- W empik go
Wprawki w magii - ebook
Wprawki w magii - ebook
Trójka rodzeństwa obserwuje zagładę swojego świata. Niezwykła substancja pochłania magię i wszystko co miało z nią jakikolwiek kontakt. Co zrodziło ten koszmar? W innym czasie i miejscu, Shu, mechaniczna wojowniczka, opuszcza swojego właściciela i przybywa do prastarego Skalnego Miasta. To zapoczątkowuje serię zdarzeń, które w przyszłości doprowadzą do katastrofy. Czy czyny i wybory Shu będą mieć aż tak poważne konsekwencje? A może przeznaczenie da się jeszcze zmienić?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-270-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nieskończone piękno
Stali przy metalowej barierce obserwując zmiany perłowoszarego Wszechmorza. Ego, jego młodszy brat i siostra, co dzień przez godzinę, mogli podziwiać ten niezwykły widok. Wykorzystywali tak przerwę między nauką, wykonywaniem obowiązków i innych prac. Wcześniej się bawili w tym czasie, ale przez ostatnie tygodnie coś ciągnęło ich na brzeg urwiska. Powierzchnia wyglądała jak płynny srebrzysty metal.
Ego co chwilę spoglądał ukradkiem, z niepokojem, na brata i siostrę. Ciemnowłose rodzeństwo, o bladej skórze i świetlistych, jasno filetowych oczach trzymało się zawsze razem. Wszyscy troje ubrani w ciemnoniebieskie tuniki i spodnie, byli fizycznie bardzo do siebie podobni. Różniły ich charaktery i temperamenty. Zamyślony i skryty najstarszy z rodzeństwa, hałaśliwy, niespokojny młodszy chłopiec i delikatna, bardzo wrażliwa i ufna dziewczynka, uzupełniali się. Przez resztę czasu musieli wykonywać polecenia swoich opiekunów, w czasie tej godziny mogli robić co chcą. Musieli być posłuszni. Nie zawsze mieli na to ochotę, ale nie mogli zmienić nawet rozkładu dnia. Musieli wypełniać polecenia bez narzekania. Na początku młodsze dzieci narzekały, że muszą tkwić na małym tarasie ich nowego domu, unoszącemu się nad zdającym się ciągnąc się aż w nieskończoność, Wszechmorzem. Z czasem jego widok zaczął na nich działać uspokajająco.
Energia pod nimi powoli przemieszczała się i ciągle przeobrażała. Byli przyzwyczajeni do tego widoku, a mimo to nie mogli często oderwać wzroku, jakby hipnotyczna siła przykuwała ich spojrzenia. Wiedzieli o nim prawie wszystko. O tym że niszczyło całą magię, z która się zetknęło. I że prawie już zniszczyło cała pozostałe ziemie. Kiedyś, nie tak dawno, niewyobrażalnie wspaniała kraina rozciągająca się po nimi kusiła, przyzywała i obiecywała wieczne szczęście i spełnienie. Każdy kto trafiał w to miejsce, czuł to samo. Tak było kiedyś, ale teraz nie można było się zbliżać do resztek pozostałego wąskiego pasma brzegu, w dole urwiska, za którym rozgościło się Wszechmorze. Jeśli podeszło się do niego zbyt blisko można było zostać wchłoniętym. Niezależnie od wieku i wiedzy Wszechmorze, rzucało czar na każdego kto je ujrzał. Przyzywał i kusiło. Jakby znało najbardziej skryte pragnienia każdej istoty.
Ego znał jego historię. Powiększające się, nieuchronnie spokojnie, wchłaniało kolejne krainy oraz twory magii i nieprzerwanie pulsowało oraz zmieniało się. Magiczne krainy unoszące się ponad Wszechmorzem lśniły niczym piękne błyszczące zabawki. Mogli je jeszcze podziwiać, ale ich los był już przesadzony. W końcu ściągnięte zostaną w dół i pochłonięte. Dzięki, magii, inżynieria i starożytnej wiedzy przez tysiąclecia tworzono prawdziwe cuda, ale nic ich nie mogło uchronić przed marnym końcem. Niezwykłe budowle, miasta czy krainy jak ze snów olśniewały i znikały. Góry i doliny ze światła zniewalały pięknem, ale i one miały kres. Wszystko co zostało stworzone, przy pomocy magii powoli niszczało, pochłaniane przez Wszechmorze.
Piękne sztucznie podtrzymywane światy były czymś nienaturalnym i cudownym. Ego dowiedział się o tym z podsłuchanej rozmowy dorosłych. Czasem podkradał się do nich gdy siedzieli w gabinecie i wsłuchiwał się w ich dyskusje. Oboje niscy i o szarych włosach i nijakich twarzach. Ubierali się w szare przewiewne szaty, i w niczym nie przypominali ich rodziców.
— Ten świat umiera. Coraz szybciej i szybciej… — powiedziała pewnego ciotka Faron i westchnęła. — Piękno i doskonałość, zawsze w końcu umiera.
Towarzyszący jej wuj Fhink pokiwał głową i zrobił dziwna minę, nie mogąc oberwać oczu od Wszechmorza ciągnącego się za oknem. A po chwili zauważył:
— Sztuczne utrzymywane równiny i oceany już zniknęły, zostały wchłonięte… a kiedy to spotka i inne magiczne twory? To tylko kwestia czasu…
— Mimo wszystko żal mi… Te idealne wymyślne światy były takie piękne. — westchnęła ciotka.
Wuj zdenerwował się.
— Powinnaś powiedzieć że raczej parki rozrywki. Ogrody zakazanych przyjemności… Zabawki aroganckich rozpieszczonych i bardzo zdolnych dzieci. — powiedział wuj Fhink z kwaśną miną. — Najgorsze że przez ich ekstrawagancje Wszechmorze zaczęło wchłaniać wszystko…
— Wszędzie była magia.- zauważyła ciotka.
— To kara za ingerencja w prawa natury… kara bogów — szeptał wuj.
Ciotka zrobiła niezadowolona minę i powiedziała:
— Ja tak bym nie powiedziała. Wiesz że chcieli ocalić co się da ze starego świata i swego człowieczeństwa… Działali, nie podlegając się żadnym ograniczeniom, poza własną kreatywnością i wyobraźnią. To ich zgubiło…
Wuj słuchając tych słów, tylko się uśmiechał.
— Bronisz ich, jak zawsze… — powiedział wuj.- Zawsze mnie bawiło to, że gdy odkryli zalążek to właśnie w ten sposób, wykorzystali mocy, która na ich oczach znikała nie zawsze. Nie szukali rozwiązania… zaczęli tworzyć swoje ogrody, pałace i miejsca rozrywki… To było tylko zajmowanie uwagi i czasu przez nieuchronną zagłada. A do tego te ich wszystkie wątpliwe moralnie eksperymenty. Zabawa bez konsekwencji i bez kary. Dowolna kreacja, nie doprowadziła do niczego, poza upadkiem i zaślepieniem.
— Sam to powiedziałeś. Nieuchronną zagładą. Mi ich zawsze było żal… było już za późno. Ale masz rację zapędzili się za daleko. Zgubiło ich, nie liczenie się z nikim i z niczym.- powiedziała cicho ciotka. — Pamiętaj co ich spotkało… Zespolenie to przerażające zjawisko…
Wuj skrzywił się.
— Zostało im tylko zapomnienie i cieszenie się ze swojego dzieła. Mieli swoje zabawki, póki nie pochłonęło ich Wszechmorze. Tak jak i nas w końcu pochłonie…
Ego wtedy to, po raz pierwszy rozejrzał się zaniepokojony i świadomie spojrzał, na to co go otaczało. Piękne i groźne magiczne Wszechmorze, z każdym dniem było coraz bliższe i potężniejsze. W tamtej chwili zaczął się bać. Czy wszystko wokół nich umierało? Nawet ich, jeszcze bezpieczny, dom? Czy któregoś dnia to miejsce i oni sami zniknął? Co się wtedy z nimi stanie… i czy to będzie bolało? Nie mógł powiedzieć tego rodzeństwu i tak już za bardzo się bali. Oboje mieli koszmary i często zachowywali się dziwacznie i niepokojąco. A on nic nie mógł dla nich zrobić. A przecież obiecał rodzicom, że zaopiekuje się rodzeństwem. Nie potrafił dotrzymać nawet tego przyrzeczenia? Było mu smutno i trudno żyć normalnie z tego powodu.
Opiekunowie rozmawiali o Wszechmorzu i kończącym się czasie jeszcze wiele razy. Podczas ostatniej z rozmów dołączyła do nich niska staruszka z tatuażami na policzkach, opierająca się na kosturze. Opiekunowie zdawali się jej bać. Ego nie miał pojęcia skąd się wzięła i gdzie przepadła zanim zakończyli dyskusję. Wszystkie jej uwagi, choć powtarzała tylko zdania opiekunów, zdawały się być znaczące i bardzo niepokojące.
Ego cały swój czas poświęcał rodzeństwu. Musiał zajmować ich czas i uwagę, tak by nie wspominali przeszłość. Już przestali pytać go o rodziców. Może zaczęli zapominać? Nie wiedział czy to dobrze czy źle. Sam rzadko wracał myślami do przeszłości. Ponieważ Nan i Sin lubili gry i opowieści zachęcał ich by zajmowali się właśnie tym. Dorośli obserwowali ich, gdy wcielali się w postacie ze starych opowieści. Ego wybierał Niezawodnego Łucznika, wojownika ze starożytności, który zdobywał Metalowa Więżę. Ćwiczył godzinami i często z powodzeniem, umiał już celować do ruchomych celów. Sin wolał pałkę i nóż, jak Nieuchwytny Złodziej z Miasta Motyli, a Nan wybierała lasso, bicz i tarczę jak Smoczyca, dzika wojowniczka z pustkowi, która doprowadziła do upadku trzy imperia. Za każdym razem dostawali zadanie i musieli je wypełnić. Ego wiedział że to co robią, to nie tylko zabawa, i że coś się za tym kryje, ale nie chciał tego mówić głośno. Lepiej żeby byli zajęci.
Czasem niespodziewania dla siebie samego, Ego wspomniał ostatni dzień z rodzicami. Żeglowali tego poranka po niebie, na małym zwrotnym rodzinnym statku, unoszącym się ponad Wszechmorzem. Biały, niczym stary kość lub drewno wyrzucone na brzeg statek, o migoczących przezroczystych żaglach, dawał im wiele radości. Mogli dzięki niemu uciec, od kurczącego się terenu wokół domu. Starego, pięknego domu, w którym od pokoleń mieszkali ich krewni. Im bliżej było Wszechmorze tym chętniej opuszczali dom. Odwiedzali wyspy i krainy, których Wszechmorze jeszcze nie pochłonęło. Ten dzień był, jak wiele innych. Matka, której piękność kryła się nie tylko w kasztanowych włosach i fioletowych oczach, była milcząca i coraz bardziej obca. Ale ponieważ to działo się do wielu miesięcy, więc nie przejmował się tym. Ego obserwował horyzont stojąc obok ojca, wysokiego ciemnowłosego i ciemnookiego mężczyzny, którego bladość ostatnio niepokoiła syna. Lubił chwile, gdy milcząc wspólnie żeglowali przed siebie.
Niespodziewanie, statek nagle zaczął się mocno trząść. Tak gwałtownie, jak nigdy wcześniej. Ego przestraszył się i złapał ojca za rękę.
— Spokojnie, to nic takiego — powiedział ojciec.
Od razu wiedział że ojciec kłamał, i to po raz kolejny. Powtarzał, że z mamą wszystko jest w porządku, a to też nie była prawda. Ego nie wiedział co się dzieje i przez to bał się bardziej. Potem z czasem się przyzwyczaił i już obojętnie przyjmował to, że kolejna dorosła osoba, po raz kolejny, go okłamała.
Wtedy jednak, całym sobą t czuł i wiedział że działo się coś złego. I to coś bardzo złego. Ojciec kazał mu się cofnąć i usiąść w fotelu. Ego skulił się i mocno przytrzymał poręczy. Coś uderzyło go w głowę. Poczuł jak cos ciepłego płynie mu po czole i kapie na nos. To była jego krew. Starł krew, która zalewała mu oczy, ale nie widział więcej, bo oczy mu zaczęły łzawić. Cos szczypało go w oczy. Usłyszał hałas i statek zaczął się przechylać. Spadł i ogarnęła go ciemność.
Nic więcej nie pamiętał. Potem nastąpiła katastrofa i zamęt, o których mu opowiedziano, gdy obudził się w obcym miejscu. Dwoje ludzi, każących nazywać się ciotka i wujem, mówiło że udało im się ich wszystkich ocalić. Zabrali ich do małego domku, gdzie rodzeństwo spało w jednym pokoju, w innym jadło, a w trzecim się uczyli. W trzech innych pomieszczeniach była kuchnia, łaźnia i pokój opiekunów. Po ich starym ogromnym domu ten był maleńki. Gdy Nan i Sin pytali o rodziców, wuj i ciotka powtarzali, że oboje musieli wybrać się w niebezpieczną podróż, w którą nie mogli ich ze sobą zabrać. Rodzeństwo Ego płakało i tęskniło za rodzicami, ale on sam, nie potrafił w żaden sposób zareagować. Może nie czuł smutku? Szybko się przyzwyczaił do nowego rytmu życia. Nie narzekał i nie pytał o przeszłość. Uznał że tak będzie lepiej.
Dość lubił gdy wuj i ciotka opowiadali im o przeszłości i czasach zanim Wszechmorze zaczęło zagarniać wszystko. Uważnie słuchał opowieści dorosłych, o nieistniejących już miejscach i prastarych bohaterach.
— O czym chcecie posłuchać? — pytał wuj każdego wieczora i czekał aż wybiorą opowieść.
Stare opowieści i legendy o bohaterach i potworach fascynowały ich. Sin lubiła słuchać, o okrutnej cesarzowej o zielonych włosach, która zniszczyła swój lud i królestwo. Ulubienicą Nana była ognista bohaterka, matka świętych, której posłuszni byli giganci. Ego najbardziej lubił słuchać o wspaniałych żywych machinach i najdoskonalszej, z nich tajemniczej boskiej maszynie, która w swych dłoniach trzymała wszystkie tajemnice i potężne moce. Nikomu o tym nie mówił, ale wuj i ciotka i tak o tym wiedzieli. Wiedzieli o nich wiele rzeczy i mieli wiele własnych tajemnic. Ego nie wtrącał się w ich sprawy. Bał się tego co mógłby odkryć.
On sam przecież też miał swoje sekrety. Nocami słyszał niezwykłe szepty, i często widział niezrozumiałe obrazy, które zjawiły się znikąd i równie nagle znikały. Dawno temu, jako mały chłopiec znalazł na jednej z odwiedzanych wysp, tajemniczy przedmiot. Metalowy, błyszczący i pokryty tajemniczymi znakami. Gdy trzymał go w dłoni, mały przedmiot stawał się ciepły i lekko drgał. Mógł wpatrywać się w niego godzinami. Gdy ojciec mu go zabrał, boleśnie przeżył rozłąkę. Pewnego dnia myszkując po nowym domu, znalazł przedmiot bliźniaczo podobny, do tego który znalazł. Gdy zapytał o niego, wuj powiedział:
— Dostałem go dawno temu w prezencie. Jak chcesz możesz go zatrzymać. Ale tylko na razie.
Ego bardzo się z tego ucieszył. Dzięki przedmiotowi, nie czuł się taki samotny. Dlatego znosił dziwactwa i sekrety wuja oraz ciotki. Pilnie się uczył i co dzień był przepytywany z zasad magii.
— Wymień konsekwencje błędów magicznych. — mówił wuj.
— Przerwane zaklęcie, rozproszenie energii… — zaczął wymieniać Ego, ale zanim skończył, wuj kazał mu od razu wymieniać zagrożenia i stany niestabilności energii.
Kiedy skończył, wuj skinął głową i polecił mu by wymienił ery magiczne.
Ego nabrał powietrza i zaczął recytować:
— Pierwsza jest magia pierwotna, pomogła ludziom przetrwać i zapanować nad siłami natury. Dzięki niej leczono i zapobiegano zagrożeniom. Przynosiła powodzenie na polowaniach. Chroniła plony. Druga nastąpiła era myśli i pragnień. Magia pomagała panować nad innymi, nakłaniać ich do posłuszeństwa. Era magii imperialnej i wojennej pomagała budować pałace, świątynie drogi i podbijać całe krainy. Doskonalono sztukę wojenną, aż dotarto do kresu. W następnej erze magii podróżniczej zaczęto zapuszczać się coraz dalej. Odwiedzano inne światy i czasy. Badano magię i praw natury i zaczęło je łamać. Kolonizowane inne światy, tworzono nowe istoty. Doszło do kilku wielkich wojen. Wiele krain zniszczono. Potem nastała era magicznej odnowy. Odtwarzano i odnowiono to co wcześniej zniszczono. Powstały wielkie, sięgające nieba lub zagrzebane głęboko we wnętrzu ziemi budowle. Era upadku magii była najgorsza. Magia niszczyła, a potem odtwarzała świat na nowo. Wyzyskiwano i grabiono wiele innych światów, aż doszło do krwawych buntów niewolników. Wiele imperiów upadło. Magia zaczęła być kapryśna i nieposłuszna. Między erami starano się łączyć różne rodzaje magii, ale nie zawsze to się udawało.
Wuj był zadowolony. Ciotka często się przysłuchiwała ich lekcjom. Czasem się wtrącała.
— Magia nie zawsze była traktowana jako nauka.- mówiła im nie raz ciotka. — To przez beztroskę czarujących doszło, najpierw do spustoszona ziemia, a potem do serii katastrof. Ale to były jeszcze akceptowalne straty. Wymagały tylko ograniczeń. To jeszcze nie było nic strasznego… rozpadł się kontynent, potem dwa zatonęły… ale to jeszcze nie było najgorsze… powstały pływające miasta. Żeglujące po prawdziwym morzu…
— W tamtych czasach ludzie zaczęli żyć w małych magicznych kulach, sferach gdzie było powietrze i wszystko czego potrzebowali do życia. — przejmował opowieść wuj. — Domy budowali na platformach. W większych mogło mieszkać więcej osób. Każde miasto było plątaniną podestów i mostów. Hodowano rośliny i zwierzęta… to jeszcze nie było złe życie. Potem jednak doszło to czegoś tak strasznego że Wszechmorze zaczęło rosnąć i zagarniać nie tylko ziemie, ale i niebo.
— A wszystko przez ambicję i chciwość. I przez bezmyślność magów.- biadoliła ciotka. — Stało się to, czego nie dało się naprawić już za pomocą magii. Ci co przeżyli mogli obserwować tylko coraz większe zniszczenie.
Czasem dorośli snuli wspomnienia ze świata, którego już nie było. Ego pamiętał że nawet rodzice to robili. Mama czasem płakała, ojciec klął. Ego nie rozumiał ich.
Przecież były inne sprawy, którymi powinni byli się martwić. Na przykład cienie, których tak bardzo bał się jego młodszy brat. Siostra Ego bała się za to że zniknie. Czasem budziła się nocy krzycząc że znika. Wypytywała braci czy nadal ją widza i słyszą. Oboje stawali się coraz dziwniejsi.
Dni upływały. Z czasem spotykali coraz mniej ludzi. Ego nie wiedział gdzie się wszyscy podziali. Pamiętał że kiedyś widział prawdziwe tłumy ludzi. Ubranych w różne stroje, o różnych kolorach skóry, oczu i włosów. To wydawało się być odległą przeszłością. Prawie nie mógł uwierzyć, że kiedyś było aż tylu ludzi. Może to był tylko sen?
Ludzie zniknęli, ale zostali inni. Często spotykali istoty, których bali się nawet dorośli. Uciekając w pośpiechu z pewnych miejsc i od pewnych zjawisk, czasem zostawiali za sobą cenne artefakty. Przenosili cały dom w całkiem nowe miejsce, nad brzegiem Wszechmorza. Za sobą zostawiali istoty. Ego nie wiedział czym są te żywotne anomalie. Ale lepiej było omijać pewne energia i strumienie magii.
— Nieludzkie stwory… — szeptała ciotka. — Biedacy. Niektórzy wcześniej byli ludźmi. Ale ich magia zawiodła…
— To magia ich niszczy?
— Sami siebie zniszczyli — warknął wuj.
Wuj nie okazywał współczucia nikomu. Ciotka litowała się nad nieszczęsnymi ofiarami magii. Ego nie wiedział czy naprawdę było jej żal tych istoty, czy tylko udawała przed nimi.
— Nie mogą już stać się tacy jak my.- tłumaczyli opiekunowie Ego i jego rodzeństwu. — Przez Wszechmorze powstawały inne formy istnienia. Nad tym nikt nie miał kontroli.
Jutro było niepewne, tylko przeszłość dawała ukojenie. Ego i jego rodzeństwo słuchali jak zaczarowani opowieści o przeszłości. O pięknych, olbrzymich kiedyś krainach tam, gdzie rozlewało się Wszechmorze. O świecie gdzie można było wędrować latami, nie natrafiając na przeszkoda nie do pokonania. Godzinami opowiadali im o starych zwyczajach. I postaciach historycznych dokonujących niezwykłych czynów. O czasach świetność i wypadkach, które doprowadziły do upadku.
Co dzień Ego obserwował otaczające ich piękno i niekończące się zniszczenie ich świata. Był coraz starszy i dostrzegał coraz więcej rzeczy, o których nie mógł powiedzieć rodzeństwu. Byli jeszcze za mali by to zrozumieć. Martwił się i dźwigał samotnie wielki ciężar.
Nie doceniał tego co im ofiarowano, do dnia kiedy cały jego świat runął. A wszystko zaczęło się zwyczajnie. Obudził ich śpiew zaczarowanego ptaka. Ego leżał wpatrując się w sufit pokryty magicznymi malowidłami. Jego brat i siostra już się obudzili, wstali i zaczęli się ubierać. Gdyby byli gotowi do wyjścia z pokoju, on dopiero zwlókł się łóżka.
Z domu panowała niezwykła cisza. Taka, od której przechodziły dreszcze. Ego uznał że brzmiało jak cisza przed burzą. Nikogo nie widzieli i nie słyszeli. Czyżby byli sami w domu?
Słuchał bezsensownych słów, które wyrzucali z siebie jego siostra, oraz brat i czuł jak kurczy mu się żołądek. Odwracał oczy od ich zabaw. Irytowali go. Dlaczego zajmowali się czymś tak dziecinnymi i beznadziejnym, kiedy działo się coś dziwnego?
Obserwował niebo, ale ono było czyste. Kiedy spojrzał w dół, zrobiło mu się zimno. Wszechmorze drgało. Cóż mogło to znaczyć? Zaczął szukać opiekunów by go uspokoili. Ujrzał ich gdy stali blisko krawędzi, za która było już tylko Wszechmorze. Chciał krzyknąć i zwrócić na siebie ich uwagę, ale nie zdążył. Dojrzał jak spadają i znikają z jego życia na zawsze.
Podbiegł do krawędzi, ale już niczego nie dostrzegł na powierzchnia Wszechmorza. On i j ego rodzeństwo zostali całkiem sami. Jak miał powiedzieć im o tym? Śmierć rodziców i opiekunów, zazwyczaj była dla dzieci, wyrokiem śmierci.
Stał w ciszy, nie mogąc wydobyć z sobie nawet jednego dźwięku, gdy zaważył daleką, ledwo widoczna na horyzoncie falę. Jak zahipnotyzowany przyglądał się jej gdy rosła, zbliżając się. Była ogromna. Czy mieli szanse uciec przed nią? Może mogli tylko czekać na śmierć? Był jak sparaliżowany. Nagle usłyszał głosy rodzeństwa i ujrzał jak oboje zbiegają z urwiska i skaczą na przepływająca obok brzegu łódkę. Krzyknął i rzucił się w pogoń za nimi.
W ostatniej chwili udało mu się dotrzeć do łódki.
— Co robicie! Oszaleliście? Mogliście się zabić! — Krzyknął Ego potrząsając bratem, ale ten nawet na niego nie spojrzał. Chwycił siostrę za ramię, ale nie zareagowała. — Co wam strzeliło do głowy?
Ani brat, ani siostra nie powiedzieli do niego ani słowa. Mówili tylko do siebie. Opowiadali sobie i komuś kogo nie widział, o tym co dostrzegają. Ego domyślił się że jego brat i siostra gonią za czymś, czego on nie widzi. On mógł tylko z nim podążać wraz z nurtem. Tylko czy to to ich ocali?
Patrzył na dom, który opuścili. W pewnej chwili zawisła nad nim wielka fala, by zaraz go pochłonąć… i już nic nie zostało ze świata, który znali. Czuł gule w gardle, ale nie pozwalał sobie na płacz. To był koniec pewnego etapu ich życia. Stracili już wszystko. Została im tylko ucieczka, przed falą i czymś co z nią przybywało.
Przerażony obserwował rozpadające się światy i istoty za nimi. Rozpuszczali się w wodzie. Od bliskości fali świat się zmieniał. Dlaczego?
Ginęły istoty stworzone przez magię, jedyne w swoim rodzaju. W oddali widział statki powietrzne o niezwykłych kształtach. Świątynie i miejsca mocy wielu religii, o których słyszał od opiekunów. Znikały też domy i skrawki ziemi z ogrodami i lasami. Skały wyrzeźbione lub uformowane w różne kształty rozpadały się. W innej sytuacji podziwiał by czyjąś fantazję. Mityczne miejsca odtwarzane lub wykreowane dla rozrywki. Teraz jednak był osowiały i przestraszony. Wszystko co istniało odchodziło na zawsze. Magia, która pozwalała ich przodkom dokonywać wielkich czynów, czy choćby zająć czymś czas umierała. Ambicja i impulsy wielkich magów i konstruktorów już nic nie znaczyły. Został tylko bezlitośnie niszczony świat. Czy ktoś oprócz nich jeszcze przetrwał?
Ogromna niszczycielska fala goniła ich przez wiele dni. Gdy myślał ze ich pochłonie osłoniła ich dryfująca skala. Fala odbiła się od skalę i przekształciła. Nigdy wcześniej i już nigdy później nie widział by coś powstrzymało Wszechmorze. Spadł na nich deszcz owoców, które Ego pamiętał z rodzinnego sadu. Okrągłe, żółte i soczyste, doskonale zaspokajające głód i pragnienie. Dzięki nim mogli przeżyć dłużej.
Przeżyli, cudem. Ale co ich teraz czekało? Tułaczka bez końca? Ego martwił się i nie tylko tym, że jego rodzeństwo nie zwracało na niego uwagi.
Pewnego świtu dotarli do skrawka ziemi. Brat i siostra wyskoczyli z łódki. Z okrzykami radości pognali przed siebie. Widzieli coś co, brali za coś znajomego. Ego biegł za nimi. Nie chciał zostać sam, nawet jeśli oboje oszaleli.
Szli długo, aż dotarli do skraju świata. Dalej nie było już nic. Złapał rodzeństwo za tuniki i przytrzymał ich. Wyrywali mu się, jakby chcieli dotrzeć poza krawędź. Coś ich tam ciągnęło. Coś za czym od wielu dni podążali.
Co powinien zrobić? Teraz gdy dotarli do krańca świata i nie mieli już gdzie uciekać? Był już tym wszystkim zmęczony. Puścił rodzeństwo i pozwolił im by skoczyli. Może tak będzie najlepiej? Co więcej mógłby dla nich zrobić?
Szykował się na to by skoczyć za nimi, ale ujrzał tylko że oboje utrzymują się w powietrzu. Szli po niewidzialnym moście? Jako to było możliwe? Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Może jednak ocaleją?
Szedł za rodzeństwem i starał się nie patrzeć pod nogi. Dotarli do niewidzialnej ściany. Jeśli to był koniec, to on się na to nie zgadzał. Razem z rodzeństwem naciskał ścianę i napierali na nią aż ustąpiła.
Ściana się cofnęła, a oni wpadli w mrok. Znaleźli się w małej dość ciemnej kamiennej komnacie ze spiralnymi schodami. Rodzeństwo Ego od razu wbiegło po nich. Ego ruszył znów za nimi. Poczuł że otacza go prastara potężna siła mieszkająca w tym miejscu. Uspokoiło go to. Znów ktoś się nim opiekował.
Brat i siostra Ego biegali po całej wierzy zaglądając do wszystkich komnat. Któreś z nich coś uruchomiło. Uśpione maszyny zbliżyły się do nich. Dziwne hybrydy, o owadzich kształtach, nie wyglądały groźnie.
— Ego zobacz! Jakie śliczne — zawołała siostra, a jego ogarnęła fala ulgi.
Brat i siostra znowu zwracali na niego uwagę. Do tej pory czuł się jak duch. Pozwolił by rodzeństwo nadal biegało po wieży i zaglądało wszędzie. Rośliny oplatające ściany pełne były owoców i gwarantowały im że nie umrą z głodu.
W tym miejscu mogli przeżyć wiele lat.
Ego czuł się nieswojo, myśląc o tym wszystkim. Coś ich zaprowadziło do tego miejsca. Gdy ich rodzice zginęli, wydawało mu się że to koniec świata. Mieli szczęście że znaleźli opiekunów. Wychowywane przez kogoś obcego, nie było by jeszcze takie źle. Teraz byli całkiem sami, ale w miejscu, które ich chroniło. Zaczął się zastanawiać. Czy byli przygotowywani do czegoś? W zachowaniu ich opiekunów było wyczekiwanie na odpowiedni moment. Dlaczego im o niczym nie powiedzieli? To było jak liczenie na cud. Czemu zdali się na niepewne szczęście?
Ego rozejrzał się po komnacie, w której stał. Ta cała zostawiona broń i księgami zawierającymi w sobie być może wiedza o przeszłości. I jedno i drugie mogło im się przydać. Może mogli to wykorzystać, by przetrwać i może nawet ocalić świat? To była przyjemna myśli.
Na razie jednak chciał tylko wyspać się i najeść. I nie martwić się o nic, choć przez krótki czas.Rozdział 3
Kamienne podobizny
I
1.
Wewnętrzna część Skalnego Miasta była siecią niekończących się korytarzy. Magowie podejrzewali że nawet zamieszkujący je mnisi nie znali wszystkich z nich.
Pierwsi magowie penetrowali korytarze i sporządzali mapy. Nie udało im się poznać wszystkich z nich, ale ich uwagi pomogły następcom uniknąć wielu pułapek. Niektóre tajemnicze korytarze nie zdawały się być groźne, ale i tak lepiej było się trzymać od nich z daleka.
Magowie wiedzieli że pod górnymi korytarzami jest niższy poziom i droga prowadząca do legendarnego archiwum, ale nikomu nie udało się tam dotrzeć. Jeśli wierzyć zapiskom.
Poprzedni magowie przestrzegali przed zapuszczaniem się w pewne części skalnego labiryntu w określone dni lub pory roku. Na końcu jednego z południowych tuneli ciągnął się szereg małych komnat, w których wykuto zagłębienie zapełnione stojącymi obok siebie posągami. Niejedna rzeźba z tej kolekcji mogła wywołać koszmary. Posągi, które nie wiadomo kogo przedstawiały, pokazywała obce twarze i dziwne ciała. Może ukazywały prastare gatunki, nieudane boskie twory lub dzieci szalonych magów? Na pewno istoty dawno zapomniane i porzucone. Jeden z zapisków sugerował że zdarza się iż posągi ożywiają. Nie potraktowali tych ostrzeżeń poważnie. A mimo to korytarz, w którym królowały kamienne posagi, omijany był przez adeptów i co wrażliwszych magów. Niektórzy adepci śnili o tych istotach jeszcze przez długie tygodnie, od chwili gdy je ujrzeli kątem oka. Co poniektórzy fantazjowali o tym że niektóre z rzeźb ożywiają co noc i poruszają się, czając w ciemnych korytarzach na nieostrożnych. Opowiadano o nich wiele strasznych opowieści, które wyśmiewano. Ale nikt kto choć raz ujrzał te dziwne, przerażające istoty nie traktował ich lekko. Niektórzy wierzyli że te skamieniałe istoty, mogły by się na nich zemścić za obrazę. I że gdy czasem się budzą, by wyruszyć na polowanie, mogą ich dopaść.
Żaden z magów nie wierzył w te opowieści, mimo to kiedy Ardonn ujrzał ruch w mijanym korytarzu ruszył odruchowo w tamtym kierunku. Ciekawość zawsze była jego największą słabością.
2.
Cienisty mag minął kilka wnęk pełnych posagów i zatrzymał się niezdecydowany. Śledził wcześniej jednego z adeptów, który się skradał i nagle zrobił coś niespodziewanego. Zamaskowana postać stworzyła portal i przesłała nim coś. Adepci nie powinni posiadać takiej wiedzy, więc to był ktoś udający tylko niedoświadczonego w magii. Mag zastanawiał się jak postąpić. Może powinien powiedzieć o tym komuś? A może powinien sam zbadać tą sprawę? Przecież powinien poradzić sobie z jednym magiem.
Zatrzymał się rozglądając się po korytarzu. Omijał wzrokiem potworne rzeźby. Gdyby mogły mówić, czy by mu pomogły? A co by było gdyby zawołał kogoś jeszcze do pomocy? Co prawda jako nieliczny z magów posiadał zdolność do kontaktowani się z przedmiotami nieożywionymi, lub od dawna martwymi. Ale zarazem nie miał też materialnego ciała i nie mógłby powstrzymać obudzonych bestii.
On był bezpieczny i nic mu nie mogło zagrozić, a mimo to się wahał. Kręcił się kółko niezdecydowany i zamyślony. Nie wiedział co się do niego zbliża ciemnym korytarzem, do chwili kiedy było już za późno.
Cienisty mag odwrócił się nagle i spojrzał we prosto w nieludzkie ślepia istoty jak z koszmarów. Choć to wydawało się niemożliwe istota, która nie powinna żyć powaliła go na ziemie i przygniotła swoim ciężarem. Czuł na sobie, jej człekokształtne ciało, choć nie powinien. Wpatrywał się niezwykłą twarz czując mętlik w głowie. Twarda jak kamień skóra, puste oczodoły, zagłębienia nozdrzy i wąskie usta. Parodia ludzkiego oblicza. Nie mogąc się bronić, mógł tylko czekać. Nie podejrzewał, że aż coś tak dziwnego kiedykolwiek doświadczy. Co jeszcze można było odkryć w tym miejscu?
Wyszeptał kilka zaklęć, ale ich działanie go zaskoczyło. Magia tylko opłynęła ciało bestii i odpłynęło dalej. Istota warcząc chwyciła go szponami i nie chciała puścić. Wpatrywał się w puste oczodoły i przez jego umysł przepływały setki obrazów i wspomnień. Czuł, że to coś, co go przygniatało naznacza go. Nie mógł już uciec, od tego co ujrzał w swoim umyśle. Najpierw ogarnęła go ciemność, zimna i obca. Ale potem ujrzał coś znajomego.
Wspomnienia z jego życia w Górnym Starym Królestwie, przepływały mu przed oczami. Jego beztroskie dzieciństwo, wieczna nauka i bolesne wtajemniczenia. Na nowo przeżył swój wypadek, przeistoczenie i znów przyzwyczajał się do nowego życia w ciele, które było niezniszczalne i znienawidzone. Opuścił je, choć ostrzegano go przed konsekwencjami. Jego prawdziwe ciało leżało bezpiecznie w sarkofagu, a on szukał sposobu by do niego wrócić. Lata samotności i nieudanych eksperymentów. Wieści z domu, które budziły wyrzuty sumienia. Czy tak naprawę chciał wrócić do tego co na niego czekało? Czasem się nad tym zastanawiał, ale jeszcze nie podjął decyzji. Wiele razy o tym myślał.
Zamykał oczy i dostrzegał coś nowego. To co znał mieszało się z obcymi obrazami i emocjami, które mroziły go śmiertelnym chłodem. Obce oblicza, pojęcia, zmartwienia i kłopoty, oraz potrzeby i smak krwi… oraz wiedza, której nie potrafił by sobie nawet wyobrazić. Pociągała go, bo spełniały jego najbardziej skryte pragnienia. Otworzył oczy i spojrzał na bestię, która się niego wpatrywała. Czekała na coś. To była zarazem groźba i oferta?
— Potrzebuje twojego ciała — wyszeptał potworna istota, wprost do jego umysłu. — Kotwicy w tym świecie…
Zmroziło go to. Zawsze liczył na to, że kiedyś wróci do swojego ciała, a teraz miał stracić tą możliwość? Ale co jeśli nigdy mu się nie uda? Co jeśli przez trzymanie się przeszłości, straci taką okazję? Zdobył się na szczerość i wyszeptał:
— Zgoda.