-
nowość
-
promocja
Wojny domowe. Dwie i pół - ebook
Wojny domowe. Dwie i pół - ebook
Wojnę domową poprzedza rewolucja nowoczesności, zdetonowana przez zmiany społeczno-ekonomiczne i świadomościowe. Wtedy też wspólnota etniczna rozszczepia się na dwie antagonistyczne części, które poczuwają się do odmiennych systemów wartości, inaczej oceniają wspólną przeszłość i widzą rozdzielną przyszłość. W wojnie domowej zderzają się dwie wykluczające się kultury w obrębie tej samej jedni etnicznej. Uprzystępniają to przypadki wojen domowych – w Stanach Zjednoczonych między kapitalistyczną Północą a secesjonistycznymi stanami południowymi, feudalno-niewolniczymi w swym jestestwie, oraz w Rosji, gdzie starli się dziedzice Rosji petersburskiej, proeuropejskiej, z żywiołem ludowym, wymodelowanym przez schedę eurazjatycką, moskiewską. Wojna domowa w Polsce chromała dotąd w połowiczności. W czasach nowożytnych sprawa wybicia się na niepodległość przytłaczała kwestię unowocześnienia i retuszowała wynikające stąd antagonizmy. Konflikty między tradycjonalistami a modernizatorami nie przybierały drastycznych rozmiarów. Od 1980 roku w kraju toczy się rewolucja unowocześnienia, nad którą wciąż nawisa cień wojny domowej.
Jarosław Bratkiewicz (ur. 1955) – w 1980 roku ukończył z wyróżnieniem Moskiewski Państwowy Instytut Spraw Międzynarodowych (MGIMO) w Moskwie. Od 1982 roku pracował w PAN, podejmując zarazem aktywność w podziemiu solidarnościowym. W 1991 roku został zatrudniony w BBN przy Kancelarii Prezydenta RP. Rok później podjął pracę w MSZ, w latach 1996–2001 był ambasadorem RP na Łotwie. Po powrocie kontynuował pracę w MSZ jako szef Grupy Zadaniowej ds. Iraku, dyrektor Departamentu Strategii i Planowania, dyrektor Departamentu Wschodniego, a w latach 2010–2015 Dyrektor Polityczny MSZ. To zaś, co się działo po dojściu PiS-u do władzy, nie zasługuje na pamięć i wzmiankę – cacatum non est pictum.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
Spis treści
Czemu ten temat i dlaczego teraz
Anatomia narodotwórstwa
Od plemienia do narodu, od wspólnoty do zrzeszenia obywateli
Nota o rewolucji i wojnie domowej
… i przypisek o kolonialnym sposobie produkcji
Stany Zjednoczone Ameryki – unioniści versus konfederaci
Co się wydarzyło w Appomattox?
Amerykański tygiel zawodzi – nie scala, lecz dzieli
„Czarne diamenty w mrocznych domostwach Południa”
„Wszyscyśmy ludożercy”
Gdy bawełna króluje
Imperialna nature morte: cukier, tytoń, bawełna, czarni niewolnicy w tle
Rozjazd i zderzenie
Yank i Reb – ich wojna domowa
„Stracona sprawa” zaciekle przywracana
Rosja – Biali przeciw Czerwonym
Była rzeź… Bez pojednania
Moskwa grzęźnie w Eurazji, w oddali majaczy europejski Petersburg
„Pisklęta z gniazda Piotrowego”
Chłop zbolszewizowany
Przewrót i rozbrat
Dwie armie „bez róż”: biała i czerwona
„Popędziliśmy wojewodów, pogromiliśmy atamanów…”
Didaskalia: interwencja Ententy, wojna polsko-sowiecka, czerwony szowinizm
Ósmak – planeta ludzi sowieckich
Federacja Rosyjska – portret pamięciowy Rosji po przejściach
Polska – tradycjonaliści contra modernizatorzy
Patogeneza problemu i jego obrazy
Modlitwa konfederatów. Niewysłuchana
Kaleka demokracja, fajtłapowata dyktatura
Wojna domowa, powstanie antykomunistyczne czy ruchawka chłopska?
Pierwsza odsłona wojny domowej w Trzeciej RP
Druga odsłona wojny domowej. Czyżby kulminacyjna?
Indeks osób
| Kategoria: | Politologia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-242-6833-7 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Określenia „rewolucja” i „wojna domowa” nierzadko wypycha się na wysypisko jędzowatych i dokuczliwych teorii historiozoficznych. Choćby dlatego, że pojęcia te na ogół stawiano w jednym rzędzie z walką klasową i doktryną, które dzisiaj kojarzą się najgorzej, przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej. Może więc wkładam palce w niezabliźnione rany, niemniej jednak twierdzę, że spięcia klasowe były i pozostaną komponentem każdej dziejowej scenerii socjoekonomicznej. Tyle że nie wywołują one rewolucji, chociaż mogą być jednym z czynników w wiązce przyczyn sprawczych wielkich i burzliwych przemian społeczno-ekonomicznych i politycznych, które nazywamy rewolucyjnymi. Same zaś zmagania klasowe przybierają różne, radykalne nawet, formy kontestacji – od krwawych chłopskich rabacji po długotrwałe strajki robotnicze – ale nie wykraczają poza rytuał buntu i akt jego zażegnania poprzez utopienie przez władze protestu we krwi lub wypracowanie jakiegoś kompromisu. Bunt nie wnosi zmiany istotnościowej, rewolucyjnej.
Czy rzeczywiście zatem walka klasowa podważała stabilność i kontynuację dziejową szeregu państw i systemów społecznych Europy nowożytnej, od XVI wieku poczynając? Nie – owo rozedrganie społeczne, które w końcu kulminowało w sekwencji rewolucji w Europie i Ameryce Północnej, animowały nade wszystko idee heretyckie i kontestatorskie, jakie zarodziły się w obliczu nowoczesności. To wtedy pojawiły się kiełki ładu całkiem odmiennego od liczącej sobie wiele tysięcy lat rutyny bytowania agrarnego, od patriarchalnej komendy i zarządczości oraz zasady redystrybucji dóbr – czyli wykiełkowały pierwociny cywilizacji mieszczańskiej, swobód indywidualnych i wolnego rynku. Urbanistyczny model bytowania wykreował zupełnie inne uniwersum niż świat zamku rycerskiego, dworku szlacheckiego i chłopskiej zagrody. Miasta stanowiły nie tylko węzły krajowej i transnarodowej wymiany towarów, dzięki rozchodzącej się od nich infrastrukturze komunikacyjnej, lecz były też koncentratorami kapitałów oraz informacji i wiedzy akumulujących się wskutek zsieciowania handlowo-komunikacyjnego. W szczególności miasta stały się ośrodkami produkcji kapitalistycznej, która w nieznanej do tego czasu skali pomnażała bogactwo materialne i napływ towarów.
Nadwrażliwość humanistyczna, którą dygotała epoka renesansu, przyspieszyła odradzanie się pogłębionego i pełnego obrazu człowieka, który nie miał się już ograniczać do puryzmu religianckiego i akrybii codziennego mozolenia się, jak postulowano w kulturze średniowiecza. Renesans przeorientował rolę i cel życiowy jednostki, ściągnął ją ze szlaku bojaźni eschatologicznej, albowiem myśli i idee zapuszczone w antyczność transmitowały inną niż dyskurs średniowieczny prawdę o człowieku, który ongiś w Atenach i w Rzymie okresu republiki oddychał powietrzem wolności i demokracji, dociekał spraw egzystencjalnych, po czym dawał upust swej ciekawości w twórczości literackiej i filozofii. Podejmował z rozmysłem i śmiało sprawy kontrowersyjne i „grzeszne”, które w średniowieczu uznawano za tabu.
