Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wojna i pokój. Tom 6-9 z 9 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna i pokój. Tom 6-9 z 9 - ebook

—Jedźże prędzej, do stu piorunów! Trzy ruble napiwku! — wrzeszczał Rostow jak opętany, o kilka kroków od pałacu, jak gdyby nie miał już nigdy dojechać. Sanie skręciły w prawo i zatrzymały się przed gankiem. Rostow poznał natychmiast gzyms obłupany, słupek kamienny wysunięty aż na chodnik, i wyskoczył z sanek, zanim te się zatrzymały. Jednym susem był już na górze, przeskakując po trzy schody na raz. Pałac wyglądał na pozór tak samo zimno i spokojnie jak dawniej. Cóż te mury obchodziło, czy kto z nich wyjeżdżał, czy powracał? W sieni nie zastał nikogo. — Wielki Boże! czy wydarzyło się u nas jakie nieszczęście? — pomyślał Rostow z dziwnym serca ściśnieniem. Zatrzymał się w pół drogi, a za chwilę popędził dalej po schodach nierównych, zużytych, wydeptanych, które znał na wylot. — Ta sama klamka u drzwi, wiecznie brudna i skrzywiona, czym mama tak się irytuje... Ach! otóż i przedpokój!... (Fragment)

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7991-459-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

PISMO ŚWIĘTE UCZY NAS, że szczęście najwyższe człowieka przed jego upadkiem, stanowił brak zupełny pracy jakiejkolwiek. To samo usposobienie odszukujemy i w człowieku upadłym. Dziś atoli, nie może on pozostać zupełnie bezczynnym, nie tylko z powodu klątwy Bożej, ciężącej nad nim i skazującej go — „na pracę w pocie czoła, dla zdobycia chleba“ — ale w ogóle, w skutek całego jego ustroju moralnego. Głos tajemniczy, głos sumienia ostrzega go, że staje się występnym, oddając się próżniactwu. Gdyby jednak mógł połączyć ciążące na nim obowiązki, ze słodką bezczynnością, używałby niezaprzeczenie owego szczęścia pierwotnego w raju Adama i Ewy. W tych mniej więcej warunkach znajduje się jednak cała jedna warstwa ludzkości, mianowicie: wyżsi wojskowi. Ci oddają się częstokroć życiu bezczynnemu z musu niejako. Jest im to nie tylko dozwolonym, ale prawdą nakazanym, i stanowi Bogiem a prawdą, główny urok służby wojskowej.

Od roku 1807, Mikołaj używał w całej pełni owych rozkoszy, zawsze w tym samym pułku huzarów. Obecnie dowodził szwadronem, który przedtem należał do Denissowa.

Był z niego co się zowie poczciwy chłopiec. Dawniejsze jego znajomości w Moskwie, byłyby może znalazły, że stał się za mało dystyngowanym, za nadto rubasznym i „prosto z mostu“ jak to mówią. Kochali go nie mniej towarzysze broni, szanowali i cenili jego zwierzchnicy, podwładni widzieli w nim surowego, ale sprawiedliwego oficera, który świecił im własnym przykładem. Spokój błogi, mąciły mu jedynie częste listy odbierane od matki w tym czasie. Pełno w nich było gorzkich skarg i wyrzekań, na opłakany stan ich interesów. Błagała go i zaklinała żeby wracał pod dach rodzicielski, na ratunek i pociechę tak ojca jak i matki stroskanej najokropniej.

Przeczuwał z trwogą najwyższą, że chcą go wyrwać z środka tego życia tak swobodnego i przyjemnego, w którym przechodzi mu dzień za dniem, bez wszelkich trosk i kłopotów. Domyślał się, że wcześniej, czy później, będzie zmuszony wglądnąć w ten labirynt spraw niesłychanie zawikłanych; utonąć w chaosie rachunków niedokładnych, sporów, procesów, intryg i szalbierstw najniegodziwszych. A w dodatku do tego wszystkiego, trapiła go niby ciężka zmora, miłość Sonii i rodzaj zobowiązania wobec niej. Był tym zaniepokojony, rozstrojony, zakłopotany; było to czymś niejasnym, poplątanym, zagadką niesłychanie trudną do rozwiązania. Skracał też coraz bardziej odpowiedzi na rozpaczliwe listy matki, które z jego strony zaczynały się sakramentalnymi słowami: — „Najdroższa Mamo!“ — a kończyły: — „Twój najprzywiązańszy i najposłuszniejszy syn, Mikołaj“. — Ton w tych odpowiedziach, był coraz suchszy i zimniejszy. W roku 1810, oznajmiono mu że Nataszka zaręczona z Bołkońskim, i że ślub z woli starego księcia, ma się odbyć za rok dopiero, wcześniej bowiem dziwak nieznośny, nie chce nań zezwolić. Zmartwił się Mikołaj tą wiadomością. Przykro mu było pomyśleć, że Nataszka wyleci tak wcześnie z gniazda rodzinnego. Z całego rodzeństwa, ona była mu najmilszą. Żałował szczerze, że nie był w domu, w chwili oświadczyn, że nie mógł, po huzarsku, jak to lubił, rąbnąć słowa prawdy Bołkońskiemu, wykazując mu jasno i dobitnie, że związek z nim, nie jest znowu tak wielkim zaszczytem, i gdyby kochał na prawdę swoją śliczną, młodziutką narzeczoną, potrafiłby obejść się bez pozwolenia starego fiksata! Czy ma prosić o urlop, aby zobaczyć się z Nataszką? Zawahał się, zbliżał się bowiem czas wielkich ćwiczeń wojskowych, i lękał się kłopotów, które go w domu czekały. Jakoś pod wiosnę dostał znowu list od matki, pisany w tajemnicy przed mężem, w którym błagała go najusilniej, żeby do nich wybrał się, gdyż wymaga tego nieodzownie stan ich majątku. Jeżeli nikt młodszy i energiczniejszy nie weźmie się do tego, wszystko sprzedadzą na licytacyi, a cała rodzina znajdzie się w nędzy. Stary hrabia, przez dobroduszność i zbytnią słabość pokłada w Mitence zaufanie bez granic, ten zaś tymczasem oszukuje i okrada ich, razem z resztą oficjalistów. Koniec końców, lecą w przepaść bezdenną:

— „Bój się Boga, synu — pisała matka, na papierze mokrym od łez — i przybądź nam na ratunek!“

List ten poskutkował nareszcie. Mikołaj zrozumiał (może trochę za późno, jak czynią umysły nie grzeszące zbyteczną bystrością) że nie czas się wahać, i trzeba jechać czym prędzej!

Po zwykłej drzemce poobiedniej, kazał sobie osiodłać starego Marsa, ogiera mocno kapryśnego i niesfornego, na którym nie siedział od dawna. Po kilku godzinach powrócił na nim stępą. Ale z konia para buchała wszystkimi porami, a czoło jeźdźca, perliło się grubymi potu kroplami. Zapowiedział Ławruszce, którego wziął również w spuściźnie po Denissowie, i towarzyszom u niego zebranym, że podaje o urlop, aby odwidzieć swoich rodziców. Zdawało mu się czymś równie nieprawdopodobnym, opuszczać pułk przed samymi ćwiczeniami dorocznymi, nie wiedząc na pewno, czy dostanie awans, i dekorację św. Anny, jak sprzedać taniej niż dwa tysiące rubli, trójkę pysznych rysaków, którą targował u niego od dawna, chcąc ją nabyć, hrabia Gołuchowski. Nie będzie zatem dowodził tańcami na balu wspaniałym, który wyprawiali huzary dla pięknej Polki, pani Pszczebiszewskiej, na złość i na przekor ułanom, którzy przed miesiącem fetowali w ten sam sposób, inną piękność warszawską, majorową Berezowską? Co za smutek opuszczać kącik tak cichy obecnie, służbę tak spokojną i wygodną, aby utonąć w chaosie, i mieć kłopotów na głowie po wyżej uszu! Jego towarzysze broni, pożegnali go wspaniałym obiadem, po piętnaście rubli od głowy, z muzyką i chórami. Rostow z majorem Bassowem, puścili się w końcu Trepaka. Gdy już wszyscy byli pijani, jeden lepiej niż drugi, oficerowie zaczęli Mikołaja ściskać, całować, porwali go na ręce, i grzmotnęli nim o podłogę. To samo zrobili żołnierze z jego szwadronu, krzycząc „hurra!“ wniebogłosy. Nareszcie położono go jak kłodę na sanki, odprowadzając aż do pierwszej stacji pocztowej.

Do połowy drogi, Rostow miał jeszcze ciągle pułk swój przed oczami, i trójkę niesprzedaną pysznych rysaków. Z wolna jednak, tamte obrazy zaczynały zacierać się w jego umyśle, a natomiast opanowywała go ciekawość pełna niepokoju. Co też zastanie w Otradnoe, które teraz występowało przed nim coraz jaśniej, im bardziej zbliżał się do tej miejscowości? Można było sądzić że uczucia potęgują się u niego tak samo jak szybkość ciał spadających z góry na dół. Na przedostatniej stacji dał trzy ruble na piwo pocztylionowi, i wyskoczył z sani jednym susem, gdy te przed gankiem stanęły, z sercem bijącym na alarm, ze zbytku wzruszenia.

Skoro minął pierwszy szał radości przy powitaniu, uczuł pewien niesmak, coś nieokreślonego, co nas zwykło opanowywać, wobec zimnej, nieubłaganej rzeczywistości, zawsze jeszcze stokroć gorszej, od tego, na co byliśmy przygotowani. Żałował po niewczasie, że tak pędził na złamanie karku, skoro w domu rodzicielskim żadna przyjemność i pomyślność nań nie czekała. Przyzwyczajał się jednak z wolna do tego życia w ścisłym kółku rodzinnym, w którym na oko, nic się prawie nie było zmieniło. Rodzice tylko postarzeli się mocno w tych kilku latach. Nie było już pomiędzy nimi dawnej miłości i serdeczności. Wskutek kłopotów pieniężnych zakradła się była i wplotła w ich stosunek wzajemny pewna nieufność, dotąd im nie znana, pewien niepokój, trawiący ich, i siły fizyczne podkopujący. Sonia skończyła była właśnie lat dwadzieścia. Piękność jej była w pełnym kwiecie; nie mogła się już zwiększyć. Taka, jaką była obecnie, olśniewała i zachwycała wszystkich. Od chwili powrotu Mikołaja, oddychała niejako szczęściem i miłością. To jej uczucie, tak stałe, tak wierne, tak gotowe do wszelkich ofiar, napełniało dumą i radością młodego huzara. Pawełek i Nataszka wprawili brata w nie lada zdumienie. Zmienili się byli oboje do niepoznania. Zostawił malca odjeżdżając. Dziś zobaczył przed sobą prawie młodzieńca, mimo że Paweł nie miał jeszcze lat piętnastu. Wyrósł, zmężniał, był smukły jak sosenka, twarz miał bardzo ładną, z wyrazem pełnym sprytu i wyższej inteligencji. Głos nawet zaczął mu grubieć i przybierał dźwięki męskie, barytonowe. Tak samo uderzyła go postać Nataszki, najzupełniej przeobrażona. Powodził za nią oczami i rzekł w końcu żartobliwie:

— Wiesz co, przestałaś być samą sobą!

— Dla czego? Czy znajdujesz żem zbrzydła i zestarzała się?

— Wręcz przeciwnie! A co za powaga, w księżnej najmiłościwszej! — dodał po cichu.

— Tak, tak, ma się rozumieć! — roześmiała się wesoło, opowiadając natychmiast, z wszelkimi szczegółami, cały swój romans z Andrzejem, od chwili jego pojawienia się w Otradnoe. Pokazała mu w końcu księcia list ostatni:

— Czyś zadowolony? — spytała. — Ja bo czuję się tak niewypowiedzianie szczęśliwą i spokojną!

— Wszystko zatem w porządku — brat odrzucił. — To człowiek piękny, miły i bardzo dystyngowany. Kochasz go więc na prawdę?

— Cóż ci mam odpowiedzieć? Kochałam się w Borysie, byłam czas jakiś zajęta moim metrem śpiewu, a nawet i poczciwym Denissowem. Ale tamto było czymś zupełnie odmiennym. Obecnie jestem tak spokojną, jak ktoś, który długo bujał po falach morza wzburzonego, gdy uczuje się w końcu na stałym lądzie. Czuję, że nikt by nie potrafił być lepszym dla mnie od niego. Słowem: jestem szczęśliwa!.. Nie to co dawniej odczuwałam... O! w niczym do tamtego niepodobne!...

Mikołaj nie taił przed nią swojego niezadowolenia, że tak ślub ich odwlekają. Nataszka zapewniła go, że to było nieodzownym, że sama tego chciała, pragnąc przedewszystkiem nie wciskać się w rodzinę przeciw woli i życzeniu ojca.

— Ty bo nie rozumiesz czegoś podobnego — dodała z minką niesłychanie poważną. Mikołaj umilkł przyznając jej słuszność.

Badał ją nieraz po kryjomu i nie mógł odkryć w Nataszce ani cieniu, ani śladu, owej tęsknoty pełnej niepokoju, której doświadczać zwykła rozkochana narzeczona, zalewając się łzami rzewnymi, gdy jest rozłączoną ze swoim najdroższym. Była ciągle jak dawniej wesołą i ożywioną i jej całe usposobienie, żadnej, a żadnej zmianie nie uległo. Zaczynał prawie wątpić, żeby to jej małżeństwo, miało kiedykolwiek nastąpić, tym bardziej, że ich nigdy nie widział razem, siostry z księciem Andrzejem. Był przekonany w głębi duszy, że czegoś nie dostaje w tym całym projekcie i że wszystko rozwiąże się ostatecznie. Dla czego tak się z tym opóźniają? Dla czego nie było solennych zaręczyn? Gdy raz wylał się z tymi wątpliwościami całkiem szczerze, w cztery oczy przed matką, zdziwił się i był prawie zadowolony, przekonawszy się, że i hrabina w głębi serca podziela najzupełniej te jego obawy i że przyszły związek Nataszki z księciem Andrzejem nie wydaje się jej wcale pewnym.

— Wyobraź sobie — zakończyła pokazując mu list ostatni Andrzeja, tym tonem rozdrażnionym i niechętnym, którym matki mówią ogólnie, same nie umiejąc sobie zdać sprawy z tego, o przyszłym losie i szczęściu córek za mąż wychodzących. — Czy ty to rozumiesz? Pisze, że nie wróci aż w grudniu. Cóż go tam może tak długo zatrzymywać? Chory na pewno, bo jego zdrowie jest w stanie opłakanym! Tylkoż nie wygadaj się z tym przed Nataszką. Tym lepiej, jeżeli czuje się wesołą i swobodną. Ostatnie to jej chwile szczęśliwe, ostatnie błyski wolności w stanie panieńskim. Skoro odbiera list od niego, widzę ja dobrze, co się z nią dzieje! Któż wie zresztą? Jest on człowiekiem najzacniejszym, prawdziwym „wielkim panem!“ Może za łaską i z pomocą Boską będzie się czuła z nim najszczęśliwszą!...

Na tym zwykle kończyły się matki skargi żałosne.II.

W SKUTEK TEJ ROZMOWY z matką, Mikołaj pozostał smutnym i przygnębionym przez kilka dni. Czuł, że wypada mu dogodzić matki życzeniu i że powinien wglądnąć w nudne i zawikłane szczegóły, całej administracji. Ta konieczność męczyła go niewypowiedzianie. Postanowił zatem skończyć z tym im prędzej, tym lepiej i połknąć od razu gorzką pigułkę, skoro tak być musiało. Z brwiami ściągniętymi, z miną Jowisza gromowładnego, udał się zaraz na trzeci dzień po przyjeździe, do oficyn, gdzie mieszkał z rodziną całą Mitenka. Po drodze nie odpowiadał na niczyje pytania. Gdy wszedł do tak zwanej „kancelarii pana rządcy“, zażądał ostro i stanowczo, żeby mu pokazał Mitenka „Rachunki wszystkie administracyjne“. Czym to właściwie być miało, Mikołaj co prawda sam nie wiedział a jeszcze mniej miał o tym wyobrażenia Mitenka. Spiorunowany, skamieniały, rządca bełkotał, plątał się najokropniej, niby to coś tłumacząc i wyjaśniając, z czego nie byłby był mądrym i sam nieboszczyk Salomon! Gminny urząd, z wójtem na czele, czekający na pana rządcę w sieni, usłyszał nagle z przestrachem, ale nie bez pewnego zadowolenia, głos gniewny i mocno podniesiony młodego hrabiego. Burza wzmagała się coraz gwałtowniej, na głowę biednego Mitenki, spadał grad obelg i przekleństw coraz dosadniejszych:

— Zbóju, łotrze bez krzty sumienia, psie jeden. Ubiję cię, rozdepczę, jak najpodlejszą gadzinę!... — i tak dalej i dalej...

Nareszcie zobaczyli zgromadzeni w przedpokoju, Mikołaja z twarzą oblaną szkarłatem, z oczami ciskającymi gniewu błyskawice i krwią nabiegłymi, jak wlókł za kark Mitenkę i wytrącił go za drzwi, pomagając mu do wyjścia prędszego, kułakiem, kolanem, a nawet, podeszwą od buta. Przy tej operacji wrzeszczał młody hrabia wniebogłosy:

— Ruszaj łotrze, łajdaku, złodzieju, na złamanie karku, tylko życzę ci psie, nie pokazuj mi się więcej na oczy!

Mitenka wyleciał za drzwi niby kamień z procy wyrzucony, stoczył się po sześciu stopniach kamiennych ganku i utonął w gęstym klombie krzewów rozmaitych zasadzonych przed oficyną. Było to zwykłe miejsce przytułku, dla całej służby pałacowej, nietykalne, gdzie chronili się mając sobie cokolwiek do wyrzucenia. Nawet sam pan rządca, używał często owego przytuliska, gdy mu się zdarzyło wracać pijanym z miasteczka do domu.

Żona i siostra Mitenki, odchyliły drzwi od izby mieszkalnej, z twarzami pozieleniałymi z przerażenia. Można było dopatrzeć przez szparę w drzwiach samowar parą buchający, na stole okrągłym, na środku ustawionym; w rogu zaś szerokie łoże małżeńskie z podwójnym stosem poduszek, piętrzącym się aż pod sufit. Kapa na łóżku, była misternie pozszywana, z kawałków materii najrozmaitszych, które tworzyły wcale ładną i barwną mozaikę. Rostow przeszedł koło nich, dysząc z gniewu i udał się wprost do swego pokoju, gdzie się zamknął na klucz.

Hrabinie doniósł niebawem jej fraucymer, co się przydarzyło Mitence. Teraz była najmocniej przekonana, że interesy ułożą się jak najpomyślniej. Niepokoiła się jedynie, czy ta scena gwałtowna nie zaszkodzi zdrowiu jej syna. Kilka razy skradała się na palcach pod drzwi Mikołaja, przykładając to ucho, to oko do dziurki w zamku. Ku jej najwyższemu zadowoleniu dopatrzyła, że siedzi w postawie przez pół leżącej na otomanie, naprzeciw drzwi i pali fajkę na długim cybuchu, sądząc z pozoru, najspokojniej w świecie.

— Wiesz synu kochany — przemówił nazajutrz stary hrabia z rana przy śniadaniu, ze swoim zwykłym uśmiechem dobrodusznym. — Niepotrzebnie tak się uniosłeś. Mitenka wytłumaczył mi to wszystko, jasno jak na dłoni.

— Wiedziałem z góry — pomyślał z goryczą Mikołaj — że niczego nie dokażę w tym istnym domu wariatów.

— Zbeształeś go, że nie zapisał owych siedmiuset rubli. One są jednak wymienione w ogólnym rozchodzie... tylko żeś nie popatrzył na drugiej stronnicy.

— Chciej mi ojcze wierzyć, że jest to złodziej i nikczemnik, wart szubienicy! To co zrobiłem, należało mu się najsłuszniej... Jeżeli ojciec sobie jednak życzy, nie wspomnę więcej o tym.

— Ależ przeciwnie, duszinko moja! Błagam cię synu najgoręcej, weź się do naszych interesów... ja bo widzisz... starzeję się... i zresztą... — hrabia urwał w pół pomieszany. Wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że zły z niego gospodarz; czuł i to że odpowiada przed dziećmi za tak fatalne zaprzepaszczanie majątku, który powinien by im był czystym zostawić, tak, jak go z rąk swego ojca odebrał. Cóż miał jednak na to poradzić, że nie umiał rządzić inaczej?

— Ależ ja o wiele jeszcze mniej znam się na tym, od ojca kochanego. Przepraszam więc jeżeli ojcu przykrość tym sprawiłem, występując z całą surowością przeciw Mitence... Niech diabli porwą wszystkich rządców i ekonomów, razem z ich ogólnymi rozchodami, zapisywanymi na jakiejś stronie niewidzialnej. Wiedziałem niegdyś co znaczy giąć parol na sześć lew, ale o podobnie prowadzonych rejestrach gospodarczych, jeszczem nigdy nie słyszał.

Od tej chwili przysiągł w głębi duszy, sam sobie, że więcej nie wmiesza się do niczego. Dnia pewnego jednak, gdy matka zasięgła jego rady pokazując weksel na dwa tysiące rubli, z podpisem księżny Trubeckoj, która te pieniądze pożyczyła była niegdyś od hrabiny Rostow, odpowiedział bez wahania:

— Skoro mama raczy pytać mnie o zdanie pod tym względem, powiem co o tym sądzę: Nie lubię ani Borysa, ani jego matki intrygantki, na wielki kamień! Są atoli z nami bądź co bądź spokrewnieni, uważaliśmy ich niegdyś za naszych przyjaciół, a są dotąd ubodzy. Oto co mamy zrobić z tym świstkiem.

Podarł weksel w oczach matki, która załkała z radości, rzucając mu się na szyję. Od tego dnia Mikołaj aby czymś czas zabić na wsi, zaczął namiętnie polować. Sfory psów wszelkiego rodzaju i konie do polowania z chartami, utrzymywano w Otradnoe na wielką stopę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: