Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
58,00

Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 - ebook

Na wyspie Kekon rodzina Kaulów jest uwikłana w gwałtowny konflikt o panowanie nad stolicą oraz o dostęp do magicznego jadeitu, zapewniającego wyszkolonym wojownikom zielonej kości nadludzkie moce, na które mieli monopol od stuleci. Poza granicami Kekonu zanosi się na wojnę. Na wyspę pożądliwe spojrzenia kierują potężne mocarstwa oraz żądni zysku przestępcy. Jadeit, najcenniejszy kekoński surowiec, może zapewnić im majątek i umożliwić zdobycie przewagi nad rywalami. Otoczona ze wszystkich stron rodzina Kaulów jest zmuszona zawrzeć nowe, niebezpieczne sojusze, stawić wrogom czoło w ciemnych ulicach oraz zapomnieć o honorze, by zapewnić przetrwanie sobie i wszystkim kekońskim zielonym kościom. Wojna o jadeit to drugi tom Sagi o Zielonych Kościach, trylogii o rodzinie, honorze, a także o tych, którzy żyją i umierają w zgodzie ze starożytnymi prawami krwi oraz jadeitu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-61-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KLANY ZIELONYCH KOŚCI

Klany
zie­lo­nych kości

A także ich współ­pra­cow­nicy
i wro­go­wie

Klan Bez Szczy­tów

Kaul Hilo­shu­don – filar

Kaul Sha­elin­san – pro­gno­styczka

Emery Anden – Kaul przez adop­cję, nie­dawno ukoń­czył naukę w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

Kaul Lan­shin­wan – były filar klanu, star­szy brat Hila i Shae; nie żyje

Kaul Sening­tun – Pło­mień Kekonu, patriar­cha rodziny, nie żyje

Kaul Dushu­ron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae; nie żyje

Kaul Wan Ria­ma­san – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae

Maik Keh­nugo – róg klanu Bez Szczy­tów

Maik Tar­mingu – fila­rowy Kaul Hila

Kaul Maik Wenru­xian – żona Kaul Hila, kamien­no­oka

Woon Papi­donwa – cień pro­gno­styka, daw­niej Fila­rowy Kaul Lana

Hami Tuma­shon – pierw­szy szczę­ścio­dawca

Juen Nurendo – pierw­sza pięść Maik Kehna

Lott Jinrhu – palec klanu

Yun Doru­pon – były pro­gno­styk Kaul Sena i Kaul Lana; zdrajca

Aun Ure­may­ada – matka Emery Andena; nie żyje

Haru Eyni­shun – była żona Kaul Lana

Teije Runo – kuzyn w dru­giej linii Hila i Shae

Kyanla – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

_Inne Pię­ści i Palce_

Vuay Yudiyo – druga pięść Maik Kahna

Iyn Roluan – pięść wyso­kiej rangi

Vin Solunu – palec wyso­kiej rangi, mający talent do Postrze­ga­nia

Heike, Dudo, Ton – palce z klanu, dawni kole­dzy z roku Emery Andena

Doun, Yonu, Tyin, Hejo – Zie­lone kości odpo­wia­da­jące przed fila­ro­wym

_Ważni latar­nicy_

Eiten – wła­ści­ciel gorzelni Prze­klęte Piękno, dawna pięść oka­le­czona przez Gont Ascha

Pan Une – wła­ści­ciel restau­ra­cji Podwójne Szczę­ście

Pani Sugo – wła­ści­cielka Klubu dla Dżen­tel­me­nów Boski Bez

Pan Enke – dewe­lo­per, pre­zes Grupy Budow­la­nej Enke

Klan Góra

Ayt Mada­shi – filar

Ree Tura­huo – pro­gno­styk

Nau Suen­ten – róg

Ayt Yugon­tin – Włócz­nia Kekonu, adop­cyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje

Ayt Immin­sho – adop­to­wany star­szy syn Ayt Yu; nie żyje

Ayt Eodoy­atu – adop­to­wany drugi syn Ayt Yu; nie żyje

Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje

Waun Balu­shu – pierw­sza pięść Gont Ascha i Nau Suena

Iwe Kalundo – pierw­szy szczę­ścio­dawca

Ven San­do­lan – pre­zes firmy prze­wo­zo­wej Gwiazda Kekonu, latar­nik klanu

Ven Haku­jon – star­sza rangą pięść klanu, syn Ven Sanda

Koben Ato­sho – dziecko, uro­dzony jako Ayt Ato, syn Ayt Eoda

Seko – pięść klanu, kie­ruje bia­łymi szczu­rami

Mudt Jin­do­non – dono­si­ciel; nie żyje

Ti Pasu­iga

Zapu­nyo – prze­myt­nik jade­itu, przy­wódca Ti Pasu­iga

Iyilo – ochro­niarz Zapu­nya

Sora­diyo – rekru­ter i dowódca skor­pen

Bero – zło­dziej jade­itu

Mudt Kalo­nun – zło­dziej jade­itu, syn Mudt Jina

Inni na Keko­nie

Jego Nie­biań­skość Książę Ioan III – aktu­alny suwe­ren Kekonu

Son Tomarho – kanc­lerz Kekoń­skiej Rady Ksią­żę­cej, wierny kla­nowi Bez Szczy­tów

Guim Enmeno – mini­ster spraw domo­wych, wierny Górze

Pan Kowi – czło­nek Rady Ksią­żę­cej, wierny kla­nowi Bez Szczy­tów

Tau Maro­sun – pro­fe­sor stu­diów mię­dzy­na­ro­do­wych na Kró­lew­skim Uni­wer­sy­te­cie Jan

Mistrz Aido – pry­watny nauczy­ciel jade­ito­wych dys­cy­plin

Durn Soshu­nuro – filar klanu Czarny Ogon

Dok­tor Truw – lekarz posłu­gu­jący się mocami zie­lo­nych kości

Wielki Instruk­tor Le – Dyrek­tor Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

Toh Kitaru – pre­zen­ter pro­wa­dzący wia­do­mo­ści w Ke-koń­skiej Sta­cji Pań­stwo­wej

_Przed­sta­wi­ciele rządu espeń­skiego_

Gre­gor Men­doff – amba­sa­dor Repu­bliki Espe­nii na Keko­nie

Quire Cor­ris – sekre­tarz spraw mię­dzy­na­ro­do­wych

Puł­kow­nik Leland Deil­ler – dowódca bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

Pod­puł­kow­nik Jay Yan­cey – zastępca dowódcy bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

W Port Massy

_Keko-Espeń­czycy_

Dauk Losu­nyin – filar Połu­dnio­wej Pułapki

Dauk Sana­san – żona Dauk Losuna, jego „pro­gno­styczka”

Dauk Coru­jon – „Cory”, syn Losuna i Sany

Rohn Toro­gon – „róg” Połu­dnio­wej Pułapki

Pan I Pani Hian – rodzina gosz­cząca Emery Andena

Shun Todorho – „Tod”, zie­lona kość, kolega Cory’ego

Etto Sami­shun – „Sammy”, zie­lona kość, kolega Cory’ego

Ledt Deru­kun – „Derek”, kolega Cory’ego

Sano – odźwierny w sali uraz

_Paczki_

Bla­ise „Byk” Krom­ner – szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Wil­lum „Chu­dziak” Reams – pierw­szy przo­dow­nik paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Moth Duke – przo­dow­nik z paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Car­son Sun­ter – płaszcz z paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Joren „Mały Jo” Gas­son – szef paczki z Baker Street

Ric­kart „Cwany Ricky” Slat­ter – szef paczki z Wor­min­gwood, sie­dzi w wię­zie­niu

Anga Slat­ter – peł­niąca obo­wiązki szefa paczki z Wor­min­gwood, żona Ric­karta Slat­teraROZDZIAŁ 1. NIEBO CZEKA

ROZ­DZIAŁ 1

Niebo czeka

Tylko sza­le­niec mógłby obra­bo­wać grób zie­lo­nej kości. Wyłącz­nie ktoś, kto nisko sobie ceni wła­sne życie, mógłby choć wpaść na taki pomysł, ale jeśli ktoś był tego rodzaju osobą, dzi­siej­sza noc ofe­ro­wała wyjąt­kową szansę. Chłodne, suche dni póź­nej zimy nie ustą­piły jesz­cze miej­sca nie­ustan­nym wio­sen­nym desz­czom, a chmury, wiszące nisko nad wierz­choł­kami drzew w Parku Wdowy, zasła­niały wscho­dzący księ­życ. Na uli­cach Jan­lo­onu pano­wał nie­zwy­kły spo­kój. Chcąc oka­zać sza­cu­nek, ludzie prze­ry­wali swe zwy­cza­jowe czyn­no­ści i wywie­szali w oknach cere­mo­nialne latar­nie będące prze­wod­ni­kami duchów, dla uczcze­nia pamięci Kaul Sening­tuna, boha­tera wojen­nego, patriar­chy klanu Bez Szczy­tów oraz Pło­mie­nia Kekonu. Beru i Mudt na wszelki wypa­dek nie zabrali żad­nych świa­teł, ale na cmen­ta­rzu nie było nikogo, kto mógłby zauwa­żyć ich obec­ność.

Dozorca imie­niem Nuno spo­tkał ich przy bra­mie pięć minut przed chwilą ofi­cjal­nego zamknię­cia.

– Pro­szę. – Pod­su­nął Berowi czarną torbę na śmieci. – Pośpiesz­cie się. Nocni ochro­nia­rze poja­wią się za jakieś pół godziny.

Byli tu tylko we trzech, lecz mimo to Nuno szep­tał. Jego oczy, ukryte w pofał­do­wa­nych od słońca oczo­do­łach, co chwila kie­ro­wały się ze stra­chem na chasz­cze i nagrobki. Zło­dziei uwa­żano na Keko­nie za godną naj­wyż­szej pogardy hołotę, a rabu­sie gro­bów stali jesz­cze niżej. Kula w tył głowy i rachu­nek za koszty wysłany krew­nym – takiego wyroku mogli się spo­dzie­wać rano, jeśli dadzą się zła­pać.

Bero przy­jął pla­sti­kową torbę z rąk Nuna. Pochy­lił się w cie­niu kamien­nego muru i wydo­był ze środka dwie nie­bie­skie koszule oraz cza­peczki ozdo­bione logo Cmen­ta­rza Niebo Czeka. Obaj z Mud­tem wło­żyli je pośpiesz­nie. Nuno popro­wa­dził ich ser­pen­ty­nową ścieżką do jed­nego z naj­więk­szych i naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych gro­bow­ców na całym cmen­ta­rzu. Przed ogrom­nym pomni­kiem z zie­lo­nego mar­muru wyko­pano nowy grób. Jutro Kaul Sening­tun zosta­nie pocho­wany obok swego wnuka, Kaul Lan­shi­wana, byłego filaru klanu Bez Szczy­tów, któ­rego zamor­do­wano i pocho­wano szes­na­ście mie­sięcy temu. Szes­na­ście mie­sięcy! To była wiecz­ność. Sfru­stro­wany Bero przez cały ten czas nie prze­sta­wał knuć i cze­kać na swój jadeit.

Nuno oso­bi­ście wyko­pał ten grób dziś po połu­dniu. Przy gro­bie na­dal stał cią­gnik z zamon­to­waną łyżką koparki. Bero sta­nął na kra­wę­dzi pro­sto­kąt­nej dziury w ziemi. Wie­trzyk poru­szał trawą u jego stóp, wypeł­nia­jąc powie­trze inten­sywną wonią wil­got­nej ziemi. Po ple­cach mło­dzieńca prze­biegł dreszcz eks­cy­ta­cji. Tego wła­śnie potrze­bo­wał przez cały ten czas – żeby ktoś inny wyko­nał za niego więk­szą część roboty. Za pierw­szym razem, gdy wypo­sa­żeni w łopaty zakra­dli się tu z Mud­tem, prze­szko­dziła im grupa pija­nych nasto­lat­ków, któ­rzy krą­żyli na oślep po cmen­ta­rzu, stra­sząc się nawza­jem. Za dru­gim razem zaczęło lać i led­wie zdą­żyli naru­szyć wil­gotną zie­mię, nim zja­wili się ochro­nia­rze i omal ich nie zła­pali. Po tym incy­den­cie Bero doszedł do wnio­sku, że wska­zana będzie więk­sza ostroż­ność. Musieli opra­co­wać lep­szy plan i zacze­kać na odpo­wied­nią chwilę.

Ku jego zasko­cze­niu Mudt przy­kuc­nął i pierw­szy sko­czył do pustego grobu. Chło­pak uniósł wzrok i wytarł dło­nie. W jego szczu­rzych oczkach poja­wił się błysk. Bero zdjął torbę z ramie­nia i wyjął z niej potrzebne narzę­dzia. Dał je Mud­towi, po czym rów­nież zesko­czył do grobu. Jego buty ude­rzyły z łosko­tem o świeżo odsło­niętą glebę. Dwaj nasto­lat­ko­wie wymie­nili spoj­rze­nia zachwy­ceni śmia­ło­ścią swego planu. Potem wspól­nie zaata­ko­wali łopa­tami ścianę grobu, prze­ko­pu­jąc się niczym krety do sąsied­niej trumny.

Nuno obser­wo­wał ich, sto­jąc obok cią­gnika. Żuł zwi­tek betelu, uda­jąc, że wła­śnie zro­bił sobie chwilę prze­rwy od cięż­kiej pracy przy kopa­niu grobu. Rzadko mu się zda­rzało korzy­stać z koparki. Ciała więk­szo­ści Kekoń­czy­ków pod­da­wano kre­ma­cji i skła­do­wano w kolum­ba­riach bądź grze­bano w małych, wyko­pa­nych ręcz­nie mogi­łach. Z uwagi na brak miej­sca nawet ciała człon­ków boga­tych rodzin, takich jak Kau­lo­wie, mogą­cych sobie pozwo­lić na duże gro­bowce, grze­bano w odle­gło­ści naj­wy­żej trzy­dzie­stu cen­ty­me­trów od sie­bie, nie minęło więc wiele czasu, nim łopata Bera ude­rzyła o twardą trumnę. Chło­pak stłu­mił krzyk triumfu i zdwoił wysiłki. Zie­mia sypała się w górę i lepiła do jego spo­co­nych dłoni, a gdy uno­sił rękę, by otrzeć pot z czoła, zosta­wały na nim brudne ślady. W ogóle nie czuł zmę­cze­nia, tylko eks­cy­ta­cję i nie­mal nie­moż­liwą do wytrzy­ma­nia nie­cier­pli­wość – z pew­no­ścią dla­tego, że należny mu jadeit był już tak bli­sko i wołał do niego z trumny czło­wieka, któ­rego zabił.

– Kaul Lan był fila­rem klanu Bez Szczy­tów – zauwa­żył Mudt cichym, lecz prze­sy­co­nym chci­wo­ścią gło­sem. Ode­zwał się po raz pierw­szy od chwili przy­by­cia na cmen­tarz. Liczył sobie tylko pięt­na­ście lat, był trzy lata młod­szy od Bera, miał chude ramiona i musiał wkła­dać w kopa­nie mnó­stwo wysiłku. Choć było już pra­wie zupeł­nie ciemno, można było zauwa­żyć, że jego twarz poczer­wie­niała. – Na pewno miał wię­cej jade­itu niż inni, zga­dza się? Nawet niż bra­cia Maik.

W jego oczach poja­wił się mściwy błysk. Miał wła­sne powody, by pra­gnąć zdo­być zie­leń.

– Możesz się o to zało­żyć, keke – potwier­dził Bero, nie odwra­ca­jąc uwagi od kopa­nia.

– Skąd mamy pew­ność, że jadeit w ogóle tu jest? – W szep­cie Mudta poja­wiła się nuta nie­po­koju. – Klej­noty zie­lo­nej kości przy­pa­dały w spadku jego rodzi­nie, chyba że nie­przy­ja­ciel zabrał je po wygra­nej walce. Wojow­ni­ków czę­sto grze­bano z cere­mo­nialną odro­biną jade­itu, ale w trum­nie Kaula mogło się znaj­do­wać tylko kilka drob­nych klej­no­tów albo w ogóle nic. Bio­rąc pod uwagę, że reli­gia i kul­tura bar­dzo mocno potę­piały okra­da­nie zmar­łych, a w dodatku gro­ziła za to kara śmierci, wysi­łek i ryzyko wią­żące się z rabo­wa­niem gro­bów rzadko były opła­calne, nawet dla prze­stęp­ców naj­sil­niej dotknię­tych jade­itową gorączką.

Bero nie odpo­wie­dział Mud­towi. Nie mógł mu ofe­ro­wać żad­nych gwa­ran­cji, poza tym, że kiedy miał prze­czu­cie pew­nego szcze­gól­nego rodzaju, zawsze go słu­chał. Teraz rów­nież nawie­dziło go podobne wra­że­nie. Jakby los się do niego uśmiech­nął. Kapry­śne prądy for­tuny nio­sły ludzi to w jedną, to w drugą stronę, Bero był jed­nak prze­ko­nany, że poświę­cają mu szcze­gólną uwagę i mogły go zanieść dalej niż więk­szość ludzi. Miał w życiu mnó­stwo pecha – od momentu, gdy jako wrzesz­czą­cego nowo­rodka wyrwano go z macicy matki, która nie pożyła zbyt długo, ale z dru­giej strony na­dal żył, pod­czas gdy wielu ludzi, któ­rych znał, opu­ściło już ten świat. A teraz zna­lazł się bli­sko jade­itu.

Widać już było bok trumny. Lśniąca wiśniowa powierzch­nia przy­brała z cza­sem matową, brą­zową barwę, lecz na­dal wyraź­nie kon­tra­sto­wała z czarną zie­mią. Obaj odło­żyli łopaty, owią­zali sobie szczel­nie nosy i usta chu­s­tecz­kami, a na koniec wło­żyli grube ręka­wice robo­cze. Bero pod­niósł bez­prze­wo­dową piłę sza­bla­stą.

– Daj mi świa­tło – roz­ka­zał gło­sem stłu­mio­nym przez tka­ninę.

Mudt zapa­lił kie­szon­kową latarkę i prze­su­nął wiązką bla­sku po boku trumny. Bero włą­czył piłę. Gdy usły­szał jej prze­ni­kliwy wizg, omal nie pod­sko­czył. Mało bra­ko­wało, a upu­ściłby nie­bez­pieczne narzę­dzie na zie­mię obok wła­snych stóp. Plama jasno­ści na drew­nie prze­su­wała się sza­leń­czo przez moment, nim w końcu się uspo­ko­iła. Serce Beru zabiło gwał­tow­nie. Wbił brzesz­czot w trumnę Kaul Lana i zaczął piło­wać.

Wyciął otwór wiel­ko­ści ekranu tele­wi­zora, po czym wyłą­czył piłę i ją odło­żył. Przy pomocy Mudta odcią­gnął kawał drewna. W powie­trzu uno­siły się kurz oraz strzępki polie­stro­wej wyściółki. Jakiś przed­miot spadł na zie­mię obok ich stóp. Bero krzyk­nął z zachwytu i osu­nął się na zie­mię, tylko naj­wyż­szym wysił­kiem woli powstrzy­mu­jąc się przed wzię­ciem w ręce skarbu, któ­rego blask ujrzał w świe­tle latarki – naszyj­nika z jade­ito­wych pacior­ków. Każdy klej­not był nie­ska­zi­telny i świe­tli­ście zie­lony. Oddzie­lały je cien­kie, czarne prze­kładki. Łań­cu­szek zro­biono ze sre­bra. Dla przy­wódcy zie­lonych kości była to nie tylko ozdoba, lecz rów­nież potężna broń, nie­od­łączny ele­ment jego toż­sa­mo­ści. Ten bez­cenny przed­miot można było kupić tylko za krew.

Mudt oprzy­tom­niał pierw­szy. Zła­pał Bera za ramię.

– Wszyli je w wyściółkę. Może być tego wię­cej.

Wsa­dzili ręce w uszko­dzoną wyściółkę i nie­mal natych­miast zna­leźli dwie skó­rzane opa­ski na przed­ra­miona, wysa­dzane klej­no­tami. Kaul nosił też ciężki od jade­itu pas. Być może on rów­nież tu był, ukryty głę­biej w trum­nie.

Nim jed­nak zdą­żyli prze­szu­kać ją dokład­niej, na kra­wę­dzi grobu poja­wił się Nuno i spoj­rzał na nich z góry. Po jego ogo­rza­łej twa­rzy prze­bie­gały ner­wowe tiki.

– Musi­cie stąd zwie­wać. Wysła­łem ochro­nia­rzy do tyl­nej furtki, by spraw­dzili wyła­many zamek, ale nie­długo wrócą. Trzeba tu posprzą­tać.

– Rzuć mi torbę – zażą­dał Bero.

Nuno go posłu­chał. Dwaj nasto­lat­ko­wie wło­żyli wycięty z trumny kawa­łek drewna z powro­tem na miej­sce i oble­pili go wil­gotną zie­mią naj­le­piej, jak mogli. Bera prze­szył głę­boki ból na myśl o jade­icie, który zapewne tu zosta­wią, lepiej jed­nak będzie, jeśli uciekną jak naj­szyb­ciej z tym, co udało im się zdo­być. W prze­szło­ści nad­mierna ambi­cja kil­ka­krot­nie kosz­to­wała go bar­dzo drogo. Uwa­ża­jąc, by nie dotknąć jade­itu nagą skórą, owi­nął cenne zdo­by­cze w kilka warstw tka­niny wor­ko­wej i wsa­dził je do torby razem z narzę­dziami. Następ­nie wytarł uwa­lane zie­mią ręce o spodnie, prze­rzu­cił torbę przez ramię i wycią­gnął rękę, by Nuno pomógł mu wyjść z grobu. Dozorca odsu­nął się od niego.

– Nie będę się zbli­żał do kra­dzio­nego jade­itu – oznaj­mił, szcze­rząc zęby w gry­ma­sie nie­smaku.

Udało się im go prze­ku­pić wyłącz­nie dla­tego, że wpadł w długi tak poważne, iż Bero przez długi czas gryzł się myślą o tym, ile zagar­nię­tego bły­sku musiał sprze­dać, by sfi­nan­so­wać całe przed­się­wzię­cie.

Kazał Mud­towi spleść dło­nie i oparł na nich stopę. Bero wygra­mo­lił się z grobu i spoj­rzał z góry na młod­szego chło­paka. Przez chwilę czuł pokusę, by go tu zosta­wić. Zdo­był już jadeit i nie miał ochoty się nim dzie­lić. Mudt mógłby go jed­nak wsy­pać. Poza tym miał gęstą krew i Bero musiał przy­znać, że do tej pory oka­zał się uży­teczny.

Przy­kuc­nął przy gro­bie i pomógł Mud­towi się wygra­mo­lić. Nuno uru­cho­mił koparkę i wsy­pał zie­mię z powro­tem na miej­sce. Kiedy skoń­czył, grób wyglą­dał mniej wię­cej tak samo jak przed­tem. Gdyby ktoś przyj­rzał się uważ­niej, zauwa­żyłby ślady stóp, a także fakt, że jedna ze ścian jest nieco nie­re­gu­larna, było to jed­nak mało praw­do­po­dobne.

Bero i Mudt zdjęli chu­s­teczki z twa­rzy i otarli z nich pot oraz brud. Nuno popro­wa­dził ich w dół stoku. Nikt nie zwra­cał na nich uwagi, a nawet gdyby ktoś ją zwró­cił, wyglą­da­liby na trójkę cmen­tar­nych robot­ni­ków, któ­rzy wła­śnie skoń­czyli pracę.

– Oddaj­cie mi szybko te koszule i cza­peczki – ode­zwał się Nuno, gdy dotarli do bramy. Ścią­gnęli brudne ubra­nia i wrzu­cili je do torby na śmieci. – Dosta­li­ście to, po co tu przy­szli­ście, tak? Niech bogo­wie prze­klną wasze dusze. – Splu­nął. – A teraz dawaj­cie drugą połowę forsy.

Bero ski­nął głową i przy­kuc­nął, by otwo­rzyć boczną kie­szeń torby. Mudt z całej siły ude­rzył z tyłu w głowę dozorcy ści­ska­nym w dłoni kamie­niem, a potem popchnął go na zie­mię. Bero wypro­sto­wał się, trzy­ma­jąc w ręce mały pisto­let. Wystrze­lił dwa razy. Za pierw­szym tra­fił Nuna w czoło, za dru­gim w poli­czek.

Gdy huk ucichł, oszo­ło­mieni nasto­lat­ko­wie gapili się na ciało przez kilka sekund. Kiedy odwró­cili zabi­tego na plecy, oka­zało się, że w jego sze­roko otwar­tych oczach malują się zasko­cze­nie i nie­po­kój. Rany wlo­towe były zaska­ku­jąco małe, a krew wsią­kała już w suchą zie­mię.

W pierw­szej chwili Bero pomy­ślał, że plan udał się zaska­ku­jąco dobrze i słusz­nie postą­pił, zatrzy­mu­jąc Mudta przy sobie. W dru­giej, że całe szczę­ście, że dozorca był drob­nym męż­czy­zną, bo w prze­ciw­nym razie trudno by im było prze­nieść ciało. Zdy­szani i spo­ceni z wysiłku i stra­chu zawle­kli je do płyt­kiego zagłę­bie­nia w pobli­skich chasz­czach. Bero spraw­dził kie­sze­nie kurtki dozorcy w poszu­ki­wa­niu port­fela.

– Zabierz też zega­rek – wysy­czał do Mudta. – Niech to wygląda na napad rabun­kowy.

Wycią­gnęli kółko z klu­czami z kie­szeni ofiary, przy­kryli ciało gałę­ziami i liśćmi, a następ­nie pobie­gli ku bra­mie. Bero prze­kli­nał, szar­piąc się z zam­kiem, a Mudt pochy­lił się, dysząc ciężko. Ręce wspie­rał na kola­nach i sze­roko wyba­łu­szał oczy, widoczne tuż poni­żej prze­tłusz­czo­nej grzywki.

– O kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa.

Furtka wresz­cie się otwo­rzyła. Zamknęli za sobą cięż­kie zasuwy, Bero przy­ci­snął mocno torbę do piersi i obaj zerwali się do biegu, by skryć się wśród drzew Parku Wdowy. Odda­lali się od lata­rek ochro­nia­rzy, zmie­rza­jąc ku świa­tłom mia­sta leżą­cego w dole.ROZDZIAŁ 2. PRZEKAZANIE PŁOMIENIA

ROZ­DZIAŁ 2

Prze­ka­za­nie pło­mie­nia

Kaul Hilo­shu­don stał na czele tłumu żałob­ni­ków, któ­rzy przy­byli tu, by zło­żyć jego dziad­kowi ostat­nie wyrazy sza­cunku. Mnó­stwo ludzi kie­ro­wało dziś na niego spoj­rze­nia i zauwa­ży­liby, gdyby robił wra­że­nie pod­eks­cy­to­wa­nego bądź zato­pio­nego w myślach. Dla­tego wpa­try­wał się w trumnę nakrytą drogą białą tka­niną i poru­szał war­gami w rytm melo­re­cy­ta­cji pokut­ni­ków. Trudno mu jed­nak było sku­pić uwagę na rytu­ałach i osło­nić zmysł Per­cep­cji przed obec­no­ścią tak wielu wro­gów.

Jego dzia­dek żył długo i to życie było ważne. Wal­czył o nie­pod­le­głość kraju, a póź­niej, dzięki poli­tyce, biz­ne­sowi oraz wiel­kiemu kla­nowi, który zbu­do­wał, wywarł trwały wpływ na nowe kekoń­skie pań­stwo. Zmarł spo­koj­nie pośrodku nocy, w zaawan­so­wa­nym wieku osiem­dzie­się­ciu trzech lat, jak zwy­kle sie­dząc w wózku inwa­lidz­kim przy oknie w rodzin­nym domu. Z pew­no­ścią nale­żało to uznać za łaskę bogów. W ostat­nim roku życia, gdy drę­czyła go demen­cja i obni­że­nie tole­ran­cji na jadeit, dzia­dek stał się okrut­nym, nie­zno­śnym star­cem, zgorzk­nia­łym z powodu licz­nych żalów, i nie miał nic dobrego do powie­dze­nia o fak­cie, że przy­wódz­two klanu Bez Szczy­tów prze­szło w ręce tego z jego wnu­ków, któ­rego lubił naj­mniej – ale prze­ciętny oby­wa­tel nic o tym nie wie­dział. W Dziel­nicy Świą­tyn­nej przez pełne dwie doby trwało publiczne czu­wa­nie. Hilo miał wra­że­nie, że na pogrze­bie zja­wiła się połowa miesz­kań­ców mia­sta. Druga połowa zapewne oglą­dała całe to wyda­rze­nie w tele­wi­zji. Śmierć Pło­mie­nia Kekonu ozna­czała koniec ery, odej­ście poko­le­nia, które uwol­niło wyspę od cudzo­ziem­skiej oku­pa­cji i odbu­do­wało jej dobro­byt. Każda ważna osoba publiczna musiała uczest­ni­czyć w tym pogrze­bie. Rów­nież Ayt Mada­shi.

Filar Góry stała samot­nie po dru­giej stro­nie tłumu. Miała na sobie długą białą kurtkę i białą chustkę. Ota­czali ją jej ludzie. Hilo led­wie ją widział z miej­sca, gdzie stał, ale nie potrze­bo­wał wzroku. Z łatwo­ścią Postrze­gał jej gęstą jade­itową aurę. Wściekłby się na myśl, że poja­wiła się w miej­scu, gdzie jego star­szy brat Lan obra­cał się w proch, gdyby tylko pozwo­lił sobie o tym myśleć. Nie chciał jed­nak spra­wić rywalce takiej satys­fak­cji.

Wczo­raj Ayt wydała publiczne oświad­cze­nie wychwa­la­jące Kaul Sena jako boha­tera naro­do­wego, ojca kraju oraz uko­cha­nego towa­rzy­sza i przy­ja­ciela jej nie­ży­ją­cego ojca Ayt Yugon­tina. Niech bogo­wie obda­rzą uzna­niem ich obu. Dodała, że smutno jej z powodu walk, jakie nie­dawno wybu­chły mię­dzy kla­nami stwo­rzo­nymi przez tych dwóch wiel­kich ludzi, i wyra­ziła nadzieję, że spory uda się roz­wią­zać, by cały kraj mógł się roz­wi­jać w nie­pod­wa­żal­nej jed­no­ści, któ­rej przy­kła­dem ongiś było patrio­tyczne brac­two wojow­ni­ków, zwane Towa­rzy­stwem Jed­nej Góry.

– Co za bzdury – wark­nął Hilo.

Ani przez moment nie wie­rzył, że Ayt Mada kie­dy­kol­wiek zre­zy­gnuje ze swych celów, któ­rymi były pozba­wie­nie życia jego i jego rodziny, znisz­cze­nie klanu Bez Szczy­tów i prze­ję­cie cał­ko­wi­tej kon­troli nad pro­duk­cją jade­itu. Wystą­pie­nia pra­sowe nie mogły wyma­zać długu krwi.

– To dobry PR – sprze­ci­wiła się Shae. – Przy­po­mniała ludziom o związ­kach łączą­cych dziadka z jej ojcem i w ten spo­sób zasu­ge­ro­wała, że repre­zen­tuje dzie­dzic­two wszyst­kich zie­lo­nych kości.

Poza tą krótką ana­lizą przez ostat­nie sie­dem­dzie­siąt dwie godziny jego sio­stra nie odzy­wała się pra­wie w ogóle, nawet poza okre­sem ofi­cjal­nego dwu­dnio­wego czu­wa­nia. Hilo zer­k­nął na nią. Trzy­mała się pro­sto, ale pod war­stwą bia­łego żałob­nego pyłu pokry­wa­ją­cego jej twarz widział pod­krą­żone oczy. Zwy­kle ostra jade­itowa aura Shae wyda­wała się przy­tłu­miona. Kochała dziadka i zawsze cie­szyła się jego wzglę­dami. Pła­kała gorzko po jego śmierci.

Hilo ponow­nie skie­ro­wał uwagę na tłum. Zja­wili się rów­nież inni przy­wódcy klanu Góra. Obok Ayt Mady stał niski męż­czy­zna o uli­za­nych wło­sach – Ree Tura­huo, pro­gno­styk klanu. Miej­sce obok niego zajął męż­czy­zna o grubo cio­sa­nych rysach, z krótko ostrzy­żoną, upstrzoną siwi­zną bródką i wło­sach takiej samej barwy. Hilo nie wie­dział zbyt wiele o Nau Suen­ze­nie, który zastą­pił Gont Aschentu na sta­no­wi­sku rogu klanu, ale pogło­ski i infor­ma­cje zebrane przez szpie­gów mówiły, że zasły­nął jako sprytny spe­cja­li­sta od wojny par­ty­zanc­kiej. Pod­czas wojny szo­tar­skiej był sabo­ta­ży­stą i zama­chow­cem pra­cu­ją­cym dla Ayt Yu. Gdy wojna wielu naro­dów się skoń­czyła, miał zale­d­wie dwa­dzie­ścia trzy lata. Sądząc po nie­przy­cią­ga­ją­cym uwagi wyglą­dzie oraz pozba­wio­nej wyrazu jade­ito­wej aurze, nie był nawet w poło­wie tak impo­nu­jący i nie­bez­pieczny jak jego poprzed­nik. Hilo podej­rze­wał jed­nak, że to zmyłka i w związku z tym powód do nie­po­koju.

Bogo­wier­czy pokut­nicy w bia­łych pogrze­bo­wych sza­tach – całe dwa tuziny, ponie­waż pogrzeb był ważny i zja­wiły się tłumy – odpra­wili długi reli­gijny obrzą­dek, pod­czas któ­rego wie­lo­krot­nie recy­to­wano słowa „niech bogo­wie obda­rzą go uzna­niem”, powta­rzane chó­rem przez licz­nych żałob­ni­ków. Hilo zamknął oczy, sku­pił znu­żony zmysł Postrze­ga­nia i zagłę­bił się w men­talny szum tysięcy odde­chów oraz biją­cych serc. Tam. Za grupką człon­ków Góry kryła się zna­joma mętna aura czło­wieka, któ­rego ongiś nazy­wał wuj­kiem. Byłego pro­gno­styka klanu Bez Szczy­tów, zdrajcy rodziny Kau­lów. Yun Doru­pon był tutaj, pogrą­żony w żało­bie.

– Nie zawra­caj sobie nim głowy. Dzi­siaj go nie dorwiemy – ode­zwała się cicho Shae.

Być może zauwa­żyła wyraz sku­pie­nia na jego twa­rzy albo po pro­stu Postrze­gła jego złość. Nie­mniej Hilo był zasko­czony. Nie spo­dzie­wał się, że jego sio­stra zauważy Doru. Był prze­ko­nany, że w ogóle nie zwra­cała uwagi na oto­cze­nie.

Rzecz jasna, miała rację. Nie mogli dopu­ścić się aktu prze­mocy w obec­no­ści pokut­ni­ków, pod­czas pogrzebu dziadka. A patrząc na to prag­ma­tycz­nie, było tu zbyt wielu wojow­ni­ków Góry. Setki ich pię­ści i pal­ców zajęły miej­sca naprze­ciwko ludzi klanu Bez Szczy­tów. Gdy Hilo zwięk­szył zasięg swego Postrze­ga­nia, inten­sywna aura wszyst­kich zebra­nych tu zie­lo­nych kości upodob­niła się do nie­ustan­nego szumu roz­mów na ruchli­wej ulicy. Klany zja­wiły się w wiel­kiej licz­bie, by doko­nać pokazu siły, dzi­siaj jed­nak prze­strze­gały rozejmu, by uczcić pamięć tego samego czło­wieka.

Wresz­cie gęsty tłum zaczął się roz­pra­szać. Hilo miał przed sobą długą, nie­unik­nioną robotę. Będzie musiał ze smętną miną przyj­mo­wać kon­do­len­cje od człon­ków wewnętrz­nego kręgu ludzi wier­nych kla­nowi – latar­ni­ków, poli­ty­ków i naj­waż­niej­szych rodzin zie­lo­nych kości. Wcze­śniej przy wej­ściu na cmen­tarz doszło do jakie­goś zamie­sza­nia. Maik Kehn wysłał jed­nego ze swo­ich pię­ści, by zba­dał sprawę.

Teraz Kehn wró­cił do Hila.

– Mówią, że nocą zna­le­ziono na cmen­ta­rzu zwłoki – wyszep­tał.

– Tylko jedne? – zapy­tał filar z gry­ma­sem iro­nii. – Czyżby wszyst­kie pozo­stałe ucie­kły?

Róg prych­nął cicho. Hilowi ni­gdy nie udało się wydo­być zeń wię­cej śmie­chu. Uniósł jed­nak sze­ro­kie bary na znak roz­ba­wie­nia.

– W krza­kach odkryto ciało cmen­tar­nego dozorcy. Zabito go strza­łami w głowę. Podobno cho­dziło o długi. To nie wygląda na ważną sprawę, ale wiesz, jacy są ludzie. Krzy­czą o pechu, kiedy mucha wpad­nie do czarki z hoji.

Hilo ski­nął głową. Pogrzebu Pło­mie­nia nie powinny ska­lać żadne złe wie­ści.

– Poroz­ma­wiaj z kie­row­ni­kiem cmen­ta­rza. Niech wyci­szy sprawę. – Spoj­rzał z nie­chę­cią na długą kolejkę ludzi cze­ka­ją­cych, by zło­żyć mu kon­do­len­cje. Nie Postrze­gał już ni­gdzie w pobliżu Ayt Mady ani Doru. – Powiedz Tarowi, żeby dał mi godzinę. Potem wra­cam do domu, bez względu na to, ilu dupo­li­zów będzie jesz­cze tu cze­kało.

***

Minęły dwie i pół godziny, nim Hilo wresz­cie wró­cił do rezy­den­cji Kau­lów. Na dłu­gim pod­jeź­dzie i na ron­dzie par­ko­wało mnó­stwo samo­cho­dów. Po publicz­nym pogrze­bie urzą­dzono pry­watną stypę dla człon­ków rodziny i naj­wyż­szych rangą zie­lo­nych kości z klanu Bez Szczy­tów. Szyba w samo­cho­dzie była opusz­czona do połowy i Hilo sły­szał dźwięki muzyki oraz czuł zapa­chy z grilla urzą­dza­nego na podwórku. Jeśli ktoś dożył osiem­dzie­się­ciu lat, uwa­żano to za godny uczcze­nia fakt, świad­czący o prze­strze­ga­niu Boskich Cnót oraz o łaska­wo­ści bogów, gwa­ran­tu­ją­cej wpusz­cze­nie do owczarni nieba, gdy nadej­dzie dzień obie­ca­nego Powrotu. Hilo uwa­żał, że to jedno z wie­rzeń, które miały wię­cej sensu w cza­sach wojny, gdy trudno było o dobrą opiekę medyczną. Tak czy ina­czej, gdy ofi­cjalna żałoba po Kaul Senie się skoń­czyła, zdjęto białe zasłony i na nie­for­mal­nym przy­ję­ciu pano­wała znacz­nie wesel­sza atmos­fera. Z pew­no­ścią potrwa ono dość długo.

Maik Tar zapar­ko­wał duchesse priza tuż przed głów­nym wej­ściem do domu, po czym odwró­cił się i spoj­rzał na filar.

– Ludzie, z któ­rymi zgo­dzi­łeś się dzi­siaj spo­tkać, na­dal cze­kają, Hilo-jen. Mam przy­słać ich do cie­bie, czy się ich pozbyć?

– Gdzie moja sio­stra? – zapy­tał filar. – Czy już wró­ciła?

– Czeka na cie­bie w domu.

Zre­zy­gno­wany Hilo zga­sił papie­rosa w popiel­niczce.

– Przy­ślij ich.

Tar obrzu­cił szefa współ­czu­ją­cym spoj­rze­niem.

– Zosta­wię ci coś do jedze­nia. Chcesz coś kon­kret­nego?

– Tro­chę wędzo­nej wie­przo­winy.

Hilo wysiadł z samo­chodu, wszedł do domu i z nie­chę­cią skie­ro­wał się do gabi­netu. To był kie­dyś ulu­biony pokój Lana i na­dal czuł się w nim tro­chę nie­swojo. W końcu wpro­wa­dził tu pewne zmiany – usu­nął część rega­łów, zastę­pu­jąc je tele­wi­zo­rem i więk­szym bar­kiem, i kazał też przy­nieść wygod­niej­sze fotele, ale za każ­dym razem, gdy tu przy­cho­dził, pół­ofi­cjalny cha­rak­ter gabi­netu przy­po­mi­nał mu bru­tal­nie, że to nie on miał zostać fila­rem klanu.

Z reguły, gdy spo­ty­kał się z pod­wład­nymi, wolał to robić w kuchni albo na podwórku, tam jed­nak nie mógłby dziś zna­leźć pry­wat­no­ści. Musiał też przy­znać, że gabi­net two­rzył aurę ofi­cjal­nego auto­ry­tetu, bar­dziej odpo­wied­nią dla spo­tkań z waż­nymi udzia­łow­cami i peten­tami. Wie­dział, że pod­czas roz­mów z takimi ludźmi musi się sta­rać masko­wać swą mło­dość i repu­ta­cję ulicz­nego wojow­nika, a także pod­kre­ślać zna­cze­nie i dzie­dzic­two swej rodziny.

Shae była już na miej­scu. Sie­działa w jed­nym z obi­tych skórą foteli. Zmyła puder z twa­rzy, popra­wiła maki­jaż i prze­brała się w ciemną spód­nicę oraz beżową bluzkę, ale jej zmę­czone, zapad­nięte oczy na­dal miały nie­mal oskar­ży­ciel­ski wyraz.

_Czy w ogóle nie kocha­łeś dziadka?_

– Nie musisz tu zosta­wać – oznaj­mił jej Hilo. – Pora­dzę sobie.

– Co, jeśli jakiś latar­nik poprosi cię o wywar­cie naci­sku w spra­wie ustawy o ogra­ni­cze­niu opłat pali­wo­wych?

Hilo przy­mru­żył powieki.

– Nikt by mnie o to nie pro­sił.

– Masz rację – zgo­dziła się. – Dla­tego że nie ma pro­jektu takiej ustawy. Przed chwilą to wymy­śli­łam. – Uśmie­chała się tylko pół­gęb­kiem, a jej docinki nie miały tej mocy, co zwy­kle. – Zostanę.

Filar zmarsz­czył brwi, ale powstrzy­mał się przed udzie­le­niem odpo­wie­dzi, choć wyłącz­nie z uwagi na jej żałobę. Było prawdą, że nie wie­dział o poli­tycz­nej i biz­ne­so­wej stro­nie dzia­łal­no­ści klanu tyle, co ona, ale cią­głe przy­po­mi­na­nie mu o tym świad­czyło o zło­śli­wo­ści, którą z pew­no­ścią odzie­dzi­czyła po ich dziadku.

Hilo led­wie zdą­żył zdjąć kra­wat i roz­piąć koszulę, gdy Tar zapu­kał do drzwi, otwo­rzył je i wpu­ścił do środka męż­czy­znę oraz kobietę trzy­ma­jącą w ramio­nach małe dziecko. Na ich widok Hilo roz­pro­mie­nił się natych­miast. Pod­szedł do męż­czy­zny i uści­skał go cie­pło.

– Eiten, przy­ja­cielu – przy­wi­tał go. – Ależ twoja córka uro­sła! Naprawdę ma tylko dzie­więć mie­sięcy? Mogłaby poko­nać dwu­latka w walce zapa­śni­czej.

Eiten nie mógł odwza­jem­nić uści­sku filaru ani unieść sple­cio­nych dłoni do czoła w tra­dy­cyj­nym geście sza­cunku, jed­nakże gdy usły­szał słowa Hila, zgiął się w płyt­kim ukło­nie, a w jego oczach poja­wił się błysk dumy. Miał na sobie czy­stą białą koszulkę z krót­kimi ręka­wami, zakry­wa­jącą kikuty bra­ku­ją­cych rąk, oraz mięk­kie, czarne wsu­wane buty.

– Jest naprawdę okropna, Hilo-jen. Pła­cze godzi­nami i nie można jej odło­żyć nawet na minutkę.

Potrzą­snął głową z przy­gnę­bioną miną, ale w jego gło­sie nie było nie­za­do­wo­le­nia.

– Z pew­no­ścią będzie tak samo zie­lona jak jej tata – zapew­nił Hilo.

Zauwa­żył, że żona Eitena ski­nęła głową z uśmie­chem. W daw­nych cza­sach prze­ko­na­nie, że gry­ma­śne nie­mow­lęta wyra­stają na lep­szych wojow­ni­ków, odno­siło się tylko do chłop­ców, ale obec­nie dziew­częta sta­no­wiły dwa­dzie­ścia pro­cent uczniów w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona, nie­które kobiety zostały pię­ściami, a jedna nawet była fila­rem. Cią­gle mająca kolkę córka była powo­dem do dumy, a nie zaże­no­wa­nia.

– Boję się tylko, że będzie zbyt zie­lona, żeby zna­leźć męża.

Hilo zauwa­żył, że zer­k­nęła na Shae, wypo­wia­da­jąc te słowa, ale zaraz opu­ściła wzrok.

– Może kiedy doro­śnie, ludzie nie będą już myśleli w ten spo­sób – odpo­wie­działa jego sio­stra, uśmie­cha­jąc się lekko.

– Pro­gno­styczka ma rację, a poza tym jest za wcze­śnie, żeby się o to mar­twić.

Hilo poło­żył dłoń na barku Eitena i popro­wa­dził rodzinę ku fote­lom. Tuż za Eite­nem bie­gła brą­zowa małpka. Kiedy męż­czy­zna usiadł, wsko­czyła na poręcz i przy­cup­nęła czuj­nie obok niego, dra­piąc się po piersi. Filar wydo­był z mini­lo­dówki kilka bute­lek napoju gazo­wa­nego i posta­wił je na sto­liku. Na roz­kaz Eitena małpka sko­czyła na blat, otwo­rzyła jedną z nich, wło­żyła do środka słomkę i zanio­sła butelkę panu. Eiten zsu­nął jeden but, wziął butelkę w palce u nogi i oparł koń­czynę na dru­gim kola­nie. Z kostki zwi­sała mu jade­itowa bran­so­leta.

Hilo usiadł naprze­ciwko niego.

– Jak sobie radzi­cie? – zapy­tał poważ­niej­szym tonem. – Czy jest jesz­cze coś, w czym klan mógłby wam pomóc?

– Zro­bi­li­ście już dla nas bar­dzo wiele. Życie było cięż­kie, ale zro­biło się lżej­sze, odkąd mamy Zoza. On otwiera przede mną drzwi, zapina mi koszulę, a nawet pod­ciera mi tyłek.

Eiten zachi­cho­tał. Palec z klanu skie­ro­wał Hila do szo­tar­skiej orga­ni­za­cji zaj­mu­ją­cej się tre­surą małp poma­ga­ją­cych nie­peł­no­spraw­nym (w Szo­ta­rze było mnó­stwo wete­ra­nów wojny) i filar kazał jed­nemu z latar­ni­ków wszystko zała­twić.

Eiten pochy­lił się i pocią­gnął łyk przez słomkę. Kiedy się wypro­sto­wał, spoj­rzał Hilowi pro­sto w oczy.

– Kiedy Gont Asch uciął mi ręce, obie­ca­łeś, że zabi­jesz go i zabie­rzesz mu jadeit. Dotrzy­ma­łeś słowa. Powie­dzia­łeś mi, żebym prze­żył jesz­cze jeden rok, by zoba­czyć na wła­sne oczy zemstę klanu oraz naro­dziny mojego dziecka, a jeśli po roku na­dal będę pra­gnął umrzeć, oso­bi­ście speł­nisz moje życze­nie. – Głos męż­czy­zny nabrał ostrzej­szych tonów, ale się nie zała­mał. – Minął rok i sie­dzę przed tobą, Hilo-jen. Czy jeśli popro­szę cię, byś speł­nił moje życze­nie, nie zada­jąc żad­nych pytań, to czy na­dal będziesz gotowy to zro­bić?

Żona Eitena moc­niej przy­tu­liła śpiące nie­mowlę i pochy­liła głowę, przy­gry­za­jąc wargę. Jej mąż nie patrzył na nią ani na dziecko. Nie spusz­czał spoj­rze­nia z Hila, który Postrze­gał w jego jade­ito­wej aurze oso­bliwą, nie­mal bole­sną natar­czy­wość.

– Tak – potwier­dził. – Dotrzy­mam słowa.

Eiten ski­nął głową. Jego aura uspo­ko­iła się wyraź­nie. Spoj­rzał na śpiącą córkę i na jego twa­rzy poja­wił się wyraz uwiel­bie­nia.

– Mia­łeś rację, Hilo-jen. Mam teraz po co żyć i nie chcę już umie­rać.

Hilo uświa­do­mił sobie, jak ważne było, by Eiten wie­dział, że ta opcja pozo­sta­wała przed nim otwarta, że decy­zja rze­czy­wi­ście nale­żała do niego, a na sło­wie filaru zawsze można pole­gać. Eiten spoj­rzał na niego.

– Nie chcę jed­nak do końca życia pozo­sta­wać bez­czynny i zależny od innych. Zali­cza­łem się do naj­lep­szych pię­ści klanu Bez Szczy­tów. Wiem, że już na nic ci się nie przy­dam, ale pra­gnę popro­sić cię o przy­sługę. Czy zgo­dzisz się mnie wysłu­chać?

– Proś, o co tylko zechcesz – odpo­wie­dział Hilo. – Z chę­cią speł­nię twoją prośbę, jeśli tylko będzie to leżało w moich moż­li­wo­ściach.

– Mój teść jest pro­du­cen­tem hoji. Choć jego gorzel­nia nie jest duża, to tru­nek, który pro­du­kuje, należy do naj­lep­szych w kraju. Sprze­daje go ele­ganc­kim skle­pom i restau­ra­cjom. Chciałby się prze­nieść do więk­szego budynku, ale sta­rzeje się i potrze­buje wspól­nika, żeby kie­ro­wać firmą. Mimo że zdaję sobie sprawę, że dla klanu to tylko mały biz­nes, chciał­bym pro­sić biuro pro­gno­styka o patro­nat, bym mógł prze­jąć kie­row­nic­two nad rodzin­nym inte­re­sem żony. Moje ciało jest oka­le­czone, ale umysł na­dal mam sprawny i myślę, że spra­wi­łoby mi satys­fak­cję, gdy­bym mógł pra­co­wać nad roz­bu­dową firmy jako latar­nik.

Hilo spoj­rzał z uśmie­chem na jego żonę.

– A co ty sądzisz o tym pomy­śle, pani Eiten? Czy twój mąż ma zadatki na pro­du­centa hoji świa­to­wej klasy?

– Od lat poma­ga­li­śmy ojcu w pro­wa­dze­niu gorzelni i mój mąż zawsze marzył o tym, by pew­nego dnia prze­jąć inte­res – odpo­wie­działa żona Eitena cichym, ale prze­po­jo­nym pew­no­ścią gło­sem. – Był jed­nak pię­ścią i musiał słu­żyć tobie oraz kla­nowi. To zawsze miało pierw­szeń­stwo. Cie­szę się, że żyje, wyłącz­nie dzięki tobie, Kaul-jen, i w głębi serca czuję, że to dla niego druga szansa. Dobrze sobie z tym pora­dzi, a gdy córka tro­chę pod­ro­śnie, będę mu poma­gała, oczy­wi­ście.

– Mówi­łeś, że potrze­bu­je­cie nowej loka­li­za­cji – pod­jął Hilo, ponow­nie zwra­ca­jąc się do Eitena. – Pro­wa­dzimy reno­wa­cję i roz­bu­dowę całego par­teru Poczwór­nej Wygra­nej. Mogli­by­śmy zro­bić miej­sce dla waszej gorzelni. Jest tam wielka piw­nica. Czy to dla was do przy­ję­cia? Zaopa­try­wa­li­by­ście w hoji wszyst­kie kasyna na ulicy Dla Ubo­gich.

Eiten sze­roko otwo­rzył oczy.

– Hilo-jen, to znacz­nie wię­cej, niż się spo­dzie­wa­li­śmy…

– Potrze­buję w tej czę­ści Pachy kogoś, komu mógł­bym zaufać – prze­rwał mu Hilo. – Zawsze ist­nieje groźba, że Góra spró­buje odzy­skać to, co jej ode­bra­li­śmy w zeszłym roku. Róg dba o to, by oko­lica zawsze była bro­niona, ale czuł­bym się pew­niej, gdy­bym miał godną zaufa­nia zie­loną kość, kogoś, kto zawsze będzie wytę­żał wzrok i słuch. Czy dasz radę pro­du­ko­wać waszą świetną hoji i jed­no­cze­śnie słu­żyć kla­nowi, Eiten-jen?

Męż­czy­zna prze­łknął z wysił­kiem ślinę i ski­nął głową.

– Klan jest moją krwią, a filar jest jego panem. Dzię­kuję, Hilo–jen. Zawsze będę twoim wojow­ni­kiem, wal­czą­cym w taki spo­sób, jakiego ode mnie zażą­dasz.

Hilo uśmiech­nął się i wstał. Pozo­stali podą­żyli za jego przy­kła­dem. Ten ruch obu­dził nie­mowlę, które zaczęło szu­kać mat­czy­nej piersi, a potem wydało z sie­bie prze­szy­wa­jący wrzask. Hilo skrzy­wił się, po czym się roze­śmiał.

– Musisz nakar­mić tę małą demo­nicę. Szcze­góły uzgod­nimy póź­niej.

– Zbierz doku­men­ta­cję finan­sową firmy swego teścia z ostat­nich pię­ciu lat i wyślij ją do biura pro­gno­styka, razem z poda­niem o przy­zna­nie patro­natu – popro­siła Shae. – To przy­śpie­szy sprawę.

Eiten i jego żona ponow­nie wyra­zili wdzięcz­ność. Brą­zowa małpka wypiła resztę brzo­skwi­nio­wego napoju i popę­dziła za swoim panem.

Gdy Hilo dowie­dział się, że Eiten radzi sobie tak dobrze, jak to tylko moż­liwe, i prze­ko­nał się, że jest w sta­nie speł­nić jego prośbę, nastrój znacz­nie mu się popra­wił. Dwa następne spo­tka­nia obyły się bez kom­pli­ka­cji. Mały klan Czarny Ogon przy­słał przed­sta­wi­ciela z wyra­zami kon­do­len­cji w postaci pie­nię­dzy i kwia­tów oraz zapew­nie­niami o nie­za­chwia­nej i trwa­łej przy­jaźni. („Zapewne zaraz popę­dzi do Ayt Mady i prze­każe jej te same słowa” – stwier­dziła Shae zaraz po jego wyj­ściu). Potem zja­wił się wspól­nik w inte­re­sach ich dziadka, który pra­gnął napi­sać hagio­gra­ficzną bio­gra­fię Pło­mie­nia Kekonu, rzecz jasna za pozwo­le­niem filaru i z kla­nową apro­batą. Hilo ucie­szył się, że dobrze im dziś idzie, i spoj­rzał na zega­rek, gdy do gabi­netu wpusz­czono panią Teije.

Natych­miast ogar­nęło go prze­czu­cie, że ta roz­mowa mu się nie spodoba. Wyczuł nagłą zmianę w aurze Shae za swymi ple­cami, co suge­ro­wało, że odnio­sła takie samo wra­że­nie.

– Witaj, cio­ciu Teije – rzekł, cału­jąc kobietę w suchy poli­czek. – Dawno się nie widzie­li­śmy.

Ta prze­rwa mogłaby być dłuż­sza, pomy­ślał, cie­sząc się, że kobieta nie nosi jade­itu i nie może Postrzec jego praw­dzi­wych uczuć.

– Witaj, cio­ciu – ode­zwała się Shae z podob­nie fał­szywą rado­ścią.

Pani Teije liczyła sobie sześć­dzie­siąt lat i była ciotką kuzyna ich ojca. Kaul Sen miał tylko jedną, star­szą sio­strę, która dożyła wieku doro­słego. Wyszła za mąż za męż­czy­znę nazwi­skiem Teije Jan i miała z nim czworo dzieci. Rodzina Teije była spo­krew­niona z Kau­lami i licz­niej­sza od nich. Sam ten fakt mógłby ich uczy­nić jedną z naj­po­tęż­niej­szych rodzin na Keko­nie, ale żaden Teije ni­gdy nie osią­gnął nic god­nego uwagi ani nie zdo­był wyso­kiej pozy­cji w kla­nie. Tylko garstka człon­ków tej rodziny zdo­łała ukoń­czyć Aka­de­mię i zostać zie­lo­nymi kośćmi. Dwóm udało się osią­gnąć pozy­cję niskich rangą pię­ści. Reszta rodziny to byli mało zna­czący latar­nicy i nie­no­szący jade­itu cywile. Nie­któ­rzy mieli wykształ­ce­nie i porządną pracę, a inni nie, ale pra­wie wszy­scy zawdzię­czali swe osią­gnię­cia związ­kom łączą­cym ich z Kau­lami.

– Bogo­wie nie są spra­wie­dliwi – stwier­dził kie­dyś przy kola­cji dzia­dek Hila. – Wiele ode­brali jed­nej czę­ści naszej rodziny, by dać to dru­giej. Dla­tego bądź­cie dobrzy dla kuzy­nów. Kto wie, co mogłaby osią­gnąć rodzina Teije, gdyby jej człon­ko­wie mieli wię­cej rozumu albo gęst­szą krew.

Pani Teije była pulchną kobietą o krótko ostrzy­żo­nych, szorst­kich wło­sach. Cią­gle zaci­skała usta, jakby pró­bo­wała prze­łknąć coś nie­smacz­nego.

– Kaul-jen, Kaul-jen, niech bogo­wie opro­mie­nią cię swą łaską – wychry­piała. – Jesteś moją jedyną nadzieją.

Osu­nęła się na jeden z foteli, pocie­ra­jąc oczy zmiętą chu­s­teczką.

– O co cho­dzi, cio­ciu? – zapy­tał Hilo.

– O mojego syna, tego nic­po­nia Runa – wyja­śniła kobieta. – Wpa­ko­wał się w kło­poty na Uwi­wach. Tylko bogo­wie wie­dzą, co w ogóle robił w tym grzesz­nym miej­scu, ale ktoś popeł­nił strasz­liwy błąd. Runa aresz­to­wano i zamknięto w wię­zie­niu.

Hilo stłu­mił wes­tchnie­nie i nadał twa­rzy uspo­ka­ja­jący wyraz.

– Cio­ciu Teije, nic dziw­nego, że tak się zde­ner­wo­wa­łaś, ale jeśli to rze­czy­wi­ście był błąd, łatwo będzie wszystko napra­wić. Możemy zapła­cić za jego uwol­nie­nie. Ile wynosi kau­cja?

– Ach – odparła kobieta z zawsty­dzoną miną. – Kau­cję już zapła­cono. – Runo wyszedł z wię­zie­nia dwa tygo­dnie temu. – Hilo zro­bił zdzi­wioną minę. – My jej nie zapła­ci­li­śmy. Rodzina zbie­rała pie­nią­dze, ale nim udało się nam zgro­ma­dzić wystar­cza­jąco wiele, usły­sze­li­śmy, że kau­cję wniósł bogaty nie­zna­jomy i Runa prze­ka­zano pod jego nad­zór.

– Kim jest ten nie­zna­jomy? – zapy­tał Hilo.

– Nazywa się Zapu­nyo – odpo­wie­działa pani Teije. – Mówią, że to zły czło­wiek. Prze­myt­nik. Prze­myt­nik jade­itu. – Patrząc na nią, można było odnieść wra­że­nie, że chęt­nie by splu­nęła, gdyby nie zadbane dywany w gabi­ne­cie Kau­lów. – Mój syn jest „gościem” tego czło­wieka. Pró­bo­wa­li­śmy nego­cjo­wać, pro­po­no­wa­li­śmy mu pie­nią­dze, ale Zapu­nyo odpo­wie­dział, że będzie roz­ma­wiał tylko z fila­rem klanu.

Ciotka Teije wstała i uklę­kła przed Hilem, chwy­ta­jąc go za dło­nie.

– Bła­gam, Kaul-jen, musisz uwol­nić Runa. Jest krnąbrny i czę­sto spra­wia kło­poty, ale to dobry chło­pak. Mój mąż nie chciał do cie­bie przyjść. Prze­kleń­stwo na jego upór! Powie­dział: „Jeśli popro­simy Kau­lów, żeby pomo­gli nam roz­wią­zać nasze pro­blemy, zawsze będą patrzyli na nas z góry”. Ale ja o to nie dbam. Wiem, że masz dobre serce i dbasz o swo­ich ludzi, tak samo jak twój dzia­dek, niech bogo­wie obda­rzą go uzna­niem.

Hilo skrzy­wił się mimo woli, sły­sząc to porów­na­nie, ale pokle­pał kobietę po zaci­śnię­tej dłoni. Nie patrzył na Shae, poczuł jed­nak, że w jej aurze poja­wiła się nuta nie­po­koju. Przez długi czas przy­glą­dał się płacz­li­wej minie pani Teije, nim wresz­cie pod­jął decy­zję.

– Nie martw się, cio­ciu. Zro­bię, co tylko będę mógł, by Runo odzy­skał wol­ność i wró­cił do cie­bie. Czym byłby klan Bez Szczy­tów bez rodziny Teije? Udam się na Uwiwy i poroz­ma­wiam z Zapu­nyem.

Pani Teije zanio­sła się szlo­chem, raz po raz doty­ka­jąc czoła sple­cio­nymi dłońmi. Hilo pomógł kobie­cie wstać i wypro­wa­dził ją z gabi­netu, pocie­ra­jąc dło­nią jej pochy­lone plecy. Potem zamknął za nią drzwi i odwró­cił się w stronę sio­stry, która przez cały czas sie­działa nie­ru­chomo na krze­śle obok. Nie miała zado­wo­lo­nej miny.

– Nie­po­trzeb­nie roz­bu­dzi­łeś jej nadzieje.

Opadł na fotel naprze­ciwko niej i roz­siadł się wygod­nie, wycią­ga­jąc nogi przed sie­bie.

– A co mia­łem zro­bić? Ode­słać ją z prze­ko­na­niem, że jakiś uwi­wań­ski cwa­niak bez­kar­nie uwię­ził jej syna? On należy do naszej rodziny, jest zie­loną kością.

Shae przy­mru­żyła powieki.

– Chyba nie zamie­rzasz ryzy­ko­wać życia dla Teije Runa?

Runo był w Aka­de­mii trzy rocz­niki przed Hilem i Shae. Dobrze sobie radził ze śpie­wem, piłką szta­fe­tową i spo­ty­ka­niem się z całą listą dziew­czyn jed­no­cze­śnie, ale poza tym nie wyróż­niał się niczym szcze­gól­nym. Po zakoń­cze­niu nauki otrzy­mał jeden jadeit, a drugi zdo­był w ciągu dwóch lat służby jako palec. Póź­niej posta­no­wił wyru­szyć w świat i poszu­kać szczę­ścia. Kla­nowe plotki gło­siły, że Teije został zie­loną kością do wyna­ję­cia i był straż­ni­kiem w kopal­niach i szy­bach naf­to­wych w roz­dar­tych wojną oko­li­cach świata, a przez pewien czas słu­żył jako ochro­niarz boga­temu oli­gar­sze z Mar­cu­cuo. Hilo nie widział go od lat i nie miał ochoty oglą­dać. Nie sza­no­wał ludzi wyko­rzy­stu­ją­cych jade­itowe zdol­no­ści do korzy­ści oso­bi­stych i nie­da­ją­cych nic kla­nowi, któ­remu zawdzię­czają zie­leń.

– Runo nic mnie nie obcho­dzi – odparł. – Prze­cież wiesz, że nie cho­dzi o niego. Wojna mię­dzy kla­nami bar­dzo pomo­gła prze­myt­ni­kom jade­itu. Ten sęp Zapu­nyo utu­czył się w ciągu dwóch ostat­nich lat i zro­bił się bez­czelny. Sądząc po wie­ściach, które ostat­nio dotarły do nas z Szo­taru, ma jesz­cze wię­cej powo­dów, by sądzić, że czarny rynek będzie roz­kwi­tał.

W Szo­ta­rze wybuchł kon­flikt mię­dzy rzą­dem cen­tral­nym a proy­gu­tań­skimi sepa­ra­ty­stami z poło­żo­nej naj­da­lej na wscho­dzie pro­win­cji Oor­toko. Zapewne wtrącą się do niego wiel­kie mocar­stwa, co dopro­wa­dzi do eska­la­cji i wzro­stu popytu na jadeit ze strony legal­nych i nielegal­nych armii na całym świe­cie.

– Hilo – odparła z powagą Shae. – Zapu­nyo pró­buje cię zmu­sić do spo­tka­nia na swo­ich warun­kach i w swoim kraju, gdzie sko­rum­po­wany rząd i poli­cja są na jego usłu­gach. Jeśli tam się znaj­dziesz, nara­zisz się na nie­bez­pie­czeń­stwo. Nie warto tego robić dla kogoś tak bez­u­ży­tecz­nego jak Teije Runo.

– Fak­tycz­nie jest bez­u­ży­teczny, ale należy do naszej rodziny. – Hilo wstał i się prze­cią­gnął. Skrzy­wił się, gdy zła­pał go kurcz w mię­śniu barku. Widoczne ślady po bru­tal­nym pobi­ciu przez Gont Ascha i jego ludzi przed ponad rokiem dawno już znik­nęły, ale bóle w róż­nych miej­scach na­dal nie pozwa­lały mu zapo­mnieć o tym wyda­rze­niu. – Jak to by wyglą­dało, gdyby Uwi­wa­nin wziął jako zakład­nika kekoń­ską zie­loną kość, jed­nego z naszych krew­nych? Zapu­nyo wie, że nie możemy tego tole­ro­wać. Chce w ten spo­sób przy­cią­gnąć moją uwagę.

– Wyślij Kehna albo Tara.

Hilo pokrę­cił głową. Zada­niem pro­gno­styczki było dora­dza­nie fila­rowi, przed­sta­wia­nie mu sta­ran­nego i logicz­nego rachunku kosz­tów i strat. Shae wyko­ny­wała swój obo­wią­zek, dora­dza­jąc mu ostroż­ność, ale ni­gdy nie pra­co­wała po mili­tar­nej stro­nie klanu i nie­któ­rych spraw po pro­stu nie rozu­miała. Hilo nie okrył się sławą dzięki temu, że trzy­mał się z tyłu i wysy­łał innych, by roz­wią­zy­wali ważne pro­blemy za niego. Nie zamie­rzał teraz się zmie­niać, zwłasz­cza że wła­śnie dzięki repu­ta­cji, jaką zdo­był, gdy był rogiem, dobrze sobie radził jako filar czasu wojny.

– Muszę poroz­ma­wiać z Zapu­nyem oso­bi­ście – upie­rał się. – W nie­po­ro­zu­mie­niu mię­dzy przy­ja­ciółmi nie ma nic złego, ale nie­po­ro­zu­mie­nie mię­dzy wro­gami to cał­kiem inna sprawa.

Shae wyraź­nie miała ochotę spie­rać się dalej, ale w tej samej chwili Tar zapu­kał do drzwi i uchy­lił je, by wsu­nąć głowę do środka.

– Robi się już ciemno. Impreza na podwórku dobiega końca. Czy na­dal chcesz poroz­ma­wiać z Ande­nem, Hilo-jen?

Nastrój Hila zmie­nił się dia­me­tral­nie. Kąciki jego ust opa­dły, a mię­śnie bar­ków się naprę­żyły, jakby spo­czął na nich wielki cię­żar.

– Poroz­ma­wiam z nim – odparł cicho. – Sam – dodał, spo­glą­da­jąc na sio­strę.

Tar się odda­lił. Shae wstała.

– To ja cię prze­ko­na­łam, że powi­nie­neś z nim pomó­wić. Nie słu­cha­łeś mnie przez wiele mie­sięcy, nawet nie wyma­wia­łeś jego imie­nia, a teraz chcesz, żebym wyszła. – Prze­szyła brata podejrz­li­wym, obu­rzo­nym spoj­rze­niem. – Masz zamiar go zastra­szyć albo skło­nić pochleb­stwami do powrotu do klanu i wło­że­nia jade­itu. Znam cię, Hilo.

– Chcę z nim pomó­wić w cztery oczy, Shae – odparł filar twar­dym gło­sem. – To, co wyda­rzyło się tam­tego dnia, to sprawa mię­dzy nami. Powin­ni­śmy mieć szansę omó­wić to jak należy.

Pro­gno­styczka wpa­try­wała się w niego przez dłuż­szą chwilę. Jej aura była pełna iry­ta­cji. Wresz­cie omi­nęła go i wyszła bez słowa. Filar został sam w pustym gabi­ne­cie brata.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: