World of Warcraft: Jaina Proudmoore. Wichry wojny - ebook
World of Warcraft: Jaina Proudmoore. Wichry wojny - ebook
Popioły Kataklizmu opadły na królestwa Azeroth. Kiedy zniszczony świat podnosi się z upadku, słynna czarodziejka Jaina Proudmoore nie ustaje w wysiłkach, by naprawiać wzajemne relacje Hordy z Przymierzem. Niestety, napięcia między obiema frakcjami grożą otwartą wojną i kolejną destabilizacją.
Do Theramore, ukochanego miasta Jainy, docierają niepokojące wieści. Skradziono jeden z najpotężniejszych artefaktów błękitnych smoków – Źrenicę Światła. Żeby ją odnaleźć, Jaina łączy swoje siły z byłym smoczym Aspektem – Kalegosem. Kiedy między tymi dwiema charyzmatycznymi postaciami pojawia się jedyna w swoim rodzaju więź, dochodzi do katastrofalnego zwrotu wydarzeń.
Oto Garosz Piekłorycz sposobi armie Hordy do zmasowanej inwazji na Theramore. Mimo narastającego sprzeciwu w szeregach własnej frakcji, zuchwały Wódz dąży do rozpoczęcia nowej ery dominacji Hordy. Żądza podboju popycha go do brutalnych działań wymierzonych w każdego, kto ośmiela się kwestionować jego przywództwo.
Siły Przymierza gromadzą się w Theramore, by odeprzeć atak Hordy, nie są jednak przygotowane na przebiegłą strategię Garosza. Atak jego sił nieodwracalnie zmieni Jainę: zagorzała orędowniczka pokoju rzuci się w chaos pochłaniających wszystko wichrów wojny.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66873-19-3 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbliżał się zmierzch. Ciepłe barwy popołudnia zmieniały się w chłodniejsze błękity i fiolety. Wysoko ponad Mrozarrą wirowały ostrza śnieżnych płatków. Inne stworzenia drżałyby i osłaniały oczy, stroszyły pióra i sierść albo otulały się szczelniej płaszczami. Ogromny błękitny smok, którego skrzydła wybijały w powietrzu powolny rytm, nie zwracał uwagi na takie błahostki jak śnieg czy wiatr. Wzbił się tak wysoko właśnie w poszukiwaniu owego zimnego, przecinanego śniegiem powietrza, mając nadzieję, być może płonną, że zdoła ono oczyścić jego myśli i ukoić ducha.
Kalegos, choć młody w oczach swojego rodu, był świadkiem ogromnej zmiany wśród jemu podobnych. Błękitne smoki wiele przeszły – a przynajmniej tak mu się wydawało. Dwukrotnie utraciły ukochany Aspekt, Malygosa – po raz pierwszy, na całe milenia, z powodu szaleństwa, a potem znowu – przez śmierć. Los bywa złośliwy: błękitne smoki, intelektualiści i strażnicy magii tajemnej w świecie Azeroth, tworzyły ród, który najbardziej cenił sobie spokój i porządek, był więc najmniej przygotowany na chaos, jaki się rozpętał.
Jednak nawet w środku zamętu współbracia Kalegosa pozostali wierni swoim przekonaniom. Ród wybrał nie bezkompromisową ścieżkę wskazywaną przez potomka Malygosa, ale spokojniejszą, oferowaną przez Kalegosa. I ów wybór okazał się właściwy. Arygos nawet nie próbował zostać oddanym opiekunem. Zdradził ród. Obiecał, że jeśli współbracia przysięgną mu wierność, poprowadzi ich do złego – i szalonego – Śmiercioskrzydłego. Lecz błękitne smoki przyłączyły się do czerwonych, zielonych i spiżowych – oraz pewnego wyjątkowego orka – aby pomóc w pokonaniu potwora.
Kalegos, lecąc przez ciemniejące niebo i spoglądając, jak śnieg w dole przybiera lawendowy odcień, zdawał sobie sprawę, że wraz z owym zwycięstwem rody poświęciły także siebie. Nie było już Aspektów, choć smoki, które niegdyś tak nazywano, przeżyły. Pokonanie Śmiercioskrzydłego wymagało ogromnego poświęcenia. Alexstraza, Nozdormu, Ysera i Kalegos przetrwali bitwę, jednak ich zdolności Aspektów zniknęły – złożone w ofierze na ołtarzu zwycięstwa. Do tego właśnie powołane zostały Aspekty – i wypełniły swoje przeznaczenie.
To jednak nie wszystko. Rody dobrze rozumiały, jakie zadanie miały wykonać. A teraz, gdy chwila, dla której zostały stworzone, nadszedła – i przeminęła – jakiż cel im pozostał? Wiele błękitnych już odeszło. Niektóre przed opuszczeniem Nexusa przybywały do Kalegosa po błogosławieństwo – nadal był ich przywódcą, choć moc Aspektu go opuściła. Mówiły mu, że są niespokojne i pragną poszukać innego miejsca w świecie, gdzieś, gdzie ich umiejętności zostałyby docenione. Inne odeszły bez słowa. Smoki, które pozostały, robiły się coraz bardziej rozdrażnione lub poddawały się ponurej apatii.
Kalegos zanurkował, pozwalając chłodnemu powietrzu gładzić łuski, a potem rozpostarł skrzydła, chwytając w nie prądy powietrzne, aby unieść się wyżej. Myśli kłębiły mu się w głowie, posępne i nieprzyjemne.
Od zawsze, nawet gdy Malygos oszalał, błękitne smoki wiedziały, ku czemu dążą. Teraz pytanie, co robić, zaprzątało umysły, a czasem wyrywało się z serca cichymi szeptami. Kalegos zastanawiał się, czy zawiódł swój ród. Czy naprawdę lepsze byłyby rządy szalonego Aspektu? Odpowiedź napływała niemal natychmiast: oczywiście, że nie. A jednak… jednak.
Zamknął oczy – nie po to, aby uchronić je przed ostrym niczym igły śniegiem, ale z bólu.
_Smoki ufały, że będę dobrym przywódcą. Wierzę, że wówczas sprawdziłem się w tej roli, ale… teraz? Gdzie jest miejsce dla błękitnych smoków – jakichkolwiek smoków – w tym świecie? Cóż z tego, że nadejście Godziny Zmierzchu zostało powstrzymane, skoro przed nami rozciąga się jedynie nieskończona noc?_
Czuł się niezmiernie samotny. Zawsze wydawało mu się dziwne, że został wybrany na przywódcę rodu – nigdy nie uważał się za „typowego” błękitnego smoka. Gdy leciał coraz bardziej przygnębiony i zatroskany, zdał sobie sprawę, że jest ktoś, kto rozumie go lepiej niż reszta. Przechylił się w prawo, skręcając potężne cielsko, i machnął skrzydłami, kierując się z powrotem do Nexusa.
Wiedział, gdzie ją znajdzie.
Kirygosa, córka Malygosa i siostra z lęgu Arygosa, siedziała w ludzkiej formie na jednej z magicznych świetlistych platform, które szybowały wokół Nexusa. Miała na sobie tylko długą, luźną suknię, a granatowoczarne włosy spływały jej swobodnie na plecy. Opierała się o jedno z połyskujących srebrzystobiałych drzew. Nad nią krążyły błękitne smoki, tak jak robiły to od wieków, nieustannie patrolując, choć wydawało się, że nie ma żadnego zagrożenia. Już nie. Kirygosa wyglądała, jakby nie zwracała na nie najmniejszej uwagi, wzrok miała łagodny i rozkojarzony. Całkowicie pogrążyła się w rozmyślaniach, choć przedmiotu jej rozważań Kalegos nie potrafił odgadnąć.
Odwróciła się i spojrzała na niego, gdy się zbliżał. Spostrzegła, że nie jest jednym ze strażników rodu, i uśmiechnęła się lekko. Wylądował na platformie i przybrał postać półelfa. Uśmiech Kiry stał się szerszy, gdy podała Kalegosowi rękę. Ucałował ją gorąco i usiadł obok, wyciągając długie nogi i krzyżując ręce za głową. Starał się wyglądać beztrosko.
– Kaleg – powiedziała ciepło. – Przyleciałeś do mojego zakątka rozmyślań?
– Tym właśnie jest to miejsce?
– Dla mnie tak. Nexus to mój dom, więc nie lubię zbytnio się oddalać, choć w środku ciężko znaleźć odrobinę samotności. – Odwróciła się do niego. – Przylatuję więc tutaj i rozmyślam. Ty chyba też tego potrzebujesz.
Kaleg westchnął, zrozumiawszy, że jego starania, aby wyglądać beztrosko, nie zmyliły bystrej przyjaciółki, o której często myślał jak o siostrze.
– Latałem – przyznał.
– Nie możesz uciec w ten sposób od obowiązków. Ani myśli – odparła Kirygosa łagodnie, ścisnąwszy jego ramię. – Jesteś naszym przywódcą, Kaleg. I to dobrym przywódcą. Arygos zniszczyłby ród, a wraz z nim cały świat.
Kaleg zmarszczył brwi, przypominając sobie złowieszczą wizję, którą przekazała mu Ysera, były Aspekt zielonych smoków. W innej rzeczywistości Godzina Zmierzchu zdusiła wszelkie życie, począwszy od trawy i owadów, poprzez orków, elfy, ludzi, istoty morskie, powietrzne i ziemskie, skończywszy na samych Aspektach, zabitych przez własne moce. Śmiercioskrzydły także poległ, razem z całym Azeroth – nadziany na iglicę Świątyni Żmijowego Spoczynku niczym groteskowe trofeum. Kalegos zadrżał z niepokoju na wspomnienie silnego, choć pełnego rozpaczy głosu, którym Ysera opisywała swoją wizję.
– Tak by właśnie postąpił – przyznał Kaleg, zgadzając się z częścią jej wypowiedzi, ale nie ze wszystkim.
Błękitne oczy Kiry wbiły się w jego źrenice.
– Kochany Kalegu – westchnęła. – Zawsze byłeś… inny.
Rozbawienie połaskotało go między żebrami, choć ponury humor nadal go nie opuszczał. Skrzywił się, co na twarzy półelfa wyglądało zabawnie. Kirygosa wybuchnęła śmiechem.
– Widzisz?
– Inność nie zawsze jest dobra – zauważył.
– Nic na to nie poradzisz. Właśnie z powodu twojej inności ród wybrał cię na przywódcę.
Rozbawienie zgasło w nim natychmiast i spojrzał na nią ponuro.
– Moja droga Kirygoso, myślisz, że ród wybrałby mnie teraz ponownie?
Kirygosa wierzyła gorąco, że zawsze należy mówić prawdę. Smoczyca starała się znaleźć odpowiedź, która byłaby szczera i pocieszająca zarazem, ale nie zdołała. Kalegowi serce ścisnęło się smutkiem. Jeśli najlepsza przyjaciółka, siostra w duchu, nie potrafiła znaleźć dla niego słów otuchy, sytuacja stała poważniejsza, niż się spodziewał.
– Myślę za to, że…
Nigdy nie dowiedział się, co myślała, ponieważ ich rozmowę przerwał przeraźliwy ryk – ryk błękitnych smoków przepełniony rozpaczą i udręką. Ponad dwanaście wzniosło się ponad Nexusem, zataczając pospieszne kręgi i szybując bezładnie. Jeden odłączył się nagle od pozostałych i skierował wprost do Kalegosa. Kaleg poderwał się na równe nogi, a krew odpłynęła mu z twarzy. Kiry stała obok, z ręką przyciśniętą do ust.
– Lordzie Kalegosie! – zawołał Narygos. – To koniec! Wszystko przepadło!
– Co się stało? Uspokój się i mów powoli, przyjacielu – nakazał Kaleg, chociaż jego własne serce łomotało, gdy wyczuwał panikę i rozpacz bijącą od Narygosa. Smok należał do najspokojniejszych i najbardziej rozsądnych błękitnych, zwłaszcza w owym pełnym napięcia czasie, gdy Kaleg i Arygos walczyli o władzę Aspektu.
To, że był w takim stanie, przeraziło Kalegosa.
– Źrenica Światła! Zniknęła!
– Zniknęła? Co ty mówisz?
– Została skradziona!
Kaleg patrzył na niego, drżąc ze zgrozy, a myśli pędziły mu jak szalone. Źrenica Światła była nie tylko potężnym magicznym artefaktem, ale także pilnie strzeżonym skarbem błękitnych smoków. Należała do nich, odkąd pamiętał. Jak większość takich przedmiotów, sama w sobie nie była ani dobra, ani zła, jednak mogła zostać użyta zarówno w dobrej wierze, jak i do niszczenia. Zdarzało się to już w przeszłości. W przeszłości, gdy Źrenicę wykorzystano, by skupić moc tajemną Azeroth i ożywić ohydną istotę, której obecność nigdy nie powinna plugawić oblicza ziemi.
Sama myśl, że utracili Źrenicę Światła, a teraz ktoś inny mógł użyć jej mocy…
– Właśnie dlatego chcieliśmy ją przenieść – szepnął Kalegos.
Ledwie dwa dni temu, by uniknąć dokładnie takich problemów, Kalegos wraz z kilkoma innymi smokami doradził, by przenieść Źrenicę Światła z Oka Wieczności w inne, sekretne miejsce. Przypomniał sobie argument, którym przekonywał pozostałe błękitne: „Wiele z naszych tajemnic jest już znanych i z dnia na dzień coraz więcej członków naszego rodu odchodzi. Znajdą się tacy, którzy w tych okolicznościach będą szukali korzyści dla siebie. Nexus został już niegdyś zaatakowany, a Źrenicy Światła użyto do mrocznych celów. Musimy ukryć ją w bezpiecznym miejscu… a jeśli połowa Azeroth już wie, że artefakt schowano w Nexusie, bez wątpienia pewnego dnia ktoś znów spróbuje szczęścia”.
I ów dzień nadszedł, choć inaczej, niż Kaleg przewidział. Błękitne zdecydowały, że niewielka grupa smoków przeniesie Źrenicę do Mroźnego Morza, w miejsce niedaleko wybrzeży Mrozarry, gdzie umieszczą artefakt bezpiecznie – jak myślał – w bryle magicznego lodu. Kryjówka zdawała się bardzo dobra – zwyczajna bryła zmarzniętej wody, kropla w morzu.
Kaleg ze wszystkich sił starał się zachować spokój.
– Skąd takie wieści?
_Proszę_, pomyślał błagalnie. _Proszę, niech to będzie zwyczajna pomyłka._
– Ani Veragos, ani inni nie odzywali się do nas ostatnio, a Źrenicy Światła nie ma tam, gdzie być powinna.
Część błękitnych, która spędziła wieki w pobliżu artefaktu, była niemal całkowicie z nim zestrojona. Kalegos poprosił, aby śledzili drogę Źrenicy, dopóki bezpiecznie nie spocznie na dnie oceanu. Ci, którzy ją nieśli, powinni już wrócić. Może nic się nie stało, nic złowrogiego, ale Kalegos już w swej smoczej formie leciał do Nexusa, a tuż za nim podążali Kirygosa i Narygos.
Ponieważ wiedział – choć nie miał pojęcia skąd – że coś jednak się stało i nie warto robić sobie nadziei, że to nic groźnego. Wiedział też, że dwie z najgorszych katastrof, jakie spadły na ród błękitnych smoków, miały miejsce podczas tych kilku krótkich miesięcy, gdy sprawował władzę – najpierw jako Aspekt, później jako przywódca.
Kalegos wylądował w przestronnym wnętrzu Nexusa i trafił w sam środek chaosu.
Wszyscy mówili naraz. Każdy napięty mięsień ich potężnych jaszczurzych cielsk świadczył o strachu i złości. Najbardziej zaniepokoiły Kalegosa te smoki, które siedziały skulone i nienaturalnie nieruchome. Pomyślał, że tak mało ich już zostało, a wiele żałuje, że nie odeszły, zanim spadła na nie kolejna klęska.
Zachowując prawdziwą formę, zawołał, by wszyscy się uciszyli. Usłuchała jedynie garstka. Reszta nadal się przekrzykiwała:
– Jak to się mogło stać?!
– Powinniśmy byli wysłać więcej smoków! Mówiłem, że powinniśmy wysłać więcej!
– Sam pomysł był niedorzeczny! Trzeba było tutaj strzec Źrenicy jak oka w głowie!
Kalegos uderzył ogonem o ziemię.
– Cisza! – ryknął, a słowo odbiło się echem po komnacie.
Ród natychmiast umilkł i wszystkie oczy zwróciły się na Kalega. Dostrzegł w nich nieśmiałe płomyczki nadziei, że może nastąpiła pomyłka albo że przywódca zaraz wszystko naprawi. Jednak niektóre smoki spoglądały tylko z wściekłością i rezygnacją, obarczając Kalegosa winą za zniknięcie Źrenicy.
– Najpierw ustalmy, co wiemy na pewno, i przestańmy puszczać wodze fantazji – przemówił, gdy zyskał niepodzielną uwagę. – Błękitny ród nie poddaje się panice wywołanej przez zbyt żywą wyobraźnię.
Niektóre smoki pochyliły na te słowa głowy, kładąc po sobie uszy ze wstydem. Inne parsknęły pogardliwie. Z nimi Kaleg poradzi sobie później, teraz trzeba zebrać fakty.
– Wyczułem to jako pierwszy – odezwał się Teralygos. Był jednym z najstarszych błękitnych, które pozostały. Kiedyś wziął stronę Arygosa, jednak po ujawnieniu zdrady i późniejszej śmierci rywala Kalegosa Teralygos wraz z większością innych smoków przyłączył się do obecnego przywódcy i pozostał wierny nawet po tym, jak Kaleg utracił moce Aspektu.
– Długa jest twoja służba jako strażnika naszego domu, Teralygosie, i ogromna jest nasza wdzięczność – przemówił Kalegos z szacunkiem. – Co wyczułeś?
– Droga, którą miał podążyć Veragos wraz z innymi, nie była prosta – powiedział stary smok.
Kaleg skinął głową. Zdecydowano, że widok grupy błękitnych smoków niosących tajemniczy przedmiot wzbudzi podejrzenia, zwłaszcza jeśli będzie leciała wprost do celu. Dlatego smoki podróżowały na dwóch nogach. Zajmowało to więcej czasu i wymagało nadłożenia drogi, jednak przyciągało znacznie mniej uwagi. A gdyby Veragos i reszta zostali zaatakowani na ziemi, w mgnieniu oka mogli przybrać prawdziwą formę. Pięć smoków z pewnością dałoby sobie radę z tymi, którzy chcieliby napaść na pozornie zwyczajnych podróżnych.
A jednak…
– Znam każdy zakręt i każdy załom trasy – mówił dalej Teralygos. – Wraz z Alagosą i Banagosem śledziliśmy każdy krok postawiony przez naszych braci i siostry. I jeszcze godzinę temu wszystko było dobrze.
Jego głos, ochrypły od wieku, załamał się przy ostatnim słowie. Kaleg nie odwracał wzroku od starego smoka, ale poczuł, jak głowa Kirygosy dotknęła jego barku – przyjaciółka starała się dodać przywódcy otuchy.
– Co się wtedy stało?
– Stanęli. Przedtem nie zatrzymywali się nawet na moment. A po chwili znów zaczęli iść. Jednak nie na zachód, nie w stronę Mroźnego Morza… Na południowy zachód, dużo szybciej niż wcześniej.
– Gdzie się zatrzymali?
– Nad brzegiem morza. Teraz Źrenica znajduje się daleko na południu. A im dalej jest ode mnie – dodał Teralygos smutno – tym słabiej ją wyczuwam.
Kalegos spojrzał na Kirygosę.
– Weź kogoś i lećcie na wybrzeże. Bądźcie ostrożni. Dowiedzcie się, co się stało.
Pokiwała głową i odwróciła się do Banagosa i Alagosy. Cała trójka wzbiła się w powietrze i na rozpostartych skrzydłach poszybowała daleko poza Nexus.
_Lot nie powinien trwać długo_, pomyślał Kalegos. _Lada chwila będą z powrotem._
Przynajmniej taką miał nadzieję.
– Och, nie – szepnęła Kirygosa. Zawahała się i zawisła w powietrzu, próbując znaleźć zagrożenie. Nic nie wyczuwała. Wróg dawno zdążył już zniknąć. Jednak to, co przyniósł, pozostało. Smoczyca zwinęła skrzydła i opadła z gracją na ziemię, wygiąwszy z żalu długą, smukłą szyję.
Kiedyś znajdowała się tu równina, nieprzyjazna rozległa połać bieli – a jednak czysta i pełna spokoju w swej prostocie. Zazwyczaj nie było tu widać nic poza śniegiem i gdzieniegdzie brązowoszarymi garbami kamieni. Niewielkie prześwity żółtego piasku ciągnęły się w stronę głodnego, zimnego oceanu.
Śnieg przemienił się w krwawą breję. Kirygosa dojrzała czarne rozbryzgi, jak po uderzeniu błyskawic w zmarzniętą ziemię okrytą tylko bielą. Głazy zostały wyrwane z ziemi, ciśnięte w dal. Na niektórych zaschły smugi czerwieni. Kirygosa wraz z pozostałymi zaczęła węszyć. Od razu pochwycili odór demonów, miedzianą woń krwi i ów szczególny zapach, którego nie da się opisać słowami – zapach magii.
Użyto także bardziej zwyczajnej broni. W ziemi pozostały rany wybite przez włócznie oraz sterczące gdzieniegdzie pierzaste lotki strzał.
– Niższe rasy – warknął Banagos.
Serce bolało Kirygosę tak bardzo, że nawet nie ofuknęła towarzysza za użycie obraźliwego określenia. Smok miał rację, choć teraz trudno było stwierdzić, jaka rasa poważyła się na tak straszliwy czyn i do której należała frakcji.
Kirygosa przybrała formę człowieka. Odgarnąwszy za ucho kosmyk długich granatowoczarnych włosów, ostrożnie podeszła do ciał poległych pobratymców. Pięcioro wyruszyło, by chronić Źrenicę Światła. Pięcioro zginęło, oddało życie, by wypełnić zadanie. Spokojny i mądry Uragos, starszy od reszty, przywódca grupy. Rulagos i Rulagosa, z jednego lęgu, którzy w ludzkich formach wyglądali niczym bliźnięta. Polegli razem, tuż obok siebie i w tych samych pozach, ze strzałami wystającymi z gardeł – równie podobni do siebie w śmierci, co w życiu. Do oczu Kirygosy napłynęły łzy, gdy odwróciła się, by spojrzeć na Pelagosę i Lurugosa. Tę pierwszą rozpoznała jedynie po drobnych kształtach. Pelagosa zawsze była najmniejsza z błękitnych, młodziutka według smoczych standardów, jednak obdarzona niezwykłym jak na swój wiek talentem do magii. I od magii zginęła – napastnik czarami spalił ciało Pelagosy niemal do szczętu.
Lurugos prawdopodobnie stawiał najzacieklejszy opór, biorąc pod uwagę, jak daleko od reszty odnaleźli jego ciało. Poparzony, zamarznięty, częściowo zakopany, ze strzałami sterczącymi z ramion i nóg niczym groteskowe pióra – nie poddał się do końca. Kirygosa pomyślała, że walczył jeszcze przez jedno albo dwa uderzenia serca po tym, jak precyzyjnym cięciem miecza odrąbano mu głowę.