Nowożytność wraz z etosem miejskim, erupcją przedsiębiorczości i odkryciami geograficznymi, które przerosły w podboje kolonialne, z rozkwitem nauk i sztuk, wszelką myślą niesforną i nonkonformistyczną, zelektryzowały zatęchły i niemrawy, choć brzemienny pierwiastkami ludyczności, swawoli i buntu, świat późnego średniowiecza, tej przemijającej przednowoczesności. Chrześcijaństwo, w którego ewangeliach znajdowały się liczne inspiracje dotyczące kształtowania właściwego i sprawiedliwego („Bożego”) porządku doczesnego, dostarczyło bazowych pojęć i ściegów narracyjnych dla uzasadnień protestacji. W obliczu jakościowo nowych, niekiedy niepojętych, ale przemawiających do wyobraźni i poczucia ładu, myśli i zjawisk w Europie, jeszcze jaskrawiej były widoczne wszystkie nadużycia, łajdactwa i okrucieństwa porządku feudalnego. Spowodowała to na nowo odnaleziona i w duchu odkrywczości interpretowana scheda grecko-rzymskiej kultury antycznej.
W taki sposób nawarstwiał się potencjał niezgody i protestu przeciwko ułomnościom i występkom starego porządku. Kulminował i w końcu wybuchał w formie wewnętrznego konfliktu zbrojnego, który następnie nazwano rewolucją. Duch burżuazyjny, zagrzewany inspiracjami renesansowymi, a zwłaszcza jedną z nich, kardynalną – kontestacją papistowskiego chrześcijaństwa jako wynaturzenia w świetle ksiąg chrześcijańskich – po kolei w różnych krajach wypowiadał posłuszeństwo wobec korony sprzymierzonej z tiarą. Protestantyzm w różnych wcieleniach stał się wehikułem działań rewolucyjnych w Europie. Wsłuchajmy się w głos Martina Malii:
Aż do ubiegłego wieku poza europejską orbitą kulturową (obejmującą naturalnie także obie Ameryki) nie zaistniało nic, co można by odpowiedzialnie nazwać rewolucją – ani też (…) nie istniały żadne odpowiedniki demokracji, konstytucjonalizmu czy prądów filozoficznych promujących do rangi najwyższego dobra wolność jednostki albo równość społeczną. (…) 1 formy religijnej kontestacji znalazły się w centrum myśli politycznej dzięki reformacji. Sprowadzenie wartości religijnych na grunt świecki było wyraźnie jednym z komponentów tradycji rewolucyjnej. (…) Wielka rewolucja europejska jest uogólnionym buntem przeciw staremu systemowi. Tego rodzaju przewrót następuje tylko raz w dziejach danego narodu, stanowi bowiem jakby akt założycielski jego przyszłej „nowoczesnej” postaci2.
Można zatem powiedzieć, że w rewolucji kulminuje nieprzyjęcie przez dużą zbiorowość ludzką dotychczasowego całościowego układu życia społecznego, co jest niesprowadzalne do ustroju socjoekonomicznego, nie redukuje się też do spraw organizacji politycznej owej zbiorowości. Rewolucja taranem uderza w kulturowy całokształt starego porządku. Zderzają się w niej dwie odmienne i wrogie cywilizacje funkcjonujące w obrębie tego samego społeczeństwa.
W czasach nowożytnych społeczność mieszczańska nie układała się już w średniowiecznym urzeźbieniu terenu, jakkolwiek by reżymy absolutystyczne – zwłaszcza te uchodzące za oświecone – wygładzały i niwelowały uskoki i kanty feudalizmu, na którego straży wszak absolutyzm stał. Na dłuższą metę dla burżuazji porządek feudalny i absolutystyczny ancien régime’u wyobcowały się na tyle, że nie widziała już możliwości dalszego współistnienia. Rewolucja burżuazyjna niejako wykwaterowywała z życia społecznego przednowoczesność jako obcy i niemożliwy do przyjęcia anachronizm, syndrom niedostosowania do wymogów, jakie narzucał świat na oścież rozpostarty przez stosunki kapitalistyczne. Rewolucyjnie tworzyła społeczeństwo otwarte na gruzach społeczeństwa zamkniętego.
No dobrze, można zapytać, a w jakiej relacji do tak pojętej rewolucji pozostaje wojna domowa? Ano w najbardziej bezpośredniej, gdyż denotuje szczytową fazę zmagań rewolucyjnych w postaci na co dzień doznawanych fizycznie starć zbrojnych i terroru, rosnącej liczby ofiar. Wojna domowa zawiera się więc w procesie rewolucyjnym jako jego militarne apogeum, kiedy ujednoznaczniają się strony antagonizmu – siły stawiające na nowoczesną zmianę i siły konserwatywnego oporu, orędownicy tradycjonalizmu. Wojna domowa trwa krócej niż proces rewolucyjny, który może w swym rozwoju wywołać dalsze wojny domowe. Rewolucja francuska spowodowała rychło kontrrewolucję w Wandei, a walka z nią nosiła znamiona wojny domowej, następnie zaś zawirowania 1848 roku oraz Komuna Paryska 1871 roku jak gdyby uaktywniały „wojenno-domowy” wymiar procesu rewolucyjnego. Można więc uznać, że rewolucja francuska skończyła się dopiero po osiemdziesięciu latach, wraz z powstaniem Trzeciej Republiki.
Rewolucja angielska znalazła swoją kulminację w formie wojny domowej z lat 1642–1649, ale po wszystkich perypetiach ustrojowych – w tym kilkunastoletnich rządach republikańskich – w końcu odrestaurowano w Anglii system monarchiczny. Tym niemniej w 1688 roku doszło do kolejnej próby sił między królem a parlamentem, z której ponownie zwycięsko wyszedł ten ostatni i zdetronizował władcę, który musiał się salwować ucieczką z kraju. Przesilenie to odbyło się, w odróżnieniu od wydarzeń po 1640 roku, pokojowo, nie doszło do starć zbrojnych i rozlewu krwi, toteż zaskarbiło sobie nazwę „chwalebnej rewolucji” (ang. Glorious Revolution). W jej następstwie przyjęto Deklarację Praw (ang. Bill of Rights), która przeobrażała Zjednoczone Królestwo w monarchię konstytucyjną. Rewolucja angielska trwała więc pół wieku.
Rewolucja rosyjska, na dobry ład, nie zakończyła się do dzisiaj, chociaż można uznać, że po śmierci Stalina w 1953 roku jej burzliwy i krwawy przebieg nieco się wyciszył. Jednak sam sowietyzm, podobnie jak carskie samowładztwo – które markiz de Custine ochrzcił mianem „permanentnej rewolucji”3 – zawierał w sobie gen nieprzezwyciężonego rewolucjonizmu, i nawet faza zacisza politycznego (na przykład zwykli Rosjanie błogosławią Breżniewowski „okres zastoju”) skończyła się wraz z pieriestrojką, upadkiem ZSRS, „wielką rewolucją kryminalną” lat 90. i wreszcie awanturniczymi poczynaniami Putina po 2014 roku.
Można więc zrekapitulować powyższe stwierdzeniem, że wojna domowa pseudonimuje proces rewolucyjny, zwłaszcza na jego szczytowym etapie, stanowi synekdochę rewolucji. W zawierusze wojny domowej ogniskuje się organika i siła witalna rewolucji.
Rewolucje godne tego miana denotują skomplikowany i trudny proces przechodzenia od przednowoczesności – z jej agraryzmem, różnymi formami patriarchalnego panowania czy wręcz despotyzmu, ze społeczeństwem poszatkowanym przez różnice stanowe i kastowe, z przemocą integralnie wdrukowaną w stosunki socjoekonomiczne – ku nowoczesności, uprzemysłowieniu i w końcu produkcji postindustrialnej, demokracji i obywatelskim prawom człowieka, przedsiębiorczości prywatnej i wolnemu rynkowi. Wybuch wojny domowej sygnalizuje, że proces rewolucyjny przebiega nad wyraz boleśnie i nieokiełznanie. Ten dopust dotknął szereg krajów zachodniej ekumeny: Wielką Brytanię, Francję, USA, Rosję, Hiszpanię. Badacze nierzadko rozszerzają krąg krajów, gdzie doszło do strać, które można uznać za wojny domowe. Autorytet niewątpliwy w tej materii, Stanisław Ossowski, wskazywał na „wojny cywilne w Hiszpanii, Grecji i Chinach” jako konflikty ideologiczne na podobieństwo „dawnych wojen religijnych”4. Rzeczywiście ciąg wydarzeń po wybuchu rewolucji chińskiej w 1911 roku, przetoczywszy się przez okres nader impulsywny i pokrętny, doprowadził do zwycięstwa komunistów w 1949 roku. Prawie czterdziestoletni ciąg turbulentnych wydarzeń w Chinach egzemplifikuje zderzenie dwóch odmiennych perspektyw kulturowych: tradycjonalno-kolektywistycznej (która jednak ujawniła niemały ładunek wewnętrznej zmiany dostosowawczej po ogłoszeniu w 1978 roku polityki reform) oraz modernizacyjnej, która urzeczywistniła się w pełnej mierze w Republice Chińskiej (na Tajwanie) i uczyniła z tego państwa jedną z forpoczt – obok Japonii i Republiki Korei – nowoczesności i demokracji w strefie Pacyfiku.
Dlaczego więc pominięto w poniższej narracji wojny wewnętrzne w innych krajach niż trzy wymienione w tytule? Przede wszystkim dlatego, że część owych wojen – jak te w Hiszpanii i w Grecji (po 1945 roku) – wymyka się sformułowanym wyżej kryteriom wojny domowej, żadna ze zwalczających się stron nie kierowała się bowiem imperatywem walki o nowoczesność – ani komuniści wraz z sojusznikami, ani ich oponenci z obozu konserwatywno-tradycjonalistycznego. A już tym mniej kwalifikują się do miana wojen domowych starcia wewnętrzne w Syrii i Libii będące następstwem Arabskiej Wiosny.
Zgoda, nie sposób zaprzeczyć, że w przypadku rewolucji angielskiej i francuskiej zderzamy się z wojnami domowymi godnymi tego miana. Jednakowoż owe wewnętrzne antagonizmy wokół problemu unowocześnienia i demokratyzacji balastowała dosyć archaiczna atrybutyka, jak choćby, w wypadku Anglii, wyjaskrawiająca się retoryka religijna, za pośrednictwem której oponenci uzasadniali swoje racje. Narracja rewolucji francuskiej, przynajmniej po stronie jej protagonistów, znacznie bardziej się zeświecczyła, atoli element wojny wewnętrznej nie był we Francji tak istotny, jak obrona zdobyczy rewolucji przed interwencją zewnętrzną. Co jednak jawi się tutaj jako najważniejsze, to fakt, że obie te rewolucje, w Anglii i we Francji, stały się oczywistym, przyrodzonym i nieusuwalnym komponentem współczesności brytyjskiej i francuskiej, nie wywołującym większych wątpliwości.
I tym się obie wojny domowe różnią od analogicznych wielkich starć wewnętrznych w USA i Rosji, odczuwalnie rzutujących na rzeczywistość obu tych państw. Fenomen Donalda Trumpa, a zwłaszcza warcholskiego sposobu, w jaki zareagował na swoją przegraną w wyborach 2020 roku, przynosi jakby odległy pogłos tej zgiełkliwości tożsamościowo-ideologicznej wśród Amerykanów, która poprzedzała wojnę secesyjną. Ale w Rosji rzecz przedstawia się znacznie gorzej. Rewolucja bolszewicka i wojna domowa ze wszystkimi ich następstwami wykoleiły ten kraj. W wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych zwyciężyli modernizatorzy z północno-wschodnich stanów i to oni do dziś dyktują prawidła działań największego mocarstwa światowego. Dzięki nim USA emanują duchem modernizacji i demokracji. Rosja zaś kurczowo trzyma się sowieckich wzorców, szczególnie rządów autokratycznych, ideologiczno-propagandowego przyciosywania społeczeństwa (z godnym pozazdroszczenia skutkiem), agresywności i ekspansji; sowietyzm oczywiście dziedziczył niemało cech konstytutywnych samodzierżawia carskiego, tyle że schamiałych. Rosja, która od czasów (quasi-)modernizatora Piotra I borykała się z pytaniem fundamentalnym, czym jest i dokąd zmierza (co zaprawiło piołunem rozważania Piotra Czaadajewa na ten temat), błąka się po dzisiejszym świecie zdezorientowana – i zdaje się instynktownie na „odwieczne cele” caratu oraz władzy sowieckiej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Rosja putinowska, zwłaszcza po wywołaniu wojny z Ukrainą, porusza się na oślep wiedziona atawizmem zawłaszczania.
W przypadku Polski wojna domowa nie wykraczała (na szczęście!) poza wzajemne połajanki i przepychanki modernizatorów i tradycjonalistów. Najbardziej krwią spłynęła w tej mierze era stanisławowska, w jej początkach (konfederacja barska) i na fatalne zakończenie (konfederacja targowicka, powstanie kościuszkowskie, rozruchy i samosądy w Warszawie). To, że inne, może nawet bardziej drastyczne, wydarzenia XIX i XX wieku na ziemiach polskich za wojny domowe nie powinny uchodzić, zostanie uzasadnione później. Połowiczność polskiej wojny domowej, wojny o nowoczesność, wynikała z ponad stu dwudziestu lat rozbiorowej niewoli i prawie półwiecza istnienia niesuwerennego pod postacią PRL-u. Ustawiało to inną perspektywę patrzenia na cele i zadania Polski, koncentrowało Polaków na zagadnieniach zgoła egzystencjalnych: czy Polskę da się wskrzesić, przywrócić jej wolność? Przy tak sformułowanych pytaniach nie należało pomijać równie ważnych kwestii – na jakich podstawach ustrojowych ma być oparta odrodzona Polska i jak winna rozwijać gospodarkę? Ale po odzyskaniu niepodległości spychał je w niepamięć natłok bieżących spraw.
Wyglądałoby na to, że wojna domowa między modernizacją a tradycjonalizmem trwa w Polsce od dwustu pięćdziesięciu lat. Jej rozwlekłość w czasie wynika z długotrwałej niewoli politycznej, która tłumiła i studziła przypływy energii modernizacyjnej na ziemiach polskich pod zaborami, okupacją czy zewnętrzną hegemonią. Ale energię tę przytłaczała również tradycjonalna inercja, która jako usprawiedliwienie wskazywała zawodność reform stanisławowskich, wręcz przypisywała im upadek państwowości polskiej, a w obliczu zaborów i okupacji domagała się niezłomnego trwania przy „tradycyjnych wartościach” narodu. Wyjście z realnego socjalizmu, który tyleż doładował akumulatory tradycjonalizmu w Polsce, co i wykreował w miejskich aglomeracjach siły społeczne, które z nadzieją patrzyły na Zachód, zderzyło Polaków z nowoczesnością, jej powabami i wymogami. Przywracając pełnię niezawisłości, Polska musiała się zmierzyć z pytaniami, jak planuje swój rozwój, jakim projektem cywilizacyjnym zamierza go wesprzeć.
Odpowiedzi na te pytania niebawem ujawniły głębokie pęknięcie wśród Polaków, ich dwukulturowość i dwunarodowość, czyli fundamentalne skonfliktowanie wewnętrzne, choć niewojenne. Fenomen wojny domowej nie sprowadza się wszak tylko do działań bojowych.
1 Uzupełnienia w nawiasach kwadratowych pochodzą od autora.
2 M. Malia, Lokomotywy historii. Zwroty w dziejach i kształtowanie nowoczesnego świata, tłum. M. Grabska-Ryńska, Warszawa 2008, s. 13–14.
3 A. de Custine, Listy z Rosji. Rosja w 1839 roku, tłum. B. Geppert, Londyn–Warszawa 1988, s. 82.
4 S. Ossowski, Przemiany wzorów we współczesnej ideologii narodowej, w: tegoż, O ojczyźnie i narodzie, Warszawa 1984, s. 72.