Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Wrogowie Asgardu - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
22 czerwca 2025
59,90
5990 pkt
punktów Virtualo

Wrogowie Asgardu - ebook

Reginn, Eirik i Liv odkrywają, że stali się pionkami w nieznanej im grze. Kiedy Eirik wymordował członków rady, otworzył Tyrze drogę do władzy. Ma ona teraz doskonały pretekst, by wszcząć wojnę przeciwko Archipelagowi. Pragnie także wykorzystać swoją dottir, Liv, jako naczynie, które wypełni niebezpieczna bogini. Reginn z kolei otrzymuje zadanie przekroczenia granicy między żywymi a umarłymi, aby zdobyć dostęp do wielkich tajemnic.
Reginn pomaga Eirikowi uciec z więzienia, żeby mógł wrócić do domu, do swojego brodira, i ostrzec mieszkańców Archipelagu o nadciągającej inwazji. Sama zostaje w Gaju – pragnie powstrzymać wybuch wojny. Jednak wkrótce dowiaduje się, że wbrew jej woli wyznaczono jej rolę do odegrania w tej rozgrywce – Tyra zamierza wykorzystać moc dziewczyny, by zapewnić zwycięstwo Nowemu Jötunheimowi.
Tymczasem Eirik zgadza się dołączyć do sił króla Archipelagu, choć oznacza to, że będzie musiał wystąpić przeciwko Liv, własnej systir, i Reginn, prządce, która go zauroczyła. Zapewne pierwszy raz w życiu nadchodząca walka budzi w nim złe przeczucia…
Obie strony przygotowują się do apokaliptycznego starcia, a tymczasem Eirik, Reginn i Liv natrafiają w nieoczekiwanych miejscach na sojuszników, ale też wrogów, starając się za wszelką cenę zapobiec zniszczeniu ostatniego z Dziewięciu Światów.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68181-31-9
Rozmiar pliku: 35 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przez wiele dni po spotkaniu z Liv tuż przed swoją egzekucją Eirik tkwił w krainie koszmarów, pomiędzy jawą a snem. Raz, gdy otworzył oczy, ujrzał modir Tyrę. Pochylała się nad nim, a gdy zobaczyła, że Eirik odzyskał przytomność, przysunęła do jego twarzy świecącą głowicę różdżki i posłała jego umysł w wir, który porwał go w wyjącą ciemność.

A może to nigdy się nie wydarzyło. Może tylko mu się przyśniło.

W głowie mieszały mu się stare i nowe wydarzenia, te, które sam przeżył, i inne, których nie znał. Ilekroć próbował je sobie poukładać, natykał się na przeszkody i bariery, których nie mógł przekroczyć. Wiedział na pewno tylko jedno – uczynił coś niewybaczalnego i zasługiwał przez to na śmierć.

Raz usłyszał głos Liv. Poczuł na czole jej stwardniałą dłoń. Rozchylił powieki – mignął mu przed oczami błękitny jedwab – a potem zakręciło mu się w głowie i znów zamknął oczy.

– Co mu jest?

– Nie wiem, dottir – rzekła Tyra. – Próbowałam pomóc mu w odzyskaniu przytomności, ale nie można do niego dotrzeć. Zapewne dlatego, że przeszedł przez martwe ziemie. Nikt jeszcze na nich nie przeżył. To wyjaśnia też, dlaczego zaatakował radę i Strażniczkę. Nigdy nie będzie już dla ciebie tym brodirem, którego pamiętasz.

Liv syknęła zdenerwowana.

– To nie jego wina.

– Może i nie, ale w tym stanie umysłu jest zagrożeniem dla nas wszystkich. – Tyra urwała, a potem dodała nieco ciszej: – Nie powinnaś spędzać tu tyle czasu, Ognioptaku. Niczemu to nie służy, a tylko złamiesz sobie serce.

Liv poprawiła posłanie Eirika.

– Okropnie jest widzieć go w tym stanie.

– Dlatego powinnaś była pozwolić, żeby egzekucja się dopełniła.

– Nie – odparła chłodno Liv. – Nie poddam się. Musi być coś, co można dla niego zrobić.

– On cię zdradzi, Heidin.

– To mój brodir. Niczego takiego nie zrobi.

– Nic na to nie poradzi. To tkwi w jego naturze. Heidin, twój fadir zdradził nas i jego syn również to uczyni.

Heidin? Przecież jego systir ma na imię Liv… Zapukało do niego wspomnienie: dziewczynka na brzegu morza… Ściskała w ręce amulet i powtarzała: „Nie nazywam się Liv”.

I znów rozległ się głos Tyry, sącząc mu się do uszu niczym makowy syrop.

– Musisz pozwolić mu odejść. Jest zbyt wiele do zrobienia. – Po krótkiej chwili dodała: – Mam coś, co mu to ułatwi. Nie będzie cierpiał, obiecuję.

„Może tak byłoby najlepiej” – pomyślał sennie Eirik. Żadnego poczucia winy, żadnego cierpienia. Żadnej możliwości, że znów kogoś zabije. I – ponieważ nie wierzył w opowieści Björna o Walhalli – żadnej kary za śmierć w pościeli.

Liv uważała inaczej.

– Bez Eirika nigdy nie dotarłabym do domu – rzekła. – Na Archipelagu wzajemnie się o siebie troszczyliśmy… Znalazł się w tej sytuacji przeze mnie.

– Heidin, nawet jeśli odzyska świadomość, nie będzie mógł wrócić na Archipelag.

– Może zostać tutaj – upierała się Liv. – Kto nie wolałby Nowego Jötunheimu od Muckleholmu?

– Nie możesz trzymać tutaj asgardzkiego wojownika jak jakieś oswojone zwierzę! – zaprotestowała Tyra.

– Nie zapominaj, że mój fadir też był Asgardczykiem.

