Wrócił? - ebook
Rozwiedziony Wiktor Białkowski powraca do rodzinnej miejscowości, by wyremontować dom, w którym dorastał. W młodym mężczyźnie odżywają traumatyczne wspomnienia z dnia, kiedy to jako dwunastolatek odnalazł w parku obok szkolnego boiska zmasakrowane zwłoki swojego najlepszego przyjaciela. Sprawcy wstrząsającej zbrodni nigdy nie schwytano. Trzydziestoparolatek stara się nacieszyć towarzystwem ośmioletniego synka, Franka, który na co dzień mieszka z matką w Krakowie. Ojciec z synem nadrabiają stracony czas, jednak sielanka wakacyjnego wyjazdu kończy się, kiedy chłopiec znika, a Wiktor zostaje wciągnięty w psychologiczną grę inicjowaną przez pozbawionego skrupułów psychopatę. Na domiar złego na miejsce przyjeżdża była żona Wiktora wraz ze swoim nowym partnerem, który zarzuca ojcu dziecka, że to on uprowadził syna. Czy morderca sprzed lat powrócił? A może Wiktor rzeczywiście wszystko ukartował? Co jeśli porwanie Franka jest jedynie wstępem do prawdziwego koszmaru?
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8290-797-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
2002
1
2
3
4
5
6
7
2023
8
9
10
11
12
13
2002
14
15
16
17
18
19
2023
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
2002
36
37
38
39
40
2023
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
761
Zasada była jedna, zawsze ta sama: GRUBY NA BRAMKĘ. Tamtego popołudnia Marek, znany w szkole po prostu jako Gruby, nie przyszedł jednak na boisko, bo od kilku dni zmagał się z silnym przeziębieniem.
– Grubego nie będzie? – spytał Marcin, który na boisku czekał na resztę kumpli już od ponad kwadransa.
– Wczoraj rozmawiałem z jego mamą, mówiła, że ciągle jest chory – wyjaśnił Robert, opierając rower o drewnianą ławkę. – Mikołaj gadał z Wiktorem, podobno ma przyjść.
– Z którym Wiktorem?
– Z Białkowskim. Tym z B.
– Że co? – Na twarzy Marcina pojawiło się zdziwienie. – Przecież on nie potrafi grać!
– I co z tego? – Mikołaj wzruszył ramionami. – Potrzebujemy kogoś na bramkę, Wiktor mówił, że chętnie postoi.
– Równie dobrze mogłeś przyprowadzić swoją babcię.
– Przymknij się, kretynie. – Na słowa dwunastolatka pozostała dwójka zarechotała.
Była połowa sierpnia 2002 roku.
Choć do końca wakacji pozostało zaledwie kilkanaście dni, to i tak wszystkim dopisywał znakomity humor. Żaden z dzieciaków, zbierających się na betonowym boisku obok podstawówki, nie przypuszczał, że za niecałą godzinę rozpęta się silna burza, tak samo jak nikt nie był świadomy zbliżającej się tragedii.
– Myślicie, że będzie padać?
– Nad górami trochę się chmurzy, ale według mnie to się rozejdzie.
– Marcin, dawaj na bramkę, postrzelam ci karniaki na rozgrzewkę – rzucił Robert, do którego prawie nikt nie zwracał się po imieniu.
Mówili na niego Snajper, gdyż potrafił strzelać bramki z naprawdę trudnych pozycji. Rzucanie do kosza też szło mu wybornie, choć – jeśli chodzi o sport – koszykówka zajmowała w jego życiu drugie miejsce. Zdecydowanie bardziej wolał piłkę nożną i marzył, by pewnego dnia grać na wielkich stadionach – może nawet w narodowej reprezentacji.
– Mikołaj! – zawołał brata Snajper. – Wyjdź na drogę i zobacz, gdzie reszta chłopaków, bo mieliśmy zaczynać dziesięć minut temu!
– Robi się, szefie! – Chłopiec ruszył biegiem w stronę furtki, będącej częścią wysokiego płotu, odgradzającego szkolne boisko od ulicy.
Nie zdążył dobiec do chodnika, kiedy na horyzoncie pojawił się jego najlepszy kumpel, Wiktor, mknący w kierunku przyjaciela na swoim starym rowerze.
– Długo cię nie było.
– Wiem, musiałem jeszcze pomóc mamie z zakupami. – Wiktor zsiadł z roweru zdyszany i podał Mikołajowi rękę na powitanie.
– Chłopaków też jeszcze wszystkich nie ma, z tego co widzę.
– Właśnie się zastanawiamy, czy w ogóle przyjdą.
– Myślisz, że zdążymy zagrać przed deszczem? Bo jak jeszcze byłem w domu, słyszałem, że grzmi.
– Wiktor, widziałeś gdzieś pozostałych?! – zawołał Snajper, który właśnie ustawił sobie piłkę na białej linii do karnych.
– Nie widziałem! A kto w ogóle jeszcze ma przyjść?
– Bartek, Kamil, Damian i Eryk – odpowiedział Miki.
– Widzę ich! Jadą z dołu!2
Po kilkunastu minutach gra toczyła się już w najlepsze. Mikołaj, Snajper, Marcin i Wiktor grali w jednej drużynie, drugą zaś tworzyli Kamil, Bartek, Eryk i Damian, którzy przegrywali chwilowo 1:3.
– Gramy do siedmiu bramek, a potem robimy zmiany w zespołach! – zarządził Snajper, który strzelił właśnie kolejnego gola i wracał truchtem na swoją połowę.
– Nie wiem, czy zdążymy, bo zaraz będzie padać!
Chociaż nad szkolnym boiskiem niebo wciąż pozostawało bezchmurne, od zachodu nieubłaganie nadciągały ciemne, burzowe chmury, zwiastujące rychłą ulewę. Powietrze ciągle było gorące, choć coraz częściej zrywał silny, chłodny wiatr, przynosząc ulgę paczce spoconych dwunastolatków, biegających za piłką po rozgrzanym betonie.
Wiktor nie należał do dobrych graczy. Był dość wysokim, szczupłym dzieciakiem o krótkich, ciemnych włosach, który mimo wszystko wolał przyjść na boisko i postać na bramce, niż cały dzień nudzić się w domu. Mimo że się koncentrował, by jakoś przechwycić lecącą w światło bramki piłkę, ta prawie za każdym razem wpadała w siatkę – zwłaszcza, kiedy atakującym był Damian, dysponujący naprawdę silnym kopnięciem.
Dlatego Wiktor postanowił zmienić taktykę i po prostu zaczął wykopywać każdą piłkę, która zbliżała się do bramki – nie martwiąc się, że posyła ją na aut. Pomysł chłopca okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż od dłuższego czasu przeciwna drużyna nie strzeliła ani jednego gola, przegrywając tym samym 3:6.
– Tak trzymaj, Wiktor! – Mikołaj podbiegł z entuzjazmem do kumpla, by przybić z nim piątkę. – Jeszcze jedna bramka i wygrywamy!
Wiktor kopnął do Mikołaja, Mikołaj chciał podać bratu, jednak Snajper za późno się zerwał, a podanie przejął Damian, który strzelił w kierunku bramki, z wymalowaną na twarzy pewnością, że tym uderzeniem zdobędzie kolejny punkt. Pomylił się, gdyż Wiktor idealnie przewidział kierunek strzału i nim piłka zdążyła przekroczyć linię bramki, chłopiec wykopał ją wysoko w powietrze.
– Kurwa, bez przesady – wycedził Snajper, patrząc, jak biała piłka przelatuje przez ogrodzenie i znika za wysokimi tujami posesji pani Jasińskiej. – Brawo, Wiktor, lecisz po nią do tego ogrodu!
Chłopiec westchnął.
– Ale tam jest pies – powiedział.
– I niby co mnie to obchodzi? – Snajper podszedł do swojego plecaka, który leżał na ławce, i wyciągnął sobie butelkę z napojem. – To moja piłka i chcę ją widzieć tu zaraz z powrotem.
Wiktor nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się i ruszył niechętnie w kierunku otwartej furtki boiska.
Od zawsze bał się psów – zwłaszcza tych dużych, bezpańskich, które czasami biegały po ulicy w poszukiwaniu jedzenia. Wiedział, że pani Jasińska – emerytowana nauczycielka przyrody – trzyma w domu dużego owczarka niemieckiego, który większą cześć dnia spędza na zewnątrz. Chłopiec nie zamierzał ryzykować i kiedy znalazł się na chodniku, ruszył prosto w stronę furtki, by przez domofon poprosić o pozwolenie na wejście do ogrodu.
– Nie przechodzisz przez płot? – spytał po dłuższej chwili Miki, podchodząc do przyjaciela, wciskającego dzwonek przy furtce.
– Zwariowałeś? Nie chcę zostać pożarty przez tego psa. – Obaj zachichotali.
– Przecież widzisz, że w ogrodzie go nie ma. Na pewno siedzi zamknięty w domu.
– A co, jak akurat go wypuści, gdy przejdę przez płot?
– Skoro już tyle dzwonisz i ci nie otwiera, to znaczy, że pewnie jej nie ma.
Wiktor spojrzał na Mikołaja z nadzieją, że może to on sam przeskoczy przez drewniane ogrodzenie i przyniesie piłkę. Był niższy i znacznie sprawniejszy od Wiktora, a co za tym idzie – przechodzenie przez płoty nigdy nie sprawiało mu problemu.
– Nie patrz tak na mnie, to ty wykopałeś piłkę, więc to ty musisz po nią iść.
Wiktor wiedział, że Miki ma rację. Ten kto wykopie piłkę za płot, ten sam musi po nią zaiwaniać – to była druga, święta zasada, której nigdy nie należało łamać.
– Miko?
– No?
– Tylko mnie obserwuj i jak zobaczysz gdzieś psa, od razu krzycz.
– Jasne, stary, ale nie bój się, przecież widzisz, że w ogrodzie go nie ma.
Wiktor pokiwał głową, po czym zabrał się za przechodzenie przez płot. Udało mu się, choć był świadomy, że przyjaciel zrobiłby to dużo szybciej.
– Ej, co z tą piłką?! – Usłyszeli wołanie Snajpera, dochodzące od strony boiska.
– Zaraz będzie, przecież nie mam skrzydeł! – Wiktor wziął głęboki wdech, a następnie ruszył biegiem w kierunku piłki, leżącej przy krzakach agrestu, po drugiej stronie posesji.
Czuł się jak komandos z amerykańskiego filmu, który musi przedrzeć się przez obcy, niebezpieczny teren i odzyskać coś, co należy do niego. To była zwykła sprawa, jednak dla dwunastolatka, mieszkającego w małej miejscowości, zadanie to stanowiło przygodę. Właściwie każdy dzień wakacji – zwłaszcza w tamtych czasach – był nową, niezwykłą przygodą, którą dzieliło się z przyjaciółmi.
– Mam ją! – krzyknął, kiedy dotarł do piłki i chwycił ją w ręce.
Wziął zamach i przerzucił piłkę nad tujami, by chwilę później usłyszeć miarowy odgłos jej podskoków na betonie boiska. Odwrócił się i kiedy biegł z powrotem w kierunku płotu, usłyszał szczekanie psa pani Jasińskiej, które dochodziło z jej domu. Dotarł do płotu i dopiero kiedy postawił prawą stopę na przęśle, poczuł ulgę, bo wiedział już, że nawet gdyby teraz owczarek został wypuszczony, nie zdążyłby dobiec do intruza.
– Ała, kurwa mać – wycedził, kiedy zeskakując, poczuł silny ból w lewej kostce.
– Co jest?
– Skręciłem kostkę. Ała, niech to szlag!
– Dasz radę iść?
Wiktorowi z trudem udało zrobić się jeden krok, następnie kolejny i kolejny…
– Rozchodzę to jakoś.
– Ale grać już raczej nie będziesz…
– Dam radę, stary. Przecież i tak stoję na bramce. Mikołaj?
– No?
Obaj przystanęli.
– Wydaje mi się, że twój brat chyba mnie nie lubi.
– Robert? Niby czemu miałby cię nie lubić?
– Nie wiem, może dlatego, że nie umiem grać w nogę.
– Nie no, nie przejmuj się, on taki po prostu jest. W domu też mnie nieraz wkurza, przecież nie każdy musi być sportowcem. – Miki uśmiechnął się do kumpla, a następnie machnął ręką, by szli dalej.
Kiedy wrócili do reszty chłopaków, Wiktor nie odczuwał już tak silnego bólu w kostce jak jeszcze przed chwilą, jednak nie zanosiło się na długą grę, bo gdzieś w oddali rozległ się grzmot, a na boisko zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.