- promocja
WORLD WAR Z - ebook
WORLD WAR Z - ebook
Hordy głodnych i wściekłych zombie nadciągają!
Jesteście przygotowani na WOJNĘ TOTALNĄ?
Najpierw w Chinach pojawia się pacjent „zero” zarażony dziwną i nieznaną chorobą, która powoduje niespotykaną dotąd degenerację ciała i późniejszą reanimację zwłok. Wkrótce z całego świata zaczynają napływać kolejne doniesienia o podobnych przypadkach. Rządy wielu państw ignorują zagrożenie i skrywają prawdę przed obywatelami. A ta jest szokująca – po całym globie z prędkością błyskawicy rozprzestrzenia się śmiertelny wirus zmieniający ludzi w żywe trupy żądne krwi...
Tak zaczęła się pandemia, którą przetrwali nieliczni. Świat po globalnej hekatombie stał się przerażającym i brutalnym miejscem pozbawionym zasad, gdzie można liczyć tylko na siebie. Dzięki Maksowi Brooksowi poznajemy historie z pierwszej ręki, o których dotychczas milczały raporty wojenne.
World War Z to bijący rekordy popularności doskonały reportaż, przerażający do szpiku kości, prawdziwy do utraty tchu!
Zanim rozpęta się piekło na Ziemi, kupcie książkę Brooksa, czytajcie ją i uważnie przyglądajcie się sobie. Być może pewnego dnia obudzicie się rano z gorączką. Będą boleć was stawy, aż w końcu zaczną drętwieć kończyny, temperatura wzrośnie do czterdziestu stopni i sparaliżuje wam połowę ciała. Będziecie chcieli zasnąć, żeby przestało boleć. Pamiętajcie o jednym – gdy się obudzicie, świat będzie już inny. Posuwistym krokiem, zawodząc smętnie, ruszycie na łowy…
„Newsweek”
Bestsellerową książkę Brooksa – syna Mela, słynnego twórcy komedii – księgarnie klasyfikują jako non fiction. Bo choć teoretycznie jest pozycją czysto rozrywkową, autor opisuje fenomen zombie ze śmiertelną powagą.
„Polityka”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-399-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten zapis dziejów największej wojny w dziejach ludzkości zawdzięcza swe powstanie innemu konfliktowi, na znacznie mniejszą skalę – właściwie zwykłej kłótni, która wybuchła między mną a przewodniczącą Komisji Raportu Powojennego ONZ. Praca dla Komisji była dla mnie dziełem miłości, niemal moim ukochanym dzieckiem. Uwielbiałem ją, a ona zdawała się kochać mnie. Dostałem szczodry budżet na podróże, moje dokumenty dawały mi dostęp do najtajniejszych archiwów świata. Bateria tłumaczy, zarówno ludzkich, jak elektronicznych, zmagała się z tysiącami stron zapisów z mojej najukochańszej zabawki: komputera zamieniającego na tekst pisany każde słowo wypowiadane przez moich rozmówców. To był najwspanialszy dar, o jakim może marzyć takie stenograficzne beztalencie, jak ja. Wydawało się, że to wszystko były dowody szacunku, jakim cieszyłem się ja i moja praca. Nie muszę więc wyjaśniać, jakim szokiem było dla mnie, gdy okazało się, że z ostatecznej wersji raportu usunięto ponad połowę materiału, który tak pieczołowicie zebrałem!
– To było zbyt osobiste, zbyt szczegółowe – usłyszałem od pani przewodniczącej w czasie jednej z „ożywionych dyskusji”, które wówczas się odbywały. – Zbyt wiele opinii, za dużo uczuć. Ten materiał wykracza poza zakres raportu. Potrzeba nam faktów i cyfr, wolnych od ingerencji czynnika ludzkiego.
Oczywiście, miała rację. Oficjalny raport komisji śledczej musiał być zbiorem zimnych, namacalnych faktów, obiektywnym meldunkiem o zdarzeniach, pozwalającym przyszłym pokoleniom na pozbawione emocji studium wydarzeń tej apokaliptycznej dekady, bez roztkliwiania się nad „czynnikiem ludzkim”. Czyż to jednak nie właśnie ten „czynnik ludzki” sprawia, że czujemy związek z historią? Co silniej przemówi do przyszłych pokoleń: beznamiętna chronologia wydarzeń i suche wyliczenie strat w ludziach czy osobiste wspomnienia i relacje ludzi, którzy nie będą się przecież wiele różnić od nich samych? Czy odrywając „czynnik ludzki” od wydarzeń, nie sprawimy, że nauki wynikające z tych danych staną się na tyle oderwane od rzeczywistości, by – nie daj, Panie Boże! – doprowadzić któregoś dnia do ich powtórzenia? I w końcu: czyż to nie właśnie obecność tego „czynnika ludzkiego” przesądza o różnicy pomiędzy nami a naszym przeciwnikiem, którego nazywamy „żywymi trupami”? Przedstawiłem swojej szefowej mój punkt widzenia – być może w nie dość profesjonalnej formie, przyznaję – kończąc pełnym rozpaczy okrzykiem: „Przecież nie możemy pozwolić umrzeć tym historiom!”. Odpowiedź była natychmiastowa:
– Napisz książkę, to nie umrą. Masz wszystkie materiały, prawa autorskie, co tylko chcesz. Na jej stronach możesz utrzymywać przy życiu, co ci się tylko, , podoba!
Część krytyków na pewno podejmie temat stosowności wydania równie osobistej książki tak szybko po zakończeniu wojny. W końcu minęło zaledwie dwanaście lat od ogłoszenia dnia zwycięstwa w Ameryce, a niecałe dziesięć lat temu swoje zwycięstwo świętowały Chiny. Biorąc pod uwagę, że właśnie ta druga data jest przez większość ludzi uznawana za rzeczywisty koniec wojny, trudno o prawdziwą perspektywę, skoro, jak powiedział mój kolega z ONZ, „mamy pokój od zaledwie tylu lat, ile trwała wojna”. To ważny argument, który domaga się odpowiedzi. W przypadku pokolenia, które zmagało się i cierpiało, by wywalczyć nam tę dekadę pokoju, czas jest zarówno wrogiem, jak i sojusznikiem. Owszem, upływ lat poprawi perspektywę, zapewniając wspomnieniom fundament wniosków wysnutych z doświadczeń i wiedzy, co pozwoli ujrzeć tamte wydarzenia w świetle doświadczeń dojrzalszego, powojennego świata. Ale ceną za to będzie utrata wielu wspomnień, uwięzionych w datach lub umysłach zbyt okaleczonych, by ujrzeć plon odniesionego zwycięstwa. Nie jest tajemnicą, że w powojennym świecie długość ludzkiego życia znacznie się skróciła i stanowi jedynie ułamek tego, do czego przywykliśmy wcześniej. Niedożywienie, zanieczyszczenie, a w końcu odrodzenie ostatecznie – zdawałoby się – pogrzebanych chorób zakaźnych (nawet w Stanach Zjednoczonych, z ich rozpędzającą się gospodarką i powszechnym systemem opieki zdrowotnej) są na porządku dziennym. Po prostu nie wystarcza środków na przeciwdziałanie wszystkim fizycznym i psychicznym skutkom wojny. I to właśnie z tego powodu, że czas ucieka i staje się naszym wrogiem, zdecydowałem się porzucić luksus perspektywy, publikując historie tych, którzy przeżyli. Być może po upływie kilku dziesięcioleci ktoś podejmie na nowo trud zbierania kolejnych opowieści od znacznie już starszych weteranów tej wojny. Być może nawet przyjdą wysłuchać także mojej relacji.
Pomimo że książka ta jest w założeniu zbiorem sprawozdań, zawiera też wiele szczegółów natury technologicznej, socjologicznej, ekonomicznej itp., zawartych w Raporcie ONZ. Wiele tych danych pochodzi właśnie z opowiadań, które zbierałem. To jest właściwie ich – moich rozmówców – książka, toteż starałem się możliwie jak najbardziej ukryć swój udział w jej tworzeniu. Jeśli w relacjach pojawiają się didaskalia czy pytania, to tylko po to, by pomóc czytelnikom w zrozumieniu bardziej specjalistycznych zagadnień. Starałem się także unikać wszelkiego rodzaju ocen i komentarzy. Jeśli jakiś „czynnik ludzki” ma być z tych stron usunięty, niech to będzie osoba autora.