– Owszem – zgodziła się Tyra. – I dał nam iskrę boskości, której nam było trzeba. Wszyscy się poświęcaliśmy, żebyś mogła wstąpić na tron, który ci przysługuje. Martwię się, że nie patrzysz na nasze sprawy z perspektywy, że zaślepia cię przywiązanie, które…

– Modir, nie zmuszaj mnie, bym dokonała wyboru – rzekła Liv głosem zimnym i ostrym jak lód w środku zimy. – Może ci się nie podobać moja decyzja. A jeśli coś się stanie Eirikowi – cokolwiek – obwinię o to ciebie.

– Dobrze – powiedziała Tyra po długiej, pełnej napięcia chwili. – Miejmy nadzieję, że wszystko potoczy się pomyślnie.

I tak skończyła się ta rozmowa.

Eirik niewiele pamiętał z kolejnych dni – poza snami, które nawiedzały go i opuszczały… Kilka razy wyczuł obecność Liv – wpatrywała się w niego gniewnie, jakby mogła w ten sposób przywrócić mu przytomność i zdrowe zmysły.

Troskliwa służąca myła mu ciało i włosy i próbowała go przekonać, żeby zjadł choć trochę rosołu lub owsianki. Płoszyła się przy nim czasem niczym leśny kot. Próbował ją uspokoić, ale nie był w stanie wykrztusić z siebie nic zrozumiałego.

Przychodziła też do niego Tyra, która mąciła mu myśli, sącząc w nie jad.

„Stanowisz zagrożenie dla swojej systir. Ludzie obwiniają ją za to, co zrobiłeś. Jesteś przeszkodą na jej drodze ku wielkości. Czas Asgardczyków minął. Musisz odejść”.

„Nigdy nie skrzywdziłbym Liv” – szeptał Eirik.

„Ale już to uczyniłeś. Dla niej byłoby najlepiej, żebyś postanowił przenieść się na tamten świat”.

Nie potrafiłby rzec, jak długo tonął w oceanie żalu, czasem tylko wyczuwając, kto go odwiedza. Liv. Nie – Heidin. Liv już nie istniała. Tyra… Raz, gdy Eirik otworzył oczy, ujrzał, jak pochyla się nad nim zbrojny z kukułką bzową przypiętą do tuniki, ze sztyletem w ręku i z wrogim spojrzeniem.

– Troels! – syknął ktoś. – Zostaw go. Nie warto. Niedługo i tak wyciągnie nogi.

Eirik znów zamknął powieki i czekał, aż wbije się w niego ostrze – ale się nie doczekał.

Aż w końcu pewnego dnia z otchłani wyrwały go znajome głosy. Liv… i jeszcze ktoś. Desperacko płynął ku światłu. Już niemal przebił się na powierzchnię, gdy w jednej chwili się przebudził, czując się tak, jakby ktoś przesuwał płomień świecy przy jego szyi.

Otworzył oczy.

Pochylała się nad nim, kreśląc palcem nad jego obojczykiem jakiś wzór. Jej włosy pachniały kwiatami, ogniem i krzemieniem uderzającym o stal. Miała znajomą twarz, która przywiodła mu wspomnienie leczącego dotyku, pocałunków i pożegnań.

Ale kim była?

– Proszę – wyszeptał. – Zostań.

Złapał ją za smukłe, kruche nadgarstki, w obawie że zaraz zacznie blaknąć i rozpłynie się jak każdy dobry sen. W tym jednym śnie pragnął spędzić trochę więcej czasu.

– Nigdzie nie pójdę, Eiriku – odparła. – Ale musisz mnie puścić.

Eirik. Czy to tak się nazywał?

– Kim jesteś? – zapytał. – Chyba cię znam, ale nie pamiętam…

– Mam na imię Reggin. Poznaliśmy się w Langviku.

Powtórzył szeptem jej imię, żeby nie zapomnieć.

– Reggin.

Próbowała wysunąć dłonie, on jednak zacisnął mocniej palce na jej przedramionach.

– Nie opuszczaj mnie – poprosił, jakby odpływała od niego tratwą podczas straszliwej powodzi.

– Wrócę – rzekła – ale musisz mnie puścić. To boli.

– Przepraszam.

Rozluźnił uścisk.

Opadł znużony na łóżko i zapadł w sen – spokojny i uzdrawiający, taki, jakiego nie zaznał, odkąd ocknął się na brzegu Idavöllru.

Z początku przychodziła niemal co dzień, bywało, że nawet dwa razy. Często siadywała przy jego łóżku i wyjmowała flet. Czasem tylko to uciszało sny na jawie, które nieustannie szturmowały jego umysł.

Za każdym razem, kiedy odchodziła, szeptał:

– Nie opuszczaj mnie.

A Reggin powtarzała:

– Wrócę.

Liv zachodziła teraz do niego rzadziej – jakby była czymś zajęta w dzień i w nocy. Brakowało mu jej intensywnego, rozczarowanego spojrzenia.

I nadal – niemal zawsze nocą – wstępowała do niego modir Tyra. Też miała rozczarowaną minę, choć, jak się domyślał, z innych przyczyn. Kilka razy słyszał, jak sprzeczała się z Liv za drzwiami jego celi.

Nikt nie okazywał takiego uporu w kłótni jak jego systir Liv, ale Tyrze niewiele do niej brakowało.

Był świadomy tego, jak mijał czas – niczym statek zakotwiczony na wzburzonym morzu, unoszący się i opadający na falach, wystawiony na wiatr bezustannie zmieniający kierunek. Nie czuł się dobrze. Wiedział – lepiej niż ktokolwiek inny – że nawet doskonale skonstruowana łódź w końcu zatonie, jeśli zostawi się ją na łasce żywiołów.Od trzech nocy Reggin próbowała się wyspać – bez powodzenia. Tej nocy, jak i w poprzednie, postanowiła, że nie będzie się dalej przewracać z boku na bok.

Usiadła, objęła rękami kolana i spojrzała ze złością na podniszczoną, starą różdżkę w kącie. Bursztynowy kamień świecił, odganiając cienie w kąty komnaty i złocąc jej skórę jak u kurtyzany. Domagał się jej uwagi jak drzazga pod skórą, od której zaczynało promieniować zakażenie.

W dzień wynajdywała sobie zajęcia i pracowała do wyczerpania, niczym szczur pędzący przez labirynt.

Rano i wieczorem zaglądała do celi Eirika, co przysparzało jej tylko frustracji. W geście, uśmiechu, błysku w oku świadczącym o tym, że ją rozpoznał, dostrzegała wikingra, którego kiedyś spotkała – a następnego dnia już go nie było. Czuła się tak, jakby wtaczała głaz na szczyt góry, a on zaraz potem wyślizgiwał się z jej rąk i spadał na sam dół.

Dwa razy dziennie chodziła do sali jadalnej, która wydawała się jej ogromna, takimi świeciła pustkami. Inni członkowie nowej rady rzadko tam bywali – albo wyjechali na Idavöllr, albo woleli jeść w osobnej, małej jadalni w domu rady. Dziwne, jak bardzo jej ich brakowało.

„Czemu nie możesz po prostu się dostosować, jak wszyscy inni?”

„Ale czy to słuszne czynić zło dlatego, że wszyscy inni biorą w tym udział?”

Nawet biblioteka przestała być dla niej schronieniem. Co najmniej raz dziennie przeszukiwała niszę na korespondencję, żeby sprawdzić, czy Trude zostawiła dla niej wiadomości – i co najmniej raz dziennie spotykało ją rozczarowanie. Czuła się opuszczona.

Musiała koniecznie pójść do grobowca Brenny – nie robiła tego od dnia, w którym spotkała w tunelu Heidin i Asgera. Wymyślała dla siebie wymówki. Przecież ktoś mógłby ją śledzić. Mogłaby się o tym dowiedzieć Tyra i przypomnieć sobie, że Reggin już raz do tego grobowca weszła, a zatem potrafi otworzyć drogę do tajemnic, które według kennari się tam znajdują.

Prawdziwym powodem było tchórzostwo Reggin.

Brenna nazwała ją aldrnari – mówiła, że jej magia stanowi podstawowy pierwiastek wszystkich innych rodzajów magii. Powiedziała, że Reggin jest niebezpieczna, że ma moc zniszczenia jedynego z Dziewięciu Światów, który ocalał po Ragnaröku.

Pamiętała ostrzeżenie Brenny.

„Wskrzeszanie umarłych to pierwotna magia”.

„Jeden Ragnarök nam wystarczy”.

Kiedy Reggin zapytała, czy jest jakiś sposób, by mogła używać tej mocy bezpiecznie, Brenna wysunęła przypuszczenie, że pomogłaby jej w tym różdżka.

„Musisz jednak rozważnie ją wybrać”.

Brenna próbowała nie dopuścić Reggin do grobowca, ale Reggin miała klucz od Trude, więc tam weszła – i zabrała różdżkę założycielki.

Nie udało jej się uniknąć zwrócenia na siebie czyjejś uwagi.

Osaczyły ją głosy.

Usłysz nas, aldrnari, a my powstaniemy.

Wskrześ nas, aldrnari, byśmy znów poczuli krew na ostrzach.

Prowadź nas, aldrnari, abyśmy z honorem odeszli z pola walki.

Kiedy w korytarzu natknęła się na pędzące dziki, posłużyła się różdżką Brenny i odkryła, że różdżka działa niezależnie od niej – sama wydrapała w pyle Vakti. Runę budzenia.

A wówczas nadbiegły tury.

Reggin wciąż prześladowało wspomnienie tych chwil. A jeśli Brenna specjalnie tak to urządziła? Miała powód, żeby dążyć do zemsty. A jeśli to różdżka założycielki posługiwała się nią, Reggin?

Wstała z łóżka, podeszła ostrożnie do różdżki, chwyciła jej trzonek i obróciła go między dłońmi. Czuła wyraźnie nierówności zardzewiałej powierzchni przęślicy.

Co by się stało, gdyby Tyra się dowiedziała, że Reggin wcale nie jest bohaterką, która uratowała jej dawno utraconą dottir, bo w rzeczywistości to właśnie z jej powodu pojawiły się te potwory?

A jeśli znowu do tego dojdzie?

Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi. A z braku Trude Reggin mogła się zwrócić z tymi wątpliwościami tylko do Brenny. Może założycielka zechce ją nauczyć posługiwania się różdżką, żeby nie doszło do dalszych katastrof…

No cóż. Chyba dość tego siedzenia i czekania, aż znów przydarzy się jej coś strasznego.

Księżyc jeszcze nie wzeszedł, kiedy Reggin Eiklund wyślizgnęła się ze swojej komnaty w Domu Starszych, przemknęła przez korytarz i wyszła przez główne drzwi w świeże nocne powietrze.

Strażnicy stojący po obu stronach drzwi pochylili głowy.

– Najjaśniejsza – rzekli cicho.

Przyzwyczaili się już do tego, że wychodzi o najdziwniejszych porach. Choć kiedy będą raportować, co się działo podczas ich wachty, z pewnością powiedzą, że ją widzieli.

Nie miało to jednak znaczenia. Reggin miała teraz status starszej i nie dotyczył jej zakaz wychodzenia po zmroku ani obowiązek opowiadania się straży.

Przeszła przez cichy teren między budynkami. Różdżka oświetlała jej drogę niczym gwiazda wędrująca po ciemnym niebie. Kiedy Drzewo Pamięci wyłoniło się z mroku, Reggin przystanęła i zmrużyła oczy, zaskoczona. Wyglądało to tak, jakby otuliła je fioletowa mgiełka – jakby drzewo zakwitło.

