- promocja
- W empik go
Wojna o Ferrin - ebook
Wojna o Ferrin - ebook
Autorka ponad dwudziestu bestsellerów po raz kolejny zabiera nas do tajemniczego świata magii i zmysłów.
„Słowa bogini sprawiły, że Anaela uniosła na nią pociemniałe ze zgrozy oczy.
- Nadchodzi wojna. Najkrwawsza jaką znał ten świat. Jedna z was musi poprowadzić do niej Ferrin: ty, albo twoja córka. Wiedz, że tym razem nie będzie to Wielka Gra, a wielka rzeź. I to tobie wielkodusznie dajemy wybór. Więc, Anaelo dell’Idarei…?”
Jaką decyzję podejmie Anaela? Kto poprowadzi Ferrin i sprzymierzeńców do decydującej bitwy? Kto zwycięży? I za jaką cenę?
Wojna o Ferrin to czwarta część pięciotomowego cyklu fantasy, o bogatej i żywej fabule, zaskakujących zwrotach akcji, której bohaterowie są intrygującymi i niepokojącymi postaciami. Targają nimi wielkie namiętności: żądza władzy, miłość i nienawiść.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-4914-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śniła...
O ferrińskich łąkach, rozkołysanych przez lekki ciepły wiatr... O błękitnym niebie nad białym zamkiem, dryfującym przez jezioro mgieł... O miłości dwóch istot, które kochały ją całym sercem: Sarisie i Reikanie... O chatce na polance i śmiechu, który rozbrzmiewał wśród starych modrzewiowych ścian...
Nagle sny stały się mroczne.
Czarnozielony tajfun, z którego musiała wyrwać Gabrielę – swą córkę...
Jej krzyk pewnej strasznej nocy, docierający aż tutaj, na drugą stronę istnienia, czy raczej nieistnienia.
A potem... potem musiała wysłuchać prawdy o swoim pochodzeniu. O tym, kim była za życia.
Jeszcze tylko zmusiła Sarisa do dokonania wyboru: powrócić czy umrzeć.
I wreszcie pozwolono Anaeli zasnąć snem bez snów, w jej własnej kolebce.
Do czasu.
Cichutki dźwięk dzwoneczków zmusił kobietę do otwarcia oczu, choć myśląc: „O nie! Tylko nie to!”, wolałaby mieć je zamknięte.
Bogini Primea, tylko ona, stała pośród jasności, czekając.
Anaela uklękła z pochyloną głową, wsparta na ręce, ale nie był to gest poddania, lecz rezygnacji.
– Czego chcesz? – zapytała wreszcie cicho.
– Ty jak zawsze niepokorna – zaśmiała się bogini. – Za to cię cenimy...
– Czego chcesz? – powtórzyła.
– Nadchodzi wojna...
Anaela poderwała głowę.
– Wojna?! Kto? Z kim?!
Primea uśmiechnęła się z politowaniem.
– Anaelo, chyba nie myślisz, że odkryjemy przed tobą karty?
– Czym zawinił nieszczęsny Ferrin? Wieczny pokój wam się znudził?
– Znudził – przyznała Primea.
– Może przejdźcie do Wszechświata? Tam powojujecie do woli!
– Oddaliśmy Wszechświat bogombanitom, nie sądząc, że będą się tak dobrze bawić.
Anaela z powrotem oparła się na ręce, jej włosy zamiotły ziemię pod nogami bogini.
– Zbliża się czas powtórnego wyboru, Anaelo. – Chłodna dłoń uniosła jej brodę. Odtrąciła tę dłoń ze złością. – Nadchodzi wojna. Najkrwawsza, jaką znał ten świat. Jedna z was musi poprowadzić do niej Ferrin: ty albo twoja córka. Wiedz, że tym razem nie będzie to Wielka Gra, a wielka rzeź. I to tobie wielkodusznie dajemy wybór. Więc, Anaelo dell’Idarei: ty czy Gabriela?
Oczy Anaeli zogromniały. O nic więcej nie musiała już pytać.ROZDZIAŁ I
ANAELA DELL’SOLL
Jej Wysokość Gabriela dell’Soll i Wielki Książę Karin dell’Amar gaśli z dnia na dzień. Nie pomagały wywary z leczniczych ziół, Leczące kręciły głowami, a złota energia przekazywana przez jednorożce zataczała krąg. Nikt nie wiedział, dlaczego pani Ferrinu i jej ukochany mąż umierają, a oni odchodzili, gasnąc z dnia na dzień.
Tydzień wcześniej Gabriela zemdlała podczas rady Ferrinu. Wszyscy mówili, że to przemęczenie, ale tego samego dnia zasłabł Karin. Położono ich oboje w komnacie i posłano po najlepsze Leczące.
Shine oparł głowę na piersi swej pani, zamknął oczy i trwał tak długie godziny, wsłuchany w szepty całego Świata Światów.
Rano wydawało się, że to jedynie chwilowa niedyspozycja: pani Gabriela zeszła na śniadanie, prowadzona przez Karina.
Nie doszli do stołu...
– Co im jest?! – Amre wpadł niczym huragan do komnaty, do której powtórnie zaniesiono chorych.
– Ciszej może, co? – syknął Sirden. – I drzwi za sobą zamykaj!
– Co im jest? – powtórzył oficer, posłusznie zniżając głos.
Gabriela leżała obok Karina. Ich dłonie były ciasno splecione. Twarze mieli blade i spokojne, jakby już się pogodzili z tym, co nieuchronnie miało nastąpić.
– Umierają – rzekł krótko kat.
– I ty mówisz o tym tak spokojnie?! – Amre doskoczył do niego, chwytając go za poły czarnej kurty. Żelazne dłonie zacisnęły się na jego nadgarstkach.
– Kto jak kto, oficerze, ale akurat ja robię wszystko co w mojej mocy, by zatrzymać przynajmniej Gabrielę – wycedził Sirden i odepchnął go od siebie.
– Co im jest? – powtórzył Amre, jakby tylko to potrafił. – Co mówią uzdrowiciele? Co stwierdziły Leczące? Shine?
– Nic. Kompletnie nic. Oboje są zdrowi na ciele i na duchu. Po prostu odchodzą, dając nam czas na pożegnanie.
W tym momencie Gabriela powoli uniosła powieki.
– Amre – szepnęła, uśmiechając się leciutko. – Dobrze, że jesteś. – Wyciągnęła do niego rękę.
Przypadł do łóżka, chwycił tę dłoń i przytknął do ust.
– Nie zostawiaj nas... – głos oficera załamał się.
– Muszę. Jesteśmy wzywani. – Pogładziła jego splątane czarne włosy. – Oddaję Ferrin w dobre ręce.
– Jesteś Wybawicielką! Miałaś zaprowadzić wieczny pokój! – wybuchnął nagle.
– I zrobiłam to. Ferrin jest zjednoczony – przypomniała mu. – Pożegnaj się z Karinem. Nie wiem, ile jeszcze czasu nam zostało...
Oficer wstał z klęczek i chwiejnie przeszedł na drugą stronę wielkiego łoża.
Rubinowe tęczówki, bystre jak zwykle, jakby śmierć za chwilę nie miała ich zamknąć na zawsze, utkwione były w szarych oczach Amrego.
– Mój miecz... – Karin wyciągnął rękę. Natychmiast podano mu oręż. – Weź go. – Pchnął rękojeść w stronę Amrego. – Będzie ci przypominał... – Książę umilkł, zamykając oczy.
Amre posłał Sirdenowi przerażone spojrzenie.
– Sirden – usłyszeli cichutki szept Gabrieli – zbliż się...
Kat uczynił to, o co prosiła, łapiąc się kolumny łóżka, nogi się pod nim ugięły.
– Klęknij... – szept zamierał. Padł ciężko na kolana.
Dłoń Wybawicielki uniosła się, kciuk dotknął czoła i w tym momencie oślepiający błysk przeciął komnatę. Wszyscy zebrani: kat, oficer, lordowie i służba zakryli oczy przedramieniem, ale zieleń nie gasła.
Gabriela i Karin wstali i trzymając się kurczowo za ręce, weszli w zielony portal.
Anaela wyszła im na spotkanie.
– Mamo! – Dziewczyna ruszyła biegiem, by rzucić się matce w ramiona, ale ta powstrzymała ją ruchem dłoni.
– Medalion, przywilej i miecz.
Gabriela spojrzała na matkę skonsternowana – takiego powitania po tamtej stronie się nie spodziewała. Karin stał zupełnie nieruchomo, widząc w oczach kobiety to, czego nie widziała jej córka: mroczną, zabójczą determinację. Z takimi oczami ruszało się na wojnę. I na śmierć.
Gabriela bez słowa odpinała pas z Czarnym Tytanianem, oddawała Serce Ferrinu, by na koniec wycisnąć na czole matki złotą gwiazdkę – piętno władzy. W oczach dziewczyny błyszczały łzy.
– Spotkamy się kiedyś? Pozwolisz zrozumieć?
– Jego pytaj. – Anaela wskazała Karina. – On rozumie. Bogowie wielkodusznie was oszczędzili – dodała z goryczą, minęła ich i zniknęła w zieleni portalu.
Oślepiający błysk przygasł tak samo nagle, jak się pojawił. Wszyscy obecni zaczerpnęli głośno powietrza, uświadamiając sobie, że przez cały ten czas wstrzymywali oddech. Odjęli ręce od oczu i zamrugali.
W komnacie nic się nie zmieniło.
Prawie nic.
Na brzegu łóżka, gdzie jeszcze przed chwilą umierała Wybawicielka, siedziała ona – Anaela.
Amre i Sirden wydali zduszone okrzyki. Lordowie cofnęli się pod ściany. Służba zaszeptała gorączkowo. I tylko kobieta trwała nieruchomo, patrząc na leżącego u jej stóp martwego jednorożca. Wstała wreszcie, uklękła przy Shinie, objęła go za szyję i ucałowała, zamykając wpatrzone w dal, nieruchome oczy.
– Będzie ci z nimi dobrze – wyszeptała.
Ciało Cienia przelało się przez jej ręce i znikło. Anaela trwała, pochylona, jeszcze długie minuty, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, potem podniosła się i rzekła do sparaliżowanych rozpaczą i strachem ludzi:
– Wywieście czarne chorągwie.
Lordowie i służba wyszli. Zostało tylko dwóch mężczyzn.
– Anaelo... – Sirden wyciągnął do niej rękę, jeszcze nie wierząc w to, co widzi. Amre ukląkł przed nią i uniósł do ust rąbek białej sukni.
– Amre! – Przez twarz kobiety przemknął cień uśmiechu. – Jak to się stało, że żyjesz?
– Wróciłem, by służyć Władczyni Ferrinu. Twojej córce. – Podniósł na Anaelę pełne miłości i niemęskich łez oczy. Policzki oficera pokrywał jak zwykle kilkudniowy zarost, włosy miał w nieładzie, ale mundur nieskazitelnie czysty i odprasowany. Jak zawsze. – Ale czekałem... Wierzyłem... – Położyła mu palec na ustach i przeniosła spojrzenie na Ostatniego.
Opadł na kolano, chyląc nisko głowę.
– Lord Sirden dell’Sir. Ostatni. Ferriński kat. Mój przyjaciel.
– Wasza Wysokość...
Pogładziła wierzchem dłoni gładki policzek mężczyzny, a on odważył się przytrzymać tę dłoń i ucałować. Potem uniósł czarne oczy i spojrzał w twarz, która śniła mu się wiele, wiele razy. Twarz kobiety, która zwróciła mu godność i człowieczeństwo.
Ta twarz stężała nagle.
– Wraca! – szepnęła Anaela.
Obaj mężczyźni poderwali się na nogi, zmrożeni tym szeptem i dzikim wyrazem kocich oczu.
– Kto?! – Amre chwycił rękojeść miecza, podarowanego mu przez Karina.
– Raskãr!
Ich spojrzenia spoczęły na pustym rękawie białej sukni.
Anaela rzuciła się ku drzwiom, oni za nią, z mieczami w dłoniach. Po drodze zwoływali straż i kuszników.
Nie zważając na krzyki rozlegające się dookoła, Anaela podkasała suknię i pędziła w dół po stromych stopniach zachodniej wieży. Wypadła na dziedziniec i zadarła głowę: niebo, oprócz dwóch słońc, rozjaśniała gwiazda. Spadająca gwiazda.
Anaela odwróciła się na pięcie i pobiegła do lochów.
Nie rozumiała, dlaczego Raskãr spadał z nieba, zamiast nadlatywać z północy, dokąd po uwolnieniu odleciał – Anaela nie mogła znać historii tego świata, która się wydarzyła między jej śmiercią na Ziemi a jej powrotem, spała przecież w swojej kolebce – jednak wizg spadającej gwiazdy i pewność, że to wraca CzłowiekSmok, jej ojciec! wzywały ją do lochów. Przy drzwiach prowadzących do jaskini smoków, które usiłowała rozewrzeć, zatrzymała Anaelę ciężka dłoń Sirdena.
– Nie, moja pani, sama tam nie wejdziesz. Nie tym razem.
Spojrzała nań nieprzytomnie. Przecież ona musi wejść do środka! Po jej ramionach spłynęły czerwone błyskawice, ale mężczyzna zamknął ją w silnym uścisku i unieruchomił. On też zrozumiał, że jego pani nie zna ostatnich dziesięciu lat z historii Ferrinu.
Nagle podmuch eksplozji trzasnął odrzwiami o ścianę. Blask oślepił i Anaelę, i Sirdena. Straż odwróciła głowy. Kobieta wykorzystała ten moment i wpadła do środka. Najwyższa Magia zatrzasnęła drzwi. Na drewnie zapłonęło znienawidzone imię:
Raskãr
– Jak mogłeś na to pozwolić? – wydusił Amre, dotykając liter. – Jak mogłeś?!
Anaela, z Czarnym Tytanianem w dłoni, okrążała nagie, zwinięte wpół ciało. Tuż obok leżał z nienaturalnie wygiętą szyją Saris, ale kobieta, upewniwszy się tylko, że Cień żyje, nie zwracała już nań uwagi, całą poświęcając bestii, która ją spłodziła.
Wstrząsnęła się na to wspomnienie.
CzłowiekSmok uchylił na milimetr powieki. Oczy błysnęły jadowicie. Saris podniósł głowę, rozglądając się półprzytomnie. Gdy jego wzrok spoczął na Raskãrze, poderwał się na równe nogi. On z kolei tę część historii znał.
– Zabij go, Anaelo! Zabij! Natychmiast! – zakrzyczał do kobiety, okrążającej bestię po raz kolejny.
– Nie tak szybko i nie tak łatwo – zaśmiała się okrutnie. – Wiem, że mnie słyszysz, Raskãr. – Dźgnęła go sztychem w ramię.
Powtórnie uniósł powieki, wbijając żółte gadzie źrenice w Anaelę. Wiedziała, że przez głowę CzłowiekaSmoka przelatują teraz tysiące myśli: kiedy poderwać się i zaatakować? Jak zdobyć miecz? Jak pozbyć się jednorożca? Wykorzystać tę kurwę do swoich celów, czy zabić ją tu i teraz?
Anaela czytała w myślach Raskãra jak w otwartej księdze. Stanęła przy głowie bestii i wbiła koniec klingi w jej gardło.
Spodziewała się tego, co uczynił w następnej sekundzie: chwycił ostrze i szarpnął ku sobie. Jego siła przeciw sile wątłej kobiety powinna zwyciężyć – Anaela byłaby bezbronna, zanim Saris zdążyłby ruszyć jej na pomoc – gdyby nie syknięcie ognia spływające po głowni, jęk Raskãra i drwiący głos kobiety:
– To Czarny Tytanian. Miecz Wielkiej Władczyni Ferrinu. Trzymaj łapy przy sobie, bestio.
Klinga jeszcze chwilę płonęła ogniem, po czym przygasła. Saris odetchnął z ulgą.
– Zdejmij pieczęć z drzwi. – Sztych ponownie mierzył w gardło gada.
– Zabawa dopiero się zaczyna – syknął CzłowiekSmok.
– Zabij go, Anaelo, błagam – usłyszała w myślach głos Sarisa. – Nie wiesz, co to bydlę chciało uczynić Gabrieli!
– A co chciało? – zapytała, nie spuszczając czujnych oczu z bestii i nadal trzymając ją na końcu miecza.
– Zap... – Saris zaciął się na tym słowie. Wspomnienie ostatnich chwil tu, w Ferrinie, niemal zwaliło go z nóg. – Zapłodnić. Chciało mieć smoczą krew na ferrińskim tronie.
Anaela pokiwała głową, z uwagą oglądając leżące przed nią nagie ciało. Nic nie było w stanie jej zaszokować. Nawet monstrualnych rozmiarów przyrodzenie, które bestia – jeśli dobrze rozumieć Sarisa – zamierzała zatopić w jej córce, a którym przedtem przebiła Amarillę. Jej matkę.
– Jak się bawić, to bawić, Raskãr. – Wbiła sztych tak głęboko, że z rany popłynęła ciemna krew. Posłał jej tylko kpiący uśmieszek:
– Jeden jednorożec, jeden smok. A moim dopełnieniem jest Saris. Jak zamierzasz mnie zabić, oszczędzając ukochanego konika?
– Ależ ja wcale nie zamierzam cię zabijać! – wykrzyknęła z udawanym oburzeniem. – Zanim jednak powiem, co zamierzam, odbiorę dług. Wyciągnij rękę.
Smok drgnął i nagle buta w złotych źrenicach zgasła.
– Lewa dłoń, Raskãr. Albo oddasz ją po dobroci, albo... – Z jej ręki ponownie spłynął po klindze żywy ogień. CzłowiekSmok zaskowyczał. Odór przypalonych tkanek, który wdarł się w nozdrza, przyprawiłby o mdłości każdego oprócz niej, Anaeli.
– Jesteś szalona – wyszeptał Władca Smoków i powoli wyciągnął dłoń.
Miecz świsnął. Raskãr poderwał się, nie bacząc na krwawiący kikut. Teraz to on górował nad Anaelą i to on był panem sytuacji. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Stali naprzeciw siebie: on wielki, groźny i nagi, o ciele umięśnionym, jak gladiator, skórze pokrytej drobną złotą łuską i płomienistych włosach spływających aż na pośladki, ona drobna, zadzierająca głowę, by spojrzeć mu w twarz, w swej białej sukni, teraz splamionej krwią CzłowiekaSmoka.
Sięgnął po nią pazurzastą ręką, jedyną, jaka mu została. Saris skoczył, gotów stanąć w jej obronie, ale Anaela pokręciła tylko głową z drwiącym uśmieszkiem.
– Nawet nie próbuj, Raskãr. – Głownia Czarnego Tytanianu płonęła. – Kiedy dotrze do twego ograniczonego umysłu, że przegrałeś? Tkniesz mnie, a długo będziesz lizał poparzenia. Jeśli spróbujesz odlecieć, przyszpilę cię do ściany jak muchę.
– Mogę jeszcze nadziać się na twój miecz i wtedy razem ze mną zginie nasz ukochany Saris – prychnął, ale już z mniejszą pewnością w głosie.
– Na mój miecz nie możesz się nadziać, bo właśnie go chowam – wyjaśniła pogodnie i rzeczywiście, nawet Saris jęknął!, Czarny Tytanian zniknął w pochwie przytroczonej do jej pasa.
Anaela rozłożyła ręce i stanęła przez Raskãrem bezbronna. Nie. Nie bezbronna. Uzbrojona w Moc. W Najwyższą Magię.
– Co ze mną zrobisz? – zapytał cicho CzłowiekSmok, pojąwszy to nagle.
Wzruszyła ramionami.
– Na razie zamknę cię w lochu. Skoro wróciłeś, odegrasz w przyszłości jakąś rolę. Zdejmij pieczęć, bo na zewnątrz wszyscy szaleją ze strachu.
– Uśpij mnie chociaż. – Saris ze zdumieniem usłyszał w głosie Władcy Smoków błaganie. – Jestem w połowie smokiem, wolnym zwierzęciem. Nie godzi się...
– Dosyć! – przerwała mu. – Pieczęć. Zresztą... – Podeszła do drzwi i po prostu... starła ogniste litery.
Odrzwia trzasnęły o framugi i mężczyźni wpadli do środka, gotowi wyrżnąć wszystko, co się rusza i nie nosi białej sukni. Powstrzymała ich skinieniem ręki, a potem... Potem pochyliła się nad siedzącym ze schyloną głową Raskãrem i zatamowała błękitem krwawiący kikut.
– To więcej, niż ty zrobiłeś dla mnie, bydlaku – szepnęła tak cicho, że usłyszeli te słowa tylko on i Saris. Na głos zaś rzekła: – Zwiążcie go i zaprowadźcie do celi z tytanianu. Niech tam gnije, dopóki nie postanowię, co z nim zrobić.
Gwardziści posłusznie rzucili się wypełniać rozkaz, zerkając co rusz na swą nową panią, która – jednoręka i nieuzbrojona – stała nad pokonanym Władcą Smoków. Gdy jaskinia opustoszała, spojrzała na dwóch bladych jak śmierć mężczyzn, Amrego i Sirdena. Oni, pociemniałymi z niedawnej grozy oczami, patrzyli na Anaelę.
– Na bogów, moja pani, nie rób nam tego więcej! – Sirden przypadł do kobiety, chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Spojrzała na niego ze zdumieniem, a on puścił ją równie nagle, jak chwycił, unosząc ręce w geście poddania, bo wprawdzie Anaela dzięki elfiej krwi w żyłach wyglądała jak nieco starsza siostra Gabrieli, i tak została przed chwilą potraktowana, jednak w rzeczywistości była starsza o kilkadziesiąt lat, co Ostatni właśnie sobie uświadomił, czy raczej uświadomił mu to wyraz złotozielonych oczu. Anaelą dell’Soll nie należało potrząsać.
Przeszywała przyjaciela jeszcze przez moment tym spojrzeniem, po czym odwróciła się na pięcie i podeszła do kruczego ogiera, który uniósł w uśmiechu kącik szafirowego oka.
– Nie zdążyliśmy się przywitać, koniku. – Objęła go z całej siły. – Od tej pory już do końca świata będę cię tak nazywać – uprzedziła jego protest.
Jak dobrze było znów słyszeć śmiech Sarisa...
Odesłała wszystkich, także kata i oficera, jednym skinieniem ręki. Wschodnia Wieża, którą zajęła, była pusta. Tylko przed drzwiami stali gwardziści.
Anaela zdawała sobie sprawę, że traktuje i poddanych, i swoich najbliższych niemal okrutnie, ale zanim zacznie ich sobie zjednywać, musi... wiedzieć. Musi się dowiedzieć, jakie zdarzenia zaszły w Ferrinie po jej śmierci. Zamknęła się więc we Wschodniej Wieży z dziennikiem pisanym ręką córki i czytała na głos, tak by Saris, leżący przy łóżku, mógł też zrozumieć.
Gdy doszła do nocy poślubnej Gabrieli i Sellinarisa, dziennik wypadł jej z ręki. Wpatrywała się w oprawiony w skórę tom ze zgrozą i niedowierzaniem i... bała się z powrotem po niego sięgnąć.
– No, czytaj! Czego się po nim spodziewałaś?! – zniecierpliwił się Saris.
Przeniosła na Cienia pełne bólu i niedowierzania oczy.
– Ale... On kochał mnie... – wyszeptała.
– Dzięki za taką miłość – prychnął jednorożec. – Czytaj, czytaj, musimy wiedzieć, co było dalej.
Powtórnie upuściła dziennik, gdy Raskãr zwabił Gabrielę do jaskini.
Jednorożec pokręcił głową.
– To nie było zbyt przyjemne. Mam jeszcze to „R” na boku? – Anaela przytaknęła. – Bydlę parszywe. Nie mogłaś mu uciąć przyrodzenia zamiast ręki?
Nad ranem doszli do ostatniego wpisu. Anaela padła na łóżko, wpatrując się niewidzącymi oczyma w zdobiony malowidłami sufit. Tyle krwi, tyle cierpienia i tyle... miłości.
– Dobrze chociaż, że tym cię obdarzyli przeklęci bogowie, córeczko – wyszeptała. – Obyście odnaleźli się w Złotych Mgłach...
– Teraz ty, moja pani – głos Sarisa ściągnął ją ze Złotych Mgieł na ziemię Ferrinu. – Opowiadaj.
– Nie mam nic do dodania. Spałam snem wiecznym, śniąc czasem o tym, co opisała Gabriela. Ja spałam w objęciach Reikana, ty – Raskãra...
– A nadepnąć na ciebie?
– ...i byłoby wszystko cudnie, gdyby nie pojawiła się Primea ze swymi wyborami.
Saris uniósł głowę, zaciekawiony.
– Nadchodzi wojna, najkrwawsza, jaką znał ten świat. Prawdziwa rzeź, jeśli wierzyć słowom bogini. Mogła Ferrin do tej wojny poprowadzić Gabriela, mogłam ja.
Jednorożec pokiwał głową. Wprawdzie wolałby świecić na nieboskłonie, niż znów ginąć w jakiejś wojnie, ale jego o zdanie nikt nie pytał, a wybór Anaeli rozumiał. Przynajmniej jej córka cieszyła się miłością i spokojem do końca swych dni.
– Jedno pytanie, nim padnę skonany...
Anaela znała to pytanie. Sama zadawała je sobie wielokrotnie.
– Z kim ta wojna, skoro w całym Wielkim Ferrinie panuje pokój?
Pogrążyli się w myślach, ale nic nie przychodziło im do głowy.
– Raskãr? Smoki? – indagował jednorożec.
– Mam wrażenie, że akurat ich będziemy potrzebować po naszej stronie – odparła w zamyśleniu Anaela. – Prośba, kłapouchy – chwyciła Cienia za czarne ucho, a ten wyrwał się, oniemiały z oburzenia na takie określenie – zatrzymajmy tę informację dla siebie. Amre i Sirden, nie mówiąc już o poddanych, dowiedzą się w swoim czasie. Niech na razie spokojnie opłakują ukochaną panią.
– Czy mam wybór? – zapytał wolno.
– Jaki? Powiedzieć czy nie powiedzieć?
– Nie! Między „kłapouchym” a „konikiem”!
Roześmiała się serdecznie.
– Nie masz. Zejdź do stajni i zdrzemnij się trochę w boksie Shine’a, wiesz, tym z witrażami i ścianą w boazerii. Chyba że wolisz mieszkać ze mną?
– I nocować na dywaniku przed łóżkiem? Zapomnij! Nie jestem Shine’m!
– Szkoda – westchnęła Anaela – zawsze marzyłam o tak spokojnym i posłusznym wierzchowcu jak on.
– Ukatrup Raskãra, a na pewno właśnie takiego dostaniesz na służbę zamiast mnie – parsknął ze złością.
– Wiesz, że cię kocham – uśmiechnęła się, tarmosząc czarne ucho. – I nie muszę mieć cię blisko, na dywaniku obok, czuję twoją obecność całą sobą.
– Bo ja jestem twój Saris, a nie jakiś Shine!
------------------------------------------------------------------------
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka
------------------------------------------------------------------------