- promocja
- W empik go
Wojna - ebook
Wojna - ebook
Trzynastego grudnia ogłoszony zostaje stan wojenny. Na terenie Płocka dochodzi do serii tajemniczych zabójstw. Ofiary zostają w brutalny sposób okaleczone.
W Płocku rządzi komisarz wojskowy i to on, ku zaskoczeniu kapitana Mariańskiego zleca Zuzie wykrycie zabójcy. Wśród ofiar jest zięć prominentnego polityka i stąd naciski władz, żeby za wszelką cenę ująć zabójcę. Nawet za cenę dogadania się z Zuzą Lewandowską znaną powszechnie z wyjątkowo bystrego umysłu, ale i ze swojej niechęci do komunistów.
Co łączy wszystkie morderstwa? Czy istnieje jakiś klucz? Czy Zuza też znajdzie się na liście potencjalnych ofiar?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66644-90-8 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielki jest ciężar odpowiedzialności, jaka spada na mnie w tym dramatycznym momencie polskiej historii.
Obowiązkiem moim jest wziąć tę odpowiedzialność – chodzi o przyszłość Polski, o którą moje pokolenie walczyło na wszystkich frontach wojny i której oddało najlepsze lata swego życia.
Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju.
Zuza chwyciła butelkę po koniaku i cisnęła ją w stronę rubina.
Rozległ się potworny huk, obraz na ekranie najpierw kilka razy mrugnął, po czym zgasł. Z tyłu odbiornika zaczął się wydobywać czarny dym. Momentalnie sufit i ściany pokryła czarna sadza.
– Sukinsyn! – krzyknęła Lewandowska, poderwała się z fotela i chwyciła gaśnicę.
Ta jednak okazała się zupełnie bezużytecznym kawałkiem metalu. Sierżant Rapacki ze straży pożarnej sprzedał jej bubel. Niech jej lepiej nie wchodzi w drogę, bo nie ręczy za siebie, inaczej z nim pogada, to pewne.
Pobiegła do kuchni.
Po chwili wróciła z wiadrem wody i, nie namyślając się długo, chlusnęła ją na telewizor. Woda migiem zamieniła się w chmurę syczącej pary. Światło zgasło, nastała ciemność.
Pewnie wywaliło korki.
– Kuuurwa mać! Kuuurwa mać! – wydarła się Zgaga.
– Masz rację, kurwa mać! – przytaknęła jej Zuza. – Dziś niedziela, gdzie ja znajdę elektryka? Gdzie znajdę trzeźwego elektryka?
Podeszła do telefonu, w słuchawce grobowa cisza. Kilka razy uderzyła palcami w widełki, ale wciąż bez zmian, głucho.
Czyżby sukinsyny wyłączyli telefony? Jak wojna, to wojna, dobrze, że bomby jeszcze nie lecą.
Było wcześnie rano, na dworze jeszcze panował mrok. Dworzec kolejowy w Radziwiu, w lewobrzeżnej części Płocka, o tej godzinie świecił pustkami. Kto by tu czekał, skoro najbliższy pociąg przejedzie tędy dopiero za półtorej godziny?
Zaskrzypiały drzwi wejściowe. Wojskowy w randze majora wszedł do poczekalni. Rozejrzał się po pomieszczeniu.
Przy tablicy z rozkładem jazdy stał mężczyzna, jego twarz skrywał cień.
Oficer podszedł do niego wolnym krokiem. Zatrzymał się tuż przed nim i chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
Nagle jęknął, złapał się za brzuch, zgiął wpół i runął na posadzkę. Nieznajomy pochylił się nad nim.
W ręku trzymał długi, zakrzywiony nóż. Ponownie wbił go w ciało wojskowego. Następnie zakręcił nim i zaczął ciągnąć od dołu w górę, rozpruwając brzuch swojej ofierze. Na posadzkę poczekalni wypłynęły jelita.
Ofiara chwilę się szarpała, szeptała coś, aż w końcu zastygła w bezruchu. Oprawca mimo to nie przerywał, na koniec poderżnął konającemu gardło.