Banagos, także w ludzkiej formie, podszedł z tyłu i ścisnął ramię Kiry. Przykryła jego dłoń swoją.
– Niewiele wiem na temat niższych ras – powiedział Banagos. – Widzę tu różne rodzaje broni i poszlaki wskazujące, że użyto magii, zarówno demonicznej, jak i tajemnej.
– To mogła być każda rasa – odparła Kirygosa.
– Chcieliśmy kiedyś zabić ich wszystkich. Szkoda, że tego nie uczyniliśmy. – Mówił głosem ochrypłym od żalu, a jego błękitne oczy poczerwieniały od łez, których nie zdążył jeszcze wylać. Kochał małą Pelagosę i gdyby osiągnęła odpowiedni wiek, z pewnością zostaliby parą.
– Nie – odpowiedziała Kiry ostro. – To opinia tych, którzy nie mieli czasu jej dobrze przemyśleć, wiesz o tym, Banagosie. Pelagosa jej nie podzielała. Wierzyła, że to nie oni „wszyscy” to zrobili, podobnie jak nie „wszystkie” smoki dla zabawy i przyjemności atakują i zabijają przedstawicieli młodszych ras. Wiemy, dlaczego ktoś tak postąpił. I powodem bynajmniej nie była nienawiść do naszego ludu. Ktoś pragnął Źrenicy Światła, by użyć jej do własnych celów.
– Pięć smoków – westchnęła Alagosa. – Pięcioro z nas. Pięcioro z najlepszych. Kto był na tyle silny, by tego dokonać?
– Tego właśnie – odparła Kiry – musimy się dowiedzieć. Banagosie, wróć do Nexusa i zanieś te ponure wieści przywódcy. Alagosa zostanie tutaj ze mną i… zajmiemy się szczątkami poległych.
Chciała oszczędzić mu bólu, ale Banagos potrząsnął głową.
– Nie. Bylibyśmy parą. Ja… ja się nią zajmę. I pozostałymi. Ty jesteś najbliżej z Kalegosem. Najlepiej będzie, żeby to od ciebie usłyszał wieści. I to szybko.
– Jak sobie życzysz – odpowiedziała Kiry łagodnie. Po raz ostatni spojrzała na ciała błękitnych smoków, uwięzionych przez śmierć w formie, której większość nie znosiła. Przymknęła oczy, a potem wzniosła się do lotu.
Jej skrzydła biły z furią powietrze, gdy zawróciła i skierowała się do Nexusa. Nie skupiała się już na poległych, ale na ich zabójcach. Któż był na tyle silny, by czegoś takiego dokonać? I co dokładnie chciał osiągnąć przez zabójstwo i kradzież?
Niewiele wiedziała, tyle jedynie, by potwierdzić najgorsze obawy. Miała nadzieję, że podczas jej nieobecności udało się Kalegowi dowiedzieć czegoś jeszcze.
Kalegos zdawał sobie sprawę, że z każdą upływającą sekundą Źrenica Światła oddala się coraz bardziej na południe. I że coraz trudniej będzie ją wyśledzić. Miał przewagę nad pozostałymi członkami stada. Choć nie był już Aspektem błękitnych, nadal im przewodził. Owo powiązanie z rodem, które było jedynie echem dawnej mocy, jednocześnie wzmacniało jego więź ze Źrenicą. Gdy Teralygos powiedział, że z ledwością może ją wyczuć, Kalegos zamknął oczy i wziął trzy głębokie oddechy. Wyobraził sobie Źrenicę, skoncentrował na niej i…
Dostrzegł ją.
– Jest teraz w Boreańskiej Tundrze, prawda? – zapytał Teralygosa, nie otwierając oczu. – Tak, jest i… – Urwał z bolesnym okrzykiem. – Zniknęła!
– Nie – odpowiedział Kaleg. – Nadal ją wyczuwam.
Wiele smoków westchnęło z ulgą. Lecz wtedy rozległ się kobiecy głos:
– Zabili wszystkich, Kalegosie. Całą piątkę.
Kaleg otworzył oczy i spojrzał ze zgrozą na Kirygosę. Smoczyca opowiedziała, co znalazła wraz z Banagosem i Alagosą.
– I nie wiesz, czy był to człowiek, czy elf, czy goblin? – zapytał, gdy skończyła. – Żadnego skrawka chorągwi ani charakterystycznego opierzenia strzał?
Potrząsnęła głową.
– Wszystkie kolory były przypadkowe. Żadnych śladów. Śnieg nadto stopniał, a atakujący byli na tyle ostrożni, by nie wchodzić na miększy piasek ani nie dotykać zakrwawionych kamieni. Odkryliśmy tylko, Kalegosie, że ktoś wiedział, gdzie znaleźć naszych, był na tyle silny, by zabić pięć smoków, i umknął ze Źrenicą Światła. Kimkolwiek byli napastnicy, dokładnie wiedzieli, co robią.
Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal szeptem. Kaleg pokiwał głową.
– Może to prawda. Ale my też wiemy. – Mówił z pewnością, której nie czuł. – Wyczuwam ogólny kierunek, w którym zmierza Źrenica. Podążę za nią i ją odzyskam.
– Jesteś naszym przywódcą, Kalegosie – powiedziała Kirygosa. – Potrzebujemy cię tutaj!
Potrząsnął głową.
– Nie, nie potrzebujecie – odezwał się cicho. – I właśnie dlatego, że jestem waszym przywódcą, powinienem polecieć. Przyszedł czas, by przyjąć do wiadomości to, co się dzieje. Co czuje ród. Wielu z naszych pobratymców odeszło już w świat. Kiedyś znaliśmy swoje przeznaczenie, lecz teraz jest inaczej. W dodatku nasz najukochańszy artefakt, który stanowi nie tylko narzędzie, ale i symbol, został skradziony. Pięć smoków zginęło, broniąc go własną piersią. Moim obowiązkiem jest zapewnić rodowi ochronę i przewodnictwo. Lecz tego… nie uczyniłem. – Ciężko było to przyznać. – Zawiodłem was, przynajmniej pod tym względem, a pewnie także i w innych kwestiach. Nie potrzebujecie mnie tutaj, martwiłbym się tylko i niepokoił, gdyby inni wyruszyli, by odzyskać skradziony artefakt. To moje zadanie – i jeśli je wypełnię, naprawdę stanę się waszym obrońcą i przewodnikiem.
Kilkoro smoków spojrzało po sobie, ale żaden nie zaprotestował. Wszystkie wiedziały, że to właściwa decyzja. Kalegos mówił szczerze. Zawiódł, a teraz musiał odzyskać to, co ród przez niego utracił. Nie wspomniał jednak, że chce lecieć. Że lepiej się czuje pośród młodszych ras niż tutaj, udając przywódcę. Pochwycił wzrok Kiry i zdawało mu się, że przyjaciółka rozumie to, czego Kaleg nie wyraził słowami – i że go popiera.
– Kirygoso, córko Malygosa – powiedział. – Słuchaj mądrości Teralygosa i pozostałych, bądź moim głosem podczas mojej nieobecności.
– Nikt nie byłby w stanie sprostać temu zadaniu, przyjacielu – odparła Kirygosa łagodnie. – Jednak zrobię, co w mojej mocy. Jeśli ktoś potrafi odnaleźć Źrenicę Światła, która przepadła w szerokim świecie, to właśnie ty, gdyż spośród nas najlepiej znasz Azeroth.
Nie pozostało nic więcej do powiedzenia. W ciszy Kalegos wzbił się w zimne powietrze śnieżystego dnia, podążając za przeczuciem, które szeptało mu: _w tę stronę, w tę stronę_. Kirygosa stwierdziła, że Kaleg zna Azeroth lepiej niż jakikolwiek inny błękitny smok. Oby się nie myliła.