Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Wojna Kolorów część II - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 listopada 2025
40,38
4038 pkt
punktów Virtualo

Wojna Kolorów część II - ebook

Emily zwiedza Kolorowe Królestwa, poznaje tradycje Kolorowych Ludów, uczy się języka Ziemi. Przygotowuje się do wojny u boku Czarnego Ludu i istot z przestrzeni między Kolorami. Czy wygra Wojnę Kolorów?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-859-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po drugiej stronie muru

Od tamtych wydarzeń minęło dokładnie siedemnaście lat. Czas niby tak odległy, a jednak w pamięci pozostający. Mogłam to rozegrać inaczej, lecz czyż nie wszystko dzieje się właśnie z jakiegoś powodu?

Urodziłam się młoda, umieram też młoda… Nigdy nie potrafiłam znaleźć czasu na zestarzenie się, to zawsze naiwność ciągnęła mnie w zakamarki wiecznie młodego świata. A ja, jak głupia podążałam za nią. Teraz zostało mi jedynie to głupie marzenie o zestarzeniu się. Marzenie, w którym młody człowiek mówi, że mimo przeszkód i trudu, nie poddał się. Może moje dziecko? Wnuczka? Wskazując mnie, tłumaczy, że warto żyć, bo jeżeli ona dała radę, to ty też. Potem całuje mnie w czoło i siada obok mnie.

Lecz marzenia na łożu śmierci tracą swą moc. One umierają przed nami.

*

Przede mną rozciągała się ogromna łąka pełna roztańczonej, żywej zieleni. Zauważyłam ścieżkę wykonaną z maleńkich kamyczków, ułożonych jeden obok drugiego. Zaznaczały krawędzie owej drogi, przez którą dane mi było przejść, by zatracić się już do końca. By zwariować bez opamiętania. By umrzeć po cichu, tak, by nikt się nie domyślił. By nikt mi nigdy nie powiedział, że się nie poddałam. Bym nigdy nie pokazała córce, że życie jest piękne. Bym nigdy nie przytuliła syna. Bym nigdy nie ścięła włosów i nie zafarbowała ich na blond. Bym nigdy nie przestała bać się ptaków. Bym nigdy się nie zakochała. Bym nigdy już nie przeczytała ciekawej książki. Bym zastanawiała się, jak brzmi głos mojej mamy. Bym zapomniała twarze tych, których kochałam. Bym nie zjadła już napoleonki ani czekolady, nie zagrała w chowanego, nie zatańczyła, nie posłodziła miodem herbaty. Bym nigdy nie dała sobie pomóc. Bym zdała sobie sprawę, że chcę do domu.

Nagle moim oczom ukazała się koperta z niebieską pieczęcią, samotnie błądząca po tej samej drodze.

_„Droga panienko Emily,_

_Uroczyście zapraszamy cię na herbatkę w królestwie Lady in Blue. Będziemy wszystkie. Na tę okazję prosimy Cię bardzo, byś była idealna.”_

I brak podpisu… Za to ciekawa prośba…

Odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim, mogę wreszcie oddychać świeżym powietrzem, wiedząc, że na to zasłużyłam. Byłam taka dzielna, mogłam się przecież w każdej chwili cofnąć, lecz się nie ugięłam. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam dumę z własnych wyborów, z samej siebie. Tę rozpierającą dumę w kruchej piersi, niemal zastępującą samo serce.

Tak sobie wówczas właśnie rozmyślałam, idąc ścieżką, co to małe kamyczki zaznaczały jej krawędź, trzymając w drżącej ręce kopertę z niebieską pieczęcią. A może drżałam cała? W końcu było to siedemnaście lat temu… Zdaje się, że coś mogło umknąć mej pamięci. Wtedy jeszcze chciało mi się być idealną, a teraz? Teraz nic mi się nie chce.

Pamiętam jednak ten moment, jakby to zupełnie było wczoraj, kiedy spojrzałam w niebo, doszukując się słońca. Pamiętam to uczucie… ten szok, że słońca nie było. Pustka jedynie. Bo to wszystko jedynie głupią pustką było.

Cały czas szłam wzdłuż drogi w drgawkach ekscytacji i idąc tak samotnie, przypomniałam sobie kołyskę, którą śpiewała mi moja mama przed snem.

_Żółte kwiaty dla ciebie uszyję_

_z pozostałości gwiazd na niebie._

_Na żółtej podam je tacy,_

_przyprawię żółtą kokardą._

_Podpiszę je żółtym markerem,_

_abyś nie miał cienia wątpliwości_

_I zostawię gdzieś pod drzewem w czasie burzy._

Zawsze, gdy czułam się źle, śpiewałam tę piosenkę. Nuciłam ją wtedy, gdy kogoś pocieszałam. I nawet teraz, idąc tą ścieżką, nie wiedząc gdzie, ani dokąd, nuciłam sobie właśnie tę piosenkę dla otuchy. Bałam się przeraźliwie, lecz nie na tyle, by zawrócić. Na to było już za późno, nie było już odwrotu. Nawet gdybym pragnęła odejść z całych sił, musiałabym i tak zostać, gdyż mur murem na nowo scalonym się stał.

W oddali ujrzałam kształt ogromnych wrót. Tak, wrota zaledwie, bez budynku. Zaczęłam więc ku nim biec z łomoczącym sercem w piersi. Biegłam coraz szybciej, szybciej, najszybciej, jak mogłam, będąc w pewnym momencie na tyle blisko, by móc dostrzec wrota w całej okazałości. Były piękne. Nigdy jeszcze nie widziałam takich drzwi. Zrobione ze szczerego złota, emanowały oślepiającym blaskiem, a wokół nich piętrzyła się dzika zieleń. Zapachniało lasem, a ja czułam się, jakbym znalazła się nagle w środku mrocznej baśni. Kolorowe ważki co jakiś czas przelatywały przede mną, a na gałązkach szeleszczących drzew, spoczywały kolorowe dżdżownice _Mopane,_ ochoczo między sobą o czymś rozprawiając. Spojrzałam w dół, koło żyjących własnym życiem kwiatów, w rzędzie cicho stały wielkie kruki, uważnie mnie obserwujące. Wzdrygnęłam się. Dziwnymi zasadami kierowała się tutejsza natura. Piękno jednak tkwiło w jej dzikości, zupełnie jak w baśni.

Gdy stanęłam jeszcze bliżej, dostrzegłam we wrotach wzory, we wzorach zaś historię. Zamknęłam oczy i jak dziecko, zaczęłam przesuwać palcami po wzorzystej części drzwi, chłonąc przy tym z pełną dokładnością każde słowo, nawet to wyszeptane.

Wrota mówiły, że po drugiej stronie jest wojna. Wojna, która trwa już od bardzo dawna. Czwarta melodia mimo że piękna wielce, nie pasowała do trzech pozostałych. Próżność zasłoniła im oczy, nie widziały bowiem, że jest szczera.

Przesuwałam coraz dalej palcami po powierzchni wrót, a te opowiadały mi więcej i więcej.

Opowiedziały mi o tych wszystkich niesprawiedliwie wylanych łzach, wszystkich godzinach w rozpaczy, bólu i cierpieniu tylko dlatego, że ktoś stał się zupełnie głuchy na najpiękniejsze dźwięki świata- serca.

W tym świecie rozegrało się już sześć wojen. Kto je wygrał? Tego dowiedzieć miałam się później. Moim zadaniem było wygrać siódmą wojnę. Czy będę miała własną armię? Czy kot i kruk przyjdą mi na pomoc? Tego również dowiedzieć miałam się później.

Wrota wyglądały na bardzo mosiężne, byłam niemal pewna, iż nic na tym świecie nie byłoby w stanie ich otworzyć. Postanowiłam jednak, wbrew logice spróbować. Niekiedy i najczystszy absurd potrafi człowieka uratować z najgorszych tarapatów.

I zaiste, wrota te tylko na pierwszy rzut oka wydawały się tak ciężkie. W rzeczywistości były lekkie, jak piórko. A nawet nie zaskrzypiały, kiedy je otwierałam.

Za drzwiami znajdowała się ścieżka, prowadząca do królestwa Lady in Blue. A wiedziałam to, ponieważ po drugiej stronie przymocowana tabliczka była drogowskazem, o tym mówiącym.

Drzwi nie były przymocowane do żadnej konstrukcji, stały tak po prostu, jakby same dla siebie, samoistnie. Widok po drugiej stronie wskazywałby z logicznego punktu widzenia na jakieś, jakiekolwiek przymocowanie, ścianę chociażby rozdzielającą. Lecz to nie zdrowy rozsądek otworzył mi drzwi, a absurd jedynie. Natura po drugiej stronie drzwi była znacznie bardziej okiełznana. I nie oznacza to bynajmniej, iż była piękniejsza, o nie!

Wszystko w niej miało jakiś konkretny kształt, była kolorystycznie dobrana i nie sięgała wyżej, niż ja. Była to uczta dla oczu, lecz nie dla duszy.

No cóż… nie pozostało mi nic innego, jak zamknąć wrota za sobą i iść prosto na herbatkę. Prosto w pułapkę królowych próżności.I Królestwo Lady in Blue

Droga do królestwa Lady in Blue była znacznie krótsza od poprzedniej, co znacząco ucieszyło moje nogi, które nadal z utęsknieniem czekały na odpoczynek. W powietrzu unosił się zapach trawy cytrynowej, a na niebie nadal nie było słońca. Lecz do wszystkiego można przywyknąć po pewnym czasie…

Nie szłam długo, ale trudno określić, ile dokładnie. W tym świecie czas nie istniał.

Gdy na horyzoncie ukazało się w końcu Niebieskie Królestwo, odetchnęłam z ulgą. Usiadłam na chwilę na trawie, by zaczerpnąć powietrza. Oddychałam ciężko, będąc spocona i cała w ziemi. Łokcie zdarte do krwi, zaczęły mnie piec, tak samo zresztą, jak kolana. W przeciągu kolejnych sekund poczułam również pulsujący ból w czole. Gdy je dotknęłam, okazało się, iż ono również ucierpiało wskutek przejścia na drugą stronę. Ubranie miałam podarte, a buty były całe ubłocone.

— Świetnie- mruknęłam pod nosem. — Dobry początek, zapowiada się naprawdę świetnie…

Ale cóż miałam począć? Zaśmiałam się i tyle. No ileż można jęczeć! Czasami jedyne, co możemy zrobić, to machnąć ręką i się z tego wszystkiego śmiać.

_„No, Emily, zbierz się do kupy i spójrz, co masz przed sobą”_- motywowałam się w duchu.

Przede mną rozpościerało się królestwo w całej okazałości. Muszę przyznać, że zapierało dech w piersi. Gotycka budowla, wieżyczki sięgające nieba w kolorze niebieskim. Surowe, strzeliste, ozdobne kończenia w kolorze niebieskim. I flaga powiewająca na wietrze w kolorze niebieskim. Wszystkiego było tak niewyobrażalnie dużo, tworząc przy tym chaotyczny, niebieski przepych. Niebieski, niebieski, niebieski. Najmniejsze elementy owej konstrukcji były intensywnie nasycone barwą niebieską, niebieską, niebieską. Najżywsza z najżywszych barw.

Pomyślałam, że mogłabym iść dalej do zamku Pani w Czarnym, to dla niej przecież się tu przedostałam. Nie chciałam wchodzić do innych Kolorów, nie lubiłam ich. Jednak czy znam drogę? Kto wie, może to o wiele za daleko ma mój stan. Jestem obolała, głodna i niezmiernie zmęczona. Czy tego chciałam, czy też nie, musiałam zapukać do Niebieskiej Bramy.

Wstałam więc i otrzepałam się z ziemi, ruszając w stronę zamku. Idąc, dostrzegłam wokół mnie drzewa i krzewy, które swym miłym towarzystwem umilały mi wędrówkę. Gdy na nie patrzyłam, te zdawały się kierować swoje listki w moją stronę, jakby zapewniając mnie, że nie muszę się bać, że są ze mną, po mojej stronie. Wysunęłam rękę, pozwalając jej delikatnie muskać zieleń. Nawet natura po tej stronie muru znacząco różniła się od tej mi znanej. Liście, niczym futro zwierzaka, były miękkie i miłe w dotyku. Przykucnęłam przy jednym małym krzewie, bacznie go obserwując. W dłoń wzięłam maleńki listek i uważnie obserwowałam jego nerwy, nerw główny i nerwy boczne. Ich rozmieszczenie było zupełnie inne, zamiast rozchodzącego się, niczym korona drzewa systemu cienkich linii, ten swoimi nerwami kreował ozdobne spirale. To było piękne zjawisko, istnie magiczne. Wstając powolutku, przeszło mi przez myśl stworzenie tutejszego zielnika. Natura w tym świecie na pewno zapełniłaby go po brzegi.

Idąc dalej, podziwiałam małe stokrotki u moich stóp. Zerwałam jedną i schowałam do kieszeni. Co jakiś czas zatrzymywałam się, by zwyczajnie popatrzeć na zieleń. Natura potrafi uspokoić, ochronić, pocieszyć…

I wreszcie znalazłam się już naprawdę blisko bramy, do której prowadził mostek, wybudowany nad fosą, ciągnącej się wokół zamku. Obok królestwa stał mały domek, porośnięty dziką zielenią, przemalowaną na niebiesko. Można by rzec, iż był nieco zaniedbany, lecz bardziej pasowałoby jednak określenie _frywolny._ Jego okna zabite były deskami, a w schodkach do niego prowadzących, brakowało jednego stopnia, zresztą wyglądały, jakby miały się zapaść lada chwila. Obok domku znajdował się ogromny basen, teraz przykryty płachtą. Obeszłam zamek, rozejrzałam się na wszystkie strony i stwierdziłam, że nie było ogrodu. Oczywiście posadzone kwiatki przy fosie urzekały swym pięknem, lecz do ogrodu było im daleko.

Z powrotem stanęłam przed bramą, starając się uspokoić moje rozszalałe serce, gdyż sama myśl zapukania paraliżowała mnie. Zanim sięgnęłam za kołatkę (w kształcie meduzy), miałam za sobą parę nieudanych prób. Raz po raz wyciągałam rękę w stronę drzwi tylko po to, by ze strachu ją cofnąć. _„Zapukam, zobaczę, spróbuję”_ — pomyślałam.

_„Jak tylko będę miała okazję, odejdę do niej- Czarnej Królowej. Niebieskie Królestwo jest jedynie etapem na mojej ścieżce, nieważne, co się stanie, moim celem i tak będzie inny Kolor”._

Z początku wahałam się, byłam tak bardzo zestresowana. Podniosłam dłoń, zacisnęłam ją w pięść, biorąc przy tym głęboki wdech i nieśmiało zapukałam.

Nic. Odetchnęłam z ulgą, może to i lepiej? Może powinnam wędrować dalej?

Jednak chwilę potem usłyszałam kroki, wlokące się snem przerwanym przez hol. Odczekałam chwilę niedługą, kiedy moim oczom ukazała się postać. Teraz byłam bardzo zestresowana. Może powinnam jednak była ominąć ten pałac szerokim łukiem i szukać Czarnego Królestwa?

— Tak? — zapytała ostro niska, sięgająca mi do klatki piersiowej kobieta w niebieskim kimono z nieproporcjonalnie dużą głową w stosunku do tułowia.

Wyglądała, jak figurka stojąca koło moich książek. Wyobraziłam sobie, jak tak śmiesznie kiwa głową na boki, gdy tylko się jej dotknie. Lecz moja figurka była uśmiechnęła, a ta pani była szorstka i widocznie nie lubiła niezapowiedzianych gości. Miałam wrażenie, że zaraz ze złości się na mnie rzuci.

— Dzień dobry, dostałam zaproszenie na herbatę — rzuciłam pospiesznie, wysilając się na wesołość.

Jej twarz momentalnie rozpromieniła się i już bardziej przypominała moją figurkę.

— Ach, tak! Emily! Panienka Emily! — ucieszyła się. — Już jest za późno na herbatkę, więc mogę co najwyżej panienkę zaprowadzić do komnaty panience przydzielonej. I jutro z samego rana dołączy panienka do reszty Kolorów.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, ba, ledwo zacząć słowo, niebieska istota przerwała mi, najwyraźniej przypominając sobie sprawę wagi najwyższej.

— Jakim Kolorem jest panienka?

— Słucham? Jak to jakim Kolorem? — osłupiałam, nigdy nie brałam pod uwagę możliwości bycia jedną z nich.

— No… jakim Kolorem panienka jest? Aby panienka mogła dołączyć na herbatkę, muszę zapisać panienki Kolor. Inaczej nie zostanie panienka wpuszczona.

Sposób, w jaki wysławiała się ta istota, swym spokojem przypominał psychologa, elegancją stewardesę, a sztywnym pragmatyzmem naukowca. Nie myliła się zupełnie, kreowała całkowicie tę melodię, co trzeba. Była obrzydliwie idealna. Przyprawiała mnie aż o mdłości.

Musiałam wejść do zamku, nie chciałam umrzeć z wyczerpania, przeto byłam zmuszona stać się Kolorem.

— Fioletowym.

— Taki kolor nie istnieje- odparła oficjalnym tonem.

— Błękitnym.

— Nie istnieje.

— Szarym.

— Nie istnieje.

— Czerwonym.

— Czerwony jest spóźnialski, niechlujny i jak się denerwuje, obgryza paznokcie. Nie zna zasad Newtona, bo wierzy jedynie w kwanty oraz uważa, że na świecie nie ma mew. Sama panienka rozumie… nie może być panienka kolorem czerwonym.

— Pomarańczowym.

— Nie istnieje.

— Żółtym, jak słońce- spróbowałam, a istota spojrzała na mnie z politowaniem.

— Białym.

— Biały ma uczulenie na herbatę. Panienka białym w żadnym wypadku być nie może.

— Różowym.

— Już panienkę wpisuję…

Westchnęłam. _„W jaką wy znowu gracie grę?”_- pomyślałam.

Kobieta odwróciła się na pięcie, dając mi znak, bym za nią podążała. Echo stukotu naszych obcasów odbijało się od ścian ogromnego królestwa. Rozbolała mnie szyja od ciągłego patrzenia w górę, było takie ogromne! Wnętrze wykonane było z niebieskiego kamienia, gdzie podłoga była znacznie ciemniejsza od ścian. Patrząc tak na tę przestrzeń, człowiek aż chciałby udekorować ją licznymi meblami, fortepianem, instrumentami naukowymi, czymkolwiek… ale tu pustka tylko gościła w każdym zakamarku. Bo to wszystko jedynie głupią pustką było.

Może sufit tylko odstawał od reszty. Widniały na nim chmury z gdzieniegdzie przeplatanymi niebieskimi kwiatami. Było to ładne malowidło, acz mimo wszystko biła z niego samotność. Zdaje się, że malarz zapragnął oszukać wystrój ów królestwa, nadać choć trochę życia smutkiem jedynie przyozdobionych ścian. Lecz niektórych rzeczy oszukać nie sposób. Mógł to być nawet i najbardziej utalentowany malarz w tym świecie z pędzlem lekkim, jak piórko… lecz cóż z tego? Ja i tak wiedziałam, że patrząc w sufit, można było dostrzec jedynie samotność. Bo oprócz pustki, panowała tu również uciążliwa samotność.

Zostałam zaprowadzona do komnaty znajdującej się na dole, zaraz obok komnaty z napisem _ogród_, która od razu obudziła we mnie ciekawość. Może było to tylko nazwisko? Bo któż też trzymałby ogród za drzwiami, pozbawiając go tym samym oddechu? Było dziwnie, dziwniej i dziwniej, lecz dziwić się tym wszystkim nie miałam czasu, gdyż ja się wtedy dokądś ciągle spieszyłam.

Pokój mi przydzielony od reszty zamku oddzielony był jedynie kotarą, co skutecznie pozbawiało mnie prywatności. Mogły mnie mieć na wyłączność, nie byłam już sama dla siebie. Pomieszczenie swymi rozmiarami przyćmiewało największe z największych komnat, w jakich byłam w tamtym świecie, równie ogromne było też łoże, stojące na środku. Tak jak podejrzewałam, znowu nie było mebli… Wszystko oczywiście pokolorowane było na niebiesko, a nad łożem wisiał ogromny jastrząb. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi ślepiami, upewniając mnie w przekonaniu, że tutaj żaden mój ruch nie należał do mnie, że byłam śledzona jak mała, różowa pacynka.

W pokoju nie było szafy, biurka, niczego, nie licząc ogromnego łoża. Podeszłam do przestronnego okna, wpatrując się w małą, zaniedbaną chatkę. Gdy zapadał mrok, była jeszcze bardziej tajemnicza. Zastanawiałam się, co może być w takiej chatce, może sekretny korytarz, przejście do innej części tego świata?

— Zostawiam panienkę- rzekła nagle mieszkanka Niebieskiego Królestwa, budząc mnie z transu. Skinęłam głową, a ta wyszła z mojej komnaty.

Dostrzegłam, że chatka jest lekko przekrzywiona na lewo, gdzie jej krzywiznę podtrzymywały cztery niebieskie deski. W korytarzu, który utworzyły, rosły stokrotki. Przypomniałam sobie o jednej z nich, spoczywającej teraz w mojej kieszeni. Wyjęłam ją i zorientowałam się, że jest metalowa, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, iż gdy ją zrywałam, była zwykłą stokrotką. Gdy wnikliwiej się jej przyjrzałam, rzucił mi się w oczy mały rysuneczek na środku. Przybliżyłam twarz i dostrzegłam w nim różę wiatrów. Stokrotka ta była kompasem! Spośród jej płatków jeden był ruchomy, to on był igłą, wyznaczającą kierunek. Rozejrzałam się po pokoju w obawie, że ktoś mógłby mnie przyłapać, ale wszystko wskazywało na to, iż byłam sama. Podeszłam do łóżka i delikatnie wsunęłam stokrotkę pod poduszkę. Lecz po głębszym namyśle, stwierdziłam, że nie było to wystarczająco bezpieczne miejsce i w tym samym momencie, ku mojemu zdziwieniu z tyłu stokrotki wyczułam wystającą, niewielką część. Wyciągnęłam ją i dostrzegłam, że na jej tyle jest przymocowana mała obręcz. Oprócz kompasu, stokrotka ta była również pierścionkiem. Poczułam nagły przypływ ekscytacji, a w moim brzuchu pojawiło się uczucie ciepła. Wsunęłam pierścionek na środkowy palec i zauważyłam, że znowu przybrał postać zwykłej stokrotki, a gdy dotknęłam w środek kwiatka, ten na nowo stał się metalowym kompasem.

Momentalnie poczułam przypływ senności i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo chce mi się spać. Wsunęłam się pod kołdrę i zmętniałam. Mimo że pierścionek poprawił mi humor, przecież nie będzie w stanie mnie stąd zabrać. Nie ma już powrotu… Zostały mi już tylko sny, w których mogę jeszcze co jakiś czas odwiedzać świat, gdzie zostawiłam moich bliskich. Zaczęłam nucić sobie melodię.

_Żółte kwiaty dla ciebie uszyję_

_z pozostałości gwiazd na niebie._

_Na żółtej podam je tacy,_

_przyprawię żółtą kokardą._

_Podpiszę je żółtym markerem,_

_abyś nie miał cienia wątpliwości._

_I zostawię gdzieś pod drzewem_

_w czasie burzy…_

I tak otumaniona bliskością łez, zasnęłam w wielkim łożu, w wielkim zamku, w świecie, którego nie znałam. W świecie, który zaraz miał się stać moim domem…II
Stacja Wojna Kolorów

Nazajutrz zostałam obudzona przez przeraźliwy krzyk jastrzębia, a może tak mi się tylko zdawało? Nie pamiętałam także mojego snu. Wstałam za to wypoczęta, jak nigdy. Zdaje się, że zasnęłam, jak dziecko, och, jak miło było tak wstać bez uciążliwego zmęczenia na powiekach!

Nie miałam nawet, o dziwo problemu z przyjęciem prawdy, że już nie wrócę, że wczoraj cały dzień spędziłam na wędrówce do zamku Lady in Blue. Nie opierałam się niewiadomej, zupełnie, jakby było mi to pisane. Pamiętałam każdy szczegół z wczoraj i nic mnie nie zdziwiło, niczego nie żałowałam i wszystko przyjęłam bez żalu. Lecz myśli o poranku rzadko kiedy pokrywają się z tymi, przychodzącymi wieczorną porą.

Powoli otwierając oczy, koło kotary spostrzegłam stojak, na którym wisiała różowa sukienka. Blady, perłowy róż sięgający aż do ziemi na cieniutkich ramiączkach. Suknia pozbawiona była wszelkich ozdób, zrobiona z jednolitego, aksamitnego materiału. Rozmiar dopasowany był na mnie idealnie, a skrojona została przez naprawdę umiejętne ręce. Doprawdy urzekająca suknia. Obok wieszaka na całe szczęście ktoś także podrzucił lustro. Niestety ciut małe, lecz musiało wystarczyć. Wyskoczyłam więc z łóżka i poszłam w stronę wieszaka. Podłoga była zimna, ale dzisiaj nie przeszkadzało mi to wcale. Można powiedzieć, że był to przyjemny, orzeźwiający chłód.

Zrzuciłam z siebie ubrania dnia wczorajszego, by móc przyoblec me ciało w suknię znacznie wytworniejszą. Materiał delikatnie muskał moją skórę, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Zupełnie cichutka sukienka. Podobałam się sobie, wyglądałam, jak ja. Odsłonięte ramiona, plecy i szyja ukazywały bladość mojej skóry. Nigdy nie miałam takiej sukienki, nie byłam na to wystarczająco odważna, zawsze z tyłu głowy nieuzasadnione kompleksy mówiły mi, że taka suknia jest nie dla mnie. Ale dzisiaj była dla mnie i mało tego, wyglądałam w niej ładnie, w odbiciu znowu ujrzałam tę ładną dziewczynę, którą kiedyś byłam.

I nagle przypomniałam sobie o stokrotce. Przez chwilę przeszła mnie myśl, że ktoś mógł ją ukraść, lecz na szczęście nadal spoczywała na moim palcu. Odetchnęłam z ulgą. Podniosłam dłoń, zastanawiając się, po cóż jest ona kompasem? Przycisnęłam ją do piersi i momentalnie poczułam dyskomfort w żołądku, mówiąc sobie w duchu, że będzie dobrze… To tylko herbatka… To tylko przejściowe… Niebawem znajdę się w Królestwie Czarnej Królowej i jest to jedynie kwestią czasu. Wzięłam głęboki wdech, rzucając przelotnie ostatnie spojrzenie na moje odbicie, uśmiechnęłam się i boso wyszłam z mojej komnaty.

Na korytarzu nie było nikogo. Za dnia zamek sprawiał wrażenie jeszcze większego, a na suficie w jego skrzydłach wiły się kręcone schody. Niektóre były tak poskręcane, że zdaje się, że prowadziły donikąd. Lecz czy jakiekolwiek schody, poskręcane, czy nie, które znajdują się na suficie, mogą dokądkolwiek prowadzić? Odpowiedź zdawała się nie przeczyć, bowiem chwilę później moim oczom ukazały się na nich postaci, będące do mnie do góry nogami. Cicho wspinały się po stopniach, nie zważając na mnie. W rękach trzymały książki, najwidoczniej spiesząc się z jednego pomieszczenia do drugiego. W pewnym momencie jedna z nich upuściła książkę, która z łoskotem świsnęła mi koło ucha, lądując na posadzce tuż obok mnie.

— A! — krzyknęłam przerażona, ledwo zdążając uniknąć zderzenia z książką.

— Przepraszam! — krzyknęłam do kobiety, będącej do góry nogami. — Zdaje się, że upuściła pani książkę! — lecz ta była na moje krzyki zupełnie głucha.

Albo mnie nie słyszała, albo mnie ignorowała, w każdym razie dalej wspinała się po schodach, jakby nigdy nic. Podniosłam książkę, na której widniał tytuł „MISTRZOSTWA ŚWIATA W PŁYWANIU 1654”

— Hmm… — mruknęłam do siebie, zaintrygowana, przypominając sobie basen, przykryty płachtą.

Jeszcze raz podniosłam głowę, chcąc oddać zgubę, ale na schodach już nikogo nie było. Zmrużyłam podejrzliwie oczy i poszłam dalej.

Cichuteńko, niezauważona przez nikogo, szłam przez korytarz. Lecz to wolnością nie było, o nie. Na gołych ścianach wisiały obrazy. Były one zwykłymi, niebieskimi kwadratami. Zupełnie, jakby kolor sam w sobie był najpiękniejszą sztuką. Nie miałam pojęcia, czy dobrze idę, lecz zatrzymać się nie chciałam także. Po prostu szłam przed siebie, trzymając w rękach mistrzostwa w pływaniu. Dziwiłam się, że na korytarzu jestem sama, czyżby nikt tu nie mieszkał? Tylko tych parę istot, które spotkałam na suficie tego ranka?

O mały włos, a wpadłabym na drzwi na końcu korytarza. Wyhamowałam w ostatniej chwili, lecz z rąk upadła mi książka, trącając drzwi, które lekko się uchyliły. Moje serce na chwilę stanęło. Czy aby na pewno byłam na to gotowa? A może królowe próżności ukartowały to, by mnie bezwstydnie i jawnie otruć? Wstałam, ponownie podniosłam ciężką księgę i leciutko pchnęłam drzwi, nieśmiało zaglądając do środka. Była to stacja… która zdawała się mnie prześladować! A na samym jej środku ustawiony był ten zabawny stół bez nóg, przy którym siedziały Kolorowe Panie. Lady in Yellow, Lady in Green i Lady in Blue… spokojnie popijały herbatę, ochoczo przy tym gawędząc. Pani w Zielonym nadmiernie gestykulowała, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Zaraz obok niej, uważnie słuchając, Pani w Niebieskim swą lewą ręką trzymała włosy, kiedy to prawa wystukiwała rytm na stole. Obie widać było, że się czymś niezmiernie denerwowały. A może ekscytowały? Pani w Żółtym przybrała zaś kamienny wyraz twarzy. Niewzruszona niczym patrzyła prosto na mnie… Stanęłam tam jak wryta. Czułam, jak wierci wzrokiem w mej duszy, kradnąc wszelkie nadzieje, pomysły, wspomnienia, chwile szczęścia, niczym demon. Pustka momentalnie ogarnęła moją głowę. Kiedy ona na mnie patrzyła, ja nie wiedziałam, co się dzieje. Kiedy ja dawałam w sobie wiercić, ona karmiła się moim strachem i bezradnością.

_„Podejdź bliżej, a ukradnę ci serce”_ — zdawała się myśleć w tym momencie…

— O! Emily! Jaką ty masz ładną sukienkę! — wykrzyknęła Lady in Green z ciastkiem malinowym w buzi, skutecznie budząc mnie z transu.

Od kiedy pamiętam, brzydziło mnie jedzenie w buzi, podczas mówienia. Była to pierwsza nieidealna rzecz w tym świecie, od kiedy się w nim pojawiłam.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, ukłoniwszy się przy tym.

— Właśnie zaczęłyśmy, jak dobrze, że już jesteś — rzekła Lady in Blue. — Mamy nadzieję, że się wyspałaś. Kazałyśmy w twojej komnacie umieścić najlepsze łoże.

— Słyszałyśmy, jak nucisz jakąś śliczną piosenkę, co to było? — zapytała Pani w Zielonym.

Nadal stałam od nich oddalona o parę metrów, lecz na to pytanie pozwoliłam sobie się przybliżyć.

— _Żółte kwiaty?_ Kiedy byłam młodsza, mama śpiewała mi ją przed snem, aby nie było mi już przykro.

— A dlaczego było ci przykro, Emily? — słodkim głosikiem zaszczebiotała Lady in Yellow.

Niezmiernie speszyło mnie jej nader przyjacielskie obejście. Próbowałam zatuszować przyczynę, lecz nadaremno… ona wiedziała o wszystkim.

— Hmmm…. To nieistotne — ucięłam temat.

— Czyli piosenka nie zadziałała! — wybuchnęła śmiechem Lady in Green.

— Jak to nie zadziałała? — skrzywiłam się.

— A czyż nie stworzyłaś jej właśnie po to, by czuć się szczęśliwa? To, że wolałabyś o tym nie mówić, świadczy o twoim nieprzepracowanym smutku — wytłumaczyła.

— Nie wiem, może…

_„…ma pani rację”_ — zdecydowanie zbyt oficjalnie.

_„…masz rację”_ — z kolei zbyt swawolnie.

_„…macie rację”_ — przecież mówi to jedna osoba…

— …jest w tym ziarno prawdy. Nie wiem… to tylko głupia piosenka.

— No nie, Emily — wtrąciła Lady in Blue. — Stworzyłaś ją, by leczyła twe smutki. To już nie jest zwykła piosenka, a terapia.

Przez całą tę rozmowę Lady in Yellow wpatrywała się we mnie, jak w obrazek. Czułam na sobie jej uporczywy wzrok, lecz aby móc kontynuować konwersację, musiałam przeto to zignorować. Trudno tak bowiem skupić się, gdy ktoś tak wierci, wierci i wierci…

— No, nieważne! Później do tego wrócimy! — widząc moje zdezorientowanie, wykrzyknęła Lady in Green. — Usiądź z nami, jest przecież wolne miejsce… — wskazała na wolne krzesło pomiędzy nią, a Lady in Yellow.

A dałabym sobie rękę uciąć, iż gdy zaczęłyśmy rozmawiać, miejsca nie było. Stały tylko trzy krzesła. Były, jak ten magik, który odciąga uwagę widza, by sztuczka się udała.

Usiadłam na krześle, utkwiwszy wzrok w podłodze, przypominającą szachownicę, zauważając przy tym, że wszystkie panie mają na stopach obuwie. Nagle zrobiło mi się nieopisanie głupio, gdyż przyszłam tu przecież boso…

— Czy to nie problem, że jestem boso? — spuściłam zakłopotana wzrok.

— No co ty, Emily! Czuj się tutaj, jak u siebie w domu. Jeżeli wygodnie ci bez butów, chodź bez nich! — zapewniła mnie Pani w Zielonym.

Czułam się dziwnie. Atmosfera była istnie cukierkowa, a to przecież królowe próżności były.

— Ubóstwiamy tutejsze ciasteczka malinowe, są one istnie wyborne, powinnaś ich spróbować! Ale uważaj, bo możesz się zakochać! — zachichotała Zielona Królowa.

To ona głównie mówiła, była najmilszym i najbardziej otwartym Kolorem, podczas gdy reszta lubowała się w ciszy. Pani w Niebieskim była surowa, a Pani w Żółtym.. cóż… o tym może później.

— Co czytasz? — zapytała nagle Lady in Blue.

— Hm? Ach! — oprzytomniałam. — To nie moja książka, spadła jednej z… mieszkanek królestwa.

— Znowu latały po suficie? — dopytała z rozdrażnieniem w głosie, a Żółta i Zielona Królowa popatrzyły na siebie znacząco.

— Bardziej chodziły po schodach… tylko… ee.. do góry nogami.

— TO JUŻ SIĘ STAJE NIEZNOŚNE! — wrzasnęła nagle, aż podskoczyłam na krześle.

— Spokojnie, Blue… — uspokajały ją pozostałe Kolory. — Szybko to naprawi…

— Ale nie przychodzi! Mówię i mówię, a on nie przychodzi!

— Kto nie przychodzi? — wtrąciłam się.

— No Malarz, a kto?! — żachnęła się Lady in Blue.

— Pewnie naprawia Czarną Część — czule poklepała ją po plecach Zielona Królowa.

— Ale ja już nie wytrzymam z tymi… — zapiszczała- DURNYMI SCHODAMI! DLACZEGO ONE LATAJĄ PO SUFICIE?!

Gdy Żółta Królowa pocieszała płaczącą Niebieską Królową, ja pytająco spojrzałam na Lady in Green. Ta przysunęła się do mnie (zamieniłam się już miejscami z Lady in Yellow, by ta mogła pocieszać Lady in Blue) i powiedziała:

— Bo widzisz… te schody już od jakiegoś czasu szwankują — wytłumaczyła mi, szepcąc.

— Czyli sufit nie jest ich miejscem?

— Nie, byłoby to bez sensu. Schody są po to, by po nich wchodzić do miejsca położonego wyżej, bądź niżej od nas. Po cóż miałyby się pałętać po sufitach zamkowych?

— To jak na nie wchodzicie?

— No normalnie, jak nie ma ich na ziemi, musimy wejść przez sufit — powiedziała, jakby było to oczywiste.

— A… nie spadacie z nich?

— A dlaczego miałybyśmy z nich spaść? Matko… — westchnęła. — Jeszcze gdyby nas z siebie strącały, to by dopiero było!

— Nie, nie… chodzi mi o… grawitację — powiedziałam powoli.

— ALE MÓWIŁAM MU JUŻ TYSIĄC RAZY! — w tle nadal wydzierała się rozżalona Lady in Blue, którą ciągle pocieszała Żółta Królowa słowami _„spokojnie, Blue”_.

— No właśnie! Dzięki grawitacji nie spadamy — odpowiedziała Zielona Królowa, ignorując krzyki.

— Jak to? Właśnie grawitacja by was ściągnęła w dół.

— To zależy w jakim dole się znajdujesz.

— Hmm…? — mruknęłam pytająco, zbita z tropu.

— No… dla tych, którzy na schody wchodzą od sufitu, dołem jest sufit, a ty, jako obserwatorka jesteś górą. A że ty byłaś wtedy na dole, górą dla ciebie był sufit. Dlatego nie pospadały. Dzięki grawitacji.

Gdy miałam już zadać kolejne pytanie, przerwała mi Niebieska Królowa, najwyraźniej już znacznie uspokojona.

— No! Rzeczywiście nie pomyślałam, że Malarz może być zajęty naprawą Czarnej Części tego świata.

— A co jest nie tak z tą częścią? — zapytałam ostrożnie.

— Po prostu nie pasuje, trzeba się jej pozbyć — syknęła.

Nagle głośno rozbrzmiał dzwoneczek, dźwięk wydobywający się z pokoju obok, którego wcześniej nie zauważyłam. Odruchowo ze strachu aż podskoczyłam na krześle. Zauważywszy to, Lady in Green wytłumaczyła mi, iż dźwięk wydobywa się z kuchni i oznacza, że deser jest już gotowy.

Zaiste, minutę później, niska kobieta w niebieskim kimono zjawiła się z wózkiem pełnym maleńkich talerzyków ze słodkościami, wyglądającymi, jak tiramisu. Warstwa nasączonych w kawie biszkoptów zdawała się tańczyć z kremową masą i wyglądało to przepysznie. Kobieta, która nas obsługiwała, swoim wyglądem przypominała trochę tę, która wpuściła mnie do zamku, lecz były to dwie, różne osoby. Choć aby się upewnić, musiałam jej się uważnie przyjrzeć, bowiem pochopnie mogłabym je wziąć za rzeczywiście jedną, tę samą osobę. Istota ta była znacznie płochliwsza od poprzedniej, otwierającej mi drzwi. Oraz przede wszystkim znacznie młodsza. Nieśmiało spojrzała mi w oczy, prawdopodobnie zastanawiając się, kim właściwie jestem i jeśli piłam herbatę z królową tego zamku, to czy kimś ważnym. Uśmiechnęłam się do niej, starając się dać jej do zrozumienia, że nie musi się niczym przejmować. Niewinnie, zupełnie, niczym dziecko odwzajemniła mój uśmiech i szybko spuściła wzrok, zajmując się talerzami z przysmakami.

— Proszę — powiedziała cichutko, podając deser Lady in Blue.

Drżały jej przy tym ręce, lecz wydawać by się mogło, że nikt nawet tego nie zauważył.

— Proszę — powiedziała do mnie, podając mi, jako ostatniej kawałek tiramisu.

— Dziękuję — odpowiedziałam, jako jedyna.

Fascynująca istota, wyglądająca na paręnaście lat, ponownie spuściła wzrok, nieśmiało się przy tym uśmiechając. Ukłoniwszy się nam, pędem puściła się z powrotem do kuchni.

— Widzę, że nadal jest dzika- skomentowała Lady in Green. — To dziecko będzie źródłem samych kłopotów. Biedna istota… Jest tu zupełnie sama — westchnęła.

— Jakiś czas temu jej matka od niej uciekła, zostawiając ją samą. Była wtedy jeszcze małą dziewczynką. Biedne dziecię nadal nie może nauczyć się bez niej żyć — wytłumaczyła Lady in Blue.

— Uciekła z królestwa? — zapytałam zaintrygowana.

— Tak. Wszyscy byliśmy w szoku, nikt nigdy czegoś takiego nie próbował.

Historia ta dała mi nadzieję, zainteresowała mnie. Pierwsza uciekinierka, czyli ktoś jednak uciekł… Wkrótce miałam dowiedzieć się więcej. I sama dziewczyna także obudziła moją ciekawość. Może przypominała mi dzieci, których towarzystwo tak bardzo lubiłam? Zastanawiałam, czy w tym świecie też są dzieci. Lecz zanadto intensywnie rozmyślać o tym nie mogłam, gdyż inne pytanie miało być przeze mnie zadane.

— Widzę, że w waszym świecie także macie stację Wojnę Kolorów.

Lady in Yellow badawczo prześwietliła mnie wzrokiem od głowy do łokcia, tak niedawno spokojnie spoczywającego na stole.

— Wojna Kolorów od zawsze była tylko w tym świecie. Świat, od którego się odwróciłaś, owej stacji posiąść nie byłby w stanie. Jest zbyt cenna i niezrozumiała dla oczu, chłonących tylko niewysublimowany banał.

— A jednak zdarzyło mi się ją zobaczyć tam aż dwa razy — zaoponowałam, nie wiedząc czemu łamiącym się głosem.

Coś było nie tak… Przestraszyłam się jej słów. Nie to miałam usłyszeć. Nie tak miało być. Bałam się, co usłyszę za chwilę.

— Zobaczyć ją mogłaś jedynie tutaj, tam nie. Od kiedy pierwszy raz ją ujrzałaś, znajdujesz się tutaj.

— Ale przecież po raz pierwszy zobaczyłam ją tak dawno temu…

Broniłam się, jakbym zawiniła, jakbym to ja kłamała. Zabrakło mi tchu, zrobiło mi się niedobrze. Czułam się ciężko, a w gardle znów pojawiła się ta osobliwa, ciężka kulka. Próbowałam ją przełknąć, ale nie byłam w stanie. Cała się spięłam. Czułam się oszukana przez życie. To nie tak miało wyglądać. Nie przez to miałam przejść. Miałam przejść przez znacznie mniej, tak to sobie zaplanowałam. Ile można cierpieć? To wszystko było bez sensu, głupie. Tak bardzo chciałam przełknąć tę kulkę.

— Emily, kochanie, jesteś u nas od bardzo dawna…

— Ale przecież wracałam do tamtego świata, funkcjonowałam, prowadziłam normalne życie właśnie tam, nie tu!

— I sny potrafią być czasami zdradzieckie…

— Zauważyłabym coś, cokolwiek… — zaskomlałam.

— Przykro mi — odparła, kończąc dyskusję, nabierając na widelczyk tiramisu.

Ogarnęła mnie pustka, nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Choć wiedziałam, że kłamią, brzmiało to, jak prawda. Nagle poczułam zimno, jakbym oddalała się od stołu, głosy obok mnie brzmiały, jakby wypowiadały je istoty w oddali. Wszystko działo się tak daleko ode mnie.

— Emily! — słyszałam jakieś szmery w oddali.

— Emily, Emily, gdzie jesteś? — jakbym słyszała głos mojej matki. Zawsze starała się sprowadzić mnie na ziemię, gdy nieobecnym wzrokiem wędrowałam w jakiejś nieznanej przestrzeni, nie potrafiąc wyjść z transu.

— Emily! Hej! — ocknęłam się, leżąc na posadzce.

— Co się stało? — zapytałam nieprzytomnie.

— Chyba gdzieś poszłaś. Powiedz, gdzie? — zapytała czule Zielona Królowa, gładząc mnie po włosach.

— Nie wiem — jęknęłam z dzwoniącym, powtarzającym się dźwiękiem w mojej głowie.

Byłam zagubiona, bo mur murem scalonym na nowo się stał…

Kolory pomogły mi wstać i wkrótce znowu siedziałam pomiędzy Lady in Yellow, a Lady in Blue na swoim krześle.

Choć czułam, że kłamią, musiałam znaleźć jednak jakiś dowód, cokolwiek, co wskazywałoby na to, że nie zwariowałam do końca, że zachowałam resztkę trzeźwości umysłu, którą tak zawsze nade wszystko sobie ceniłam.

Uspokoiłam się. Nie mogłam panikować, musiałam być dzielna. Położyłam dłonie na przeponie i wzięłam głęboki wdech.

— Dziękuję za herbatę, już pójdę- oznajmiłam, wysilając się na najbardziej stanowczy ton, na jaki było mnie stać.

Kolory kiwnęły głową z politowaniem, gdy Żółta Królowa się do mnie zwróciła.

— Och, Emily… — westchnęła, po czym podeszła do mnie i kucnęła. Jakaż ona była wysoka! Wzięła moją twarz w swoje dłonie i bezgłośnie pocałowała mnie w czoło. Tym mglistym pocałunkiem spotkanie rozmyło się w powietrzu.

Mama też mnie tak całowała w czoło. Ciekawe, co u niej? Ciekawe, jak się miewa?V
Jadalnia

Przez cały wieczór rozmyślałam o Malarzu. Jest nas więcej… Tylko jak ich rozpoznać? Ujawnią się, czy będę musiała się domyślać? Rozmowa z nim bardzo podniosła mnie na duchu, smutek i strach, który mną owładnął, znikł. Znowu poczułam się lekko. A w moim brzuchu dał o sobie znać cichy trzepot skrzydełek miliona kolorowych motylów. Byłam tym aż zażenowana, bo i na cóż tracić głowę dla kogokolwiek? To strata czasu i najczęściej nieuchronnie prowadzi do zguby.

Wojna to zarazem najpiękniejszy, jak i najokrutniejszy czas na trzepot skrzydeł motyli. To czas rozkojarzenia, kiedy trzeba mieć umysł ostry, jak brzytwa. To głupota! A jednak nawołująca do jakiejś dziwnej mądrości. Spojrzałam na mój pierścionek i nacisnęłam na środek stokrotki. Ta natychmiast przeistoczyła się w kompas. Na południu było morze, na północy rozciągająca się nicość. Zastanawiałam się, kiedy powinnam wyruszyć w drogę do Czarnego Królestwa. Czy droga przez pustkę może być bezpieczna? Coraz bardziej ciągnęło mnie do Niebieskiej Bramy, mogłabym już teraz odejść. Ostatni raz spojrzeć na wodę, wziąć głęboki wdech, trochę jedzenia z kuchni i już nie wracać. Moje myśli przerwał ruch kotary w wejściu do mojej komnaty.

— Tak? — zapytałam podejrzliwie, szybko naciskając na środek stokrotki, która w mgnieniu oka zamieniła się w normalny pierścionek.

— To ja — odrzekł ostry głos Lady in Blue.

Westchnęłam cicho rozdrażniona, po czym wyszłam jej na spotkanie w progu komnaty. Uśmiechnęłam się uprzejmie.

— No i jak tam, Emily? — zapytała.

— W porządku — odparłam wolno, nadal mając w pamięci zajście w chacie.

— Może chciałabyś dzisiaj zobaczyć jadalnie? — zaproponowała.

— To stacja nie jest jadalnią?

— Nie, korzystam z niej tylko, by wykwintniej ugościć specjalnych gości- mrugnęła do mnie.

— W porządku, tylko się przebiorę.

— Będę czekać na dziedzińcu, obok schodów.

— Czyli już jest z nimi dobrze?

— Tak — triumfalnie kiwnęła głową, po czym wyszła, zostawiając mnie samą.

Każdego ranka czekała na mnie ta sama, czysta, różowa sukienka na wieszaku. Każdego dnia miałam ją na sobie. Każdego dnia wyglądałam tak samo. Wzięłam zimny prysznic, uczesałam włosy, umyłam twarz i zęby, po czym założyłam różową sukienkę i wyszłam z komnaty.

Na dziedzińcu Niebieska Królowa gawędziła z jedną z Niebieskiego Ludu.

— Bardzo dobrze — pochwaliła ją, po czym odwróciła się w moją stronę, a niska kobieta w niebieskim kimono nas opuściła.

Patrzyłam za nią jeszcze przez chwilę. Postanowiłam nie nawiązywać do tej rozmowy, gdyż będąc szczerą, mało mnie to obchodziło. W mojej głowie nadal miałam obraz Malarza, tak usilnie starając się go rozmyć.

— Znaleziony został nowy gatunek jadowitych wodnych pająków — wytłumaczyła, a ja starałam się udawać tym zainteresowanie.

