- promocja
Wołanie kukułki - ebook
Wołanie kukułki - ebook
Ciało supermodelki Luli Landry zostaje znalezione pod balkonem jej londyńskiego apartamentu. Policja stwierdza samobójstwo, lecz brat ofiary nie wierzy w tę wersję i zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a.
Strike jest weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał i fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli to dla detektywa szansa na odbicie się od dna, ale im bardziej wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo.
Wołanie kukułki to wciągająca klimatyczna powieść zanurzona w londyńskiej atmosferze spokojnych uliczek Mayfair, ciasnych barów East Endu i tętniącego życiem Soho. Książka otwiera cykl kryminałów z Cormoranem Strikem. Robert Galbraith to pseudonim J.K. Rowling.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5118-6 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
z podziękowaniami
Czemu się urodziłaś wraz ze śniegu nastaniem?
Powinno było cię witać kukułki wołanie
Albo winne grona, co w zieleni trwają
Lub chociaż jaskółki, które się zbierają
Do wyścigu ze światem,
By nie umrzeć latem.
Czemu umarłaś, nim owce skończyły skubanie?
Powinno było cię żegnać jabłek z drzew spadanie,
Gdy konika polnego koniec jest już blisko,
A łan pszenny się zmienia w rozmokłe ściernisko
I wiatr cicho zawodzi
Bo słodycz odchodzi.
Christina G. Rossetti, ElegiaPROLOG
Is demum miser est, cuius nobilitas miserias nobilitat.
Nieszczęśliwy ten, którego sława rozsławia jego nieszczęścia.
Lucjusz Akcjusz, Telephus
Gwar na ulicy przypominał bzyczenie much. Tłum fotoreporterów za obstawionymi policją barierkami trzymał w pogotowiu długonose aparaty, a wydychane przez niego powietrze unosiło się jak para. Śnieg nieustannie padał na czapki i ramiona; palce w rękawiczkach przecierały szkło obiektywów. Od czasu do czasu rozlegało się niemrawe pstrykanie. To gapie urozmaicali sobie czas oczekiwania, robiąc zdjęcia ustawionego na środku ulicy białego płóciennego namiotu, widocznych za nim drzwi wysokiego apartamentowca z czerwonej cegły i balkonu na ostatnim piętrze, z którego wypadło ciało.
Za zwartym tłumem paparazzich stały białe vany z olbrzymimi talerzami satelitarnymi na dachach, a dziennikarze, także z zagranicy, mówili do mikrofonów, przy których sterczeli dźwiękowcy w słuchawkach. Między nagraniami reporterzy przytupywali i ogrzewali ręce o gorące kubki z kawą przyniesione z zatłoczonej kawiarni kilka przecznic dalej. Dla zabicia czasu kamerzyści w wełnianych czapkach filmowali plecy fotoreporterów, balkon i namiot zasłaniający zwłoki. Potem ustawiali się do szerokich ujęć chaosu, który rozpętał się na spokojnej i zaśnieżonej ulicy Mayfair między szeregami lśniących czarnych drzwi otoczonych portykami z białego kamienia i sztucznie kształtowanymi krzewami. Wejście do budynku numer osiemnaście odgrodzono taśmą. Za nią, w korytarzu, przemykali funkcjonariusze policji, a wśród nich ubrani na biało eksperci z zakresu medycyny sądowej.
Stacje telewizyjne podawały tę wiadomość już od kilku godzin. Po obu stronach ulicy tłoczyli się ludzie trzymani w bezpiecznej odległości przez policję. Niektórzy przyszli specjalnie, żeby popatrzeć, inni przystanęli w drodze do pracy. Wielu podnosiło telefony komórkowe, by przed odejściem porobić zdjęcia. Pewien młody mężczyzna, nie wiedząc, o który balkon chodzi, sfotografował wszystkie po kolei, nawet środkowy, zastawiony rzędem iglaków utrudniających dostęp każdemu, kto chciałby się przecisnąć między tymi trzema zadbanymi gęstymi kulami.
Grupa dziewczyn przyniosła kwiaty i wśród kamer przekazała je policjantom, a ci, nie wiedząc jeszcze, gdzie je umieścić, ostrożnie ułożyli bukiety z tyłu policyjnej furgonetki, czując, jak obiektywy śledzą każdy ich ruch.
Korespondenci przysłani przez całodobowe stacje informacyjne serwowali nieprzerwany strumień komentarzy i spekulacji skupiających się na kilku sensacyjnych faktach, do których udało im się dotrzeć.
– ...około drugiej w nocy ze swojego apartamentu. Policję zawiadomił ochroniarz zatrudniony w budynku...
– ...nic nie wskazuje na to, by szykowano się do zabrania ciała, więc niektórzy zaczynają spekulować...
– ...żadnych informacji na temat tego, czy w chwili, gdy wypadała z balkonu, była sama...
– ...ekipy weszły do środka w celu dokładnego przeszukania budynku.
Namiot wypełnił się chłodnym światłem. Dwaj mężczyźni kucnęli przy zwłokach, gotowi włożyć je wreszcie do plastikowego worka. Z głowy wyciekło na śnieg trochę krwi. Twarz była roztrzaskana i opuchnięta, jedno oko zamieniło się w szparkę, a drugie w skrawek zmatowiałej bieli między nabrzmiałymi powiekami. Cekiny połyskujące na bluzce denatki w subtelnie zmieniającym się świetle stwarzały nieprzyjemne wrażenie ruchu, jakby znów oddychała albo napinała mięśnie, szykując się do wstania. Odgłosy śniegu padającego na płócienny dach namiotu przypominały uderzenia opuszków palców.
– Gdzie ta cholerna karetka?
Komisarz Roy Carver coraz bardziej się denerwował. Był brzuchatym mężczyzną o twarzy koloru peklowanej wołowiny, a pod pachami jego koszuli widniały z reguły kręgi potu. Ograniczone zasoby cierpliwości komisarza wyczerpały się już wiele godzin temu. Tkwił tu prawie tak długo jak zwłoki. Tak bardzo zmarzły mu stopy, że ledwie je czuł, a z głodu kręciło mu się w głowie.
– Będzie za dwie minuty – odpowiedział bezwiednie na pytanie przełożonego sierżant Eric Wardle, który wszedł właśnie do namiotu z komórką przyciśniętą do ucha. – Przed chwilą znalazłem dla niej miejsce.
Carver coś burknął. Jego zły humor jeszcze bardziej pogarszało przekonanie, że Wardle’a cieszy obecność dziennikarzy. Miał wrażenie, że gdy kilka razy wychodzili z namiotu, chłopięco przystojny Wardle z gęstymi falowanymi brązowymi włosami, które teraz przyprószył śnieg, specjalnie zwlekał z powrotem.
– Kiedy zabiorą zwłoki, zniknie stąd to całe towarzystwo – powiedział Wardle, nie odrywając wzroku od dziennikarzy.
– Nikt nie zniknie, dopóki będziemy się zachowywać, jakby ta ulica była pieprzonym miejscem zbrodni – warknął Carver.
Wardle nie odpowiedział na zaczepną aluzję, ale Carver i tak wybuchnął.
– Ta żałosna kretynka skoczyła! Nikogo oprócz niej nie było w mieszkaniu. Jej sąsiadka, twój tak zwany świadek, naćpała się jak...
– Jedzie – przerwał mu Wardle i ku zniesmaczeniu Carvera wyślizgnął się z namiotu, by wśród kamer zaczekać na karetkę.
Wiadomość zepchnęła na dalszy plan doniesienia ze świata polityki, relacje z wojen i katastrof, a wszystkie jej wersje obfitowały w zdjęcia nieskazitelnej twarzy denatki i jej gibkiego, wyrzeźbionego ciała. W ciągu kilku godzin nieliczne znane fakty dotarły do milionów niczym wirus: publiczna kłótnia ze sławnym chłopakiem, samotny powrót do domu, usłyszane przypadkiem krzyki i na końcu śmiertelny lot...
Chłopak uciekł do kliniki odwykowej, ale policja dalej robiła swoje. Tropiła tych, którzy spędzili z denatką wieczór poprzedzający jej śmierć. Wypełniono tysiące kolumn w gazetach i długie godziny telewizyjnych serwisów informacyjnych. Kobieta, która przysięgała, że tuż przed śmiercią modelki słyszała przypadkiem drugą kłótnię, też na chwilę zdobyła sławę i w nagrodę znalazła się na mniejszych zdjęciach obok podobizn pięknej zmarłej dziewczyny.
Niestety, przy wtórze niemal słyszalnego jęku rozczarowania udowodniono jej kłamstwo. Ona także zaszyła się w klinice odwykowej, i to akurat wtedy, kiedy sławny główny podejrzany z niej wyszedł, jakby byli panem i panią z wilgotnościomierza w kształcie domku, którzy nigdy nie pokazują się na zewnątrz jednocześnie.
Więc jednak to było samobójstwo – po chwilowym zastoju historia znów lekko nabrała wiatru w żagle. Pisano, że denatka była niezrównoważona, rozchwiana emocjonalnie, że nie radziła sobie ze statusem wielkiej gwiazdy, w który wepchnęła ją egzotyczna uroda, że obracała się wśród niemoralnych bogaczy i zeszła przez nich na złą drogę, że nowy dekadencki styl życia wstrząsnął jej już i tak kruchą psychiką. Stała się bohaterką przesiąkniętej radością z cudzego nieszczęścia opowieści ku przestrodze, a ponieważ tak wielu felietonistów robiło aluzje do Ikara, „Private Eye” poświęciło temu specjalny artykuł.
W końcu wrzawa ucichła i powiało nudą; nawet dziennikarze nie mieli już nic do dodania, choć i tak powiedzieli za dużo.