Kwiaty jesionu są fioletowe, ale nie aż tak intensywnie. A zresztą teraz jesiony jeszcze nie kwitły.

Reggin ruszyła naprzód i kiedy podeszła do drzewa, zorientowała się, że okryte jest ono kukułkami bzowymi. Czy ktoś je do niego przywiązał? Przysunęła się do jednej z gałęzi zwieszającej się nisko nad ziemią i dotknęła kwiatostanu.

Nie. Kwiaty rosły na drzewie. Niektóre były jeszcze pączkami, inne już się całkiem otworzyły. Impulsywnie zerwała jeden z kwiatów i przypięła go do wierzchniej sukni.

Kto mógł to zrobić? A przede wszystkim kto umiałby coś takiego zrobić?

Przychodził jej do głowy tylko Shelby. Uznała to jednak za mało prawdopodobne. O ile wiedziała, był w Vesthavn i zachęcał ogromne dęby do szybkiego wzrostu, żeby zapewnić drewno do budowy statków.

A zatem kto? Kto poza bondimi chciałby złożyć taki hołd Strażniczce?

Brenna – na pewno. Upamiętniła w ten sposób śmiertelniczkę, którą kochała.

– Piękne, prawda?

Reggin odwróciła się gwałtownie, z bijącym mocno sercem.

Stała przed nią Tyra, odziana w czarne szaty oblamowane szafirowymi krajkami. Do ramienia miała przypiętą kukułkę bzową.

– Kennari! – wykrztusiła Reggin, próbując uspokoić oddech. – Spacerujesz tak późno?

– Mogłabym o to samo zapytać ciebie – rzekła Tyra – ale wiem, że należysz do tych, którzy kochają noc.

Próbując zmienić temat, Reggin wskazała ręką koronę drzewa.

– Piękne – powiedziała. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zdarzyło się to już wcześniej?

Tyra pokręciła głową.

– Nigdy. Wygląda mi to na hołd dla ammy Inger.

– Kto ma tak wielką moc, żeby zrobić coś podobnego?

– Właśnie, kto? – rzekła w zadumie Tyra. Ujęła Reggin za ramię. Bardzo mocno. – Chodź. Pokłonimy się Brennie. I najwyższa pora, żebyśmy porozmawiały.

Zeszły razem po schodach w chłód i wilgoć jaskini, w której ścianach i stropie wiły się korzenie wielkiego drzewa.

Przed nimi znajdował się grobowiec Brenny, dobrze Reggin znajomy, przed którym śpiewała tyle razy do ochrypnięcia, próbując skłonić założycielkę, by jej odpowiedziała. I w końcu jej się to udało.

Tyra usiadła na niskiej ławce przed grobem i wskazała Reggin miejsce obok siebie. W świetle pochodni błyszczał duży pierścień z granatem na środkowym palcu jej lewej dłoni.

Pierścień, który wcześniej nosiła Strażniczka.

Reggin usiadła z różdżką między kolanami. Zacisnęła palce prawej dłoni na kluczu Trude, żeby go nie było widać. Czy Brenna słuchała tego, co się teraz działo?

I właśnie wtedy zauważyła, że napis na kamieniu się zmienił.

Pod imieniem Brenny widniały dodatkowe znaki.

Inger Lund, Strażniczka Serca Brenny.

Spoczywaj w pokoju.

Jak mogły zostać wykute tak szybko?

Tyra podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem.

– Tak – rzekła. – Amma Inger była najwierniejszą sługą założycielki. W tym czasie zawodu i krzywdy mam nadzieję, że znalazła spokój, na który zasłużyła.

Co Reggin mogłaby na to rzec?… Oczywiście ceremonia pogrzebowa członków rady i Strażniczki odbyła się szybko, zgodnie z obyczajem. Zwłoki radnych spłonęły w gaju świątynnym bez żałobników, ale przy stosie pogrzebowym Strażniczki czuwali ochotnicy z całej Eimyrji, którzy podsycali ogień przez pełne trzy dni.

Reggin się nie odzywała, więc Tyra ciągnęła:

– A my musimy iść dalej naprzód. Najlepszym sposobem uczczenia ich pamięci jest ochrona sanktuarium, które wspólnie zbudowali, i zemsta na tych, którzy przelali krew na tej świętej ziemi. – Wzięła głęboki oddech. – A jednak Asgardczyk nadal żyje.

Umilkła, jakby czekając na odpowiedź, lecz Reggin nie miała dla niej żadnej odpowiedzi. Wiedziała już, że jeśli nigdy nie będzie mówiła, co myśli, Tyra powie jej, co myśleć powinna.

„Od wieków żaden uczeń nie ważył się jej sprzeciwić” – pomyślała Reggin.

– Na szczęście jest z nami Heidin i może nas poprowadzić.

– To niezwykłe błogosławieństwo, że twoja dottir wróciła do domu – zgodziła się Reggin.

– Owszem – odparła Tyra. – A teraz opowiedz mi o dniu, w którym ją uratowałaś.

Reggin zwilżyła językiem wargi. Wiedziała dobrze, kto być może przysłuchuje się tej rozmowie.

– Chyba znasz już większość historii.

– Mimo to opowiedz – rzekła Tyra. – Słyszałam ją tylko we fragmentach.

„I wolałabym, żeby tak zostało” – pomyślała Reggin. „Tak łatwiej ukryć luki w opowieści”.

Nauczyła się już jednak dawno zmyślać bez zastanowienia.

– No cóż, próbowałam jak zwykle przekonać założycielkę, żeby odpowiedziała na moje pytania i wpuściła mnie do wnętrza grobowca. Starałam się ją namówić od miesięcy – bez odpowiedzi. Ale tego dnia wydawała się wyjątkowo nieuważna.

– Skąd wiedziałaś, że jest nieuważna, skoro nigdy ci nie odpowiadała?

Reggin zrobiła wdech. Wypuściła powietrze. Ostrożnie. To nie była jej typowa publiczność z karczmy.

– Choć ze mną nie rozmawiała, zaczęłam wyczuwać tutaj jakąś świadomość, obecność. Tylko dzięki temu miałam siłę tu wracać.

Tyra siedziała teraz ze skrzyżowanymi nogami i opierała podbródek na splecionych dłoniach, przechylając głowę lekko w bok, jak dziecko, które nie może się doczekać dalszej części opowieści.

Była taka młoda, a jednak tak bardzo, bardzo stara.

Była taka piękna – a jednak w środku tak odrażająca.

– No więc – ponagliła – uwaga założycielki rozproszyła się…

– Wyczuwałam w grobowcu… gniew i chaos, i narastające zdenerwowanie założycielki, jakby działo się coś złego.

Reggin wymyśliła to na poczekaniu. I zaraz to samo poczuła naprawdę – za kamieniem wzbierała potężna fala gniewu. Przycisnęła plecy do oparcia ławki. Ach, gdyby mogła się za nią schować…

– A potem? – zapytała niecierpliwie Tyra.

– A potem do mnie przemówiła.

– Założycielka przemówiła do ciebie? – wyszeptała kennari z pełną niedowierzania radością. – Tak bardzo tego pragnęłam! Skąd wiedziałaś, że to naprawdę ona?

– Nie miałam powodu myśleć, że może to być ktoś inny.

Tyra skinęła głową.

– No dobrze. Mów dalej. Co powiedziała?

– Powiedziała: „Dottir, szybko. Zabiją ją. Musisz je powstrzymać”.

„Kłamstwo”.

Głos Brenny zabrzmiał jak dzwon. Reggin wzdrygnęła się.

– Zabiją kogo? – szepnęła Tyra.

Ach, czyli nie usłyszała założycielki.

– Nie wiedziałam, o kim mówi, ale potem grobowiec się otworzył.

– To musiało być przerażające.

Grunt pod ich stopami zadrżał. Drobinki ziemi posypały się spomiędzy korzeni Drzewa Pamięci. Z pnączy nad ich głowami opadły jagody śmierci i potoczyły się, podskakując, po kamiennej podłodze.

Tyra nic nie zauważyła.

– Bałam się, ale założycielka dała mi znak, bym podeszła. Więc…

– Widziałaś ją?! Widziałaś Brennę Odkrywczynię?

– Och. Nie. Tak mi się tylko powiedziało. Dała mi do zrozumienia, żebym podeszła.

Reggin zwykle nie miała problemów z kłamaniem, ale trudno jej było się skoncentrować, gdy bombardowały ją kamyki i pękał grunt pod jej stopami.

– Co było w środku?

Dziewczyna przełknęła ślinę.

– Kości – rzekła. – I… eee… szczury. W dużej komnacie pełnej koszy z bronią i różdżkami.

– Widziałaś jakieś runy? – dopytywała się Tyra.

– Nie zdążyłam się rozejrzeć, bo zaraz potem usłyszałam krzyk.

– Na boginię… – szepnęła kennari.

– Brenna rzekła: „Szybko, bo będzie za późno!”. Więc złapałam różdżkę, pierwszą z brzegu, i pobiegłam tam, skąd dochodziły krzyki.

Tyra wskazała na różdżkę Reggin.

– I to tę wybrałaś?

Dziewczyna skinęła głową.

– Nie żebym wybrała ją z rozmysłem, ale tak, to ta.

– Jest niezwykle podobna do różdżki, którą założycielka przywiozła z Muckleholmu, kiedy przybyła na te wyspy.

– Naprawdę? – Reggin udała, że przygląda się przęślicy, przesuwając palce po skręconym metalu. – Nie wygląda świetnie, ale potrzebowałam różdżki i ta chyba dobrze ze mną współgra.

– Istotnie – rzekła Tyra. – Przepraszam, że wciąż przerywam ci pytaniami. Proszę, mów dalej.

– Wrzaski nadal się rozlegały, a założycielka krzyczała, żebym się pośpieszyła, więc biegłam…

„Kłamstwo!”

Reggin przerwała i rozejrzała się.

– Słyszałaś coś? Głos?

Tyra pokręciła głową i strzepnęła ziemię z ławki.

– Czasem przy wietrznej pogodzie drzewo się chwieje. Trzeba wezwać murarzy, żeby wzmocnili fundamenty.

Reggin pogrążyła się w kłamstwie zbyt głęboko, by się teraz zatrzymać. Wytrząsnęła z włosów proch i jagody, przygarbiła się i mówiła dalej:

– Kiedy znalazłam panią Heidin, była już ranna, a demon walczył ze stadem dzików.

– Demon? – powtórzyła niepewnie Tyra. – Ach. Mówisz o Asgerze Eldrze. – Przerwała. – Nie ufasz mu.

– Nie dał mi powodu, żeby mu ufać.

– Myślisz, że stanowi niebezpieczeństwo dla Heidin?

Wezbrała w niej mroczna myśl, zachęcając ją, by powiedziała: „Tak! Natychmiast go wygnaj”. Albo: „Każ mu się umówić z Grimą na dziedzińcu”. O, to byłoby interesujące starcie.

– Dottir? – rzekła Tyra. – Pytałam, czy…

– Nie – odparła Reggin. – Oni… chyba doszli do jakiegoś porozumienia. Wszystko zależy od tego, jak długo ich cele będą się pokrywały.

Podłoga zdawała się przesuwać pod jej stopami i dziewczyna niemal ześlizgiwała się z ławki. Spadały teraz coraz większe kamienie. Być może działo się to tylko w jej wyobraźni, ale miała wrażenie, że kamienna ściana grobowca założycielki się ku niej pochyla.

Powietrze zrobiło się nagle gęste i nie potrafiła w nim oddychać.

– Wybacz mi, kennari – wykrztusiła i zerwała się z ławki – ale ja muszę stąd wyjść.

Pobiegła po schodkach krypty, potykając się, niemal upadając, aż w końcu wypadła na świeże powietrze. Usiadła, opierając się o pień drzewa. Serce waliło jej jak młotem. Różdżka leżała obok.

Kilka chwil później usłyszała na schodach lekkie kroki Tyry. W otwartym wejściu do krypty ukazał się blask bijący z jej różdżki, a potem wyłoniła się również kennari.

Usiadła przy dziewczynie i objęła ją ramieniem.

– Przepraszam – wyszeptała Reggin. – Nie spodziewałam się czegoś takiego.

To akurat z pewnością było prawdą.

– Nie chcę, żebyś myślała, że jestem słaba. Nie jestem – dodała cicho. – Po prostu… wszystko nagle się na mnie zwaliło. A w dodatku nigdy się dobrze nie czułam w ciasnych miejscach.

– Przykro mi, że cię na to naraziłam – powiedziała Tyra. – Powinnam była się domyślić. Twoje przeżycia w każdym wyrobiłyby strach przed ciasnymi przestrzeniami. Po prostu… potrzebowałam poznać szczegóły.

– Rozumiem – odparła Reggin. – Nie zostało wiele do opowiedzenia. – Już wcześniej zdecydowała, że nie wspomni przełożonej o turach. – Kiedy odpędziliśmy te bestie, zanieśliśmy panią Heidin do Domu Brenny. Na szczęście był tam Bryn i opatrzyliśmy jej rany. – Umilkła na chwilę. – Twoja dottir jest silna. Jej obrażenia wyleczyły się niezwykle szybko.

Tyra skinęła głową.

– Będzie potrzebowała wszystkich swoich sił, by przeżyć nadchodzące dni. Przykro mi, że przez przybycie mojej dottir i przygotowania do wojny nie mogłam poświęcić na twoje szkolenie tyle czasu, ile bym chciała.

– To zrozumiałe, kennari – rzekła cicho Reggin. – Jest tak wiele do zrobienia…

– Najważniejsze jest to, że weszłaś do wnętrza grobowca i wróciłaś żywa. Myślisz, że zdołasz to zrobić jeszcze raz?

Dziewczyna westchnęła.

– Szczerze mówiąc – powiedziała (a mówi się to zwykle, gdy człowiek wcale nie zamierza być szczery) – nie wiem, jak to się stało, że udało mi się tam wejść, po tylu nieudanych próbach. Moim zdaniem mogłam to zrobić, bo założycielka wiedziała, że Heidin grozi niebezpieczeństwo, i postanowiła ją ocalić.

Tyrze najwyraźniej spodobało się to wyjaśnienie.

– Zapewne tak było – rzekła zadowolona.

Reggin natychmiast zdławiła to zadowolenie.

– Niestety później próbowałam tam wejść kilka razy – na próżno.

Z twarzy Tyry zniknął uśmiech.

– No cóż, będziesz musiała próbować dalej – stwierdziła. – Może zdołamy wejść do grobowca we trzy, razem z Heidin.

„Oj, to naprawdę okropny pomysł”.

– Jak sobie życzysz, najjaśniejsza.

– Jeszcze jedno. – Tyra ściszyła głos, jakby się obawiała, że usłyszą ją umarli. – Wiem, że moja dottir mocno nalega, żebyś znalazła sposób na uzdrowienie tego Asgardczyka.

– To znaczy jej brodira? – nie mogła się powstrzymać Reggin.

Kennari skinęła głową, jakby nie zauważywszy sarkazmu.

– Boję się, że on stanowi zagrożenie dla wszystkich w Nowym Jötunheimie, a przede wszystkim dla Heidin.

– Nigdy jej nie skrzywdził ani nawet nie groził, że to zrobi – zauważyła Reggin. – A ona go kocha i ufa mu.

– I właśnie dlatego jest tak niebezpieczny. – Tyra westchnęła. – Nie udało mi się jej przekonać, żeby zachowała ostrożność. Nigdy nie powinna była się do niego przywiązać. I nigdy nie powinna była żyć wśród ludzi z Archipelagu. Przez to będzie jej trudno uczynić to, co uczynić musi.

– Mówisz o wojnie?

– Między innymi – odparła wymijająco kennari.

– A jednak kiedyś związałaś się z fadirem Eirika – zauważyła Reggin.

– Zrobiłam to, co musiałam. Jak zawsze. Jeśli pójście do łoża z barbarzyńcą stanowiło cenę za urodzenie takiej dottir jak Heidin, byłam gotowa ją zapłacić.

– Rozumiem – rzekła Reggin. – Wydaje mi się, że życie wśród ludzi z Archipelagu może wpłynąć na człowieka dwojako, w zależności od tego, co tam przeżył. Ty i ja opuściłyśmy Archipelag z nienawiścią w sercu. Z tego, co słyszałam, doświadczenia Heidin były podobne, nie ma zatem złudzeń co do Muckleholmu.

Tyra przypatrywała się jej z przechyloną głową, jak miała w zwyczaju.

– Różnisz się od innych – zauważyła. – Jesteś silniejsza, bardziej obyta życiowo. Ty również umiesz przetrwać. To dlatego mianowałam cię moją doradczynią. W dniach, które nas czekają, będę potrzebować silnej, mądrej współpracownicy.

– Przeceniasz mnie.

– Heidin potrzeba trochę czasu, by przygotowała się do tego, co musi nastąpić – ciągnęła Tyra. – A na razie są zadania, których ona nie może wykonać, ale ty tak.

„Zatem to niebezpieczne zadania, zbyt ryzykowne dla Heidin”.

– Oczywiście, kennari – rzekła nieufnie Reggin. – Zrobię, co w mojej mocy.

– Doskonale. Pora, żebyś dowiedziała się więcej o tym, co się dzieje. W przyszłym tygodniu wracam na Idavöllr. Chcę, żebyś pojechała ze mną i zapoznała się z tym, co tam robimy. Sistkyn Durinn jest dowódcą naszego wojska. Chciałabym poznać twoje zdanie o przygotowaniach, o tym, co można by poprawić. A Durinn chce cię wypytać o Muckleholm.

„Niech to szlag”.

Reggin nie miała ochoty zostawiać Eirika bez opieki, zwłaszcza że prawdopodobnie Heidin również przy nim nie będzie.

– Dziękuję, kennari – rzekła. – Jak długo to potrwa?

– Nie więcej niż dwa tygodnie.

– Bardzo chcę zobaczyć Idavöllr. – Reggin usiłowała okazać entuzjazm. – Tylko… zastanawiam się, czy to dobra chwila. Miałam nadzieję, że uda mi się znów porozumieć z założycielką, a… skoro my obie wyjedziemy, nie będzie tu nikogo, kto zająłby się Eirikiem.

Tyra roześmiała się.

– Rozumiem, że chcesz wrócić do katakumb – powiedziała. – Ale Asgardczyk może poczekać. Wojna nie może. – Sięgnęła do torebki przy pasie i wyjęła małą, zakorkowaną buteleczkę. – Schowaj ją w bezpiecznym miejscu. – Włożyła flaszkę w dłoń Reggin i zacisnęła na niej jej palce. – Kiedy nadejdzie czas, powiem ci, co robić.Eirik przebudził się w ciemności. Zaciskały się na nim ręce, wiele rąk. Czuł na nadgarstkach i kostkach nóg piekący dotyk sznurów. Zaszamotał się, odrzucając od siebie kilku napastników, lecz zaraz napłynęli inni. Jego kolana rąbnęły w czyjś podbródek z zarostem i rozległo się satysfakcjonujące chrupnięcie. Ugryzł kogoś w ucho i krew prysnęła mu na twarz, ale mężczyzna wyrwał się, przeklinając. Wepchnęli mu szmaty do ust, naciągnęli worek na głowę, owinęli go ciasno w koce i przywiązali do deski, jak niemowlę w podróży. Kiedy się mocno naprężył, mógł poruszyć palcami stóp. Nic poza tym.

Dźwignęli go i wynieśli po kręconych schodkach. Wypuścił z płuc zatęchłe, wilgotne powietrze celi i wciągnął w nozdrza zapach lasu. Słyszał szmer gałęzi nad głową i trzask patyków pod stopami porywaczy. Czuł woń żywicy starych drzew i zgniliznę, zapach rzeczy żywych na ziemi i martwych pod ziemią. Gdzieś przed nimi rozlegał się huk fal uderzających o skały. Narastał coraz bardziej i w końcu więzień zrozumiał, że niesiono go nad przepaść nad morzem.

Mógł się domyślić, jak to się skończy. Roztrzaska się o głazy u stóp klifów i nikt poza obecnymi nie będzie wiedział, jak do tego doszło. Nikt tego nie zdoła wyjaśnić. A on w końcu wróci na morze.

Czy Liv o tym wiedziała? Czy się na to zgodziła? A jeśli tak, to czy można jej było mieć to za złe? Bardzo ułatwiłoby to jej życie.

A jednak nie rezygnował w nadziei, że nie wiedziała, że nie przestało jej na nim zależeć. Że kiedy się dowie, zapragnie zemsty.

Po całym tym korowodzie ostatecznie nie wrzucili go do morza. Zamiast tego skręcili w bok, odchodząc od klifów, i wnieśli go do budynku. Ściany stłumiły świst wiatru i huk fal. Sapiąc, gderając i przeklinając pod nosem, wtaszczyli go po schodach parę pięter w górę. Usłyszał skrobanie klucza w zamku, potem metal zazgrzytał o kamień, w końcu położyli go na ławie i wyszli, zamykając drzwi na klucz.

Później przez bardzo długi czas nie przychodził do niego nikt. W końcu zjawiła się opiekunka, Sibba, która rozcięła jego więzy, zdjęła mu z głowy worek, wyjęła knebel z ust i roztarła mu przedramiona i kostki nóg, żeby przywrócić czucie.

I nie odwiedzał go już nikt poza Sibbą. Zjawiała się kilka razy dziennie, przynosząc mu jedzenie i picie i zabierając pełny nocnik.

A on stopniowo poczuł się lepiej. Coraz rzadziej nachodziły go straszne sny, jego umysł nabrał jasności. Zaczął interesować się tym, co go otaczało.

Cela była większa niż poprzednia i miała okno z widokiem na morze, przy czym nie mógłby przecisnąć przez nie barków. Ale przynajmniej widział horyzont, słyszał fale uderzające o skały w dole, czuł woń morskiej wody i na języku niemal wyczuwał jej smak. Tak blisko, a jednak tak daleko…

Sibba powoli przestała się bać, że kiedy odwróci się do Eirika plecami, ten natychmiast się na nią rzuci. Pewnego dnia razem z nattmalem przyniosła mu ubrania i kawałeczek drewna na łańcuszku. Drewienko miało długość jego środkowego palca. Wyrzeźbiono i wymalowano na nim jakieś znaki. Obrócił je w rękach, przesuwając palcami po symbolach. Coś mu to mówiło…

– Skąd to masz? – zapytał.

– Przysłała to starsza Reggin – wyjaśniła Sibba. – Powiedziała, że może ci to pomóc.

– Reggin – wyszeptał Eirik i nagle wypełniło się kilka luk w jego pamięci. Wspomnienie o leczeniu. Magii. Pocałunkach. Demonie.

Demonie?