— Och, doprawdy?

— Tak, im więcej takich, tym lepiej.

Mruknęłam w odpowiedzi i na nowo się rozmarzyłam.

Chwilę potem weszłyśmy do ogromnego pokoju z trzema długimi stołami na środku. Na stołach pobłyskiwały niebieskie naczynia, przez które przechodziło niemrawe światło z bezsłonecznego nieba, tworząc przy tym istną ucztę wszelkich odcieni koloru niebieskiego.

Wyglądało to magicznie, jakby ktoś za pomocą różdżki rozprowadził eliksir miłości, nakazując wszystkim absolutną adorację tego widoku.

Na suficie rozprzestrzeniało się to samo pochmurne niebo, które ujrzałam zaraz po wejściu do zamku. Lecz skupić się na tym przepychu niemożliwego piękna nie mogłam, gdyż uwagę moją przykuła Lily, siedząca na końcu jednego ze stołów. Od razu zrozumiałam, że nie tam powinna się znajdować. Wiedziałam też, że lada moment stanie się coś nieprzyjemnego, a ja będę mogła tylko na to patrzeć, nie będąc w stanie jej obronić. To było odejście, o którym mówiła.

Kiedy Lady in Blue tylko ją spostrzegła, na jej twarzy pojawił się grymas zniesmaczenia, kompletnie obdzierający ją przy tym z piękna. Zniknął w końcu ten paskudny, obłudą przyprawiony uśmiech, robiąc miejsce prawdziwemu obliczu.

— Momencik — rzuciła pośpiesznie w moją stronę, po czym ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę Lily. Zatrzymała się naprzeciwko niej, po drugiej stronie stołu. Obie przez moment utkwiły w sobie wzrok. Z odległości w jakiej się od nich znajdowałam, nie mogłam rzecz jasna dostrzec ich oczu, jednak byłam pewna, że jedne pałają nienawiścią, kiedy drugie tryskają życiem.

Nagle znikąd pojawiła się szóstka kobiet. Wszystkie na swych skroniach wytatuowane miały te wzory… Od reszty istot tutaj mieszkających, różniły się wzrostem (były wyższe ode mnie o głowę) i paskiem na talii koloru oceanu. W pasku tym dostrzegłam średniej wielkości puste przegródki, jakby na narzędzia. Ominęły mnie szerokim łukiem, kierując się w stronę Lily tym samym, znanym mi już, zdecydowanym krokiem. Jak się domyśliłam, ominęły również i samą królową po to, by niczym burza porwać w swe wojownicze ramiona Lily. Traktowały ją, jak najgorszego więźnia, zbiega, mordercę… jak zdrajcę…

Lily zupełnie jakby się tego spodziewając, kompletnie się przy tym nie opierała, pozwalając im się nad sobą pastwić. Kobiety mimo jej biernej postawy używały wobec niej siły, wbijając swe kościste palce w jej kruche ciało. Lily była od nich znacznie mniejsza, znacznie młodsza.

Okropna niesprawiedliwość i widoczna przewaga rozdzierała me serce. Kiedy jedna z nich z przegródki wyciągnęła wcześniej przeze mnie niezauważony sztylet i zamaszyście rozcięła nim niebieskie kimono Lily, myślałam, że krzyknę z rozpaczy, przeto zakryłam sobie usta dłonią i gryzłam się w palce. Kiedy ujrzałam, jak materiał coraz gęściej przesiąka ciemną czerwienią, zachwiałam się na własnych nogach, pojawiły się przed moimi oczami mroczki. Po omacku wymacałam przed sobą ławę, na którą runęłam z łoskotem.

_“Nie reaguj”_ — mówiłam do siebie w duchu.

_“Pod żadnym pozorem nie reaguj, mdlej, gryź rękę do krwi, ale nie reaguj”_ — nakazywałam. Dostałam w końcu instrukcje, co do których przysięgłam, stosować się skrupulatnie.

Odważyłam się w końcu otworzyć oczy, Lily i wojowniczki zniknęły, a Lady in Blue szła lekkim, jak piórko krokiem do mnie. Wyobrażałam sobie, jak podmuch wiatru znienacka wpada do jadalni, przewracając szkło i zabierając ze sobą królową do jakiejś odległej zimnej krainy, do której tak naprawdę należy. Ale ta zdawała się nadal iść w moją stronę, wiatr jej nie dzisiaj nie zabierze. Usiadła obok mnie, przybierając łagodny wyraz twarzy osoby niewinnej i rzekła głosem słodkim, jak te ciasteczka malinowe, którymi miałam nadzieję, że się kiedyś udławi.

— Wybacz, że musiałaś być świadkiem tak nieprzyjemnego zdarzenia, jednak ona… Lily swoją obecnością tutaj zakłócała spokój. Widzisz, jej nie wolno tutaj przebywać samej i gwarantuję ci, że ona o tym doskonale wiedziała. Takie nieposłuszeństwo nie jest tutaj tolerowane. Ale nie bój się, tobie włos z głowy nie spadnie- wygłosiła.

— Po stokroć przeklinałam ją w duchu, moje ciało zbyt ociężałe i ogłupiałe nie chciało się ruszyć. Zamknęłam oczy, czując jakieś dziwne, nagłe zmęczenie, czując jej morderczy oddech i jej krwisty zapach obok mnie. To się ciągnęło w nieskończoność. Po długich chwilach, rozmiarami malującymi się, jako godziny, otworzyłam oczy i poczułam ulgę. Zostałam sama. W ciszy siedziałam jeszcze przez chwilę, pustym wzrokiem wpatrując się gdzieś w przestrzeń.

— Przecież dopiero, co poznałam Lily, to wszystko stało się tak nagle, tak szybko… Nie spędziłam z nią nawet jednego dnia. Kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego, dopiero, co ją poznałam… Dlaczego Niebieska Królowa kazała zrobić jej krzywdę? Kim tak naprawdę była Lily? Kim jest jej matka? Milion pytań przelatywało przez moją głowę. To wszystko stało się tak szybko.

Nieprzytomna udałam się do mojej komnaty. Idąc tak przez najpiękniejszy na świecie dziedziniec zamkowy, nie przyszło mi wtedy do głowy, by choć przelotnie na niego spojrzeć. Nieobecny wzrok utkwiłam w myślach, w tych wirujących pytaniach.

Kiedy dotarłam do komnaty, usiadłam na podłodze, pozwalając chłodowi przenikać przez moje ciało. Od niechcenia z odmętów niewyraźnej pamięci, przypomniałam sobie o kocie i kruku. Przypomniałam sobie, jak kot nie walczył z ptaszyskiem, tylko pozwolił się zabrać tymi szponami. I ona wcale z nimi nie walczyła. Dotknęłam mojego czoła, było rozpalone. Po gorących policzkach spłynęły łzy, a wkrótce ból głowy dopełnił me cierpienie. Zasypiając już, przyszła do mnie inna myśl. A myśl zamieniła się w zapach trawy cytrynowej, unoszącej się w powietrzu. Zapach przeszedł przez całe moje ciało po to, by znów zmienić się w słowa… _podążaj za kotem_…
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij