- W empik go
Wojna olbrzymów; Wyszymir; Dwunastu wojewodów - ebook
Wojna olbrzymów; Wyszymir; Dwunastu wojewodów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 426 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy widziałeś jak chmura szarańczy, od wschodu
Na złote spuszcza się żniwa?
Niebo zaczernia kształtami straszydeł,
Kwiat życia drze i obrywa,
I odlatuje, ztrzepując ze skrzydeł
Puste ziarno głodu?
Czy widziałeś, jak szalona,
Wirująca pod zwrotnikiem
Spada nawałnica?
Jak z opętańczym wykrzykiem,
Niby duch uwodzenia, w namiętne ramiona
Dziewicze lasy pochwyca?
Jak się rzęsa piorunu skrzy pad jej powieką?
Jak płaszcz ziemi centkuje wyżerczym ukropem,
I jak do dna rozwarłszy chmurne niebios wieko,
Płacze potopem?
Czyś widział jak się wzdryga ruchy piekielnemi
Trzęsienie ziemi?
Jak się ustami szczelin łoskotliwie śmieje?
Jak wyrzuca, od wieków zapomniane trumny,
A żuje łan pożarty, po wieżyce sięga,
Skalnemi zęby rozgryza kolumny,
Aż się zamknie niby xięga,
I na ziem schłoniętych dzieje,
Złoży najtwardszą z pieczęci,
Pieczęć niepamięci?
Jeśli od stóp do czoła przekłuły cię dreszcze,
Jeśli lądy obszedłeś po ścieżkach pielgrzymów,
I morza opłynąłeś krętą burzy drogą,
Jeśli twe żywe oczy to wszystko widziały,
Wiele już wiesz, o zuchwały!
Lecz nie wiesz jeszcze
Jak była srogą
Wojna Olbrzymów!
We mgle dalekiej,
Przed laty przedawnemi, przedawnemi wieki,
Od mórz Indji zarosłych gajami koralu,
Od państwa niebieskiego, od wież z porcelany,
Po szmaragdami strojną koronę Uralu,
Po brzeg morza Czarnego złotem runem tkany,
Koczowało, postrachem napełniając ziemię,
Plemię z rodziny Hunnów, groźne Obrów plemię.
Olbrzym odpychał ciemną, dziwnie płaską twarzą;
Oko jego się iskrzy jak oko tygrysa….
Włos czarny w dwóch warkoczach na ramiona zwisa;
A dusza jego, podobna do szali,
Gdzie się podstęp i srogość wiecznie równoważą.
Przez potężniejsze plemiona
Wypierany z Azji łona,
Codzień w zachód wkraczał dalej
Pędzi…. leci – nieścignienie,
A szalenie,
Jak Zniszczenie!
Tak od Wołgi doszli Donu.
Dzikich pokoleń tysiące,
W tych pustyniach wędrujące,
Popychane, podobne do kłosów pokłonu,
Przed rozpędem ich nawały,
Jedne na drugie padały….
Rozpraszają się z wozów ustawiane miasta…
Ryki trzód przepędzanych skarżą się żałośnie….
Krótko, tama oporu drogę im przerzyna;
Ludy wątlejsze, obyczajem wschodu,
Do zwycięzkiego łączą się narodu;
Godzi je żądza łupu gorąca, jedyna.
Jądro Olbrzymów tuman siły zmącą…..
Sprzymierzeńcami porasta,
Jak śniegiem rośnie,
Z gór zlatująca
Lawina.
Stanęli i słuchają: cóż tak huczy zdala?
To huczą Dnieprowe progi;
A za Dnieprem się rozpala,
Na wszystkie strony świata otwarta bez trwogi,
Kraina, co w falach żniwa,
Niby w morzach światła pływa.
Jakież krasne tam dziewoje!
Jakież czoła tam bez troski!
W kwiatach rosną białe wioski;
Z lasów biją miodu zdroje;
Każda rola, jaka żyzna!
Jaka czysta każda struga!
To kraj Lachów, to ojczyzna
Ludów serca, ludów pługa!
Na widok złotych obszarów,
Chciwością się źrenice Obrów zaiskrzyły….
W pnie wydrążone wsiedli, – po łożu Dnieprowem
Wiosłami pędzą co siły.
Krzyk się zbliża…. łuk warczy…. piórem strzały trzepie..
Olbrzymy pędzą po stepie!
Już konie ich rżą w głębi Ukraińskich jarów,
Już huczą, nad Teterowem, –
Już modrość Bużańskiej fali,
Łuną ich ognisk się pali, –
Już biją czołem orkanu
O Karpackie trony,
Już dłońmi ostremi
Piją nurty Sanu,
Już zaleli, splądrowali
Kraj Chrobacki, ów pieszczony
Ogród naszej ziemi!
I jeden chór boleści, jeden okrzyk zgrozy,
O święta ziemio słowa, zaległ pola twoje!
Ku wiośnie, kiedy Olbrzym wychodzi na boje,
Krajowca pędzi w obozy,
Każe mu walczyć na przedzie,
Przyjmować pierwsze pociski,
I łup rozranionemi przynosić ramiony.
A gdy na odpoczynek powraca zimowy,
Olbrzym pan się rozsiada w jego chacie niskiej,
Owieczki jego srogiemi powrozy
Spętane, pod noże wiedzie,
Pożera mu zbierane z długim trudem plony,
Porywa córki i żony.
A gdy Olbrzym w pole jedzie,
Nie konie, lecz białogłowy
Zaprzęga w skrzypiące wozy.
Ach! widzę białe lackich kobiet szyje,
W jarzmo ujęte, przechylone w pędzie;
Mkną, jakby strzałą przeszyte łabędzic,
A bicz Olbrzyma nad niemi się wije!
Synowie ziemi okutej,
Jeszcze tak szczęśliwi wczora,
Przecierają powieki…. pytają zdumieni,
Czy to jaki sen z płomieni,
Czy to gorączkowa zmora,
Tłoczy ich złudą tak srogą?
Miotają się…. chcą zbudzić rozpacznemi rzuty….
Zbudzić się nie mocą!
Przed ich zlękłemi oczyma,
Postacie dzikich przechodni
Rozrosły się, rozprężyły,
Do rozmiarów Postrachu, do ogromów Zbrodni.
Dosyć przypomnieć, że w lechickiej mowie
Nazwa Olbrzyma
Stała się odtąd godłem ślepej siły,
Godłem potęg niszczących co za Siłą biega,
Przerażającym obrazem wszystkiego
Czego pieśń nie wyśpiewa i baśń nie wypowie.
Za ujściem Sanu, ponura
Strzela w niebo Łysa góra;
Na jej szczycie, od Śwista szarpanym gwałtownie,
Olbrzymowie, z kamieni budują warownię.
Tam, pod obronę murów znoszą swe zdobycze,
Tam we mgle zawieszają czarne, tajemnicze,
Gniazdo piekielnej uciechy…
Przez zimowe, długie noce,
Krwawą łuną szczyt migoce….
W łunie błyska pląs bojowy, –
Czary brzęczą jak okowy,
Po szczelinach zdartej chmury
Lecą długie śmiechy….
Przez huczące noce zimy,
Na wierzchołkach Łysej Góry,
Ucztują Olbrzymy,
Lecz gdy roztopy wiosny zaszumią o wojnie,
Olbrzym zlatuje z góry, pyta niespokojnie
Gdzie szukać nowych grabieży?
Olbrzym pyta, czy gdzie leży
Kraj, co niewolniczego jeszcze nie zna płaczu?
Stolica, która jeszcze nie składa haraczu?
Aż posłyszeli o grodzie
Co stoi na modrej wodzie
Niby świat z djamentów;
Porfir błyszczy z jego gmachów,
Złoto kapie z jego dachów,
Żagle tkane z purpury wieją od okrętów.
A w nim mieszka Cezar Greków,
Co w aloesowe skrzynie
Nagromadza skarby wieków.
W jego bezmiernej krainie
Stoi gór siedemdziesiąt i trzysta rzek płynie.
I spojrzał Chan Olbrzymów myślą pożądliwą
Na miasto-dziwo,
I rzekł: "Chcę mieszkać w zamku Chagana Greckiego."
Lecz zkąd zebrać dosyć mocy?
Mówią, że ta stolica zaklęta w kryształach,
Więcej ma wieżyc na wałach,
Niż jest iglic u korony;
Same posłuszne morza jej złotych bram strzegą.
Przez dni siedem, siedem nocy,
Chan rozmyśla zachmurzony.
Siódmego zerwał się rana,
I posłów porozsyłał w cztery świata strony.
Idą posły od Bajana,
Od Bajana Obrów Chana;
Do Saxonów i do Czudów
Niosą dary niby sieci;
O posiłki proszą ludów.
– Aż przybyli na północy
I do ziemi co się kwieci
Między wstęgą Wisły modrej,
A zieloną taśmą Odry.
Tam kraina się uśmiecha
Zamożną pracy rozkoszą;
A w niej Polanie, pod władzą
Łagodnych potomków Lecha,
Życie pokoju prowadzą.
Do siedmiu wzgórzow Gniezna przybywają posły,
Ich wzrok i prośbę i nakaz wyraża;
Dary od Chana przyniosły,
O zbrojne pomoce proszą
Przeciw potędze cesarza;
– I poszły do innej ziemi,
Z nowemi dary i prośby nowemi.
W Gnieźnie, gromady, pod starszyzny wodzą
Zlatują się z szelestem jak stada gołębi;
Każdy ród na chorągwi niesie swoje znamie.
Z długiemi berły Xiążęta się schodzą;
Na stopniach z darni, kołem tłum zasiada; – w głębi
Pod cieniem trzech lip, stanęli
Trzej mężowie cali w bieli,
Z gęślą zwieszoną przez ramie.
Najstarszy miał źrenice łagodnie przymglone….
Włos tworzył srebrną koronę
W około jego głowy; długa broda biała
Jak mleczny księżyc na pierś mu spadała;
On śpiewcą, on wie co było.
Drugi wstępuje wiata wrzące męzką siłą;
Broda jako noc czarna łono mu osłania,
Ciemne oko połyska ostrzami badania….
Twarz jego smutna i blada –
Głos namiętnem tłumym włada,
On opowiadacz, on wie co jest. –
Trzeci,
Młodzian lotny jak orle w najpierwszym rozpędzie,
Podnosi błękitne oczy
Patrzące w zachwyt proroczy;
Broda jasna jak zorza na piersiach mu świeci;
On wieszczem, on wie co będzie.
– Rzesze radzą; – przyjęto dary od Chagana;
Podług prawa tych dawnych, serdecznych stuleci,
Można było odmówić wszystkiego, prócz daru.
Radzą rzesze, – a z nad gwaru,
Jeden krzyk najgłośniej leci:
"Niech śpi pochwa naszywana;
Nie wyjmiem oręży.
Godziż się wspomagać wroga
Co współbraci nam ciemięży?
"Więc powiedzmy……cóż powiemy?
Mówmy, że za długa droga."
Tu się do koła tłum obejrzał niemy:
Któż odmowną odpowiedź ponieść się odważy?
"My pójdziemy." Zabrzmiały głosy trzech gęślarzy..
– "Idźcie ojce; szczęsnej drogi!
Niech prowadzą bogi!"
– Rosną fjołki; – pochylony
Kłos usypia w letnim skwarze; –
Płoną jabłka; – spadły szrony;
Nie wrócili trzej gęślarze.
Drugie lato – druga zima –
Trzech gęślarzy nie ma!
Już wybłyskasz trzecia wiosno;
Ach! Jakże w Gnieźnie żałosno!
We mgle, ku jesieni trzeciej,
Cóż na żółtej ścieżce świeci?
Czyjaż stopa z szelestem nadeptuje liście?
Wszak to trzy gęśle świecą w czerwonawym żarze
Ostatnich spojrzeń słońca? Ze wzgórz, uroczyście
Schodzą, po żółtej ścieżce trzej mężowie biali.
"Witajcie gęślarze!"
Znużona trójca zasiada
W cieniu gęstwiny lipowej;
Z nieśmiałą ciekawością, tłoczy się gromada,
Całuje brzeg ich sukni, do stóp im się skłania;
Oni dziatkom spłowiałe uścisnęli głowy,
Starszyznie rękę podali.
I czemuż w owej błogiej chwili powitania,
Smutne ich twarze?
"Czyście tak nieszczęśliwe widzieli narody?
Czyście tak opłakane przebyli przygody?"
Pyta rzesza.
Natenczas, gęślarz z kruczym włosem,
Uderzył w struny; – zdrętwiała
Gęśl się wzdrygnęła…..zabrzmiała
Brzmieniem rozfałszowanem, podobnem do jęku..
Więc gęślarz ją odrzucił, i wsparty na ręku
Żelaznym ozwał się głosem:OPOWIADANIE:
"Ojczyste groby! Ojczyste zagony!
Ziemio szczęśliwa, jeszcze nie zdobyta!
Śpiewak stroskany, wędrowiec znużony,
Rozskrzydlonemi wita cię ramiony!
Wita uśmiechem, ale iłżą wita…..
Bo czyjeż oko łzami nie opłynie,
Kiedy jak Nija wszedł żywcem do piekła?
Byłem w tak smutnej, przesmutnej krainie,
Że na jej widok brzmienie w strunach ginie…
Boleść tam struny mej gęśli urzekła!
Piętnaście razy, pełna twarz miesiąca,
Na podróż naszą patrzyła płacząca;
Wszystkie po drodze lasy się skarżyły;
Z żalu pękały krzemieniste bryły!
"Ach! któż nas pomści?" Wołał chór z mogiły.
Gdy nów piętnasty uczernił niebiosy,
Coraz się gęściej zaczęły snuć, lica,
Groźne, wiejące splecionemi włosy
Jakby wężami; biesiadne odgłosy
Dziko leciały…. tu Obrów stolica.
Weszliśmy w miasto Wielkiego Chagana,
Przez siedem wałów ogromnych jak góry,
Przez siedem wałów obronnych jak mury;
Gród, niby wioska smutnie rozsypana;
W środku drewniany, prosty dwór Bajana.
Prosty, lecz nosi strój tak różnowzory
Jako dziewoja w godowej osłonie;
Wszystko w kobiercach, złotogłowiach tonie;
Na ścianach wiszą puklerze i bronie,
Po ziemi ciężkie taczają się wory.
A te kobierce krasne jak barwinki,
A grad rubinów świeci z tych puklerzy,
A w worach owych szczere srebro leży.
To są wylękłych królów upominki,
To stosy danin – to owoc grabieży!
Bajan błyszczący w posłuchalnej sali,
Na złotem łożu rozparł się, jak żywa
Postać Kościeja, – i krwawe mięsiwa
Z misy, perłami sadzonej spożywa.
Wszyscy o ziemię czołem uderzali.
Chan, uśmiechniętą powitał nas twarzą,
Dziwił się gęślom, prostocie ubioru,
I o was pytał; – wnet wszyscy u dworu,
Czytając w oczach najwyższego wzoru;
Podchlebne słówka do koła nas gwarzą.
Lecz gdy wysłuchał poselstwa, tak sroga
Chmura, kirową przeszła po nim smugą,
Że nam się zdało widzieć Czarnoboga!
"Ha!" Rzekł szyderczo: Za długa wam droga?
Mnie by się do was nie zdała tak długą…."
Na te wyrazy zadrżeliśmy w duszy….
A gdyby kiedy spróbował tej drogi?
Módlmy się…. nieśmy ofiary! O bogi,
Niech was głos ludu niewinnego wzruszy!
Odwróćcie od nas wianie tej pożogi!…
Chcieliśmy wracać, Chan nie puścił z dworu,
Codzień innego czepiał się pozoru;
Straże nas w koło podstrzegaly zbrojne.
Aż przeciw Grekom Chan ruszył na wojnę,
Chan wśród zbrojnego ciągnie nas taboru.
Straszno tam było! Widzieliśmy drżące
Gnane pod sztandar współbraci tysiące;
Dla Słowian bitwa – dla Obrów zdobycze.
– Idziem jak więźnie; gardzą, nami dzicze,
Oziębło dla nas dworzanów oblicze.
Na Tracką, ziemię wstąpiło mrowisko;
Wozy Olbrzymów gięły się pod plonem;
Gdzie przeszli, niebo zostało czerwonem,
Wszędzie rzeź, popłoch i urągowisko!
Lecz wieść biegała, że Cesarz gdzieś blisko-
Wieczór, wtargnięto do wioski bogatej;
Łup tam ogromny, beczki warem płyną.
Bajan, wśród wodzów, pod zgliszczami chaty
Siadł i ucztuje; uśpiło ich wino…..
Usnęło wojsko – posnęły i czaty.
Myśmy trzej tylko żałosni, czuwali.
Jeden się ozwie: "Rozeznać nie mogę,
Lecz wy powiedzcie, co to błyszczy w dali?"
– "Wszak to się" rzekłem "szereg ognisk pali!"
Zamiana spojrzeń… i hej! cicho, w drogę!
Idziem po rosie… trwoga piersi tłoczy…
Noc była czarna, a ta błyskawica,
Coraz wyraźnie w ognie się rozświeca.
– Szyszak nam błysnął…. żołnierz zajrzał w oczy…
"Stójcie!" Straż grecka z krzykiem nas pochwycą.
Przez obóz, w grozie przeprowadza niemej,
Ciągle w nas patrzy: zdaje się zdumioną
Że my się do niej z radości śmiejemy.
Ranek już świtał, kiedy nas stawiono
Przed purpurową namiotu zaponą.
W koło namiotu snuły się postacie,
O hełmach złotych z piórem białogrzywem;
Snuły się giermki strojne, z okiem żywem;
Snuły kapłany w ostrej, ciemnej szacie.
Wszyscy w nas patrzą z badawczym podziwem.
Rozwarł się namiot: któż to pod nim, w kole
Dostojnych mężów, taki dzielny stoi?
Szczerość żołnierska na otwartem czole;
Wzrok równie zdradza łaskawość i wolę;
Rzeźbiona postać błyszczy w krótkiej zbroi.
Był to sam Cesarz, Maurycym nazwany,
Każe nas wołać i pyta łagodnie:
"Zkąd przybywacie wspaniałe przychodnie?"
– "Daleko" rzekniem, "jest morze zachodnie,
My tam żyjemy pomiędzy Polany."
Tłumacz mu nasze przekładał wyrazy;
Przygód podróży uplecionych w treści
Cesarz wysłuchał; po kilka się razy
Podrywał ruchem zgrozy i boleści,
Gdy imie Chana wracało w powieści.
Ciekawie słuchał, i równo ciekawie
Naszej się bujnej przyglądał postawie;
Prawda, że Grecy, choć błyszcza od stali,
Choć długie wieki mówią o ich sławie,
Białogłowami przy nas się zdawali.
"Ziemia to nasza," mówiliśmy w dumie,
"Tak hojną siłą wykarmia swe dziecie."
– a Cesarz pytał: "I wy po świecie,
Nawet bez broni ufnie wędrujecie?"
– "Cesarzu! Gęślarz zabijać nie umie.
Czyżby na głos nasz tak biegły narody,
Gdybyśmy sercom grali pieśń rozstroju?
My hodujemy wonny sad pokoju;
My wypełniamy posłannictwo zgody.
Ziomkom też naszym nie tęskno do boju;
Czasem domowa zawichrza się zwada,
Lecz ją… za chwilę koi głos pieśniarzy.
Rano pług – wieczór pląsy i biesiada. -
Jednak się bronić umiemy; o biada
Temu co spokój mącić nam się waży!"
Dziwią się Greki, sam cesarz się dziwi;
"W tej waszej ziemi" wołał, "leży zaród
Złotego wieku! Niewinni!… Szczęśliwi!…"
Wstał, po namiocie coraz chodząc żywiej,
Zcicha powtarzał: "A jakiż to naród!"
Potem, troskliwie: gdzie chcemy iść? pyta;
Kazał nas dary obsypać świetnemi,
I odprowadzić do rodzinnej ziemi.
– Ziemio szczęśliwa! Gęślarz łzą cię wita….
Długoż ty jeszcze będziesz niezdobyta?"
Skończył, a rzesze płaczą: "O ty dźwięcznogłosy,
Czemu nam zaśpiewałeś? Teraz twa przestroga
Zatruje nam biesiady, rozbudzi nas we śnie….
Teraz gdzie spojrzymy, wszędzie
Oczom się wydawać będzie.
Że już widzą wroga
Z plecionemi włosy!
Jakże ile nie przeczuwać grożącej niedoli!
Przeczuwać, jakże boleśnie!"
– "Czemuż my żyć musimy," wołały chłopięta,
"W najopłakańszych czasach jakie świat pamięta?
Czyliż kiedy widziano tak okropne dziwy?
Czyliż kiedy słyszano o takiej niewoli?"
"Oj! Co wy też mówicie, kochani parobcy!"
Odezwał się gęślarz siwy;
"A. spytajcie mogiły lub starego drzewa,
Co to przed wieki widziano?
Czy raz już w słowiańskiej chacie
Rozsiadał się obcy?
A jeżeli nie spytacie
Ani mogił ani lasów,
Siwy gęślarz wam zaśpiewa
Wieść, w młodości zasłyszaną
Od guślarza dawnych czasów."
Tu powstał pieśniarz ze śnieżystym włosem,
I lekko, wątła, ręką, dotknął struny cienkiej,
I wycisnął z niej huki grzmiące jak orkany;
Po każdej zwrotce śpiewanej
Wygrywa zwrotkę wojennej piosenki,
I srebrnym wynuca głosem:PIEŚŃ:
"Przed laty wielu, w lechickim kraju,
Zbrojnie osiadał hardy lud Gotów;
Od fal Bałtyku do fal Dunaju
Pływał falami namiotów.
Got się uśmiechał, Got był mniej srogi
Niżeli dzicze z włosy długiemi;
Lecz Got był chytry, był Lachom wrogi,
Chciał ich wyrzucić z ich ziemi.
Król Ermanaryk łupem się dzieli;
Król Ermanaryk spełnia kielichy;
Przed jego cieniem królowie drżeli…..
Król Gotów był królem pychy.
Nasi przodkowie siedli bezwładnie
Na grobach przodków; rwie ich tęsknota…..
Im się zdawało że państwo Gota
Nigdy już, nigdy nie padnie!
Przyszedł Balamir, z nim czerń straszliwa.
Attyla młody, na czarnym koniu,
Jakby śmierć hasa po łąckiem błoniu,
I Gotów na bój wyzywa.
Czyście widzieli te sławne gaje,
Nad Wisła gaje z krwawemi brzozy?
Kora nacięta krew z nich wydaje!
Tam dwa stanęły obozy.
Próżno król gocki ściąga łuk złoty;
Attyla, wzrokiem nadludzkiej siły
Zkamienił wrogów; – upadły Goty,
I brzozy krwi się opiły.
Czemu płaczemy? Czemu wątpimy?
Got, zdał się niebios dosięgać chwałą!…
Królestwo jego w mgłę się rozchwiało….
Rozchwieją się i Olbrzymy!"
Skończył gęślarz; – wątpiąca westchnęła gromada.
"Dajcie bogi," wołano, "aby kiedyś losy
Zaśpiewały z gęślarzem: Oto Olbrzym pada!
Lecz dziś nie widzimy jeszcze
Aby schmurzone niebiosy
Bieliły się jakim świtem?"
– "Nie widzicie?" Zawołał gęślarz z jasnym włosem;
"Wy nie widzicie, lecz wieszcze
Już widzi go oko!"
Tu gęśl wstrząsnął dzikim zgrzytem,
Jak żeby się duch gęśli wyrywał z łańcuchów.
I wypłynął w pieśń szeroką,
Jasną, czystą jak chór duchów,
I zaśpiewał złotym głosem:WIESZCZBA:
"Jasne słonko! Czemu z ciebie
Jasność bije taka blada?
– Jak mam świecić, gdy po niebie
Cień krogulca pada?"
Skowroneczku drżący z trwogi,
Czemu pierzchasz z wonnych błoni?
"Jak mam nie drżyć, kiedy srogi
Krogulec mię goni?"
O skowronku, ranny dzwonku,
Nie trać siły, patrz na chmury:
Przyjdzie sokół złotopióry,
Zbawi cię skowronku!
Już go widzę! Lśni od rosy….
Pierś krogulca w szpony okuł..
Świeci słońce….. pod niebiosy
Lecą wieszcz i sokół!…."
Tak śpiewał gęślarz prorok; – lecz mijały lata,
A Lachom coraz twardsze ciążyły kajdany;
A z chmury łez nie wylata
Sokół obiecany!
Aż i łez się przebrało…. już serce człowieka
O bóstwach wątpić zaczyna….
Tej tylko chwili bóstwo Pomsty czeka:
Bije godzina!
Żył na zachodzie mąż, Słowianin rodem;
Samo na imie mu było.
Jakby zrodzony królem, pochód miał wspaniały;
Żar wrzący tłumioną, siłą.,
W obliczu mu pałał młodem;
Lecz zgryzoty przedwczesne czoło mu zorały;
Bo i tam, dola Słowian była zachmurzona!
Naciskani przez Franka, parci przez Fryzona,
Musieli bogów ołtarze
Kryć po lasach lub w pieczarze,
Przed napływem nowej wiary,
Musieli z niechętnemi wstępować mieczami,
Pod króla Dagoberta zwycięzkie sztandary.
Samo, stargawszy młodość służbą wojowniczą,
Muły obciążył zdobyczą,
I swych panów podchlebną obietnicą mami:
"Chcę" rzekł "odpocząć na sędziwe lata,
Kupcem zostanę;
W Bizanckiej stolicy świata
Zamienię moje skarby na złoto kowane.
A gdy mię wkrótce, o mili!
Ujrzycie z powrotem,
Podzielę się z wami złotem."
I Frankowie go puścili;
Samo przyspiesza pochód, co sił, nieprzerwanie,
Jakby za sobą czuł gońce.
Aż gdy na granicy stanie,
Wzniósł rękę i groźby miota:
"Prawda to że do was wrócę,
Prawda to że dam wam złota,
Jak że w nocy świeci słońce!…."
Szła droga do Bosforu przez słowiańskie kraje.
Samo oczom nie wierzy… co chwila przystaje:
"Cóż się dzieje na świecie, o mój biały boże?
Ja się na Franka skarżę, nad mym losem smucę,
A przy tych narodów losie,
Mój, złotym się nazwać może!"
Wieść o kupcu kraj porusza;
Zbiegają się bogacze o plecionym włosie.
Kupiec Samo wiózł zapas broni różnowzorej:
Miecze frankońskie, złotem ozdobne najczystszem,
Rzeźbione przez Eligjusza
Co równie sławnym był mistrzem,
W nauce życia i w złotniczej sztuce.
Wiózł i dzidy normandzkie, saxońskie topory,
I stal z Damaszku, cudnie rzniętą w arabeski.
Samo Obrom się kłaniał, a w sercu krył zgrozę,
I mówił niby korny, niby zatroskany:
"Oj żal mi potężne pany
Że nic wam sprzedać nie mogę,
Lecz wszystko zamówione, dla cesarza wiozę."
– Pod wieczór kilku Słowian, zabiegło mu drogę,
Łza im połyska w źrenicy niebieskiej….
"Kupcze," szepnęli, "człowiecze!
Jeżeli serce masz w łonie,
Daruj nam te bronie."
A Samo im rzecze:
"Nietylko wam rozdam miecze,
Ale sam was poprowadzę."
Za chwilę, ujrzał się w tłumie;
Liczy ich – nie zliczy!
Biegły w sztuce wojowniczej,
Hufce z nich ustawiać umie;
Więc rzekli: "Weź w wojsku władzę."
Wyzwał Obrów do rozprawy;
Olbrzymami zasłał pole,
I Chagana wziął w niewolę;
Po rękojeść miecz miał krwawy.
W wyzwolonych podziw rośnie, –
Wdzięczność w sercach płonie;
Wykrzyknęli jednogłośnie:
"Panuj nam Samonie!"
Natenczas, trzej gęślarze, którzy do tej chwili
Nieutuleni w żalu, po lasach błądzili,
Gęśl zwieszają przez ramiona;
Dalej w puszcze! W góry dalej!
Przechodzą przez krwawe pole,
Przybyli na dwór Samona,
Zapłakali, zawołali:
"Witaj o sokole!"
Król Samo jaśniał w obłoku szkarłatów,
Odział się mocą., przepasał się chwałą,
Bogom praojców oddawał pokłony,
I pił i śpiewał, i pojął za żony
Dwanaście dziewic piękniejszych od kwiatów,
I słynął na ziemię całą.
Gdzież i z kim się nie mierzył wódz nieporównany?
Niezapomniał on doli pod Frankiem żałosnej,
Wojował z Dagobertem i w sławnej wygranej
Pomścił się łez swojej wiosny.
A Obiów ścigał wszędzie, ścigał niestrudzenie;
Bije ich na brzegach Sanu.
Goni na szczyt Łysej góry;
Tam nakazał oblężenie;
Ciska groty, rzuca głownie,
Aż ramionami taranu
Obruszył warownię….
Wśród huków dzikiej biesiady,
Zasypał Obrów gruzami zagłady,
A warowni puste mury
Zmienił na świątynię czczoną
Gdzie do Śwista się modlono.
Zbiegł w doliny, pędzi lotem
W kraj Chrobacki; tam lud chrobry,
Jego głosem niby grzmotem
Przebudzany
Rwie kajdany!
I zniknęli Olbrzymowie
Pod zatratą tak wielką, zatratą tak trwałą,
Że dotąd śpiewa przysłowie:
Wyginęli jako Obry,
I nawet śladu po nich nie zostało.