– Ale… przecież starsi nie żyją – zdziwił się. – Zabiłem wszystkich w radzie. Prawda?

Sibba zawahała się, jakby w obawie że powie coś, czego nie powinna.

– Owszem – rzekła. – Jest członkinią nowej rady.

„Nie tracili czasu” – pomyślał Eirik. Przesunął łańcuszek między palcami i podniósł drewienko.

– To należało do mnie, prawda?

Sibba pokręciła głową.

– Nie wiem.

Założył łańcuszek na szyję. Drewienko z runami spoczęło na jego skórze. Emanowało mocą. Porządkowało jego splątane myśli.

– Ale było tam jeszcze coś, prawda?

– Nie wiem.

Eirik wytężył pamięć.

– Był też wisior. I broń. Miecz i topór.

– Możliwe. – W głosie Sibby zabrzmiało napięcie. – Ja po prostu nie wiem.

– A gdzie jest teraz ta starsza Reggin?

– Niemal wszyscy są na Idavöllrze. Przygotowują się do wojny.

– A z kim będą walczyć? Z Idavöllrianami?

– Z barbarzyńcami – odparła Sibba.

Eirik zastanowił się nad tym przez chwilę. O ile wiedział, był tutaj jedynym barbarzyńcą.

– Dlaczego nadal żyję?

Sibba miała teraz taką minę, jakby jednak wolała sprawować pieczę nad więźniem, który nie mógł wykrztusić z siebie nawet jednego zdania.

– Och… Nie jestem pewna. – A potem ulitowała się nad nim i rzekła: – To chyba dzięki pani Heidin. Ona nie pozwoli cię wydać na śmierć. Wiem, że kiedy wróci, ucieszy się, że czujesz się lepiej.

– Dlaczego mnie tu przenieśli? – zapytał Eirik i szybko dodał: – Jeśli wiesz.

Zawahała się.

– Starsza Reggin chyba uznała, że podczas jej nieobecności będzie ci tu bezpieczniej.

– Bezpieczniej? Dlaczego?

Sibba wzruszyła ramionami.

– Musisz sam ją zapytać. Ale nikt nie powinien wiedzieć, że tu jesteś.

– A wiesz, kiedy wróci?

Pokręciła głową.

– Mam nadzieję, że wkrótce. – I z ulgą zmieniając temat, wcisnęła mu do rąk odzież. – Przyniosłam ci czyste ubranie. Chcesz się wykąpać, zanim je włożysz?

Eirik potarł sobie szorstki od zarostu podbródek.

– A to możliwe?

Bo rzeczywiście miał nadzieję, że nie umrze, cuchnąc tak, jak w tej chwili. Byłby zadowolony nawet z miski z wodą i szmaty.

Sibba podeszła do małej alkowy obok paleniska. Wyjęła klucz z sakiewki, którą nosiła na szyi, uklęknęła i otworzyła dużą, drewnianą klapę w podłodze. Kiedy ją podniosła, okazało się, że jest tam mały zbiornik z parującą wodą. Położyła obok niego kawałek mydła.

Eirik przyklęknął na kamiennej podłodze obok zbiornika, wciągając w nozdrza zapach siarki. Czuł go już wcześniej, ale nie miał pojęcia, skąd dochodził. Sprawdził ciepłotę wody dłonią i pokręcił głową w zadziwieniu.

– A cóż to za czary?

Sibba uśmiechnęła się do niego.

– Pod budynkiem jest gorące źródło, z którego strumień płynie do morza. Założycielka odwróciła część jego biegu, tak żeby dostarczyć wodę do budynku.

– Nieźle jak na więzienie – stwierdził.

– Na początku to raczej nie było więzienie. Moim zdaniem działała tu szkoła. – Po chwili zapytała: – Potrzebujesz pomocy z ubraniem?

Pokręcił głową.

– Dam sobie radę.

Zdjął z siebie wszystko poza drewienkiem i wsunął się do wody.

Patrzyła na niego otwarcie, w ogóle się tego nie wstydząc.

– Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko zdrowiał.

– Poza tym. – Eirik stuknął się w głowę.

– Nawet z tym jest chyba poprawa. – Sibba wstała. – Będziesz jeszcze czegoś potrzebował?

– Nic mi nie trzeba – zapewnił. – I dziękuję, że miałaś odwagę, by ze mną porozmawiać.

Zaczekał, aż odeszła, a potem namydlił sobie dłonie i wtarł pianę we włosy. Kiedy wyszorował się cały, ponownie zanurzył się w wodzie, opierając głowę na ubraniach na podłodze.

Po odpoczynku w kąpieli odżył, ale pustka, którą czuł, wydawała się nie do zapełnienia. Każde wspomnienie, które wypływało na powierzchnię, dotyczyło straty. Nie miał broni, kamienia słonecznego, naszyjnika, który odziedziczył po fadirze Leifie. Zostały mu tylko ból głowy, ciężkie wyrzuty sumienia, nowe ubranie i zbyt wiele pytań.

I drewienko z runami. Dotknął go nabożnie jak talizmanu. Liv nadal go chroniła. Reggin znów go uzdrawiała.

Po raz kolejny o dobro Eirika dbały kobiety. Ale jak długo Liv będzie mogła sobie pozwolić na obronę brodira tak nieprzewidywalnego i niebezpiecznego, że musiano go uwięzić?

Po raz kolejny w jego myślach rozległ się głos Björna – od dawna niesłyszany.

„Człowiek nie może wybrać życia, które tkają dla niego Norny. Może jednak decydować, jak odpowie na to, co przeznacza dla niego los”.

No cóż. Ciało nigdy Eirika nie zawiodło, a umysł był tak jasny, jak nigdy od tej nocy w Lundhofie. Wystarczy mu broń – jakakolwiek – i okazja, a wkrótce będzie mógł sam o siebie zadbać.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij