Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojtek z Armii Andersa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Wojtek z Armii Andersa - ebook

Wojtek z Armii Andersa to pasjonująca powieść osnuta wokół rzeczywistych wydarzeń związanych z dramatycznym losem żołnierzy Drugiego Korpusu Polskiego. Cały szlak bojowy, od wyjścia z ZSRR do demobilizacji po wojnie w Wielkiej Brytanii, przeszedł razem z nimi Wojtek – syryjski niedźwiedź brunatny.

Niezwykła to była armia, jedyna taka w dziejach. Znalazło się w niej miejsce dla kobiet, a nawet osób starszych i tysięcy polskich dzieci, zesłanych wraz z rodzicami na nieludzką sowiecką ziemię. Dzieci te, często osierocone, przygarnął do swojej armii generał Anders. Powieść opisuje tę „wędrującą” Polskę. Exodus całego narodu, od śniegów Syberii przez piaski pustyni aż po kwitnące czerwone maki na wzgórzu Monte Cassino, ma wymiar nieomal biblijny. Postaci historyczne i wykreowane sąsiadują ze sobą, historia wpleciona w fabularną fikcję, czy raczej fabuła wpleciona w historię, tworzą dramatyczny obraz wydarzeń.

Autorka korzystała z dziesiątków wspomnień, pamiętników i dzienników żołnierzy. Powieść tę napisała, chcąc podziękować żyjącym i oddać cześć poległym, w nadziei, że książka przyczyni się do utrwalenia pamięci o nich.

Maleńki osierocony niedźwiadek został przygarnięty przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Wykarmiony przez nich mlekiem, uwielbiał zabawy i zapasy, a także jazdę w szoferce wojskowej ciężarówki. Stał się symbolem jednostki – jego wizerunek znajdował się na proporcach, chorągiewkach i wszystkich pojazdach 22. Kompanii.

Wojtek towarzyszył swym opiekunom w boju, na Monte Cassino pomagał rozładowywać ciężarówki z amunicją i podawał artylerzystom pociski. Po wojnie podzielił los żołnierzy tułaczy. Oni w przeważającej większości nie wrócili do wytęsknionej Polski, on zakończył życie w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65521-36-1
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Byliśmy armią więźniów dowodzoną przez więźnia.

Gustaw Herling-Grudziński

Byli niecierpliwi i wytrwali, burzliwi i pełni poświęcenia, niesforni i wierni. Ludzie dobrej woli usiłowali przedstawić ich jako jęczących nad każdym kęsem pożywienia i wypełniających swe obowiązki w lęku o własne życie. W rzeczywistości jednak zaznali wprawdzie znoju, niedostatku, gwałtu i rozpusty — nie znali jednak strachu i nie mieli w sercach złości. Byli trudni do kierowania, ale łatwi do pobudzenia — małomówni, ale dość męscy, by gardzić w głębi duszy sentymentalnymi głosami, które biadały nad surowością ich losu. Los ten był jedyny w swoim rodzaju i ich własny.

Joseph ConradPROLOG

Krętą serpentyną, prowadzącą w dół ku perskiemu portowi Pahlawi na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, posuwał się konwój kompanii transportowej. Pierwsza jechała półtonowa wojskowa ciężarówka marki Dodge, wyładowana kartonami pełnymi puszek z konserwami, skondensowanego mleka, soków i wszelkiego rodzaju towarów brytyjskich. Dwaj żołnierze w szoferce toczyli spór o wyższość samochodu nad koniem. Siedzący za kierownicą szczupły czy raczej wychudły dwudziestoparolatek, Franek Bednarczyk, opowiadał się za samochodem. Jego sąsiad, Miron Stepaniuk, twierdził, że na górskich serpentynach większe zaufanie miałby do konia.

— Na szczyt Sokólski albo na Howerlę samochodem nie wjedziesz — dowodził. — A konno jak najbardziej.

— Po prostu nigdy nie siedziałeś za kierownicą — powiedział Bednarczyk. — Trzymać w rękach kierownicę to jak trzymać cugle.

— Nie byłbym tego taki pewny — Miron popatrzył z lękiem za okno. — Brr, ale przepaść. Lepiej nie patrzeć.

— No to nie patrz — poradził Bednarczyk. — Spójrz lepiej na to — i wskazał przyczepioną do lusterka fotografię, jedną z tych, którymi wyklejona była niemal cała szoferka. Zdjęcie, podobnie jak wszystkie pozostałe, przedstawiało ponętną pin-up girl, wyciętą z któregoś z amerykańskich pism. — Albo na to — wpatrzył się z rozmarzeniem, nie zdejmując nogi z pedału gazu.

— Patrz przed siebie, szczob tebe!… Spadniemy!

— Ale mi się pilot trafił — rzekł z pretensją w głosie Bednarczyk i dodał gazu. — Umie podnieść na duchu.

— Tam spaść to pewna śmierć. — Stepaniuk był blady i kręcił lusterkiem, jak gdyby poszukiwał sojusznika w samochodzie jadącym za nimi. Ale odbicia dodge’a w lusterku nie było. — Kaprala i Rudowicza nie widać — stwierdził niespokojnie.

— Są za zakrętem — powiedział Franek. — Dogonią nas, nie martw się.

* * *

Siedzący za kierownicą drugiego dodge’a kapral Roman Stasik, jakby słyszał wyzwanie, przycisnął pedał gazu. Samochód przyspieszył gwałtownie.

Kapral był niewysokim, krępym mężczyzną około trzydziestki. Jego włosy przyprószone były przedwczesną siwizną, a braki w uzębieniu, widoczne, kiedy się odezwał, wskazywały na stan przejściowy między wyrwaniem starych, niedających się już wyleczyć zębów a wstawieniem nowych. Niemniej prezentował się całkiem nieźle w brytyjskim mundurze.

— To ja powinienem prowadzić konwój — odezwał się z pretensją w głosie do siedzącego obok Michała Rudowicza, również w mundurze brytyjskiej armii, ale znacznie młodszego i przystojniejszego.

— Co to ma za znaczenie? — odrzekł nonszalancko Rudowicz.

— Panie kapralu — poprawił go Stasik. — Macie mówić do mnie „panie kapralu”. Jesteście w wojsku, a nie w jakiejś cywilbandzie. Jestem tu najstarszy stopniem. Nie byliście przedtem w wojsku?

— My? Nie. Jesteśmy pacyfistą, panie kapralu.

— Pacyfiści to tacy, co dekują się na tyłach? — spytał zjadliwie Stasik.

— Niech pan kapral powie, gdzie w Persji polska armia ma tył, a gdzie przód? Zresztą pan kapral też nie w artylerii, tylko w kompanii transportowej.

— Owszem — rzekł Stasik. Zahamował i wszedł ostrożnie w kolejny zakręt. — Ktoś musi tych Jasiów z Polesia nauczyć, jak odróżnić samochód od krowy!

— Widać dobrze ich pan kapral uczy — z niemal niezauważalną ironią powiedział Rudowicz. — Ten Jaś z Polesia przed nami nieźle zasuwa. Już go prawie nie widać.

— To się źle dla niego skończy — odrzekł z wściekłością Stasik. Nie wiadomo było, czy ma na myśli karny raport, czy też przewiduje stoczenie się jadącego przodem dodge’a na najbliższym zakręcie w przepaść. Docisnął znowu pedał gazu.

— Nie za ostro, panie kapralu? — zapytał Michał.

— Macie stracha, Rudowicz? Od razu widać, że nie jesteście z Warszawy. Po Warszawie jeździ się szybko. Jak jakaś lebiega ciągnie się powoli, to wiadomo, że z Krakowa albo ze Lwowa.

Kapral docisnął pedał gazu. Dodge wszedł ostro w zakręt, wpadł w niebezpieczny poślizg i po kilku manewrach kierownicą i ostrym hamowaniu zatrzymał się tuż nad przepaścią. Rudowicz niemal uderzył głową w szybę. Zapadła cisza. Wreszcie Michał odezwał się spokojnie:

— Wolałbym chyba, żeby pan kapral był z Krakowa.

Nie było odpowiedzi. Tylko prawe tylne koło dodge’a obsunęło się z chrzęstem z piaszczystej drogi.

— Albo ze Lwowa — dodał Rudowicz.

Po kolei ostrożnie wyczołgali się z auta na drogę przez drzwiczki przy siedzeniu kierowcy. Samochód wisiał połową opony prawego tylnego koła nad przepaścią. Stasik obszedł wóz, przykucnął i przypatrzył się uważnie jednemu z kół.

— Wygląda na to…

— …że za chwilę spieprzy się na sam dół — dopowiedział sarkastycznie Rudowicz. Ale Stasik zakrzyknął triumfująco:

— Kapeć! Wiedziałem! Prowadzę dobrze, tylko złapałem gumę. O, tu, popatrzcie, cholerna kicha…

Ale Rudowicz patrzył na coś innego po drugiej stronie drogi. W pewnej odległości stał tam mały perski chłopiec z workiem. Michał ruszył w jego stronę.

— Come on, boy! — zawołał i kiwnął ręką.

Chłopiec zbliżył się niepewnie.

— To jakiś perski dzieciak — burknął gniewnie Stasik. — Pewnie gwoździe rozsypał, żebyśmy stanęli. Handlować chce…

— Pomożesz, mały? — spytał Michał. — Can you help us?

— Bakszysz? Bakszysz? — upewniał się chłopiec.

— Bakszysz, yes. No, do roboty.

Chłopiec odłożył worek. W trójkę spróbowali podnieść samochód, ale osiągnęli tylko tyle, że dodge znów obsunął się kawałek w dół.

* * *

Kierowca pierwszego dodge’a, Franek Bednarczyk, ku uldze kolegi Mirona zdjął wreszcie nogę z gazu.

— Gdzie oni są, do jasnej cholery?

— Myślisz, że spadli? — z trwogą, choć bez zdziwienia zapytał Miron.

Bednarczyk zjechał na kilkunastocentymetrowy pasek pobocza i zahamował.

— Zgłupiałeś? — rzekł z przyganą w głosie. — Michał dobrze prowadzi. On wszystko robi dobrze.

— Tak — zgodził się Miron. — Tylko że to kapral Stasik jest za kierownicą.

— Kapral? Przecież on nie ma pojęcia o jeździe.

— To czemu prowadzi kurs samochodowy?

— Bo jest kapralem — skwitował krótko Bednarczyk, rozglądając się po wnętrzu szoferki. — Tu gdzieś była krótkofalówka… Spróbujemy nawiązać z nimi łączność.

Stepaniuk zaczął szukać. W płóciennym worku, który wyjął spod siedzenia, coś sucho zagrzechotało.

— To chyba nie krótkofalówka.

— Zostaw to — Franek zaczął wyrywać mu worek, ale Miron nie puszczał. Worek pękł, wysypały się z niego wysuszone na suchar kawałki chleba.

— No i co zrobiłeś? — Franek z furią przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zarzęził i zapalił. — Wszystko jedno — dodał. — Nie wziąłem krótkofalówki. Wyrzuć to. Wracamy.

— Po co zbierasz chleb? — spytał Miron, próbując zawiązać jakoś worek.

— A ty niby nie zbierasz — ni to spytał, ni stwierdził Bednarczyk.

— Nie. Mamy ciepłe posiłki trzy razy dziennie. Trzydaniowy obiad. Owoce. Wszystko, co tu wieziemy, i jeszcze więcej. Po co miałbym chować stary chleb?

— Na wszelki wypadek — powiedział Franek.

— Mamy kawę ze śmietanką — wyliczał Stepaniuk. — Piwo… czasem whisky. Ciasteczka w kantynie…

— Na wszelki wypadek — z naciskiem zakończył sprawę Bednarczyk, po czym wrzucił tylny bieg i ruszył do tyłu z takim impetem, że Mironowi wyleciał worek z ręki.

— Ty zdurył? — wykrztusił z siebie w przerażeniu.

— Nie mów do mnie po rusku! — krzyknął Franek, patrząc w lusterko i kręcąc wściekle kierownicą.

— Nie po rusku, tylko po ukraińsku! — odkrzyknął Miron, wykręcając się całym ciałem do tyłu.

— Przecież mówię! — Franek wyszedł zwycięsko z kolejnego pokonywanego tyłem zakrętu. — Jesteśmy w polskiej armii!

— Chyba w armii wariatów — Stepaniuk opadł ciężko na siedzenie i zamknął oczy.

* * *

Tymczasem Michał Rudowicz i kapral Stasik stali w milczeniu na drodze, paląc papierosy. Mały Pers tkwił cierpliwie obok, oczekując na obiecany bakszysz, mimo że sytuacja nie uległa poprawie. Dodge dalej zwisał jednym kołem nad urwiskiem. Spojrzenie Michała padło nagle na leżący na szosie worek chłopca. Worek lekko się poruszał.

— Co tam masz? — spytał.

Chłopiec rozwiązał worek. Ze środka wyłoniła się mordka małego puszystego zwierzątka.

— O, w mordę szarpany, niedźwiedź! — zdumiał się kapral Stasik.

— How can you get him? — spytał Michał.

Mały Pers odegrał skomplikowaną pantomimę, posługując się niewielką ilością słów angielskich:

— Mother — pif-paf! Dead! — pokazał ręką w kierunku lasów w oddalonych górach. — No mother, no father. You buy, mister? OK?

— OK — odparł ku własnemu zaskoczeniu Rudowicz. — How much?

— Nie, nie — zaprotestował gwałtownie kapral. — No. Thank you, mały. Go home. Już cię tu nie ma z tym zwierzem — i ruszył gwałtownie w kierunku chłopca.

— Five! Give me five! — chłopiec podbiegł do Michała, pokazując na palcach żądaną sumę, liczoną w perskiej walucie, tak zwanych tumanach. Michał wyjął pieniądze.

— Chyba oszalałeś?! — z oburzeniem krzyknął Stasik.

Chłopiec porwał w pośpiechu pieniądze, wręczył worek Michałowi i co sił w nogach popędził w kierunku odwrotnym do ustawienia dodge’a.

— No mother… no father… to jak większość z nas — powiedział Michał cicho i dodał lżejszym tonem: — Co panu kapralowi szkodzi? Przecież mamy już w kompanii jaszczurkę, psa i żółwia. Szef lubi zwierzęta.

Stasik przenosił bezradnie wzrok z zawieszonego nad urwiskiem samochodu na piszczący brunatny kłębuszek, który wypełzł z worka. Jego istnienie połączyło się w umyśle kaprala z pechowym wypadkiem, jak gdyby jedno wynikało z drugiego. A wszystko to razem wydawało mu się zaprzeczeniem wojskowej dyscypliny, której hołdował, a której ta banda oberwańców z jego plutonu w kompanii transportowej w ogóle, jego zdaniem, nie była zdolna sobie przyswoić.

— I co z nim będziecie robić w wojsku? — spytał gniewnie. — Zwłaszcza jak wyrośnie?

— Może perskie niedźwiedzie nie są tak duże jak nasze — łagodził Rudowicz. Wziął misia na ręce. — Niech pan kapral spojrzy, jaki jest zabawny… sztuczki może pokazywać. Za pieniądze.

— Cyrk Staniewskich będziemy zakładać — mruknął niechętnie kapral Stasik.

Niedźwiadek zaczął ssać palec Michała.

— Głodny — powiedział Michał ze współczuciem. Nagle zza zakrętu wyłonił się jadący tyłem dodge.

— W czepku się urodziłeś, mały — Michał pogłaskał niedźwiadka. — Jedzie żywność. Mleczko w kartonach. O, już podjechało.

Dodge Franka zahamował tuż przed rozkraczoną półciężarówką Stasika. Zanim Bednarczyk zdążył wysiąść z szoferki, Rudowicz, z niedźwiadkiem na ręku, podszedł i odkrył plandekę. Piętrzyły się pod nią kartony z puszkami. Wyjął pierwszą z brzegu puszkę z mlekiem.

Franek Bednarczyk okrążył dodge’a i z niedowierzaniem przypatrywał się rozczulającej scenie. Michał otworzył puszkę, zanurzył palec w mleku i zbliżył go do pyszczka niedźwiadka, który natychmiast zaczął łapczywie lizać.

— Miś — poinformował z dumą Rudowicz, patrząc na Bednarczyka, jakby jego pojawienie się było rzeczą całkowicie naturalną i spodziewaną.

— Widzę, miś. Brawo — ironicznie rzekł Franek. — Jadę tyłem po serpentynach, żeby sprawdzić, czy coś wam się nie stało, a ty tu karmisz jakiegoś cholernego misia mleczkiem?!

— Kapral złapał gumę — wyjaśnił Michał. — O mało nie spadliśmy w przepaść. Masz jakąś butelkę?

Franek spojrzał na niego wzrokiem mordercy.

— Ze smoczkiem? Dziś wyjątkowo nie mam. Mam butelkę whisky.

— Może być — zgodził się Rudowicz. — To znaczy może być po whisky.

— Nie ma sprawy, zaraz wypiję — z pozornym spokojem zadeklarował Bednarczyk. Wyjął spod siedzenia dodge’a butelkę, w której była jeszcze jedna trzecia zawartości, wypił ją duszkiem i podał pustą butelkę Michałowi.

Prowokacja nie zrobiła na Michale większego wrażenia. Całkowicie pochłaniała go akcja karmienia głodnego niedźwiadka. Wlał resztę mleka z puszki do butelki po whisky, wyciągnął z kieszeni chusteczkę, przyjrzał się jej krytycznie, a potem zwinął i wcisnął zwitek w szyjkę butelki.

— Daj spokój — powiedział Franek. — Mam lepszy smoczek.

Wyjął z kieszeni prezerwatywę, przekłuł ją szpilką wyciągniętej z kołnierza battledressu odznaki i nałożył na butelkę. Michał przechylił butelkę do pyszczka niedźwiadka, który natychmiast zaczął ssać.

Obrażony kapral Stasik stał na uboczu, nie mogąc wymyślić żadnego posunięcia, które przywróciłoby mu nadszarpnięty autorytet. Patrząc ze skarpy w dół, w kierunku położonej u stóp góry plaży, zobaczył nagle, że po ubitym mokrym piasku wolno jedzie otwarty gazik. Z tej odległości wyglądał jak dziecinna zabawka. Stasik przyłożył do oczu lornetkę. Widok najwyraźniej go poruszył, bo zaczął machać w kierunku stojących na szosie żołnierzy. Bednarczyk podszedł bliżej. Stasik bez słowa podał mu lornetkę i wskazał w kierunku plaży.

Na wydmach przy porcie Pahlawi, wśród gęsto rozmieszczonych ażurowych namiotów, panowało poruszenie. Widać było małe sylwetki mężczyzn, kobiet i dzieci biegnących w kierunku wolno jadącego po ubitym piasku tuż przy falach gazika. W gaziku obok kierowcy stał wyprostowany mężczyzna w mundurze. Ludzi przybywało, biegli obok samochodu, machając rękami i chusteczkami, coś krzyczeli, ale szum fal i odległość uniemożliwiały usłyszenie głosu.

Franek patrzył przez chwilę, potem przekazał lornetkę Mironowi.

— Ale tłumy — zadziwił się Miron.

— Druga ewakuacja — powiedział Stasik. — Kobiety i dzieci.

— Mógłbym popatrzeć? — Rudowicz przyłożył lornetkę do oczu. Nastawił ostrość na twarz stojącego w gaziku wysokiego mężczyzny w generalskim mundurze. Salutował tłumowi przyłożoną do wojskowego beretu dłonią.

— Anders — powiedział.

Żołnierze zasalutowali, jakby sądzili, że Anders może ich zobaczyć, stojących wysoko, na urwistej górskiej drodze, wznoszącej się nad Kaspijskim Morzem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: