Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Wpół do starości. Refleksje o drugiej połowie życia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 listopada 2025
3779 pkt
punktów Virtualo

Wpół do starości. Refleksje o drugiej połowie życia - ebook

Życie na każdym swoim etapie jest pełne, ponieważ trwa. I staje się tym pełniejsze, im trwa dłużej, choć współczesny świat postrzega temat starości jako mało atrakcyjny.

Marzena Rudnicka, jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich ekspertek w obszarze starzenia się społeczeństwa, oddaje w nasze ręce książkę, która łączy wieloletnią praktykę z osobistym doświadczeniem. To krótkie, nasycone i angażujące emocjonalnie teksty, które zachęcają do odważnego spojrzenia na kolejne etapy życia ze zrozumieniem i uważnością.

Autentyzm tego przekazu z czułością oswaja wiek, a także zmiany i nowe role, które niesie upływający czas. Może stanowić punkt wyjścia do przemyśleń i międzypokoleniowych rozmów o starzeniu się oraz świadomości budowania dobrego życia bez barier wieku.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-683-8
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Każdy z nas spo­tyka wpół do sta­ro­ści w innym miej­scu. U cie­bie to może być moment, kiedy poczu­jesz, że tak samo dużo masz za sobą, jak i przed sobą. To nie musi być mie­rzone latami. Życie nie jest jak tele­wi­zja. Nie bie­gnie line­ar­nie. Jest raczej jak Net­flix, który nie ma ści­śle zapla­no­wa­nego pro­gramu, więc dra­maty mie­szają się w nim z kome­diami.

Wpół do sta­ro­ści to czas przej­ścia, który jest jak grec­kie słowo _kairos_, ozna­cza­jące prze­ło­mowy i subiek­tywny moment. Kairos był też grec­kim boż­kiem szczę­śli­wego trafu i oka­zji, przed­sta­wia­nym jako męż­czy­zna z bujną czu­pryną z przodu, ale łysy z tyłu. Można go było zła­pać tylko za grzywkę, a więc jedy­nie wtedy, gdy nad­cho­dził, ponie­waż chwilę potem sta­wał się nie­uchwytny. W prze­ci­wień­stwie zatem do chro­nosu, który jest linio­wym, mie­rzal­nym cza­sem, _kairos_ to naj­bar­dziej zna­cząca chwila w wymia­rze indy­wi­du­al­nym.

Wpół do sta­ro­ści nie jest połową życia, bo wtedy byłoby jasne, kiedy nastąpi jego koniec.

Może to w takim razie moment, w któ­rym nie powinno się odkła­dać decy­zji na potem, bo „potem” staje się krót­sze i mniej pojemne, niż było do tej pory?

Twoje i moje wpół do sta­ro­ści jest też naszym wspól­nym cza­sem.

Jeste­śmy w nim razem wła­śnie teraz: ja – kiedy to piszę, i ty – kiedy to czy­tasz.

Nie wiem, jaką dziś masz datę w kalen­da­rzu, ale to nie ma zna­cze­nia, ponie­waż czasu, podob­nie jak wieku, nie mie­rzy się tylko w licz­bach.

A może wpół do sta­ro­ści to moment prze­bu­dze­nia, żeby w końcu zacząć żyć?Jesteś cudem

„Przede wszyst­kim, abyś był tu teraz, biliony błą­dzą­cych ato­mów musiały w nie­zwy­kle wyszu­kany i wyma­ga­jący nie­wia­ry­god­nej koor­dy­na­cji spo­sób połą­czyć się i stwo­rzyć cie­bie. Jest to tak szcze­gólny i wyszu­kany układ, że ni­gdy wcze­śniej nie był jesz­cze testo­wany i będzie ist­niał tylko ten jeden raz”¹ – pisze Bill Bry­son w swo­jej książce _Krótka histo­ria pra­wie wszyst­kiego_.

To nie musiało się wyda­rzyć. Wręcz prze­ciw­nie. Praw­do­po­do­bień­stwo, że poja­wisz się na tym świe­cie i będziesz takim, jakim jesteś, czło­wie­kiem, w tym, a nie innym miej­scu w kosmo­sie, jest nie do poli­cze­nia. Twoje poja­wie­nie się było cudem.

Przy­sze­dłeś na świat z histo­rią swo­ich przod­ków, a także z ich emo­cjami, zapi­sa­nymi na nie­wi­dzial­nych taśmach DNA. Nie ma dru­giej istoty na świe­cie, która byłaby taka jak ty. Róż­nimy się od sie­bie tak bar­dzo, jak to tylko moż­liwe. Dzięki temu świat się roz­wija i jest cie­kawy, a życie sta­nowi wielką i nie­po­wta­rzalną przy­godę. W związku z tym igno­ro­wa­nie róż­nic mię­dzy nami, porów­ny­wa­nie się, ety­kiety i ste­reo­typy nie mają sensu.

Róż­nimy się też wie­kiem. Jedni są starsi, a inni młodsi. Wiek ma to do sie­bie, że jest w cią­głym ruchu i wciąż bie­gnie. Lata lecą każ­demu z nas, a to ozna­cza, że jutro będziesz star­szy od samego sie­bie z tej chwili, kiedy to czy­tasz. Róż­no­rod­ność wieku jest w takim razie podwój­nie cie­kawa. Dzi­siejsi senio­rzy to my w przy­szło­ści, a dzi­siejsi mło­dzi to my z kie­dyś.

Licz­nik każ­dego z nas bije i nie da się go cof­nąć. Nie ma też dwóch takich samych momen­tów w życiu. Ni­gdy nie jesteś tak samo młody ani tak samo stary jak wczo­raj. Żadna sekunda, która minęła, ni­gdy się nie powtó­rzy.

Nikt nie prze­żył two­jego życia przed tobą i nie zrobi tego po tobie. To twój czas i twoja prze­strzeń. Nie pozwól się oce­niać, kry­ty­ko­wać, że jesteś na coś za stary albo że jest za późno. Korzy­staj z życia, jak tylko potra­fisz, i niech ci nie powsze­dnieje fakt two­jego ist­nie­nia. Prze­cież jesteś cudem. Na­dal.

I każda chwila two­jego życia zosta­wia ślad dla kolej­nych poko­leń.A niech się śmieją

Halina usia­dła na wąskiej ławce, żeby wysta­wić się do słońca. Jesz­cze jest takie ostre. To dopiero marzec, a w górach, to wia­domo. Zima jesz­cze i śnieg leży pod pło­tem.

Nie ma oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych, bo tu, na wsi, jak była młoda, nikt takich nie nosił, a póź­niej też jakoś tak wyszło, że ni­gdy nie miała. A poza tym – jak by wyglą­dała, gdyby tak w nich do owiec na halę szła! Chu­sta na gło­wie i te oku­lary! Ludzie by się śmiali.

Tak jak się śmiali, kiedy zaczęła cho­dzić tu, do tego domu seniora. To nie jest jej dom, bo Halina przy­cho­dzi tylko w dzień, bez noco­wa­nia. Ma tu rówie­śni­ków. Ma opie­kunki, piękne aniołki, co orga­ni­zują takim jak ona wolny czas, podają pyszne posiłki i pytają o zda­nie. Taki sza­cu­nek do czło­wieka.

Niby to nie dom, ale o niej, jej kole­żan­kach i kole­gach mówi się „miesz­kańcy”.

Tu, na wsi, każdy, co taki bez gro­sza i samotny, to wsty­dzi się tej biedy. Bo ludzie się śmieją, że taka gospo­dyni była, a teraz co? Jak wytłu­ma­czyć, że wnuki nie zaj­rzą, ani dzieci. Ona wie, że jakby mieli czas, to by przy­je­chali. W tygo­dniu każdy pra­cuje i się uczy, i swoje życie ma. Ona ma nudne życie, to nawet nie ma o czym opo­wia­dać. Ale w tym domu, dla takich jak ona, tego wstydu już nie ma. Nikt nie oce­nia, a roz­ma­wia się o życiu, o drob­nych spra­wach i o tym, że dziś znowu taki ładny dzień.

Halina wstała z ławki, bo zawo­łali na obiad.

_Takiego życia, jak tu, to ja ni­gdy nie mia­łam_ – pomy­ślała.Poczekalnia wieku

W pew­nej przy­po­wie­ści uczeń pyta swo­jego mistrza: „Mistrzu, jak długo trzeba cze­kać na zmiany?”. Na co ten odpo­wiada: „Jeśli chcesz cze­kać, to długo”.

Czy wiek może być hamul­cem dzia­ła­nia?

Czy hasło „pocze­kaj, doro­śnij” jest pułapką, czy raczej bez­piecz­nym przy­stan­kiem? Albo czy sfor­mu­ło­wa­nie „w tym wieku to już nie” fak­tycz­nie jest prze­ja­wem tro­ski?

– Ty, dziecko, jesteś jesz­cze za młoda, żeby zakła­dać swoją firmę. Naucz się naj­pierw u kogoś, a potem pró­buj – usły­sza­łam pod­czas rodzin­nego obiadu, kiedy mia­łam trzy­dzie­ści parę lat. Tego samego roku wystar­to­wa­łam z biz­ne­sem, bo czu­łam, że to mój moment.

Jestem po pięć­dzie­siątce, mam za sobą dwa lata walki o pełną spraw­ność po ope­ra­cji kolana. Przez cały ten czas marzy­łam, żeby wró­cić do jazdy na łyż­wo­rol­kach. To moja pasja od ponad trzy­dzie­stu lat. Kolega, któ­remu już nic się nie chce, bo „swoje w życiu zro­bił”, tak sko­men­to­wał moją radość, że znowu robię trasy: „Ale że ty jesz­cze w tym wieku jeź­dzisz na łyż­wo­rol­kach, to się dzi­wię. Sama sobie kło­po­tów naro­bisz, zoba­czysz!”.

Któ­re­goś dnia jecha­łam na tych moich rol­kach – na które nie jestem za stara – i przy­po­mniał mi się ten kolega i inne roz­mowy w kate­go­rii „w tym wieku to już nie…”. Nazwa­łam to „pocze­kal­nią wieku”. To takie miej­sce dla za mło­dych i za sta­rych. Taka zamra­żarka życia.

Uwiel­biam podró­żo­wać po Afryce. Za kie­row­nicą tere­no­wych aut, z namio­tem na dachu, prze­je­cha­łam wiele tysięcy kilo­me­trów. Od jed­nego oce­anu do dru­giego, przez wszyst­kie kraje poni­żej rów­nika.

Moż­li­wość i przy­wi­lej spo­ty­ka­nia ple­mion, które żyją zgod­nie z ryt­mem natury i bez cywi­li­za­cyj­nych nale­cia­ło­ści, wiele mnie nauczyły. Zda­rzało się, że zatrzy­my­wa­li­śmy się u misjo­na­rzy, co było świetną oka­zją do poroz­ma­wia­nia o lokal­nych zwy­cza­jach, wie­rze­niach i kul­tu­rze.

Pamię­tam jedną z takich roz­mów. Pol­ski misjo­narz tłu­ma­czył, że miesz­kańcy jego wio­ski uży­wają dwóch róż­nych słów dla okre­śle­nia czasu. Pierw­szym z nich jest _sasha_, które ozna­cza czas teraź­niej­szy i naj­bliż­szą przy­szłość, tak do około roku. Dru­gie słowo to _zamani_, ozna­cza­jące czas prze­szły, a także dal­szą przy­szłość, czyli „to, czego już nie ma” albo „to, czego jesz­cze nie ma”.

W tym miej­scu wra­cam pamię­cią do innej wyprawy, nad jezioro Tur­kana na pół­nocy Kenii. To ponoć kolebka ludz­ko­ści. Według badań antro­po­lo­gów stam­tąd pocho­dzimy. Tur­kana jest sło­nym jezio­rem tek­to­nicz­nym poło­żo­nym w miej­scu, które raczej wypa­da­łoby nazwać koń­cem niż począt­kiem świata. Oto­czone kamienną pusty­nią, na któ­rej panują eks­tre­mal­nie trudne warunki do życia, wydaje się miej­scem bez­lud­nym, ale spo­tka­łam tam poje­dyn­czych miesz­kań­ców. Podró­żo­wa­łam wtedy z rdzen­nym Tan­zań­czy­kiem i dzięki jego zna­jo­mo­ści suahili i kilku dia­lek­tów mogłam dowie­dzieć się o tym miej­scu wię­cej. Pamię­tam roz­mowę z pew­nym męż­czy­zną, który był cza­row­ni­kiem i straż­ni­kiem jed­nej z tam­tej­szych wio­sek. Zapy­ta­łam, czy długo cze­kają tam na deszcz. Odpo­wie­dział, że nie cze­kają, bo tak rzadko pada, że nie warto. „Tu nie ma pór roku, słońce wscho­dzi i zacho­dzi zawsze o tej samej porze, tu się na nic nie czeka. Tutaj się nie czeka na życie, tu się je prze­żywa”.

