- W empik go
Wprost do… wieczności - ebook
Wprost do… wieczności - ebook
Romans z wątkiem fantasy sprawiającym, że tragiczne na pozór zakończenie okazuje się szczęśliwym. W poszukiwaniu nieznanego ojca naiwna dziewczyna przenosi się z Polski do Wiednia, gdzie wpada w tarapaty i przeżywa kryminalną przygodę, z powodu której ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Wygrywa z chorobą dzięki wielkiej romantycznej miłości. Jednak na drodze do jej spełnienia stoją poważne przeszkody.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-408-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chciała uchodzić za Austriaczkę, nie chciała być cudzoziemką w kraju, w którym żyła.
Po wyjściu Martina zachmurzyła się, niezadowolona, że rozpoznał u niej cudzoziemski akcent. Wciąż ćwiczyła wymowę, naśladując szefa i koleżanki. Usiłowała nawet myśleć po niemiecku, co jednak niezbyt często się jej udawało. Chciała uchodzić za Austriaczkę, nie chciała być cudzoziemką w kraju, w którym żyła, gdyż mimo pozornej otwartości na obcych, na Zachodzie gardzono cudzoziemcami. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy osiągnęli wysoką pozycję zawodową i towarzyską. Jednak większość stanowili prymitywni fizyczni pracownicy, bluzgających na ulicy rynsztokowym słownictwem.
W Wiedniu mieszkało wielu kulturalnych, wykształconych Polaków, ale ci nie rzucali się w oczy. Jednak nawet oni nie wzbudzali jej sympatii. Spotykali się na licznych polskich imprezach, w których parę razy uczestniczyła. Niestety, nie czuła się wśród nich dobrze. Byli jacyś… inni, nie spotykała takich w Polsce. Życie w Wiedniu wycisnęło na nich swe piętno.
Różniła się zresztą od rodaków powściągliwością i utrzymywaniem dystansu wobec innych, dyskretnym ubiorem i makijażem, co bardziej pasowało do Austriaczek. Polacy byli — jej zdaniem — we wszystkim przesadni i zbyt wylewni. Każdemu nowemu znajomemu natychmiast opowiadali cały swój życiorys. Kobiety stroiły się i malowały wyzywająco. Mężczyźni… Zastanowiła się przez chwilę, jak określić niechęć do nich. Właściwie współczuła im. Albo bezczelnością maskowali kompleksy wobec tubylców, albo kulili się w sobie z poczucia mniejszej wartości. Wszyscy wydawali się jej nienaturalni. Jedynie Polacy znający dobrze język zachowywali się normalnie, ale oni wtapiali się w wiedeńską rzeczywistość i unikali polonijnego środowiska. Podobnie jak ona.
Nie, nie. Nie chciała być tutaj Polką, chociaż kochała ojczyznę, ale to była jej prywatna sprawa, obcym nic do tego. Ubzdurała sobie, że jej ojciec był Austriakiem. Przez całe życie nosiła w sercu jego obraz, który zmieniał się wraz z jej dorastaniem, aż w końcu ustabilizował się. Stał się tak wyraźny, że czasami widziała go przed sobą. Był to wysoki blondyn z ciemnymi oczyma. Nos i usta miał większe niż ona, lecz podobne. Typowy biznesmen w eleganckim garniturze. Ostatnio doszło do tego, że rozmawiała z nim po niemiecku. Opowiadała mu o sobie, o swoich troskach i kłopotach, zasięgała jego rady w różnych sprawach. Istna fantasmagoria. Po polsku gawędziła sobie z Micią.
Pochodziła z Bielska-Białej — miasta związanego z Austrią od czasów Austro-Węgier, gdy to wchodziło w skład austriackiego Śląska. Szczególnie bliskie więzi łączyły je ze stolicą monarchii habsburskiej, gdyż architekci i artyści wiedeńscy mieli walny udział w kształtowaniu wizerunku Bielska. Angażowani byli do projektowania różnych budowli oraz ich wyposażenia. Przyjęto wówczas pewien styl naśladownictwa, który po latach przyniósł Bielsku miano “małego Wiednia”.
Matka Martyny często opowiadała o swoim dziadku, który w Wiedniu ukończył studia. Kochał to miasto, co obie po nim odziedziczyły. Zwiedzała je z matką kilkakrotnie. Marzyła o tym, by w nim zamieszkać. Pilnie uczyła się niemieckiego, który obok polskiego należał do jedynych przedmiotów, z których miała w szkole bardzo dobrą ocenę. Już wtedy wyobrażała sobie, że jej nieznany ojciec jest Austriakiem. Matka początkowo enigmatycznie odpowiadała na jej pytania o niego. Najpierw powiedziała, że zginął w wypadku samochodowym. Gdy jednak dziewczynka domagała się zdjęć tatusia i innych pamiątek po nim, wyznała, że nie wie, kto jest jej ojcem.
— Jak to możliwe, że nie wiesz? — pytała dziewczynka ze łzami w oczach. — Musisz wiedzieć, mamusiu! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Tak cię skrzywdził, że nie chcesz go znać?
— Odczep się ode mnie z tymi pytaniami! — złościła się kobieta. — Nie masz ojca i koniec. Nie żyje. Nie chcę z tobą o tym rozmawiać, rozumiesz?
Nie próbowała też pytać o to babki, czy kogoś innego z rodziny, gdyż nigdy nikt nie wspominał o jej ojcu. Domyślała się, że jest to jakaś wstydliwa tajemnica.
Kochała matkę, jak każde dziecko, ale bała się jej. Wiedziała, że jest to temat tabu. Jednak wciąż o tym myślała. Zazdrościła koleżankom ojców, nie mogła się z tym pogodzić, że tylko ona jedna go nie ma. W końcu wymyśliła sobie historyjkę o Austriaku, który — przebywając w Polsce w interesach — uwiódł matkę, po czym wyjechał i zerwał z nią kontakt. Marzyła, że kiedyś przyjedzie i zabierze ją do Wiednia, do tego — jej zdaniem — najpiękniejszego w świecie miasta.
Przecież mama musi znać jego nazwisko, zastanawiała się w skrytości. Mogłabym go odszukać gdzieś tam w Austrii.
Nie miała jednak śmiałości, by w dalszym ciągu indagować o to surową matkę, która w dzieciństwie często karała ją biciem po pupie, złościła się na nią, że nie chce ćwiczyć na pianinie, że źle się uczy. Dziewczynka nigdy nie zaznała z jej strony czułości, pieszczot. Była zahukana, melancholijna i skryta.
Przez całe życie marzyła o ojcu Austriaku, aż w końcu uwierzyła w wymyśloną przez siebie wersję swego poczęcia. Teraz w Wiedniu coraz częściej myślała, że musi w końcu dowiedzieć się od matki, jak nazywa się jej ojciec. Może też tutaj mieszka?
Po wyjściu Martina zrobiło się jej smutno. Przy innych stolikach ludzie prowadzili rozmowy, tuż obok niej wciąż siedziała para trzymająca się za ręce. Fizyczny wręcz ból samotności ścisnął jej gardło. Ten właśnie, często odczuwany ból, który powodował, że w celu uśmierzenia go szła do łóżka z dopiero co poznanym mężczyzną.
Rozglądała się za kelnerką, by na pocieszenie zamówić lampkę wina, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Dwa stoliki dalej siedział samotny mężczyzna koło pięćdziesiątki, który przyglądał się jej uważnie.
Mój Boże, może to mój tata? — Poczuła przyspieszone bicie serca. Miał w sobie coś z jej wymarzonego ojca, odniosła wrażenie, że jest do niego podobna.
No nie, ja chyba dzisiaj zwariowałam, przywoływała się do porządku. Na Graben zdawało mi się, że jestem bogatą damą, teraz zobaczyłam ojca. Kompletny obłęd.
Uśmiechnęła się bezwiednie do mężczyzny. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Niespeszona przyglądała się mu uważnie. Miał blond włosy, lekko przyprószone siwizną. Czarne oczy, tak jak ona. Rysy jego twarzy wydawały się jej podobne do jej nosa i ust. Lata poorały jego twarz zmarszczkami, przyćmiły blask oczu, jednak widziała w niej swoje odbicie.
Przecież zdarzają się takie przypadki, myślała podniecona tym odkryciem. To może być mój ojciec.
Przez jakiś czas walczyła ze sobą, jednak w końcu zebrała się na odwagę i podeszła do niego, co było do niej niepodobne.
— Bardzo przepraszam, ale chciałabym pana o coś spytać — powiedziała podekscytowana, czując, jak pałają jej policzki.
— Spytać? No… proszę usiąść — wybełkotał zaskoczony mężczyzna, mierząc ją od stóp do głów.
— Czy był pan kiedyś, w młodości w Polsce? — wyrzuciła z siebie pytanie, siadając przy jego stoliku.
— Nie, nigdy tam nie byłem — odpowiedział z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
— To niemożliwe! — krzyknęła. — Przepraszam — zreflektowała się natychmiast.
— No, no. Dziwny sposób zawierania znajomości — uśmiechnął się, odzyskując równowagę.
— Bardzo przepraszam. Nie będę panu przeszkadzać — rzekła zmieszana, zamierzając odejść.
Zawstydzona rozejrzała się po kawiarni, czy ktoś nie zwrócił uwagi na jej zachowanie.
— Zostań, podobasz mi się — zatrzymał ją mężczyzna. — Przecież możemy porozmawiać, chociaż nie byłem nigdy w Polsce. — Mam na imię Erwin, a ty jak się nazywasz?
Zrozumiała za kogo ją wziął, ale przykuło ją coś do siedzenia.
Może on kłamie, bo ma nieczyste sumienie wobec mamy? — Trudno jej było wybić sobie z głowy, że znalazła ojca. On coś ukrywa… Nie wiadomo, co robił w Bielsku. To może być jakaś tajemnica. Muszę go bliżej poznać.
— Jesteś pewnie Polką — stwierdził Erwin, przerywając milczenie. — No powiedz wreszcie, jak masz na imię.
— Martyna — wyszeptała, spuszczając głowę.
— Ładne imię. Wypijesz ze mną kieliszek likieru? — zachęcił ją z obleśnym uśmieszkiem.
— Chętnie — odpowiedziała niespodzianie dla samej siebie.
— No, nie wyglądasz na taką… ale… pozory mylą — rzekł kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Bo nie jestem — zaprzeczyła gorliwie, czerwona jak burak.
— To z jakiego powodu mnie zaczepiłaś? — uśmiechnął się ironicznie.
— Myślałam… że pan jest… moim… ojcem — wybąkała coraz bardziej zmieszana.
— Nie opowiadaj bajek! — zniecierpliwił się. — Pijemy likier i idziemy. Na zdrowie. Prost!
Wypiła duszkiem, decydując się nagle na pójście do łóżka z tym mężczyzną. Spragniona była bliskości, którą dawało jej uprawianie seksu. Brakowało jej tego cudownego uczucia zespolenia. Tym bardziej, że facet był przystojny, zadbany, sympatyczny.
— Pójdziemy do mojego samotnego przyjaciela, który mieszka tu niedaleko — mówił Erwin z wyraźnym podnieceniem. — O, właśnie dzwoni! — ucieszył się.
Wyjął z kieszeni garnituru komórkę.
— Tak… Słuchaj Georg, wybieram się do ciebie z dziewczyną — mówił ściszonym głosem. — Masz coś w barku, czy mam przynieść… Świetnie! To się zabawimy. Cha, cha, cha — zaśmiał się rubasznie.
Zdrętwiała, domyślając się, o co chodzi. Jednak chęć uwolnienia się od dręczącego poczucia samotności spowodowała, że przyjęła propozycję.
Gdy znaleźli się na miejscu, rozglądała się ciekawie. Nigdy jeszcze nie była w tak wspaniale urządzonym mieszkaniu na starym mieście. Antyki, obrazy… Znów poczuła się podobnie, jak przed wystawą sklepu jubilerskiego.
Przyjaciel Erwina był nieco młodszy od niego. Choć niezbyt przystojny, też się jej spodobał. Może dlatego, że olśnił ją otaczający zewsząd luksus.