Zuza nie mogła sobie w domu znaleźć miejsca. Co tak naprawdę dzieje się w kraju? Czy polała się krew? Czy to przez silny mróz, czy przez celowe zakłócanie fal radiowych za nic nie mogła złapać Radia Wolna Europa. Najgorsza była niepewność.
W porze obiadowej rozległ się głośny ryk silnika, szyby zadrżały w oknach. Co tu się, kurwa mać, dzieje?
Wyjrzała przez okno na ulicę.
– Ja pierdolę. To przecież czołg! – wyszeptała z trwogą.
Nasi czy ruscy? Wbiła wzrok w wieżyczkę. Na szczęście to gapa, a nie czerwona gwiazda, dobre i to, odetchnęła z ulgą.
Czołg zatrzymał się tuż przed jej kamienicą. Za nim zaparkowała zgniłozielona milicyjna buda, ciężarówka marki Star z zakratowanymi oknami. Wyskoczyli z niej milicjanci z kałasznikowami w dłoniach i wbiegli do klatki schodowej.
Zuza poczuła dziwny niepokój, czyżby kobieca intuicja ostrzegała ją przed niebezpieczeństwem?
Na schodach słychać było stukot ciężkich wojskowych butów. Spojrzała w stronę wyjścia.
Wtem rozległo się głośne walenie do drzwi.
– Otwierać! Milicja!
Przyszli po nią. Pewnie chcą ją zabić. Nigdy nie myślała, że dane jej będzie tak marnie skończyć. Reżim już prawie upada, a tu trzeba złożyć życie w ofierze. Szkoda, że nie doczeka wolności.
Wychyliła na szybko kielicha i jeszcze jednego, jak przed śmiercią. Zapaliła ekstra mocnego. Łomot stawał się coraz bardziej zajadły.
Nagle drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów.
Mieszkanie momentalnie zaroiło się od uzbrojonych po zęby milicjantów.
Wszyscy byli w hełmach. Wyglądało to tak, jakby przyszli aresztować groźnego terrorystę z Czerwonych Brygad, a nie adwokata, do tego kobietę.
– To wy nazywacie się Zuzanna Lewandowska?
Zabrzmiało groźnie.
Wydało jej się, że zna ten głos, to przecież stary znajomy, Mariański.
Dopiero teraz go rozpoznała, to przez za duży hełm, który opadł mu prawie na nos.
Pewnie gdyby nie to, że sytuacja była dramatyczna, parsknęłaby śmiechem, tak komicznie wyglądał.
– A to już mnie nie poznajesz, towarzyszu kapitanie? – odparła szyderczo.
– Jesteście internowani. Wy i wasza papuga. Ubierać się, pójdziecie z nami.
– Internowani? Wiecie chociaż, co to znaczy? – kpiła dalej.
– A co? Wy pewnie nie wiecie? Taki z was prawnik? Jakim cudem dostaliście ten papierek?
– Nie wiecie? Wyjeździłam go na dupie, teraz zadowolony?
– Szybciej się ubierajcie, bo weźmiemy was tak, jak stoicie, a mróz na dworze jak cholera. Żeby nie było później płaczu i skamlania.
Rada nierada zarzuciła na siebie płaszcz, a Zgagę wsadziła do mniejszej klatki. Papuga, wyraźnie niezadowolona z przenosin, wydarła się na całe mieszkanie:
– Preeeecz z kooomuną! Jaaaaruzelski to świiiinia!
Milicjanci patrzyli na nią, nie kryjąc zdumienia. Jedni z trudem hamowali wesołość, miny innych mówiły, że z chęcią by ją wypatroszyli, ukręciwszy jej łeb.
– Zamknijcie jej dziób! – ryknął Mariański. – Inaczej daję słowo, że łeb jej rozbiję o ścianę.
Zuza, widząc, że kapitan za bardzo przejął się swoją rolą, że to nie przelewki i gotów jest w tym szaleństwie posunąć się do ostateczności, zarzuciła koc na klatkę i w ten sposób uciszyła ptaka.
