- W empik go
Wschodni płomień - ebook
Wschodni płomień - ebook
Sergiusz i Mei poznali się w szkole. On – pół Rosjanin, ona – pół Japonka. Dwa zupełnie różne charaktery, dwie odmienne kultury. Nim miłość między nimi zdążyła zakwitnąć na dobre, musieli się rozstać. Po latach spotykają się ponownie, jednak nie są tymi samymi ludźmi, co w młodości.
Sergiusz nie wygląda jak kiedyś, a przez to, co przeszedł trudno mu uwierzyć, że jest godny miłości. Mei musi zmierzyć się z chorobą matki, to ostatnia szansa, by poukładać wzajemne relacje. Skrywane przez lata sekrety wychodzą na jaw.
Czy Sergiusz i Mei będą w stanie wspólnie zmierzyć się z przeciwnościami losu? Czy pozwolą, by ogarnął ich płomień? Spalą się w ogniu czy odrodzą? „Wschodni płomień” to powieść ukazująca miłość taką, jaka jest naprawdę — trudna, piękna i zdolna przetrwać wszystko.
Ewelina Nawara, My Fairy Book World Daj rozgrzać się płomieniom, które dają drugą szansę na odnalezienie drogi do prawdziwej miłości.
Marta Daft, Marta wśród książek
Czas nie zawsze jest sprzymierzeńcem, podobno leczy rany, ale potrafi też ranić. Historia o dwójce różnych na każdej płaszczyźnie osobach niezwykle wzrusza i zaskakuje.
Magdalena Jarząbek, Czytam w pociągu Historia tej dwójki bohaterów jest niezwykła, pokazuje nam, że prawdziwa miłość jest w stanie wszystko znieść, że nie liczy się co mówią inni, tylko to, co czujemy my sami.
Grażyna Wróbel, Czytaninka
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-505-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Październik
– To pewnie jakaś skośnooka mał… – Właśnie kończyłem mówić, kiedy do klasy weszła Ona. – Pa…
Dokończyłem na wydechu, a w duchu modliłem się, by nie słyszała. Posłała mi znaczące spojrzenie, co rozwiało wszelkie wątpliwości. Usiadła w pierwszej ławce, poprawiła zwisające po bokach głowy warkocze. Na szyję założyła kolorowe słuchawki.
– To zrobiłeś pierwsze wrażenie. – Michał zaśmiał się. Szturchnął mnie w bok i nasunął na nos ciągle spadające duże okulary. – Grunt to dobrze zacząć.
– Spadaj – burknąłem.
Wstałem i przysiadłem się do nowej. Zerknęła przelotnie ciemnymi oczami, na jej prostym nosie dostrzegłem piegi. W małych dłoniach trzymała książkę, czytała i całkowicie mnie ignorowała. Chrząknąłem.
– Cześć – zagadnąłem.
Poprawiła się na krześle, jednak nie odłożyła lektury. Zerknąłem, ale zobaczyłem tylko niezrozumiałe znaczki i jakieś rysunki.
– Co czytasz? – Spróbowałem ponownie. Przypatrywałem się jej, nie mogłem oderwać oczu. – Jak masz na imię? Halo! Ziemia do Chinki!
– Jestem Japonką, jeśli już, choć tylko w połowie – odpowiedziała.
Oczy dziewczyny nadal śledziły tekst. Zamknęła książkę, dopiero kiedy do klasy weszła nauczycielka. Nie wróciłem na miejsce, siedziałem z Mei do końca dnia, mimo docinków ze strony kumpli. Jednak nic nie pomogło zatrzeć pierwszego wrażenia, jakie wywarłem, gdyż pół-Japonka nie odezwała się ani razu.
Następnego dnia zająłem miejsce w pierwszej ławce. Puściłem mimo uszu złośliwe docinki kolegów, miałem ważniejsze sprawy. Dziewczyna usiadła i znowu zaczęła czytać.
– Może powiesz, jak masz na imię? Jestem Sergiusz, choć w domu wołają na mnie Siergiej, to z rosyjskiego. Ojciec stamtąd pochodzi – mówiłem bez namysłu. – Jest członkiem baletu, dużo podróżuje i rzadko bywa w domu. Mieszkam z mamą, czasami odwiedza nas babcia i…
– Zawsze tak dużo mówisz? – Spojrzała na mnie.
Zauważyłem, że jej oczy mają kolor dojrzałych, dopiero co wyłuskanych ze skorupki kasztanów. Miała długie rzęsy i ciemne brwi.
– Tylko kiedy się denerwuję – palnąłem bez namysłu.
Słyszałem, że chłopcy w ławkach za nami rechoczą, wszystko słyszeli, ale miałem to gdzieś.
– Mei – szepnęła.
Zmarszczyłem brwi.
– Mei – powtórzyła i wyciągnęła dłoń.
Uścisk miała zadziwiająco silny, myślałem, że muśnie mnie tylko palcami.
– Czego chcesz od skośnookiej małpy? – rzuciła lekkim tonem.
Nie wyczułem w jej głosie złości. Spuściłem głowę, zaczerwieniłem się.
– Przepraszam – powiedziałem. – Chciałem się popisać.
– Odważne przyznanie do winy – odpowiedziała.
– Nie lubię chować głowy w piasek. – Wzruszyłem ramionami. – Mama mówi, że kiedyś zaprowadzi mnie to do grobu, ale tata uważa to za przejaw odwagi.
– Więc co się zmieniło? – Przekrzywiła głowę, przypominała w tym momencie wróbla. Nie do końca zrozumiałem, chyba poznała to po mojej minie, bo dodała: – Dlaczego nagle chcesz ze mną rozmawiać?
Miałem wrażenie, że to pytanie ma drugie dno. Próbowałem odgadnąć, co miała na myśli, ale nie zdążyłem, bo do sali weszła nauczycielka.
Tydzień później czekałem na Mei przed szkołą. Wyglądała pięknie w krótkiej, plisowanej spódnicy i białej bluzce. Włożyła bordowy sweterek, a na końcach warkoczy zawiązała kokardy. W blasku jesiennego słońca, wśród opadających liści wyglądała niczym prawdziwa mieszkanka Kraju Kwitnącej Wiśni. Przypominała mi Japonki z filmów, które oglądałem. Odkąd ją poznałem, miałem ochotę zgłębiać wiedzę na temat tego państwa.
– Co tu robisz? – zapytała, kiedy podeszła bliżej.
W dłoniach trzymała skórzaną torbę z książkami schowanymi w środku.
– Czekam. – Zarzuciłem plecak na ramię. – Chciałem ci coś pokazać. Dziś Dzień Nauczyciela, więc mamy luzy. Pogoda piękna, może urwiemy się z lekcji?
Mei cofnęła się o krok.
– Nie mogę.
– Oczywiście, że możesz. Nikt się nie dowie. – Chwyciłem ją za rękę.
Okazała się ciepła w dotyku i delikatna, o szczupłych palcach. Wahała się, ścisnąłem jej dłoń na zachętę.
– Popatrz. Spadają liście, odlatują ptaki, niebo jest niebieskie, a słońce świeci. Możemy nacieszyć się tym pięknem, prawda? Chociaż przez chwilę.
Mei zadarła głowę, rozglądnęła się. Rozchyliła usta, jakby chłonęła piękno świata. Czekałem, coraz bardziej zniecierpliwiony, ponieważ zbliżał się dzwonek. Nie chciałem, żeby ktoś nas przyłapał, wtedy byłoby, jak to mówiła matka, Ślązaczka z pochodzenia, „po ptokach”.
– Mei? – zagadnąłem.
Zerknąłem na zegarek, ale nie zarejestrowałem, która godzina. Na pewno zbyt późno. Spojrzała na mnie, kiwnęła głową. Chwyciłem ją mocniej, pociągnąłem. Biegliśmy, dopóki szkoła nie została daleko w tyle. Zwolniliśmy dopiero kilka przecznic dalej.
Mei oddychała szybko, policzki miała zaczerwienione, z jej warkoczy wymknęło się kilka kosmyków. Spontanicznie sięgnąłem i odsunąłem je z policzków, Mei cofnęła się gwałtownie.
– Co chciałeś pokazać? – zapytała w przestrzeń.
– To niedaleko. – Znów złapałem ją za rękę.
Nie wyrwała się, mimo że tego się spodziewałem.
Wiatr strącał pod stopy kolorowe liście, stadka ptaków przysiadały na prawie nagich gałęziach i krzyczały w niebo. Promienie słońca rozgrzewały twarze. Kiedy weszliśmy do lasu, otoczył nas zapach butwiejących liści i mokrej ściółki, otoczenie wydawało się bajkowe. Dostrzegałem na krzakach nitki pajęczyny z nanizanymi na nie koralami rosy. Mei stąpała delikatnie, pod moimi stopami szeleściły liście.
Las przerzedził się, jezioro zalśniło w promieniach słońca, zaszemrały wysokie trawy. Mei zatrzymała się, przymknęła oczy. Wyglądała pięknie, trochę podobna do driady, szczególnie w półcieniu rzucanym przez drzewa.
– Powinnaś rozpleść warkocze, zobaczysz, jakie to przyjemne, kiedy wiatr szarpie włosy – zaproponowałem.
Mei dotknęła kokard, uśmiechnęła się. Zbliżyłem się, stanąłem tak, że czułem jej oddech, odrętwienie ciała i napięte oczekiwanie. Jakby przeskakiwały między nami iskry. Rozwiązałem wstążkę. Rozpuściłem jej włosy, przeczesywałem palcami. Mei zesztywniała jeszcze bardziej, czułem jej spięcie. Wiatr porwał pasma, uderzył puklami w nasze twarze. Zaśmiałem się, lody puściły.
– Tu jest… – Mei odwróciła się, podmuch odsunął grzywkę z czoła, a jej oczy śmiały się do mnie – magicznie!
– Chodź na mostek. Często przychodzę tutaj, kiedy tata wyjeżdża. Wtedy matka szaleje, a ja nie mogę znieść jej humorów.
Kładka zakołysała się pod naszymi krokami, Mei wyciągnęła dłoń i chwyciła mnie za rękę. Uśmiechnąłem się.
– Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś – powiedziała. Usiedliśmy po turecku na końcu mostka. – Dawno nie miałam wolnego dnia.
– Co robisz po szkole? – zagadnąłem.
– Uczęszczam na angielski, kurs rysunku, zajmuję się muzyką. – Wskazała na słuchawki. – Poza tym nadal uczę się japońskiego, poszerzam słownictwo polskie. Czytam książki i spędzam czas z rodzicami.
– Sporo – mruknąłem.
Nie miałem pojęcia, jak to skomentować. Popołudnia spędzałem zazwyczaj na rowerze albo włócząc się z chłopakami. Czasami rysowałem, ale zazwyczaj zupełnie bezproduktywnie.
– Rodzice są wymagający. – Założyła włosy za ucho. – Chcą mi zapewnić najlepszy start i takie tam. – Zaśmiała się. – A twoi?
– Mama zajmuje się domem i ojcem, odnoszę wrażenie, że jest jej oczkiem w głowie. Tak, jakby był dzieckiem a nie partnerem – prychnąłem. – Tata jest zabawny, wrażliwy i wyjątkowy. – Jak zawsze na myśl o ojcu zrobiło mi się ciepło na sercu.
Tęskniłem za nim.
– Mówiłeś, że tańczy?
– Tak – przytaknąłem. – To jeden z najlepszych baletmistrzów. Ludzie tego nie rozumieją, śmieją się, że tata pląsa w rajtuzach.
– Głupie.
Wpatrywała się w falujące pod nami jezioro. Skrzyło się i nieprzerwanie kołysało, z chlupotem rozbijając się o pale, na których opierała się kładka.
– Ludzie są ograniczeni. Ojciec często jest obiektem kpin, szczególnie w miejscach publicznych. Chyba go to nie rusza, jednak jego nieobecność w Polsce wynika nie tylko z treningów, jak podejrzewam.
– Moja mama często wyjeżdżała. Wspinała się na tysięczniki – wyznała Mei. Mówiła tak cicho, że musiałem się przysunąć, żeby usłyszeć. – Wtedy zostawaliśmy z ojcem sami na długi czas. Śledziliśmy wiadomości i drżeliśmy o to, by wróciła cała. Czasami mam wrażenie, że jestem na wpół sierotą.
– Ja też – szepnąłem.
Położyłem się, wsunąłem ręce pod głowę. Mei zrobiła to samo, wpatrywaliśmy się w płynące po błękicie chmury. Słońce raziło w oczy. Milczeliśmy, zastanawiałem się, jak dobrze mnie rozumiała. Brakowało słów, żeby wyznać, co myślę. Jeszcze nigdy nie czułem się z nikim tak dobrze. Jakbym nagle odnalazł dawno niewidzianego przyjaciela.
Pierwsze krople deszczu spadły na nasze twarze gdzieś w okolicach południa. Ciemne chmury przykryły słońce, świat wyglądał zupełnie inaczej w mżawce sypiącej się z nieba niczym konfetti. Pomogłem Mei wstać, splotłem jej palce ze swoimi i biegliśmy do domu, coraz bardziej przemoczeni.
Burza rozszalała się na dobre, zanim dotarliśmy do miasta. Mei mieszkała w jednym z długich bloków pełnych klatek, mieszkań i okien, gdzie nikt nie pozostawał anonimowy. Grzmoty nad głowami przetaczały się raz po raz, błyskawice rozświetlały struchlały świat. Ptaki gdzieś się skryły, ludzi też nie widzieliśmy. Ściana deszczu otoczyła nas prawie tak szczelnie jak kotara. Dopiero gdy stanęliśmy pod daszkiem klatki, mogłem się jej przyjrzeć. Uspokajaliśmy oddechy, z mokrych włosów Mei kapały niczym perły wielkie krople wody.
Wziąłem jej twarz w dłonie, zmarznięte i lepkie od wilgoci, i przycisnąłem usta do jej ust. Oszołomiło mnie doznanie, miękkość warg poruszyła coś, zmieniła gdzieś głęboko wewnątrz. Mei przymknęła oczy, oddała pocałunek, zbliżyła się i wtuliła. Wydawała się wtedy taka bezbronna, a ja miałem ochotę już zawsze ją chronić.Mei
Kwiecień
– Absolutnie nie możesz spotykać się z tym chłopakiem, Mei – powiedział ojciec. Dłonie ułożył równo na stole.
Naprzeciwko siedziała mama i obgryzała skórki przy paznokciach. Założyła nogę na nogę i od czasu do czasu puszczała mi oko.
Mnie jednak obchodził tylko tata.
– To niedopuszczalne, żeby dziewczyna z twoją pozycją i inteligencją zadawała się z kimś takim.
– Nic o nim nie wiesz. – Odważyłam się odezwać.
Ojciec zgromił mnie wzrokiem i mocno zacisnął usta.
– Wystarczająco, by tego od ciebie żądać, Mei – rzekł z powagą. – Nie życzę sobie, żeby moja córka całowała się z tym… – Ojciec zaciął się. Odczułam satysfakcję, że nie potrafi znaleźć polskiego słowa.
– Chłopakiem – dokończyła mama. Gabriela wstała, przeciągnęła się, wyciągając ręce do góry, jakbyśmy nie rozmawiali o niczym ważnym. – Chce ktoś herbaty?
– Nie teraz! – huknął Yoshimitsu.
Mama usiadła, ale nie sądziłam, by wybuch taty zrobił na niej wrażenie. Czasami jawiła mi się jak skała. Albo góra, to odpowiedniejsze określenie. Ja nie czułam się jeszcze na tyle silna, by mu się przeciwstawić.
– Mei powinna się uczyć, jeśli chce wyjechać do Japonii.
Zdrętwiałam. Błagałam ojca wielokrotnie, by pozwolił mi jechać po zakończeniu nauki, zawsze odpowiadał „nie”. Zaczęłam nawet podejrzewać, że się mnie wstydzi, jednak mama szybko wybijała mi te myśli z głowy. Teraz spojrzałyśmy na ojca zdumione.
– Jak to? – zapytałyśmy jednocześnie.
Ojciec poprawił krawat, co znaczyło, że szuka odpowiednich słów. Strzepnął z rękawa garnituru pyłek, złożył dłonie na stole i w końcu powiedział:
– Długo nad tym myślałem. Mei powinna poznać również moją kulturę. W końcu po części jest Japonką, co widać. Myślę, że mogłaby spędzić tam rok czy dwa. Podszlifuje język, pozna rodzinę i zwyczaje panujące w moim kraju, i…
– Nie ustalaliśmy tego. – Gabriela wstała gwałtownie, oparcie krzesła stuknęło o ścianę. – A co ze mną?
– Pojedziesz z nami, oczywiście. – Dla ojca wszystko było zawsze czarne albo białe.
Dla matki świat miał wiele odcieni. Tak jak dla mnie. Mimo że bardzo kochałam ojca, podobna byłam raczej do matki.
– Planowałem powiedzieć o tym niedługo, niestety nasza nieodpowiedzialna córka przyspieszyła sprawę.
– Ojcze, miłość nie jest nieodpowiedzialna – zaprzeczyłam gorąco. Czułam łzy, które zakradały się do oczu i dusiły w gardle, kiedy próbowałam je powstrzymać. – Kocham go i chcę z nim być.
Ojciec nie zbagatelizował moich słów, nigdy tego nie robił. Patrzył poważnie przez dłuższą chwilę, analizował. Spojrzał na Gabrielę, która stanęła przy oknie i wyglądała na zewnątrz. Jej poza, z zaplecionymi poniżej piersi rękami, świadczyła o tłumionej złości.
– Porozmawiamy o tym później – zadecydował.
Mimowolnie, nauczona latami upominania, ukłoniłam się i wyszłam. Zamknęłam się w pokoju, ale mimo to słyszałam podniesione głosy rodziców, kiedy się kłócili. Założyłam słuchawki na uszy, włączyłam Nad pięknym modrym Dunajem. Usiadłam przy biurku, wyjęłam blok i ołówek, jednak rysowanie nie szło zbyt dobrze. W głowie ciągle brzęczały słowa ojca, nie tylko te zakazujące mi widywania Sergiusza, ale przede wszystkim te o wyjeździe do Japonii.
Wyjęłam z szuflady zdjęcie Siergieja. Uśmiechał się, mimo że miał krzywe zęby; zielone oczy patrzyły z uwagą i przenikliwością, aż poczułam dreszcze. Ciemne blond włosy opadały grzywką na czoło. Kochałam go. Nie mogłam wyjechać ponad osiem i pół tysiąca kilometrów stąd. Z drugiej strony miałam tylko jedną szansę na to, by poznać rodzinę i kraj ojca. Nie czułam się Polką, może więc poczułabym się Japonką?
Kiedy rodzice zasnęli, wymknęłam się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Spojrzałam w lustro na ciemne, skośne oczy. Dotknęłam gładkich policzków, wplotłam palce we włosy i pociągnęłam. Wszyscy w klasie traktowali mnie jak dziwaka, chociaż odkąd spotykałam się z Sergiuszem, nie dawali tego odczuć.
Wróciłam do łóżka, ale nie potrafiłam zasnąć. Siergiej błąkał się po głowie, serce biło równo, chociaż gubiło rytm, kiedy myślałam o zakazie ojca. Powinnam być posłuszna. Nie! Odrzuciłam kołdrę i wstałam. Podeszłam do okna, ale niewiele widziałam oprócz świateł samochodów na pobliskiej drodze. Zrobiło mi się zimno, więc wróciłam pod kołdrę. Płakałam bezgłośnie, pozbawiona nagle nadziei.
– Źle wyglądasz – zauważyła rano mama.
Pogłaskała mnie po głowie, pocałowała w czoło.
– Nie spałam – odpowiedziałam markotnie. – Gdzie tata?
Gabriela odsunęła się, machnęła dłonią, jednak zanim odwróciła głowę, w jej oczach dostrzegłam urazę.
– Wyszedł już do pracy – powiedziała swobodnie. – Mei… – Usiadła przy stole, wyciągnęła ręce, ale nie dotknęła mnie. – Chciałabyś wyjechać?
– Kiedyś bardzo, ale teraz – zawahałam się. Nie miałam pewności, czy matka nie jest sprzymierzeńcem ojca, czy tylko nie gra miłej, żeby się zorientować, co mi siedzi w głowie. Uderzyło mnie to, bo nigdy nie wątpiłam w rodziców. – Teraz jest Sergiusz – dokończyłam pewnie.
Gabriela skinęła głową, potarła dłońmi ramiona, jakby zrobiło się zimno.
– Wiesz, że taka miłość przemija? – zapytała. Oparła się, zakołysała na tylnych nogach krzesła. Ojciec tego nie znosił, ale przecież wyszedł, więc mogła.
Pokręciłam głową.
– Naiwna jesteś jeszcze. Wypełniona ideałami, Mei. To nie jest nic złego, każdy się tego uczy, to naturalny proces, ale jednak… Wolałabym ci oszczędzić bólu związanego z pierwszą miłością.
– Wy się kochacie – zauważyłam butnie. Wszystko we mnie protestowało, słowa chciały wyrwać się na zewnątrz i zranić matkę, ale jeszcze je powstrzymywałam. – Jesteście szczęśliwi i w ogóle.
– Poznaliśmy się w dojrzałym wieku, Mei, kochanie. – Gabriela zaśmiała się cicho. Wyczułam w nim raczej gorycz niż wesołość. – Nie możesz porównywać naszych relacji z tym, co łączy ciebie i tego Ruska.
– Mamo… – oburzyłam się.
Podniosła dłonie.
– Przepraszam – rzuciła szybko. – Nie powinnam. Ojciec natłukł mi do głowy stereotypów. – Potarła czoło palcami. – Ale w jednym ma rację, jesteście dzieciakami, ledwo wchodzicie w dorosłość, macie pstro w głowach i myślicie, że miłość pokona wszystko. A ona zakończy się przy pierwszym poważniejszym kryzysie.
– Nie! – Z oczu popłynęły łzy gniewu.
Matka nie miała racji, chciała mnie zniechęcić. Obrzydzić to, co piękne!
– Mei. – Gabriela przysunęła się, krzesło zaszurało po podłodze. – Zrozum, to naturalne. Będziesz go później wspominać jako wspaniałą przygodę, nic więcej. Ot, szkolna miłość.
Poderwałam się, wypełniona wściekłością, jakiej nigdy jeszcze nie czułam. Rodzice chcieli odebrać mi coś najważniejszego na świecie, nie mogłam na to pozwolić.
– Muszę iść do szkoły – rzuciłam przez ramię i wybiegłam.
Łzy łączyły się z wiosennym deszczem.
Pobiegłam do Siergieja, który mieszkał w domku jednorodzinnym niedaleko blokowiska. Do rozpoczęcia lekcji mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc jeszcze dobre pół godziny czekałam, aż wyjdzie.
– Mei? – Zdziwił się, kiedy mnie zobaczył. – Co się stało? Płakałaś?
– Ojciec chce mnie wysłać do Japonii. Zabrania nam się spotykać. – Znów załkałam, a Sergiusz przygarnął mnie do siebie. Myśl, że mogłabym go więcej nie zobaczyć, wydawała się nie do zniesienia. – I… i… to koniec chyba.
– Musimy uciec – zadecydował.
Spiął się, czułam mięśnie jego ramion pod granatowym swetrem. Uniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w twarz, zmarszczył brwi i zacisnął szczęki. Na szyi pulsowała żyła.
– Nie możemy – zaprotestowałam słabo, bo taka sama myśl kiełkowała we mnie całą noc. – Nie mamy możliwości, pieniędzy i…
– Cii. – Pochylił się i mnie pocałował. Przez chwilę w głowie pojawiła się pustka, ale zniknęła, kiedy się odsunął. Czy moglibyśmy…? Naprawdę? – Babcia na pewno nas przyjmie. Możemy udawać, że wyjechaliśmy na wakacje, i wziąć ślub. Wtedy nas nie rozdzielą.
– Siergiej – pisnęłam przerażona. – O czym ty mówisz?!
Sergiusz oparł swoje czoło o moje, przycisnął mnie mocniej. Strach gdzieś uleciał, w jego ramionach nie miał takiej mocy.
– Nie chcę się z tobą nigdy rozstawać. Kocham cię i zawsze będę – zapewnił.
Wypełniło mnie ciepło. Wierzyłam mu, wiedziałam, że mówi prawdę, bo czułam dokładnie to samo. Uniesienie prawie poderwało mnie do nieba, gdy znów mnie pocałował. Byłam gotowa zrobić dla niego wszystko.
– Kiedy i gdzie? – zapytałam.
Mogłam porzucić rodziców i marzenia o Japonii. Ukradkiem dotknęłam słuchawek, sprawdziłam, czy w plecaku mam blok rysunkowy. Ta decyzja mogła zaważyć na przyszłości i zdawałam sobie z tego sprawę, jednak miłość… ona mnie unosiła na powierzchni, dawała siłę i cel. Bez miłości to wszystko nie miało sensu!
– Po maturze, nie warto zaprzepaścić tylu lat nauki. – Mrugnął. – Spotkamy się na dworcu w Katowicach, dogram jeszcze szczegóły. Wtajemniczę babcię, ale ona nie puści pary z ust, to taki honorowy typ.
– Jesteś pewien? – Zadrżałam.
Realny plan to co innego niż mrzonki podczas bezsennych nocy. Czy byłam pewna? Gotowa? Spojrzałam w zielone oczy Sergiusza i wszystkie wątpliwości zniknęły.
– To moja babuszka – powiedział z uśmiechem. – Mogę jej ufać.
– Skoro tak. – Nie przekonał mnie.
– Zaplanujemy wszystko, Mei. Nigdy cię nie zostawię. Nigdy! – Chwycił moje dłonie i ścisnął. – Jesteś moją połówką, rozumiesz? Jaka była szansa, że w tym ogromnym świecie się spotkamy, co? Pół-Japonka, pół-Rosjanin, dwie mieszanki wybuchowe i dwoje zagubionych ludzi, którzy czuli się tacy samotni? Półsieroty, mimo że rodzice żyją?
– Żadna – szepnęłam.
– A jednak… – zawiesił głos. – To musi coś znaczyć, prawda?
Poszukałam potwierdzenia w jego oczach. Przytaknęłam.
Kiedy trzy miesiące później stałam pod zegarem na dworcu w Katowicach, w uszach dźwięczały słowa Siergieja z tamtego dnia. Chciałam zapomnieć o ostatnich tygodniach, podczas których udawałam dobrą córkę i przykładną uczennicę. Zdałam maturę z bardzo dobrym wynikiem i przez chwilę grzałam się w cieple rodzicielskiej dumy. Ostatni raz. Walczyłam z wyrzutami sumienia, jednocześnie nie mogłam doczekać się momentu, w którym wszystko miało się zmienić.
Sergiusz nie chciał zdradzać szczegółów. Mówił, że załatwił bilety na pociąg do Białegostoku, stamtąd miał nas odebrać zaufany członek rodziny. Nie wnikałam w szczegóły, zbyt przerażona nieposłuszeństwem, do którego zamierzałam się posunąć. Dlatego godzinę przed czasem stałam na dworcu, spoglądałam na spieszących się ludzi, wypatrywałam z bijącym sercem rodziców i Sergiusza. Południe minęło, minęła trzynasta. Spacerowałam tam i z powrotem. Słońce grzało, zapowiadało słoneczne, upalne lato. Koszulka na ramiączkach lepiła się do spoconych pleców, palce opuchły, skończyła się woda. Osłoniłam oczy, robiąc daszek z dłoni, ale w tłumie nie dostrzegałam znajomej sylwetki.
O piętnastej zaczęłam tracić nadzieję. Pociąg już dawno odjechał. Usiadłam na chodniku, ignorowałam spojrzenia ludzi, którzy chyba brali mnie za żebraczkę. Skupiłam się na oddechu, nie chciałam wpaść w panikę, nie teraz. Napięcie ostatnich tygodni skumulowało się w klatce piersiowej, rezonowało bólem na plecy. Też je lekceważyłam. Nie liczyło się nic oprócz brzęczących w umyśle słów Siergieja. Przecież mnie kochał. Prawda? Prawda?!
Kiedy zadawałam sobie pierwszy raz to pytanie, dochodziła piąta. Czułam, że usta spierzchły od szeptów do samej siebie. Podróżni pewnie uważali, że postradałam zmysły. Sama też się tak czułam, zagubiona i skonsternowana.
Nie przyszedł.
Nie kochał mnie, czy coś się stało? Poderwałam się na tę myśl, ale zaraz oklapłam. Do głowy nieproszone wcisnęły się słowa mamy. Czyżby miała rację, że pierwsza miłość zawsze przynosi tylko ból? Co się mogło stać? Próbowałam się dodzwonić, ale telefon pozostawał głuchy.
Spacerowałam w kierunku schodów i zegara niezliczoną ilość razy. Wskazówki przesuwały się nieubłaganie, a we mnie zalegała coraz większa trwoga. Nie przyszedł. A to znaczyło, że…
– Mei?
W pierwszej chwili nie poznałam matki. Stała z czerwoną parasolką rozłożoną nad głową. Nawet nie zauważyłam, że pada. Uśmiechała się delikatnie, ze zrozumieniem. I współczuciem, którego potrzebowałam, choć nie chciałam przyjąć.
– Przecież mnie kocha, prawda? – wychrypiałam.
Tamy puściły, łzy rozlały się strumieniem, spłynęły po policzkach. Gabriela przyjęła mój szloch między piersi, kiedy obejmowała mnie za drżące ramiona. Wstyd pomieszany z poczuciem winy sprawił, że mamrotałam to, co myślałam.
– Mieliśmy uciec, mamo. Zgubić się gdzieś w wielkiej Rosji, zapomnieć o przeszłości. Mieliśmy plany, żeby się pobrać, mieć rodzinę. Należymy do siebie, nie rozumiesz? Dwie połówki skomplikowanej maszyny i…
– Nie, Mei, głuptasku. – Matka weszła mi w słowo, wybiła z rytmu. – Człowiek to zawsze całość, zapamiętaj. Nie potrzebujesz nikogo, kto by cię uzupełniał, bo jesteś pełna. To najważniejsza rzecz, jakiej nauczyła mnie babcia. Czy to kobieta, czy mężczyzna, każdy jest kompletny. Nie musimy szukać innych ludzi, by zapewniali nas o wspaniałości ani starać się komuś coś udowodnić.
– Więc po co z kimś być? – pisnęłam.
Ból rozrywał mnie od środka, paraliżowała myśl, że dałam się oszukać, że uwierzyłam i zaufałam. Byłam przecież gotowa zostawić ojca i matkę, porzucić ambicje na rzecz niepewnej przyszłości. Jakże głupia się okazałam.
A później przypominały mi się wspólne chwile i miłość zalewała mnie falą rozpaczy i rozczarowania.
– Z samej przyjemności przebywania z kimś, kto cię rozumie, ale nie ogranicza. Z kimś, przy kim czujesz się sobą i zawsze ci dobrze.
– Ale wy z tatą czasami się kłócicie – zauważyłam sceptycznie.
Cierpienie przerodziło się w złość, jednak matka przyniosła mi spokój. Emanowała pewnością siebie i siłą, których w sobie nie odnajdywałam. Ciepłem, w które mogłam się wtulić i poczuć się znowu bezpieczna.
– Bo miłość to coś więcej niż serduszka i ucieczki z domu – podsumowała. – Ale tego nauczysz się dużo, dużo później.Mei
20 lat później, czerwiec
Kiedy dziewczyna otworzyła czerwony parasol, woda rozprysła się o materiał, a refleksy światła zalśniły w kroplach. Wtedy pstryknęłam zdjęcie.
– Idealne ujęcie – skomentował Fumio, zaglądając mi przez ramię. Lubiłam go, bo był do mnie podobny, też inny. Zeuropeizowany Japończyk, tak nas nazywano, i choć nikt nie odważyłby się powiedzieć tego głośno, nigdy nie brałam tego za komplement. Raczej za zniewagę. – „National Geographic” na pewno weźmie, zobaczysz.
– Myślałam, żeby wysłać je na któryś z konkursów – mruknęłam zamyślona.
– Też można. – Fumio wrzucił do ust winogrono i przegryzł na pół. Sok pociekł mu po brodzie, mlasnął zachwycony. – Idziesz jak burza, Mei. Niebawem staniesz się sławna.
– Daleka droga. – Wpatrywałam się w aparat, przeglądałam po kolei inne fotografie zrobione tego dnia. W niektórych widziałam potencjał. – Ale się staram.
– Nie bądź taka skromna. W redakcjach biją się o twoje prace, miałaś wystawę i wygrałaś International Photography Awards, a to nie byle co, sama przyznasz.
– Może… – Sięgnęłam po winogrono. – Nadal nie umiem fotografować ludzi tak, jak bym chciała.
Fumio prychnął, a ja się zaśmiałam. Lubiłam się z nim droczyć.
– Chciałbym być choć w połowie tak dobry jak… – zaczął, ale przerwał mu dzwonek do drzwi.
Poszłam otworzyć i odebrałam od listonosza dwa listy.
– Cosz wasznego? – zapytał Fumio z pełnymi owoców ustami.
On nigdy nie nauczy się jeść jak normalny człowiek.
– Jeszcze nie wiem. – Usiadłam w fotelu, podkuliłam nogi i obróciłam koperty w dłoniach. Na jednej poznałam staranne pismo ojca, stempel z Katowic, a więc przebywał w Polsce. Dlaczego zwyczajnie nie napisał maila? Drugiego pisma nie rozpoznałam, więc najpierw rozerwałam papier niebieskiej koperty. – To… Michał?
– Michał czy nie Michał, bo już sam nie wiem? – Fumio podparł się na oparciu fotela i zerknął na zaproszenie. – Zaprasza cię na wernisaż. Ale kto to?
– Przyjaciel z dawnych lat. Z Polski. Do tej pory mamy kontakt, chociaż ostatnio coraz rzadziej – wyjaśniłam. Coś we mnie zadrgało jak zawsze, kiedy Michał pisał. Jakby nić, która wiązała mnie z Sergiuszem, nigdy nie pękła. Odsunęłam od siebie te rozważania. I Michał, i Sergiusz należeli do zamierzchłej przeszłości. – Jest zdolnym malarzem i chyba w końcu ktoś go docenił. Wspaniała wiadomość!
– Ach, aż żałuję, że nie mogę jechać z tobą – westchnął Fumio teatralnie i rozłożył ręce.
– A kto powiedział, że się wybieram? – prychnęłam nagle, zirytowana nie wiadomo z jakiego powodu. Kontakt z Michałem zawsze wprowadzał mnie w drażliwy stan. – Mam zobowiązania.
– No jak tam chcesz. A tata co pisze?
Przełknęłam ślinę. Rozdarłam kopertę i wyciągnęłam papier w kwiaty. Lubiłam staranne, lekko pochyłe i mocno ściśnięte pismo ojca. Przebiegłam tekst wzrokiem i upuściłam list. Fumio znów głośno westchnął i schylił się do moich stóp.
– Droga Mei – czytał na głos. Chciałam, żeby zamilkł, ale jakby wrosłam w fotel, niezdolna do ruchu. Obawiałam się, że jeśli choćby mrugnę, świat się zawali. – Jestem teraz z twoją matką, która wymaga szacunku i miłości, na które zasługuje, a których nigdy nie otrzymała w nadmiarze. Jakie to romantyczne. – Fumio przycisnął kartki do serca. – Dlatego właśnie postanowiłem napisać, mail wydał mi się w tym wypadku zbyt bezosobowy. No i poczta tradycyjna idzie dłużej, będę mieć czas, żeby się pozbierać, zanim przyjedziesz. A więc jednak – wtrącił Fumio i klasnął nieporadnie w dłonie, papier zaszeleścił. – Najchętniej przekazałbym ci tę wiadomość osobiście, ale Gabriela nie ma zbyt wiele czasu. Dowiedzieliśmy się, że ma zaawansowanego raka kości, nieuleczalnego. Żadna z terapii nie przynosi efektów. Mei, twoja matka… – Fumio zająknął się, zamilkł.
Kartki z furkotem podobnym do trzepotu skrzydeł opadły na podłogę. Żadne nie schyliło się, by je podnieść. Zrobiło mi się zimno.
– Umiera – dokończyłam zachrypniętym głosem.
– Tak mi przykro, kochanie. – Fumio usiadł na podłokietniku i przytulił mnie nieporadnie. – Tak cholernie mi przykro.
*
Stanęłam przed wysokim lustrem, którego rzeźbiona w drewnie rama od zawsze zachwycała. Mój pokój niewiele zmienił się od czasu, kiedy mieszkałam tu jako nastolatka. Podczas krótkich wizyt u matki starałam się spędzać w nim jak najmniej czasu, ponieważ wspomnienia zaklęte w pomieszczeniach i przedmiotach wzbudzały niepotrzebne emocje.
Na ścianach, pomarszczone od upływających lat, wisiały wyblakłe plakaty The Kelly Family. W miejscu, gdzie Paddy miał usta, mogłam odnaleźć ślady dawnych pocałunków. Wróciłam wzrokiem do zwierciadła, które odbijało Mei taką, jaka była dzisiaj. Poprawiłam czarną, lejącą sukienkę, która mieniła się kamykami niczym nocne niebo gwiazdami. Włosy upięłam wysoko, ale grzywka dawnym zwyczajem spadała na oczy, które podkreśliłam jedynie kreską i tuszem. Wstydziłam się przyznać przed sobą, że się boję, ale drżące nogi nie oszukiwały. Okręciłam się, by spojrzeć w głęboki dekolt odsłaniający plecy i zwisający wzdłuż linii kręgosłupa srebrny łańcuszek. Brakowało mp3, nieodłącznego jak dusza, ale tego dnia nie mogłam sobie na niego pozwolić. Nawet aparat włożyłam do futerału i zamierzałam trzymać w dłoni. Szkicownik musiał pozostać na biurku.
Jeśli w ogóle odważę się wyjść z domu.
– Gotowa? – Mama zapukała w otwarte drzwi. – Wyglądasz cudownie, kochanie.
Uśmiechnęłam się do niej w lustrze i odwróciłam. Wyglądałam ładnie i tak też się czułam, czego nie można było powiedzieć o Gabrieli. Kiedy zobaczyłam ją po przylocie, pomyślałam o szkielecie obciągniętym skórą. Przypominała nieco zmumifikowane zwłoki o zbyt dużych, błyszczących oczach. To w nich, wbrew pozorom, odbijała się choroba. Unikałam jej wzroku jak mogłam, miałam wrażenie, że w źrenicach matki czai się śmierć.
– Już prawie – odpowiedziałam. – Ale nie jestem pewna, czy powinnam iść.
– Dlaczego nie?
– Źle się czujesz i… w ogóle – dokończyłam nieporadnie.
Przy Gabrieli czułam się czasami jak mała dziewczynka, jakbyśmy wróciły do czasów, kiedy chodziłam do szkoły. Mimo że uparcie strząsałam z ramion przeszłość, ona wracała niczym bumerang. Spojrzałam w lustro i pomyślałam, że chyba czas się z nią rozprawić.
– Mną nie musisz się przejmować, bo tu niewiele da się zmienić. – Dotknęła kolorowej chusty zawiązanej na głowie. O dziwo, wyglądała ładnie, jakby czerwień i pomarańcz wydobyły z twarzy matki nowy blask. – Mei, myślisz, że twój Sergiusz tam będzie?
Spłoszyłam się. Zaczęłam grzebać w torebce, niby czegoś szukając. W głowie przerzucałam odpowiedzi, których mogłabym udzielić, jednak żadna nie wydawała się właściwa. Gabriela uśmiechała się lekko, kilka razy pokręciła głową.
– To tylko stara, szkolna miłość – powiedziała.
– Skąd możesz wiedzieć? – zrobiłam pauzę. – Mamo.
– Mei. – Gabriela zmarszczyła brwi. – Przecież nie widziałaś go ponad dwadzieścia lat!
Spojrzałam na matkę z powagą i nic nie odpowiedziałam. Może i minęło sporo czasu, może i nigdy mu do końca nie wybaczyłam, może… nadal go kochałam?
Wyszłam wcześniej, niż powinnam. Ciepły wieczór przywrócił spokój, odetchnęłam głęboko i zastanowiłam się nad słowami mamy. Zgodziłam się pójść na wernisaż wcale nie z powodu Michała, ale przede wszystkim – Siergieja. Każda komórka w ciele tęskniła do jego bliskości. Chciałam znów spojrzeć w zielone oczy i swoim zwyczajem dotknąć jego policzka. Ta tęsknota stała się tak silna, że aż bolała mnie skóra. Nie miałam pewności, że tam będzie. Szłam w ciemno, co tylko potęgowało zdenerwowanie.
Kiedy wysiadłam przed domem, w którym miał się odbyć wernisaż, zawahałam się. Taksówka jeszcze nie odjechała, mogłam wrócić, spędzić wieczór z umierającą matką i ojcem, zapomnieć. Nie zdecydowałam się i samochód odjechał, pod oponami zachrzęścił żwir. Przez chwilę rozglądałam się, ponieważ budynek stał na odludziu. Zachód zabarwił niebo na fioletowo, słońce zaszło i dzień stał się wspomnieniem. Szeleściły wysuszone upałem trawy, pachniały sucho i przyjemnie – rozgrzaną ziemią i ziołami. Podmuch wiatru wywołał gęsią skórkę, więc na drżących nogach weszłam po kilku stopniach i nacisnęłam ozdobną klamkę.
Otoczył mnie gwar rozmów oraz blade ciepło świec palących się w starodawnych kandelabrach. Właściciel domu wyburzył ściany i stworzył na dole ogromny hol. Na stołach dostrzegłam misy wypełnione owocami, półmiski mięs i stożki kurczaka w galarecie, salaterki wypełnione sałatkami i kieliszki z winem. Mój wzrok ślizgał się po twarzach, a serce biło mocno.
I wtedy go zobaczyłam.
Stał z boku, w półcieniu, jakby nie chciał rzucać się w oczy. Przeszywał mnie wzrokiem palącym niczym ogień piekielny. Ruszyłam w jego stronę, a wtedy pojawił się w świetle. Zmyliłam krok, prawie bym się potknęła. Lata kiełznania uczuć na coś się przydały, wykonałam kilka głębokich, dyskretnych wdechów i przywołałam na twarz uśmiech. Czułam, jakbym twarz miała wykutą w kamieniu i tylko drżący kącik ust temu przeczył.
Sergiusz.
Mój Siergiej!
Aż mnie zemdliło na myśl, ile czasu minęło, jak długo się nie widzieliśmy. Drżałam, z każdym krokiem przepełniały mnie coraz to nowe emocje. Sergiusz zmienił się, wydoroślał. Był jeszcze wyższy niż kiedyś, ledwo sięgałam mu do piersi. W pierwszym odruchu chciałam wyciągnąć ramiona i go przytulić, jednak wtedy przypomniałam sobie wielogodzinne czekanie na dworcu. Krew ściął mi lód, serce zwolniło. Zatrzymałam się w pół kroku, spojrzałam w zielone oczy. Nie wiedziałam, czy chcę go uderzyć, czy pocałować.
– A więc jesteś – wyszeptał.
Głos miał zachrypnięty, jakby zaśniedziały.
– Co ci się stało? – Nie mogłam się powstrzymać.
Zanim chwycił moją dłoń i odsunął, pogłaskałam go po policzku. Pod palcami wyczułam napiętą, ale zadziwiająco gładką skórę.
– Wiesz, Mei, byłem tak przystojny, że płeć piękna wprost za mną szalała. Dlatego postanowiłem się nieco oszpecić, choć chyba przesadziłem w drugą stronę – zaśmiał się i mrugnął zdrowym okiem.
Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się lekko. Pozostawał rozluźniony, dłonie wsunął w kieszenie spodni, rozpiął dwa górne guziki koszuli. Nie oszukał mnie.
– A tak naprawdę? – drążyłam.
Sergiusz miał spaloną lewą połowę twarzy, jego ucho przypominało skurczonego ślimaka, skóra głowy wydawała się napięta i miała czerwono-różowy kolor. Powieka oka opadła, podobnie jak kącik ust. Mogło się wydawać, że ktoś złapał Siergieja na haczyk i pociągnął zbyt mocno. Jedynie oczy pozostawały te same, czujne i inteligentne.
– Nie czas teraz i miejsce – powiedział. – To wieczór Michała, nie chcę mu się wciskać z rzewną historią.
– Rozumiem. – Zesztywniałam. Nie chciał rozmawiać, w porządku. Nie miałam zamiaru znów mu się narzucać. Na chwilę zapomniałam o tym, że mnie wystawił, ale świadomość powróciła razem z gniewem. Nie wiem, czego się spodziewałam. – Chyba widzę Michała, idę się przywitać.
– Mei. – Chciał mnie złapać, ale uniknęłam jego dotyku.
Odeszłam bez słowa, chociaż na końcu języka miałam te wszystkie pytania, które chciałam mu zadać.Sergiusz
Michał przywołał mnie gestem, więc wyszedłem z cienia. Nie miałem czasu zastanawiać się nad zachowaniem Mei, chociaż i tak nie opuszczała moich myśli. Patrzyłem, jak z gracją chwyta kieliszek z szampanem, jak z wprawą lawiruje pomiędzy ludźmi. Uśmiechnęła się do Michała, w policzkach Mei pojawiły się dołeczki, które kiedyś mnie oczarowały. Śledziłem każdy jej gest, mimikę twarzy, ruch.
Stanąłem pod obrazem, który organizatorzy przykryli białym płótnem. Michał zaczesał włosy na żel, pozbył się okularów na rzecz soczewek i założył garnitur. Nie garbił się jak w podstawówce, a nawet trzymał głowę odrobinę zbyt wysoko. Czułem dumę, bo włożyłem wiele pracy, by przekonać go, że jest coś wart. Lubiłem sukinsyna jak nikogo innego, tak naprawdę to tylko jego mogłem nazywać przyjacielem. Chwyciłem kieliszek szampana z tacy przechodzącego obok kelnera i czekałem. Wokół zebrał się spory tłum. Lubiłem obserwować pomalowane twarze kobiet, ich sztywne niczym ubita piana fryzury i mężczyzn duszących się pod krawatami. Mei uniosła aparat do oczu, cykała zdjęcia i przeglądała je od razu. Nie patrzyła w moją stronę, chociaż czułem jej ukrywane zainteresowanie.
Ustawiłem się tak, by lewa strona ciała była jak najmniej widoczna. Uśmiechnąłem się, rozluźniłem. Albo raczej starałem, gdyż tłum napierał coraz mocniej, gwar rozmów wzbijał się w powietrze, brzęczał w uszach niczym rój, to narastał, to opadał. Żałowałem, że nie ściągnąłem marynarki, bo plecy miałem mokre od potu. Wrażenie, że nieprzyjemnie pachnę, nieco nadwątliło moją pewność siebie. Upiłem szampana, starałem się udawać, że nikt się we mnie nie wpatruje, że moja na wpół spalona facjata wcale nie jest tematem zbyt głośnych szeptów.
W końcu głosy przycichły, zmieniły się w szmer, a później zamarły. Michał uniósł kieliszek, sięgnął po mikrofon.
– Dobry wieczór – powiedział. Sprzęt zapiszczał, a Michał się skrzywił. Ludzie wlepili w niego wzrok, a mi nieco ulżyło. – Jak wiecie, dzisiaj jest ważny dzień nie tylko ze względu na wernisaż. Wystawa to tylko połowa sukcesu, drugi powód naszego spotkania jest bardziej prywatny, ale chyba nawet ważniejszy. Do tego jeszcze powrócę. W pierwszej kolejności chciałbym opowiedzieć wam o tym. – Wskazał ręką zakryte płótno. Przez chwilę milczał, czekał, aż wszyscy zwrócą uwagę, budował napięcie. – To ważne dzieło. Przedstawia dwie osoby, które pchnęły mnie w kierunku malarstwa. Obydwoje są uzdolnieni. Mei. – Przytulił ją gestem tak naturalnym, że aż mu pozazdrościłem. – Zajmuje się fotografią, rysuje mangi, a nawet współtworzy anime. To doskonała artystka, której prace wyróżniane są na świecie. I Sergiusz. – Michał uderzył mnie pięścią w ramię w przyjacielskim geście. Jak na mój gust nieco zbyt mocno. – Facet, który projektuje męskie stringi…
– Które Michał nosi jako mój pierwszy klient – krzyknąłem.
Przez salę przetoczyła się fala śmiechu. Mei klasnęła w dłonie, wzięła aparat i zaczęła pstrykać fotki. Również we mnie wycelowała sztuczne oko obiektywu, więc odwróciłem się zdrowym profilem.
– Znamy się ze szkoły średniej – kontynuował Michał, kiedy owacje ucichły. – Tworzyliśmy zgraną drużynę i naprawdę jestem im wdzięczny. Kiedyś, na wyjątkowo nudnej lekcji historii, narysowałem ich razem. Uśmiechniętą Mei z diastemą i dołeczkami i Siergieja z grzywką, która zawsze opadała mu na oczy…
Reszta słów Michała utonęła w szumie. Krew buzowała w uszach, czułem, jak w piersi waliło mi serce. Z trudem powstrzymałem chęć ucieczki, chociaż to było jedyne, czego pragnąłem. Michał przeniósł na płótno tamten rysunek, pamiętałem go doskonale, bo uparłem się, że ma dorysować piegi, o których zapomniał. A Mei bez piegów to nie prawdziwa Mei. I wszystko byłoby wspaniale, gdybym się nie zmienił. Michał pociągnął za sznur, materiał opadł na podłogę z przyjemnym szelestem. Mei błyskała fleszem, domyślałem się, że uchwyciła na twarzach ludzi to, co i ja widziałem. Szok, żal, zgrozę, bo nie przypominałem w niczym tamtego beztroskiego, ładnego chłopca.
Zakląłem w duchu.
Dopiłem szampana i próbowałem przedrzeć się przez tłum do wyjścia. Ludzie napierali, czepiali się palcami pół marynarki, pytali o coś. Wyswobodziłem się, coraz agresywniej reagowałem na zaczepki. Postawiłem kieliszek na stole, ale spadł z hukiem, który w moich uszach zabrzmiał jak wystrzał. Potrąciłem biodrem kolejny stół, który przewrócił się z łoskotem. Owoce potoczyły się pod nogi ludzi, kanapki otworzyły się niczym muszle, pokazując swe wnętrze. Zapadła cisza, bardziej niż szum brzęcząca mi w uszach.
Wypadłem na zewnątrz, złapałem kilka haustów powietrza. Ryknąłem w noc, spłoszyłem gołębie.
– Lepiej ci? – Nie zauważyłem, kiedy Mei wyszła za mną.
Usiadła na schodach, wyciągnęła z torebki paczkę cameli. Podała i czekała, aż zapalę, a później zrobiła to samo. Wydmuchała dym umalowanymi na czerwono ustami, zapatrzyła się w noc.
– Nie – burknąłem po jakimś czasie. Złość wyparowała i pozostał tylko wstyd, ale nie chciałem się do tego przyznawać. – Nie powinienem tego robić, ale podobno krzyk uwalnia emocje. Michał zachował się jak świnia.
– Dlaczego? – Spojrzała przenikliwie, choć może tylko mi się wydawało w półmroku nocy rozświetlanym słabą latarnią.
– Mei. – Podszedłem i usiadłem obok. Nie odsunęła się, nawet nie poruszyła. Poczułem różany zapach. – Ludzie widzą we mnie sensację, a Michał tylko podsycił tę ciekawość. Nie interesowała ich praca Miśka, tylko to, co stało się z moją twarzą. Daliby wszystko, żeby poznać mroczną historię.
– Więc powinieneś im ją dać – zasugerowała. – Wtedy przestałbyś być taką atrakcją, czyż nie? – Wzruszyła ramionami. – Zresztą sama chciałabym wiedzieć, jak do tego doszło.
– Nie. Nie chcę współczucia. Zresztą Michał pewnie opowiada to jako jedną ze swoich anegdot.
– Chyba słabo go znasz. – Zaciągnęła się i długo trzymała dym w płucach.
– To mój przyjaciel – powiedziałem i dodałem gorzko: – Który wbił mi nóż w plecy.
– I jeszcze powiedz, że przekręcił? – Trzasnęły drzwi i ze schodów zbiegł Misiek. Opuściłem głowę, nie miałem ochoty z nim dyskutować. – Jesteś zbyt drażliwy na swoim punkcie, Siergiej.
– Tak ci się tylko wydaje! – Poderwałem się. Czułem kropelki śliny na brodzie, więc zamaszystym gestem wytarłem ją w rękaw. – To nie na ciebie się gapią, nie o tobie gadają po kątach.
– Nie jesteś pępkiem świata, na miłość boską. – Michał wyrzucił ramiona w górę. – Nie histeryzuj, dobra?
– Nie mogłeś wybrać innego obrazu? Mei na przykład? Musiałeś mnie w to plątać? – rzucałem pytaniami niczym nabojami.
Michał podszedł i położył mi dłoń na ramieniu. Opanowałem odruch, by ją strząsnąć i czekałem na to, co powie, ale tylko mnie przygarnął i przytulił. Mei pstryknęła zdjęcie, ale na tyle niedyskretnie, bym poczuł irytację. Wyswobodziłem się i spojrzałem na Miśka spod byka.
– Jesteś moim przyjacielem – westchnął. – Nie mogłem cię pominąć.
– Ładna mi przyjaźń, skoro rzucasz kumpla na pożarcie. Mogłeś chociaż uprzedzić – mruknąłem.
– Wtedy byś tu nie przylazł, mam rację?
Potwierdziłem skinieniem. Michał klepnął mnie w ramię i wrócił do środka. Znów usiadłem, wyczułem, że Mei drży, więc ściągnąłem marynarkę i otuliłem ją. Zapach róż jeszcze się spotęgował, gdy dotknąłem przypadkiem splątanych w kok włosów.
– On cię cholernie kocha – powiedziała. – Oczywiście nie w TEN sposób – dodała szybko i zaczerwieniła się.
– Też mnie kiedyś kochałaś – zauważyłem.
– Tak. Kiedyś to dobre słowo. – Wstała i odeszła kilka kroków.
Zadarła głowę i wpatrywała się w księżyc co rusz przykrywany zwojami chmur. Niewiele gwiazd błyszczało na niebie przesłoniętym w większej części obłokami. Wiał wiatr, który wysupływał z fryzury Mei pojedyncze pasma. Wydawała mi się piękniejsza niż kiedykolwiek.
Zapragnąłem jej dotknąć, poderwałem się, ale kiedy się zbliżyłem, potrzeba osłabła. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się lekko.
– To było tak dawno temu, Siergiej. – Zadrżałem, kiedy użyła mojego rosyjskiego imienia. Miałem wrażenie, że w jej ustach nabiera intymnego znaczenia. – Sama nie wiem, po co mielibyśmy to rozdrapywać.
– Mei – zachrypłem. Każdy nerw ciała pragnął jej dotyku. Nie mogłem tego ignorować, więc zamknąłem ją w ramionach – drobną i drżącą kobietę, którą się stała. – Brakowało mi ciebie. Tak cholernie tęskniłem.
Wyłuskała się z moich objęć.
– Dlaczego więc nie napisałeś? Nie zadzwoniłeś? – W jej oczach dostrzegłem wyrzut. Lśniły, jakby miała zaraz się rozpłakać. Poczułem panikę, nie chciałem, żeby cierpiała jeszcze bardziej.
– Wszystko wyjaśnię, dobrze? – zaproponowałem.
Mrugnęła kilka razy i ból zniknął.
– Słucham.
– Jutro w czasie obiadu wpadnij do mojego biura. – Wyciągnąłem z kieszeni wizytówkę i podałem. Zacisnęła na niej szczupłe palce. – Porozmawiamy.
Mei uniosła dłoń i dotknęła mojego policzka. Przymknąłem oczy, bo pieszczota raziła jak prąd.
– Trzymam cię za słowo, Siergiej.
I odeszła.