Popijali koniak, mężczyźni opowiadali dowcipy, raz po raz wybuchając gromkim śmiechem. Martyna wpatrywała się w Erwina. Im bardziej miała w czubie, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jej nieznany ojciec.
— Dlaczeego… nie chcesz się… przyznać, że w młodoości byłeś w Polsce i miałeś przygoodę z moją mamą? — spytała zaczepnie, kompletnie już zalana.
Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo i milczeli. Pomyśleli, że z dziewczyną jest coś nie w porządku.
— Nie możesz zaprzeczyć — upierała się. — Przecież jestem do ciebie podobna. Te same oczy, nos, usta.
— No, nie wiedziałem, że jestem taki ładny — zaśmiał się Erwin. — Chodź do tatusia! — Posadził ją sobie na kolanach i zaczął lubieżnie obmacywać.
— Nie! — wyrywała mu się z objęć. — Nie mogę z własnym ojcem iść do łóżka!
— To może wolisz z wujkiem Georgiem? — zarechotał drugi z mężczyzn.
Teraz dopiero uświadomiła sobie, w co się wrobiła. Zerwała się z krzesła i bez słowa wybiegła do przedpokoju, a następnie na ulicę.Rozdział 3
Nie miała odwagi, by zadać matce to zakazane pytanie.
Szła chwiejnym krokiem, ze spuszczoną głową do samochodu zaparkowanego w bocznej ulicy. Po policzkach spływały jej łzy. Czuła się jak ostatnia dziwka. Dopiero gdy usiadła przy kierownicy, rozpłakała się na głos.
To wszystko dlatego, że nie wiem, kto jest moim ojcem, myślała zrozpaczona. Mama musi mi w końcu coś o nim opowiedzieć… Może rzeczywiście zwariowałam? Z tego powodu, że nic o nim nie wiem. Najadłam się wstydu… Jasne, że to nie był mój tata. Kompletnie się zalałam. Upadłam tak nisko. Brakowałoby jeszcze tylko, żeby mnie teraz policja złapała. Zasłużyłam na to. Dobrze mi tak. Może wreszcie odechce mi się orgazmu. Jeżeli miałabym go osiągnąć w taki upokarzający sposób, to lepiej się go wyrzec… I w ogóle seksu. Raz na zawsze. Bo… tak bez orgazmu, tylko z miłości, która szybko kończy się zawodem i cierpieniem, to też nie ma sensu. — Szlochała coraz głośniej.
Z jednego z domów wyszła kobieta. Przechodząc obok samochodu, zatrzymała się i zapukała w szybę.
— Czy spotkało panią coś złego? — spytała współczującym tonem.
Martyna uspokoiła się, szybko otarła łzy i ruszyła bez słowa.
Jechała z sercem na ramieniu, obawiając się zatrzymania przez policję. Jednak dotarła szczęśliwie do domu.
Natychmiast weszła do łazienki. Rozebrała się, napuściła pełną wannę wody. Podczas kąpieli zapamiętale szorowała całe ciało szczotką na długim kiju, by zmyć z siebie cały ten brud. Wciąż na nowo namydlała gąbkę i delikatnie obmywała nią intymne miejsca. Po wyjściu z wanny długo wycierała się frotowym ręcznikiem. Przez cały czas połykała spływające po policzkach łzy.
Gdy weszła w szlafroku kąpielowym do pokoju, od razu włączyła piąty Koncert Brandenburski Bacha, który zawsze działał na nią kojąco. Tym razem jednak muzyka nie była w stanie złagodzić gnębiącego ją poczucia upokorzenia. Zapadał zmierzch, pogrążając jej duszę w ciemnościach.
Dość długo siedziała, popijając wodę mineralną. Gdy przestało się jej kręcić w głowie, wyłączyła odtwarzacz i poszła do przedpokoju po komórkę, znajdującą się w torebce. Kiedy wróciła, usiadła na wersalce i nacisnęła jedynkę.
— O, co się stało, że przypomniałaś sobie o matce? — odezwała się jej surowa rodzicielka.
Ucieszyła się z tego telefonu, lecz nie potrafiła tego okazać.
— Dobry wieczór, mamusiu — powiedziała cichutko, przełykając ślinę.
Nie miała odwagi, by zadać matce to zakazane pytanie. Obawiała się wybuchu. Ale odczuwała wewnętrzny przymus.
— Stało się coś złego, że mówisz takim grobowym tonem? — obcesowo spytała Aniela, ukrywając wzruszenie i zaniepokojenie.
— Nie, nie — zaprzeczyła nieszczerze. — Tylko… chciałam się dowiedzieć, co u ciebie słychać.
— To, co zawsze — ofuknęła ją matka. — Co miałoby być nowego? No, może to, że już całkiem osiwiałam.
— To ufarbuj włosy — doradziła nieśmiało. — Przecież jesteś jeszcze młoda.
— Urody mi od tego nie przybędzie… No, mów. Co się stało? Dlaczego dzwonisz? — pytała oschłym tonem, ukrywając poruszenie.
Przejęła się tym nieoczekiwanym telefonem. Od wyjazdu Martyny wciąż żyła w strachu, że jej dziecku może przydarzyć się coś złego. Dręczyły ją koszmary senne, w których jej córkę spotykało wszystko, co najgorsze. Wstawała w nocy, biegła do jej pokoju i z rozpaczą stwierdzała, że jest pusty.
— Chciałam z tobą porozmawiać — zdobyła się na odwagę Martyna.
— A o czym? — spytała Aniela.
— Och, mamusiu — westchnęła ciężko. — Nie będziesz zła, jak cię o coś spytam?
— To się okaże. Pytaj! — rozkazała kobieta, drżąc z niepokoju.
— Ale nie zdenerwujesz się na mnie? — spytała przymilnie.
— No, mów wreszcie! — zniecierpliwiła się Aniela.
— Musisz mi… powiedzieć coś o moim ojcu — wybąkała, kuląc się w sobie przed spodziewanym wybuchem gniewu.
— A co ci to tak nagle przyszło do głowy? — zdumiała się jej matka. — Przecież już dawno powiedziałam ci, że nie wiem, kto jest twoim ojcem. Zdawało mi się, że przyjęłaś to do wiadomości, bo więcej o to nie pytałaś.
— No tak, nie pytałam, bo bałam się, że mnie skrzyczysz — mówiła, nabierając odwagi, ośmielona łagodnym tonem matki. — Ale dzisiaj… zdawało mi się, że go spotkałam w…
— Co ty opowiadasz? — przerwała jej kobieta. — Z tobą jest coś chyba nie w porządku. Nagle w Wiedniu spotkałaś ojca? A jak go poznałaś?
— Był… podobny do mnie — wyrzuciła z siebie.
— Chyba zwariowałaś! — Aniela przeraziła się nie na żarty.
— No, widzisz. Tak, zwariuję, jak mi w końcu nie powiesz prawdy. Na pewno wiesz, kim on jest — mówiła Martyna, z trudem powstrzymując łzy. — Musiał cię bardzo skrzywdzić, skoro nie chcesz mi tego opowiedzieć. Ale… — przerwała, bo głos uwiązł jej w ściśniętym gardle. — Mam chyba prawo, wiedzieć, kto jest moim ojcem. Nie mogę tak dalej żyć! — rozpłakała się nagle na głos.
— Przestań ryczeć! — krzyknęła matka. — To nie powinno być dla ciebie trudne do zrozumienia. Też puszczasz się na prawo i lewo. Gdybyś nie zażywała tabletek i zaszła w ciążę, tak samo nie wiedziałabyś, kto jest ojcem twojego dziecka.
— To nieprawda! Okłamujesz mnie! — krzyczała Martyna. — Wiesz, kto to był! Taka religijna kobieta jak ty z pewnością się nie puszczała.
W tym momencie Aniela odłożyła słuchawkę, gdyż nie była w stanie powstrzymać szlochu, który niespodzianie wybuchł z piersi tej oschłej na pozór kobiety.Rozdział 4
Wpatrywała się w uduchowioną twarz Martina, który z uczuciem grał na skrzypcach i zapragnęła spotkać się z tym sympatycznym młodzieńcem.
Martyna siedziała w katedrze św. Szczepana na prawym brzegu trzeciej ławki, żeby być jak najbliżej orkiestry, solistów i chóru. Po raz pierwszy, odkąd przybyła do Wiednia uczestniczyła w mszy, mimo, że lubiła wchodzić do tej wspaniałej, gotyckiej świątyni i nieraz ją zwiedzała.
W Bielsku musiała w każdą niedzielę iść z matką do kościoła, ale tutaj uwolniła się od tego nudnego obowiązku. Tym razem przyszła tylko dlatego, że zachęcił ją poznany w kawiarni młody muzyk.
Istotnie, to nabożeństwo było wspaniałym koncertem. A dla niej Bóg istniał głównie w muzyce. Uwielbiała wszystkie msze Haydna, Mozarta, Beethovena, Brucknera i oczywiście Bacha, którego Wielką Mszę h-moll właśnie wykonywano.
Była w podniosłym nastroju. Wpatrywała się w uduchowioną twarz Martina, który z uczuciem grał na skrzypcach i zapragnęła spotkać się z tym sympatycznym młodzieńcem. Ucieszyła się, gdy ją pod koniec nabożeństwa zauważył i uśmiechnął się do niej. Kiedy msza się skończyła, poczekała, aż do niej podejdzie. Zaprosił ją na kawę do pobliskiej „Aidy”.
— Tak się cieszę, że znowu się spotkaliśmy — powiedział, gdy siedzieli przy stoliku. — Ale… pani wciąż jest taka smutna. Dlaczego? — spytał, patrząc jej badawczo w oczy.
— Nie mam żadnych powodów do radości — westchnęła.
— Ma pani jakiś problem? — spytał współczującym tonem.
Tonął w głębi jej sarnich oczu, a w uszach słyszał dźwięki Symfonii Tragicznej Mozarta.
— Tak. Przez całe życie ten sam — rzekła, spuszczając głowę.
Zapragnęła nagle zwierzyć się temu miłemu młodzieńcowi. Zbyt długo dusiła to w sobie. Musiała wreszcie z kimś o tym porozmawiać.
— Przez całe życie? — zdziwił się Martin.
— Tak. Od wczesnego dzieciństwa. — powiedziała smutnym tonem.
— Może ulżyłoby pani, gdyby mi o tym opowiedziała? Czy to coś wstydliwego? — zachęcał ją do zwierzeń.
— O tak! — pokiwała głową z przekonaniem i umilkła, gdyż trudno było jej ubrać w słowa to, co leżało jej na duszy. — Wie pan co? Mówmy sobie po imieniu, to będzie mi łatwiej — dodała po chwili i znów umilkła.
— Chętnie na to przystaję. — Młodzieniec uśmiechał się przyjaźnie, czekając cierpliwie, aż ona zacznie mówić.
— Nie wiem, kto jest moim ojcem — wyrzuciła z siebie szybko i zaczerwieniła się.
Poczuła przyspieszony rytm serca. Po raz pierwszy w życiu zdradziła komuś swą tajemnicę.
— Nie widzę w tym nic wstydliwego — wzruszył ramionami Martin. — Zdarza się… I z tego powodu masz takie smutne oczy?
— Chyba tak, bo wciąż mnie to dręczy. Czuję się opuszczona, samotna. Wszyscy mają ojców, tylko nie ja — mówiła ze ściśniętym gardłem, gdyż zbierało się jej na płacz.
Martin udawał dyskretnie, że tego nie widzi.
— Nie przesadzaj. Nie wszyscy. Ale twoja matka… chyba wie, kto nim jest? — ujął jej dłoń, co sprawiło jej przyjemność.
— Z pewnością — odpowiedziała uspokojona. — Tylko nie chce mi powiedzieć.
— No, faktycznie — westchnął. — To jest problem. Trudno mi wyobrazić sobie, co czujesz. Ja… mam dobrego ojca. A ten twój musiał być jakimś draniem, skoro twoja mama nie chce o nim rozmawiać. Myślę jednak, że nie powinnaś się tym tak bardzo przejmować…
— Dobrze ci tak mówić — przerwała mu nerwowo, wyrywając rękę z jego dłoni. — Ale ja wciąż o nim myślę. Ostatnio zaczęłam go szukać…
— Jak możesz go szukać, skoro nie wiesz, kim jest? — zdumiał się.
— Wiem, że jest Austriakiem — wyznała swe przekonanie, którego trzymała się z maniakalnym uporem. — Jestem tego pewna. Czuję się Austriaczką.
— Skąd ci to przyszło do głowy? — Spojrzał na nią jak na przybysza z obcej planety.
Po raz pierwszy w życiu otwierała przed kimś serce. Chyba dlatego, że była na dnie rozpaczy. A może pod wpływem wspaniałej mszy Bacha?
— Czuję to w swoim sercu. Nie chcę być Polką. — rzekła z desperackim zdecydowaniem.
— No… jesteś nią przecież — powiedział łagodnym tonem, jakim mówi się do dziecka. — Zresztą, jakie to ma znaczenie? Czy to takie ważne, czy jesteś Polką czy Austriaczką?
— Bardzo ważne — rzekła z przekonaniem. — Nie chcę mieć nic wspólnego z tą polską hołotą.
— Co ty opowiadasz? — oburzył się. — Wielu Polaków studiuje ze mną. Nasz najwspanialszy profesor jest Polakiem. Stworzył właśnie polonijną orkiestrę. Byłem na ich koncercie, bo gra w niej wielu moich kolegów i koleżanek. Bardzo fajne towarzystwo. Przecież Polacy to kulturalni, wykształceni, inteligentni, zdolni ludzie.
— E, tam — machnęła ręką. — Oczywiście, są i tacy, ale ten ogół jest… — przerwała, bo nie przychodziło jej na myśl odpowiednie słowo dla wyrażenia obrzydzenia do rodaków.
— Nie mogę ci przyznać słuszności. Powinnaś być dumna, że jesteś Polką. Zresztą — machnął ręką. — Czy to takie ważne? Nie rozumiem, czym ty się przejmujesz — wzruszył ramionami. — Tożsamość to bardzo płynna kategoria. Jeden z moich dziadków jest Czechem, drugi Serbem, a rodzice już czują się Austriakami. Ja natomiast… jestem po prostu wiedeńczykiem. Ty też. Jesz wiedeński chleb, korzystasz ze wszystkich udogodnień tego wspaniałego miasta, jeździsz wiedeńskim metrem…
— Nie. Jeżdżę samochodem.
— A po co? Przecież metrem można wszędzie dojechać o wiele szybciej.
— Mieszkam poza miastem i do stacji metra mam dość daleko, a nie wyobrażam sobie, żeby jeździć autobusami z tą… polską hołotą. Polacy na poziomie jeżdżą samochodami.
— Daj spokój — pokręcił głową z dezaprobatą. — Jak masz tyle pieniędzy, żeby je marnować na jazdę autem po Wiedniu, to twoja sprawa. Nic mi do tego.
Zapadło milczenie. Martin patrzył jej w oczy. Bardzo mu się podobała.
Szkoda tylko, że taka snobka, myślał. Ale z drugiej strony tak wzruszająco nieszczęśliwa, samotna. Żal mi jej.
— Powiedz mi, skąd przyszło ci do głowy, że twój ojciec jest Austriakiem? — podjął rozmowę.
— No, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć — zastanawiała się. — Wiem, po prostu wiem to. Jestem tego pewna.
— Dobrze. Niech ci będzie. To powiedz mi jeszcze, w jaki sposób go szukasz? — Znów ujął jej dłoń i gładził ją delikatnie. — Przyglądasz się wszystkim starszym panom, by stwierdzić, czy jesteś do nich podobna?
— Zgadłeś. Tak właśnie robię — rzekła z zaczepną miną. — Czy jest w tym coś złego?
— Nie żartuj — roześmiał się. — Przecież to niepoważne.
Jednak po chwili zmitygował się. Nie chciał sprawić jej przykrości.
— Przepraszam, doceniam to, że jesteś ze mną taka szczera — dodał z poważnym wyrazem twarzy. — Ale… nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. Co ci doradzić. Myślę, że powinnaś przycisnąć do muru matkę. Ona musi ci w końcu powiedzieć, kto jest twoim ojcem.
— Nie znasz mojej mamy — pokręciła smutno głową. — Nie powie mi tego. I to jest… — westchnęła ciężko — prawdziwa tragedia.
— Może niezbyt zdecydowanie ją o to pytasz? Może… wolisz marzyć o ojcu Austriaku? — uśmiechnął się do niej przyjaźnie. — Wiesz, nie zostawię cię samej z tym problemem, skoro mi zaufałaś i powierzyłaś swą tajemnicę. Pomyślę o tym, ale na razie nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.
Spojrzał na zegarek.
— Przepraszam cię, nie będziesz mi miała za złe, jeśli się teraz pożegnam? Muszę już iść. Rodzice czekają na mnie z obiadem — spojrzał jej w oczy z zakłopotaną miną.
— Ależ oczywiście, idź już. Ja jeszcze trochę tu posiedzę.
— Do zobaczenia — rzekł, ściskając delikatnie jej dłoń. — Zadzwonię i zaproszę cię na jakiś koncert.
Wychodząc, zapłacił przy barze za kawę.
Chyba znalazłam wreszcie przyjaciela — pomyślała Martyna po jego wyjściu. On naprawdę przejął się tym, co mu powiedziałam. Może faktycznie nie pytałam tak długo matki o ojca, bo obawiałam się, że to nie jest mój wymarzony Austriak, tylko jakiś beznadziejny Polak, ukłuła jej szare komórki wątpliwość. No dobrze, to skąd wzięło się w mym sercu to zauroczenie Wiedniem? Odziedziczyłam je po ojcu. Mam to w genach, ugruntowała się w swym dziwacznym przekonaniu. Tak, mój ojciec jest wiedeńczykiem. Jest wiedeńczykiem. Jest wiedeńczykiem — powtarzała w myśli z uporem.
Rozejrzała się po kawiarni. Zauważyła dwóch czy nawet trzech mężczyzn, którzy wydawali się jej mniej lub bardziej do niej podobni.
Chyba zwariuję! — pomyślała z przerażeniem i postanowiła wracać do domu.
W samochodzie cały czas rozmyślała o tym, co jej powiedział Martin. W końcu doszła do wniosku, że musi pojechać do Polski i poważnie porozmawiać z matką. Inaczej wpadnie w chorobę psychiczną, której pierwsze symptomy dały już o sobie znać w dniu poprzednim, kiedy to na Graben wyrzuciła do kosza na śmieci swój ulubiony srebrny pierścionek z bursztynem. No i ta obrzydliwa pijacka orgia!Rozdział 5
A myślałam, że jej zawadzam, że działam jej na nerwy. Może mi wreszcie coś powie o ojcu?
Z bijącym sercem stała przed drzwiami mieszkania matki. Lękała się nacisnąć dzwonek.
Trzeba było jednak uprzedzić ją telefonicznie, myślała zdenerwowana. Ale ona nie pozwoliłaby mi przyjechać, gdybym jej powiedziała, o co chodzi.
Zebrała w sobie odwagę i zadzwoniła.
— Kto tam? — usłyszała po chwili stłumiony głos matki.
— To ja, Martyna — odpowiedziała, przełykając ślinę z podekscytowania.
Drzwi otworzyły się natychmiast, jakby Aniela na nią czekała.
— Jezus, Maria! — krzyknęła, stojąc przed nią w nocnej koszuli z rozczochranymi włosami. — Wiedziałam, że tak będzie. Masz już dość tego Wiednia. Cieszę się, że wróciłaś! — Objęła ją serdecznie.
— To dobrze, że jeszcze nie spałaś, bałam się, że cię obudzę — mówiła, zdeprymowana córka.
— Przecież wiesz, że mam problemy z usypianiem. — Aniela wypuściła ją z objęć. — Chodź do kuchni. Pewnie jesteś głodna po podróży. Walizki masz w samochodzie?
Nie odpowiedziała na pytanie, tylko usiadła przy kuchennym stole. Z jednej strony zadowolona była, że matka cieszy się z jej przyjazdu, lecz z drugiej obawiała się jej reakcji na to, że przyjechała tylko na krótko, żeby z nią porozmawiać na ów zakazany temat.
Smażąc jajecznicę, Aniela zasypywała ją pytaniami:
— No, co tak milczysz? Powiedz, dlaczego tak nagle wróciłaś, bez uprzedzenia? Spotkało cię tam coś złego? Ja to przeczuwałam. Po naszej ostatniej rozmowie martwiłam się, że rozchorowałaś się psychicznie. To twoje milczenie… Źle się czujesz, co? Jesteś taka nieswoja. No, mówże wreszcie! Co się stało?
Martyna westchnęła ciężko. Spuściła głowę i wybąkała:
— Ja… przyjechałam… tylko na weekend.
Aniela opuściła talerz, na który nakładała jajecznicę.
— Jak to? Zostajesz w Wiedniu? Dalej chcesz żyć samotnie w obcym kraju? — Zgromiła ją wzrokiem.
Dziewczyna natychmiast zabrała się do sprzątania odłamków i wycierania podłogi, nie odpowiadając na pytanie matki.
— Cholera jasna, co się z tobą dzieje? — złościła się Aniela. — Mówże wreszcie, co znaczy ta nieoczekiwana wizyta?
Martyna sprzątała w milczeniu. Dopiero gdy uporała się z tą czynnością, powiedziała cichym głosem:
— Nie jestem głodna, mamusiu. Chodźmy już spać. Porozmawiamy jutro.
— Nie, chyba zwariuję! — krzyknęła Aniela, siadając na krześle. — Zrywasz mnie z łóżka i myślisz, że teraz spokojnie usnę?
— Przepraszam. — Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. — Nie gniewaj się. Jutro ci wszystko wyjaśnię. Teraz jestem wykończona. Chciałabym się już położyć, dobrze?
— Skaranie boskie! Co ja z tobą mam! — kręciła głową jej matka. — Okay, zażyję tabletkę nasenną. Idziemy spać.
Martyna leżała w łóżku, nie mogąc usnąć.
Ona mnie jednak kocha, myślała z rozczuleniem o matce. Tak bardzo ucieszyła się z mojego powrotu. A myślałam, że jej zawadzam, że działam jej na nerwy. Może mi wreszcie powie coś o ojcu? Musi powiedzieć! Nie po to odbyłam tę podróż, by odjechać z kwitkiem.
Przewracała się z boku na bok, zastanawiając się, w jaki sposób skłonić matkę do mówienia.
Już wiem, muszę ją przekonać, że przyjechałam bez żadnego specjalnego powodu. Po prostu stęskniłam się za nią… Uspokoję ją, że w Wiedniu wspaniale mi się wiedzie. Zaproszę do siebie. W trakcie opowiadania, jak mi tam dobrze, zaskoczę ją pytaniem o ojca. Grzecznie i przymilnie. Gdybym zażądała wyjaśnień, tak jak podczas rozmowy telefonicznej, to ona znów nic by mi nie powiedziała. Muszę to rozegrać strategicznie. Poczekać na jej dobry nastrój.
Uspokojona tym postanowieniem wkrótce usnęła.
Aniela, mimo zażycia tabletki, też nie mogła usnąć. Zła była na siebie za reakcję na przyjazd córki.
Jak mogłam tak na nią naskoczyć? Wciąż popełniam w stosunku do niej ten sam błąd. Nie potrafię okazać jej uczucia, a potem dziwię się, że ona mnie unika. Pewnie przyjechała po prostu w odwiedziny. Czy to takie dziwne, że córka przyjeżdża do matki, by z nią porozmawiać? Od dziecka nie potrafiłam nawiązać z nią kontaktu. Miałam jej za złe, że nie ma talentu muzycznego. Ale przecież to nie jej wina, że nie odziedziczyła go po mnie. Wymarzyłam sobie, że będzie pianistką albo skrzypaczką. Trudno, nie wdała się we mnie, tylko w swego ojca. Westchnęła ciężko.
Przez całe życie dręczyło ją poczucie winy, że nie może niczego swemu dziecku opowiedzieć o jego ojcu. Co miała opowiedzieć? Nic o nim nie wiedziała. Tyle tylko, że był obrzydliwy.
Nie potrafiła sobie wybaczyć tego straszliwego postępku, ale nie mogła zdobyć się na usunięcie ciąży. Była na to zbyt religijna. A potem podejrzliwie przypatrywała się dziecku, obserwowała je lękliwie. Bała się, że odziedziczyło jakieś złe cechy charakteru po tym typie.
Po śmierci rodziców mam tylko ją jedną na tym świecie, myślała zatroskana, przewracając się nerwowo z boku na bok. Jest dla mnie najbliższą i najważniejszą osobą. A nie potrafię jej tego okazać. Muszę wreszcie powiedzieć jej wprost, że ją kocham, bo jak dotąd… wiecznie byłam z niej niezadowolona, wiecznie ją karciłam, a nawet biłam w dzieciństwie. Więc ona zamknęła się w sobie i też mi nie okazywała uczucia. Teraz, kiedy jest w Wiedniu, zrozumiałam, że to musi się zmienić. Musimy być w stałym kontakcie, bo bardzo za nią tęsknię. Przecież to jest tak blisko. Mogłaby przyjeżdżać do mnie na weekendy. Ja też powinnam się kiedyś do niej wybrać. Zobaczyć, jak mieszka, jak żyje. Jak tam sobie radzi… To dobrze, że przyjechała. Nieważne z jakiego powodu. Mam okazję, by naprawić błędy. Otworzyć przed nią serce. A wtedy może i ona otworzy się przede mną… Ale jak to zrobić? Czy będę potrafiła?
— Wiem, musimy wspólnie posłuchać dobrej muzyki — wyszeptała. — To nam pomoże.
Z tym postanowieniem wreszcie usnęła.
Gdy Martyna weszła rano do kuchni, matka zajęta była przygotowywaniem śniadania.
— Dzień dobry, mamusiu – powitała ją najmilszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć. Z sercem na ramieniu, bo obawiała się złego nastroju surowej rodzicielki.
— Dzień dobry, kochanie. Dobrze spałaś? — usłyszała z zaskoczeniem w odpowiedzi.
— Tak, tak. A ty?
— Świetnie. Tak się cieszę, że przyjechałaś mnie odwiedzić! Stęskniłam się za tobą — Aniela podeszła do córki i objęła ją serdecznie.
Martynie zdawało się, że w ponurej kuchni zaświeciło nagle słońce. Poczuła się w siódmym niebie.
— A ja cieszę się, że ty się cieszysz, mamusiu — wyszeptała wzruszona.
— No to… obie się cieszymy. — Matka i córka roześmiały się radośnie.
Martyna spojrzała na zastawiony stół. Szynka, żółty ser, twarożek, jajka na miękko w kieliszkach. Jej nozdrza łechtał przyjemnie zapach ciurkającej w ekspresie kawy. Przez otwarte do salonu drzwi dochodziły przyciszone dźwięki barokowej muzyki.
To jakieś czary — pomyślała zdumiona. A ja, głupia, tak bardzo bałam się tego poranka!
— Wybacz mi mamusiu, że tak rzadko do ciebie dzwoniłam, że… nigdy dotąd nie zaprosiłam cię do siebie…
— To moja wina — przerwała jej Aniela. — Zawsze byłam wobec ciebie oschła, surowa. Wiecznie robiłam ci wymówki, zrzędziłam. Nigdy nie potrafiłam dotrzeć do ciebie, okazać ci uczucia. Ale taki mam charakter.
— Nie, nie — zaprzeczyła Martyna. — To ja zawiniłam. Chciałaś, żebym była taka porządna jak ty, tymczasem… niezbyt moralnie się prowadziłam. Nie wracałam na noc. To zrozumiałe, że robiłaś mi wymówki.
— Nie wyrzucaj sobie tego, kochanie. Spragniona byłaś uczucia. Zakochiwałaś się często.
— Tak, to prawda. Ale ty jesteś taka czysta, religijna…
— Daj spokój — przerwała jej matka. — Czysta, religijna — powtórzyła z nutką ironii w głosie. — Ty przynajmniej robiłaś to z miłości, a ja… — Zawahała się przez chwilę. — Zrobiłam to dla pieniędzy — z trudem wyrzuciła z siebie swoją tajemnicę.
Martynie serce podskoczyło do gardła, gdyż pomyślała, że to wyznanie musi mieć związek z jej ojcem. Zamarła. Przestała jeść i z nożem w ręku patrzyła badawczo w oczy matce, po policzkach której spływały łzy.
— Z moim ojcem to zrobiłaś, prawda? — spytała w końcu dziewczyna, spuszczając wzrok.
— Tak — przyznała ze skruchą Aniela. — Wciąż masz do mnie żal, że nie chcę ci niczego o nim opowiedzieć. Ale ja… po prostu… nic o nim nie wiem.
— Ty przespałaś się z nieznajomym dla pieniędzy?! — zdenerwowała się nagle dziewczyna, jakby to do niej dopiero teraz dotarło. — Przecież to niemożliwe! Nigdy byś tego nie zrobiła! Wiem to na pewno.
— A jednak dopuściłam się tego. — Kobieta westchnęła ciężko, jakby jej nagle spadł kamień z serca. Uspokojona powycierała łzy.
— Opowiedz, jak to było, proszę — rzekła Martyna stłumionym z przejęcia głosem.
— Czas najwyższy. Cieszę się, że wreszcie zdobyłam się na to. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i nie osądzisz zbyt surowo.
Chwilę milczała, po czym zaczęła opowiadać.
— Marzyłam wówczas o karierze skrzypaczki — zaczęła łamiącym się, cichym głosem. — Uskładałam trochę pieniędzy na kupno dobrych skrzypiec. Postanowiłam w tym celu pojechać do Warszawy. Jedna z moich szkolnych koleżanek przeprowadziła się wówczas do stolicy, więc zamierzałam zatrzymać się u niej. Przywitała mnie na dworcu. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że mieszka w hotelu „Bristol”. Wyjaśniła, że to tylko przejściowo, dopóki nie znajdzie mieszkania. Dyrektor hotelu był ponoć znajomym jej ojca, więc udostępnił jej mansardę na ostatnim piętrze. Zapewniła mnie, że mogę się zatrzymać w pokoju obok. Niczego nie podejrzewając, spokojnie usnęłam. — Aniela przerwała i dla dodania sobie odwagi wypiła do dna kawę.
— Nazajutrz wybrałam się do salonu muzycznego Węglewskich przy Krakowskim Przedmieściu — podjęła spowiedź. — Znalazłam wspaniały instrument. Okazało się jednak, że na jego kupno mam za mało pieniędzy, a nie chciałam żadnego innego. Załamana chodziłam bez celu po mieście. Dopiero wieczorem wróciłam do hotelu.
Martyna słuchała ze spuszczoną głową. Jej wspaniały nastrój prysnął jak mydlana bańka.
— Zrezygnowana zastanawiałam się, jak zdobyć brakującą sumę. — Głos Anieli załamał się, ale ciągnęła dalej, wyraźnie skonfundowana. — Wtem zapukano do drzwi.
Przerwała swą opowieść, a dziewczyna poczuła, jak ogarnia ją przykre uczucie. Najchętniej wyłączyłaby muzykę, gdyż zaczęła ją drażnić.
— W przekonaniu, że to koleżanka, otworzyłam bez zastanowienia. Do pokoju wszedł jakiś facet w średnim wieku.
— How are you, Aniela — rzekł, obejmując mnie.
Bezskutecznie usiłowałam wyrwać się z jego ramion…
— O co chodzi? Dlaczego się wyrywasz? — spytał mnie po angielsku, gdy siedzieliśmy na skraju łóżka.
— No nie wiem, co się dzieje. Skąd pan się tu wziął? Proszę wyjść, bo zadzwonię do recepcji! — krzyczałam.
— Żartujesz chyba. Jak to? — Wytrzeszczył na mnie oczy, odsuwając się ode mnie. — No dobrze, nieważne. Wszystko ci wyjaśnię — powiedział po chwili zdecydowanym tonem. — Dam ci sto dolarów, co ty na to?
— Proszę wyjść! — krzyknęłam.
— Uspokój się. Przecież nie zamierzam cię zgwałcić — mówił łagodnym tonem. Powiedz mi. Ile ty miesięcznie zarabiasz?
— To nie pańska sprawa — odpowiedziałam już spokojnie, orientując się, że facet został wprowadzony w błąd. To dlatego mogłam za darmo zatrzymać się w „Bristolu”. Zrozumiałam, kim jest moja koleżanka i że to ona mnie poleciła. Do niej miałam żal, a nie do niego.
— Posłuchaj, bardzo mi się podobasz — przekonywał mnie. Dam ci twoją… dwu… no trzymiesięczną pensję, Okay?
Głos uwiązł Anieli w gardle.
— Pomyślałam, że… mogłabym kupić te wymarzone skrzypce — wyszeptała przez łzy.
— I zrobiłaś to. — Ciałem Martyny wstrząsnął dreszcz.
— Tak. Jestem prostytutką. Taka jest prawda… Matka namawiała mnie, bym usunęła ciążę. Chłopiec, którego kochałam, zerwał ze mną. Nie chciał mnie więcej znać…
– Niepotrzebnie mu o tym powiedziałaś — przerwała jej córka.
— I co? Miałam mu wmówić, że to jego dziecko?
– No… myślę, że tak.
— Nie — Aniela pokręciła przecząco głową. — Oszukiwać go przez całe życie? Brać sobie na sumienie dodatkowy grzech?
— Grzech! Grzech! — zniecierpliwiła się Martyna. — Ty masz jakieś niedzisiejsze poglądy. W takim razie twoje współżycie z tym chłopcem też było grzechem.
— Oczywiście. Dlatego go straciłam. To była kara za ten i inne moje grzechy. Z tego powodu tak bardzo zależało mi na tym, żebyś się nie puszczała. Obawiałam się, że będziesz, tak jak ja, do końca życia samotna.
— Co ty opowiadasz? — oburzyła się Martyna. — Kto w dzisiejszych czasach zachowuje cnotę przed ślubem? I w ogóle… Jeszcze teraz możesz sobie kogoś znaleźć. Ufarbuj włosy, zacznij się malować. Musisz się zmienić! — Wstała z miejsca i objęła matkę. — Kocham cię, mamusiu! Dla mnie zrezygnowałaś z kariery. Trzeba było usunąć ciążę.
— Miałam ciebie zabić?! — krzyknęła jej matka, wyrywając się z jej objęć. — Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam dodawać do tego grzechu jeszcze większego. Postanowiłam oddać dziecko do adopcji. Ale… kiedy po porodzie zobaczyłam ciebie… taką malusieńką, bezbronną, śliczną. Pokochałam cię natychmiast i nic więcej nie liczyło się już dla mnie. — Kobieta rozpłakała się na głos.
Jej córka podeszła do niej i objęła ją mocno.
— Nie płacz, mamusiu, nie płacz — pocieszała ją, chociaż z jej oczu też płynęły łzy.
— To był Anglik? — spytała po chwili.
— Skądże! Szwab! Poznałam po akcencie.
— Może Austriak? Tak, na pewno Austriak. I nie wiesz, jak się nazywał?
— Wiem tylko, że na imię miał Rudolf.
— A jak wyglądał?
— Nie pamiętam. Taki… świński blondyn. Po nim masz te jasne włosy. Ale oczy masz moje.
— I nic ci o sobie nie opowiedział? W ogóle nie rozmawialiście?
— No… nie. Chciał ze mną porozmawiać. Chciał mnie nawet zaprosić na kolację. Ale ja byłam… po prostu… przerażona tym, co zrobiłam. Zrozpaczona. Zażądałam pieniędzy i dosłownie wyrzuciłam go za drzwi.
— To był Austriak — stwierdziła z przekonaniem Martyna i otarła łzy. — Znajdę go w Wiedniu.
— Co ty opowiadasz, dziecino? — zmartwiła się Aniela. — Zapomnij o nim. Wpadniesz w końcu w jakąś psychozę.
— Dobrze, mamusiu — uspokoiła matkę. — Najważniejsze, że wreszcie między nami zostały przełamane lody.