- promocja
Wojna - ebook
Wojna - ebook
Zakulisowe informacje o amerykańskiej polityce w obliczu najbardziej dramatycznych wydarzeń
Bob Woodward - dwukrotny laureat Nagrody Pulitzera - odsłania kulisy trzech kluczowych wojen – w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie oraz o amerykańską demokrację.
Dowiadujemy się szczegółów o pełnych napięcia rozmowach Joe Bidena i jego najbliższych doradców z Władimirem Putinem, Benjaminem Netanjahu oraz Wołodymyrem Zełenskim. Doświadczamy złożoność dyplomacji wojennej i konieczność podjęcia dramatycznych decyzji mających zapobiec użyciu broni nuklearnej oraz wybuchowi III wojny światowej.
Z drugiej strony obserwujemy Donalda Trumpa, który stara się odzyskać swoją rolę w amerykańskiej polityce. A wreszcie – pełną zwrotów kampanię wyborczą i rywalizację Bidena z Trumpem zakończoną nominacją wiceprezydent Kamali Harris jako kandydatki Partii Demokratycznej na prezydenta.
To z jednej strony kronika najbardziej dramatycznych wydarzeń na świecie od II wojny światowej, a z drugiej – książka o byciu przywódcą postawionym w fatalnej sytuacji. O trudzie podejmowania dramatycznych decyzji, kiedy trzeba wybierać między złym, a gorszym. Bob Woodward ponownie wyznacza standard najbardziej rzetelnego i przełomowego dziennikarstwa.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68380-18-7 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Nie przestanę”, powtarza Claire McMullen, moja niezwykła asystentka. „Nie przestanę” to jej motto.
Ta pochodząca z Australii trzydziestolatka to utalentowana pisarka i prawniczka, bez której ta książka nigdy by nie powstała. Bez niej tej książki by nie było, koniec, kropka. Jest genialna, życzliwa i pogodna, ale również twarda. Wymaga ode mnie, bym szukał trudnych historii, argumentów i dowodów. Naciska w miły sposób, ale nieprzerwanie. Regularnie przypomina mi o nowych tropach, które należy zbadać. Niewykluczone, że lepiej zna się na wojnach w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie niż ja. Zna zarówno nasze materiały, jak i oficjalne dokumenty – i zawsze umie je ze sobą połączyć. Kiedy brakuje mi energii, przychodzi wcześnie i zostaje do późna. Zjawia się również w weekendy. Jest bystra i rozwiązuje wszelkie problemy. Zarządza setkami plików i transkrypcji wywiadów, pracuje szybko i dokładnie.
Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego nie jestem taki jak ona. Odpowiedź brzmi: dlatego że istnieje tylko jedna Claire McMullen. Niedługo będzie pisać własne książki. Jej wkładu w tę nie sposób przecenić.
Z wyrazami miłości, przyjaźni i wielkiego podziwu.Prolog
Pewnego wieczoru w lutym 1989 roku, podczas uroczystej kolacji w Nowym Jorku, mój przyjaciel i współautor reportażu o aferze Watergate Carl Bernstein wpadł na Donalda Trumpa.
– Może byś przyjechał? – zaproponował, telefonując do mnie z przyjęcia, które w swojej kamienicy w Upper East Side wydawał Ahmet Ertegun, Amerykanin tureckiego pochodzenia, społecznik i dyrektor wytwórni płytowej. – Wszyscy się świetnie bawią. Jest też Trump. To naprawdę ciekawe. Gadałem z nim.
Bernstein był zafascynowany książką Trumpa The Art of the Deal. Niechętnie zgodziłem się dołączyć (jak wypomina mi Carl, głównie dlatego, że potrzebowałem klucza do jego mieszkania, w którym się wtedy zatrzymałem).
– Niedługo będę – obiecałem.
Minęło siedemnaście lat, odkąd Carl i ja zaczęliśmy wspólnie pisać o włamaniu do kompleksu Watergate 17 czerwca 1972 roku.
Trump spojrzał na nas, dwóch czterdziestopięciolatków stojących obok siebie, po czym do nas podszedł.
– Czy nie byłoby fantastycznie, gdyby Woodward i Bernstein przeprowadzili wywiad z Donaldem Trumpem? – zapytał.
Carl i ja spojrzeliśmy po sobie.
– Jasne – odparł mój przyjaciel. – Może jutro?
– Dobrze – zgodził się Trump. – Przyjdźcie do mojego biura w Trump Tower.
– Ten facet jest naprawdę fascynujący – zapewnił mnie Carl po tym, jak nasz rozmówca odszedł.
– Ale nie w polityce – odrzekłem.
Nie ukrywam jednak, że intrygował mnie ten szemrany przedsiębiorca i ciekawił jego wyjątkowy, starannie pielęgnowany i kultywowany image, dzięki któremu już wtedy manipulował innymi z precyzją i odrobiną bezwzględności.
Wywiad z Trumpem, nagrany na mikrokasetę i przepisany na maszynie do pisania, trafił do szarej koperty wraz z egzemplarzem jego książki i ostatecznie zaginął w stosach nagrań, notatek z wywiadów i wycinków artykułów. Cóż, mam skłonność do chomikowania. Szukaliśmy go z Carlem przez ponad trzydzieści lat.
Kiedy w grudniu 2019 roku w Gabinecie Owalnym przeprowadzałem z prezydentem Trumpem wywiad na potrzeby drugiej z moich trzech książek o jego prezydenturze, Rage, zażartowałem o tym „zaginionym wywiadzie”.
– Siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy – wspominał Trump. – Dobrze to pamiętam.
Dodał, że powinienem spróbować odnaleźć ten wywiad, ponieważ uważa, że świetnie nam poszło.
W zeszłym roku, 2023, udałem się do placówki, w której przechowywane są moje dokumenty, i przeszukałem setki pudeł ze starymi aktami. W kartonie z różnymi wycinkami z lat osiemdziesiątych znalazłem lekko sfatygowaną kopertę – a w niej wywiad.
To portret młodego Trumpa w wieku czterdziestu dwóch lat, skupionego wyłącznie na transakcjach na rynku nieruchomości, zarabianiu pieniędzy i statusie celebryty. A zarazem człowieka, który nie był pewien swojej przyszłości.
– Chcę, żeby powstał najlepszy hotel na świecie – mówił nam w 1989 roku. – To dlatego buduję apartamenty na najwyższych piętrach. Wspaniałe apartamenty. Pytacie mnie, dokąd zmierzam, ale nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Gdyby wszystko pozostało tak, jak teraz idzie, prawdopodobnie byłbym w stanie całkiem dobrze określić, gdzie się znajdę za kilka lat.
Podkreślał jednak, że „świat się ciągle zmienia”. Uważał to za jedyny pewnik.
Mówił też o tym, że zachowuje się inaczej w zależności od towarzystwa, w jakim się obraca.
– Jeśli jestem z kolegami, to znaczy moimi współpracownikami i takimi tam, reaguję inaczej – powiedział, po czym pokazał na Carla i mnie. – Jeśli natomiast wiem, że mam przed sobą dwóch najlepszych dziennikarzy wszech czasów, z włączonymi magnetofonami, to oczywiście zachowuję się jeszcze inaczej.
Po chwili dodał:
– O wiele ciekawsze od udawania jest prawdziwe działanie.
Dało mi to do myślenia.
– To o wiele ciekawsze – kontynuował nasz rozmówca. – Coś, czego nie da się zaplanować.
Nieustannie grał. Tego dnia ja i Carl byliśmy widownią, którą próbował zaczarować.
– Kiedy ktoś siedzi naprzeciwko ciebie i robi notatki, nie jesteś do końca sobą. Wiesz, że musisz się dobrze zachowywać. Szczerze mówiąc, nie jest to tak ciekawe jak prawdziwe wrzaski i krzyki.
Trumpowi zależało na wizerunku prawdziwego twardziela.
– Najgorsze w występach telewizyjnych jest to, że nakładają ci makijaż na twarz – powiedział. – Dziś rano miałem występ i zrobili mi makijaż. Co robić po czymś takim? Iść pod prysznic, żeby go zmyć, czy zostawić? W branży budowlanej nie nosi się makijażu. Człowiek może mieć problemy, jeśli pokaże się umalowany.
Poprosiliśmy go, by wtajemniczył nas w kolejne etapy jednej ze swoich transakcji na rynku nieruchomości. Jak się je przeprowadza?
– Instynktownie – odparł natychmiast. – Trudno mi powiedzieć jak. Najważniejszy jest instynkt. Trzeba mieć nosa. Najgorsze transakcje, jakie zawarłem, to te, w których nie kierowałem się instynktem. Najlepsze – te, w których podążałem za nim i nie słuchałem ludzi, co mówili: „Nie ma mowy, żeby to się udało”.
– Bardzo niewielu ludzi obdarzonych jest instynktem – podjął po chwili. – Ale widziałem takich, co go mieli i robili rzeczy, których inni po prostu nie potrafią.
Czy jego zdaniem istnieje jakiś ogólny plan?
– Nie sądzę, żebym go widział – odparł, odnosząc się do swojego życia. – Ale wszystko jakoś instynktownie się do siebie dopasowuje. Powiem tak: jeśli go poznacie, dajcie mi znać. Byłbym zainteresowany. Może nawet bardzo.
Zapytałem o jego wrażliwość społeczną. Czy mogłaby go „zaprowadzić do polityki lub odgrywania jakiejś publicznej roli”?
– Dla mnie to wszystko jest bardzo ciekawe – odpowiedział. – W zeszłym tygodniu oglądałem walkę bokserską w Atlantic City. Bokserzy to prawdziwi twardziele, fizycznie twardzi faceci. W pewnym sensie również twardzi psychicznie. Chodzi mi o to, że może nie będą pisać książek, ale w pewnym sensie są twardzi psychicznie.
Mistrz przegrał. Zawodnik, który go pokonał, to bardzo dobry bokser, ale nikt się nie spodziewał, że to on wygra. W wywiadzie po pojedynku padło pytanie: „Jak to zrobiłeś? Jak wygrałeś?”. A on odpowiedział: „Po prostu poszedłem za ciosem. Po prostu poszedłem za ciosem”. Pomyślałem, że to świetny zwrot, który dotyczy w takim samym stopniu boksu jak życia czy czegokolwiek innego. Trzeba iść za ciosem.
Gdy patrzę teraz na życie Trumpa – jego transakcje na rynku nieruchomości, prezydenturę, impeachment, śledztwa przeciwko niemu, procesy cywilne i karne, wyrok skazujący, próbę zabójstwa, kampanię na rzecz reelekcji – dochodzę do wniosku, że właśnie to cały czas robił. Szedł za ciosem.
– Każdy, kto mówi, gdzie będzie się znajdował za dziesięć lat, jest głupcem – dodał po chwili. – Świat się zmienia. Będą kryzysy. Recesje. Wzloty. Spadki. Wojny. Rzeczy, które są poza naszą kontrolą, w ogóle w większości przypadków poza kontrolą ludzi. Więc naprawdę trzeba iść za ciosem. Nie ma co gdybać, gdzie się będzie.
W tamtym czasie miał obsesję na punkcie krytycznych artykułów dotyczących jego nieudanych interesów.
– Człowiek zarabia więcej pieniędzy, jak sprzedaje, niż jak kupuje – wyjaśnił. – Odkryłem, że bycie sprzedającym w dzisiejszych czasach oznacza bycie przegranym. Z psychologicznego punktu widzenia. I to jest złe. Powiem wam coś. Złoiłem skórę niejakiemu Mervowi Griffinowi . Po prostu go pokonałem. Skoro mowa o makijażu... Wyszedł z telewizji umalowany i przyszedł taki do mojego biura. Kupił wszystko to, czego nie chciałem w Resorts International. Powtarzałem mu, że mu tego nie sprzedam, a on ciągle podnosił cenę i nagle się okazało, że to dla mnie niesamowity interes. Podpisałem fantastyczną umowę.
– Do tego – zaraz dodał – zdobyłem Taj Mahal, absolutny klejnot w koronie . Chodzi mi o to, że ludzie myśleli, że przegrałem. Przez ostatnie pięć lat na świecie panowało przekonanie, że jeśli coś sprzedałeś, to musiałeś wtopić, nawet jeśli sprzedałeś to z ogromnym zyskiem.
Zapytałem Trumpa o to, co czyta, gdy rano wstanie, z kim rozmawia i jakim źródłom informacji ufa.
– Wiele z tych rzeczy to podstawa – odpowiedział. – Czytam „The Wall Street Journal” i „The New York Times”. A oprócz tego „The Post” i „The News”, nie tyle z powodów biznesowych, ile po prostu dlatego, że mieszkam w tym mieście, a te gazety dostarczają o nim wiadomości.
„New York Post” był tabloidem, który zapamiętale relacjonował wszelkie poczynania Trumpa.
– W mniejszym stopniu polegam na ludziach niż na ogólnym przepływie informacji – stwierdził. – Ale rozmawiam na przykład z taksówkarzami. Jeżdżę po mieście i pytam ich o opinie. W ten sposób kupiłem Mar-a-Lago. Zapytałem taksówkarza: „Co warto zobaczyć na Florydzie? Jaki jest najlepszy dom w Palm Beach?”. „Najwspanialszy jest Mar-a-Lago”, odparł. A ja na to: „Gdzie to jest? Zawieź mnie tam”. Byłem w Palm Beach i w Breakers, ale wszystko, co tam widziałem, potwornie mnie nudziło.
Ostatecznie kupił Mar-a-Lago za siedem milionów dolarów.
– Rozmawiam ze wszystkimi – dodał. – Nazywam to moją sondą. Ludzie żartują, że Trump dogada się z każdym. To prawda, rozmawiam z budowlańcami i taksówkarzami, i to są ludzie, z którymi pod wieloma względami dogaduję się najlepiej. Rozmawiam ze wszystkimi.
Trump stwierdził, że kupił 9,9 procent udziałów w firmie Bally Manufacturing i w krótkim czasie zarobił trzydzieści dwa miliony dolarów.
Potem powiedział, że wydał „prawie sto milionów na zakup akcji” Bally, co doprowadziło do pozwu przeciwko niemu. Prawnicy drugiej strony chcieli uzyskać dostęp do jego dokumentów.
– Próbowali udowodnić, że dogłębnie prześwietliłem tę firmę, całymi miesiącami ją analizowałem. Doszli do wniosku, że zgromadziłem stosy dokumentów, sięgające sufitu. Zażądali ich wszystkich, ale ostatecznie nie dałem im niczego. Praktycznie niczego. Skończyło się na tym, że przesłuchał mnie jeden z ich wysoko opłacanych prawników. „Od jak dawna pan o tym wiedział, panie Trump?” . Tak właśnie zapytał. Innymi słowy, próbowali przekonać wszystkich, że to jakiś wielki spisek. Odparłem, że nie wiem, po prostu zacząłem o tym myśleć w dniu, w którym kupiłem tę firmę.
Prawnik mu nie uwierzył.
– Ile raportów pan przeczytał? – zapytał.
– Cóż, naprawdę żadnego, po prostu miałem przeczucie – odpowiedział Trump.
– Nie mogli uwierzyć, że ktoś włożył sto milionów dolarów w firmę bez przeprowadzenia szczegółowych badań. Oczywiście miałem te badania w głowie, ale poza tym, wiecie, oni po prostu nie wyobrażali sobie, że ktoś może coś takiego robić. Korporacyjny umysł i korporacyjna mentalność nie są w stanie tego pojąć. Tymczasem właśnie tak przeprowadzam swoje najlepsze transakcje.
Carl zapytał Trumpa, czy kiedykolwiek będzie pełnił jakąkolwiek funkcję publiczną.
– Nie sądzę, ale nie mam stuprocentowej pewności, że nie – odparł. – Jestem jeszcze młody. Teoretycznie, statystycznie zostało mi jeszcze dużo czasu. Widziałem ludzi, którzy rozdawali tak dużo, że zostali z niczym, gdy nadeszły złe czasy.
Dodał, że zakłada fundację Donalda J. Trumpa.
– Kiedy, jak to się mówi, kopnę w kalendarz, zostawię tej fundacji ogromne pieniądze. Część mojej rodzinie, a część fundacji. Człowiek ma obowiązki wobec swojej rodziny.
Trump mówił o „złych czasach” z takim przekonaniem, jakby były nieuniknione.
– Lubię przygotowywać się na najgorsze. I nie brzmi to jak szczególnie miłe stwierdzenie. Wiem, że nadejdą złe czasy. Pytanie tylko kiedy.
Wspomniał o jachcie długości osiemdziesięciu sześciu metrów, który kupił od bogatego saudyjskiego biznesmena i handlarza bronią Adnana Chaszukdżiego. Przemianował go na „Trump Princess”.
– Zbudowanie nowego jachtu kosztowałoby dziś od stu pięćdziesięciu do dwustu milionów dolarów. Jeśli chcecie, możemy na nim dokądś popłynąć... Jest fantastyczny. Kiedy się czyta magazyn „Time”, można odnieść wrażenie, że nie robię nic poza pływaniem tą łajbą przez cały dzień. To nie tak.
Zapytałem o jego najlepszych przyjaciół. Wymienił kilka nazwisk biznesmenów i inwestorów, współpracowników, których ani Carl, ani ja nie znaliśmy, a poza tym swojego brata Roberta.
– Myślę, że wszystkie moje przyjaźnie wiążą się z biznesem – powiedział. – To dlatego, że właśnie z ludźmi biznesu mam na co dzień do czynienia. Przyjaźń to dziwna rzecz. Przejmuję się nią. Bywa, że testuję ludzi. Każdy chce być moim przyjacielem. Z oczywistych powodów. Czasami mam ochotę udawać, na przykład przez tydzień, że wszystko spieprzyłem, a potem zadzwonić do nich, zaprosić na kolację i sprawdzić, czy przyjdą. Często mam taką ochotę. Przez tydzień albo miesiąc pozwolić światu myśleć, że wszystko spieprzyłem, tylko po to, żeby sprawdzić, czy moi przyjaciele są prawdziwymi przyjaciółmi.
Ja jestem wiernym przyjacielem. Wierzę w lojalność. Wierzę w to, że człowiek ma wielkich przyjaciół i wielkich wrogów. Widziałem ludzi, którzy byli na szczycie, ale nie utrzymali się na nim i nagle... ci sami ludzie, którzy przedtem wchodzili im w dupę, odeszli. Po prostu odeszli.
Jednym z przykładów jest pewien bankier. Naprawdę świetny bankier pracujący w jednej z dużych instytucji – Citibanku. Odpowiadał za ogromne pożyczki dla grubych ryb. Wzbogacił wielu ludzi, pożyczając im forsę. Zadzwonił do mnie jakieś dwa lata potem. Powiedział, że to niesamowite, że ludzie, którzy byli jego najlepszymi przyjaciółmi, bez przerwy do niego dzwonili i wchodzili mu w dupę, nagle przestali się odzywać. Przestali odbierać telefony... Po jego odejściu z banku nie odbierali już telefonów od niego. Ja bym odbierał.
Trump opisał swoją strategię polegającą na niepłaceniu mandatów, które otrzymywał od inspektorów nadzoru za naruszanie prawa budowlanego.
– Od pierwszego dnia mówiłem, że mam ich w dupie – powiedział. – Kiedy byłem na Brooklynie, przychodzili i wlepiali mi mandaty w budynkach, które były po prostu idealne. Powiedziałem: „Pierdolę was”. A oni dawali mi jeszcze więcej mandatów. I jeszcze więcej. Trwało to przez miesiąc, żałosne. Miałem coraz więcej mandatów – wszystkie dostawałem bezpodstawnie. Dawali mi je, bo chodziło o to, żebym je zapłacił, a wtedy oni wróciliby po więcej. Ale ja nie płaciłem, więc po miesiącu po prostu stwierdzili: „Pieprzyć tego gościa, to kawał gnoja”. I poszli łupić kogoś innego. Chodzi o to, że jeśli się poddasz, wpadniesz tylko w większe kłopoty.
To samo można powiedzieć o mafiozach. Jeśli zgodzisz się robić z nimi interesy, zawsze wrócą. Jeśli powiesz im, żeby się odpierdolili – no, może w tym przypadku trochę grzeczniej... Jeśli powiesz im: „Zapomnijcie o tym, to nie jest tego warte”, na początku mogą próbować wywierać presję, ale w końcu znajdą łatwiejszy cel, bo dojdą do wniosku, że jesteś dla nich za twardy. Inspektorzy. Mafia. Związki zawodowe. Jeden pies.
Tak właśnie wyglądała życiowa filozofia Trumpa.
Carl zapytał, kim są jego najwięksi wrogowie.
– Cóż, nie chciałbym o tym mówić, bo istnieje ryzyko, że pójdziecie do nich i przeprowadzicie z nimi wywiad. Nie cierpię krytykować.
W rzeczywistości to uwielbiał.
– Oczywistym wyborem jest Ed Koch – podjął po chwili. – Był najgorszym burmistrzem w historii Nowego Jorku.
Trzydzieści pięć lat później Trump nadal krytykuje przeciwników z taką samą przesadą.
– Joe Biden jest najgorszym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych – oznajmił po tym, jak prezydent Biden ogłosił w lipcu 2024 roku, że nie będzie ubiegał się o reelekcję.
Już w 1989 roku Trump skupiał się na wygrywaniu, walce i przetrwaniu.
– Jedynym sposobem na przetrwanie – powiedział nam wtedy – jest instynkt. Jeśli ludzie mają cię za ciepłe kluchy, jeśli wiedzą, że jesteś słaby, będą cię prześladować.
Jego zdaniem chodziło o właściwe zaprezentowanie siebie.
– Musisz znać swoją publiczność, a przy okazji dla jednych być zabójcą, dla innych cukiereczkiem, dla jeszcze innych zupełnie kimś innym. A dla niektórych jednym i drugim.
Zabójca albo cukiereczek, ewentualnie jedno i drugie. Oto Donald Trump.
Cóż za niezwykła kapsuła czasu z 1989 roku, pełne studium psychologiczne człowieka, wówczas czterdziestodwuletniego króla nieruchomości na Manhattanie. Nie spodziewałem się, że Donald Trump zostanie prezydentem ani w ogóle jakąkolwiek ważną postacią w polityce naszych czasów. Cechy, o których pisałem podczas jego pierwszej prezydentury, już wtedy, w 1989 roku, były jego znakiem rozpoznawczym. W tym wywiadzie sprzed trzydziestu pięciu lat, w słowach samego Trumpa, widać wyraźnie genezę trumpizmu.1
Trzydzieści pięć lat później
Gdy szóstego stycznia 2021 roku odbywał się atak na Kapitol, prezydent Donald Trump oglądał go w telewizji, siedząc w swojej jadalni obok Gabinetu Owalnego. Jego zwolennicy wspinali się po ścianach zabytkowego budynku, rozbijali okna i próbowali wyważyć drzwi wejściowe taranem.
Na zewnątrz ustawiono szubienice.
– Powiesić Mike’a Pence’a. Powiesić Mike’a Pence’a. Powiesić Mike’a Pence’a.
Zwolennicy Trumpa domagali się śmierci wiceprezydenta, który odmówił zanegowania potwierdzenia wyboru Bidena w wyborach z 2020 roku.
– Gdzie jest prezydent? – pytał lider mniejszości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy. Zadzwonił do Białego Domu, prosząc o połączenie go z Trumpem. Biuro McCarthy’ego zostało zdewastowane. Podobny los spotkał biuro przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Zwolennicy Trumpa robili sobie zdjęcia z nogami na jej biurku. Zostawili na klawiaturze jej komputera notatkę: „NIE WYCOFAMY SIĘ”.
Liderzy Kongresu, w tym McCarthy i Pelosi, zostali wyprowadzeni przez ochronę Kapitolu i przewiezieni w bezpieczne miejsce, do Fortu McNair, posterunku armii amerykańskiej leżącego kilka przecznic od stadionu baseballowego Washington Nationals. Ich pracownicy pozostali na miejscu – pogasili światła w gabinetach i zabarykadowali biurkami drzwi.
Prezydent Trump w końcu odebrał.
– Musisz wyjść i powiedzieć tym ludziom, żeby PRZESTALI! Zostaliśmy zmiażdżeni – powiedział McCarthy. Był bardzo wzburzony. – Kogoś właśnie postrzelono.
O godzinie czternastej czterdzieści cztery weteranka sił powietrznych Ashli Babbitt została zastrzelona przez funkcjonariusza policji w Kapitolu, gdy wraz z innymi próbowała sforsować wejście do Izby Reprezentantów. Wśród uczestników zamieszek byli przywódcy protrumpowskich, skrajnie prawicowych milicji Oath Keepers i Proud Boys, a także zwolennicy teorii spiskowych z grup takich jak QAnon. To, co zaczęło się jako wiec trumpistowski, przerodziło się w brutalny atak na porządek konstytucyjny Stanów Zjednoczonych.
– Zamieszczę tweeta albo coś – obiecał Trump.
– Przejęli Kapitol! – krzyknął do niego McCarthy. – Musisz im powiedzieć, żeby przestali. Musisz ich stąd zabrać. Zabierz ich stąd. Natychmiast.
Prezydent zdawał się nie rozumieć powagi sytuacji.
– Cóż, Kevin, myślę, że ci ludzie są bardziej zdenerwowani wyborami niż ty – stwierdził.
FBI oszacowało później, że szóstego stycznia 2021 roku na Kapitol wtargnęło ponad dwa tysiące ludzi. Pięć osób zginęło, a stu siedemdziesięciu dwóch funkcjonariuszy policji zostało rannych. Aresztowano ponad pięćset osób. Koszty zniszczenia historycznego budynku Kapitolu przekroczyły 2,7 miliona dolarów.
Prezydent Trump potrzebował stu osiemdziesięciu siedmiu minut, by opublikować tweet, w którym zaapelował do swoich zwolenników, żeby „wracali do domów”.
Dwa miesiące wcześniej Donald Trump przegrał wybory z Joe Bidenem. Nie przyjął tego jednak do wiadomości. Oświadczył, że wybory zostały „sfałszowane”, „skradzione” i były „oszustwem wobec amerykańskiej opinii publicznej”.
Nawet teraz, trzydzieści pięć lat po naszym wywiadzie, Trump był przekonany, że każdą porażkę – nawet przegraną w wyborach prezydenckich – może uznać za niebyłą, jeśli tylko się nie podda.
Na wiecu Save America szóstego stycznia wezwał swoich zwolenników, by „walczyli jak diabli”.
– Wygraliśmy te wybory, i to z miażdżącą przewagą.
– Nigdy się nie poddamy. Nigdy się nie poddamy.
– Idziemy na Kapitol.
Komisja Izby Reprezentantów badająca atak z szóstego stycznia stwierdziła później, że Trump „podjął udaną, choć oszukańczą, próbę przekonania dziesiątek milionów Amerykanów, że wybory zostały mu skradzione”.
Garret Miller, zwolennik Trumpa, który szóstego stycznia wtargnął na Kapitol z bronią, powiedział:
– Wierzyłem, że postępuję zgodnie z instrukcjami byłego prezydenta Trumpa.
Inny jego sympatyk Lewis Cantwell zeznał, że widział w telewizji, jak Trump „mówi światu”, że wybory zostały skradzione.
– W co innego miałbym wierzyć jako amerykański patriota, który na niego głosował?
Stephen Ayres, również szturmujący Kapitol tego dnia, powiedział, że „wypełniał każde słowo ”. Napisał w mediach społecznościowych, że „dojdzie do wojny domowej”, jeśli jego idol nie pozostanie u władzy na drugą kadencję.
– Musisz zadzwonić do Joe Bidena, i to jeszcze dzisiaj – powiedział Trumpowi wkrótce po ataku lider mniejszości w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy.
– Nie – odparł Trump.
Stwierdził, że Biden wygrał dzięki oszustwu.
– Przestań tak mówić – obruszył się McCarthy. – Po prostu przestań. Musisz zostawić Joe Bidenowi list w szufladzie biurka.
Taka była tradycja.
– Jeszcze nie zdecydowałem – odparł Trump.
McCarthy był emocjonalnie wyczerpany. Akty przemocy z szóstego stycznia miały wstrząsającą, traumatyzującą moc.
– Ten dzień zmieni to, jak będzie postrzegane twoje dziedzictwo – ostrzegł. – Zadzwoń do Joe Bidena.
– Nie – upierał się Trump.
McCarthy powiedział mu, że dla kraju ważne jest, by odbyła się rozmowa między odchodzącym a nadchodzącym przywódcą. Prezydent powinien uznać swojego następcę.
– Dobrze, już dobrze – skapitulował w końcu Trump. Chciał zakończyć rozmowę z McCarthym, ten mu jednak na to nie pozwolił.
– Co według ciebie pomyślą o tobie twoje wnuki, jeśli tego nie zrobisz? – zapytał.
– Dobrze, już dobrze – powtórzył Trump.
Rozmowa telefoniczna z Bidenem nigdy się nie odbyła.
Swojej ostatniej nocy w Gabinecie Owalnym dziewiętnastego stycznia 2021 roku Trump jednak napisał odręcznie dwustronicowy list do Joe Bidena. Skończył go o dwudziestej drugiej, podpisał „Donald J. Trump” i położył na biurku. Biden powiedział później sekretarz prasowej Białego Domu Jen Psaki, że było to „zaskakująco uprzejme”.
Ustępujący prezydent, wraz z pierwszą damą Melanią, opuścili Biały Dom rankiem dwudziestego stycznia 2021 roku, aby udać się do swojego klubu i posiadłości w Palm Beach, Mar-a-Lago. Na pokładzie Air Force One Trump odebrał telefon od przewodniczącej Komitetu Krajowego Partii Republikańskiej Ronny McDaniel. Pożegnała się z nim w imieniu komitetu.
– Mam dosyć – przerwał jej Trump. – Zakładam własną partię.
McDaniel zaprotestowała.
– Nie możesz tego zrobić. Jeśli to zrobisz, przegramy z kretesem.
– To już nie jest ich Partia Republikańska. To jest Partia Republikańska Donalda Trumpa – oświadczył najstarszy syn Trumpa, Don Jr, stojąc na scenie podczas wiecu Save America szóstego stycznia.
– No właśnie. Beze mnie przegracie z kretesem – powiedział Trump Ronnie McDaniel. – Republikanie zasługują na to, bo się mnie nie trzymają.
Najwyraźniej chciał zniszczyć Partię Republikańską.
Kierownictwo Komitetu Krajowego dało później do zrozumienia doradcom Trumpa, że żądza zemsty byłego prezydenta zaszkodzi nie tylko jego dziedzictwu, ale także jego finansom. Partia Republikańska zagroziła, że przestanie płacić jego rachunki i zabierze mu kampanijną listę mailingową, która zawierała adresy czterdziestu milionów jego wyborców. Trump sprzedawał tę listę innym republikańskim kandydatom. Gdyby spróbował jej użyć, oddano by ją za darmo.
Trump wycofał się z tego pomysłu. Jakiś czas później oświadczył dziennikarzowi ABC News Jonathanowi Karlowi, że nigdy nie myślał o założeniu własnej partii.
– To bzdura. Nic takiego nie miało miejsca – powiedział. Karl opublikował nagranie swojego wywiadu z McDaniel, w którym opowiadała o groźbie Trumpa.
W Air Force One rodzina Trumpa siedziała z przodu samolotu, a jego najbliżsi współpracownicy z tyłu.
– Nigdy się po tym nie pozbierali – stwierdził doradca Trumpa. Ani prezydent, ani nikt z jego rodziny. Nawet jego najbliżsi współpracownicy nie mogli wyjść z szoku. Wielu z nich nie miało pomysłu, co robić dalej. Niektórzy nie wiedzieli, gdzie będą mieszkać. Zazwyczaj pracownicy mieli około dwóch i pół miesiąca, od wyborów do dwudziestego stycznia, na przygotowanie się do życia po Białym Domu.
– Dla wielu osób ten okres skurczył się do trzynastu dni – powiedział jeden ze współpracowników. Atak z szóstego stycznia sprawił, że nie wiedzieli, czy ich przełożony na pewno opuści Biały Dom.
Dwudziestego stycznia o godzinie jedenastej pięćdziesiąt dziewięć Trump był już w swoim ogromnym apartamencie w Mar-a-Lago. Żadnych tweetów. Żadnych przemówień. O godzinie dwunastej jeden, gdy Biden został zaprzysiężony na czterdziestego szóstego prezydenta Stanów Zjednoczonych, agenci Secret Service zaczęli zmniejszać ochronę ustawioną wokół posiadłości byłego prezydenta.
Nie spodobało mu się to. Pozostał w swojej kwaterze przez resztę dnia.
– Hej, tu twój ulubiony prezydent wszech czasów – powiedział przez telefon do lidera republikanów w Izbie Reprezentantów Kevina McCarthy’ego kilka dni później. – Słuchaj, chcę pogadać. Jestem na Florydzie.
Trzynastego stycznia McCarthy stwierdził w Izbie Reprezentantów, że Trump „ponosi winę” za zamieszki na Kapitolu, i wezwał go do „uznania swojej części odpowiedzialności”. Oglądając powtórkę tego wystąpienia w telewizji, Trump wpadł we wściekłość, ale wydawało się, że już mu przeszło.
– Przyjadę do ciebie – odparł McCarthy. Nie powiedział o tym nikomu, nawet swoim współpracownikom. Wiedział, że Trump prawie nie spotykał się z republikanami. Był przygnębiony, ponieważ media straciły zainteresowanie Mar-a-Lago.
Republikański strateg Ed Rollins zauważył kiedyś:
– Jest tylko jedna rzecz, którą musicie wiedzieć . Przez cały dzień ogląda telewizję, a wieczorem idzie do telewizji.
Trump walczył teraz o uwagę. Nie miał już kanałów na Twitterze ani Facebooku, ponieważ utracił je po potoku kłamstw wyborczych. Zaczął niespodziewanie pojawiać się na weselach organizowanych w Mar-a-Lago.
W ciemnym garniturze i żółtym krawacie uśmiechał się, gdy dwudziestego ósmego stycznia w Mar-a-Lago pojawił się McCarthy.
– Melania twierdzi, że przyciągam teraz więcej uwagi mediów niż podczas spotkania z Putinem – powiedział. – Na zewnątrz są cztery telewizyjne helikoptery!
Rzeczywiście, wizytę McCarthy’ego u byłego prezydenta szeroko komentowano w mediach.
Pojawienie się czołowego republikanina Izby Reprezentantów na lunchu sugerowało, że Trump nadal kontroluje Partię Republikańską.
– Wiesz, że to korzystne dla nas obu, prawda? – zapytał.
– Dobra – odparł McCarthy – to i tak nieważne.
McCarthy przybył z nadzieją na utrzymanie kontaktu Trumpa z Partią Republikańską w Izbie Reprezentantów, tak by republikanie mogli odzyskać większość w 2022 roku. Miał odciągnąć go od wywoływania niepotrzebnych walk w prawyborach i sprawić, by użyczył swojego nazwiska do wspierania kandydatów, którzy mogli wygrać. Usiedli do lunchu.
– Wiesz, bycie poza Twitterem trochę mi pomogło – stwierdził Trump.
– Naprawdę?
– Tak, wiele osób mówiło, że podobała im się moja polityka, ale nie podobały im się moje tweety.
– Tak jak wszystkim.
– Moje notowania poszły w górę.
Trump zapytał o swój zbliżający się impeachment w Senacie. Został oskarżony o podżeganie do powstania.
– Nie sądzę, żeby coś z tego wyszło – odpowiedział McCarthy.
I rzeczywiście. Trzynastego lutego 2021 roku Trump został uniewinniony. Chociaż większość senatorów, w tym siedmiu republikanów, głosowało za skazaniem byłego prezydenta, nie udało im się osiągnąć wymaganych dwóch trzecich głosów. Było to zresztą czysto symboliczne posunięcie, ponieważ Trump nie był już prezydentem.
Szef sztabu prezydenta Bidena, pięćdziesięciodziewięcioletni Ron Klain, człowiek o ciemnobrązowych włosach i przyjaznym, energicznym sposobie bycia, doradzał mu przez ponad dwadzieścia lat. Kiedy Biden zdecydował się kandydować na prezydenta, na początku marca 2019 roku wezwał Klaina do swojego domu w Wilmington.
– Po prostu czuję, że muszę to zrobić – wyjaśnił. – Trump reprezentuje coś zasadniczo złego w polityce.
Kolejnych słów Bidena Klain nie zapomni do końca życia:
– Ten facet po prostu nie jest prawdziwym amerykańskim prezydentem.
Podczas kampanii wyborczej Biden bez przerwy atakował zarówno charakter Trumpa, jak i jego politykę. Od pierwszego dnia w Białym Domu prawie nie wypowiadał jego nazwiska, nazywając go publicznie swoim „poprzednikiem”, a prywatnie „tym pieprzonym dupkiem”.
Biden zapowiedział swoim doradcom, że to będzie jego własna prezydentura. Cztery lata Trumpa, jego działania związane z pandemią koronawirusa oraz atak z szóstego stycznia straumatyzowały wszystkich.
Klain miał teraz naprawić to, co zepsuł Trump, i skierować kraj na właściwe tory.
– Jako naród musimy wszyscy przepracować sprawę Trumpa – stwierdził Klain. – Poprzez sposób, w jaki to zrobimy, pokażemy Amerykanom, że prezydentura może znów działać. Że w Białym Domu może zasiadać przyzwoity człowiek.
Ostatecznie Donald Trump przegrał, ponieważ nie kontrolował pandemii i gospodarki. Niezależnie od notowań giełdowych realna gospodarka (a więc ta, która dotyczy zwykłych ludzi) za jego rządów się pogorszyła.
– Oczywiście jest kilku zagorzałych zwolenników Trumpa, którzy są tacy, jacy są, i nie zamierzają odejść. Stanowią część naszego kraju – powiedział Klain. Jego zdaniem Biden jednak „został wybrany, żeby popchnąć ten kraj do przodu, i to właśnie robi. To jest jego misja”.
– Donald Trump może stanąć na tylu arenach, na ilu chce, i krzyczeć na cały głos – dodał. Uważał jednak, że prezydenckie aspiracje Trumpa wygasną jesienią 2021 roku. – Wreszcie stanie się marginalnym zjawiskiem – zakończył z przekonaniem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------