Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 - ebook
Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 - ebook
Na wyspie Kekon rodzina Kaulów jest uwikłana w gwałtowny konflikt o panowanie nad stolicą oraz o dostęp do magicznego jadeitu, zapewniającego wyszkolonym wojownikom zielonej kości nadludzkie moce, na które mieli monopol od stuleci. Poza granicami Kekonu zanosi się na wojnę. Na wyspę pożądliwe spojrzenia kierują potężne mocarstwa oraz żądni zysku przestępcy. Jadeit, najcenniejszy kekoński surowiec, może zapewnić im majątek i umożliwić zdobycie przewagi nad rywalami. Otoczona ze wszystkich stron rodzina Kaulów jest zmuszona zawrzeć nowe, niebezpieczne sojusze, stawić wrogom czoło w ciemnych ulicach oraz zapomnieć o honorze, by zapewnić przetrwanie sobie i wszystkim kekońskim zielonym kościom. Wojna o jadeit to drugi tom Sagi o Zielonych Kościach, trylogii o rodzinie, honorze, a także o tych, którzy żyją i umierają w zgodzie ze starożytnymi prawami krwi oraz jadeitu.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-61-2 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klany
zielonych kości
A także ich współpracownicy
i wrogowie
Klan Bez Szczytów
Kaul Hiloshudon – filar
Kaul Shaelinsan – prognostyczka
Emery Anden – Kaul przez adopcję, niedawno ukończył naukę w Akademii Kaul Dushurona
Kaul Lanshinwan – były filar klanu, starszy brat Hila i Shae; nie żyje
Kaul Seningtun – Płomień Kekonu, patriarcha rodziny, nie żyje
Kaul Dushuron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae; nie żyje
Kaul Wan Riamasan – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae
Maik Kehnugo – róg klanu Bez Szczytów
Maik Tarmingu – filarowy Kaul Hila
Kaul Maik Wenruxian – żona Kaul Hila, kamiennooka
Woon Papidonwa – cień prognostyka, dawniej Filarowy Kaul Lana
Hami Tumashon – pierwszy szczęściodawca
Juen Nurendo – pierwsza pięść Maik Kehna
Lott Jinrhu – palec klanu
Yun Dorupon – były prognostyk Kaul Sena i Kaul Lana; zdrajca
Aun Uremayada – matka Emery Andena; nie żyje
Haru Eynishun – była żona Kaul Lana
Teije Runo – kuzyn w drugiej linii Hila i Shae
Kyanla – gosposia w rezydencji Kaulów
_Inne Pięści i Palce_
Vuay Yudiyo – druga pięść Maik Kahna
Iyn Roluan – pięść wysokiej rangi
Vin Solunu – palec wysokiej rangi, mający talent do Postrzegania
Heike, Dudo, Ton – palce z klanu, dawni koledzy z roku Emery Andena
Doun, Yonu, Tyin, Hejo – Zielone kości odpowiadające przed filarowym
_Ważni latarnicy_
Eiten – właściciel gorzelni Przeklęte Piękno, dawna pięść okaleczona przez Gont Ascha
Pan Une – właściciel restauracji Podwójne Szczęście
Pani Sugo – właścicielka Klubu dla Dżentelmenów Boski Bez
Pan Enke – deweloper, prezes Grupy Budowlanej Enke
Klan Góra
Ayt Madashi – filar
Ree Turahuo – prognostyk
Nau Suenten – róg
Ayt Yugontin – Włócznia Kekonu, adopcyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje
Ayt Imminsho – adoptowany starszy syn Ayt Yu; nie żyje
Ayt Eodoyatu – adoptowany drugi syn Ayt Yu; nie żyje
Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje
Waun Balushu – pierwsza pięść Gont Ascha i Nau Suena
Iwe Kalundo – pierwszy szczęściodawca
Ven Sandolan – prezes firmy przewozowej Gwiazda Kekonu, latarnik klanu
Ven Hakujon – starsza rangą pięść klanu, syn Ven Sanda
Koben Atosho – dziecko, urodzony jako Ayt Ato, syn Ayt Eoda
Seko – pięść klanu, kieruje białymi szczurami
Mudt Jindonon – donosiciel; nie żyje
Ti Pasuiga
Zapunyo – przemytnik jadeitu, przywódca Ti Pasuiga
Iyilo – ochroniarz Zapunya
Soradiyo – rekruter i dowódca skorpen
Bero – złodziej jadeitu
Mudt Kalonun – złodziej jadeitu, syn Mudt Jina
Inni na Kekonie
Jego Niebiańskość Książę Ioan III – aktualny suweren Kekonu
Son Tomarho – kanclerz Kekońskiej Rady Książęcej, wierny klanowi Bez Szczytów
Guim Enmeno – minister spraw domowych, wierny Górze
Pan Kowi – członek Rady Książęcej, wierny klanowi Bez Szczytów
Tau Marosun – profesor studiów międzynarodowych na Królewskim Uniwersytecie Jan
Mistrz Aido – prywatny nauczyciel jadeitowych dyscyplin
Durn Soshunuro – filar klanu Czarny Ogon
Doktor Truw – lekarz posługujący się mocami zielonych kości
Wielki Instruktor Le – Dyrektor Akademii Kaul Dushurona
Toh Kitaru – prezenter prowadzący wiadomości w Ke-końskiej Stacji Państwowej
_Przedstawiciele rządu espeńskiego_
Gregor Mendoff – ambasador Republiki Espenii na Kekonie
Quire Corris – sekretarz spraw międzynarodowych
Pułkownik Leland Deiller – dowódca bazy Marynarki Wojennej na Eumanie
Podpułkownik Jay Yancey – zastępca dowódcy bazy Marynarki Wojennej na Eumanie
W Port Massy
_Keko-Espeńczycy_
Dauk Losunyin – filar Południowej Pułapki
Dauk Sanasan – żona Dauk Losuna, jego „prognostyczka”
Dauk Corujon – „Cory”, syn Losuna i Sany
Rohn Torogon – „róg” Południowej Pułapki
Pan I Pani Hian – rodzina goszcząca Emery Andena
Shun Todorho – „Tod”, zielona kość, kolega Cory’ego
Etto Samishun – „Sammy”, zielona kość, kolega Cory’ego
Ledt Derukun – „Derek”, kolega Cory’ego
Sano – odźwierny w sali uraz
_Paczki_
Blaise „Byk” Kromner – szef paczki z Południowego Brzegu
Willum „Chudziak” Reams – pierwszy przodownik paczki z Południowego Brzegu
Moth Duke – przodownik z paczki z Południowego Brzegu
Carson Sunter – płaszcz z paczki z Południowego Brzegu
Joren „Mały Jo” Gasson – szef paczki z Baker Street
Rickart „Cwany Ricky” Slatter – szef paczki z Wormingwood, siedzi w więzieniu
Anga Slatter – pełniąca obowiązki szefa paczki z Wormingwood, żona Rickarta SlatteraROZDZIAŁ 1. NIEBO CZEKA
ROZDZIAŁ 1
Niebo czeka
Tylko szaleniec mógłby obrabować grób zielonej kości. Wyłącznie ktoś, kto nisko sobie ceni własne życie, mógłby choć wpaść na taki pomysł, ale jeśli ktoś był tego rodzaju osobą, dzisiejsza noc oferowała wyjątkową szansę. Chłodne, suche dni późnej zimy nie ustąpiły jeszcze miejsca nieustannym wiosennym deszczom, a chmury, wiszące nisko nad wierzchołkami drzew w Parku Wdowy, zasłaniały wschodzący księżyc. Na ulicach Janloonu panował niezwykły spokój. Chcąc okazać szacunek, ludzie przerywali swe zwyczajowe czynności i wywieszali w oknach ceremonialne latarnie będące przewodnikami duchów, dla uczczenia pamięci Kaul Seningtuna, bohatera wojennego, patriarchy klanu Bez Szczytów oraz Płomienia Kekonu. Beru i Mudt na wszelki wypadek nie zabrali żadnych świateł, ale na cmentarzu nie było nikogo, kto mógłby zauważyć ich obecność.
Dozorca imieniem Nuno spotkał ich przy bramie pięć minut przed chwilą oficjalnego zamknięcia.
– Proszę. – Podsunął Berowi czarną torbę na śmieci. – Pośpieszcie się. Nocni ochroniarze pojawią się za jakieś pół godziny.
Byli tu tylko we trzech, lecz mimo to Nuno szeptał. Jego oczy, ukryte w pofałdowanych od słońca oczodołach, co chwila kierowały się ze strachem na chaszcze i nagrobki. Złodziei uważano na Kekonie za godną najwyższej pogardy hołotę, a rabusie grobów stali jeszcze niżej. Kula w tył głowy i rachunek za koszty wysłany krewnym – takiego wyroku mogli się spodziewać rano, jeśli dadzą się złapać.
Bero przyjął plastikową torbę z rąk Nuna. Pochylił się w cieniu kamiennego muru i wydobył ze środka dwie niebieskie koszule oraz czapeczki ozdobione logo Cmentarza Niebo Czeka. Obaj z Mudtem włożyli je pośpiesznie. Nuno poprowadził ich serpentynową ścieżką do jednego z największych i najbardziej spektakularnych grobowców na całym cmentarzu. Przed ogromnym pomnikiem z zielonego marmuru wykopano nowy grób. Jutro Kaul Seningtun zostanie pochowany obok swego wnuka, Kaul Lanshiwana, byłego filaru klanu Bez Szczytów, którego zamordowano i pochowano szesnaście miesięcy temu. Szesnaście miesięcy! To była wieczność. Sfrustrowany Bero przez cały ten czas nie przestawał knuć i czekać na swój jadeit.
Nuno osobiście wykopał ten grób dziś po południu. Przy grobie nadal stał ciągnik z zamontowaną łyżką koparki. Bero stanął na krawędzi prostokątnej dziury w ziemi. Wietrzyk poruszał trawą u jego stóp, wypełniając powietrze intensywną wonią wilgotnej ziemi. Po plecach młodzieńca przebiegł dreszcz ekscytacji. Tego właśnie potrzebował przez cały ten czas – żeby ktoś inny wykonał za niego większą część roboty. Za pierwszym razem, gdy wyposażeni w łopaty zakradli się tu z Mudtem, przeszkodziła im grupa pijanych nastolatków, którzy krążyli na oślep po cmentarzu, strasząc się nawzajem. Za drugim razem zaczęło lać i ledwie zdążyli naruszyć wilgotną ziemię, nim zjawili się ochroniarze i omal ich nie złapali. Po tym incydencie Bero doszedł do wniosku, że wskazana będzie większa ostrożność. Musieli opracować lepszy plan i zaczekać na odpowiednią chwilę.
Ku jego zaskoczeniu Mudt przykucnął i pierwszy skoczył do pustego grobu. Chłopak uniósł wzrok i wytarł dłonie. W jego szczurzych oczkach pojawił się błysk. Bero zdjął torbę z ramienia i wyjął z niej potrzebne narzędzia. Dał je Mudtowi, po czym również zeskoczył do grobu. Jego buty uderzyły z łoskotem o świeżo odsłoniętą glebę. Dwaj nastolatkowie wymienili spojrzenia zachwyceni śmiałością swego planu. Potem wspólnie zaatakowali łopatami ścianę grobu, przekopując się niczym krety do sąsiedniej trumny.
Nuno obserwował ich, stojąc obok ciągnika. Żuł zwitek betelu, udając, że właśnie zrobił sobie chwilę przerwy od ciężkiej pracy przy kopaniu grobu. Rzadko mu się zdarzało korzystać z koparki. Ciała większości Kekończyków poddawano kremacji i składowano w kolumbariach bądź grzebano w małych, wykopanych ręcznie mogiłach. Z uwagi na brak miejsca nawet ciała członków bogatych rodzin, takich jak Kaulowie, mogących sobie pozwolić na duże grobowce, grzebano w odległości najwyżej trzydziestu centymetrów od siebie, nie minęło więc wiele czasu, nim łopata Bera uderzyła o twardą trumnę. Chłopak stłumił krzyk triumfu i zdwoił wysiłki. Ziemia sypała się w górę i lepiła do jego spoconych dłoni, a gdy unosił rękę, by otrzeć pot z czoła, zostawały na nim brudne ślady. W ogóle nie czuł zmęczenia, tylko ekscytację i niemal niemożliwą do wytrzymania niecierpliwość – z pewnością dlatego, że należny mu jadeit był już tak blisko i wołał do niego z trumny człowieka, którego zabił.
– Kaul Lan był filarem klanu Bez Szczytów – zauważył Mudt cichym, lecz przesyconym chciwością głosem. Odezwał się po raz pierwszy od chwili przybycia na cmentarz. Liczył sobie tylko piętnaście lat, był trzy lata młodszy od Bera, miał chude ramiona i musiał wkładać w kopanie mnóstwo wysiłku. Choć było już prawie zupełnie ciemno, można było zauważyć, że jego twarz poczerwieniała. – Na pewno miał więcej jadeitu niż inni, zgadza się? Nawet niż bracia Maik.
W jego oczach pojawił się mściwy błysk. Miał własne powody, by pragnąć zdobyć zieleń.
– Możesz się o to założyć, keke – potwierdził Bero, nie odwracając uwagi od kopania.
– Skąd mamy pewność, że jadeit w ogóle tu jest? – W szepcie Mudta pojawiła się nuta niepokoju. – Klejnoty zielonej kości przypadały w spadku jego rodzinie, chyba że nieprzyjaciel zabrał je po wygranej walce. Wojowników często grzebano z ceremonialną odrobiną jadeitu, ale w trumnie Kaula mogło się znajdować tylko kilka drobnych klejnotów albo w ogóle nic. Biorąc pod uwagę, że religia i kultura bardzo mocno potępiały okradanie zmarłych, a w dodatku groziła za to kara śmierci, wysiłek i ryzyko wiążące się z rabowaniem grobów rzadko były opłacalne, nawet dla przestępców najsilniej dotkniętych jadeitową gorączką.
Bero nie odpowiedział Mudtowi. Nie mógł mu oferować żadnych gwarancji, poza tym, że kiedy miał przeczucie pewnego szczególnego rodzaju, zawsze go słuchał. Teraz również nawiedziło go podobne wrażenie. Jakby los się do niego uśmiechnął. Kapryśne prądy fortuny niosły ludzi to w jedną, to w drugą stronę, Bero był jednak przekonany, że poświęcają mu szczególną uwagę i mogły go zanieść dalej niż większość ludzi. Miał w życiu mnóstwo pecha – od momentu, gdy jako wrzeszczącego noworodka wyrwano go z macicy matki, która nie pożyła zbyt długo, ale z drugiej strony nadal żył, podczas gdy wielu ludzi, których znał, opuściło już ten świat. A teraz znalazł się blisko jadeitu.
Widać już było bok trumny. Lśniąca wiśniowa powierzchnia przybrała z czasem matową, brązową barwę, lecz nadal wyraźnie kontrastowała z czarną ziemią. Obaj odłożyli łopaty, owiązali sobie szczelnie nosy i usta chusteczkami, a na koniec włożyli grube rękawice robocze. Bero podniósł bezprzewodową piłę szablastą.
– Daj mi światło – rozkazał głosem stłumionym przez tkaninę.
Mudt zapalił kieszonkową latarkę i przesunął wiązką blasku po boku trumny. Bero włączył piłę. Gdy usłyszał jej przenikliwy wizg, omal nie podskoczył. Mało brakowało, a upuściłby niebezpieczne narzędzie na ziemię obok własnych stóp. Plama jasności na drewnie przesuwała się szaleńczo przez moment, nim w końcu się uspokoiła. Serce Beru zabiło gwałtownie. Wbił brzeszczot w trumnę Kaul Lana i zaczął piłować.
Wyciął otwór wielkości ekranu telewizora, po czym wyłączył piłę i ją odłożył. Przy pomocy Mudta odciągnął kawał drewna. W powietrzu unosiły się kurz oraz strzępki poliestrowej wyściółki. Jakiś przedmiot spadł na ziemię obok ich stóp. Bero krzyknął z zachwytu i osunął się na ziemię, tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzymując się przed wzięciem w ręce skarbu, którego blask ujrzał w świetle latarki – naszyjnika z jadeitowych paciorków. Każdy klejnot był nieskazitelny i świetliście zielony. Oddzielały je cienkie, czarne przekładki. Łańcuszek zrobiono ze srebra. Dla przywódcy zielonych kości była to nie tylko ozdoba, lecz również potężna broń, nieodłączny element jego tożsamości. Ten bezcenny przedmiot można było kupić tylko za krew.
Mudt oprzytomniał pierwszy. Złapał Bera za ramię.
– Wszyli je w wyściółkę. Może być tego więcej.
Wsadzili ręce w uszkodzoną wyściółkę i niemal natychmiast znaleźli dwie skórzane opaski na przedramiona, wysadzane klejnotami. Kaul nosił też ciężki od jadeitu pas. Być może on również tu był, ukryty głębiej w trumnie.
Nim jednak zdążyli przeszukać ją dokładniej, na krawędzi grobu pojawił się Nuno i spojrzał na nich z góry. Po jego ogorzałej twarzy przebiegały nerwowe tiki.
– Musicie stąd zwiewać. Wysłałem ochroniarzy do tylnej furtki, by sprawdzili wyłamany zamek, ale niedługo wrócą. Trzeba tu posprzątać.
– Rzuć mi torbę – zażądał Bero.
Nuno go posłuchał. Dwaj nastolatkowie włożyli wycięty z trumny kawałek drewna z powrotem na miejsce i oblepili go wilgotną ziemią najlepiej, jak mogli. Bera przeszył głęboki ból na myśl o jadeicie, który zapewne tu zostawią, lepiej jednak będzie, jeśli uciekną jak najszybciej z tym, co udało im się zdobyć. W przeszłości nadmierna ambicja kilkakrotnie kosztowała go bardzo drogo. Uważając, by nie dotknąć jadeitu nagą skórą, owinął cenne zdobycze w kilka warstw tkaniny workowej i wsadził je do torby razem z narzędziami. Następnie wytarł uwalane ziemią ręce o spodnie, przerzucił torbę przez ramię i wyciągnął rękę, by Nuno pomógł mu wyjść z grobu. Dozorca odsunął się od niego.
– Nie będę się zbliżał do kradzionego jadeitu – oznajmił, szczerząc zęby w grymasie niesmaku.
Udało się im go przekupić wyłącznie dlatego, że wpadł w długi tak poważne, iż Bero przez długi czas gryzł się myślą o tym, ile zagarniętego błysku musiał sprzedać, by sfinansować całe przedsięwzięcie.
Kazał Mudtowi spleść dłonie i oparł na nich stopę. Bero wygramolił się z grobu i spojrzał z góry na młodszego chłopaka. Przez chwilę czuł pokusę, by go tu zostawić. Zdobył już jadeit i nie miał ochoty się nim dzielić. Mudt mógłby go jednak wsypać. Poza tym miał gęstą krew i Bero musiał przyznać, że do tej pory okazał się użyteczny.
Przykucnął przy grobie i pomógł Mudtowi się wygramolić. Nuno uruchomił koparkę i wsypał ziemię z powrotem na miejsce. Kiedy skończył, grób wyglądał mniej więcej tak samo jak przedtem. Gdyby ktoś przyjrzał się uważniej, zauważyłby ślady stóp, a także fakt, że jedna ze ścian jest nieco nieregularna, było to jednak mało prawdopodobne.
Bero i Mudt zdjęli chusteczki z twarzy i otarli z nich pot oraz brud. Nuno poprowadził ich w dół stoku. Nikt nie zwracał na nich uwagi, a nawet gdyby ktoś ją zwrócił, wyglądaliby na trójkę cmentarnych robotników, którzy właśnie skończyli pracę.
– Oddajcie mi szybko te koszule i czapeczki – odezwał się Nuno, gdy dotarli do bramy. Ściągnęli brudne ubrania i wrzucili je do torby na śmieci. – Dostaliście to, po co tu przyszliście, tak? Niech bogowie przeklną wasze dusze. – Splunął. – A teraz dawajcie drugą połowę forsy.
Bero skinął głową i przykucnął, by otworzyć boczną kieszeń torby. Mudt z całej siły uderzył z tyłu w głowę dozorcy ściskanym w dłoni kamieniem, a potem popchnął go na ziemię. Bero wyprostował się, trzymając w ręce mały pistolet. Wystrzelił dwa razy. Za pierwszym trafił Nuna w czoło, za drugim w policzek.
Gdy huk ucichł, oszołomieni nastolatkowie gapili się na ciało przez kilka sekund. Kiedy odwrócili zabitego na plecy, okazało się, że w jego szeroko otwartych oczach malują się zaskoczenie i niepokój. Rany wlotowe były zaskakująco małe, a krew wsiąkała już w suchą ziemię.
W pierwszej chwili Bero pomyślał, że plan udał się zaskakująco dobrze i słusznie postąpił, zatrzymując Mudta przy sobie. W drugiej, że całe szczęście, że dozorca był drobnym mężczyzną, bo w przeciwnym razie trudno by im było przenieść ciało. Zdyszani i spoceni z wysiłku i strachu zawlekli je do płytkiego zagłębienia w pobliskich chaszczach. Bero sprawdził kieszenie kurtki dozorcy w poszukiwaniu portfela.
– Zabierz też zegarek – wysyczał do Mudta. – Niech to wygląda na napad rabunkowy.
Wyciągnęli kółko z kluczami z kieszeni ofiary, przykryli ciało gałęziami i liśćmi, a następnie pobiegli ku bramie. Bero przeklinał, szarpiąc się z zamkiem, a Mudt pochylił się, dysząc ciężko. Ręce wspierał na kolanach i szeroko wybałuszał oczy, widoczne tuż poniżej przetłuszczonej grzywki.
– O kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa.
Furtka wreszcie się otworzyła. Zamknęli za sobą ciężkie zasuwy, Bero przycisnął mocno torbę do piersi i obaj zerwali się do biegu, by skryć się wśród drzew Parku Wdowy. Oddalali się od latarek ochroniarzy, zmierzając ku światłom miasta leżącego w dole.ROZDZIAŁ 2. PRZEKAZANIE PŁOMIENIA
ROZDZIAŁ 2
Przekazanie płomienia
Kaul Hiloshudon stał na czele tłumu żałobników, którzy przybyli tu, by złożyć jego dziadkowi ostatnie wyrazy szacunku. Mnóstwo ludzi kierowało dziś na niego spojrzenia i zauważyliby, gdyby robił wrażenie podekscytowanego bądź zatopionego w myślach. Dlatego wpatrywał się w trumnę nakrytą drogą białą tkaniną i poruszał wargami w rytm melorecytacji pokutników. Trudno mu jednak było skupić uwagę na rytuałach i osłonić zmysł Percepcji przed obecnością tak wielu wrogów.
Jego dziadek żył długo i to życie było ważne. Walczył o niepodległość kraju, a później, dzięki polityce, biznesowi oraz wielkiemu klanowi, który zbudował, wywarł trwały wpływ na nowe kekońskie państwo. Zmarł spokojnie pośrodku nocy, w zaawansowanym wieku osiemdziesięciu trzech lat, jak zwykle siedząc w wózku inwalidzkim przy oknie w rodzinnym domu. Z pewnością należało to uznać za łaskę bogów. W ostatnim roku życia, gdy dręczyła go demencja i obniżenie tolerancji na jadeit, dziadek stał się okrutnym, nieznośnym starcem, zgorzkniałym z powodu licznych żalów, i nie miał nic dobrego do powiedzenia o fakcie, że przywództwo klanu Bez Szczytów przeszło w ręce tego z jego wnuków, którego lubił najmniej – ale przeciętny obywatel nic o tym nie wiedział. W Dzielnicy Świątynnej przez pełne dwie doby trwało publiczne czuwanie. Hilo miał wrażenie, że na pogrzebie zjawiła się połowa mieszkańców miasta. Druga połowa zapewne oglądała całe to wydarzenie w telewizji. Śmierć Płomienia Kekonu oznaczała koniec ery, odejście pokolenia, które uwolniło wyspę od cudzoziemskiej okupacji i odbudowało jej dobrobyt. Każda ważna osoba publiczna musiała uczestniczyć w tym pogrzebie. Również Ayt Madashi.
Filar Góry stała samotnie po drugiej stronie tłumu. Miała na sobie długą białą kurtkę i białą chustkę. Otaczali ją jej ludzie. Hilo ledwie ją widział z miejsca, gdzie stał, ale nie potrzebował wzroku. Z łatwością Postrzegał jej gęstą jadeitową aurę. Wściekłby się na myśl, że pojawiła się w miejscu, gdzie jego starszy brat Lan obracał się w proch, gdyby tylko pozwolił sobie o tym myśleć. Nie chciał jednak sprawić rywalce takiej satysfakcji.
Wczoraj Ayt wydała publiczne oświadczenie wychwalające Kaul Sena jako bohatera narodowego, ojca kraju oraz ukochanego towarzysza i przyjaciela jej nieżyjącego ojca Ayt Yugontina. Niech bogowie obdarzą uznaniem ich obu. Dodała, że smutno jej z powodu walk, jakie niedawno wybuchły między klanami stworzonymi przez tych dwóch wielkich ludzi, i wyraziła nadzieję, że spory uda się rozwiązać, by cały kraj mógł się rozwijać w niepodważalnej jedności, której przykładem ongiś było patriotyczne bractwo wojowników, zwane Towarzystwem Jednej Góry.
– Co za bzdury – warknął Hilo.
Ani przez moment nie wierzył, że Ayt Mada kiedykolwiek zrezygnuje ze swych celów, którymi były pozbawienie życia jego i jego rodziny, zniszczenie klanu Bez Szczytów i przejęcie całkowitej kontroli nad produkcją jadeitu. Wystąpienia prasowe nie mogły wymazać długu krwi.
– To dobry PR – sprzeciwiła się Shae. – Przypomniała ludziom o związkach łączących dziadka z jej ojcem i w ten sposób zasugerowała, że reprezentuje dziedzictwo wszystkich zielonych kości.
Poza tą krótką analizą przez ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny jego siostra nie odzywała się prawie w ogóle, nawet poza okresem oficjalnego dwudniowego czuwania. Hilo zerknął na nią. Trzymała się prosto, ale pod warstwą białego żałobnego pyłu pokrywającego jej twarz widział podkrążone oczy. Zwykle ostra jadeitowa aura Shae wydawała się przytłumiona. Kochała dziadka i zawsze cieszyła się jego względami. Płakała gorzko po jego śmierci.
Hilo ponownie skierował uwagę na tłum. Zjawili się również inni przywódcy klanu Góra. Obok Ayt Mady stał niski mężczyzna o ulizanych włosach – Ree Turahuo, prognostyk klanu. Miejsce obok niego zajął mężczyzna o grubo ciosanych rysach, z krótko ostrzyżoną, upstrzoną siwizną bródką i włosach takiej samej barwy. Hilo nie wiedział zbyt wiele o Nau Suenzenie, który zastąpił Gont Aschentu na stanowisku rogu klanu, ale pogłoski i informacje zebrane przez szpiegów mówiły, że zasłynął jako sprytny specjalista od wojny partyzanckiej. Podczas wojny szotarskiej był sabotażystą i zamachowcem pracującym dla Ayt Yu. Gdy wojna wielu narodów się skończyła, miał zaledwie dwadzieścia trzy lata. Sądząc po nieprzyciągającym uwagi wyglądzie oraz pozbawionej wyrazu jadeitowej aurze, nie był nawet w połowie tak imponujący i niebezpieczny jak jego poprzednik. Hilo podejrzewał jednak, że to zmyłka i w związku z tym powód do niepokoju.
Bogowierczy pokutnicy w białych pogrzebowych szatach – całe dwa tuziny, ponieważ pogrzeb był ważny i zjawiły się tłumy – odprawili długi religijny obrządek, podczas którego wielokrotnie recytowano słowa „niech bogowie obdarzą go uznaniem”, powtarzane chórem przez licznych żałobników. Hilo zamknął oczy, skupił znużony zmysł Postrzegania i zagłębił się w mentalny szum tysięcy oddechów oraz bijących serc. Tam. Za grupką członków Góry kryła się znajoma mętna aura człowieka, którego ongiś nazywał wujkiem. Byłego prognostyka klanu Bez Szczytów, zdrajcy rodziny Kaulów. Yun Dorupon był tutaj, pogrążony w żałobie.
– Nie zawracaj sobie nim głowy. Dzisiaj go nie dorwiemy – odezwała się cicho Shae.
Być może zauważyła wyraz skupienia na jego twarzy albo po prostu Postrzegła jego złość. Niemniej Hilo był zaskoczony. Nie spodziewał się, że jego siostra zauważy Doru. Był przekonany, że w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie.
Rzecz jasna, miała rację. Nie mogli dopuścić się aktu przemocy w obecności pokutników, podczas pogrzebu dziadka. A patrząc na to pragmatycznie, było tu zbyt wielu wojowników Góry. Setki ich pięści i palców zajęły miejsca naprzeciwko ludzi klanu Bez Szczytów. Gdy Hilo zwiększył zasięg swego Postrzegania, intensywna aura wszystkich zebranych tu zielonych kości upodobniła się do nieustannego szumu rozmów na ruchliwej ulicy. Klany zjawiły się w wielkiej liczbie, by dokonać pokazu siły, dzisiaj jednak przestrzegały rozejmu, by uczcić pamięć tego samego człowieka.
Wreszcie gęsty tłum zaczął się rozpraszać. Hilo miał przed sobą długą, nieuniknioną robotę. Będzie musiał ze smętną miną przyjmować kondolencje od członków wewnętrznego kręgu ludzi wiernych klanowi – latarników, polityków i najważniejszych rodzin zielonych kości. Wcześniej przy wejściu na cmentarz doszło do jakiegoś zamieszania. Maik Kehn wysłał jednego ze swoich pięści, by zbadał sprawę.
Teraz Kehn wrócił do Hila.
– Mówią, że nocą znaleziono na cmentarzu zwłoki – wyszeptał.
– Tylko jedne? – zapytał filar z grymasem ironii. – Czyżby wszystkie pozostałe uciekły?
Róg prychnął cicho. Hilowi nigdy nie udało się wydobyć zeń więcej śmiechu. Uniósł jednak szerokie bary na znak rozbawienia.
– W krzakach odkryto ciało cmentarnego dozorcy. Zabito go strzałami w głowę. Podobno chodziło o długi. To nie wygląda na ważną sprawę, ale wiesz, jacy są ludzie. Krzyczą o pechu, kiedy mucha wpadnie do czarki z hoji.
Hilo skinął głową. Pogrzebu Płomienia nie powinny skalać żadne złe wieści.
– Porozmawiaj z kierownikiem cmentarza. Niech wyciszy sprawę. – Spojrzał z niechęcią na długą kolejkę ludzi czekających, by złożyć mu kondolencje. Nie Postrzegał już nigdzie w pobliżu Ayt Mady ani Doru. – Powiedz Tarowi, żeby dał mi godzinę. Potem wracam do domu, bez względu na to, ilu dupolizów będzie jeszcze tu czekało.
***
Minęły dwie i pół godziny, nim Hilo wreszcie wrócił do rezydencji Kaulów. Na długim podjeździe i na rondzie parkowało mnóstwo samochodów. Po publicznym pogrzebie urządzono prywatną stypę dla członków rodziny i najwyższych rangą zielonych kości z klanu Bez Szczytów. Szyba w samochodzie była opuszczona do połowy i Hilo słyszał dźwięki muzyki oraz czuł zapachy z grilla urządzanego na podwórku. Jeśli ktoś dożył osiemdziesięciu lat, uważano to za godny uczczenia fakt, świadczący o przestrzeganiu Boskich Cnót oraz o łaskawości bogów, gwarantującej wpuszczenie do owczarni nieba, gdy nadejdzie dzień obiecanego Powrotu. Hilo uważał, że to jedno z wierzeń, które miały więcej sensu w czasach wojny, gdy trudno było o dobrą opiekę medyczną. Tak czy inaczej, gdy oficjalna żałoba po Kaul Senie się skończyła, zdjęto białe zasłony i na nieformalnym przyjęciu panowała znacznie weselsza atmosfera. Z pewnością potrwa ono dość długo.
Maik Tar zaparkował duchesse priza tuż przed głównym wejściem do domu, po czym odwrócił się i spojrzał na filar.
– Ludzie, z którymi zgodziłeś się dzisiaj spotkać, nadal czekają, Hilo-jen. Mam przysłać ich do ciebie, czy się ich pozbyć?
– Gdzie moja siostra? – zapytał filar. – Czy już wróciła?
– Czeka na ciebie w domu.
Zrezygnowany Hilo zgasił papierosa w popielniczce.
– Przyślij ich.
Tar obrzucił szefa współczującym spojrzeniem.
– Zostawię ci coś do jedzenia. Chcesz coś konkretnego?
– Trochę wędzonej wieprzowiny.
Hilo wysiadł z samochodu, wszedł do domu i z niechęcią skierował się do gabinetu. To był kiedyś ulubiony pokój Lana i nadal czuł się w nim trochę nieswojo. W końcu wprowadził tu pewne zmiany – usunął część regałów, zastępując je telewizorem i większym barkiem, i kazał też przynieść wygodniejsze fotele, ale za każdym razem, gdy tu przychodził, półoficjalny charakter gabinetu przypominał mu brutalnie, że to nie on miał zostać filarem klanu.
Z reguły, gdy spotykał się z podwładnymi, wolał to robić w kuchni albo na podwórku, tam jednak nie mógłby dziś znaleźć prywatności. Musiał też przyznać, że gabinet tworzył aurę oficjalnego autorytetu, bardziej odpowiednią dla spotkań z ważnymi udziałowcami i petentami. Wiedział, że podczas rozmów z takimi ludźmi musi się starać maskować swą młodość i reputację ulicznego wojownika, a także podkreślać znaczenie i dziedzictwo swej rodziny.
Shae była już na miejscu. Siedziała w jednym z obitych skórą foteli. Zmyła puder z twarzy, poprawiła makijaż i przebrała się w ciemną spódnicę oraz beżową bluzkę, ale jej zmęczone, zapadnięte oczy nadal miały niemal oskarżycielski wyraz.
_Czy w ogóle nie kochałeś dziadka?_
– Nie musisz tu zostawać – oznajmił jej Hilo. – Poradzę sobie.
– Co, jeśli jakiś latarnik poprosi cię o wywarcie nacisku w sprawie ustawy o ograniczeniu opłat paliwowych?
Hilo przymrużył powieki.
– Nikt by mnie o to nie prosił.
– Masz rację – zgodziła się. – Dlatego że nie ma projektu takiej ustawy. Przed chwilą to wymyśliłam. – Uśmiechała się tylko półgębkiem, a jej docinki nie miały tej mocy, co zwykle. – Zostanę.
Filar zmarszczył brwi, ale powstrzymał się przed udzieleniem odpowiedzi, choć wyłącznie z uwagi na jej żałobę. Było prawdą, że nie wiedział o politycznej i biznesowej stronie działalności klanu tyle, co ona, ale ciągłe przypominanie mu o tym świadczyło o złośliwości, którą z pewnością odziedziczyła po ich dziadku.
Hilo ledwie zdążył zdjąć krawat i rozpiąć koszulę, gdy Tar zapukał do drzwi, otworzył je i wpuścił do środka mężczyznę oraz kobietę trzymającą w ramionach małe dziecko. Na ich widok Hilo rozpromienił się natychmiast. Podszedł do mężczyzny i uściskał go ciepło.
– Eiten, przyjacielu – przywitał go. – Ależ twoja córka urosła! Naprawdę ma tylko dziewięć miesięcy? Mogłaby pokonać dwulatka w walce zapaśniczej.
Eiten nie mógł odwzajemnić uścisku filaru ani unieść splecionych dłoni do czoła w tradycyjnym geście szacunku, jednakże gdy usłyszał słowa Hila, zgiął się w płytkim ukłonie, a w jego oczach pojawił się błysk dumy. Miał na sobie czystą białą koszulkę z krótkimi rękawami, zakrywającą kikuty brakujących rąk, oraz miękkie, czarne wsuwane buty.
– Jest naprawdę okropna, Hilo-jen. Płacze godzinami i nie można jej odłożyć nawet na minutkę.
Potrząsnął głową z przygnębioną miną, ale w jego głosie nie było niezadowolenia.
– Z pewnością będzie tak samo zielona jak jej tata – zapewnił Hilo.
Zauważył, że żona Eitena skinęła głową z uśmiechem. W dawnych czasach przekonanie, że grymaśne niemowlęta wyrastają na lepszych wojowników, odnosiło się tylko do chłopców, ale obecnie dziewczęta stanowiły dwadzieścia procent uczniów w Akademii Kaul Dushurona, niektóre kobiety zostały pięściami, a jedna nawet była filarem. Ciągle mająca kolkę córka była powodem do dumy, a nie zażenowania.
– Boję się tylko, że będzie zbyt zielona, żeby znaleźć męża.
Hilo zauważył, że zerknęła na Shae, wypowiadając te słowa, ale zaraz opuściła wzrok.
– Może kiedy dorośnie, ludzie nie będą już myśleli w ten sposób – odpowiedziała jego siostra, uśmiechając się lekko.
– Prognostyczka ma rację, a poza tym jest za wcześnie, żeby się o to martwić.
Hilo położył dłoń na barku Eitena i poprowadził rodzinę ku fotelom. Tuż za Eitenem biegła brązowa małpka. Kiedy mężczyzna usiadł, wskoczyła na poręcz i przycupnęła czujnie obok niego, drapiąc się po piersi. Filar wydobył z minilodówki kilka butelek napoju gazowanego i postawił je na stoliku. Na rozkaz Eitena małpka skoczyła na blat, otworzyła jedną z nich, włożyła do środka słomkę i zaniosła butelkę panu. Eiten zsunął jeden but, wziął butelkę w palce u nogi i oparł kończynę na drugim kolanie. Z kostki zwisała mu jadeitowa bransoleta.
Hilo usiadł naprzeciwko niego.
– Jak sobie radzicie? – zapytał poważniejszym tonem. – Czy jest jeszcze coś, w czym klan mógłby wam pomóc?
– Zrobiliście już dla nas bardzo wiele. Życie było ciężkie, ale zrobiło się lżejsze, odkąd mamy Zoza. On otwiera przede mną drzwi, zapina mi koszulę, a nawet podciera mi tyłek.
Eiten zachichotał. Palec z klanu skierował Hila do szotarskiej organizacji zajmującej się tresurą małp pomagających niepełnosprawnym (w Szotarze było mnóstwo weteranów wojny) i filar kazał jednemu z latarników wszystko załatwić.
Eiten pochylił się i pociągnął łyk przez słomkę. Kiedy się wyprostował, spojrzał Hilowi prosto w oczy.
– Kiedy Gont Asch uciął mi ręce, obiecałeś, że zabijesz go i zabierzesz mu jadeit. Dotrzymałeś słowa. Powiedziałeś mi, żebym przeżył jeszcze jeden rok, by zobaczyć na własne oczy zemstę klanu oraz narodziny mojego dziecka, a jeśli po roku nadal będę pragnął umrzeć, osobiście spełnisz moje życzenie. – Głos mężczyzny nabrał ostrzejszych tonów, ale się nie załamał. – Minął rok i siedzę przed tobą, Hilo-jen. Czy jeśli poproszę cię, byś spełnił moje życzenie, nie zadając żadnych pytań, to czy nadal będziesz gotowy to zrobić?
Żona Eitena mocniej przytuliła śpiące niemowlę i pochyliła głowę, przygryzając wargę. Jej mąż nie patrzył na nią ani na dziecko. Nie spuszczał spojrzenia z Hila, który Postrzegał w jego jadeitowej aurze osobliwą, niemal bolesną natarczywość.
– Tak – potwierdził. – Dotrzymam słowa.
Eiten skinął głową. Jego aura uspokoiła się wyraźnie. Spojrzał na śpiącą córkę i na jego twarzy pojawił się wyraz uwielbienia.
– Miałeś rację, Hilo-jen. Mam teraz po co żyć i nie chcę już umierać.
Hilo uświadomił sobie, jak ważne było, by Eiten wiedział, że ta opcja pozostawała przed nim otwarta, że decyzja rzeczywiście należała do niego, a na słowie filaru zawsze można polegać. Eiten spojrzał na niego.
– Nie chcę jednak do końca życia pozostawać bezczynny i zależny od innych. Zaliczałem się do najlepszych pięści klanu Bez Szczytów. Wiem, że już na nic ci się nie przydam, ale pragnę poprosić cię o przysługę. Czy zgodzisz się mnie wysłuchać?
– Proś, o co tylko zechcesz – odpowiedział Hilo. – Z chęcią spełnię twoją prośbę, jeśli tylko będzie to leżało w moich możliwościach.
– Mój teść jest producentem hoji. Choć jego gorzelnia nie jest duża, to trunek, który produkuje, należy do najlepszych w kraju. Sprzedaje go eleganckim sklepom i restauracjom. Chciałby się przenieść do większego budynku, ale starzeje się i potrzebuje wspólnika, żeby kierować firmą. Mimo że zdaję sobie sprawę, że dla klanu to tylko mały biznes, chciałbym prosić biuro prognostyka o patronat, bym mógł przejąć kierownictwo nad rodzinnym interesem żony. Moje ciało jest okaleczone, ale umysł nadal mam sprawny i myślę, że sprawiłoby mi satysfakcję, gdybym mógł pracować nad rozbudową firmy jako latarnik.
Hilo spojrzał z uśmiechem na jego żonę.
– A co ty sądzisz o tym pomyśle, pani Eiten? Czy twój mąż ma zadatki na producenta hoji światowej klasy?
– Od lat pomagaliśmy ojcu w prowadzeniu gorzelni i mój mąż zawsze marzył o tym, by pewnego dnia przejąć interes – odpowiedziała żona Eitena cichym, ale przepojonym pewnością głosem. – Był jednak pięścią i musiał służyć tobie oraz klanowi. To zawsze miało pierwszeństwo. Cieszę się, że żyje, wyłącznie dzięki tobie, Kaul-jen, i w głębi serca czuję, że to dla niego druga szansa. Dobrze sobie z tym poradzi, a gdy córka trochę podrośnie, będę mu pomagała, oczywiście.
– Mówiłeś, że potrzebujecie nowej lokalizacji – podjął Hilo, ponownie zwracając się do Eitena. – Prowadzimy renowację i rozbudowę całego parteru Poczwórnej Wygranej. Moglibyśmy zrobić miejsce dla waszej gorzelni. Jest tam wielka piwnica. Czy to dla was do przyjęcia? Zaopatrywalibyście w hoji wszystkie kasyna na ulicy Dla Ubogich.
Eiten szeroko otworzył oczy.
– Hilo-jen, to znacznie więcej, niż się spodziewaliśmy…
– Potrzebuję w tej części Pachy kogoś, komu mógłbym zaufać – przerwał mu Hilo. – Zawsze istnieje groźba, że Góra spróbuje odzyskać to, co jej odebraliśmy w zeszłym roku. Róg dba o to, by okolica zawsze była broniona, ale czułbym się pewniej, gdybym miał godną zaufania zieloną kość, kogoś, kto zawsze będzie wytężał wzrok i słuch. Czy dasz radę produkować waszą świetną hoji i jednocześnie służyć klanowi, Eiten-jen?
Mężczyzna przełknął z wysiłkiem ślinę i skinął głową.
– Klan jest moją krwią, a filar jest jego panem. Dziękuję, Hilo–jen. Zawsze będę twoim wojownikiem, walczącym w taki sposób, jakiego ode mnie zażądasz.
Hilo uśmiechnął się i wstał. Pozostali podążyli za jego przykładem. Ten ruch obudził niemowlę, które zaczęło szukać matczynej piersi, a potem wydało z siebie przeszywający wrzask. Hilo skrzywił się, po czym się roześmiał.
– Musisz nakarmić tę małą demonicę. Szczegóły uzgodnimy później.
– Zbierz dokumentację finansową firmy swego teścia z ostatnich pięciu lat i wyślij ją do biura prognostyka, razem z podaniem o przyznanie patronatu – poprosiła Shae. – To przyśpieszy sprawę.
Eiten i jego żona ponownie wyrazili wdzięczność. Brązowa małpka wypiła resztę brzoskwiniowego napoju i popędziła za swoim panem.
Gdy Hilo dowiedział się, że Eiten radzi sobie tak dobrze, jak to tylko możliwe, i przekonał się, że jest w stanie spełnić jego prośbę, nastrój znacznie mu się poprawił. Dwa następne spotkania obyły się bez komplikacji. Mały klan Czarny Ogon przysłał przedstawiciela z wyrazami kondolencji w postaci pieniędzy i kwiatów oraz zapewnieniami o niezachwianej i trwałej przyjaźni. („Zapewne zaraz popędzi do Ayt Mady i przekaże jej te same słowa” – stwierdziła Shae zaraz po jego wyjściu). Potem zjawił się wspólnik w interesach ich dziadka, który pragnął napisać hagiograficzną biografię Płomienia Kekonu, rzecz jasna za pozwoleniem filaru i z klanową aprobatą. Hilo ucieszył się, że dobrze im dziś idzie, i spojrzał na zegarek, gdy do gabinetu wpuszczono panią Teije.
Natychmiast ogarnęło go przeczucie, że ta rozmowa mu się nie spodoba. Wyczuł nagłą zmianę w aurze Shae za swymi plecami, co sugerowało, że odniosła takie samo wrażenie.
– Witaj, ciociu Teije – rzekł, całując kobietę w suchy policzek. – Dawno się nie widzieliśmy.
Ta przerwa mogłaby być dłuższa, pomyślał, ciesząc się, że kobieta nie nosi jadeitu i nie może Postrzec jego prawdziwych uczuć.
– Witaj, ciociu – odezwała się Shae z podobnie fałszywą radością.
Pani Teije liczyła sobie sześćdziesiąt lat i była ciotką kuzyna ich ojca. Kaul Sen miał tylko jedną, starszą siostrę, która dożyła wieku dorosłego. Wyszła za mąż za mężczyznę nazwiskiem Teije Jan i miała z nim czworo dzieci. Rodzina Teije była spokrewniona z Kaulami i liczniejsza od nich. Sam ten fakt mógłby ich uczynić jedną z najpotężniejszych rodzin na Kekonie, ale żaden Teije nigdy nie osiągnął nic godnego uwagi ani nie zdobył wysokiej pozycji w klanie. Tylko garstka członków tej rodziny zdołała ukończyć Akademię i zostać zielonymi kośćmi. Dwóm udało się osiągnąć pozycję niskich rangą pięści. Reszta rodziny to byli mało znaczący latarnicy i nienoszący jadeitu cywile. Niektórzy mieli wykształcenie i porządną pracę, a inni nie, ale prawie wszyscy zawdzięczali swe osiągnięcia związkom łączącym ich z Kaulami.
– Bogowie nie są sprawiedliwi – stwierdził kiedyś przy kolacji dziadek Hila. – Wiele odebrali jednej części naszej rodziny, by dać to drugiej. Dlatego bądźcie dobrzy dla kuzynów. Kto wie, co mogłaby osiągnąć rodzina Teije, gdyby jej członkowie mieli więcej rozumu albo gęstszą krew.
Pani Teije była pulchną kobietą o krótko ostrzyżonych, szorstkich włosach. Ciągle zaciskała usta, jakby próbowała przełknąć coś niesmacznego.
– Kaul-jen, Kaul-jen, niech bogowie opromienią cię swą łaską – wychrypiała. – Jesteś moją jedyną nadzieją.
Osunęła się na jeden z foteli, pocierając oczy zmiętą chusteczką.
– O co chodzi, ciociu? – zapytał Hilo.
– O mojego syna, tego nicponia Runa – wyjaśniła kobieta. – Wpakował się w kłopoty na Uwiwach. Tylko bogowie wiedzą, co w ogóle robił w tym grzesznym miejscu, ale ktoś popełnił straszliwy błąd. Runa aresztowano i zamknięto w więzieniu.
Hilo stłumił westchnienie i nadał twarzy uspokajający wyraz.
– Ciociu Teije, nic dziwnego, że tak się zdenerwowałaś, ale jeśli to rzeczywiście był błąd, łatwo będzie wszystko naprawić. Możemy zapłacić za jego uwolnienie. Ile wynosi kaucja?
– Ach – odparła kobieta z zawstydzoną miną. – Kaucję już zapłacono. – Runo wyszedł z więzienia dwa tygodnie temu. – Hilo zrobił zdziwioną minę. – My jej nie zapłaciliśmy. Rodzina zbierała pieniądze, ale nim udało się nam zgromadzić wystarczająco wiele, usłyszeliśmy, że kaucję wniósł bogaty nieznajomy i Runa przekazano pod jego nadzór.
– Kim jest ten nieznajomy? – zapytał Hilo.
– Nazywa się Zapunyo – odpowiedziała pani Teije. – Mówią, że to zły człowiek. Przemytnik. Przemytnik jadeitu. – Patrząc na nią, można było odnieść wrażenie, że chętnie by splunęła, gdyby nie zadbane dywany w gabinecie Kaulów. – Mój syn jest „gościem” tego człowieka. Próbowaliśmy negocjować, proponowaliśmy mu pieniądze, ale Zapunyo odpowiedział, że będzie rozmawiał tylko z filarem klanu.
Ciotka Teije wstała i uklękła przed Hilem, chwytając go za dłonie.
– Błagam, Kaul-jen, musisz uwolnić Runa. Jest krnąbrny i często sprawia kłopoty, ale to dobry chłopak. Mój mąż nie chciał do ciebie przyjść. Przekleństwo na jego upór! Powiedział: „Jeśli poprosimy Kaulów, żeby pomogli nam rozwiązać nasze problemy, zawsze będą patrzyli na nas z góry”. Ale ja o to nie dbam. Wiem, że masz dobre serce i dbasz o swoich ludzi, tak samo jak twój dziadek, niech bogowie obdarzą go uznaniem.
Hilo skrzywił się mimo woli, słysząc to porównanie, ale poklepał kobietę po zaciśniętej dłoni. Nie patrzył na Shae, poczuł jednak, że w jej aurze pojawiła się nuta niepokoju. Przez długi czas przyglądał się płaczliwej minie pani Teije, nim wreszcie podjął decyzję.
– Nie martw się, ciociu. Zrobię, co tylko będę mógł, by Runo odzyskał wolność i wrócił do ciebie. Czym byłby klan Bez Szczytów bez rodziny Teije? Udam się na Uwiwy i porozmawiam z Zapunyem.
Pani Teije zaniosła się szlochem, raz po raz dotykając czoła splecionymi dłońmi. Hilo pomógł kobiecie wstać i wyprowadził ją z gabinetu, pocierając dłonią jej pochylone plecy. Potem zamknął za nią drzwi i odwrócił się w stronę siostry, która przez cały czas siedziała nieruchomo na krześle obok. Nie miała zadowolonej miny.
– Niepotrzebnie rozbudziłeś jej nadzieje.
Opadł na fotel naprzeciwko niej i rozsiadł się wygodnie, wyciągając nogi przed siebie.
– A co miałem zrobić? Odesłać ją z przekonaniem, że jakiś uwiwański cwaniak bezkarnie uwięził jej syna? On należy do naszej rodziny, jest zieloną kością.
Shae przymrużyła powieki.
– Chyba nie zamierzasz ryzykować życia dla Teije Runa?
Runo był w Akademii trzy roczniki przed Hilem i Shae. Dobrze sobie radził ze śpiewem, piłką sztafetową i spotykaniem się z całą listą dziewczyn jednocześnie, ale poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po zakończeniu nauki otrzymał jeden jadeit, a drugi zdobył w ciągu dwóch lat służby jako palec. Później postanowił wyruszyć w świat i poszukać szczęścia. Klanowe plotki głosiły, że Teije został zieloną kością do wynajęcia i był strażnikiem w kopalniach i szybach naftowych w rozdartych wojną okolicach świata, a przez pewien czas służył jako ochroniarz bogatemu oligarsze z Marcucuo. Hilo nie widział go od lat i nie miał ochoty oglądać. Nie szanował ludzi wykorzystujących jadeitowe zdolności do korzyści osobistych i niedających nic klanowi, któremu zawdzięczają zieleń.
– Runo nic mnie nie obchodzi – odparł. – Przecież wiesz, że nie chodzi o niego. Wojna między klanami bardzo pomogła przemytnikom jadeitu. Ten sęp Zapunyo utuczył się w ciągu dwóch ostatnich lat i zrobił się bezczelny. Sądząc po wieściach, które ostatnio dotarły do nas z Szotaru, ma jeszcze więcej powodów, by sądzić, że czarny rynek będzie rozkwitał.
W Szotarze wybuchł konflikt między rządem centralnym a proygutańskimi separatystami z położonej najdalej na wschodzie prowincji Oortoko. Zapewne wtrącą się do niego wielkie mocarstwa, co doprowadzi do eskalacji i wzrostu popytu na jadeit ze strony legalnych i nielegalnych armii na całym świecie.
– Hilo – odparła z powagą Shae. – Zapunyo próbuje cię zmusić do spotkania na swoich warunkach i w swoim kraju, gdzie skorumpowany rząd i policja są na jego usługach. Jeśli tam się znajdziesz, narazisz się na niebezpieczeństwo. Nie warto tego robić dla kogoś tak bezużytecznego jak Teije Runo.
– Faktycznie jest bezużyteczny, ale należy do naszej rodziny. – Hilo wstał i się przeciągnął. Skrzywił się, gdy złapał go kurcz w mięśniu barku. Widoczne ślady po brutalnym pobiciu przez Gont Ascha i jego ludzi przed ponad rokiem dawno już zniknęły, ale bóle w różnych miejscach nadal nie pozwalały mu zapomnieć o tym wydarzeniu. – Jak to by wyglądało, gdyby Uwiwanin wziął jako zakładnika kekońską zieloną kość, jednego z naszych krewnych? Zapunyo wie, że nie możemy tego tolerować. Chce w ten sposób przyciągnąć moją uwagę.
– Wyślij Kehna albo Tara.
Hilo pokręcił głową. Zadaniem prognostyczki było doradzanie filarowi, przedstawianie mu starannego i logicznego rachunku kosztów i strat. Shae wykonywała swój obowiązek, doradzając mu ostrożność, ale nigdy nie pracowała po militarnej stronie klanu i niektórych spraw po prostu nie rozumiała. Hilo nie okrył się sławą dzięki temu, że trzymał się z tyłu i wysyłał innych, by rozwiązywali ważne problemy za niego. Nie zamierzał teraz się zmieniać, zwłaszcza że właśnie dzięki reputacji, jaką zdobył, gdy był rogiem, dobrze sobie radził jako filar czasu wojny.
– Muszę porozmawiać z Zapunyem osobiście – upierał się. – W nieporozumieniu między przyjaciółmi nie ma nic złego, ale nieporozumienie między wrogami to całkiem inna sprawa.
Shae wyraźnie miała ochotę spierać się dalej, ale w tej samej chwili Tar zapukał do drzwi i uchylił je, by wsunąć głowę do środka.
– Robi się już ciemno. Impreza na podwórku dobiega końca. Czy nadal chcesz porozmawiać z Andenem, Hilo-jen?
Nastrój Hila zmienił się diametralnie. Kąciki jego ust opadły, a mięśnie barków się naprężyły, jakby spoczął na nich wielki ciężar.
– Porozmawiam z nim – odparł cicho. – Sam – dodał, spoglądając na siostrę.
Tar się oddalił. Shae wstała.
– To ja cię przekonałam, że powinieneś z nim pomówić. Nie słuchałeś mnie przez wiele miesięcy, nawet nie wymawiałeś jego imienia, a teraz chcesz, żebym wyszła. – Przeszyła brata podejrzliwym, oburzonym spojrzeniem. – Masz zamiar go zastraszyć albo skłonić pochlebstwami do powrotu do klanu i włożenia jadeitu. Znam cię, Hilo.
– Chcę z nim pomówić w cztery oczy, Shae – odparł filar twardym głosem. – To, co wydarzyło się tamtego dnia, to sprawa między nami. Powinniśmy mieć szansę omówić to jak należy.
Prognostyczka wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Jej aura była pełna irytacji. Wreszcie ominęła go i wyszła bez słowa. Filar został sam w pustym gabinecie brata.