Afryka nauczyła mnie pokory, braku ocze­ki­wań wobec świata i sza­cunku do tego, co mam tu i teraz. Bez żalu za tym, co utra­ci­łam, bez tęsk­noty i pogoni za tym, czego nie mam.

Tam­ten świat, w któ­rym kobiety w moim wieku sta­ty­stycz­nie już nie żyją, w któ­rym rodzi się dużo dzieci, ale rów­nież wiele umiera, doce­nia­nie momentu mię­dzy „było” a „będzie” ma wagę, ma zna­cze­nie, pozwala tym ludziom żyć.

To odej­ście od tra­dy­cyj­nego, linio­wego rozu­mie­nia czasu pozwala na zupeł­nie inną per­spek­tywę, na prze­ży­wa­nie życia wtedy, kiedy ono trwa, czyli teraz.

W kul­tu­rze zachod­niej two­rzymy z czasu, a więc także z wieku, takie wła­śnie „pocze­kal­nie”. Nada­jemy sobie i innym ety­kiety, a na nich zapi­su­jemy ter­miny przy­dat­no­ści. Jeste­śmy za mło­dzi albo za sta­rzy. Na coś jest za wcze­śnie albo za późno.

Nie­jed­no­krot­nie sły­szymy, że ktoś jest za młody na zakła­da­nie rodziny, choć bar­dzo już tego pra­gnie. Że za młody, żeby tak się poświę­cać pracy, bo trzeba się wysza­leć. A w pracy? Za młoda na sze­fową. Za młody, żeby samo­dziel­nie pro­wa­dzić pro­jekt. Za młoda, żeby odzy­wać się na zebra­niu przy pre­ze­sie. „Pocze­kaj, młody czło­wieku, a zoba­czysz, że kie­dyś (tutaj bli­żej nie­okre­ślony czas) nadej­dzie wła­ściwa chwila”. A jeśli ta chwila nie nadej­dzie?

Jest też drugi bie­gun życia. Pocze­kal­nia dla za sta­rych. Sły­sze­li­ście o niej na pewno.

„W twoim wieku już się nie zmie­nia zawodu. Dotrwaj do eme­ry­tury w tym, co umiesz”.

„Tatuaż? Prze­cież ty masz wnuki!”

„Nie pchaj się do tej pracy, daj miej­sce mło­dym”.

„W twoim wieku już tak się czło­wiek nie nosi”.

„Podróże i podróże. Już się najeź­dzi­łaś, teraz posiedź w domu i wnu­kami się zaj­mij”.

Ta blo­kada wieku jest cza­sami tak silna, że cze­ka­jąc – wła­ści­wie nie wia­domo na co – tak naprawdę się cofamy. A prze­cież życie nie zatrzy­muje się razem z nami. Ono wciąż bie­gnie.

Pamię­tam roz­mowę ze świetną kobietą. Miała wtedy jakieś sześć­dzie­siąt pięć lat. Zapy­ta­łam ją, na ile lat się czuje. Odpo­wie­działa, że na co naj­mniej pięt­na­ście mniej. Spy­ta­łam dla­czego.

– Bo ja całe życie musia­łam być per­fek­cyjna i żyć dla kogoś. Naj­pierw musia­łam być ide­alną córką i uczen­nicą, póź­niej – nie­na­ganną żoną, panią domu i matką. A teraz w końcu jestem dla sie­bie! Wła­śnie ten wiek, który teraz mam, mi pasuje. Dopiero teraz czuję, że żyję!

Czy ten moment mię­dzy „wczo­raj” a „jutro”, mię­dzy „było” a „będzie”, mię­dzy „przed chwilą” a „za chwilę” nie jest naj­waż­niej­szy?

Wyjdź z pocze­kalni i idź tam, gdzie chcesz.

Im dłu­żej będziesz cze­kać na życie, tym kró­cej będziesz żyć.

A _sasha_ jest także sło­wem, które ozna­cza „życie”.Ósmy dzień tygodnia

Dawno temu ludzie usta­lili, że tydzień ma sie­dem dni. Nie­które z nich lubimy bar­dziej, inne mniej. Na temat ponie­dział­ków powstał nawet film, ale już o wtorku nie. Nato­miast kochamy week­endy! To w sumie jeden długi dzień, który zaczyna się w pią­tek po połu­dniu i koń­czy w ponie­dzia­łek rano.

Pamię­tam czasy, kiedy w soboty cho­dziło się do szkoły, a w nie­dziele na poranną mszę. Tym spo­so­bem sys­tem edu­ka­cji, tra­dy­cja i rodzice ode­brali mi w dzie­ciń­stwie leniwe week­en­dowe poranki. Wtedy naro­dziło się we mnie marze­nie o ósmym dniu tygo­dnia.

Wyobra­ża­łam sobie, że ósmego dnia przede wszyst­kim się wyśpię i odpocznę. Poza tym prze­czy­tam zale­głe książki i spo­tkam się z kole­żan­kami, z któ­rymi nie mia­łam czasu się zoba­czyć w tygo­dniu. Że coś nama­luję i że gene­ral­nie pojawi się dzień, w któ­rym będę robić wszystko to, co jest naj­faj­niej­sze i naj­cie­kaw­sze.

W kalen­da­rzu fak­tycz­nie tego dnia nie ma, ale gdy obser­wuję nie­któ­rych ludzi, mam wra­że­nie, że oni wie­rzą w jego ist­nie­nie. Nazy­wają go „kie­dyś”. To taki ulu­biony ter­min, który poja­wia się w sfor­mu­ło­wa­niach typu: „Kie­dyś i ja polecę do Gre­cji”. Kolejna nazwa nie­ist­nie­ją­cego ósmego dnia tygo­dnia zaczyna się od cze­goś, co brzmi „ajak”. Mowa tu o: „A jak skoń­czę ten pro­jekt, to…” albo: „A jak schudnę, to…”. Naj­częst­szym „aja­kiem” jest: „A jak znajdę czas”. To taki popu­larny zwrot, ozna­cza­jący ter­min, na który się uma­wiamy z kimś, z kim wiemy, że się nie spo­tkamy, bo zwy­czaj­nie nie chcemy. Bar­dzo czę­sto jed­nak na ten sam nie­okre­ślony ter­min „a jak znajdę czas” uma­wiamy się wewnętrz­nie ze sobą – na coś miłego i dobrego dla sie­bie.

Jest też „na zaś”, które rów­nież mogłoby spo­koj­nie zna­leźć się w kalen­da­rzu, bo w sumie ozna­cza to samo, co „na potem”. Tyle tylko, że dość czę­sto „na potem” zmie­nia się w „za późno”, bo na przy­kład odło­żone „na zaś” cia­sto się popsuło. Tak też bywa z marze­niami. Jeśli odło­żymy je za bar­dzo „na zaś”, to okaże się, że ule­gły prze­ter­mi­no­wa­niu.

Jak widać, jest mnó­stwo dowo­dów tego, że ósmy dzień tygo­dnia niby ist­nieje. To strych, na który odkła­damy różne rze­czy. Ósmy dzień tygo­dnia jest naszą ulu­bioną cza­so­prze­strze­nią, która nie ma końca, ale też ni­gdy naprawdę się nie zaczyna. Jest miej­scem, do któ­rego wrzu­camy nasze marze­nia, plany i roz­wój. To sejf, w któ­rym trzy­mamy żela­zną rezerwę wol­nego czasu.

Pamię­tam taką histo­rię. To były początki mojej pracy na swoim. Mia­łam klienta. Star­szy pan, praw­nik. Przy­go­to­wy­wa­łam dla niego doku­men­ta­cję w związku z pewną trans­ak­cją i zda­rzało mi się wysy­łać e-maile z infor­ma­cjami o postę­pach prac o dru­giej w nocy albo nad ranem. To trwało kilka dni. Kiedy się spo­tka­li­śmy, powie­dział: „Nie może pani tak ciężko pra­co­wać, to panią wykoń­czy”. Ja mu na to, że mam taki plan, że jesz­cze pięć lat, a potem to już będę robić tylko to, na co będę miała ochotę. On aż usiadł. Zupeł­nie jak ojciec, z powagą mędrca powie­dział: „Nie wolno odkła­dać życia na za pięć lat, bo nikt nie dał pani gwa­ran­cji, że ten czas w ogóle będzie”.

Te słowa zostały ze mną do dziś. Póź­niej­sze podróże do Afryki oraz sto­ic­kie podej­ście do życia zro­biły swoje. Dziś wiem, że odkła­da­nie życia na póź­niej nie ma żad­nego sensu.

Nie musia­łam żyć pół wieku, żeby odkryć, że ósmy dzień tygo­dnia ni­gdy nie nadej­dzie.Architekci dobrego życia

„Panie dok­to­rze, gdy­bym wie­działa, że będę tak długo żyła, to bym się lepiej do tej sta­ro­ści przy­go­to­wała” – powie­działa pewna star­sza pani w gabi­ne­cie lekar­skim.

Dłu­gie życie może zda­rzyć się każ­demu, a zwłasz­cza tym, któ­rzy je dobrze zapla­nują. W każde kolejne uro­dziny życzymy sobie stu lat, ale czy zasta­na­wiamy się nad tym, jak będzie wyglą­dało nasze życie, gdy dystans do tych stu lat wprzód będzie mniej­szy niż do czter­dzie­stu wstecz?

Posłu­gu­jąc się pew­nym uprosz­cze­niem, ale jed­no­cze­śnie doty­ka­jąc sedna sprawy – na eme­ry­turę wno­simy trzy rodzaje zaso­bów: rela­cje, zdro­wie i pie­nią­dze. Nie­przy­pad­kowo wymie­ni­łam je w takiej wła­śnie kolej­no­ści. Jak poka­zują ana­lizy tak zwa­nych nie­bie­skich stref – czyli tych miejsc na świe­cie, w któ­rych ludzie żyją naj­dłu­żej – naj­waż­niej­szą zmienną dłu­giego życia są rela­cje spo­łeczne. Silne i dobre więzi mię­dzy­ludz­kie, aktyw­ność zawo­dowa i spo­łeczna, świa­do­mość bycia potrzeb­nym. To wszystko wpływa na zdro­wie, siłę i poczu­cie szczę­ścia.

Zacznę od rela­cji i aktyw­no­ści spo­łecz­nej, skoro są tak istotne. Powszech­nie wia­domo, że z wie­kiem coraz trud­niej o nowe przy­jaź­nie, nato­miast te sprzed lat bywają trudne do pie­lę­gno­wa­nia. Wraz z przy­by­wa­niem kolej­nych lat, ubywa nam jed­no­cze­śnie ela­stycz­no­ści. Rady­ka­li­zują się poglądy, dzieli poli­tyka lub róż­nica zdań w kwe­stii codzien­no­ści. Myślimy o sobie, że na sta­rość jeste­śmy mniej atrak­cyjni towa­rzy­sko, bo czu­jemy zmę­cze­nie i brak moty­wa­cji, a to z kolei naj­czę­ściej powo­duje, że stop­niowo coraz bar­dziej stro­nimy od ludzi. Docho­dzi do wyco­fa­nia, które w kon­se­kwen­cji może dopro­wa­dzić do poczu­cia osa­mot­nie­nia. Świa­dome budo­wa­nie rela­cji, na przy­kład poprzez przy­na­leż­ność do klu­bów seniora lub uczest­nic­two w uni­wer­sy­te­tach trze­ciego wieku, praca na eme­ry­tu­rze czy utrzy­my­wa­nie i nawią­zy­wa­nie zna­jo­mo­ści wyma­gają cią­głego wysiłku i wycho­dze­nia życiu naprze­ciw – to prawda. Są jed­nak naj­lep­szą inwe­sty­cją w dobrą sta­rość.

W latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku w pen­syl­wań­skim mia­steczku Roseto w Sta­nach Zjed­no­czo­nych kar­dio­log Ste­wart Geo­rge Wolf Junior prze­pro­wa­dził eks­pe­ry­ment doty­czący powią­zań mię­dzy sty­lem życia i wię­ziami spo­łecz­nymi a ich wpły­wem na zdro­wie.

Miesz­kańcy Roseto nie pro­wa­dzili się spe­cjal­nie zdrowo. Jedli tłu­ste i sma­żone potrawy, pili wino, palili papie­rosy, a mimo to mieli znacz­nie niż­szą zacho­ro­wal­ność na cho­roby serca w porów­na­niu do reszty kraju. Pra­wie nikt nie umie­rał tam na zawał czy cho­roby układu krą­że­nia, które w latach sześć­dzie­sią­tych były jedną z głów­nych przy­czyn śmierci w Sta­nach Zjed­no­czo­nych.

Co zatem odkrył dok­tor Wolf? Przy­czyną dobrego zdro­wia miesz­kań­ców były silne więzi rodzinne i spo­łeczne. Ludzie z Roseto żyli bli­sko sie­bie. Czę­sto się spo­ty­kali, poma­gali sobie nawza­jem, wspie­rali w codzien­nych spra­wach. Osoby star­sze miesz­kały ze swo­imi bli­skimi w wie­lo­po­ko­le­nio­wych domach, co wpły­wało na ich zdro­wie psy­chiczne i fizyczne. Z cza­sem, gdy młod­sze poko­le­nia zaczęły odcho­dzić od tra­dy­cyj­nego stylu życia i przej­mo­wać bar­dziej ame­ry­kań­ski, wskaź­niki wystę­po­wa­nia w Roseto cho­rób układu krą­że­nia wzro­sły i dorów­nały do śred­niej kra­jo­wej. Eks­pe­ry­ment dok­tora Wolfa stał się jed­nak fun­da­men­tem dla dal­szych badań nad wpły­wem rela­cji spo­łecz­nych na zdro­wie i dłu­go­wiecz­ność.

Kolej­nym z wymie­nio­nych powy­żej zaso­bów wieku doj­rza­łego jest zdro­wie. Trzeba pamię­tać o tym, że nie da się zbu­do­wać dobrej kon­dy­cji zdro­wot­nej z dnia na dzień. Dla­tego na każ­dym eta­pie życia tak ważne jest dobre odży­wia­nie i ruch, ale też pro­fi­lak­tyka i bada­nia kon­tro­lne, zwłasz­cza pod kątem cho­rób wyni­ka­ją­cych z obcią­żeń gene­tycz­nych. Postawa prze­ja­wia­jąca się hasłem: „Nie cho­dzę do leka­rzy, bo jesz­cze coś mi tam znajdą” – jest bar­dzo szko­dliwa, ponie­waż zdro­wie wymaga cią­głej tro­ski. Nałogi, nad­waga, stres i nie­do­bór snu skra­cają życie, ale – co chyba jesz­cze bar­dziej istotne – zwięk­szają ryzyko poważ­nych cho­rób, które mogą dopro­wa­dzić do utraty samo­dziel­no­ści w star­szym wieku. Opie­ko­wa­nie się swoim zdro­wiem to rów­nież dba­nie o higienę psy­chiczną. Zmiany nastro­jów, kło­poty ze snem, draż­li­wość i apa­tia są czę­sto obja­wem poważ­niej­szych cho­rób, takich jak depre­sja lub demen­cja, i warto posia­dać wie­dzę, jak im zapo­bie­gać lub leczyć na wcze­snym eta­pie. Obok zajęć fizycz­nych ważne są też ćwi­cze­nia pamięci, by zadbać o dobrą kon­dy­cję mózgu. To wszytko składa się na dba­łość o zdro­wie i powinno być trak­to­wane jak inwe­sty­cja, która zapro­cen­tuje w przy­szło­ści.

Trze­cią ważną kwe­stią kom­fortu na eme­ry­tu­rze są pie­nią­dze. Jeste­śmy w takiej sytu­acji demo­gra­ficz­nej, że coraz mniej osób aktyw­nych zawo­dowo pra­cuje na coraz więk­szą liczbę osób pobie­ra­ją­cych eme­ry­tury i renty. Przy takim obcią­że­niu eme­ry­tury będą za niskie, aby zaspo­koić potrzeby bytowe na odpo­wied­nim pozio­mie, pozwa­la­ją­cym tym samym na aktywną sta­rość. Aby zbu­do­wać zasoby finan­sowe na eme­ry­turę – na dwa­dzie­ścia lat, a być może i wię­cej – warto zacząć wcze­śnie, czyli jesz­cze w mło­do­ści. Dla dzi­siej­szych trzy­dzie­sto­lat­ków inwe­sto­wa­nie w eme­ry­turę może brzmieć jak abs­trak­cja, ale dane demo­gra­ficzne mówią jed­no­znacz­nie, że to już naprawdę jest moment, aby myśleć o zabez­pie­cze­niu swo­jej przy­szło­ści.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij