- W empik go
Wschody i zachody słońca - ebook
Wschody i zachody słońca - ebook
Do domu bogatej staruszki przyjeżdża nowa opiekunka, zatrudniona przez rodzinę. Do obowiązków dziewczyny należy nie tylko dotrzymywanie towarzystwa, lecz także pilnowanie, by w otoczeniu starszej pani nie znalazły się niewłaściwe osoby czyhające na spadek. Zadanie wydaje się proste, ale wychodzi na to, że staruszka ma własny plan dotyczący wykorzystania pieniędzy i prowadzi osobliwą grę, by go zrealizować.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65897-59-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Starłam z ust czerwoną szminkę. Nie wiem, co przyszło mi do głowy, żeby się tak umalować. Chciałam wyglądać elegancko, ale ta czerwień okazała się wyzywająca. W pośpiechu przetrząsałam bordową kosmetyczkę. Wreszcie na dnie znalazłam pomadkę w odcieniu zbliżonym do różu. Ta wydała mi się idealna na taką okazję.
Przejrzałam się w lustrze. Czas naglił. W brzuchu czułam nieprzyjemny ucisk. Stres. Ostatni raz byłam na rozmowie kwalifikacyjnej jakieś dziewięć lat temu. Była to wówczas moja pierwsza, a zarazem ostatnia rozmowa. Nawet nie musiałam się starać, bo wiedziałam, że jeśli tam nie zostanę zatrudniona, to bez trudu znajdę pracę w jakiejś innej szkole.
Wtedy byłam młoda, może zbyt młoda, żeby czymkolwiek się przejmować. Ale przychodzi w życiu taki czas, gdy rzeczy wydarzają się poza wszelką kontrolą, ludzie zachowują się inaczej, niż byśmy chcieli, a sprawy toczą się szybciej i nie zawsze w dobrym kierunku.
I dla mnie właśnie przyszedł ten czas. Kiedy zostałam dyscyplinarnie zwolniona i na trzy lata otrzymałam zakaz wykonywania zawodu nauczyciela, okazało się, że jestem w tym wszystkim sama. Nagle odwróciły się wszystkie koleżanki. Czekała mnie jeszcze cywilna sprawa sądowa, o której wolałam na razie nie myśleć. Teraz najważniejsze było, by przeżyć.
Brak środków do życia to nie jedyny problem, który się pojawił. Razem z nim przyszła wizja utraty dachu nad głową. Wprawdzie mieszkanie, które wynajmowałam, było dość tanie jak na Warszawę, ale nawet na tanie rzeczy trzeba mieć pieniądze. Powrót do rodzinnego domu nie wchodził w grę. Nie byłabym w stanie mieszkać z matką, która od czasu rozwodu z ojcem wpadła w wir romansów, do czego i mnie namawiała. O dziwo, nie zmartwił jej mój los, kiedy płakałam w słuchawkę, usiłując się wyżalić. Nie zaproponowała pożyczki, nie powiedziała, że jej przykro. Myślami była już chyba przy Haszimie, który ciągnął z niej ostatni grosz, obiecując w zamian miłosne złote góry.
Przyjęłam, że w ostateczności podejmę się jakiejkolwiek pracy, byle cokolwiek zarobić. Byle przetrwać. Byle złapać dystans.
To ogłoszenie jawiło mi się jako szansa. Nie tylko na pieniądze, lecz także na oddech, którego tak bardzo mi brakowało. Opieka nad starszą panią. W Sopocie. Z zamieszkaniem i utrzymaniem. Cztery tysiące miesięcznie. Brzmiało jak bajka. Nawet w szkole tyle nie zarabiałam, nie mówiąc o tym, że sama dotychczas musiałam się utrzymać.
Kiedy dojechałam do biura, w którym wyznaczono miejsce spotkania, brzuch rozbolał mnie jeszcze mocniej. To był wyraźny sygnał, że bardzo mi zależy.
Okazało się, że jestem piętnaście minut przed czasem, dlatego pierwsze kroki skierowałam do łazienki. Poprawiłam makijaż i przeczesałam włosy. Pod czapką straciły fason, i choć rano je myłam, nie prezentowały się najlepiej. W ostatniej chwili zdecydowałam się spiąć je w koński ogon. Jeszcze raz musnęłam usta szminką i wróciłam do recepcji.
Z pokoju wyszła właśnie moja konkurentka – kobieta w średnim wieku, średniej budowy ciała, niewysoka, o jasnym ciepłym spojrzeniu. Osoba, która zapewne wszędzie, gdzie się pojawiła, wzbudzała sympatię i zaufanie. Teraz była uśmiechnięta, co mogło oznaczać, że rozmowa dobrze jej poszła. To dodatkowo mnie zestresowało. Przez chwilę się zastanawiałam, czy nie uciec, nagle ta sytuacja wydała mi się niedorzeczna. Nigdy nie pracowałam jako opiekunka starszych osób, nie miałam w tym zakresie żadnego doświadczenia, wszystko, co wypisałam w podaniu, było kłamstwem motywowanym chęcią zdobycia tej pracy. Nabrałam przekonania, że już za chwilę zostanę odarta z tej maski, wypunktowana z kłamstw i wyśmiana.
A jednak nie uciekłam. Zaproszona do gabinetu, weszłam tam z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Wizja zarabiania czterech tysięcy miesięcznie i możliwość wyrwania się z Warszawy była zbyt kusząca, by byle wątpliwości zdołały ją rozproszyć.
W pokoju były dwie osoby. Szpakowaty mężczyzna od razu przykuł moją uwagę. Nie był przystojny, ale w spojrzeniu miał coś takiego, co powodowało, że początkowy stres nieco mi odpuścił. Inaczej było z kobietą. Miałam wrażenie, że jej przenikliwy wzrok przewierca mi się przez trzewia.
– Wacław Babiński. To moja żona, Katarzyna – dokonał prezentacji mężczyzna.
– Małgorzata Kunc, bardzo mi miło. – Uścisnęłam ich dłonie chyba za mocno, nie miałam jeszcze wyczucia. Babiński wskazał mi miejsce przy mahoniowym stole. Oni usiedli naprzeciwko.
– Pani Małgosiu… – zaczął mężczyzna, kładąc przed sobą moje curriculum vitae. – Jest pani taka młoda, mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko zdrobnieniu imienia? – upewnił się, uśmiechając do mnie serdecznie.
– Oczywiście, że nie.
– Jest pani nauczycielką…
– Byłam. Musiałam zrezygnować z pracy. Zalecenie lekarskie. Hałas.
Mówiłam szybko, krótkimi zdaniami, starając się, aby mój głos brzmiał naturalnie, a wyjaśnienia były konkretne i niewymuszone. Oczywiście same kłamstwa. Nie mogłam się przyznać, że straciłam pracę z dnia na dzień i za chwilę rozpocznie się przeciwko mnie sprawa w sądzie.
– Hałas – przytaknął uprzejmie Babiński.
– I teraz postanowiła pani zajmować się osobami starszymi? – spytała Katarzyna.
– Robiłam to już wcześniej, dorywczo. Jak wspomniałam w liście motywacyjnym, to było moje dodatkowe zajęcie, wieczorami. Jestem osobą samotną, więc to było dla mnie idealne rozwiązanie.
– Nie ma pani rodziny?
– Nie mam dzieci. Jestem w trakcie rozwodu.
Kolejne kłamstwo, bo przecież byłam rozwódką od czterech lat, uznałam jednak, że Babińskim mój stan cywilny nie robi różnicy, a w razie czego będę miała czym uzasadnić wezwania do sądu, które przyjdą na nowy adres, jeśli zostanę tam zatrudniona.
– Kiedy byłaby pani gotowa podjąć pracę?
– Od zaraz. Państwa ogłoszenie wydało mi się skrojone pode mnie. Lubię się opiekować osobami starszymi, mam doświadczenie, bo przecież do staruszków, tak jak do dzieci, trzeba mieć cierpliwość, odpowiednie podejście…
– Też tak pomyślałam, czytając pani podanie – podchwyciła nieoczekiwanie Katarzyna. Nagle zdobyłam w niej sprzymierzeńca. Poczułam, że mamy ten sam tok myślenia.
– Poza tym potrafię świetnie organizować czas – rozkręcałam się. – Jestem nie tylko opiekunką, lecz także towarzyszem. Dotychczasowi podopieczni byli bardzo zadowoleni.
– Czy ma pani doświadczenie z podawaniem leków? To ważne, żeby pilnować rozpiski sporządzonej przez lekarza – spytał Wacław.
– Oczywiście, żaden problem – przytaknęłam skwapliwie. – Poza tym szybko się uczę, nie przerażają mnie proste zabiegi, mogę w razie potrzeby zmienić pieluchę, umyć pacjenta, wbić igłę…
Tu się zagalopowałam, ale słowa płynęły z moich ust, jakby nie było granic.
– Ciocia nie potrzebuje aż takiej opieki medycznej – wtrącił Wacław z uśmiechem. – Ale dobrze, że jest pani otwarta, kto wie, co czas przyniesie… Na razie tylko zestaw lekarstw na serce, ciśnienie, wie pani, jak to w tym wieku. Trochę ma problemów z chodzeniem, porusza się o balkoniku. Poza tym drobiazgiem nie jest niedołężna.
Wspaniale! Ucieszyłam się w myślach, a to zadowolenie chyba dało się zauważyć, ponieważ Babiński odchylił się na krześle i powiedział:
– Podoba mi się ten błysk w pani oczach. Ma pani bystre spojrzenie.
Katarzyna pokiwała głową, przyznając mu rację.
– Chyba właśnie takiej osoby szukamy – powiedziała.
Nie wiedziałam, jak zareagować. Przypomniał mi się uśmiech kobiety, która odbyła spotkanie przede mną. Być może usłyszała dokładnie to samo zdanie.
– Praca jest wymagająca – podjął Babiński. Chyba jednak traktowali mnie poważnie, skoro przeszedł do konkretów. – Oczekujemy, że będzie pani dyspozycyjna dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Oczywiście – przytaknęłam spontanicznie.
– To ważne. Dotychczas ciocia nie miała szczęścia do opiekunek. Lubiły w wolnej chwili jeździć do własnych domów, własnych rodzin. Dlatego szukamy osoby wolnej, spoza Sopotu.
– Rozumiem, że praca obejmowałaby siedem dni w tygodniu?
– To problem?
– Absolutnie nie. Ale za jakiś czas mogę dostać wezwanie do sądu w Warszawie. Wspominałam, że jestem w trakcie rozwodu, dopiero wyznaczą termin kolejnej rozprawy.
– Wystarczy, że poinformuje nas pani odpowiednio wcześniej.
– Jeśli dojdziemy do porozumienia, zaczęłaby pani pracę od pierwszego marca – wtrąciła Katarzyna. – Niestety, nie przewidujemy urlopu na Wielkanoc, mam nadzieję, że to pani nie przeszkadza.
– Moja mama na święta wyjeżdża, nie mam z kim ich spędzić.
– W takim razie dobrze się składa – ucieszyła się Babińska. – Oczywiście może mieć pani od czasu do czasu wychodne, ale musielibyśmy…
– …wiedzieć o tym wcześniej.
– Wspaniale się rozumiemy – zauważył Babiński.
Wszystko szło dobrze, aż nabrałam podejrzeń, że to jakiś żart albo ukryta kamera. Pomyślałam, że teraz ja powinnam o coś zapytać.
– Czy przewidują państwo umowę o pracę?
– Zlecenie. Z tygodniowym okresem wypowiedzenia. Będziemy ją przedłużać w razie konieczności co trzy miesiące – wyjaśnił Babiński.
– Uczciwie panią uprzedzę – dodała Babińska – że ciocia jest… dość specyficzną osobą. Proszę się raczej nie nastawiać na długoterminowe zatrudnienie. W ubiegłym roku były aż trzy opiekunki.
– Czy państwa ciocia ma jakieś specjalne wymagania? – spytałam, zaciekawiona. Chciałabym zagrzać miejsce na dłużej. Wyliczyłam, że po jakichś pięciu latach udałoby mi się odłożyć na własne mieszkanie.
– Potrafi mieć swoje fanaberie. – Katarzyna wzruszyła ramionami.
– Jak większość starszych osób – zauważyłam, pragnąc wykazać się empatią. Zależało mi, by w ich oczach wyjść na profesjonalistkę.
– W zamian za dyspozycyjność oferujemy zamieszkanie i pełne utrzymanie oraz cztery tysiące złotych wynagrodzenia netto – ciągnął Babiński, przytaczając warunki podane w ogłoszeniu. – Dostanie pani też kartę kredytową z limitem trzy tysiące miesięcznie na zakupy oraz wydatki związane z towarzyszeniem cioci. Rachunki będzie pani zbierała i przesyłała do mnie po zakończeniu każdego miesiąca.
Kiwałam głową, zachowując powagę, ale czułam się oszołomiona. Z tego, co mówił Babiński, wynikało, że nie będę musiała wydawać grosza z własnej pensji. Gdzie jest haczyk? – zastanawiałam się gorączkowo.
– Czyli konkretnie co będzie wchodziło w zakres moich obowiązków? Oprócz opieki i towarzystwa? Gotowanie, sprzątanie?
– Doraźnie. Na miejscu jest gosposia, która zajmuje się domem, gotuje. Przychodzi pięć dni w tygodniu. Pewnie czasem i ona o coś poprosi, w grę wchodzą zakupy. Ma pani prawo jazdy?
– Tak.
– Poza tym ciocia ma psy…
– Rozumiem. – Przytaknęłam skwapliwie. Psy to nie problem. Najważniejsze, że nie trzeba codziennie gotować ani sprzątać. Wspaniale. A więc gdzie jest ten cholerny haczyk?
– Czy ma pani jakieś pytania? – zagadnęła Katarzyna.
– Na razie wszystko jest dla mnie jasne.
– Dobrze. A zatem przejdźmy do najważniejszego. – Babiński odchylił się nieco na krześle. – Będzie miała pani też inne zadanie.
Nie wiem, czy bardziej się przestraszyłam tego, co usłyszę, czy raczej ucieszyłam, że haczyk wyczekiwany przeze mnie wreszcie się pojawił. Do tej pory wszystko brzmiało zbyt idealnie, a to wprowadzało niepokój. Nie lubię, kiedy świat wygląda zbyt różowo. Dawno już wyrosłam z bajek.
– Powiem wprost. – Babiński zdjął okulary i przetarł oczy. – Jesteśmy jedynymi spadkobiercami. Ciocia nie ma dzieci, nie ma innej rodziny oprócz nas. Jest majętną osobą, jej mąż, świętej pamięci wujek Ruben, był kompozytorem, na pewno obiło się pani o uszy nazwisko Knopt. Oprócz zgromadzonego majątku na konto cioci regularnie spływają pokaźne tantiemy…
Zamilkł, żeby napić się wody, a ja zastanawiałam się, po co mi to wszystko mówi. Chwali się bogactwem krewnej czy może ma inny motyw? Dostrzegłam, że Katarzyna dyskretnie mi się przygląda. Prawdopodobnie sprawdzała moją reakcję na to, co usłyszałam. Stała przy uchylonym oknie i paliła cienkiego papierosa. Dym, którego smuga zamiast wylatywać na zewnątrz, rozpierzchła się po gabinecie, dotarł do moich nozdrzy. Rzuciłam palenie kilka lat temu, nie znosiłam smrodu fajek, a mimo to bywały chwile, że odczuwałam tęsknotę za dymkiem. Szybko odwróciłam uwagę od Babińskiej. Jej mąż kontynuował monolog, z którego wynikało, że jest pełnomocnikiem ciotki, dysponuje jej pieniędzmi, ma dostęp do konta. Dom, który odziedziczy, jest wart bardzo wiele, nie licząc kosztowności, które się w nim znajdują. Wspomniał, że namawiali ciocię do sprzedaży nieruchomości i przeprowadzki do nich, do Warszawy, ale nie chciała o tym słyszeć. Wciąż, między słowami, podkreślał wartość majątku, aż miałam ochotę spytać, czy przypadkiem nie pragnie zlecić mi morderstwa staruszki i zaproponować udziału w spadku. Przez chwilę nawet odpłynęłam w fantazjach, zastanawiając się, czy byłabym w stanie dodać do zupy trującego grzyba lub posypać placuszki arszenikiem…
– Do rzeczy, Wacławie – ponagliła męża Katarzyna, co spowodowało, że otrząsnęłam się z rozmyślań i w napięciu wyczekiwałam na ich propozycję. To absurd, ale w tamtej chwili naprawdę zastanawiałam się, ile zarabiają płatni mordercy.
– Od jakiegoś czasu Hanka, znaczy się, ciocia Hania, gości u siebie mężczyznę – wyjawił Babiński.
– Dużo młodszego od siebie – doprecyzowała Katarzyna.
– Dużo młodszego, tak. – Babiński pokiwał głową. – Człowiek ten podaje się za pisarza, ciocia jest nim zauroczona…
– Zauroczona to mało powiedziane! – krzyknęła Katarzyna. – Zachowuje się jak nastolatka! Ten facet zupełnie zawrócił jej w głowie. To młody mężczyzna, ledwie po czterdziestce, bardzo przystojny, typ amanta.
– A ciocia… – Wacław uniósł wymownie brwi i rozpostarł dłonie – no cóż… w tym roku kończy dziewięćdziesiąt dwa lata i trudno o niej powiedzieć, żeby była klasyczną pięknością… Ma, oczywiście, inne walory…
– Ma pieniądze – wtrąciła Katarzyna. – Podejrzewamy, że to żaden pisarz, ale zwykły casanova. Wie pani, co mam na myśli?
Przełknęłam ślinę. Nie bardzo rozumiałam, do czego zmierzają. Czyżbym to jego miała zamordować?
– Sprawdziłem nazwisko. Nikt taki nie napisał żadnej książki. Ciocia zbywa temat, obraża się na wszelkie sugestie co do uczciwości tego mężczyzny. Dla nas jest jasne, że ją omotał i liczy na to, że zakochana do obłędu staruszka właśnie jemu przepisze majątek.
– Czy to możliwe? – spytałam. Nie miałam rozeznania w tych sprawach. Myślałam, że skoro Babiński jest pełnomocnikiem, ma wszelką władzę nad finansami swojej cioci, także nad spadkiem.
– Oczywiście. Nie daj Bóg, gdyby wzięli ślub… – Katarzyna aż się wzdrygnęła. – Zresztą, co tam ślub. Wystarczy, jeśli ciocia sporządzi nowy testament. Nawet nie należałby się nam zachowek, Wacław jest tylko bratankiem…
– Aha… – przytaknęłam odruchowo.
– Uprzedzę pani pytanie – powiedziała Babińska, przeszywając mnie wzrokiem. Nie miałam zamiaru zadawać żadnego pytania. – Pani nie ma co liczyć na przychylność cioci, nie ma co nawet walczyć o jej uwagę i liczyć na spadek. Ciocia nie zaprzyjaźnia się z opiekunkami. Przynajmniej tu możemy być spokojni.
Przełknęłam ślinę. Zaschło mi w gardle.
– Czego państwo ode mnie oczekują? – spytałam.
– Chcemy, żeby trzymała pani rękę na pulsie i informowała nas o wszystkim, co dzieje się w domu cioci – wyjaśnił Babiński.
– Przede wszystkim chodzi o relację z tym całym Robertem – wtrąciła Katarzyna. – Dobrze by było, gdyby dowiedziała się pani, kim on tak naprawdę jest. Wtedy mielibyśmy jakieś argumenty. W tej chwili do cioci nic nie dociera. Zachowuje się, jakby była totalnie zakochana.
– Mam być państwa kretem, wtyką?
– Nieładnie to brzmi – zauważył, krzywiąc się, Wacław.
– Informatorką. – Jego żona przechyliła głowę, uśmiechnęła się, po czym sięgnęła po kolejnego papierosa i odeszła w stronę okna.
Westchnęłam w myślach. Tak bardzo miałam ochotę zapalić. Tylko jednego. Pół. Ćwiartkę. Nie odważyłam się jednak poprosić.
– Jutro wyjeżdżam w interesach – powiedział Wacław. – Ma pani trzy dni na zastanowienie się. Jeśli przyjmie pani naszą propozycję, spotkamy się w czwartek o jedenastej i podpiszemy umowę.
– Państwo są już na mnie zdecydowani? – To pytanie zadałam spontanicznie.
Wacław wymienił z żoną spojrzenia. Niemal niezauważalnie kiwnęła głową.
– Tak – potwierdził. – Z naszej strony to już wszystko.
Czekamy na pani decyzję.
Patrzyłam to na Wacława, to na Katarzynę, nie potrafiąc zebrać myśli. Oferta pracy nadal jawiła mi się jako bajeczna wręcz atrakcyjna, ale brzydziłam się donosicielstwem.
To zdumiewające, jak zawiłe są meandry umysłu. Dopiero co rozważałam, czy byłabym w stanie dokonać morderstwa, a teraz wzdrygałam się na myśl o tym, że mogłabym zostać czyimś szpiegiem.
– Czyli te panie, które też ubiegają się o tę pracę… – podjęłam, właściwie nie wiem po co, chyba tylko dlatego, żeby cokolwiek powiedzieć. – Rozumiem, że to ja zostałam wybrana, tak? Czy jeszcze będą państwo rozważać inne kandydatury?
– Nie ma co rozważać. – Babiński wstał. – Jesteśmy zdecydowani.
Katarzyna zgasiła papierosa i także podeszła. Uśmiechała się znacząco, choć nie wiem, co ten uśmiech mógł znaczyć. Podniosłam się i skinęłam im głową.
– W takim razie ja też jestem zdecydowana – powiedziałam trochę wbrew sobie, bo jednak wciąż czułam dyskomfort z powodu zadania, którym mnie obarczyli.
Babiński uścisnął mi dłoń.
– Na czwartek będzie gotowa umowa. Gdyby zmieniła pani zdanie, proszę mnie powiadomić. – To mówiąc, podał mi wizytówkę. Podziękowałam i schowałam kartonik do torebki.
– Miło było panią poznać. – Babiński uścisnął mi dłoń. Chwilę później zrobiła to jego żona.
– Wzajemnie – odparłam, uśmiechając się do nich szeroko.
– Ma pani piękny uśmiech – niespodziewanie skomplementowała mnie Katarzyna. – Myślę, że pasowałaby pani czerwona szminka.Rozdział 2
Pakowałam rzeczy do kartonów. To zdumiewające, jak niewiele zgromadziłam podczas kilku lat samodzielnego mieszkania. Kawalerka, którą wynajmowałam, była umeblowana, dlatego teraz nie musiałam przewozić żadnych większych sprzętów. A jednak kiedy patrzyłam na zawartość pudeł, robiło mi się smutno. Małymi kroplami spływało na mnie poczucie porażki. Miałam trzydzieści cztery lata i nie dorobiłam się niczego. Inni w moim wieku mieli już własne domy lub mieszkania, dzieci, koty, psy, wspomnienia z atrakcyjnych wakacji, grono znajomych i przyjaciół, sukcesy na różnych polach, nie tylko zawodowych.
Ja nie miałam nic.
W te jedenaście pudeł zmieściłam niemal całe dotychczasowe życie, na które składały się głównie książki, zdjęcia, kilka ozdobnych filiżanek, poduszka i miękki koc oraz bibeloty będące pamiątkami lub prezentami od znajomych. Nie licząc ubrań, które planowałam spakować oddzielnie, pudła z rzeczami prezentowały się przygnębiająco. Nie było w nich właściwie niczego, co mogłoby opowiedzieć jakąkolwiek ciekawą historię. Byłam człowiekiem bez historii. Bez niczego wartego zapamiętania. Naszła mnie myśl, że gdybym wystawiła te pudła przed śmietnik, nikt nie zainteresowałby się ich zawartością. To smutne, że przez tyle lat, oprócz pracy w szkole, nie zdołałam znaleźć sobie jakiejś pasji czy choćby małego hobby. Czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się jakoś określić, umiejscowić w przestrzeni świata. Jeszcze niedawno byłam nauczycielką, mogłam tak o sobie mówić, i to wystarczało, by ludzie mieli z czego zbudować jakiś wątły obraz. Nie tak dawno byłam też żoną. Zawsze coś. Przynajmniej jakaś iluzja, że obok mnie jest ktoś, dla kogo jestem ważna.
Teraz nie byłam ani żoną, ani nauczycielką. Córką nie byłam już od dawna. Rodzice od czasu rozwodu rozpierzchli się każde w swoją stronę, jakby rodzina nigdy nie miała dla nich znaczenia. Ja, jako jeden z jej elementów, okazałam się na tyle nieistotna, że matka traktowała mnie teraz jak koleżankę, a ojciec zupełnie przestał zauważać.
Życie bywa dziwne, ale kiedy masz kotwicę, którą możesz gdzieś zarzucić, przynajmniej masz się czego przytrzymać, żeby nie zatonąć w chaosie.
Ja tę kotwicę straciłam. Miałam do siebie żal, że życie zbudowałam, opierając się na pracy. A teraz, kiedy ją straciłam, nie było już nic, co mogłoby je wypełnić. Koleżanki z pracy nie były już moimi koleżankami, a na próbę kontaktu odpowiadały jednym głosem, że po tym, co się wydarzyło, trochę im nie wypada rozmawiać ze mną, nie chcą zajmować stanowiska. Rozumiem, że dbały o własny interes, ale zabolało.
Patrzyłam na te pudła i chciało mi się płakać. Ale się nie rozpłakałam. Wbrew pozorom w trudnych chwilach zazwyczaj zachowywałam zimną krew i spokój. Może właśnie dzięki temu byłam w stanie podnieść się teraz i iść dalej. Jakiekolwiek działanie dawało mi poczucie sprawczości. Byłam dumna, że mimo nie najlepszego samopoczucia potrafiłam wydobyć z siebie resztki energii i zaprezentować się na rozmowie kwalifikacyjnej na tyle dobrze, że od razu mnie zatrudniono. To raczej rzadkość, żeby z miejsca, bez referencji i udokumentowanego doświadczenia zdobyć tak dobrze płatną pracę. Pieniądze może nie są w życiu najważniejsze, ale mówią to zazwyczaj ci, którzy mają co włożyć do garnka, albo ci, którzy mają wokół siebie bliskich. Ja nie miałam ani jednego, ani drugiego. Perspektywa zarobku była wystarczającą motywacją, by przymknąć oko na moralne aspekty tej propozycji.
Przyznaję jednak, że długo nie dawało mi spokoju, dlaczego to właśnie mnie wybrali. Dlaczego nie dali sobie czasu do namysłu, dlaczego podjęli decyzję od razu. I jeszcze ta uwaga Katarzyny, na koniec: „Myślę, że dobrze by było pani w czerwonej szmince”. Im dłużej o tym myślałam, tym częściej pojawiał mi się obraz mnie w czerwonej szmince. I wtedy zrozumiałam, jaki był ich tok myślenia. Nie dbali o referencje, doświadczenie czy witalność. Ważniejsza była uroda i stan cywilny. Byłam wolna, najmłodsza i prawdopodobnie najładniejsza z kandydatek. Babińscy mieli swój plan. Nie o opiekę nad ciocią im chodziło, lecz o to, bym przyciągnęła sobą uwagę ciocinego amanta. Zapewne mieli nadzieję, że pisarz zacznie mnie uwodzić (lub może ja jego) i wówczas oczy cioci otworzą się na tyle szeroko, by nie stwarzał już zagrożenia w drodze do spadku.
Poczułam się o wiele spokojniejsza, kiedy ich przejrzałam. Na podpisanie umowy przyjechałam ubrana odważniej, a makijaż dopełniała czerwona szminka. Uznanie, które dostrzegłam w ich oczach, potwierdziło moje podejrzenia. Ja jednak miałam własny plan. Żadnych flirtów i zaprzyjaźniania się z amantem cioci. Postanowiłam zostać opiekunką idealną i całkowicie podporządkować się wymaganiom starszej pani. Cokolwiek mnie czekało, byłam na to gotowa. Byle pracować tam jak najdłużej i odłożyć jak najwięcej kasy. Gdyby przy okazji udało się pozbyć z domu pisarza, moja droga do serca staruszki byłaby z pewnością prostsza.