów – wraz z Nate’em, Trevorem, Gołębiem i Summer wyrusz do lunaparku, miejsca, w którym wszystko może się wydarzyć, staw czoło nowemu wrogowi i… spróbuj kolejnych magicznych łakoci!
Ola @livremacabrePROLOG. MOZAG
Mozag przystanął za progiem włoskiej restauracji Marcelo’s, żeby chłonąć atmosferę tego miejsca. Zapach gotowanych pomidorów unosił się w powietrzu niczym tajemnica. Na ścianach wisiały portrety papieży i zdjęcia starych samochodów. W przyciemnionym świetle prawie każdy wyglądał korzystnie.
Zjawiła się hostessa – Carissa, ta czarująca.
– Dzień dobry, panie Mozagu. Pański stolik jest gotowy.
Zawsze dzwonił godzinę przed przybyciem i jego stolik już czekał – okrągły w kącie sali, pod obrazem z karuzelą. Kogoś, kto przychodzi regularnie i zostawia co najmniej pięćdziesięcioprocentowy napiwek, personel zawsze chętnie wita.
Prędko nadszedł kelner, Raymond, wysoki i chudy. Miał ze dwadzieścia lat, lubił się uśmiechać i doskonale obsługiwał gości.
– Przyszedł pan na gnocchi? – spytał, nalewając wody do szklanki.
Gnocchi serwowano w Marcelo’s tylko w środy, a Mozag za nimi przepadał.
– Nie dziś. Poproszę calzone mięsożercy.
– To zawsze dobry wybór. Do picia tylko woda?
– Tak. I jeszcze sałatkę caprese.
Mozag oparł dłonie na obrusie w czerwono-białą kratę. Żaluzje w oknach były zaciągnięte – nie wpuszczały mroku i nie wypuszczały przytulnego nastroju. Restauracja nie była droga, ale w całym Chicago nikt nie serwował lepszego włoskiego żarcia. Mozagowi podobało się, że klientami są zwyczajni ludzie, potrafiący znaleźć doskonałe jedzenie za uczciwą cenę. To jedna z tych knajp, o których miejscowi rzadko opowiadają, żeby nie zeszły się tłumy. W Marcelo’s i tak ledwie nadążano z realizacją zamówień.
Nikt tu nie wiedział, że Mozag jest magiem, co bardzo mu pasowało. Trącił daszek czapki z logo drużyny Chicago Cubs. Siedlisko miał zaledwie trzy przecznice stąd, ale nigdy się stamtąd nie ruszał bez starej dobrej czapki. Jako mag odpowiedzialny za pilnowanie świata przed zagrożeniami ze strony najpodlejszych czarodziejów dobrze wiedział, że wcześniej czy później doczeka się zemsty. To jak magiczna karma. Kto chciał przeżyć, musiał zbudować sobie zaczarowaną fortecę, a potem się z niej nie ruszać.
Czapka Cubsów działała jednak jak przenośne siedlisko. Mówiąc precyzyjnie, była jak pępowina zapewniająca zdalną więź z ochronnym siedliskiem. Trochę jakby Mozag był nurkiem, którego rurka łączy ze zbiornikiem powietrza.
Sałatka caprese prędko trafiła na stół, a wraz z nią koszyk ze świeżym chlebem. Mozzarella domowej roboty była jak zawsze wyśmienita. Mozag chyba już tysiąc razy zastanawiał się, skąd biorą tutaj tak smaczne pomidory.
Nagle podłoga zadrżała. Zaklekotały naczynia i obrazki na ścianach. Co to takiego? Trzęsienie ziemi? W Chicago?
Później na zewnątrz rozległ się wybuch. Ziemia zadrżała ponownie. Zakołysała się woda w szklance. Mozag usłyszał krzyki, a potem kolejną eksplozję, nieco dalej. Co tu się działo? Przecież to bezpieczna okolica.
Coś wybuchło tuż za oknami, od frontu budynku. Żaluzje zafalowały i zerwały się z szyb, a te rozprysły się na drobne odłamki.
Mozag padł na podłogę. Dźwięczało mu w uszach. Goście restauracji krzyczeli. Jakiś facet wywrócił stół, żeby zrobić sobie z niego barykadę.
– Na ziemię! – krzyknął czarodziej, a wtedy inni poszli za jego przykładem.
Co to takiego? Porachunki mafijne?
Mozag zmarszczył czoło. A może chodzi o niego? Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby te eksplozje wywołał jakiś mag, zwłaszcza w samym środku okolicy zamieszkanej przez śmiertelników.
Czarodziej zamknął oczy. Poszukał magicznych zmysłów, ale cała jego moc była dziwnie nieuchwytna. Czyżby ktoś go blokował? Kto był aż tak potężny?
Po chwili przykucnął obok niego Victor Battiato. Miał na sobie ciemny garnitur w srebrne prążki, a w ręce trzymał kuszę. Gwałtownie zmarszczył gęste brwi. Mozag wiedział, że jego ochroniarzami są dziś właśnie bliźniacy Battiato, więc ucieszył się, że Victor zareagował tak szybko.
– Co tam się dzieje? – zapytał.
– Trudno powiedzieć. W każdym razie wybuchy. Grupa klaunów robi przedstawienie.
– Wiesz, o co im chodzi?
– Na razie nie. Ale skupiają na tej restauracji dużo uwagi.
– Ja jestem ich celem?
– Innych za bardzo nie widać. Wyprowadzimy cię tyłem.
Nagle przez wybite okno buchnął płomień. Omiótł sufit. Czyżby ktoś przyszedł z miotaczem ognia? A może to czar? Mozag się zdenerwował. Przecież powinien wyczuć różnicę.
Zapaliły się fragment stropu i jedna ściana. Wiszące na niej fotografie zwijały się i łuszczyły. Przez okno wpadło kilka puszek z gazem łzawiącym. Stuknęły o podłogę i z sykiem buchnęły żółtawą mgłą.
– Tędy – rzucił Victor.
Postawił Mozaga na nogi i od strony okna osłonił go swoim masywnym ciałem. Mag zakrył nos i usta materiałową chustką do nosa, zmrużył oczy i pochylił głowę. Wybiegli skuleni na korytarz, minęli toalety i dotarli do tylnych drzwi, przy których stał Ziggy Battiato.
Personel restauracji kierował gości do kuchni. Tamtędy Mozag nie chciał iść. Atak, ktokolwiek za niego odpowiadał, był zapewne wymierzony w niego. Pójście za tłumem oznaczałoby zrobienie z tych ludzi żywych tarcz.
Ziggy uniósł upierścienioną dłoń i dał znak, żeby przystanęli. Potem wyskoczył przez drzwi do zaułka za knajpą z lśniącym paralizatorem w dłoni.
Mozag szykował się na atak, ale wciąż było cicho.
– Szefie. – Ziggy wetknął głowę do środka. – Powinien pan to zobaczyć.
Czarodziej przytaknął, a wtedy ochroniarz szeroko otworzył drzwi.
Za progiem słońce oświetlało płowe wydmy, ciągnące się po horyzont. Nieopodal stał osiodłany wielbłąd. Coś przeżuwał, kręcąc żuchwą.
– Pustynia? – zapytał Mozag. – Żarty jakieś?
– Nie ma zaułka – oznajmił Ziggy. – Nie ma gangsterów ani magów. Jest tylko ten wielbłąd.
– Dziwny krajobraz jak na Chicago – stwierdził Mozag. – Na dodatek przed chwilą mieliśmy wieczór, a nie południe.
Do korytarza buchnął żar płomieni, które rozprzestrzeniały się po sali restauracyjnej od strony ulicy. Po całym budynku rozniósł się ogłuszający huk eksplozji.
Victor uniósł niewielką kuszę.
– Nie możemy tu zostać. Chyba trzeba uciekać przez pustynię. Szkoda, że nie mamy jeepa.
– Ta zaskakująca pustynia nie musi być wcale bezpieczniejsza niż frontalny atak – odparł Mozag.
– To nasza najpewniejsza droga ucieczki – stwierdził Victor. – Bez dwóch zdań magiczna.
– Bynajmniej – powiedział spokojnie Mozag. – Magię powinienem wyczuć. Ktoś chce nas gdzieś zapędzić. To musi być sen.
– Ja czegoś takiego na pewno sobie nie wyśniłem – poskarżył się Ziggy. – Żeby być w świetnej knajpie i nie móc cieszyć się żarciem!
– Co teraz? – zapytał Victor.
Pożar i chmury gazu łzawiącego rozchodziły się po korytarzu. Budynkiem wstrząsnęła kolejna eksplozja. Victor podtrzymał zataczającego się Mozaga. Skrzypiały deski pod sufitem.
– W porządku – zgodził się czarodziej. – Spróbujmy przez pustynię.
Ziggy wyszedł pierwszy. Jego ozdobne buty z dziurkowanymi noskami zapadały się w piasek. Następny ruszył Mozag, a potem Victor, który zamknął drzwi. Dzień był upalny, słońce paliło, pustynia nawet przez materiał butów wydawała się nieznośnie gorąca. Czarodziej obejrzał się na restaurację, ale teraz widział już tylko same drzwi bez framugi. Na jego oczach runęły do tyłu jak wielka kostka domina i wylądowały płasko na piasku.
Victor przykucnął i uniósł róg drzwi na tyle wysoko, żeby pod nie zajrzeć.
– Tylko piasek, szefie. Knajpa zniknęła.
– Atak był niewyobrażalnie silny – stwierdził Mozag. – Oby moje zniknięcie położyło mu kres i dobrzy ludzie, którzy tam pracują, pozostali bezpieczni. – Zwilżył wargi. Na języku miał jeszcze smak pomidorów i mozzarelli. – Panowie, utknęliśmy na pustkowiu.
– Z wielbłądem – dodał Ziggy.
Mozag wbił wzrok w wielkiego dromadera. Przypatrywał się jego długim nogom, bulwiastym kolanom i wyłupiastym oczom.
– Nie pozwólcie mu uciec.
Ziggy powoli podszedł do wielbłąda i chwycił za lejce. Potem odwrócił się z uśmiechem.
– Lubi nas. Szefie, pan niech jedzie, a my pójdziemy pieszo. Oczywiście.
Mozag skinął głową i otarł czoło pod czapką. Z nieba lał się żar. Bił też z dołu, od piasku.
– Ugotujecie się w tych garniturach, chłopcy.
– Okrywają nas – odrzekł Victor. – Choć trochę chronią przed słońcem.
– Będziemy szli w cieniu wielbłąda – dorzucił Ziggy.
– Niezła myśl – przyznał Mozag. – Choć o tej godzinie musielibyście chyba iść wprost pod nim.
Przestąpił w piasku z nogi na nogę. Potem zamknął oczy, przywołał swoją moc, ale… nic nie poczuł. Żadnej energii.
– Wezwie pan wodę, szefie? – zapytał Victor.
Mozag otworzył jedno oko.
– Nie mam mocy. Jakby mi ktoś wyciągnął wtyczkę. Tak samo było w restauracji. To musi być sen. – Zdjął czapeczkę Cubsów, żeby powachlować nią twarz. – Teraz to tylko zwykła czapka. Podobnie jak zegarek. Żaden z moich talizmanów nie zachował swoich właściwości.
– Przynajmniej czapka dalej chroni przed słońcem – stwierdził Ziggy.
– To akurat prawda – przyznał Mozag i znów włożył ją na głowę.
– Dosłownie jesteśmy we śnie? – zapytał Victor. – Możemy się obudzić?
Czarodziej wziął się pod boki i zmarszczył czoło.
– To nie jest normalny sen. Jestem zdecydowanie zbyt przytomny, ale nie umiem się obudzić.
Ziggy się uszczypnął.
– Ej, bez takich! – rzucił Victor, pocierając ramię w tym samym miejscu.
Następnie spoliczkował sam siebie.
– Aua! – poskarżył się Ziggy.
– Nie zachowujcie się jak nastolatki – upomniał ochroniarzy Mozag.
Wiedział, że każdy z bliźniaków zawsze czuje to samo co drugi.
Wbił czubek buta w podłoże i wzniecił piaskową mgiełkę. Podszedł do wielbłąda, zbliżył twarz do jego szyi i powąchał futro.
– Wielbłąd pachnie bardzo autentycznie.
– Ja się czuję zupełnie przytomny – stwierdził Ziggy.
– Ja też – przyznał Mozag w zamyśleniu. – Ale tylne drzwi restauracji wyprowadziły nas na pustynię, a potem straciły łączność z realnym światem. To przedziwne, nawet jak na sen. – Skrzyżował ręce na piersiach. – Moje moce, nie wiedzieć czemu, nie działają. We śnie zwykle zachowuję zdolności. A wybuchy były przesadzone. Kto tak bombarduje restaurację? I gdzie się podziewała policja? Przecież nie byliśmy w strefie wojny.
– No właśnie, co z tymi wybuchami? – zapytał Victor. – Wydawały się trochę prostackie.
Mozag nabrał garść piasku i przepuścił go przez palce.
– A jednak wylądowaliśmy tutaj, z tym wielbłądem. Piasek parzy. Zaczynam się pocić. A minuty mijają.
– No to gdzie jesteśmy? – rzucił Victor.
Mozag dźwignął się na siodło.
– Sprawdźmy – powiedział. Wielbłąd zrobił kilka kroków w bok, więc mag poklepał go po grzbiecie. – Już. Spokojnie.
Ziggy szarpnął za lejce.
– Bądź grzeczny dla szefa. Żadnych numerów.
– No to którędy? – zapytał Victor.
Wziął do ust miętówkę. Ponieważ odczuwanie tego samego co brat bliźniak nie działało na jedzenie, drugą podał Ziggy’emu.
Mozag rozejrzał się po horyzoncie.
– Nie mam pojęcia – powiedział. – Mam zaburzone poczucie kierunku. Możemy być teraz wszędzie.
– Albo nigdzie – dodał Ziggy.
– Albo nigdzie – powtórzył cicho mag, rozmyślając nad taką możliwością. – Wybierzmy któryś kierunek i się go trzymajmy.
Victor zmrużył oczy, osłonił je dłonią i spojrzał w niebo.
– Słońce jest trochę za wysoko, żeby się nim sugerować.
– Z biegiem dnia będzie łatwiej – stwierdził Mozag.
– Bierzemy drzwi? – zapytał Ziggy.
– A co z nimi zrobimy? – zadrwił Victor. – Będziemy pukać, aż nam ktoś otworzy?
– Przytrzymamy w górze. Dla osłony przed słońcem.
Victor pokręcił głową.
– Już wolę iść pod wielbłądem.
Ziggy wzruszył ramionami i ruchem głowy wskazał kierunek.
– No to tędy.
Poczłapał przed siebie i pociągnął wielbłąda.
Wspięli się na jedną z wydm i zeszli z drugiej strony. Widząc, jak bracia Battiato człapią po piaszczystym zboczu, Mozag cieszył się, że ma wierzchowca. Kiedy wdrapali się na kolejną wydmę, kazał się zatrzymać.
– Co jest? – zapytał zdyszany Victor.
– Musimy zmienić kierunek – oznajmił Mozag, zerkając na sąsiednią wydmę.
– Błagam, powiedz, że zobaczyłeś palmy i piña coladę – rzucił Ziggy.
– Mnie wystarczyłoby miasteczko – stwierdził Victor. – Mam dość pieszych wędrówek.
– Sam nie wiem, co widzę – powiedział Mozag. – W oddali coś sterczy. Coś trójkątnego.
– Następna wydma? – spytał Victor.
– Nie. To coś z kamienia. Zbyt geometryczne, żeby było naturalne.
– Coś jak piramida? – zasugerował Ziggy. – Jesteśmy w Egipcie?
– Zaraz się przekonamy – odparł Mozag.
– Zawsze chciałem zobaczyć piramidę. Chociaż nie pisałem się na to, żeby okazała się miejscem mojego wiecznego spoczynku. Trzeba uważać, o co się prosi.
– Jako mumia nieźle byś wyglądał – stwierdził Victor. – Wreszcie zakrylibyśmy ci ten twój pysk.
Ziggy uderzył się w ramię, tak żeby brat to poczuł.
– Tylko tak dalej, mądralo.
Po kilku kolejnych wzniesieniach bliźniacy Battiato szli na miękkich nogach, ledwo dysząc. Bezlitosne słońce w zasadzie wcale się nie obniżyło.
– Tutaj żadnych piramid ni ma – zipnął Ziggy.
– Wyrażaj się starannie – skarcił go Mozag.
– Kiedy się mocno przegrzeję, poprawność językowa mi szwankuje.
– Ja też nie zauważyłem piramidy – wtrącił Victor.
– Jeśli tylko utrzymamy azymut, wkrótce ją zobaczymy – powiedział Mozag.
– Chyba że to fatamorgana – wymamrotał Ziggy.
– Z następnej wydmy będzie dobry widok – zapewnił czarodziej. – Jest wysoka.
– I to ma nas pocieszyć? Przecież stoimy na samym dole! Nie każdy tutaj ma wielbłąda.
– Została mi ostatnia miętówka – powiedział Victor do brata. – Ty ją weź.
– Podzielmy się.
– To raczej dość trudne. Ja possę, a ty posmakuj. Tak będzie fair.
Ziggy podniósł wzrok na wysokie zbocze.
– Jeżeli umrę po drodze, nie grzebcie mnie. Na pewno przyjdzie jakaś burza piaskowa.
Ruszyli po pochyłości. Wielbłąd kroczył niestrudzenie. Victor i Ziggy dyszeli i sapali. Kiedy wreszcie dotarli na szczyt, ujrzeli dużą piramidę. Samo jej podnóże przysłaniało kilka mniejszych wydm.
– No proszę – skomentował Ziggy. – Wolałbym Holiday Inn, ale lepsze to niż więcej piasku.
– Może przyciąga turystów – dodał Victor. – Myślicie, że zabierzemy się stąd czyimś autem, czy przesadzam z nadzieją?
– Nie widać, co znajduje się po drugiej stronie – stwierdził Mozag. – I nie widać podnóża. Żeby sprawdzić, z czym mamy do czynienia, musimy podejść bliżej.
– Sądzicie, że za piramidą będą jakieś sfinksy? – zapytał Ziggy.
– Wolałbym napój imbirowy – odparł Victor.
– Naprzód – zarządził Mozag. – Może przynajmniej znajdziemy nieco cienia, zanim obaj padniecie.
– Lekki upał i trochę piasku w butach to za mało, żeby pokonać Ziggy’ego Battiato – oznajmił buńczucznie Ziggy.
– Może szkoda, że nie zaryzykowaliśmy wymiany ognia w knajpie – powiedział Victor. – Łażąc przez pustynię, trudno odejść w dobrym stylu.
– Przeżyliśmy już gorsze chwile – stwierdził Mozag.
– Czy jeśli tu umrzemy, to się obudzimy? – zapytał Ziggy z nadzieją w głosie.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – odparł Victor i ruszył w dół przeciwległego zbocza.
Zanim wspięli się na wydmę najbliżej piramidy, Ziggy i Victor ledwo trzymali się na nogach. Obaj mieli garnitury całe w piasku, bo zdążyli się już parę razy wywrócić. Nawet wielbłąd zaczynał opadać z sił.
– Jest ogromna – powiedział Mozag, przypatrując się piramidzie. – Przypomina mi Wielką Piramidę w Gizie. Ale stoi na zupełnym pustkowiu. Wkoło żadnych osiedli.
– Może wszystko jest po drugiej stronie – zasugerował Ziggy. – Budka z lodami i tak dalej.
Poczuli, że trzęsie się ziemia. Po stokach przesuwał się rozedrgany piasek.
Victor wyjął broń i się rozejrzał.
– Kolejny atak?
Drżenie się nasiliło. Wielbłąd zrobił się niespokojny, parskał i przestępował z nogi na nogę. Ziggy, chociaż się chwiał, mocno ścisnął lejce. Po zboczu sunęły strużki piasku.
– Spójrzcie na piramidę – powiedział z zachwytem Mozag. – Czy ona rośnie? Wyłania się z piasku?
– No to widziałem już wszystko – skomentował Ziggy.
– Co to znaczy, szefie? – spytał Victor.
– Widzimy jedynie czubek góry lodowej – stwierdził Mozag. – Patrzcie, nadal rośnie. Piramida sięga daleko w głąb ziemi i właśnie postanowiła się wynurzyć.
– Jest pan pewien?
– Moje zmysły się budzą. Powraca moc.
Trzęsienie ziemi było coraz głośniejsze i gwałtowniejsze. Powiał gorący wiatr. Piramida wyłaniała się coraz szybciej, coraz bardziej górowała nad okolicznymi wydmami.
Victor padł na kolana. Ziggy również i wypuścił lejce. Wielbłąd stanął dęba, a Mozag spadł na drżący piasek.
– Moja czapka! – warknął, łapiąc się za głowę.
Wielbłąd popędził w dół stoku na złamanie karku, z czapeczką Cubsów w pysku.
Ziggy z Victorem próbowali celować do szybko uciekającego zwierzęcia. Ziemia pod nimi coraz mocniej trzęsła się i falowała. Rozległ się głuchy huk strzałów. Wyjący wiatr wzniecał ścianę piasku.
– To była pułapka! – zawołał Mozag, osłaniając twarz smaganą ostrymi drobinkami. – Pewnie od początku chodziło o czapkę!
– Nigdy nie ufaj znalezionemu wielbłądowi! – parsknął Ziggy.
– To atak, a ja jestem zupełnie bezbronny. Muszę przybrać inną postać. – Czarodziej popatrzył w niebo. – Ciągle nie wiem, gdzie jesteśmy.
– Co mamy robić? – zapytał Victor.
– Obudzić się! Walczyć o ucieczkę z tego snu. Utknęliśmy gdzieś w pejzażu sennym, ale w zmienionej wersji, jakiej nigdy dotąd nie doświadczyłem. I nie jesteśmy tu sami. Ktoś nas obserwuje. Czuję to. Wy mnie przed tym nie ochronicie. Ratujcie się, jeżeli zdołacie. Ja muszę uciekać.
Po tych słowach Mozag skurczył się do postaci mrównika.