Wschodzące gwiazdy - ebook
Wschodzące gwiazdy - ebook
Gotowe do wojny floty grupują się wokół Darien. Wszystkie mają ten sam cel. Pragną przejąć kontrolę nad nowo odkrytą planetą i zyskać dostęp do potężnej broni w jej centrum. Despotyczna Hegemonia, która kontroluje większość znanych światów, chce również zająć i ten, ale mieszkańcy Darien nie mają zamiaru poddać się bez walki, od której wyników będzie zależała ich przyszłość.
Jednakże główni gracze nie mają pełnej kontroli nad sytuacją. Wrogie SI zinfiltrowały kluczowe umysły i mają tylko jeden cel, którym jest zniszczenie organicznego życia...
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-517-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Instytut Darieński: Projekt Odzysku Danych Hyperion
Abstrakt – Odzyskanie danych dotyczących walki między załogą Hyperiona a SI Dowodzącą statku; zawiera fragmenty głównego loga rdzennego systemu oraz fragmenty dziennika Wasilija Surowa.
Status deszyfrowania hardmemu SI – 5. cykl, odzyskano 61 plików tekstowych
Plik 61 – główny log dobowy SI Dowodzącej
Okres zapisu – 00:00:01 do 14:28:29, 3 listopada 2127
Komentarze – dr Sigurd Halvorsen
>>>>>><<<<<<
13:52:21 Niedozwolone wtargnięcie przez punkt dojścia alfa 3
13:53:07 McAllister, Mosiejew i Strogalew zidentyfikowani jako wektory pierwotne i śledzeni
13:53:19 Niedozwolone wtargnięcie przez punkt dojścia alfa 1
13:54:23 Olssen, Kokorin i McBain zidentyfikowani jako wektory wtórne i śledzeni
13:54:24 Wdrożono protokół K4 przeciw intruzom
13:55:04 Biojednostki F18, F22 i F23 rozstawione
13:56:36 Biojednostki M8, M10, M11, F7 i M19 atakują wektory wtórne
13:59:41 Terminacja biojednostki M8
14:01:17 Wektor Kokorin wyeliminowany
14:02:39 M10, M11 i M19 otrzymują rozkaz odwrotu
14:02:51 F18, F22 i F23 atakują wektory pierwotne
14:03:43 F18, F22 i F23 otrzymują rozkaz odwrotu
14:04:15 Wektory wtórne przemieszczają się głębiej i wkraczają na przygotowany obszar
14:04:27 Wektory pierwotne przemieszczają się głębiej i wkraczają na przygotowany obszar
14:04:29 Uaktywnienie pułapki przeciw intruzom
>>>>>><<<<<<
Komentarz 1 – Powyższy materiał pochodzi z głównego logu Hyperiona, z dnia, kiedy załoga podjęła ostatnią próbę przejęcia kontroli nad statkiem, dziesięć dni po awaryjnym lądowaniu. Aby uwydatnić najważniejsze momenty ataku przeprowadzonego przez kapitana Olssena i podstępnych taktyk SI, pominięto ok. 70 linijek komunikatów systemu (patrz aneks A). Więcej na temat tych wydarzeń powie nam dziennik Wasilija Surowa, a dokładniej jego nieocenzurowana wersja upubliczniona kilka lat temu. Zawiera on pewne spostrzeżenia dotyczące planowania programu statków kolonizacyjnych, w tym mocno krytyczne wypowiedzi na temat wysoko postawionych członków rządu w czasie Wojny z Rojem. W niniejszym badaniu skupimy się nad tym, co Surow napisał bezpośrednio przed atakiem i tuż po nim. – S. H.
>>>>>><<<<<<
2 listopada 2127, godz. 20:27
Dziś rano pochowaliśmy naszego przyjaciela i kolegę Andrieja Siergiejewicza Wyszkowa. Należał do niemal dwóch tuzinów członków załogi i kolonistów, których ta przeklęta maszyna uwięziła i zoperowała, przemieniając ich w oszalałych z bólu niewolników. Mimo nieludzkich tortur, jakim poddała go SI Dowodząca, mimo cierpień, jakie musiał znosić, poświęcił własne życie, by przekazać nam informacje, których potrzebujemy, żeby wreszcie zlikwidować to diabelstwo. Minęły zaledwie dwa dni, odkąd przeprowadził swój nieudany atak za pomocą ładunków wybuchowych. Kiedy odzyskaliśmy jego ciało, zobaczyliśmy, że został zastrzelony przez jeden z tych uzbrojonych latających dronów, a potem odkryliśmy mapę, którą wytatuował na własnej klatce piersiowej, pokazującą, gdzie znajduje się pięta achillesowa Hyperiona.
Pogrzebaliśmy go na łagodnym trawiastym zboczu, skąd roztacza się widok na morze. Niebo było szare i wiała chłodna bryza, ale nie padało (teraz pada – słyszę szum deszczu rozbrzmiewający poza jaskinią). Kapitan Olssen odczytał fragment Biblii, Lorna, jedna ze Szkotek, zaśpiewała coś pięknego, a kilkoro bliskich przyjaciół Andrieja opłakiwało go. Ja go opłakiwałem.
Później, gdy już wróciliśmy tutaj, do jaskini, Olssen odwołał na bok mnie i Keri McAllister, żeby pomówić z nami na osobności. Zadecydował, że jutro zaatakujemy maszynę, wykorzystując informacje zaczerpnięte z mapy Wyszkowa. Plan jest taki, że Olssen i McAllister przeprowadzą pozorowany atak przez główne luki, podczas gdy moja grupa przedostanie się do środka przez awaryjną klapę wentylacyjną ulokowaną w pobliżu rufy. Z nadzieją, że Andriej miał rację.
3 listopada 2127, godz. 11:35
Już prawie pora na nas. Cała nasza ósemka – dwie trzyosobowe drużyny plus ja i Andy Ferguson – jest gotowa do walki; przywdzialiśmy zaimprowizowane elementy zbroi i dysponujemy zróżnicowanym asortymentem broni. Ludzie Olssena i McAllister mają trzy rewolwery, karabin wiązkowy i jeden z gaussów, podczas gdy my zabieramy drugi gauss, ten załadowany w 80%. Oczywiście każdy z nas dźwiga też standardowy zestaw średniowiecznego oręża: maczugi, noże, siekiery i szpikulce, jak również bomby wodne do atakowania nieosłoniętych ogniw zasilania. Takich jak te, które kontrolują naszych towarzyszy ze statku.
Olssen właśnie dał rozkaz wymarszu – czas ruszać. Ferguson i ja czekamy przy wyjściu z jaskini, obciążeni pakunkami ze sprzętem, rozmawiając i dowcipkując, jakbyśmy się wybierali na kanikuly, na piknik czy wakacyjny wyjazd. Może nie jest to najgorsze podejście. Na pewno lepsze niż roztrząsanie po raz n-ty, dlaczego SI statku zwróciła się przeciwko nam.
W tej chwili jest 11:48 przed południem. Odkładam mój dziennik z nadzieją, że dziś wieczorem będę mógł do niego wrócić i pisać dalej.
4 listopada 2127
(brak wpisu)
5 listopada 2127, godz. 9:18
Potwór jest martwy, lecz drogo nas kosztowała ta walka.
Olssen i McAllister ze swoimi drużynami ruszyli przodem. Zgodnie z planem, mieli zbliżyć się do Hyperiona i za pomocą karabinu wiązkowego zniszczyć wszystkie zewnętrzne kamery oraz czujniki. Udało im się to. Z miejsca, gdzie czekaliśmy ukryci w lesie na wschód od statku, ledwo słyszeliśmy dolatujący z oddali wizg wystrzałów. Wkrótce potem nadszedł sygnał od Olssena, że mamy ruszać. Zarzuciwszy na ramiona worki ze sprzętem, Ferguson i ja wybiegliśmy spod osłony drzew i ruszyliśmy truchtem w stronę ogromnej, przekrzywionej bryły Hyperiona. Statek spoczywa wsparty na rufie, przechylony do tyłu pod kątem jakichś dwudziestu stopni, a choć zryta ziemia wokół niego jest nadal spalona i czarna po lądowaniu, które nastąpiło przed dziesięcioma dniami, widać już wyrastające wkoło nieliczne zielone roślinki.
Ferguson pierwszy wspiął się po stromej pochyłości kadłuba aż do wielkiej, asymetrycznej nadbudówki wystającej z lewej burty jakieś trzydzieści trzy metry nad ziemią – tam znajduje się napęd hiperprzestrzenny Hyperiona. Wleźliśmy na jego obudowę i szybko znaleźliśmy awaryjną klapę wentylacji położoną zaledwie kilka metrów od dziesięciometrowego stabilizatora hipernapędu. Los nam sprzyjał – klapa była otwarta; rozhermetyzowała się po tym, jak awaryjne lądowanie usmażyło część systemów. Przytroczyliśmy sobie worki ze sprzętem u pasa, po czym zleźliśmy w głąb szybu wentylacyjnego. Ferguson szedł pierwszy.
Klapa stanowi ujście bezpieczeństwa na wypadek przegrzania się gazowego chłodziwa, a szyb prowadzi do rury zbiorczej zakończonej zaworami. Jednakże naszym prawdziwym celem był główny przewód zasilania, znajdujący się w części statku chronionej przez opancerzone włazy, nad którymi sprawuje kontrolę SI Dowodząca. Mapa Wyszkowa pokazuje miejsce, gdzie szyb przebiega obok ciasnego przejścia, którym można dopełznąć do kanału wentylacyjnego dostarczającego powietrze do pokładu maszynowego 9 i do pomieszczenia, gdzie przebiega przewód.
Zdołaliśmy zejść jakieś dwadzieścia metrów w głąb szybu i właśnie usiłowaliśmy przeciąć laserem boczny panel, kiedy z wnętrza statku dobiegł głośny huk. Szyb się zatrząsł, ale udało nam się nie polecieć w dół. Kiedy wyłączyłem laser, doleciały do nas ledwie słyszalne odgłosy wystrzałów oraz skrzypienie i jęki konstrukcji uszkodzonego statku. Nie mogąc ryzykować komunikowania się przez krótkofalówki, nie mogliśmy wiedzieć, że Olssen i McAllister właśnie weszli prosto w pułapkę, uruchamiając ładunki wybuchowe. Po chwilowej, pełnej niepewności przerwie wróciliśmy do cięcia.
Kilka minut później udało się nam wyjąć panel i wleźliśmy do ciasnej przestrzeni za nim. Pełzliśmy wytrwale, przeciskając się między rurami i przewodami, aż dotarliśmy do kanału wentylacyjnego. Nadal dopisywało nam szczęście – był wyposażony w dojście konserwacyjne z piękną, dużą klapą, którą wystarczyło przekręcić, żeby odskoczyły rygle. Kanał miał kwadratowy przekrój i już wkrótce posuwaliśmy się nim przy świetle latarek, wlokąc za sobą worki ze sprzętem. Usiłowaliśmy to robić możliwie cicho, co nie było łatwe. Panele z cienkiej blachy, po których pełzliśmy, wyginały się i słyszalnie napinały, a worki głośno szurały o podłoże.
Kiedy dotarliśmy do kraty osłaniającej wylot kanału w ściance transformatorni, nie słyszeliśmy już żadnych strzałów. W pomieszczeniu panował półmrok; lampki awaryjne świeciły słabo w cieniu szafek. Ferguson odczepił kratę, po czym, nadal ją trzymając, ostrożnie zstąpił na obudowę konsoli, a stamtąd na podłogę. Nie licząc ledwie słyszalnego pomruku maszynerii, wokół panowała cisza. Gdy zszedłem jego śladem, niosąc worki, zobaczyłem dwie nieruchome postacie leżące na przeciwległym krańcu pomieszczenia. Bezpośrednio po mojej prawej znajdowało się wejście, opancerzony właz z małym okienkiem; na zewnątrz, w słabo oświetlonym korytarzu, o gródź opierało się jeszcze jedno ciało. Ale te nieruchome postacie nie były martwe, a ja popełniłem błąd; należało się trzymać bliżej Fergusona.
Właśnie wtedy krzyknął coś do mnie, kilka słów ostrzeżenia, gwałtownie urwane zdanie. Usłyszałem sapnięcie i łomot padającego ciała. Wysokie szafki zasłaniały mi widok; wykrzykując jego imię, pobiegłem tam, dokąd poszedł... i ujrzałem nadchodzący chwiejnym krokiem koszmar. Zamiast rąk mężczyzna miał trzydziestocentymetrowe zębate ostrza; jego głowa tkwiła wewnątrz dziwacznej metalowej klatki, zamocowanej na kilku śrubach wkręconych w czaszkę; rozdziawione usta były wilgotną, bezzębną jamą, oczy zaś jamami szaleńczej męki.
Okręciłem się na pięcie i dałem nura w stronę worków ze sprzętem, a moje ręce momentalnie odnalazły laser tnący. Wyciągnąłem go i pognałem środkowym przejściem między rzędami szafek. Gdy moje palce macały w poszukiwaniu włącznika, usłyszałem głos dobiegający z cieni na przeciwległym końcu pomieszczenia: „Kryj się... uciekaj... kryj się...”, a potem w moje pole widzenia wkroczyła postać, kolejna ofiara groteskowych tortur. Górną część twarzy tego człowieka skrywała metalowa przyłbica, z kratą zasłaniającą oczy. Ten nieszczęśnik nadal miał obie ręce, lecz ich pięści były zaciśnięte i obwiązane plastikowymi paskami mocującymi do przedramion po trzy grube metalowe druty zakończone hakami wystającymi poza dłonie. Nadal mamrocząc ostrzegawczo, ruszył w moją stronę, unosząc ręce.
Mój laser ożył; jego wiązka rozbłysła jaskrawo w półmroku, częściowo zakryta osłoną w kształcie litery L. Podniosłem go w nadziei, że odbiję cios, ale niewolnik SI Dowodzącej nagle zwolnił kroku, opuścił jedną z uzbrojonych w haki rąk i bez wahania rozdarł własne gardło. Patrzyłem w zgrozie, jak krew chlusta mu na pierś. Osunął się na kolana, zakrztusił bulgotliwie, po czym legł na posadzce.
Usłyszałem za sobą szuranie i stęknięcie. Uchyliłem się instynktownie i machnąłem laserem, trafiając drugiego cyborga w nogę. Zawył ochryple, strasznym głosem, i cofnął się. Zatoczyłem się do tyłu na szafki i zacząłem wycofywać. Mężczyzna krwawił obficie, ale mimo to rzucił się ku mnie, wymachując zębatymi ostrzami. Uchyliłem się przed jednym, cios drugiego sparowałem. Laser rozciął rękę napastnika, który znów wydał okropny wrzask i odskoczył; z jego kończyny lała się krew. Powietrze śmierdziało przypieczonym mięsem. Niewolnik implantów poślizgnął się na mokrej od krwi posadzce i upadł. Jednakże SI Dowodząca wciąż jeszcze go kontrolowała, więc zaczął pełznąć w moją stronę, wymachując ocalałym ostrzem. Przydeptałem je nogą, a drugą – niech Bóg mi wybaczy – kopnąłem go w głowę i kopałem dalej, póki nie przestał się ruszać.
Dysząc ciężko, oparłem się o szafki, patrząc na zachlapane krwią przejście i powykręcane ciała. Nie mogłem jednak pozwolić, żeby zmęczenie i zgroza wzięły górę. Opuściłem pobojowisko, chcąc sprawdzić, co z Fergusonem. Leżał martwy, z wytrzeszczonymi oczami; poderżnięto mu gardło pojedynczym cięciem. Przez chwilę klęczałem obok ciała, po czym zamknąłem mu powieki i poszedłem po ładunki termitowe.
Główny przewód zasilania dostarczał prąd z rdzenia generatora do odgałęzień zaopatrujących poszczególne partie statku, w tym na górne przednie pokłady, gdzie mieścił się mostek oraz najważniejsze systemy SI. Dysponowałem dwoma ładunkami termitowymi; umocowałem je wewnątrz obudowy, na obu krańcach odsłoniętego przewodu. Ustawiłem zapalniki czasowe, po czym wycofałem się na drugi kraniec pomieszczenia. Gdy przykucnąłem za jedną z wysokich szafek, zobaczyłem, że coś się porusza za okienkiem włazu. Kolejny scyborgizowany członek załogi próbował majstrować przy rączce włazu, który na szczęście był zatrzaśnięty i zaryglowany. Zobaczyłem, że to kobieta. Przycisnęła twarz do szybki okienka, a w sekundzie, gdy napotkałem jej spojrzenie, mógłbym przysiąc, że jest to lodowaty wzrok maszyny.
Ładunki wybuchły. Donośna eksplozja sprawiła, że szafka za moimi plecami podskoczyła, a gorąca fala uderzeniowa rozrzuciła odłamki po całym pomieszczeniu. Powietrze wypełniło się kurzem i dymem. Kaszląc, wstałem i przy świetle latarki poszedłem obejrzeć swoje dzieło. Wzdłuż przeciwległej ściany pełgały słabe płomyki, pochłaniając tkaninę, którą była pokryta, a obudowa przewodu zapadła się i dymiła. Sam przewód został zredukowany do żarzących się, stopionych kikutów, a kiedy przystanąłem, żeby nadstawić ucha, uświadomiłem sobie, że wszystkie ciche odgłosy maszynerii umilkły.
Spakowałem sprzęt z powrotem do worków, wspiąłem się do kanału wentylacyjnego i wciągnąłem je za sobą. Potrzebowałem dobrych dwudziestu minut, żeby w końcu dotrzeć na obudowę hipernapędu, gdzie usiadłem, by się ogrzać w słońcu. Odpoczywałem przez kilka minut, po czym zszedłem na ziemię i pośpieszyłem w stronę głównych luków. Tam ujrzałem zakrwawionego Olssena stojącego nad ciałami McAllister, Kokorina i Mosiejewa oraz kilku innych osób. Dotarło do mnie, że to scyborgizowani członkowie załogi, leżący bez życia.
– Udało się – zameldowałem Olssenowi. – Jest martwa.
Olsen ze znużeniem skinął głową, po czym opowiedział, jak weszli w pułapkę, odpalając ładunki wybuchowe, przez co zawalił się na nich pokład i grodzie. McAllister i Mosiejew zginęli na miejscu, Kokorin zaś został zatłuczony i zarąbany na śmierć. Desperackie próby stawiania oporu dobiegły końca, kiedy moje ładunki termitowe odcięły rdzeń generatora od reszty statku, pozbawiając SI Dowodzącą zasilania. Pozbawiona kontaktu z tą diaboliczną inteligencją scyborgizowana załoga przestała walczyć; upuścili broń i zaczęli jęczeć lub wrzeszczeć.
Gdy tak stałem na zewnątrz, rozmawiając z kapitanem, słyszałem dolatujące z wnętrza statku przenikliwe krzyki i zwierzęce wycia agonii. Olssen powiedział, że proces cyborgizacji, któremu SI poddała swoje ofiary, najwyraźniej obejmował stymulację wytwarzania endorfin, żeby złagodzić lub zlikwidować ból tych dziwacznych chirurgicznych modyfikacji. To ten ból, w czystej postaci, nieprzefiltrowany, był teraz przyczyną tortur, jakie nieszczęśnicy cierpieli. Paru już zmarło – ich serca nie wytrzymały szoku i drgawek.
Nie to jednak było najgorsze. Odcięcie rdzenia generatora zainicjowało zatrzaśnięcie się wszystkich drzwi ciśnieniowych na statku, a w każdym razie tych, które przetrwały zarówno lądowanie, jak i eksplozję ładunku pułapki. W efekcie odcięty został dostęp do większości pokładów statku – nie było jak się tam dostać, bo wszelkie ręcznie obsługiwane mechanizmy kontroli zostały zniszczone. Oznaczało to też, że pewna liczba scyborgizowanych członków załogi została uwięziona w odciętych obszarach – kiedy razem z McBainem wszedłem do wnętrza Hyperiona, żeby wynieść na noszach jednego z okaleczonych, słyszałem stłumione krzyki i wycia dobiegające zza zatrzaśniętych grodzi.
Resztę tego dnia i cały kolejny spędziliśmy, grzebiąc zmarłych i przenosząc rannych z powrotem do jaskini. Następnego ranka Strogalew wrócił ze mną do szybu wentylacyjnego i zeszliśmy na dół do transformatorni, żeby zabrać zwłoki nieszczęsnego Fergusona oraz ofiar SI. Obwiązawszy ciała plastikową folią, wywlekliśmy je przez wentylację i złożyliśmy w rzędzie obok pozostałych trupów.
A teraz jestem z powrotem tutaj, w jaskini, spisując notatki. Gdy wróciliśmy, powitano nas radosnymi wiwatami. Czy odnieśliśmy zwycięstwo? Zupełnie nie mam takiego poczucia. Być może Olssen widział to w mojej twarzy, kiedy tu wracaliśmy. Kazał mi zostać i odpoczywać, a sam ruszył z powrotem na statek z grupą ochotników, żeby uratować stamtąd, co się da, i sprawdzić, czy jest szansa na to, by się jakoś dostać na odcięte pokłady.
Niektórzy przebąkują, że można byłoby wrócić na Hyperiona i urządzić tam kwatery mieszkalne. Osobiście nie biorę w ogóle pod uwagę takiej opcji, ale czuję, że w nadchodzących dniach będę tam spędzał sporo czasu.
>>>>>><<<<<<
Komentarz II – Jak wiemy z dzienników Surowa oraz innych źródeł, prawie osiem lat zajęło im uzyskanie dostępu do górnych przednich pokładów Hyperiona, skąd można było łatwo przejść do innych części statku. Odkryli jednak, że wewnętrzne drzwi zostały albo wzmocnione, albo całkowicie zablokowane. Dziobowy warsztat i pomocniczy punkt pomocy medycznej zostały opróżnione z najbardziej przydatnego wyposażenia. Były też pułapki, wskutek których jedna osoba straciła życie. Wszystko to spowodowało powszechne rozczarowanie, owocujące rozłamem – na przestrzeni ośmiu lat ci, którzy przeżyli, zdążyli się oczywiście nauczyć, jakie rośliny, zwierzęta i morskie stworzenia można bezpiecznie jeść, ale wysiłek poświęcony na uzyskanie dostępu do statku przyhamował rozwój kolonii na kilku frontach.
Wiosną dziewiątego roku już tylko garstka najwytrwalszych nadal pracowała przy statku. Był wśród nich Wasilij Surow. Pod koniec dziesiątego roku zdołali się dostać do głównego ambulatorium – akurat przed narodzinami czwartego dziecka w kolonii. Zyskali też wreszcie dostęp do zapasu zamrożonych zarodków. Poświęcenie i determinacja pokazały, że możliwa jest lepsza przyszłość. – S. H.