Do torebki wcisnęła butelkę koniaku i kilka paczek papierosów. Powinno starczyć, bo albo ją zaraz wypuszczą, albo rozstrzelają, no bo jak wojna, to wszystko jest możliwe.
– Idziemy! – rozkazał Mariański i poszedł przodem. Zuza wzięła Zgagę i udała się za nim. Orszak zamykali pozostali funkcjonariusze.
Kiedy szli korytarzem, sublokatorka wyjrzała przez szparę w drzwiach.
W jednej ręce trzymała krzyż, a drugą się żegnała. Kiedy Zuza ją mijała, szepnęła do niej:
– Będziemy się za panią modlić. Drzwi też zabezpieczymy. Proszę się nie martwić.
– Dobre i to – mruknęła pod nosem Lewandowska.
Zapakowali ją do ciężarówki. Byli przy tym brutalni, popychali ją, poczuła kilka silnych kuksańców na nerkach, zanim znalazła się w środku.
Nie była pierwsza, siedziało już tam parę osób, w tym kilka znajomych twarzy.
Jeden to weterynarz, ten, któremu kiedyś dała w pysk za chamskie potraktowanie, był też lekarz, z którym nieżyjący już proboszcz z fary namiętnie grywał w pokera. Był i prezes spółdzielni mieszkaniowej, a on czym im podpadł? Innych nie znała, zupełnie jej obce facjaty, wszystkie bardzo wystraszone...
Usiadła bliżej drzwi, z dala od innych, to przez papugę, która wciąż mruczała jakieś przekleństwa i wierciła się niespokojnie w klatce.
– Jadą nas rozwalić – odezwał się nagle jeden z nieznajomych. – Tak zrobili Niemcy w czasie wojny z moim ojcem. Wywieźli go z innymi więźniami do Łącka, do lasu, i rozstrzelali.
– Proszę nas nie straszyć – zrugał go lekarz. – Wsadzą wszystkich do więzienia, a za kilka lat wypuszczą.
Zuza poczuła zimny dreszcz przemykający jej przez kręgosłup. Każda z tych wizji budziła jej przerażenie, ale i każda z nich była bardzo realna.
Partia trzymała się władzy niczym tonący brzytwy i była zdecydowana na największe szaleństwo.
– Wałęsę to chyba już ukatrupili – wtrącił ktoś. – Zresztą pewnie załatwili też innych z Solidarności. Nie wierzę, że jeszcze żyją.
– My też tak skończymy. Pójdziemy na rozwałkę – dołożył swoje trzy grosze weterynarz, smętnie kiwając głową.
– A czemu nie ma tu żadnego księdza? – spytał prezes spółdzielni. – Pewnie wymordowali ich na miejscu, zakłuli bagnetami na plebaniach.
– Bzdura. Oni dogadają się z każdym. Historia świata jest pełna ich zdrad, nawet z Hitlerem papież się dogadał, a po wojnie ukrywał zbrodniarzy hitlerowskich – zakpiła Zuza.
Drzwi się otworzyły, do samochodu wsiadło trzech funkcjonariuszy z kałasznikowami. Milicyjna buda ruszyła z miejsca.
– Dokąd nas wieziecie? – zagadał lekarz do milicjantów.
– Nie wiemy – odparł jeden z nich, reszta udała, że nie słyszy pytania, lub bała się odzywać.
Zerkali przez szyby na ulicę. Samochód pojechał w stronę mostu.
– A nie mówiłem? Już po nas – burknął nieznajomy, ten, któremu Niemcy w łąckim lesie rozwalili ojca.
Zapadła cisza. Nastrój był grobowy, przyszłość niejasna, malowana w ciemnych barwach. Każdy z więźniów zatonął w swoich myślach, pewnie niejeden z nich robił rachunek sumienia. Zuza słyszała nawet odmawianą modlitwę. Sama jednak nie bardzo wierzyła w tak ponury scenariusz, bo brakowało w nim za grosz logiki. Przecież nie kazaliby jej zabierać papugi. Nie postawią Zgagi przed plutonem egzekucyjnym, to byłoby tragikomiczne.
Pewnie wiozą ich do więzienia, a sądząc po kierunku jazdy, być może do łódzkiego. Będą chcieli zakwalifikować ich pod art. 123, próba obalenia ustroju, spore nagięcie Kodeksu karnego.
W samochodzie było bardzo zimno, ale na dworze panował trzaskający mróz, więc w takiej sytuacji niczego innego nie można było się spodziewać. Owszem, bliżej szoferki stała jakaś nagrzewnica, ale nic niewarta, bo ledwo grzała.
Zuza miała fart, bo jako jedna z nielicznych zdążyła się grubo ubrać. Kilka osób wyrwano z domu jedynie w samych pidżamach i bamboszach. Mieli wprawdzie zarzucone na siebie jakieś koce, ale i tak szczękali zębami i trzęśli się z zimna niczym galareta.
Zerkali przez szyby, niedużo widzieli, bo były mocno zaszronione, ale i tak widok za nimi przerażał. Widzieli czołgi z działami skierowanymi na miasto, samochody pancerne i grzejących się przy koksownikach żołnierzy uzbrojonych w długą broń.
Sprawa wyglądała bardzo poważnie, Jaruzelski wypowiedział wojnę narodowi, a takie nierozważne działanie różnie się mogło zakończyć...
Po dobrym kwadransie szczęśliwie minęli Łąck, a zatem nie podzielą losu ojca nieznajomego mężczyzny, nie zostaną rozstrzelani.
Po jakimś czasie, tak jak się Zuza spodziewała, okazało się, że jadą w stronę Łodzi.
.
Notatka operacyjna kapitana Mariańskiego:
W dniu dzisiejszym pojmaliśmy wrogów ludu sztuk 14. Kobiety sztuk 2, menszczyźni sztuk 11. Zuzanna Lewandowska sztuk 1 oraz papuga sztuk 1. Wyżej wymienieni zostali wywiezieni do Łodzi. Zleciliśmy przeszukanie mieszkań w celu znalezienia wrogich ulotek, broni i odbiorników radiowych włonczonych na wrogie radiostacje. Nic nie znaleziono, a radia były wyłonczone to nie mogliśmy stwierdzić, czy są włonczone.Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Płocku przy ulicy Kościuszki. Przed wejście do budynku z piskiem opon zajechała czarna wołga. Kapitan Mariański wysiadł z niej z wielkim trudem. To przez brzuch, który przez ostatnie lata rozrósł mu się do absurdalnych rozmiarów.
Ciężko sapiąc, wszedł do budynku. Wspiął się na piętro i wkroczył do gabinetu pierwszego sekretarza. To tu w początkowych godzinach stanu wojennego urzędował komisarz wojskowy zarządzający miastem.
Chwilę przypatrywał się sekretarce. Ledwie ją rozpoznał, to przez ten jej zielony mundur wojskowy. Wcześniej zawsze była to dobrze skrojona granatowa garsonka, podkreślająca nienaganną linię jej kobiecego ciała. Sekretarz Grzesiuk miał wyjątkową słabość do kobiet, więc każda z jego kolejnych sekretarek, a przewinęło się ich tu sporo, była ucieleśnieniem piękna w pełnym znaczeniu tego słowa.
Uśmiechnęła się zalotnie i wskazała ręką drzwi do gabinetu.
– Komisarz czeka na towarzysza kapitana.
Mariański niepewnie wszedł do środka, bo tak nagłe wezwanie źle wróżyło.
Za biurkiem, zamiast sekretarza, siedział wojskowy w randze pułkownika. Podpisywał jakieś dokumenty.
– To wy jesteście Mariański? – spytał, nawet nie podnosząc oczu znad papierów.
– Tak jest, towarzyszu komisarzu!
– Siadajcie!
Kapitan rozsiadł się na krześle, wciąż przypatrując się ciekawie oficerowi. Znał tę twarz, ale skąd, tego nie mógł sobie przypomnieć za żadne skarby.
Dopiero teraz wojskowy spojrzał na przybyłego.
– Znacie niejaką Zuzannę Lewandowską? – spytał znienacka.
– Macie na myśli tę adwokatkę?
– Kurwa mać, a jak myślicie?! Znacie jeszcze jakaś inną Zuzannę Lewandowską?
– Towarzyszu komendancie – zaczął dukać – to bardzo popularne nazwisko.
– Nie pierdolcie mi tu! – Wojskowy znów podniósł głos. – Przecież nie będę pytał o jakąś praczkę Lewandowską! Kto wam kazał ją internować? – Walnął pięścią w stół.
Mariański sięgnął do kieszeni po chustkę, nerwowym ruchem otarł nią spocone czoło.
– To przecież zaciekły wróg Partii, tak jak i jej papuga. Co ona wykrzykuje, to już nie wspomnę – bąknął cicho.
– Jeszcze raz powtórzę pytanie. Kto kazał ją internować?
– No... Nikt. To była moja inicjatywa. Myślałem, że chodzi nam o zamknięcie naszych wrogów.
Pułkownik poderwał się z miejsca. Oparł dłonie o blat biurka. Wbił wściekłe spojrzenie w milicjanta.
– Wy nie jesteście od myślenia, tylko od wykonywania rozkazów! – ryknął. – Macie ją natychmiast zwolnić! Zrozumiano?!
– Papugę też? – wyszeptał Mariański.
– Kretyn! A teraz wynocha! Precz! – Palcem wskazującym komisarz pokazał mu drzwi.
Kapitan poderwał się z miejsca tak rączo, jakby miał dwadzieścia lat mniej, i prawie biegiem opuścił gabinet, słysząc za sobą:
– Idiota!
Mariański wpadł jak bomba do komendy.
Na korytarzu natknął się na kaprala Oparę.
– Kto kazał zamknąć Lewandowską?! – krzyknął na podwładnego.
Tamten na chwilę zaniemówił ze zdziwienia.
– Wy, obywatelu kapitanie – wydukał w końcu.
– Jak śmiecie tak łgać? Zadzwońcie do Łodzi i każcie ją przywieźć tu z powrotem. I to natychmiast!
– A papuga?
– Co papuga? Jesteście kompletnym idiotą!
– Tak jest, obywatelu kapitanie! – Opara zasalutował i pośpiesznie się oddalił.
Po trzech godzinach jazdy buda milicyjna dojechała do więzienia w Łodzi.
Zuza wysiadała z niej jako ostatnia. W jednej dłoni trzymała klatkę, w której wciąż się szamotała papuga, w drugiej torebkę.
Nagle drogę zastąpił jej milicjant w stopniu chorążego, z bronią w ręku. Groźnie zmarszczył brwi.
– A wy, obywatelko, gdzie?
Zdziwiła się. O co mu, do cholery, chodzi? Przecież idzie grzecznie za innymi.
– Jak to gdzie? Tam, gdzie reszta.
– Wy wracacie do Płocka.
Pchnął ją kolbą karabinu w ramię, aż się zatoczyła. Jęknęła z bólu, chwyciła się za bark.
– Ty sukinsynu! Ty komunistyczny padalcu, wara ci ode mnie!
– Wara? Ja bym się nie patyczkował, tylko was wszystkich rozwalił. Macie szczęście, bo mam inne rozkazy – warknął przez zęby.
Podszedł do nich inny milicjant, jego pagony zdobiły dwie gwiazdki, wyższa szarża, podporucznik. Szepnął coś do ucha chorążemu. Tamten, choć niechętnie, odszedł na bok. Oficer zwrócił się do Zuzy.
– Proszę zająć miejsce w szoferce, tam jest cieplej. Kierowca odwiezie obywatelkę do domu – zakomunikował jej, uśmiechając się życzliwie, czym zupełnie ją zaskoczył.
Skąd taka zmiana? O co tu chodzi? Nie podejrzewała komuchów o dobre intencje w stosunku do niej. Coś musiało tu być na rzeczy.
Nic mu nie mówiąc, otworzyła drzwi kabiny i z trudem wspięła się na siedzenie.
Klatkę postawiła na pokrywie silnika, a kiedy zatrzasnęła drzwi, star ruszył z miejsca.
To była ponura podróż. Teraz Zuza wszystko dobrze widziała. Wszędzie czołgi, transportery opancerzone, ciężarówki wojskowe, tysiące żołnierzy uzbrojonych po zęby.
Mijane miasteczka były jak wymarłe, nigdzie nawet jednego cywila, jedynie patrole ZOMO, tępe osiłki uzbrojone w długie pałki, zbrojne ramię Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Do domu dotarła późnym popołudniem. Była bardzo zmęczona.
Na schodach natknęła się na pana Tadzia. Szedł wyrzucić śmieci. Wyraźnie ucieszył się na jej widok.
– Witam sąsiadkę. Wypuścili panią? To dobrze, bo wszyscy się o panią martwiliśmy. Przyszły takie niepewne czasy.
– Sama się dziwię. Wywieźli mnie do Łodzi i tam jakby nagle przyszła zmiana rozkazów. Kazali mnie odwieźć z powrotem. Oj, niektórzy się pewnie wściekną.
Mówiąc to, pomyślała o Mariańskim. Kto jak kto, ale on na pewno nie przyłożył do tego ręki.
– Widocznie ktoś pani sprzyja. Nie wszyscy tam na górze są źli do cna. Sam znam kilku porządnych gości.
– Sąsiedzie, to są łobuzy, wypowiedzieli wojnę narodowi. Jeśli mnie wypuścili, to znaczy tylko jedno, że mają w tym jakiś swój zasrany interes.
– Pani zawsze widzi wszystko w czarnych barwach, a są jeszcze inne kolory.
– Wiem, co mówię, ja tych sukinsynów znam aż za dobrze. Idę już do siebie, muszę odpocząć. Do widzenia. – Minęła pana Tadzia i poszła do góry.
W progu zatrzymała się zdumiona, drzwi były naprawione. Zapukała do sublokatorów.
– Dziękuję! – krzyknęła.
Zuza w mieszkaniu zastała prawdziwy krajobraz po bitwie.
To pewnie robota bezpieki, wszystko powyrzucane z szaf, nawet portretu dziadka nie uszanowano i zwalono go ze ściany.
W salonie na podłodze leżały sterty książek.
Ten widok najbardziej ścisnął ją za serce. Chociaż dobrze, że ich nie spalili, tak jak to czynili faszyści za czasów Hitlera. Dzicz i jeszcze raz dzicz. Pewnie szukano zakazanych publikacji, ale dzieł Ferdynanda Ossendowskiego nie ruszyli, cholerne nieuki.
Wyjęła z barku koniak, walnęła sobie lufę, zaraz poprawiła, rozsiadła się na kanapie i zapaliła ekstra mocnego.
Jej wzrok spoczął na telewizorze, na jego rozbitym ekranie i tkwiącej w nim butelce. Trzeba kupić nowy, ale czy warto wydawać pieniądze tylko po to, żeby katować się, oglądając tę obrzydliwą propagandę Telewizji Polskiej?
– Preeeecz z czeeerwonymi! Preeecz z czeeerwonymi! – wydarła się Zgaga.
Za te okrzyki to mogą cię potraktować z artykułu 133, do dziesięciu lat odsiadki, ale masz rację, precz z nimi – pomyślała.
Podniosła się z kanapy i wzięła się do porządkowania rzeczy.
Zaczęła od portretu dziadka. Podobizna przodka jako pierwsza wróciła na swoje miejsce.
.
Notatka operacyjna kapitana Mariańskiego:
W dniu dzisiejszym kazano nam wypuścić wroga władzy ludowej niejaką Zuzannę Lewandowską, adwokata i jej ptaka. Podejrzewamy, że to jakiś spisek przeciw władzy ludowej i postanawiamy ją śledzić. To zadanie powieżyliśmy kapralowi Oparze. Ma ustalić z kim się obywatelka Lewandowska widuje i pilnie nam o tym meldować. Prucz tego ma notować to co mówi papuga.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
.