Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wrzask - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wrzask - ebook

Genialny seryjny morderca i para śledczych, która nie cofnie się przed niczym, by go schwytać… Kryminalny debiut roku!

Niezależna reporterka Larysa Luboń wpada na trop sadystycznego sponsora, mężczyzny płacącego studentkom za brutalny seks.

Tymczasem ekscentryczny policjant Bruno Wilk usiłuje rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci młodej dziewczyny, która niepokojąco przypomina mu pewną sprawę sprzed lat.

Każde z nich jest całkowicie oddane swojej pracy i zrobi wszystko, aby dotrzeć do prawdy. Niezależnie od ceny, którą przyjdzie im po drodze zapłacić.

Na zawsze połączy ich osoba tego trzeciego - mężczyzny pozbawionego sumienia, więźnia własnych obsesji.

Tylko jak mogą odnaleźć człowieka, który od lat oficjalnie nie istnieje?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66517-63-9
Rozmiar pliku: 778 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TERAZ

Mężczyzna w dżinsach, trampkach i sportowej marynarce, pod którą widać było podkoszulek z logo Supermana, bezceremonialnie wkroczył do mieszkania.

– Nie wolno tu wchodzić! – rzucił się na niego jeden z młodych policjantów, który pilnował drzwi.

Jedną ręką trzymał go za prawe ramię, a drugą położył mu na klatce piersiowej.

– Podobno moja sława mnie wyprzedza, ale może za szybko szedłem? – zaczął Superman, a funkcjonariusz zmrużył oczy, starając się zrozumieć, o co chodzi. – Zróbmy tak, wrócę tam – wskazał kciukiem w stronę drzwi wyjściowych – i przyjdę jeszcze raz. A wtedy ty zareagujesz, jak trzeba.

Poklepał chłopaka po głowie jak prymusa i odwrócił się do wyjścia, zostawiając za sobą oniemiałego policjanta.

– A! – rzucił na odchodne. – Obędzie się bez wylewności. Wystarczy coś w stylu: „Ach! To ty!”. – Puścił do niego oko i zamknął za sobą drzwi.

Nie minęła nawet minuta, gdy te otworzyły się ponownie, a mężczyzna wrócił do mieszkania. Bezceremonialnym gestem odepchnął młokosa na wielką szafę z rozsuwanymi drzwiami, stojącą w przedpokoju, i przeszedł dalej.

– Złap mnie, jeśli potrafisz. – Superman przyspieszył.

– Hej! Stój! – Zdezorientowany chłopak biegł za nim.

Intruz zatrzymał się przy grupce policjantów i techników kryminalistyki w białych kombinezonach.

– Jak impreza, chłopaki? – spytał, zacierając ręce.

Szef techników, który w kucki zbierał coś z podłogi w sypialni, uniósł głowę i uśmiechnął się do niego.

– Przepraszam, ale ten facet nie chciał się zatrzymać. – Młody policjant pocił się, wpatrzony z wytrzeszczem w przełożonego.

– Idź, pilnuj drzwi, Dzieciak, i nie wpuszczaj tu nikogo więcej. – Grubszy mężczyzna z wąsem odwrócił się w stronę Supermana. – Nie miałeś nic innego? – Obrzucił wzrokiem jego koszulkę.

Tamten wzruszył ramionami.

– Peleryna Batmana jest w pralni, sam rozumiesz. – Starszy policjant tylko pokręcił głową.

– No proszę, komisarz Bruno Wilczyński we własnej osobie. – Prokurator Tomasz Wojtyłka wyciągnął rękę w gumowej rękawiczce. Kiedy jego dłoń wisiała w powietrzu zbyt długo, cofnął ją i cmoknął z niezadowoleniem. – Jak zwykle towarzyski i skory do współpracy – skomentował pod nosem, ale tak, by wszyscy usłyszeli.

Gdy złośliwi nazywali go Karolkiem, uśmiechał się jednym kącikiem ust i mrużył oczy, jakby w niewidocznym rejestrze dodawał tę osobę do listy swoich wrogów. Ubrany w świetnie skrojony stalowoszary garnitur, z modnie obciętymi włosami, krótszymi na dole, dłuższymi na górze i z falującym pasmem opadającym na prawe oko, przypominał modela z wybiegu.

Bruno go nie lubił. To Wojtyłka badał sprawę samobójstwa Alicji, matki Brunona. Tomasz miał wtedy dwadzieścia parę lat, był świeżo po studiach i nie miał pojęcia o tej robocie. Dostał stołek dzięki koneksjom i pieniądzom ojca. Na widok ciała zwymiotował do wanny, w której leżały zwłoki. Policjanci śmiali się z niego potajemnie, a on usiłował ukryć swój wstyd za maską bezwzględnego sukinsyna. W rzeczywistości był przerażonym dzieciakiem, któremu tatuś zawsze podcierał tyłek. Spieprzył wszystko, czego się dotknął. Zbagatelizował tropy mogące przeczyć samobójstwu i zamknął sprawę. Bruno nie miał do niego żalu. Miał za to nieodpartą ochotę obić mu tę radosną gębę. Zwalczył w sobie to uczucie i uśmiechnął się niemal serdecznie, a później konspiracyjnie nachylił się do prokuratora.

– Nie zauważyłeś, że ludzie podsłuchują nas zawsze, gdy ze sobą rozmawiamy?

– Czemu? Bo jestem prokuratorem? – Pierś Wojtyłki automatycznie się wypięła.

– Nie, bo podobno na mnie lecisz. – Wilczyński poklepał go po ramieniu.

Kilku policjantów prychnęło pod nosem, jeden pokręcił z niedowierzaniem głową, a Bruno puścił oko do czerwonego ze złości Tomasza Wojtyłki.

– Zaprosiłbym cię na wspólne oglądanie seriali na Netfliksie, ale ludzie i tak gadają.

– Zamkniecie się w końcu? – Gruby policjant z wąsami przerwał rozmowę telefoniczną, trzymając słuchawkę z dala od ucha. – Mamy tu martwą dziewczynę. Radzę się zająć robotą. – Wrócił do telefonu.

Wojtyłka odchrząknął i pogładził krawat w stalowym kolorze.

– Nina Zaniewska, studentka, dwadzieścia dwa lata. Żadnych ran na ciele. Brak też śladów obecności osób trzecich. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc chłopaki to jeszcze sprawdzają, ale wszystko wskazuje na samobójstwo. – Prokurator skierował wzrok w stronę otwartego pokoju. – Przy łóżku znaleźliśmy puste opakowanie po tabletkach nasennych i opróżnioną butelkę szampana.

– Super. Idę w takim razie z nią pogadać.

– Z trupem? Niewiele ci powie.

– Takie lubię najbardziej. Nieśmiałe i milczące. – Bruno podszedł do szefa techników i klepnął go w ramię.

Znali się z Danielem od lat. Technik był dla niego jak ojciec. To on nauczył go strzelać, wyjaśnił, jak postępować z kobietami i jak lawirować w policji, by przetrwać. Poza korzystaniem z broni wszystkie te zasady Bruno konsekwentnie łamał.

– Widzę, że jesteś w formie. – Na starej, zmęczonej twarzy pełnej zagnieceń pojawił się uśmiech. – Chcesz obejrzeć denatkę?

– A chociaż ładna jest?

– Myślę, że miewała lepsze dni.

– To tak jak ja – powiedział cicho Bruno, wspominając wczorajszą butelkę jacka danielsa.

Przez chwilę przyglądał się nagiej dziewczynie z długimi włosami w orzechowym kolorze. Miała grzywkę zachodzącą na oczy, pełne, blade teraz usta, kolczyk w nosie i szczupłe ciało. Nienaturalnie wygięta na białej pościeli, przypominała postać z obrazów Modiglianiego. Zauważył, że twarz, dłonie i kostki są delikatnie opuchnięte. Na dekolcie i brzuchu miała wyraźną pokrzywkę. Lewa dłoń schowana była pod poduszką. Prawa leżała przy ciele mniej więcej na wysokości biodra. W okolicy nadgarstków i kostek dostrzegł ledwie wyraźne rysy.

– Ma spuchnięty przełyk i język. – Wojtyłka pojawił się w drzwiach sypialni. – Wygląda na to, że się udusiła.

– Jak to? – Bruno utkwił wzrok w Danielu, całkowicie ignorując prokuratora.

– Pewnie anafilaksja. Wiesz, ile świństwa jest teraz w tych lekach? Wystarczy, że miała na coś uczulenie. Poza tym poczytaj sobie o skutkach ubocznych, a odechce ci się brać czegokolwiek. – Starszy mężczyzna poprawił druciane okulary na nosie.

– Nie dziwi cię to, że przed śmiercią chciała do kogoś zadzwonić? – Wskazał Danielowi nienaturalnie wygiętą do tyłu rękę, która wyglądała, jakby dziewczyna sięgała nią pod poduszkę.

Zanim jednak technik zdołał odpowiedzieć, odezwał się Tomasz:

– Skończ tę błazenadę. Zwyczajny spazm pośmiertny.

Bruno zamrugał, po czym zaczął dokładnie oglądać prokuratora z każdej strony.

– Możesz się odwrócić tyłem?

Kilku policjantów przerwało swoją pracę i z ciekawością spojrzało w stronę tych dwóch.

