Wojna w blasku dnia. Księga I - ebook
Wojna w blasku dnia. Księga I - ebook
Podczas Nowiu na świat wychodzą demony
Wojna w blasku dnia wciąga czytelników w świat otchłani i mroku. Ludzkość ma trzydzieści dni, aby przygotować się do kolejnego ataku. Miesiąc, to zbyt mało, by uchronić wioskę.
Arlen i Jardir byli kiedyś jak bracia. Teraz stali się rywalami. Otchłańce szykują atak i tylko dwóch mężczyzn może im stanąć na drodze, pod warunkiem, że opanują demony, które czają się w ich sercach.
Peter V. Brett jest dziś tak rozpoznawalnym autorem jak George R. R. Martin, Robert Jordan i Terry Brooks. Powieści z cyklu demonicznego – Malowany człowiek, Pustynna włócznia i Wojna w blasku dnia podbiły już księgarskie rynki całego świata.
Autorem grafik jest Dominik Broniek, który już od wczesnego dzieciństwa cokolwiek sobie wymyślił, zawsze to rysował i tak już zostało. Uwielbia klasykę kina s-f i książki oraz komiksy, które czciło się od zawsze i czci do dzisiaj. Nie lubi złośliwości rzeczy martwych, w szczególności zepsutego komputera na dzień przed oddaniem ilustracji. Boi się tylko wiedźm i innych czarownic. Marzy o spotkaniu obcej cywilizacji.
* * *
<br />
<br />
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7574-851-2 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Arlen
333 ROK PLAGI, LATO 30 ŚWITÓW PRZED NOWIEM
Renna ponownie pocałowała Arlena. Leżeli pod nocnym niebem, ciężko dysząc, a łagodny wiatr studził ich spocone ciała.
– Ciekawiło mnie, czy pod tą przepaską też masz tatuaże – powiedziała, układając się przy nim. Oparła głowę na nagiej piersi mężczyzny, wsłuchana w bicie jego serca.
Arlen parsknął śmiechem i objął ją ramieniem.
– Ta przepaska nazywa się bido. A co do tatuaży, to nawet moja obsesja ma swoje granice.
Renna przysunęła usta do jego ucha.
– A może po prostu potrzebujesz zaufanego Patrona Runów? Każda żona ma obowiązek troszczyć się o to, co się znajduje w bido jej męża. Mogłabym sama namalować ci tam to i owo...
Arlen przełknął ślinę, a na jego policzkach pojawił się rumieniec.
– Obawiam się, że malowane przez ciebie runy szybko zaczęłyby zmieniać kształt.
Renna wybuchła śmiechem, otoczyła go ramionami i znów ułożyła mu głowę na piersi.
– Czasem się zastanawiam, czy nie jestem stuknięta – westchnęła.
– O czym ty mówisz?
– Mam wrażenie, że nadal siedzę w izbie tkackiej Selii Wyschniętej i gapię się w ścianę. Wszystko, co się wydarzyło od tej chwili, wydaje mi się szalonym snem. Zastanawiam się, czy przypadkiem mój umysł nie zbłądził do jakiegoś miejsca z bajki i nie pozostał tam na zawsze.
– Jeśli to uważasz za miejsce z bajki, to masz kiepską wyobraźnię – parsknął Arlen.
– A niby dlaczego? Pozbyłam się Harla, nie muszę wracać do tego cholernego gospodarstwa, jestem silniejsza i tańczę pod gwiazdami. – Zatoczyła dłonią łuk. – Dookoła siebie widzę jedynie kolory i blask.
Spojrzała na niego.
– A do tego jestem tu z Arlenem Balesem. Czy to nie miejsce z bajki?
Niespodziewanie Renna przygryzła wargę, chcąc powstrzymać słowa, które wielokrotnie powtarzała w duchu, ale jak dotąd nie odważyła się wypowiedzieć na głos. Po części obawiała się reakcji Arlena, ale w znacznej mierze powstrzymywały ją własne wątpliwości. Wszystkie siostry Tanner gotowe były dzielić łoże z pierwszym przyzwoitym mężczyzną, którego napotkały, ale czy którakolwiek z nich naprawdę się zakochała?
Jako dziecko Renna sądziła, że kocha się w Arlenie, ale przecież prawie się wówczas nie znali. Po upływie kilku lat odkryła, że owo uczucie wzięło się tylko i wyłącznie z marzeń. Rok temu na wiosnę Renna wmówiła sobie, że jest zakochana w Cobiem Fisherze, ale wiedziała już, że i wtedy bardzo się myliła. Cobie nie był złym człowiekiem, ale dziewczyna uwiodłaby każdego, kto przybyłby na farmę Harla. Nie było na świecie miejsca gorszego od tego gospodarstwa, ani też mężczyzny podlejszego od jej ojca, dlatego zdobyłaby się na wszystko, byle się stamtąd wyrwać.
Renna jednakże miała już dość pomyłek. Miała też dość tłumienia własnych pragnień.
– Kocham cię, Arlen – powiedziała.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, resztki jej odwagi znikły bez śladu. Wstrzymała oddech, ale Arlen bez wahania otoczył ją ramionami.
– Ja też cię kocham, Renna.
Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc. Jej strach i wątpliwości rozwiały się jak dym.
Nabuzowana magią nie zmrużyła oka tej nocy, ale nie chciała spać. Cieszyła się ciepłem i bezpieczeństwem i zastanawiała leniwie, jak to możliwe, że jeszcze kilka godzin temu walczyli z księciem demonów i jego sługami. Miała wrażenie, że znalazła się teraz w innym świecie i toczyła inne życie. Udało im się uciec, choć na krótką chwilę.
Pot na jej skórze wkrótce wysechł, a emocje przygasły. Prawdziwy świat, okrutny i przerażający, znów zaczął się wyłaniać z ciemności. Renna przypomniała sobie, że otaczają ich ciała martwych otchłańców i wszędzie stygną kałuże czarnej posoki. Ociekający krwią zmiennokształtny z precyzyjnie odrąbaną głową nadal przypominał ją z wyglądu. Poraniony Nocny Tancerz, który ledwie uniknął śmierci, leżał kilka kroków dalej z nogami w łupkach.
– Trzeba będzie go uzdrowić, by znów zaczął chodzić – oznajmił Arlen. – Minie jednak przynajmniej dzień, a może nawet dwa, nim odzyska siły.
Renna rozejrzała się po polanie.
– Nie mam ochoty spędzić tu kolejnej nocy.
– Ja też – odparł Arlen. – Otchłańce będą tu jutro ściągać jak muchy do ścierwa. Niedaleko stąd mam kryjówkę i wóz, na którym zmieści się Tancerz. Pójdę tam i wrócę tuż po wschodzie słońca.
– Tak czy owak, będziemy musieli zaczekać tu do zmroku.
Arlen spojrzał na dziewczynę.
– Dlaczego?
– To zwierzę waży więcej niż dom mojego ojca – odparła. – Jak niby ułożymy konia na wozie? Dopiero po zapadnięciu zmroku odzyskamy na nowo moc. A poza tym w jaki sposób chcesz ten wóz pociągnąć?
Nawet tatuaże na twarzy Arlena nie zamaskowały jego miny.
– Przestań – warknęła.
– Co takiego?
– Nie chcę, byś mnie okłamywał – wyjaśniła Renna. – Jesteśmy sobie przyrzeczeni, a mąż powinien być szczery wobec żony.
Arlen przyjrzał jej się ze zdziwieniem, a potem pokręcił głową.
– Nie chciałem cię okłamać, jeśli chodzi o ścisłość. Próbuję jedynie zdecydować, czy to właściwy moment, aby z tobą porozmawiać.
– Jak najbardziej właściwy – odparła Renna. – O ile cenisz własną skórę.
Arlen znów zmrużył oczy, ale napotkał jej twarde spojrzenie i wzruszył ramionami.
– W świetle dziennym nie tracę wszystkich sił – wyjawił. – Nawet w samo południe jestem w stanie podnieść mleczną krowę i rzucić nią dalej niż ty kamieniem.
– Skąd się to bierze? – spytała Renna.
Arlen znów zrobił tę samą minę co przed chwilą i dziewczyna spojrzała na niego twardo i pogroziła mu pięścią, ale tym razem gest był żartobliwy. Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
– Opowiem ci wszystko, gdy dotrzemy do kryjówki. Obiecuję.
– Obietnice pieczętuje się pocałunkami! – uśmiechnęła się Renna.
Gdy Arlen odszedł, Renna wyciągnęła podarowany jej zestaw do malowania runów, rozłożyła kawałek czystego materiału na ziemi i pieczołowicie ułożyła przybory. Następnie wyjęła naszyjnik z kamieni oraz nóż i zaczęła je czyścić. Pracowała powoli, starannie, wkładając uczucie w każdy ruch.
Naszyjnik był podarunkiem zaręczynowym od Cobiego Fishera. Składał się z kilku tuzinów gładkich, wypolerowanych kamyków nawleczonych na mocny sznurek. Był tak długi, że Renna musiała owinąć go dwukrotnie wokół szyi, a i tak zwisał jej poniżej piersi.
Nóż z kolei należał do jej ojca, Harla Tannera. Zawsze nosił go za pasem i dbał o to, aby był ostry jak brzytwa. Zamordował nim Cobiego, gdy ten usiłował z Renną zbiec i rozpocząć wspólne życie, a potem to ona zabiła nim Harla.
Gdyby wypadki potoczyły się inaczej, w chwili powrotu Arlena Renna i Cobie żyliby jako mąż i żona. Ten naszyjnik – podarunek zaręczynowy od innego mężczyzny – przypominał jej o tym, że dochowała wierności Arlenowi. Nóż zaś przypominał o innym mężczyźnie, który przez całe życie więził dziewczynę w swojej Otchłani.
Nie mogła się rozstać ani z jednym, ani z drugim. Były to przedmioty dla niej wyjątkowe – nie dość, że od początku do końca stanowiły własność Renny, to jeszcze służyły jej nie tylko w blasku słońca, ale i w mroku nocy. Na obu wymalowała runy – ochronne na naszyjniku i ofensywne na nożu. W razie potrzeby naszyjnik mógł służyć jako krąg runiczny, ale jeszcze bardziej przydawał się jako garota. A nóż...
Nóż przebił pierś księcia otchłańców. Nawet w tej chwili okolone runami oczy dziewczyny widziały magię, którą emanował. Źródłem mocy bynajmniej nie były tylko i wyłącznie runy – całe ostrze emanowało bladym światłem i kaleczyło nawet przy najdelikatniejszym dotknięciu.
Wiedziała, że ta moc wygaśnie po wschodzie słońca, ale na razie broń wydawała się nieprawdopodobnie potężna. Nawet za dnia cios zadany nożem byłby groźny. Kontakt z magią zawsze zwiększał możliwości zwykłych przedmiotów. Wystarczyło kawałkiem płótna musnąć kamień naszyjnika, by zaczynał lśnić, a sznur wydawał się mocniejszy niż wtedy, gdy go dostała.
Renna do świtu czuwała nad Nocnym Tancerzem. Gdy słońce wychyliło się zza horyzontu, rozrzucone wszędzie ciała otchłańców stanęły w płomieniach. Ten widok zawsze sprawiał jej ogromną przyjemność, choć za każdym razem musiała za niego słono zapłacić. Gdy ścierwa buchały ogniem, runy wymalowane na ciele wyciągiem z czarnego korzenia mrowiły, co oznaczało, że ich moc wygasa. Skryty w pochwie nóż stał się gorący i parzył Rennę w nogę. Musiała się oprzeć o drzewo, aby nie upaść. Czuła się słaba i na wpół ślepa, niczym lalka Minstrela, której ucięto sznurki.
Chwila słabości minęła jednak szybko i Renna nabrała tchu. Wiedziała, że po kilku godzinach snu poczuje się lepiej, a przecież i tak dysponowała zaledwie ułamkiem mocy, którą zyskiwała po zapadnięciu ciemności.
Jak to możliwe, że Arlen nie tracił mocy w świetle słońca? Czy to dlatego, że jego runy zostały wytatuowane, a nie wymalowane? Obiecała sobie, że jeśli to prawda, jeszcze dzisiaj poszuka igły i atramentu.
Ciała demonów spłonęły szybko, pozostawiając jedynie popiół i wypalone kręgi na ziemi. Renna przydeptała kilka tlących się gałęzi, by uniknąć pożaru, a potem wreszcie uległa zmęczeniu i ułożyła się u boku Nocnego Tancerza.
Gdy się obudziła, nadal znajdowała się przy rumaku, ale zamiast na mchu spoczywała teraz na szorstkim kocu rozłożonym na podskakującym wozie. Uniosła głowę i ujrzała Arlena ciągnącego wóz z imponującą prędkością.
Widok ten rozbudził ją całkowicie. Bez trudu przemieściła się na kozioł, złapała wodze i głośno strzeliła z bata. Arlen aż podskoczył, a Renna wybuchła śmiechem.
– Wio! Szybciej!
Na widok jego kwaśnej miny roześmiała się raz jeszcze, po czym zeskoczyła z wozu i podbiegła. Droga była wyboista, a miejscami zarośnięta przez chwasty, ale Arlena nie spowalniało to szczególnie.
– Studzienka już niedaleko – rzekł cicho.
– Co takiego?
– Studzienka. To nazwa wioski, a bierze się stąd, że tamtejsza woda wybornie smakuje.
– Myślałam, że będziemy się trzymać z dala od wsi – zdziwiła się Renna.
– Ta zamieszkana jest już tylko przez duchy – wyjaśnił Arlen, a dziewczyna usłyszała ból w jego głosie. – Kilka lat temu demony przedarły się tam przez barierę.
– Wiedziałeś o tym?
Arlen pokiwał głową.
– Gościłem tam czasami, gdy jeszcze pracowałem jako Posłaniec. W Studzience mieszkało dziesięć rodzin. Sześćdziesięciu siedmiu pracusiów, jak mawiali. Mieli kilka dziwnych obyczajów, ale Posłańców zawsze witali z otwartymi ramionami i pędzili najmocniejszy bimber, jaki w życiu piłem.
– Nie piłeś nigdy samogonu mojego starego – mruknęła Renna. – Powalał lepiej niż olej do lamp.
– Ten ze Studzienki był tak mocny, że książę Angiers wyjął miejscowość spod prawa. Wymazał wioskę z map i zakazał Gildii Posłańców wysyłania tam ludzi.
– Ale wyście mieli to gdzieś?
– Na Otchłań, pewnie, że tak! – prychnął Arlen. – Za kogo on się uważał? Żeby bezceremonialnie skreślić całą wieś? Poza tym za ładunek bimbru ze Studzienki można było dostać równowartość sześciomiesięcznej wypłaty. A ja po prostu lubiłem tych ludzi. Otoczyli runami całą wieś i życie toczyło się tam dniem i nocą. Z odległości paru mil słychać było, jak śpiewają.
– I co się stało? – spytała Renna.
Arlen wzruszył ramionami.
– Zacząłem wyprawiać się dalej na południe i przez parę lat ich nie odwiedzałem. Wróciłem w te strony dopiero po tym, jak zacząłem tatuować ciało. Nie widziałem żywego ducha przez długie miesiące i czułem się tak samotny, że zacząłem rozmawiać z Tancerzem i odpowiadać za niego. Tak, odbijało mi i zdawałem sobie z tego sprawę.
Renna przypomniała sobie podobne rozmowy, które toczyła ze zwierzętami w gospodarstwie ojca. Ileż to razy gawędziła od serca z Panią Drapką czy z Kopytkiem. Choć przez cały czas przebywała w towarzystwie Harla, dobrze wiedziała, czym jest samotność.
– Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w pobliżu Studzienki – ciągnął Arlen. – Postanowiłem owinąć twarz oraz dłonie płótnem i wcisnąć im jakąś historyjkę, że trafiło mnie ogniste plunięcie. Zrobiłbym wszystko, byle z kimś pogadać. Gdy zbliżałem się do wsi, uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy nie słyszę żadnych głosów ani śpiewów.
Minęli grupkę drzew, a potem ich oczom ukazała się wieś – Święty Dom oraz dziesięć mocnych, krytych strzechą chat ustawionych w równym kręgu wokół placyku z wielką studnią. Wieś otaczał rząd słupów runicznych, domy były piętrowe, na górze spano, a na parterze mieścił się sklep bądź warsztat. W Studzience znajdowała się kuźnia, tawerna, stajnia, piekarnia, warsztat tkacki i kilka innych interesów.
Renna była głęboko poruszona, gdy szli ulicą do stajni. Wszystko dookoła było tak idealnie zachowane! Nigdzie nie widziała ani śladu ataku demonów i miała wręcz wrażenie, że lada moment z budynków wyjdą ludzie. Oczami wyobraźni widziała, jak uwijają się i pracują.
– Gdy tu przybyłem, plac był zasłany kośćmi i demonim gównem – powiedział Arlen. – Smród zdradzał, że od masakry upłynęło dopiero kilka dni. Dni! Gdybym przybył tam wcześniej, mógłbym...
Renna dotknęła jego ramienia, nie mówiąc ani słowa.
– Jeden ze słupów runicznych najwyraźniej pękł i został przewrócony przez wiatr – ciągnął Arlen. – Drzewne demony zapewne odnalazły lukę i wpadły do wsi, zaskakując ludzi przy wieczerzy. Kilku uciekło w mrok, ale znalazłem tylko ich szczątki.
Dziewczyna wyobraziła sobie mieszkańców Studzienki siedzących przy stołach na centralnym placu i raczących się wspólną wieczerzą, całkowicie nieprzygotowanych na atak otchłańców. Słyszała ich wrzaski i widziała, jak umierają. Oszołomiona wizją, opadła na kolana. Żołądek dziewczyny skręciły mdłości.
Arlen położył jej dłoń na ramieniu. Renna uświadomiła sobie, że szlocha. Uniosła głowę i spojrzała na niego z poczuciem winy.
– Nie masz się czego wstydzić. Sam zniosłem to o wiele gorzej.
– Co zrobiłeś?
Arlen wypuścił powietrze z płuc.
– Na parę tygodni straciłem kontakt z rzeczywistością. Paliłem kości, upijałem się tutejszym bimbrem, a nocami zabijałem każdego cholernego demona, który się pojawił w promieniu dziesięciu mil od Studzienki.
– Widziałam kilka świeżych tropów wiodących w stronę wioski – zauważyła Renna.
– Jutro rano zapłoną ogniska – mruknął Arlen.
Renna położyła dłoń na rękojeści noża i splunęła na bruk.
– Żebyś wiedział.
Dotarli do stajni, a tam Arlen, stękając z wysiłku, ułożył Nocnego Tancerza na ziemi. Renna aż pokręciła głową. Miała wrażenie, że nie powtórzyłaby tego wyczynu nawet nabuzowana magią w środku nocy.
– Przyda się trochę wody – rzekł Arlen.
– Przyniosę. – Renna ruszyła do wyjścia. – Chętnie spróbuję wody ze studni tak słynnej, że użyczyła nazwy całej wsi.
Mężczyzna złapał ją za ramię.
– Już nie jest taka dobra. Kennit, starszy wioski, utonął tam podczas ataku. Gnił przez dobry tydzień, nim zdołałem zejść na dół i wyłowić szczątki. Główna studnia jest zatruta. W ujęciu za tawerną woda nadal jest czysta, ale wsi bym po niej nie nazwał.
Renna splunęła raz jeszcze, złapała wiadro i poszła do tawerny. Jej dłoń znów musnęła kościaną rękojeść noża. Dziewczyna nie mogła się doczekać nocy.
Gdy zaspokoili wszystkie potrzeby Tancerza, umyli się i spożyli zimny posiłek w tawernie.
– Na górze jest pokój do wynajęcia – powiedział Arlen. – Możemy się wyspać przed zapadnięciem zmroku.
– Pokój do wynajęcia? – zdziwiła się Renna. – We wsi, w której jest kilka pustych domów?
– To chyba nie w porządku spać w łóżku człowieka pożartego przez demony. – Arlen pokręcił głową. – W tym pokoju nocowałem jako Posłaniec. Jest niezły.
Kocham cię, Arlenie Bales, pomyślała Renna, ale nie było sensu powtarzać tego, co już powiedziała. Pokiwała głową i udała się w ślad za partnerem po schodach.
Nawet ów pokój do wynajęcia był większy od wszystkich pomieszczeń, w których Renna miała okazję spać. Na łóżku leżały puchowe pierzyny. Usiadła na nich, zdumiona miękkością. Dotychczas spała jedynie na słomianych materacach. Ułożyła się i przekonała, że posłanie w istocie jest miękkie niczym chmura.
Moszcząc się wygodnie na puchu, Renna rozejrzała się po pokoju. Nie ulegało wątpliwości, że Arlen spędził tu sporo czasu. Gdzie spojrzała, widziała porozstawiane przedmioty, którymi miał w zwyczaju się posługiwać – kubki z farbą, pędzle, rylce i książki. Niewielkie biurko zostało przerobione na stół roboczy, a na podłodze pod nim leżały trociny i strużyny.
Arlen przyklęknął i zwinął leżący na środku pomieszczenia dywanik. Odnalazł luźną płytkę i uniósł ją ostrożnie. Okazało się, że owa płytka służy jako uchwyt, dzięki któremu można podnieść spory fragment podłogi. Krawędzie skrytki zostały zamaskowane trocinami. Renna usiadła i zajrzała do środka, a wtedy szeroko otworzyła oczy. W kryjówce znajdował się cały arsenał broni, dobrze naoliwionej, ostrej i oznaczonej potężnymi runami. Zsunęła się z łóżka, podeszła i przykucnęła, by lepiej się przyjrzeć. Jej spojrzenie przesuwało się po symbolach wykonanych przez Arlena.
Ten wybrał niewielki łuk ze złotodrzewu oraz kołczan pełen strzał i podał jej oba przedmioty.
– Pora, byś się nauczyła strzelać.
Renna wykrzywiła się zdegustowana. Znów próbował ją chronić. Robił wszystko, aby nie musiała walczyć wręcz. Starał się zapewnić jej bezpieczeństwo.
– Nie chcę. Za włócznię również podziękuję.
– Czemu?
Renna uniosła naszyjnik z otoczaków i wyciągnęła nóż.
– Nie chcę zabijać otchłańców z wygodnej kryjówki. Chcę umrzeć, wiedząc, kto mnie rozpruł.
Sądziła, że będzie próbował jej to wyperswadować, ale Arlen jedynie kiwnął głową.
– Dobrze wiem, o czym mówisz – stwierdził, ale nie cofnął ręki z łukiem. – Zdarza się jednak, że otchłańców przybywa o wiele za dużo albo że trzeba któregoś załatwić, zanim zabije niewinnego człowieka.
Uśmiechnął się i dodał:
– A poza tym wycelowanie w otchłańca i zastrzelenie go z daleka to też miłe uczucie.
Renna nabrała głęboko tchu. Bez wątpienia miał rację. Tak, bez wątpienia próbował ją chronić, ale robił to jak zawsze na swój sposób.
Uczył ją, jak sama ma o siebie zadbać.
Kocham cię, Arlenie Bales.
Ujęła łuk, zdumiona jego lekkością. Arlen podał jej jeszcze niewielki kołczan pełen runicznych strzał, a potem zaczął wyjmować resztę broni i układać na naoliwionej płachcie.
– Po co ci to wszystko? – zdziwiła się Renna.
– Będzie potrzebne znacznie więcej – odparł Arlen. – Już dawno trzeba było to zrobić. Mam zamiar podarować runiczną broń każdemu mężczyźnie, każdej kobiecie i każdemu dziecku silnemu na tyle, aby ją unieść. Mam wiele takich kryjówek w całej Thesie, ale jak dotąd nie podzieliłem się z nikim tą tajemnicą. Dość tego. Nie potrzebuję już broni, aby zabijać demony. Ten etap w moim życiu dobiegł końca.
– Jak to? – spytała Renna. Spodziewała się, że Arlen będzie unikał jej spojrzenia, co zdradzi, że nie chce odpowiedzieć.
Miłość nie miłość, ale jeśli odwróci wzrok, palnę go w ten łysy łeb, pomyślała.
Arlen jednakże patrzył prosto na nią. Wzrok miał nieco rozbiegany.
– Pokażę ci dziś w nocy. – Dotknął kręgów z runami wizji, otaczających oczy dziewczyny. – Moc tych symboli bardzo ci się przyda.
Renna ujęła go za ręce i wstała. Ciągnąc go, cofnęła się, aż jej łydki dotknęły łóżka. Oboje opadli w miękki puch, a ich pocałunek szybko przerodził się w pieszczoty. Krew łomotała Rennie w skroniach i poczuła się równie niezwyciężona jak w ciemności nocy.
Słońce zachodziło, gdy zeszli do izby głównej na kolację. Po skończonym posiłku Arlen wstał i przez moment szukał czegoś za kontuarem. Wyszedł, trzymając ciężki gliniany dzban.
– Demony zazwyczaj materializują się na polach za wsią. Może póki co napijemy się czegoś mocniejszego?
Szli przez wieś, przyglądając się ciemniejącemu niebu w kolorze lawendy. Należące do Studzienki pola ciągnęły się daleko na południe od zabudowań. Uprawiano tam głównie ziemniaki, pszenicę oraz trzcinę cukrową. Ziemią nie zajmowano się od wielu lat, ale na przekór wszystkiemu tu i ówdzie nadal rosły nieregularne kępki roślin. Upraw strzegły rozstawione w regularnych odstępach słupy runiczne. Wiele z nich było w kiepskim stanie i nie zatrzymałoby otchłańca na długo, ale Renna dostrzegła parę nowych pali ze świeżo wymalowanymi symbolami. Przyjrzała im się uważniej i naraz dostrzegła prawidłowość.
– Zamieniłeś to miejsce w labirynt – powiedziała. – Zupełnie jak ci mieszkańcy pustyni z twoich opowieści.
Arlen pokiwał głową i usiadł.
– Dzięki temu można walczyć z pojedynczymi demonami, a nie z hordami, i przez cały czas ma się schronienie o krok – oznajmił i wyciągnął dzban. Napełnił dwa drewniane kubeczki przejrzystym napojem. – W Krasji wynaleziono pewien napój, który Sharum czasami piją przed bitwą. Nazywają go couzi i twierdzą, że dodaje wojownikowi odwagi. – Uniósł kubeczek z uśmiechem. – Odkryłem, że bimber działa podobnie.
– A nie mówiłeś, że Sharum potrafią stłumić strach siłą woli? – Renna usiadła obok, dzban znalazł się między nimi.
– Większość z nich. W istocie przed bitwą najlepiej zdusić lęk samodzielnie, ale wojownik staje się wówczas zimny i wyrachowany. Ja zaś nie chcę być beznamiętną maszyną do zabijania, nie w miejscu takim jak Studzienka. Tutaj chcę szaleć jak uwolniona Otchłań.
Renna pokiwała głową. Doskonale go rozumiała. Odsunęła kubeczek, ujęła dzban, z wprawą przytknęła go do ust i wzięła tęgi łyk.
Arlen nie przesadzał – bimber był rzeczywiście mocny i Renna się rozkaszlała. Alkohol okazał się jednak nieco słodszy od wyrobu jej ojca i kula ognia w żołądku wkrótce zamieniła się w ciepło rozlewające się po całym ciele.
Mężczyzna również odsunął kubki i poszedł w ślady towarzyszki. Podawali sobie dzban, aż znikły resztki światła i nad ziemią pojawiła się mgła, zwiastując rychłe przybycie otchłańców. Kłęby zaczęły się zagęszczać i upodabniać do ciał polnych demonów, najszybszych istot znanych Arlenowi, potworów smukłych i czujnych, polujących na czterech łapach niczym lwy. Pojawiło się również kilka drzewnych, ale większe otchłańce materializowały się wolniej.
Renna wstała. Zatoczyła się i dopiero po chwili odzyskała równowagę. Ruszyła w kierunku krzepnącego drzewnego demona, trzymając opróżniony częściowo dzban na jednym palcu. Spoglądała na potwora złowrogo, przypomniawszy sobie noc, którą spędziła zamknięta przez ojca w wygódce, wrzeszcząc za każdym razem, gdy któryś z demonów uderzył o ścianę. Przypomniała sobie również puste budynki za plecami oraz zatrutą studnię.
Pociągnęła jeszcze jeden łyk i zaczopowała dzban. Wolną ręką sięgnęła do sakwy przy pasie.
Demon był już w pełni materialny i rozwarł pysk, aby wydać dziki ryk. Dziewczyna ujrzała rzędy ostrych zębów i paszczę tak ogromną, że zmieściłaby się tam jej głowa. Nim potwór zdołał wydać choćby dźwięk, Renna wrzuciła mu do pyska żołądź z wymalowanym runem gorąca, który aktywował się po zetknięciu z językiem bestii i eksplodował z ogłuszającym hukiem.
W tej samej chwili Renna plunęła na niego alkoholem trzymanym w ustach.
Uskoczyła, gdyż łeb demona eksplodował płomieniami. Potwór padł i zaczął się ciskać, usiłując ugasić płomienie ogarniające koropodobny pancerz.
Rozległ się śmiech. Gdy Renna się odwróciła, Arlen bił jej brawo.
– Nieźle, ale znam lepszą sztuczkę.
Renna uśmiechnęła się i założyła ramiona, wchodząc do bezpiecznego kręgu.
– No to proszę, Arlenie Bales! Daj z siebie wszystko.
Arlen ukłonił się. Jakiś polny demon zmaterializował się nieopodal, ogromny, większy niż nocny wilk. Warknął i przygarbił się, gotów do skoku.
Mężczyzna skrzyżował ramiona podobnie jak Renna i nie cofnął się ani o krok. Zdjął kaptur – ostatnio bardzo rzadko go zakładał – ale nadal miał na sobie szaty noszone za dnia, zakrywające potężne runy na jego ciele. Polne demony były szybkie niczym wiatr i każdy zdołałby powalić i błyskawicznie rozszarpać mężczyznę, którego nie chroniły runy. Renna mocno zacisnęła dłoń na rękojeści noża.
Tymczasem rozpędzony polny demon przemknął przez Arlena, jakby wojownik był tylko iluzją. Sylwetka mężczyzny zawirowała niczym roztrącony dym, ale w okamgnieniu odzyskała kontury.
Arlen ukłonił się.
– Póki trwa noc, żaden napastnik nie jest mi groźny. Muszę go tylko widzieć.
Polny demon upadł, ale zaraz obrócił się i skoczył. Renna spodziewała się, że znów przemknie przez Arlena, ale tym razem mężczyzna wykonał niemal niedostrzegalny piruet i otoczył ramieniem szyję napastnika. Zatrzymany demon wierzgnął, a Arlen, nie zwalniając chwytu, znalazł się za jego plecami, aby uniknąć pazurzastych łap. Wyciągnął rękę i palcem nakreślił run gorąca na klatce piersiowej potwora.
Skończony symbol ożył. Wojownik puścił demona i odskoczył, a otchłaniec zatoczył się, pożerany przez płomienie.
Renna otworzyła szeroko usta, ale Arlen jeszcze nie skończył. Szedł teraz do kolejnego polnego demona, prowokując go do ataku. Niedługo musiał czekać, potwór zaryczał i rzucił się, chcąc go rozszarpać.
– Jeśli zaś nie ujrzę demona w porę...
Potwór uderzył i Arlen poleciał do tyłu z głuchym stęknięciem. Szpony otchłańca rozorały jego brzuch.
Renna przerażona patrzyła na bryzgającą krew. Wyrwała nóż i wybiegła, aby zasłonić rannego własnym ciałem, ale ten wyprostował się i zatrzymał ją uniesieniem dłoni. Demon skoczył znowu, ale tym razem Arlen rozwiał się niczym dym.
Gdy jego ciało ponownie stało się materialne, nigdzie nie było ani śladu obrażeń. Nawet szata nie nosiła znaków po pazurach.
– ...ale zdążę się zorientować w sytuacji, mogę wyleczyć każdą ranę z wyjątkiem śmiertelnej.
Demon zaatakował po raz trzeci i Arlen nakreślił w powietrzu run. Potwór poleciał do tyłu, jakby kopnął go muł. Moc mężczyzny wydawała się nieograniczona.
Gdy demon spadł kilkanaście jardów dalej, Arlen sięgnął po łuk. Dzięki runom wzmacniającym wzrok Renna widziała, że jeszcze przed chwilą wojownik aż lśnił magią. Teraz jego runy emanowały nieco słabszym światłem.
Arlen zauważył jej spojrzenie i pokiwał głową.
– Jeśli nakreślę run na demonie, stwór sam nasyci go mocą. Jeśli nakreślę go w powietrzu, symbol zaczerpnie moc ode mnie.
Potwór zaatakował po raz czwarty. Tym razem wojownik wykorzystał chwyt sharusahk – złapał otchłańca za gardło i przycisnął do ziemi. Runy na jego dłoniach aż pulsowały mocą. Blask otaczający sylwetkę mężczyzny znów stał się intensywniejszy, a emanacja demona przygasła. Stwór wrzeszczał i miotał się, ale wojownik przytrzymał go równie łatwo jak dorosły mężczyzna dziecko. Dłonie Arlena stawały się coraz mocniejsze, aż kark potwora pękł. Mężczyzna raz jeszcze napiął mięśnie i oderwał otchłańcowi łeb.
W tym momencie Renna zauważyła podkradającego się innego demona. Postarała się wyglądać na bezradną i ogłupioną. Nie było to trudne. Wystarczyło, aby znów wcieliła się w rolę bezużytecznego cielęcia, jakim była przez całe życie. Wystarczyło, aby znów przeistoczyła się w ofiarę.
Ta część jej osobowości umarła jednak wraz z Harlem. Skaczący otchłaniec uderzył w niewidzialną barierę niczym w szklaną ścianę, a Renna zawirowała i pchnęła nożem w jego klatkę piersiową. Runy wymalowane na ostrzu zabłysły. Żelazo przebiło pancerz potwora, a ciało dziewczyny przeszył strumień magicznej energii, rozgrzewającej o niebo lepiej od bimbru. Napierała, pchając potwora raz za razem, z każdym ciosem czując nowy magiczny impuls.
Gdy otchłaniec padł martwy, przykucnęła i wyrysowała palcem run ciepła na jego szorstkim pancerzu.
Nic się nie stało.
– Dlaczego ty to potrafisz, a ja nie? – wykrzyknęła, rozglądając się w poszukiwaniu innych przeciwników. Kilka demonów krążyło w pobliżu, ale po tym, co ujrzało, wolało się trzymać z daleka od ludzi.
– Sam przez długi czas nie zdawałem sobie z tego sprawy – wyznał Arlen. – Nie rozumiałem swojej mocy. Dopiero gdy walczyłem z demonem w drodze do Otchłani, nasze umysły połączyły się i wiele spraw nagle stało się dla mnie oczywistych. Naprawdę stałem się po części demonem.
– Gówno prawda – prychnęła Renna. – Przecież nie ma w tobie zła, a w nich jest go mnóstwo!
Arlen wzruszył ramionami.
– Większość demonów tak naprawdę nie jest zła. Nie mają na tyle rozumu, żeby być złe... lub dobre, jeśli chodzi o ścisłość. Równie dobrze możemy powiedzieć, że osa jest zła tylko dlatego, że żądli. Demony umysłu jednak...
– Te łotry są jeszcze gorsze od Harla! – stwierdziła Renna.
– Kilkanaście razy gorsze – przytaknął Arlen skinieniem głowy.
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
– A więc utrzymujesz, że... Że co? Że otchłańce to tylko zwierzęta? Przestań, nie wierzę. Osy nie buchają ogniem po wschodzie słońca. Może i demony nie są złe, ale na pewno nie są niczym naturalnym.
– Bzdura – odparł Arlen. – Tak gadają ludzie, którzy nigdy nie wzmacniali wzroku runami. Rozejrzyj się. Czy magia jest nienaturalna?
Renna z namysłem przyjrzała się mocy, która wydostawała się z Otchłani i sunęła nad ziemią niczym migotliwa mgła. Dostrzegła ją w łodygach roślin, pniach drzew, a nawet w zwierzętach i ludziach. Czy życie mogło bez niej istnieć?
– Może i nie jest – przyznała. – Ale wciąż nie wiem, dlaczego twierdzisz, że jesteś po części demonem, skoro nawet za dnia, kiedy słońce wypala magię, nadal władasz mocą.
Arlen zawahał się i spojrzał w bok zamyślony. Renna zmrużyła oczy.
– Nie będę cię okłamywał, Ren. – Zauważył jej spojrzenie. – Nie będę niczego taił. Po prostu... Po prostu stałem się czymś, z czego nie jestem dumny, i nie chcę... Nie chcę, byś przestała mieć o mnie dobre zdanie.
Renna podeszła bliżej i przyłożyła dłoń do jego policzka. Skóra mężczyzny mrowiła od magii.
– Kocham cię, Arlenie Bales, i nic na świecie tego nie zmieni.
Arlen ze smutkiem pokiwał głową. Nie patrzył Rennie w oczy.
– To ich mięso obdarowało mnie tą mocą.
– Mięso?
– Mięso demonów – objaśnił. – Jadłem je przez całe miesiące, gdy mieszkałem na pustyni. Nie widziałem w tym nic złego. Przecież one pożerają nas przez cały czas.
Renna aż sapnęła i cofnęła się o krok. Dopiero wtedy Arlen spojrzał jej w oczy i odczytał w nich przerażenie.
– Ty... Ty je jadłeś? Demony?
Arlen pokiwał głową, a Renna poczuła, że robi jej się niedobrze.
– Nie miałem wyboru. Byłem sam na pustyni, nie miałem jedzenia i straciłem wszelką nadzieję. Upadłem tak nisko, że niżej się nie dało.
– Myślę, że wolałabym umrzeć – oznajmiła Renna i natychmiast pożałowała tych słów na widok cierpienia na twarzy partnera.
– Cóż, racja – przyznał. – Pewnie nie jestem tak silny jak ty, Ren.
Dziewczyna podbiegła do niego, ujęła jego dłonie i oparła się czołem o jego czoło.
– Nigdy nie byłam tak silna jak ty, Arlenie Bales. – Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. – Sęk w tym, że nadal jestem idiotką. Swego czasu wolałabym przecież umrzeć, byle tylko sekret Tannera nie wyszedł na jaw. Gdzie w tym siła?
Arlen pokręcił głową. Jego łza spadła na jej wargę, zimna i słodka.
– Ja też podjąłem wiele głupich decyzji przez ostatnie lata.
Renna pocałowała go mocno.
– Jesteś pewien, że to mięso demonów obdarowało cię tą siłą?
Arlen przytaknął.
– Coline Trigg mawiała, że człowiek staje się po części tym, co je, no i chyba miała rację. Przejąłem typową dla otchłańców umiejętność gromadzenia magii w komórkach, ale skóra nadal chroni mnie przed słońcem. Stałem się czymś w rodzaju baterii.
– Jakie komórki? Co to jest bateria? – spytała Renna.
– Odkrycia naukowe ze starego świata. Zresztą mniejsza o to. – Arlen zbył jej pytania machnięciem ręki.
Renna nie znosiła tego gestu, miała wrażenie, że mężczyzna zatrzymuje całą wiedzę dla siebie tylko dlatego, że wyjaśnianie szczegółów jest zbyt nużące. A przecież Renna mogła go słuchać przez całą noc! Przecież na całym świecie nie było wspanialszego dźwięku niż jego głos!
– Wyobraź sobie beczkę na deszczówkę po ulewnej nocy. Jest nadal pełna wody, choć niebo się wypogodziło, a ziemia wyschła. Nie mogę wykorzystać magii w świetle dziennym, ale czuję ją w sobie. Wiem, że leczy moje rany, dodaje mi siły i przepędza zmęczenie. W nocy mogę ją wyzwolić, zupełnie jakbym odszpuntował tę beczkę, ale i tak mam wrażenie, że to tylko cząstka moich możliwości.
Renna zamyśliła się. Arlen mógł sobie mówić, co chce, ale trudno było przyjąć, że otchłańce nie są uosobieniem zła i obrazą dla Stwórcy. Dziewczyna niejednokrotnie była zbryzgana ich obrzydliwą juchą, ale na samą myśl, że miałaby jeść demonie mięso, robiło jej się niedobrze.
Ale ta moc...
– Wiem, o czym myślisz, Ren – głos Arlena wyrwał ją z zadumy. – Nawet nie próbuj.
– Dlaczego? Tobie jakoś jedzenie otchłańców nie zaszkodziło.
– Nie masz pojęcia, w jakich okolicznościach do tego doszło. Całkiem mi odbiło. Miałem myśli samobójcze. Niewiele różniłem się od zwierzęcia.
Renna pokręciła głową.
– Byłeś sam jak palec na pustyni. Nie licząc Tancerza i demonów, nie miałeś się do kogo odezwać. Znam to uczucie, Arlen. W takiej sytuacji każdy może zwariować.
Mężczyzna przyjrzał jej się i pokiwał głową.
– To prawda. Ale pamiętaj, że jedzenie mięsa demonów to nie to samo co malowanie runów na ciele. Skutki nie znikną po paru tygodniach, a ty nie jesteś na to gotowa.
– A tobie się wydaje, że możesz mi mówić, do czego jestem gotowa? – ostro spytała Renna.
– Przecież ci nie rozkazuję, Ren. Ja cię błagam. – Arlen uklęknął przed nią. – Nie jedz tego, a jeśli ktokolwiek będzie o to pytał, powiedz, że to trucizna.
Renna wpatrywała się w niego przez długą chwilę, nie wiedząc, czy powinna go przytulić, czy może wyperswadować takie myślenie. W końcu westchnęła, uwalniając kłębiące się w niej emocje.
– Zastanowię się nad tym. I nikomu nie pisnę ani słowa. Przyrzekam.
Arlen wstał.
– Dobra, to zapolujmy. Muszę nagromadzić jak najwięcej magii, jeśli mam wyleczyć Tancerza.