- W empik go
Woyzeck - ebook
Woyzeck - ebook
Dramat zainspirowany procesem sądowym tragicznego mordercy Woyzecka. Franz Woyzeck, mimo pełnienia służby wojskowej, nie posiada wystarczającej sumy pieniędzy, aby ożenić się z Marią, matką swojego dziecka. Ta zaś zakochuje się w postawnym majorze. Franz postanawia wyładować swoją frustrację na niewinnej osobie. Georg Büchner to niemiecki pisarz i rewolucjonista, a także wykładowca anatomii na uniwersytecie w Zurychu. Zmarł w wieku 23 lat na tyfus.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-548-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
U KAPITANA
Kapitan na krześle, Woyzeck goli go.
KAPITAN
Powoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziś Woyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niech no on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przed sobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiąt miesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myśli począć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!
WOYZECK
Rozkaz, panie kapitanie!
KAPITAN
Zaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie – to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem nie jest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak, tylko chwilka. – Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co za marnotrawstwo czasu! – do czego to zmierza? – Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo się mnie melancholia czepia!
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Woyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobry człowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czyste sumienie... Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?
WOYZECK
Parszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!
KAPITAN
Czuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jak mysz. szczwano Miarkuję, że to pewnie coś z północo-południa?
WOYZECK
Tak jest, panie kapitanie!
KAPITAN
Ha! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi, potwornie głupi. wzruszony Woyzeck, on jest dobry człowiek, ale patetycznie on nie ma moralności! Moralność to znaczy, jak się jest moralnym, czy on to rozumie? Moralność – dobre słowo. On ma dziecko bez błogosławieństwa kościoła, jak mówi nasz wielebny kapelan, „bez błogosławieństwa kościoła” – wyrażenie nie moje.
WOYZECK
Panie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednego pędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Pan mówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”
KAPITAN
Co on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, on mnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego...
WOYZECK
My biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz! Jak kto nie ma pieniędzy! – Niech no taki popróbuje w świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież ma się także ciało i krew! Ale naszemu bratu źle będzie na tym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawet do nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.
KAPITAN
Woyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek! Ciało i krew? Gdy leżę w oknie – a deszczyk dopiero co przeszedł – i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy – tam do diaska! Woyzeck, wtenczas na miłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota, Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? – mówię sobie zawsze – cnotliwy z ciebie człowiek, wzruszony dobry człowiek, dobry człowiek!
WOYZECK
Tak, panie kapitanie, cnota – ale gdzie mi tam do tego. Widzi pan, my prosty naród – nie mamy cnoty; naszemu bratu zostaje tylko natura. Ale gdybym ja był panem i miał kapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być coś ładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.
KAPITAN
Cóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek. Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawsze taki rozdrażniony. – Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck, niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idzie powoli, powolutku ulicą.
WOLNA OKOLICA. MIASTO W ODDALI
Woyzeck i Andrzej wycinają pręty w zaroślach. Andrzej gwiżdże.
WOYZECK
To miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas na trawie, gdzie rośnie tyle bedłek? Tam wieczorami toczy się głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał – jeż. A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach. (cicho) Andrzej! To byli farmazoni, ja wiem. Farmazoni!
ANDRZEJ
śpiewa
Jadły trawkę dwa zające,
Trawkę na zielonej łące...
WOYZECK
Cicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!
ANDRZEJ
Zjadły trawkę świeżą z łąki,
Trawkę całą po korzonki!
WOYZECK
Idzie coś za mną, pode mną. tupie o ziemię Wszędzie pusto, słyszysz? Pod nami pusto! Farmazoni!
ANDRZEJ
Boję się.
WOYZECK
Cicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!
ANDRZEJ
Czego?
WOYZECK
Gadaj coś! wodzi ogłupiałym wzrokiem po okolicy Andrzej, jak jasno! Łuna nad miastem! Ogień bucha z ziemi pod niebiosa, a z góry jakby ryk puzonów... Jak się przybliża! Uciekajmy! Nie oglądaj się!
Ciągnie go w krzaki.
ANDRZEJ
po chwili
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.