– Odbiło ci? – Wojtyłka był wyraźnie zdezorientowany.

Wilczyński machnął ręką i wychylił się tak, by dokładnie obejrzeć plecy kolegi.

Policjanci spojrzeli po sobie. Prokurator wciągnął powietrze, najwyraźniej po to, by nie eksplodować, i z klasą podobną do tej, z jaką nosił swój garnitur, wycedził:

– Co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Masz odcięty dopływ tlenu do mózgu. Szukałem jakiegoś pokrętła czy guzika, żeby to odblokować, ale chyba jesteś wybrakowaną wersją, bo nigdzie go nie ma. – Bruno zrobił pauzę i po chwili dodał: – Karolku.

Tomasz zacisnął pięści i rzucił się na policjanta.

– Ty gnoju! – Złapał go za marynarkę narzuconą na znoszony T-shirt z logo Supermana. – Myślisz, że wszystko ci wolno?

– Właściwie to tak. – Wilczyński uśmiechnął się niczym zadowolone z siebie dziecko.

Wojtyłka poczerwieniał na twarzy i jeszcze mocniej ścisnął poły marynarki policjanta.

– Hola, hola, dzieciaki. – Daniel wszedł między nich. – To nie piaskownica. Ogarnijcie się.

Bruno strzepnął z marynarki niewidzialne okruchy.

– Doigrasz się – rzucił prokurator, zanim ostentacyjnie wyszedł z pokoju.

My way or highway – te słowa redaktor naczelny, Paweł Wiśniewski, miał wypisane dzisiaj na koszulce. Wszyscy wiedzieli jednak, że nie jest typem apodyktycznego tyrana, który narzucałby swoją wolę dziennikarzom, ale raczej człowiekiem, który ma ucho do dobrych tematów i umiejętnie balansuje między zawodowym ryzykiem a brawurą. Szefem, który zna się na ludziach, a dzięki temu rozsądnie dobiera pracowników. Przynajmniej tych, których może; pozostałych namaszczał właściciel gazety, biznesmen i poważny gracz na rynku prasy, Łukasz Welcer, zwany szefem wszystkich szefów. Wiśniewski z zespołem planował właśnie nowy numer cotygodniowego wydania magazynu reporterów, gdy otworzyły się drzwi salki konferencyjnej. Chwilę później trzasnęły, zgrzytając metalowymi żaluzjami i przyciągając uwagę wszystkich.

Po pokoju przetoczył się szmer przyciszonych rozmów, kilka osób westchnęło, a wysoki chłopak w czapce z daszkiem rzucił cicho, ale tak, by nie umknęło to niczyjej uwadze, „No proszę, gwiazda we własnej osobie”. Po jego komentarzu kilka osób siedzących najbliżej wygłaszającego tę opinię zarechotało niczym banda podnieconych gimnazjalistów, inni wbili wzrok w blaty stołów lub w naczelnego, jakby czekali na jego ruch.

Paweł zdjął ze spokojem okulary w rogowej oprawie, zmrużył oczy i po tym, jak wysłał komentatorowi napominające spojrzenie, odwrócił głowę w stronę drzwi. Kąciki jego ust drgnęły, gdy zobaczył postać w obcisłych czarnych dżinsach, wysłużonych conversach i z kapturem nasuniętym głęboko na twarz. Odprowadził ją wzrokiem do rogu pokoju, gdzie usiadła na podłodze, a później bez słowa wyjęła z plecaka macbooka air i zaczęła uderzać w klawiaturę, jakby była jedyną osobą w tym pomieszczeniu. Jakby inni byli nic nieznaczącymi elementami wystroju wnętrza, a jej sprawy były ważniejsze od całej reszty.

Wiśniewski bez słowa włożył okulary i wrócił do prowadzenia spotkania. Zbliżali się do końca i uznał, że porozmawia z nią dopiero, gdy zostaną sami, inaczej kolegium rozpłynie się w morzu kąśliwych uwag i niepotrzebnych dyskusji. Takich, jakie zawsze wywoływała obecność Lary, nazywanej tak z powodu atletycznej budowy, zamiłowania do boksu i niezwykłej umiejętności pakowania się w kłopoty. A tak naprawdę Larysy – imię odziedziczyła po prababce z Białorusi – najbardziej tajemniczej i niezależnej reporterki „Magazynu”, której, nie wiedzieć czemu, wolno było więcej niż wszystkim pozostałym dziennikarzom. A nawet jeśli nie wolno było, to i tak jej to nie obchodziło.

– Ludmiła, twój materiał o uzdrawianiu niepełnosprawnych dzieci trafi na jedynkę. Dopilnuj autoryzacji wszystkich wypowiedzi. – Paweł wrócił do prowadzenia kolegium.

Dziewczyna o orzechowych oczach i długich, kasztanowych włosach skinęła głową.

– Kuba – Wiśniewski zatrzymał się na chłopaku w czapce z daszkiem – dowiedz się więcej o tych gangach, bo inaczej materiał nie pójdzie.

Chłopak prychnął pod nosem, ale naczelny to zlekceważył.

– Ula, miej w pogotowiu tekst o seksie na Wyspach Owczych, a ty, Marcin, zdobądź jeszcze jakiegoś bohatera do pracy z domu, niech to bardziej wybrzmi, dobra?

– Jasne. – Mężczyzna z zarostem i w okularach uśmiechnął się lekko.

– A teraz spadajcie do roboty. – Paweł otworzył drzwi i wykonał gest zapraszający do wyjścia.

Kiedy ostatni dziennikarz opuścił pokój, zamknął drzwi i spojrzał na nią. Larysa była czymś tak pochłonięta, że nie zauważyła, iż zostali sami. Paweł przyglądał się jej skupionej twarzy, po czym mimowolnie zawiesił wzrok na pieprzyku nad jej ustami. Ten drobny element w połączeniu z ciemną oprawą oczu i ostrzyżoną na krótko głową nadawał jej ostry, srogi wyraz. Redaktor naczelny odchrząknął znacząco, a wtedy ona spojrzała na niego i wstała z podłogi.

– Groźny jak zawsze. – Ironiczny uśmiech pojawił się na bladej twarzy.

– Robię, co mogę. – Wiśniewski wzruszył ramionami. – Jak sponsoring?

– Kwitnie.

– Wiesz przecież, o co pytam. Co z artykułem?

– Piszę.

– Udało ci się dotrzeć do tego skurwiela?

– Pracuję nad tym. – Spojrzała w okno, a on poczuł, że czegoś mu nie mówi.

– Słuchaj, a ten Ireneusz, policjant z ubera zarejestrowanego na żonę… – Zawahał się. – Podobno dziennikarze dostali od kogoś cynk, gdzie go znaleźć, a anonimowy informator wysłał im zdjęcia, których używał do szantażowania swoich ofiar. Mówi ci to coś?

– Niewiele, poza tym, że Ireneusz to kiepskie imię.

Paweł pokiwał głową, choć był pewien, że kątem oka dostrzegł przemykający po jej twarzy cień zadowolenia. Przez chwilę oboje milczeli, na tyle długo, że szum wentylatora stał się nieznośnie głośny. Wodząc wzrokiem po wydeptanym linoleum, Wiśniewski zauważył, że Larysa ma długie, pomalowane paznokcie. Zupełnie nie w jej stylu. Niewygodne i zbyt kobiece.

– Zmiana image’u? – Usiłował się zaśmiać, wskazując na jej dłonie, ale gdy tylko zamknął usta, zrozumiał, że to przebranie, i w ułamku sekundy poczuł znane już ukłucie niepokoju. – Chyba nie zamierzasz z nim pogrywać?

– Przestań. Wykonuję swoją pracę. Ty chcesz mieć materiał, Welcer chce zarobić, a ja mam ochotę zdemaskować gnoja.

– Niby jak? Udając panienkę do zaliczenia? – Żyły na skroniach zaczęły mu pulsować. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co on ci może zrobić? Pamiętasz, co mówiła ta dziewczyna? To nieobliczalny sadysta.

– To moja sprawa.

– Przecież nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia! – Gestykulował energicznie. – A jeśli sponsorem okaże się jakiś znany biznesmen albo polityk?

– Tym lepiej. – Na jej twarzy pojawił się delikatny grymas satysfakcji.

Paweł westchnął ciężko i opuścił ręce z rezygnacją.

– Naprawdę chcesz się mu podłożyć? – powiedział już ciszej, z wyczuwalną troską w głosie.

– Nie mam innego wyjścia. – Spojrzała na jego T-shirt. – My way or highway. – Uśmiechnęła się.

– Nie rozumiesz, że to nie jest jakiś pierwszy lepszy taksówkarzyna, tylko prawdziwy świr?

– Skończyłeś? – Rzuciła mu jedno z tych spojrzeń, które sprawiały, że w ułamku sekundy czuł się jak w najbardziej upokarzających chwilach swojego życia.

Położył ręce na biodrach i westchnął.

– Kiedy?

– Dziś w nocy – odburknęła, grzebiąc w plecaku. Dla niej temat był już zamknięty.

– Świetnie. Powinienem życzyć udanej randki? – spytał sarkastycznie.

Larysa zignorowała jego zaczepkę.

– Trzymaj. – Wręczyła mu kilka matowych zdjęć.

Wiśniewski ściągnął brwi i przyglądał się fotografiom. Przedstawiały blok z wielkiej płyty, taki jakich w Warszawie wybudowano setki w latach osiemdziesiątych, oraz jego mieszkańców. Wyglądały na zrobione ukradkiem, większość fotografowanych nie zdawała sobie sprawy z tego, że są obserwowani, a tym bardziej utrwalani na kliszy. Na jednym była kobieta wieszająca na balkonie pranie, na innych dziecko bawiące się z psem pod klatką, starsze małżeństwo z zakupami, dziewczyna opalająca się w bikini, mężczyzna z papierosem i para w miłosnym uścisku. Gdy je przerzucał, nagle jego dłonie się zatrzymały. Miał przed sobą niewyraźne zdjęcie zrobione nocą. Naga kobieta przewieszona przez balustradę balkonu na pierwszym piętrze. Spojrzał na Larysę, a później wrócił do fotografii. Kolejna przedstawiała tę samą nagą kobietę biegnącą dziedzińcem i w panice oglądającą się za siebie – podobnie jak ostatnia, tyle że ta obejmowała szerszy kadr.

– Kto to jest? – Popatrzył na nią znad okularów.

– Anna Mielcarz. Profesor lingwistyki z UW. Dziesięć lat temu wyskoczyła z balkonu w środku nocy i wbiegła na ulicę wprost pod nadjeżdżający samochód. Naga.

– Co się stało?

– Policja stwierdziła, że zwariowała, dostała ataku paniki i bum. – Larysa klasnęła w dłonie tak mocno, że aż się wzdrygnął.

– Mieli podstawy?

– Ludzie mówili o niej różne rzeczy. Niektórzy twierdzili, że miała z kimś romans, inni wspominali, że chodziła do terapeuty i przyjmowała leki. Podobno miała napady lęku i zwidy. Jej mąż twierdził, że to genetyczne, jej matka była znaną osiedlową wariatką, zanim zmarła. Uważał, że coś sobie ubzdurała. Poza tym nikt nikogo nie widział, a kamery miejskie zarejestrowały moment, gdy wbiega pod samochód. Sama. Goła, roztrzęsiona, jakby w amoku. Trudno było z tym dyskutować.

– Ale ty coś znalazłaś?

– Masz to przed sobą. – Wskazała ręką na zdjęcia.

Wiśniewski przyjrzał im się uważnie, ale nie rozumiał, o co jej chodzi.

– Tu. – Dotknęła palcem ciemnego kształtu na zdjęciu z szerokim kadrem. – Widzisz?

Pokręcił głową.

– Poczekaj. – Wyjęła laptopa i otworzyła jakiś program do obróbki zdjęć.

Na ekranie ukazała się ta sama fotografia, którą trzymał w rękach. Kliknęła kilka razy, a później zaznaczyła wybrany obszar. Poprawiła ostrość i znowu powiększyła. Paweł Wiśniewski wstrzymał oddech, gdy zobaczył, co wyłania się z cienia.

– Pokazywałaś to policji? – Wgapiał się w niewyraźną męską postać, która ewidentnie szła za Anną Mielcarz.

– I co im powiem? Że się pomylili, a Mielcarz wcale nie była wariatką?

– Ale chyba nie zamierzasz… – Urwał w pół zdania, bo zdał sobie sprawę, jak naiwne było to pytanie.

Oczywiście, że zamierzała. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Załatwi sprawę na własną rękę. To dokładnie w stylu Larysy: odnaleźć tego mężczyznę, ustalić fakty i oczyścić imię niewinnej kobiety.

Wszystkie jej reportaże dotykały tematów przemocy seksualnej, przemocy domowej, krzywdzenia dzieci i mężczyzn wykorzystujących swoją pozycję, by poniżać kobiety. Długo nie mógł zrozumieć, czemu tak ją to rusza. Była dobrą dziennikarką i kilkakrotnie sugerował inne obszary, ale zawsze odmawiała. Kiedy o tym myślał, dotarło do niego, że właściwie niedużo o niej wie. Szukał informacji na jej temat, ale poza tym, skąd pochodzi i gdzie się uczyła, niewiele udało mu się znaleźć. Wiedział, kim są jej rodzice i że nie utrzymuje z nimi kontaktu. Niedawno zdołał ustalić, że w Warszawie studiuje jej brat, z którym – jako jedynym z rodziny – Larysa podtrzymuje relacje.

Więcej informacji nie miał aż do ubiegłego miesiąca, gdy przeglądając fora internetowe „Magazynu”, natknął się na seksistowskie przechwałki jakiegoś frajera z Podlasia. Mężczyzna ukrywający się pod pseudonimem Maro31 pysznił się tym, że wiele lat temu, podczas balu maturalnego, wykorzystał seksualnie koleżankę z klasy i uszło mu to na sucho. Dopiero pod gradem krytycznych komentarzy ze strony internautów zaczął się tłumaczyć, że zamierzał wynagrodzić dziewczynie krzywdę, ale krótko po wydarzeniu wyjechała z miasta i słuch po niej zaginął. Wiśniewski postanowił go namierzyć. Zakładał, że temat się Larysie spodoba, i zbierał wszystkie okruszki. Facet był na tyle zadufany w sobie, że stracił czujność. Podawał zbyt wiele informacji, a to mogło pomóc w zidentyfikowaniu go. Tyle że Paweł nie był w tropieniu tak dobry jak ona i nie ufał swojej intuicji.

Wysłał jej link i wszystko, czego udało mu się dowiedzieć. Larysa nawet nie odpisała na wiadomość. Tydzień później zapytał ją w mailu: „Co z tym?”, i raz jeszcze podał link. Odpowiedziała mu krótko: „Ślepa uliczka”. To go zdziwiło, ale prawdziwe zaskoczenie przyszło dopiero wtedy, gdy zorientował się, że mówiła serio. Rzucała takie definitywne oświadczenia już wcześniej, ale zazwyczaj dwa dni później wysyłała mu rozwiązanie. Tym razem czuł, że skapitulowała. A to go zaintrygowało.

Zaczął drążyć i dotarł naprawdę blisko. Znalazł miasto, w którym Maro mieszkał, i szkołę, do której chodził. Poprosił znajomego z policji z Białegostoku, by wybrał się do mieściny i skombinował mu zdjęcia kilku roczników z lokalnego ogólniaka. Kolega go wyśmiał i polecił, by sobie sam sprawdził na przykurzonym już portalu Nasza Klasa. Wiśniewski przeglądał zdjęcia, nie bardzo jednak wiedział, kogo szuka.

Sprawdzał wszystkich Marków na przestrzeni pięciu lat. Było ich kilku, ale tylko jeden z nich miał w klasie dziewczynę z pieprzykiem nad ustami. Przeczytał nazwiska uczniów i zastygł. Miał ochotę wyłączyć komputer i udawać, że nigdy tego nie widział. Doskonale wiedział, że gdyby się zorientowała, że grzebał w jej życiu, zapadłaby się pod ziemię i więcej by jej nie zobaczył. Czemu wcześniej na to nie wpadł? Jej obsesja na punkcie przemocy seksualnej, to, że pochodzi z Podlasia, fakt, że nie zrobiła matury i nie studiowała, co na początku ich znajomości zweryfikował, a do tego nie chciała się zająć tym tematem. Zawsze czuł, że w jej życiu musiało wydarzyć się coś druzgocącego. Inaczej nie byłaby tym, kim jest.

Ale nie przypuszczał, że dowie się o tym w taki sposób.

Usiadł przy biurku i zapisał w notesie imię i nazwisko tamtego faceta: Marek Kamiński. A później poszedł na bardzo długi spacer, podczas którego wypalił o kilka papierosów za dużo. Szczególnie jak na kogoś, kto niedawno rzucił.

Wspomnienie tamtego popołudnia przyprawiło go o dreszcz. Gdy się otrząsnął, zauważył, że jest w sali konferencyjnej sam. Wytknął jeszcze głowę na korytarz, ale zdołał jedynie zobaczyć domykające się drzwi na klatkę schodową.

– Kochanie, mów szybko, mam pełne ręce roboty. – Emilia przewiązana fartuszkiem mieszała w garnku sos i doglądała zapiekanki przez szybę piekarnika.

Miała na sobie obcisłe dżinsy i luźną białą bluzkę. I choć były to najprostsze ubrania, to wyglądała w nich zadziwiająco dobrze. Ona uważała, że to efekt jakości kupowanych produktów, ale większość mam ze szkoły, do której chodzili Jaś i Franio, potajemnie robiła zakłady o to, ile czasu Emilia poświęca na swoje stylizacje. Nie mogły wiedzieć, że ich znajoma urodziła się w rodzinie, w której figurę dostawało się w genach, a klasę miało się we krwi. Dzięki temu należała do grupy kobiet, które nie musiały się specjalnie wysilać, by wyglądać idealnie – niczym bohaterki amerykańskich seriali zamieszkujących piękne domy na przedmieściach.

Ten nienaganny styl i unosząca się wokół niej aura perfekcji stały się jej przekleństwem, przyciągały interesownych ludzi, a odpychały tych, których Emilia najbardziej potrzebowała. Prawdziwych i szczerych. Nie pomagał fakt, że po urodzeniu bliźniaków zajęła się blogowaniem, co w oczach innych matek czyniło ją próżną i pustą. Podsycane zazdrością kobiety po cichu zjadliwie komentowały jej zdjęcia, twierdziły, że żartem jest nazywanie tej zabawy pracą, ale oficjalnie nigdy nie odważyły się szepnąć na ten temat nawet słowa. Witały ją uśmiechem i ciepłym pozdrowieniem, a gdy odwracała się tyłem, przewracały oczami. Wiedziała o tym. Bo choć nikt nigdy nie powiedział jej tego wprost, to wręcz organicznie wyczuwała niechęć tych kobiet, skrywaną pod maską życzliwości.

Niekiedy sama myślała, że to nie fair budzić się rano w tym pięknym ciele, domu zaprojektowanym przez architekta, obok męża, który darzył ją bezgraniczną miłością. Miała świadomość, że nic, co było jej udziałem, nie wynikało z jej ciężkiej pracy, ale było efektem splotu okoliczności. Tego, w jakiej rodzinie przyszła na świat i kogo spotkała na swojej drodze. Nie dostrzegała, że bez wielu jej decyzji oraz codziennego wysiłku wychowywania dzieci i dbania o dom nie istniałby nawet ułamek tej harmonii. Zamiast tego bywały dni, gdy patrząc na Janka i Frania, czuła, że nie zasługuje na tyle dobra. I choć nauczyła się odgrywać radość, to tak naprawdę nieustannie czekała na moment, w którym ta radosna karuzela życia się zatrzyma, dekoracje opadną, a ona obudzi się ze snu.

– Muszę zostać w pracy dłużej, niż planowałem. Czy możesz odebrać chłopców? – Jej mąż przekrzykiwał szum biurowych rozmów.

– Nie żartuj – westchnęła zrezygnowana. – Oni nie mówili rano o niczym innym jak tylko o waszym wyjściu do kina.

– Będziemy musieli to przełożyć. Przykro mi.

– Na kiedy, Jacek? Chłopcy nie widzieli cię już od tygodnia.

Jej mąż zrobił głęboki wdech.

– Wiem, przepraszam, ale muszę dokończyć ten projekt.

– Zawsze jest jakiś projekt – podniosła głos. – Jak nie ten, to inny. Czasami mam wrażenie, że twoja praca jest ważniejsza od nas.

– Nie idź w tę stronę. Wiesz, że pracuję dla was.

Emilii zrobiło się przykro; wiedziała, że Jacek mówi prawdę. Niekiedy było jej go nawet żal, bo gdy patrzyła, jak jej ukochany dzieli życie między pracę i rodzinę, nie zostawiając nawet kwadransa dla siebie, miała świadomość, że to on jest tą stroną, która poświęca więcej. Ona wprawdzie miała swoje obowiązki, opiekowała się synami, rozbudowywała blog, ale poza tym mogła też swobodnie cieszyć się swoim czasem. Nie doświadczała tego stresu, brutalności i presji, które były naturalnym elementem życia Jacka. Zacisnęła mocno powieki i zaczerpnęła tchu.

– Nie ma sprawy, odbiorę ich, kochanie. – Odsunęła kosmyk włosów z czoła.

Nie chciała dokładać mu ciężarów, mówiąc, że ostatnio czuła się zmęczona ciągłym bieganiem, załatwianiem i pamiętaniem o milionie drobnych spraw. Tłumaczyła sobie, że nie ma prawa narzekać i że powinna się bardziej postarać. Jakby była mu to winna.

– Mam w torebce zdjęcia z przyjęcia urodzinowego chłopców. Na pewno się ucieszą, gdy je zobaczą – dodała już z entuzjazmem. – A jeśli się nie pogniewasz, to chętnie sama pójdę z nimi do kina.

– Pewnie. Bawcie się dobrze. Ja wrócę raczej późno, więc nie czekajcie na mnie z kolacją.

– Nie przepracowuj się tam za bardzo.

– Powiedz to mojemu szefowi.

– Żebyś wiedział, że powiem. A jeśli stchórzę, to napiszę na ten temat artykuł na blogu i podeślę mu link z anonimowego adresu mailowego.

– Na pewno nie skojarzy faktów.

Oboje się roześmiali.

– Do wieczora! – Wyłączyła palnik pod sosem, a później zgasiła piekarnik i uchyliła jego drzwiczki.

Gdy odłożyła telefon, dochodziła druga, miała więc jeszcze ponad pół godziny, zanim będzie musiała wyjść po chłopców. Nastawiła wodę w czajniku i postanowiła spędzić ten czas na czymś przyjemnym.

Wyjęła z torebki zdjęcia z urodzin synów, a później zaparzyła senchę i rozsiadła się wygodnie przy stole.

Kiedy tylko zobaczyła pierwsze kadry, które uchwyciły roześmiane buzie Janka i Frania, w oczach zakręciły jej się łzy. Chłopcy mieli po sześć lat i na ich widok trudno było nie poczuć rozpływającego się po ciele ciepła. Wprawdzie nieraz potrafili wyrywać sobie włosy i zaciekle walczyć o zabawki, ale byli też najlepszymi przyjaciółmi.

Na fotografii objęci, w stożkowatych czapeczkach urodzinowych, uśmiechali się szczerbato do obiektywu aparatu. Ich piegowate buźki i falujące czupryny zajmowały niemal cały kadr. Było to jedno z niewielu podobieństw między nimi. Jako bliźniaki dwujajowe poza tym, że urodzili się tego samego dnia, byli jak ogień i woda.

Jaś był spokojny, poukładany, ale jednocześnie nadzwyczaj honorowy. Za każdym razem, gdy nabroił, w milczeniu znosił karę i nigdy nie prosił o jej anulowanie. Nigdy też nie obiecywał poprawy. Z hardą miną trwał do końca kary, a niekiedy jeszcze dłużej, by pokazać swoją niezależność.

Franek natomiast miał w sobie czar, który świadomie wykorzystywał. Nieustannie przytulał się do bliskich i całował ich, robiąc przy tym słodkie oczy. Szczególnie w sytuacjach, gdy coś zmajstrował, jego wylewność podejrzanie wzrastała. Najczęściej właśnie w ten sposób Emilia i Jacek odnajdywali winowajcę.

Sącząc herbatę, uważnie oglądała na zdjęciach kolegów i koleżanki swoich dzieci. Usiłowała przypomnieć sobie imiona ich rodziców i dopasować jednych do drugich. Pamiętała chłopca, którego przyprowadziła smutna mama w żółtej bawełnianej sukience, i rozgadanych rodziców Sary. Natychmiast rozpoznała też państwa Łakomczuchów, jak określiła rodziców Ignacego. To miano zyskali po tym, jak zostawieni sami na tarasie, zjedli wszystkie babeczki z kremem.

Wreszcie dostrzegła Ewę i Klarę, z którymi widywała się na zebraniach rodziców, oraz pana Koconia, dzielnego mężczyznę, który pełnił obowiązki przykładnego rodzica swojej trójki, w czasie gdy jego żona przygotowywała się do powitania czwartego dziecka.

Na jednym ze zdjęć zauważyła mężczyznę w niebieskim kombinezonie i czapce z daszkiem głęboko nasuniętej na oczy. Nie zwróciła na niego wcześniej uwagi. Była zbyt zaabsorbowana miną Antoniego Koconia, który leżał na trawie przygnieciony przez dziesięcioro dzieci skaczących po nim niczym pchły. Nieznajomy stał daleko w tyle, jakby za plecami wszystkich zebranych, z twarzą zwróconą w kierunku obiektywu, jednak zbyt zamazaną, by była rozpoznawalna. Nie przypominał żadnego z rodziców. Jego ubranie kojarzyło się bardziej z dostawcą pizzy albo kurierem. Była jednak pewna, że tego dnia nikt taki nie odwiedził ich domu. Chyba że nie domknęli furtki albo ktoś z gości poprosił o dostarczenie paczki pod ten adres, wiedząc, że będzie na przyjęciu.

Mężczyzna stał nieruchomo. Trudno było dostrzec jego oczy, ale na pewno nie śledził zmagań Koconia z dziećmi ani nikogo innego, kto był wtedy w ogrodzie.

Czy to możliwe, że patrzył na nią, gdy robiła to zdjęcie? Jakim cudem w ogóle go nie zapamiętała? Przecież musiała go wpuścić, furtki nie dało się otworzyć z zewnątrz. Ale równie dobrze to któryś z gości mógł mu uchylić bramkę. Tylko czy nie powinna przynajmniej natknąć się na niego podczas przyjęcia? A może przyszedł tylko na chwilę i zaraz zniknął? Myśli gorączkowo przelatywały jej przez głowę.

Kim jest ten człowiek? – zastanawiała się. Była jednak zmuszona odłożyć te rozważania na później. W jej telefonie uruchomił się alarm, który oznaczał, że czas sjesty minął i pora wyruszyć po dzieci. Zwykle w takiej sytuacji odczuwała coś na kształt radosnego oczekiwania, ale tym razem nie potrafiła otrząsnąć się z dziwnego uczucia niepokoju, które ściskało jej żołądek i przywoływało dawno zapomniane obrazy.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: