Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Wojna zuluska 1879 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 lutego 2025
39,92
3992 pkt
punktów Virtualo

Wojna zuluska 1879 - ebook

W 1879 roku na południowej półkuli rozgorzała wojna kolonialna, która głęboko wstrząsnęła społeczeństwem wiktoriańskiej Anglii. Wojna ta została rozpętana praktycznie bez powodu, w pogoni za polityczną sławą i karierą, ale wpłynęła na losy całych państw. Państwo Zulusów zostało zniszczone, tysiące ludzi straciło życie, nieodwracalnie zmieniła się sytuacja polityczna w południowej Afryce. W czasie tej wojny pod nieznanym wzgórzem Isandlwana zawodowa armia brytyjska doznała klęski z rąk tubylczej armii.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18198-4
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

------------------------------------------------------------------------

W 1879 r. na połu­dnio­wej pół­kuli roz­go­rzała wojna kolo­nialna, która wstrzą­snęła spo­łe­czeń­stwem wik­to­riań­skiej Anglii. Wojna ta została roz­pę­tana nie­mal bez powo­dów, w pogoni za poli­tyczną sławą i karierą. Wpły­nęła ona na losy całych państw. Pań­stwo Zulu­sów zostało znisz­czone, nie­od­wra­cal­nie zmie­niła się sytu­acja poli­tyczna w Afryce Połu­dnio­wej, a tysiące ludzi stra­ciło życie.

W cza­sie tej wojny pod nie­zna­nym wzgó­rzem Isan­dl­wana zawo­dowa armia bry­tyj­ska doznała klę­ski z rąk tubyl­czej armii Zulu­sów. Była to klę­ska, która zachwiała wize­run­kiem nie­zwy­cię­żo­nej jak dotych­czas armii kolo­nial­nej i była tym bar­dziej bole­sna, gdyż została zadana przez wojow­ni­ków powo­ły­wa­nych do służby okre­sowo i do tego bar­dzo słabo uzbro­jo­nych. Natych­miast po bitwie nastą­piła obrona sta­cji misyj­nej Rorke’s Drift. Zwy­cię­ska obrona w pew­nym stop­niu pod­bu­do­wała bry­tyj­skiego ducha, ale jed­no­cze­śnie została użyta w poli­tycz­nych machi­na­cjach gene­rała Chelms­forda¹, dowo­dzą­cego siłami bry­tyj­skimi w Afryce Połu­dnio­wej. Te dwa star­cia do dziś są źró­dłem zarówno dumy, jak i wstydu obu nacji. Powstało na ten temat wiele legend i opo­wie­ści. Mimo że z cza­sem wyda­rze­niom wojny nadano roman­tyczny wize­ru­nek, to nie należy zapo­mi­nać, iż był to okres bru­tal­nej i bez­względ­nej wojny.

W ciągu sze­ściu mie­sięcy walk odbyło się osiem krwa­wych, zacię­tych i istot­nych bitew bądź poty­czek. Obie strony wal­czyły z upo­rem i poświę­ce­niem. Żoł­nie­rze i wojow­nicy darzyli się pew­nego rodzaju sza­cun­kiem, co jed­nak nie zapo­bie­gło np. dobi­ja­niu jeń­ców, pale­niu osad czy gra­bieży bydła. Sza­cu­nek zro­dził się naj­praw­do­po­dob­niej z faktu, że wal­czono otwar­cie i z wielką chę­cią dążono do bez­po­śred­nich starć. Po stro­nie bry­tyj­skiej było zaan­ga­żo­wa­nych ponad 20 tys. ludzi w oddzia­łach regu­lar­nych, tubyl­czych i pomoc­ni­czych, z czego około 2 tys. zgi­nęło. Po stro­nie zulu­skiej brało udział około 40 tys. wojow­ni­ków, z czego przyj­muje się, że życie stra­ciło 10 tys. Dokładne straty Zulu­sów nie są znane.

Wyda­rze­nia opi­sane w tej publi­ka­cji wpły­nęły nie tylko na losy pań­stwa zulu­skiego. Można śmiało powie­dzieć, że miały one swoje odbi­cie w powsta­niu Repu­bliki Trans­walu w 1881 r., a póź­niej nawet w woj­nach bur­skich w latach 1899–1902. Echa wojny zulu­skiej są wciąż obecne.

Opis prze­biegu wojny może się róż­nić w zależ­no­ści od źró­deł. Ze strony bry­tyj­skiej cha­rak­te­ry­styka dzia­łań wojen­nych pocho­dziła z nota­tek i listów, głów­nie ofi­ce­rów. Były to opisy subiek­tywne, wiele razy pełne samo­uspra­wie­dli­wień. Po klę­sce pod Isan­dl­wana odpo­wie­dzialni za nią usi­ło­wali zatu­szo­wać i znie­kształ­cić prawdę. Do tego docho­dziły rela­cje kore­spon­den­tów wojen­nych. Byli oni łącz­ni­kiem pomię­dzy wyda­rze­niami w odle­głym zakątku świata a spo­łe­czeń­stwem angiel­skim.

Prze­ka­zy­wa­nie infor­ma­cji z Afryki pod koniec XIX w. nie było zada­niem łatwym ani szyb­kim. Po napi­sa­niu wia­do­mo­ści kore­spon­dent musiał zna­leźć naj­bliż­szą sta­cję tele­grafu, by prze­ka­zać infor­ma­cję do Kapsz­tadu. W Kapsz­ta­dzie wia­do­mość musiała cze­kać na sta­tek, który kur­so­wał raz w tygo­dniu na Maderę. Podróż zaj­mo­wała około 16 dni. Dopiero z wyspy można było tele­gra­ficz­nie prze­ka­zać wia­do­mość dalej. Wszyst­kie szkice i obrazy sytu­acyjne musiały być trans­por­to­wane drogą mor­ską bez­po­śred­nio do Anglii, a to zaj­mo­wało co naj­mniej mie­siąc. W cza­sie prze­ka­zy­wa­nia infor­ma­cji tak długą drogą wiele razy ule­gały one znie­kształ­ce­niu.

Pod koniec wojny zulu­skiej kore­spon­dent wojenny był już sta­łym człon­kiem oddzia­łów inwa­zyj­nych. Jego zada­niem było nie tylko prze­ka­zy­wa­nie fak­tów. Ponie­waż inte­re­su­jące wia­do­mo­ści były czyn­ni­kiem wpły­wa­ją­cym na sprze­daż gazet, kore­spon­denci wie­lo­krot­nie ubar­wiali i roz­dmu­chi­wali w zasa­dzie małe wyda­rze­nia. Jed­no­cze­śnie, budu­jąc w oczach spo­łe­czeń­stwa wize­ru­nek nie­zwy­cię­żo­nej armii, wycią­gali oni na świa­tło dzienne wszyst­kie braki w pla­no­wa­niu lub dowo­dze­niu ofi­ce­rów. Po bitwie pod Isan­dl­wana repor­te­rzy bez lito­ści naga­by­wali głów­nych uczest­ni­ków do tego stop­nia, że głów­no­do­wo­dzący gene­rał Chelms­ford cał­ko­wi­cie odmó­wił koope­ro­wa­nia z nimi. Efekt jego decy­zji był odmienny od tego, jaki zakła­dał, ponie­waż cała dys­ku­sja na temat klę­ski prze­nio­sła się na łamy gazet z uwzględ­nie­niem wielu fał­szy­wych lub skan­da­licz­nych, ale za to inte­re­su­ją­cych infor­ma­cji. Po zakoń­cze­niu wojny wła­ści­wie zigno­ro­wano moż­li­wość uzy­ska­nia infor­ma­cji od Zulu­sów. Nikt nie był nimi zain­te­re­so­wany i bar­dzo rzadko spi­sy­wano jakie­kol­wiek rela­cje zulu­skich wojow­ni­ków bio­rą­cych udział w wal­kach. Nawet nie prze­słu­chano głów­nych dowód­ców zulu­skich. Histo­rie były wpraw­dzie prze­ka­zy­wane ust­nie, ale siłą rze­czy z cza­sem tra­ciły swoją wia­ry­god­ność.

Z powodu braku obiek­tyw­nych zapi­sów prze­biegu walki, ubar­wia­nia wyda­rzeń przez repor­te­rów, subiek­tyw­nych rela­cji strony bry­tyj­skiej i braku punktu widze­nia ze strony Zulu­sów trudno jest odtwo­rzyć dokładny prze­bieg wszyst­kich wyda­rzeń wojny zulu­skiej. Utrud­nie­niem w usta­le­niu prze­biegu bitwy pod Isan­dl­wana była śmierć więk­szo­ści żoł­nie­rzy bry­tyj­skich bio­rą­cych w niej udział. Wśród tych, któ­rzy prze­żyli, było tylko pię­ciu ofi­ce­rów. W tam­tych cza­sach ofi­ce­ro­wie jako ludzie wykształ­ceni byli głów­nym źró­dłem infor­ma­cji, ale w tym przy­padku ich rela­cje były znie­kształ­cone pró­bami zatu­szo­wa­nia powo­dów klę­ski. Roz­bież­no­ści doty­czą nie tylko prze­biegu wyda­rzeń, ale także nazw miej­sco­wo­ści, stopni woj­sko­wych, nazwisk mniej zna­nych boha­te­rów, dat i czasu, w jakim nastę­po­wały mniej­sze epi­zody wojny. Róż­nice wystę­pują też, gdy spoj­rzy się na zulu­ską pisow­nię nazw miej­sco­wo­ści, puł­ków lub imion. Przy­kła­dem może być zapis zulu­skiego pułku _uMcijo_ (_umCijo_, _Umcijo_, _Mcijo_). Wiele nazw zostało z cza­sem zan­gielsz­czo­nych lub cał­ko­wi­cie zmie­nio­nych.

Do dziś wiele spraw doty­czą­cych wojny zulu­skiej jest spo­wi­tych tajem­nicą. Histo­rycy i spe­cja­li­ści nie mogą zgo­dzić się co do jed­no­znacz­nego prze­biegu wyda­rzeń. Jest to temat, który z pew­no­ścią jesz­cze przez dłu­gie lata będzie gor­li­wie badany. W tym cza­sie dawne pola bitwy są odwie­dzane corocz­nie przez setki tury­stów, zafa­scy­no­wa­nych kul­turą, sty­lem życia i tra­giczną histo­rią Zulu­sów.POCZĄTKI OSADNICTWA W AFRYCE POŁUDNIOWEJ

------------------------------------------------------------------------

Początki ludz­ko­ści w Afryce spo­wite są tajem­nicą. Uważa się, że pierw­sze ślady naj­star­szych miesz­kań­ców połu­dnio­wej czę­ści Afryki należą do ludzi ple­mie­nia San i liczą sobie pra­wie 70 tys. lat. Byli to tubylcy, któ­rym pro­sty styl życia pomógł prze­trwać przez wiele lat na pustyn­nych tere­nach Afryki Połu­dnio­wej. Ich potom­ków można doszu­ki­wać się we współ­cze­snych Busz­me­nach. Żyli w małych gru­pach, a ich głów­nym zaję­ciem było polo­wa­nie na dzi­kie zwie­rzęta. Do tego celu uży­wali małych łuków z zatru­tymi strza­łami. Ich dodat­ko­wym źró­dłem poży­wie­nia były także wszel­kiego rodzaju jadalne korze­nie, owoce, larwy i owady. Drugą naj­star­szą grupą, która praw­do­po­dob­nie przy­była z tery­to­riów dzi­siej­szej Bot­swany około 300 r. n.e., byli Kho­ikoi (Hoten­toci). Z powodu pew­nego pokre­wień­stwa pomię­dzy tymi dwoma ple­mio­nami dla ich wspól­nego okre­śle­nia używa się dziś potocz­nej nazwy Kho­isan.

Zamiesz­ku­jące współ­cze­sną Afrykę Połu­dniową ple­miona murzyń­skie poja­wiły się pod koniec pierw­szego tysiąc­le­cia n.e. Były to tubyl­cze ple­miona, okre­ślane wspólną nazwą Bantu, które w prze­ci­wień­stwie do Kho­ikoi i San zaj­mo­wały się bar­dziej osad­ni­czym try­bem życia. Ich głów­nym zaję­ciem była hodowla bydła. Jed­nym z powo­dów ich roz­prze­strze­nie­nia się na połu­dnie było poszu­ki­wa­nie nowych tere­nów osad­ni­czych i lep­szych pastwisk. Pocho­dzili z tere­nów rów­ni­ko­wych Afryki Zachod­niej (Kame­run, Nige­ria, Wybrzeże Kości Sło­nio­wej). Po opusz­cze­niu swo­ich tere­nów wyru­szyli w kie­runku wschod­nim, a następ­nie połu­dnio­wym, obcho­dząc sze­ro­kim łukiem pusty­nię Kala­hari. Około XV w. jedno z ple­mion Bantu, Nguni, osie­dliło się na tery­to­rium dzi­siej­szego Natalu. Dru­gie ple­mię, Xhosa (Khosa), kon­ty­nu­owało wędrówkę, podą­ża­jąc w kie­runku tere­nów przy­ląd­ko­wych dzi­siej­szego Kapsz­tadu.

Pierw­szym przed­sta­wi­cie­lem Euro­pej­czy­ków na połu­dnio­wym krańcu Afryki był Bar­to­lo­meu Diaz. W 1488 r. wylą­do­wał on w rejo­nach dzi­siej­szego Przy­lądka Dobrej Nadziei. Zatrzy­mał się tylko, by uzu­peł­nić zapasy wody i żyw­no­ści, podą­ża­jąc w poszu­ki­wa­niu nowych szla­ków do Indii. Dzie­sięć lat póź­niej do tych samych tere­nów przy­pły­nął Vasco da Gama. On także tylko uzu­peł­nił swoje zapasy i poże­glo­wał dalej na zachód.

Zdra­dliwe prądy mor­skie i nie­bez­pieczne wybrzeża nie sprzy­jały eks­plo­ra­cji nowych tere­nów. Pierw­sze osady por­tu­gal­skie na tere­nach dzi­siej­szego Mozam­biku były zakła­dane przez roz­bit­ków, któ­rym udało się prze­żyć pierw­sze spo­tka­nie z Czar­nym Lądem. Byli oni pierw­szymi bia­łymi osad­ni­kami, któ­rzy zetknęli się z ple­mio­nami Bantu.

Do 1651 r. tereny Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej, dzi­siej­szego Kapsz­tadu, były uży­wane głów­nie jako miej­sce zaopa­trze­nia w świeżą wodę dla stat­ków podró­żu­ją­cych pomię­dzy Europą a Indiami. W tym jed­nak roku Holen­der­ska Kom­pa­nia Wschod­nio­in­dyj­ska, zaj­mu­jąca się han­dlem z Indiami, zde­cy­do­wała się zało­żyć tam stałą osadę. Zada­nie to powie­rzono Janowi van Rie­be­ec­kowi. Jego pierw­szym i głów­nym celem było zaopa­trze­nie prze­pły­wa­ją­cych stat­ków w świeżą wodę i żyw­ność. Z cza­sem osada, która na początku miała jeden drew­niany budy­nek, została roz­bu­do­wana i zor­ga­ni­zo­wana. Pod prze­wod­nic­twem Jana van Rie­be­ecka osada zaczęła nawią­zy­wać sto­sunki han­dlowe z oko­licz­nymi ple­mio­nami. W 1655 r. Holen­der­ska Kom­pa­nia Wschod­nio­in­dyj­ska zmie­niła swoje plany co do przy­lądka, wyda­jąc pozwo­le­nie na zasie­dla­nie rejonu ochot­ni­kom nie­bę­dą­cym na usłu­gach firmy. Zaraz po wyda­niu zezwo­le­nia zaczęli przy­by­wać pierwsi osad­nicy holen­der­scy. Naj­pierw byli to głów­nie kon­trak­towi pra­cow­nicy zatrud­nieni przez kom­pa­nię. Wielu z nich po zakoń­cze­niu kon­traktu posta­no­wiło nie wra­cać do Holan­dii, wybie­ra­jąc życie far­mera w Afryce. Był to począ­tek nowej grupy osad­ni­czej, która póź­niej przy­jęła nazwę _Boers_, czyli Burów. Z cza­sem Buro­wie zaczęli roz­glą­dać się za lep­szymi tere­nami upraw­nymi. Wielu opu­ściło tereny przy­ląd­kowe, wyru­sza­jąc w głąb lądu. Odkryli tam nowe tereny uprawne i pastwi­ska, które otrzy­my­wali na wła­sność za zni­kome sumy. W tam­tych cza­sach wystar­czyło opi­sać wybrany teren i dane poten­cjal­nego wła­ści­ciela, wysłać doku­menty do biura geo­de­zyj­nego na przy­lądku wraz z małą opłatą i ocze­ki­wać urzę­do­wych doku­men­tów nada­nia ziemi.

Eks­pan­sja Burów napo­ty­kała zni­komy opór ze strony ple­mion San i Kho­ikoi. Ple­miona San, które nie dawały się „ucy­wi­li­zo­wać”, były coraz bar­dziej wypie­rane w kie­runku pustyni Kala­hari. Jeśli sta­wiali jaki­kol­wiek opór, był on szybko łamany przez Burów posia­da­ją­cych prze­wagę w broni pal­nej. Kho­ikoi zaś było ple­mie­niem, które łatwiej zaadap­to­wało się do nowej sytu­acji poli­tyczno-gospo­dar­czej. Z cza­sem zaczęli hodo­wać bydło i zaj­mo­wać się rybo­łów­stwem, a w póź­niej­szym okre­sie zaczęli wynaj­mo­wać się jako najemni robot­nicy lub żoł­nie­rze. Byli oni także bar­dziej akcep­to­wani przez Burów, jako że w porów­na­niu z San mówili łatwiej­szym do zro­zu­mie­nia języ­kiem, nie cho­dzili nago i nie stro­nili od higieny oso­bi­stej.

Cią­gła eks­pan­sja Burów na wschód i połu­dnie dopro­wa­dziła w końcu do pierw­szych kon­tak­tów z tubyl­czymi ple­mio­nami Bantu. Buro­wie wstrzy­mali swój pochód nad rzeką Great Fish, napo­ty­ka­jąc tubyl­cze ple­mię migru­jące w prze­ciw­nym kie­runku. Buro­wie szybko odkryli, że nowo napo­tkane ple­mię nie daje się tak łatwo pod­po­rząd­ko­wać jak ple­miona San lub Kho­ikoi. Pierw­szym napo­tka­nym ludem, który aktyw­nie sprze­ci­wił się napo­rowi bia­łych kolo­ni­stów, był ama­Xhosa.

W 1780 r. Buro­wie posta­no­wili wyprzeć go z zachod­nich brze­gów rzeki Great Fish. Napo­tkali jed­nak zde­cy­do­wany opór, który był począt­kiem tzw. I przy­ląd­ko­wej wojny gra­nicz­nej (_Cape Fron­tier War_). W latach 1780–1878 sto­czono 9 takich wojen, każda z nich skoń­czyła się porażką tubyl­ców. Od roku 1818, czyli od V wojny gra­nicz­nej, w star­ciach tych obok Burów byli zaan­ga­żo­wani Bry­tyj­czycy, któ­rzy po prze­ję­ciu pano­wa­nia nad Kolo­nią Przy­ląd­kową usi­ło­wali zapro­wa­dzić porzą­dek i pokój na wschod­nich tere­nach gra­nicz­nych. Wojny zakoń­czyły się przy­łą­cze­niem tere­nów ple­mie­nia Xhosa do bry­tyj­skiej Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej. W ostat­niej woj­nie dowódcą wojsk bry­tyj­skich był gene­rał Fre­de­ric The­si­ger baron Chelms­ford, przy­szły głów­no­do­wo­dzący w woj­nie zulu­skiej 1879 r.

W roku 1806 Wielka Bry­ta­nia osta­tecz­nie prze­jęła wła­dzę w Kolo­nii Przy­ląd­ko­wej i uznała ją za tery­to­rium samo­fi­nan­su­jące się. Wkrótce zaczęła ona wpro­wa­dzać nowe prawa i prze­pisy, które zostały przy­jęte przez Burów z dużym nie­za­do­wo­le­niem. Na pod­sta­wie jed­nej z pierw­szych ustaw wpro­wa­dzono podatki, co było czymś zupeł­nie nowym i nie­spo­ty­ka­nym pod rzą­dami holen­der­skimi. Buro­wie byli nie­za­do­wo­leni nie tylko z podat­ków. Dodat­kową kością nie­zgody była kwe­stia nie­wol­nic­twa. Dotych­czas Buro­wie korzy­stali z pracy tubyl­czych nie­wol­ni­ków jako bez­płat­nej siły robo­czej. Wpraw­dzie w Wiel­kiej Bry­ta­nii prawo zno­szące nie­wol­nic­two zostało usta­no­wione w 1807 r., to jed­nak nie było skru­pu­lat­nie egze­kwo­wane w Afryce. Jedy­nie odosob­nieni przed­sta­wi­ciele rzą­dowi i misjo­na­rze pró­bo­wali zwal­czać nie­wol­nic­two, jed­nak z powodu dużych odle­gło­ści i braku środ­ków finan­so­wych mogli się pochwa­lić tylko bar­dzo małymi suk­ce­sami.

Sytu­acja zmie­niła się w 1834 r., gdy rząd bry­tyj­ski wpro­wa­dził w życie ustawę o cał­ko­wi­tym znie­sie­niu nie­wol­nic­twa w swych kolo­niach. Strata nie­wol­ni­ków, a tym samym bez­płat­nej siły robo­czej, gro­ziła cał­ko­wi­tym ban­kruc­twem bur­skich farm i biz­ne­sów. Wielka Bry­ta­nia ofe­ro­wała wpraw­dzie wypłatę odszko­do­wań, ale pod warun­kiem ich bez­po­śred­niego odbioru w Lon­dy­nie. Oczy­wi­ście, moż­li­wość tak dłu­giej i nie­bez­piecz­nej podróży nie była brana pod uwagę przez Burów. Pró­bo­wali oni jesz­cze przez parę lat omi­jać nowe prawa, np. nazy­wa­jąc swo­ich nie­wol­ni­ków uczniami-prak­ty­kan­tami, była to jed­nak wyłącz­nie gra tak­tyczna. Buro­wie posta­no­wili opu­ścić obszary przy­ląd­kowe i roz­po­cząć wielką wędrówkę (_gro­ote trek_) w poszu­ki­wa­niu nie­pod­le­gło­ści i nowych tere­nów².

Buro­wie wyru­szyli w kilku kara­wa­nach w kie­run­kach pół­noc­nym i wschod­nim. Nie­które kara­wany zostały zdzie­siąt­ko­wane przez pół­nocne ple­miona Mata­bele. Inne były ata­ko­wane przez wschod­nie ple­miona Bantu. Dwie kolumny pró­bo­wały prze­kro­czyć pusty­nię Kala­hari, ale zagi­nął po nich wszelki ślad. W 1837 r. trzem kara­wa­nom udało się dotrzeć do nowych ziem, do pań­stwa Zulu­sów (Zulu­land). Prze­wo­dzili im Ger­rit (Gert) Maritz, Piet Retief i Piet Uys. Nikt nie przy­pusz­czał, że w ciągu roku ci odważni przy­wódcy stracą życie, nie docie­ra­jąc do „ziemi obie­ca­nej”.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij